środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział 66

Rozdział 66.

Niezręczną ciszę przerwał głos Miguela.
- Co pan sądzi na temat informacji, która się pojawiła w prasie, według której jest już doświadczalnie udowodnione istnienie Bozonu Higgsa, panie Castillo?
- Wiesz, uważam, że... - nie miałam ochoty wysłuchiwać dalszej dyskusji. Uśmiechnęłam się do Javiera, który obgryzał zawzięcie paznokcie.
- Eee... Co słychać? - powiedziałam, starając się brzmieć pewnie.
- Luzik. Starzy nas wystrychnęli i wylądowaliśmy z wami. A Ty chodzisz z tym nudziarzem? - zerknął na mnie niechętnie.
- Tak jakby. To... pan... German to mój narzeczony. Chcesz... porysować? - wydusiłam, zastanawiając się intensywnie co lubią robić chłopcy w jego wieku.
- Żartujesz? Nie mam pięciu lat. Masz konsolę? Albo chociaż piłkę do nogi? - mówiąc to, szturchnął mnie boleśnie i wybiegł do ogrodu. Zmusiłam się, aby pójść za nim. Malec wspinał się na jedną z rosnących tu jabłoni.
- Javier, zejdź! Jeszcze sobie coś zrobisz! - zawołałam, ale chłopiec pozostał nieugięty.
- Zejdę tylko jeśli ty wejdziesz na to drzewo obok! - odpowiedział i wystawił mi język.
Ogarnęła mnie irytacja. Kilkoma kopniakami pozbyłam się butów na koturnach i zaczęłam się wspinać. Po chwili zręcznie podciągnęłam się na jednym z konarów i usiadłam na gałęzi wymachując bosymi stopami.
- Ha! A teraz złaź! - krzyknęłam usatysfakcjonowana.
Rozzłoszczony dzieciak zeskoczył na ziemię.
- Ciekawe, jak ty zejdziesz! - wrzasnął i wziąwszy moje buty, pobiegł do domu.
Świetnie. Zapomniałam, że nie wiem jak zejść. Najgorsze, że pod drzewem leżało dużo szyszek, a ja byłam na boso.
- German! German! Germaaan! - zaczęłam piszczeć.
Niestety zamiast ukochanego przyszła Brunhilda.
- Czemu się tak wydzierasz? Ja potrzebuję snu! I jak taka hipopotamica tam wlazła?! Nieważne! Przymknij się i daj mi spać! - wyrzuciła z siebie i obrażona poszła w stronę pokoju.
Niestety ona była moim jedynym ratunkiem.
- Proszę pani! Proszę pani, nie wiem jak zejść!
Kobieta obróciła się z wyrazem najwyższego zadowolenia na pomarszczonej twarzy.
- O, ja ci nie pomogę. Ale mogę... Nie, nic nie zrobię. Niemiłego dnia! - mruknęła i poszła do swojego pokoju.
Znowu zostałam sama. Nagle przypomniałam sobie, iż mam komórkę w kieszeni. Wysłałam Germanowi SMS-a.
POMOCY!!! Utknęłam na drzewie,
w ogrodzie. Błagam, pomóż!

Kilka minut później przybył mów wybawca. Był szczerze rozbawiony.
- Jak, i przede wszystkim po co, tam weszłaś? - zapytał.
- Opowiem ci jak zejdę! Ale w tym musisz mi pomóc!
Mężczyzna poprosił, abym zsunęła się z gałęzi. Spełniłam prośbę. Ostrożnie chwycił mnie w ramiona. Chwilę później byłam już bezpieczna.
- Dziękuję! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - mówiłam ściskając go z całej siły.
- Dla ciebie wszystko. A teraz znowu Ci pomogę, bo z tego co zauważyłem ktoś zabrał Ci buciki - szepnął i wziął mnie na ręce. Pisnęłam, ale pozwoliłam się zanieść do salonu.
- Ten miły chłopiec, Javier, pobiegł gdzieś z twoimi butami... - zaczął narzeczony.
- Javier!!! - wrzasnęłam i zeskoczywszy z rąk Germana, pobiegłam poszukać tego wrednego dzieciaka. Znalazłam go w pokoju Violi.
- Wiesz, jesteś piękna jak skropiona rosą róża o wschodzie słońca... - szeptał do śmiejącej się dziewczyny.
- Niestety... jesteś dla mnie... troszkę za młody... - wykrztusiła pomiędzy napadami śmiechu.
- Javier! Dlaczego zabrałeś mi buty?! - krzyknęłam.
- Ponieważ wyglądały by lepiej na nogach tej oto pięknej damy - odrzekł spokojnie, wskazując na moją siostrzenicę.
- A Ty wyglądałbyś lepiej, gdybyś... Poszedł teraz do gabinetu Germana i przyznał się co zrobiłeś! - Wymyśliłam i zrobiłam stanowczą miną.
- Nie ma mowy! - Javier pokazał mi język i wybiegł z pokoju.
Nim jednak opuścił pomieszczenie szepnął do Violi "do zobaczenia, mi amor", po czym skradł jej buziaka w policzek i sekundę później już go nie było. Dziewczyna wywróciła tylko oczami i podała mi moje buty. Wybiegłam za chłopcem pospiesznie wsuwając na nogi sandałki na koturnie.
Zbiegłam za Javierem na dół. Zastałam go siedzącego na ławie w salonie, trzymającego w dłoniach coś wyglądającego na starą książkę... I nagle mnie olśniło. To pamiętnik Brunhildy.
- Nie, nie, nie. Javier, oddawaj to - krzyknęłam w jego stronę.
Dzieciak z prędkością światła zeskoczył z ławy i znów zniknął mi z oczu. Goniłam go, musiałam odzyskać jej pamiętnik. Jeżeli dowiedziałaby się, że go czytałam... Wolałam nawet o tym nie myśleć. Dzieciak odwrócił się do mnie na chwilę i pokazał język. Biegł tyłem wymachując pamiętnikiem kobiety na wszystkie strony. Wyleciało z niego jakieś zdjęcie i kilka pożółkłych kartek.
Nagle chłopczyk z kimś się zderzył. To była Brunhilda. Najwyraźniej obudziły ją hałasy, jakie powodowaliśmy. Javier i babcia Germana zmierzyli się nawzajem wzrokiem.
- Ale monstrum! - krzyknął dzieciak wskazując na Brunhildę. - Pani to ma chyba z dwieście lat!
- Jak śmiesz się tak do mnie odzywać, niewychowany bachorze. A co Ty tam masz... Czy to mój... Jak śmiałeś?!
Twarz kobiety zrobiła się purpurowa, a nozdrza drgały niebezpiecznie. Javer natychmiast zmienił strategię.
- Zabrałem to jej. Chciała go przeczytać - wykrztusił i rzuciwszy pamiętnik na podłogę, zniknął nam z oczu.
Kobieta utkwiła we mnie diaboliczny wzrok. Czekałam tylko aż wybuchnie. Wiedziałam, że to nieuniknione. Stałam jak sparaliżowana, czując, jak każda komórka mojego ciała drży w niemym strachu. Podeszła do mnie tak blisko, że czułam woń naftaliny jej sukienki. Nie wypowiedziała ani słowa, tylko chwyciła gęsty kosmyk moich włosów i pociągnęła.
- Pani Brunhildo, ja... naprawdę nie... zapewniam panią... nie chciałam... ja tylko - wyrzucałam z siebie pojedyncze słowa między bolesnymi jękami.
- Jak śmiałaś?! - warczała przez zaciśnięte zęby, nie przestając szarpać moich włosów.
- Panie Castillo, nie uważa pan, że... - skądś rozległ się głosik Miquela, jednak German przerwał mu w połowie zdania.
- Angie, co się dzieje?! - krzyknął podbiegając i odciągając ode mnie Brunhildę.
Poczułam ulgę, gdy puściła moje włosy, jednak wciąż bolała mnie głowa w miejscu, gdzie ukorzenione były włosy, za które pociągnęła. Dotknęłam dłonią czaszki i lekko pomasowałam.
- Germaneczku, jak ona śmiała?! To był mój prywatny... Jak ta wywłoka śmiała zakraść się do mnie i ukraść go mi?! Jak możesz na to pozwalać?! Wyrzuć ją stąd, natychmiast.
Ale "Germaneczek" objął mnie ramieniem i mocno przytulił. Po chwili poczułam jego wargi w miejscu, które mnie bolało.
- Babciu... Angie nie zabrała Twojego pamiętnika. Ja... Wiesz, szukałem u Ciebie mojego telefonu i... Natrafiłem na ten niego. Pomyślałem, że dowiem się, dlaczego tak nienawidzisz Angie. I... dowiedziałem się. Tak mi przykro, babciu. Ale Angie nie ma z tym nic wspólnego. Ona jest niesamowicie dobra. Wiem, że nie potrafiłaby mnie zdradzić. Kocham ją najbardziej na świecie.
Zarumieniłam się słuchając słów narzeczonego. Brunhilda popatrzyła z niedowierzaniem na Germana, a następnie zmierzyła mnie wzrokiem.
- Jeszcze się przejedziesz na niej. Sam się kiedyś przekonasz. Takim jak ona nie można ufać - wycedziła przez zaciśnięte zęby, podniosła pamiętnik z podłogi i skierowała się do pokoju gościnnego, który przyszło jej zajmować. Usłyszeliśmy jeszcze głośne tylko trzaśnięcie drzwiami.
- Cóż, chyba nigdy mnie nie polubi... - westchnęłam.
- Spokojnie, Angie. Kiedyś zrozumie jak bardzo się myliła. Gdy pozna tą Angie, w której się zakochałem - szepnął.
- German, wiesz, że teraz będzie tylko gorzej. Ona...
Nie było mi dane dokończyć. German objął mnie w talii, zbliżył swoją twarz do mojej i połączył nasze usta w geście pocałunku.
"Puedo vivir como en un cuento, si estoy contigo..."
Oparłam dłonie na jego torsie i z czułością odwzajemniłam pocałunek. Przymknęłam oczy, oddając się w pełni tej przyjemności. Wargi Germana powoli muskały moje, a czas jakby stanął w miejscu. Czułam się jakby leciała...
Gdy wreszcie skończyliśmy powoli odsunęłam się od narzeczonego i uśmiechnęłam, wpatrując się w jego czekoladowe oczy i nagle...
- Nie boją się państwo zarazków przenoszonych drogą kropelkową? - odezwał się Miquel.
Zupełnie zapomniałam, że jest z nami w tym pomieszczeniu. Moje policzku spłonęły rumieńcem, jednak mimowolnie zaśmiałam się z wypowiedzi chłopca.
- Miquel, idź do mojego pokoju, na szafce nocnej zostawiłem dla Ciebie książkę, o którą mnie pytałeś - wybrnął z sytuacji German.
Dzieciak uśmiechnął się sztywno i zniknął na górze. Gdy odsłonił widok, spostrzegłam, że na kanapie rozwalił się Javier, jedzący garściami popcorn, w dodatku gapiący się nie na telewizor, lecz na nas. Wyszczerzył zęby w naszą stronę. Dopiero teraz zauważyłam, że brakowało mu jednej dwójki. Dopóki się go nie poznało, można by uznać go za zupełnie normalnego, uroczego ośmiolatka...
- No co?! - spytał z buzią wypchaną popcornem.
- Javier, nie jedz popcornu przed kolacją - powiedziałam po chwili namysłu.

Kilka minut później Olga zwołała wszystkich na kolację. Zajęliśmy miejsca przy stole. Brakowało tylko Brunhildy i Javiera. Bałam się, że chłopak znów coś zmalował. Z pokoju gościnnego dobiegły nas podejrzane okrzyki. Wstałam od stołu i skierowałam się w tamtą stronę. Za mną poszedł również German. Zajrzałam delikatnie przez uchylone drzwi pokoju. Brunhilda trzymała jedną stronę staromodnych rajstop, a Javier drugą, próbując wyrwać je z rąk kobiety. Materiał wyglądał jakby był już na skraju wytrzymałości.
- Puszczaj moje rajstopy, tępy bachorze!
- Przecież muszę z czegoś zrobić procę! Dawaj mi to, babsztylu!
Podeszłam do chłopca i delikatnie wyrwałam z jego rączek rajstopy.
- Javier, nie możesz ruszać rzeczy pani Brunhildy - powiedziałam, starając się brzmieć stanowczo.
- Ale ja... No ten kosmita nie rozumie! Muszę zrobić procę! One mi są potrzebne.
Uśmiechnęłam się pod nosem słysząc słowa chłopca. Poprosiłam narzeczonego, aby przez chwilę upilnował chłopca. Sama zaś pobiegłam do swojego pokoju. Wróciłam po niecałej minucie trzymając w dłoni parę różowych rajstop, których już nie nosiłam. Podałam je chłopcu. Ten obejrzał je z dokładnie. Wyciągnął w różne strony, jakby chciał sprawdzić ich elastyczność. A na koniec, ku mojemu zdumieniu, powąchał.
- Nie są takie dobre jak te babsztyla, ale przynajmniej tak nie śmierdzą. 
Z trudem stłumiłam śmiech, widząc minę Brunhildy.
- Javier, a magiczne słowo? - zwrócił się mój narzeczony do urwisa.

Chłopiec wyglądał, jakby zawzięcie nad czymś się zastanawiał. Po chwili rzucił od niechcenia:
- Dzięki.
- Nie ma za co. A teraz chodź na obiad, zanim wystygnie. Olga już czeka. Pani również, pani Brunhildo - uśmiechnęłam się, ignorując złość kobiety. Miałam nadzieję, że zyskałam sobie chociaż odrobinę sympatii nieznośnego siostrzeńca Olgi.
Javier i Brunhilda wyszli z pokoju, a za nim ja i German, który był nieco zaskoczony, jednak posłał mi ciepły, serdeczny uśmiech, który szybko odwzajemniłam.
- Jesteś niesamowita - usłyszałam szept w moim uchu.
Zasiedliśmy do stołu, gdzie reszta konsumowała już posiłek. Uważałam, aby zbytnio się nie objadać. Nie chciałam znów narazić się babci Germana. 
Rozejrzałam się po domownikach. Miquel reprezentował nienaganne maniery przy stole. Siedział wyprostowany i posługiwał się nożem i widelcem. Olga i Ramallo byli w nadzwyczaj dobrych humorach. Jak widać podróż poślubna dobrze i zrobiła. Ominęłam wzrokiem Brunhildę, aby przypadkiem nie wywołać u niej kolejnego wybuchu. Uśmiechnęłam się delikatnie do Germana, a następnie do Violetty. Wreszcie mój wzrok spoczął na Javierze. Chłopiec rozłożył się na krześle i od niechcenia dłubał widelcem w udku kurczaka. Po chwili zrezygnował z tego, złapał pałkę w dłoń i zaczął obgryzać mięso brudząc przy tym całą buzię. Co jakiś czas zerkał z utęsknieniem na Violettę. 
Mimo wszystko posiłek odbył się bez większych przeszkód. Gdy wszyscy skończyli jeść, zaczęliśmy rozchodzić się do swoich sypialni. Musieliśmy dopilnować, aby Javier i Miquel położyli się grzecznie do łóżek. Przyniosłam im po szklance mleka i dopilnowałam, aby je wypili. Następnie zgasiłam światło i wyszłam z pokoju.
Po zażyciu relaksującej kąpieli powędrowałam do pokoju Germana. Mój narzeczony czekał już na mnie oglądając jakiś film na plazmie. Weszłam pod kołdrę i wtuliłam się w jego tors. 
- Co to takiego? - spytałam, mając na myśli seans.
- "Kobieta w czerni". Horror.
Położyłam głowę na klatce piersiowej Germana i starałam się skupić uwagę na filmie. 
- Wiesz, że byłaś dzisiaj niesamowita, prawda? Poskromiłaś tego małego potworka - uśmiechnął się do mnie.
- Ty za to świetnie radzisz sobie z Miquelem - szepnęłam.
- Wiesz, on to nic trudnego. Jest bardzo błyskotliwy, ale nie przypomina chłopców w swoim wieku. Interesuje go tylko fizyka i polityka. Miquel to nic w porównaniu do Javiera. Jesteś wielka.
- Och, nie przesadzaj. 
- Nie przesadzam. Nawet Brunhilda nie miała się do czego przyczepić.
- No wiesz. Zaraz święta. Jutro Wigilia. Trzeba się jednoczyć - zaśmiałam się z moich słów. 
- Chyba będziemy dobrymi rodzicami, nie uważasz? - spytał nagle.
Zdziwiłam się lekko, ale szepnęłam:
- Tak, chyba tak...
German zbliżył się do mnie i ucałował kilka razy mój policzek. Zarumieniłam się i w odpowiedzi pocałowałam go w górną wargę, tak delikatnie jak tylko mi się to udało. Następnie znów wtuliłam się w jego ciepły tors. W jego objęciach nawet krew nie była mi straszna. Czułam się bezpieczna i kochana. W dodatku mężczyzna szeptał mi do ucha słodkie słówka i bawił się moimi lokami. Nie wiem kiedy zasnęłam...
______________________________________
I jak Wam się podobało? :>
Nie zabrakło Germangie, Javier rozwala system, rajstopy Bruni. :D
W kolejnym rozdziale: Wigilia. :))
Enviar muchos besitos. ♥
J & B

PS. Jak Wam się podobają akcje Germangie w serialu? 
"A: Co zrobisz? Znowu mnie pocałujesz? G: Jutro się żenię. A: Wiem, że jutro się żenisz, German. Czego oczekujesz, że będę Ci sypać ryż na szczęście?"
Me gusta riposty Angie. :))
PS2. Łaaa. Nasza ukochany para, chociaż pewnie nierealna. :)

wtorek, 27 sierpnia 2013

Rozdział 65

Rozdział 65.

Następnego dnia jak co dzień obudziłam się w pokoju narzeczonego. Jego już nie było. Zerknęłam na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Wstałam więc szybko z łóżka i ubrałam się. Przygotowana, zeszłam na dół. Na sofie siedziała Brunhilda i czytała jakąś pożółkłą książkę. Na okładce widniał ledwie widoczny napis "Zarżnięta kura: opowieści niesamowite, Horacio Quiroga". Najciszej jak umiałam zakradłam się do kuchni. Siedział tam German . 
- Cześć, mój ulubiony mężczyzno! - zawołałam wesoło.
- Witaj, Angie. Dzisiaj przyjeżdżają dzieci - poinformował mnie, soląc kawę. 
Następnie wziął łyk powstałej mieszaniny i nie zwróciwszy uwagi na smak, dalej przyglądał się misce z owocami. 
- Wszystko w porządku? 
- Rozmawiałem z babcią. Wiem, dlaczego cię nie lubi - popatrzył na mnie smutnym wzrokiem.
- A dlaczego?
Bez słowa podał mi poszarzały zeszyt. Napis na pierwszej stronie głosił, iż jest pamiętnik Brunhildy. Z pewnym wahaniem wzięłam go do ręki i zaczęłam czytać. 


25 lipiec, 1944 roku 
On wyjeżdża. Wyjeżdża na front. Dostał dziś mundur. Nie wygląda w nim jak Eladio, którego kocham. Nie wygląda jak wrażliwy nauczyciel muzyki. Wygląda jak twardy, bezlitosny żołnierz, który nie zawaha się przed przelaniem czyjejś krwi. Czy ci mężczyźni, którzy są naszymi "przeciwnikami", są źli? Oni też mają rodziny, dzieci... Nie chcę nawet myśleć czy przez Eladio ktoś zostanie wdową. Przy życiu trzyma mnie ino nadzieja na jego powrót.

29 lipca, 1944 roku 
Minęły dwa dni od jego wyjazdu, a ja czuję jakbym nie widziała go od lat. Cały czas mam przed oczami jego jasne włosy, które ukrył pod wojskowym hełmem. Cały czas myślę o jego smukłych dłoniach pianisty, którymi machał do nas, gdy się żegnał. A co jeśli... Nie, on wróci. Na pewno. Mama kazał mi upiec ciasto, bowiem wkrótce mają nas odwiedzić goście. Nie wiem jak w takiej sytuacji można się zajadać przysmakami. Ale obowiązek to obowiązek. 

Łza spłynęła mi po twarzy. Dalsze kilka kartek było wyrwanych. 

15 września, 1944 roku
Nie wierzę. Dostałam dziś depeszę. Jest w niewoli. Chciałam jechać, pomóc Czerwonemu Krzyżowi, ale matka twierdzi, że muszę zostać tu.  

29 września 1944 roku.
Umieram z tęsknoty. Przed oczami wciąż mam jego twarz. Cały czas wydaje mi się jakbym słyszała melodyjne dźwięki fortepianu i jego męski głos... Żadnych wieści.

11 października 1944 roku
Uciekł. Wiedziałam, że mu się uda. Odzyskałam nadzieję. Jutro wraca na front, aby stanąć w bitwie o Salta Fé. Strasznie się o niego boje. Nie mam siły, aby żyć. Jednak wciąż mam  promyk nadziei, że jeszcze zobaczę go żywego.

Następna kartka była dziwnie wymięta. Jakby skropiona dawno wyschłymi już łzami.

19 października 1944 roku
Wciąż w to nie wierzę. Odszedł. Nasze oddziały odniosły zwycięstwo. Ale jakie to ma znaczenie, jeżeli On poległ. Zginął... Nigdy nie usłyszę już jego głosu ani dźwięków fortepianu, wydostających się z pod jego wyćwiczonych palców. Jego życie było ceną za niepodległość...

I kolejne ślady po wyrwanych kartkach... A moje oczy robiły się coraz bardziej mokre.

30 grudnia 1944 roku
To już dziś. Za kilka godzin mam stanąć przed ołtarzem z Jérôme  Jednak moje serce dopóki bije, bije dla Niego. Dla żołnierza odwagi, siły... który oddał życie na polu bitwy. Który poległ za nas, za ojczyznę i nadzieję na lepsze jutro. (...) Pogoda nie mogła być bardziej ponura.

4 stycznia 1945 roku
Jestem już po ślubie z Jérôme. Nie mogę powiedzieć, że go kocham, bo bym skłamała. Ale ufam mu. Zapewnia mi stabilność... Wczoraj poinformowano mnie o wynikach sekcji zwłok Eladio. Miał przy sobie jedynie stary skórzany portfel, wyświechtany zegarek, a w wewnętrznej kieszeni munduru zdjęcie jakiejś kobiety, z dedykacją dla "najukochańszego narzeczonego". A więc mnie zdradzał. Mimo to nie potrafię wyrzucić go z serca, które przez niego tak mocno krwawi...

Minęłam kilkadziesiąt kartek. Aż natrafiłam na wpis sprzed kilku dni.

15 grudnia 2013 roku
I znów ona. Po raz kolejny będę musiała ją znosić. Nic nie boli bardziej niż jej widok. W dodatku gra na fortepianie. I śpiewa. To tak boli. Jest do niego tak podobna. Wszystkie wspomnienia wracają, gdy ją widzę. Nie może się dowiedzieć...


Zamarłam. Przeczytawszy pierwszą linijkę podejrzewałam o kim mowa. Jednak teraz nie było wątpliwości. A więc przypominałam Brunhildzie Eladio... A więc i ona kiedyś kochała. Też żyła nadzieją, nieustannymi złudzeniami. A więc i ją życie podle ukarało... chociaż może całkiem niesprawiedliwie. Nie zasłużyła na to. Nikt na to nie zasługuje. Nawet ona. Nie mogłam uwierzyć, było mi żal Brunhildy. 
Delikatnie odłożyłam pożółkły, rozpadający się pamiętnik Brunhildy. Spojrzałam na narzeczonego, a moje oczy po prostu się zeszkliły. German podszedł do mnie. Usłyszałam jak bierze głęboki oddech. Bałam się, że usłyszy jak głośno wali mi serce.
- Angie - wyszeptał, a ja natychmiast zadrżałam. - Nie powinienem ci tego dawać, ale uznałem, że powinnaś wiedzieć. 
Delikatnie pogłaskał mnie po mokrym od łez policzku i podał mi chusteczkę. Wysuszyłam oczy i pozwoliłam mu się przytulić. Potrzebowałam tego. Powoli zaczęłam się uspokajać. 
- On... Ona... Ja... Eladio... - nie udało mi się ułożyć zdania. Podjęłam jeszcze jedną próbę. - Ona myśli, że ja Cię oszukam jak on ją. Tylko dlatego, że jesteśmy pod jakimiś względami podobni. 
- Babcia nie wie, że jesteś inna - szepnął mi do ucha. - A teraz chodźmy do salonu, bo lada moment mają wpaść maluchy. 
Uśmiechnęłam się i niezgrabnie wyswobodziłam z jego objęć. 

O dwunastej drzwi otworzyły się. Stała w nich Olga i dwaj chłopcy. Jeden miał gładko zaczesane włosy, okulary i białą koszulę. Spoglądał na nas nieśmiało. Drugi miał burzę kręconych włosów, czarny t-shirt i aparat na zębach. Jego spojrzenie było nonszalanckie i...bezczelne. 
- Dzień dobry. Pan Castillo i panna Saramego, jak sądzę? Miło mi państwa poznać. Oboje jesteśmy wdzięczni, że możemy spędzić tu święta - przywitał się okularnik i szturchnął brata dając mu znak, by zrobił to samo. 
- Cześć, jestem Javier. A ten kujon to Miguel - mruknął niechętnie. Jego brat poczerwieniał. 
- To bliźniacy. Obaj mają osiem lat. Pójdę teraz zanieść ich rzeczy, a oni tu grzecznie poczekają - powiedziała Olga obrzucając ich ostrzegawczym spojrzeniem. 
Usiedliśmy na sofie, uświadamiając sobie, że zostaliśmy sami z dziećmi. Lekko zaskoczyło mnie, że bliźniakami mogą być dzieci tak zupełnie do siebie niepodobne, przynajmniej pod względem charakteru...
                                                                                          
Co teraz? Poradzą sobie? 
Jak się podobało? Brunia i jej przeszłość, bliźniaki...
Jakiś dołujący ten rozdział, ale wszędzie tak dołująco, to u nas też, a jak. :)
Siempre con usedes. ♥
J & B

sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział 64

Rozdział 64.

Weszłam do mojego pokoju i zabarykadowałam się w środku. Usiadłam na łóżku. Towarzyszyło mi tylko jedno uczucie - żałosna bezsilność. 

"Ja wiem, że ona ma 87 lat, ale to nie znaczy, że może mnie w kółko obrażać." - myślałam. Czułam się sponiewierana, nic nie warta... - "Nie. Nie ma mowy. Nie pozwolę jej zniszczyć naszych świąt. Ale co ja mogę zrobić w tej sytuacji? Nie mogę jej odwarknąć, a znoszenie tego w milczeniu jest jeszcze gorsze..."
W końcu postanowiłam, że postaram się być twarda. Opadłam na poduszki i chwyciłam z szafki nocnej jakąś książkę. Zaczęłam ją wertować, jednak ciężko było mi się skupić. Ponure myśli wciąż powracały. W dodatku wciąż czułam dziwne kłucie w plecach, w miejscu gdzie Brunhilda wbiła mi swój chudy palec.
W pewnej chwili zdałam sobie sprawę, że czytam jedną linijkę trzeci raz. Dałam za wygraną. Odłożyłam książkę na miejsce i wstałam z łóżka. Podeszłam do okna i otworzyłam drzwi prowadzące na niewielki balkon. Rozejrzałam się. Słońce dość nieudolnie próbowało przebić się przez chmury. Z tej wysokości widziałam również znajdujący się niedaleko plac zabaw. Uśmiechnęłam się widząc roześmiane dzieci. Opuściłam wzrok, spoglądając na podwórze domu Castillo. Widok, który zobaczyłam sprawił, że wreszcie się uśmiechnęłam. German wysiadł właśnie z samochodu i ciągnął za sobą spore drzewko iglaste. Obserwowałam go w milczeniu. Dopiero po chwili straciłam go z oczu. Wyszłam z pokoju i skierowałam się na dół. 
Znów ucieszył mnie widok rozgrywającej się tam sceny. German i Violetta stali nad choinką, szczelnie otuloną plastikową siatką. Córka pana domu bezskutecznie próbowała przebić opakowanie paznokciami. Uśmiechnęłam się do siebie, pomknęłam do mojego pokoju, aby po chwili wrócić z parą czerwonych nożyczek. 
Odsunęłam siostrzenicę od drzewka i delikatnie rozcięłam siateczkę. Mój narzeczony ustawił choinkę w pozycji pionowej, po czym czule ucałował mój rumiany policzek. Violetta zachichotała i oznajmiła, że pójdzie po ozdoby świąteczne - tylko ona wiedziała, co gdzie znajduje się w tym domu. Tym samym zostawiła mnie samą z narzeczonym. 
Mężczyzna uchwycił moją dłoń i przysunął się. Nasze usta połączyły się w geście namiętnego pocałunku. 
"Si crees que sí no puedes fallar, será tu sueño hecho realidad..."
Zadrżałam pod wpływem jego dotyku. Oddałam mu pocałunek z taką czułością, na jaką tylko było mnie stać. Jedną ręką wciąż trzymał moją dłoń, drugą zaś błądził między moimi niesfornymi lokami. Czułam go całą sobą...
Z letargu po raz kolejny wyrwało nas chrząknięcie. Obawiałam się najmniej odpowiedniej osoby. Szybko odkleiłam się od Germana i spojrzałam w tamtą stronę. Z ulgą stwierdziłam, że to tylko Violetta, która swoją drogą genialnie naśladowała wyniosłe chrząknięcia Brunhildy. 
- Dosyć już tego - zaśmiała się, trzymając w rękach trzy spore pudełka, ustawione jedno na drugim. - Bierzemy się do pracy - zarządziła.
Po odpowiednim za instruowaniu nas, co i jak zabraliśmy się do strojenia drzewka. Ozdoby były naprawdę imponujące. W jednym pudełku znajdowały się różnokolorowe bombki, w drugim zaś lampki, natomiast trzecie wypełnione było błyszczącymi łańcuchami i wstążeczkami. 
Gdy obwiesiliśmy lampkami choinkę przyglądaliśmy się z zadowoleniem efektowi naszej pracy.
- Nie, nie, nie. Wszystko jest źle - usłyszeliśmy wyniosły jazgot za naszymi plecami. - Ubraliście to biedne drzewko tak, że wygląda na grubsze niż Angie - ciągnęła, jakby nie wiedziała, że wszystko słyszę. 
Zdenerwowałam się, ale milczałam. Nagle poczułam, jak czyjeś palce delikatnie chwytają moją dłoń. To był German. Złość się ze mnie ulotniła, a słowa jego babci poszły w zapomnienie.
 - Babciu! Nie możesz obrażać Angie! Wkrótce Boże Narodzenie, więc spróbujcie się pojednać, podać sobie dłoń, przerwać... - podniosłą przemowę Germana przerwał śmiech Brunhildy.
Śmiała się w odpowiedni dla siebie, cyniczny i diaboliczny sposób. Najdziwniejsze jednak było to, że ten śmiech był ładny. Nie mogłam uwierzyć, iż z tych sarkastycznie wykrzywionych warg spływa ten dźwięk.
 - Czy ty naprawdę myślisz, że dla mnie ma znaczenie czy są akurat święta, czy nie, Germanku? - w oczach znienawidzonej kobiety pojawiły się ogniki, ale nie wiedziałam co one oznaczają. - Mam zresztą powody, aby nienawidzić tej... komarzycy!
Po tych słowach odwróciła się i wyszła, obrzucając choinkę spojrzeniem typu "A ty nie jesteś lepsza!". Zniechęceni zaczęliśmy wieszać bombki. Niektóre były ręcznie wykonane przez Marię. Na pomarańczowej wykaligrafowała "Angie", na zielonej "German", a na różowej "Violetta". Nagle, na dnie pudełka dostrzegłam czarną bombkę z nabazgranym napisem "Brunhilda". Chyba moja siostra też jej nie lubiła. Ale o co jej chodziło, gdy mówiła, że ma powód, by mnie nienawidzić? Podzieliłam się spostrzeżeniami z narzeczonym. Odszepnął, że z nią porozmawia. 
Wtem drzwi otworzyły się z hukiem. Stali w nich Olga z mężem. Mężczyzna miał minę spokojną, ale radosną. Kobieta zaś rzuciła się żeby nas uściskać.
- Byliśmy... wspaniale... Ramallo... Ja gotuję... hotel... - wyłapywałam pojedyncze wyrazy z potoku słów, którym zalała nas Olga. 
Wysłuchaliśmy jej historii w całości, rzucając tylko Ramallo błagające spojrzenie. 
- Kochanie, może chodźmy odpocząć i pozwólmy im udekorować to piękne drzewko - powiedział, a my parsknęliśmy śmiechem, słysząc ton jakim powiedział "kochanie". 
- Dobrze, Ramusiu! Chodźmy! - zawołała gosposia i wyszli, a nasza trójka dalej śmiała się w najlepsze.
- Tatuleńku, udekorujmy to piękne drzewko - Violetta uśmiechnęła się do mnie łobuzersko.
- O tak! Germaneczku, wracajmy do pracy! - podjęłam grę. 
Mężczyzna spojrzał na nas i parskając znowu śmiechem upuścił bombkę w kolorze akwamaryny. 
- I kto to teraz posprząta? - zapytałam i nie czekając na odpowiedź zaczęłam zbierać resztki ozdoby. 
Po kilku minutach podłoga była czysta, a ja miałam plaster na palcu wskazującym. 
"Najpierw głowa, teraz palec. Ja to mam szczęście!" - pomyślałam, wieszając malachitową ozdobę, w kształcie sań. 
Po kilku minutach choinka uginała się już pod ciężarem mnóstwa różnokolorowych ozdób. Violetta gdzieś się ulotniła. Nagle poczułam, że ktoś obejmuje mnie ramieniem. German patrzył mi w oczy i delikatnie się uśmiechał. Uniosłam lekko kąciki ust i zaczęłam tonąć w głębi jego czekoladowych oczach...
- Em... Przepraszam bardzo, że państwu przeszkadzam. Ale... 
Zadrżałam lekko, ale szybko się opanowałam. Odwróciłam się w stronę głosu. Stała tam Olga, a obok niej uśmiechnięta od ucha do ucha Violetta.
- Tak. Em... Panie German, chciałam zapytać czy moi siostrzeńcy mogliby nas odwiedzić? - spytała gosposia. - Mają po 8 lat.
Pan domu spojrzał na mnie pytająco. Uśmiechnęłam się i bez zastanowienia pokiwałam twierdząco głową. Miło było wiedzieć, że liczy się z moim zdaniem.
- Oczywiście, Olgo - powiedział w końcu mój narzeczony.
- Uwielbiam dzieci - zaśmiałam się.
- Ooo, no tak. Oczywiście. Ja wiem, że oboje z tatą uwielbiacie dzieci... - odezwała się Viola.
Wyczułam w jej głosie słabo skrywaną aluzję. Wybuchnęłam śmiechem w tym samym momencie co mój narzeczony.
________________________________________
Jak Wam się podobało? :>
Czy rzeczywiście ma swoje "powody" aby nienawidzić Angie?
Jak wrażenia po wczorajszej rzeźni w serialu? (German wywalający Angie z domu...).
Abrazos calidos. ♥
J & B

PS. Zapraszam na nowe opowiadanie. Link :)

środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 63

Rozdział 63.

Obudziłam się następnego dnia. Za oknem było dość ponuro. Niebo pokrywały szare chmury, z których lada moment mógł lunąć deszcz. Pogoda była niczym odzwierciedlenie tego, co działo się w mojej głowie. Westchnęłam głęboko i wyłączyłam budzik. Zegar wskazywał 6.30. Zwlokłam się z łóżka, ubrałam najciszej jak mogłam i na palcach zeszłam na dół. Odetchnęłam z ulgą, gdy znalazłam się poza domem Castillo. 
Poprzedniego dnia, przed snem, zaplanowałam, że wyrwę się chociaż na chwilę z domu... Pobędę z dala od niej. Stwierdziłam, że przejdę się do centrum handlowego, albowiem zbliżała się gwiazdka. Każdemu musiałam coś kupić. Na niektóre prezenty miałam już pomysły, na inne nie. Uznałam jednak, że na pewno uda mi się upatrzyć coś dla każdego.
Gdy doszłam w końcu na miejsce pomyślałam, że trzeba było wziąć taksówkę. Cała ja. Najpierw robię, potem myślę. Weszłam do środka i obeszłam kilkanaście sklepów. Kompletnie straciłam poczucie czasu. Długo zastanawiałam się nad prezentem dla Germana... W końcu jednak udało mi się wybrać coś w sam raz. Zerknęłam na zegarek na białym, skórzanym pasku, który założyłam rano na rękę. Wskazywał 9:45. No pięknie. Brunhilda będzie miała kolejny powód, żeby mnie skrytykować. Żwawym krokiem pomknęłam w stronę domu. O możliwości wzięcia taksówki przypomniałam sobie dopiero gdy byłam prawie na miejscu. Klepnęłam się dłonią w spocone od marszobiegu czoło. 
Weszłam do domu i pobiegłam na górę tak szybko, jak tylko mi się udało. Niestety ktoś mnie zobaczył... Na szczęście była to tylko Viola. Weszłam do pokoju, ukryłam zakupy w szafie i na chwilę opadłam wycieńczona na pościel. Szybko jednak podniosłam się z łóżka i zeszłam na dół, gdzie domownicy konsumowali już śniadanie.
- Dzień dobry - wymamrotałam.
Usłyszałam jakieś powitania, jednak nie trafiły do mnie. Spojrzałam w stronę Brunhildy. Uniosła wzrok znad talerza i na chwilę przestała konsumować pokrojonego w kostkę pomidora.
- Jak zwykle spóźniona - warknęła w moją stronę. - Mimo że mam 87 lat nie jestem takim śpiochem jak Ty. Zainwestuj w budzik. Albo raczej niech German Ci go kupi. Jak wszystko zresztą.
Zagotowało się we mnie, ale powstrzymałam się od odpowiedzi. Usiadłam przy stole i zabrałam się za jedzenie. Zjadłam tylko jednego tosta, gdyż nieustannie czułam na sobie wzrok starszej pani.
Po śniadaniu podeszła do mnie Violetta.
- Angie, gdzie byłaś rano? Kupowałaś prezenty gwiazdkowe? - dodała nim zdążyłam odpowiedzieć.
- Tak. Nie, nie powiem Ci co dostaniesz - wyszczerzyłam zęby w stronę siostrzenicy.
- Nie obawiam się. Ty tak dobrze mnie znasz, że na pewno dostanę coś super! - po tych słowach mocno mnie przytuliła. - Angie - ściszyła głos do ledwo słyszalnego szeptu - Co ja mam kupić babci, pani Bruni... No wiesz...?
- Czy ja wiem... Może miotłę - wyszeptałam chichocąc. 
- Lub nową sukienkę. W końcu ciągle chodzi w tej samej... - rzuciła dziewczyna.
Obie wybuchnęłyśmy niekontrolowanym śmiechem, jednak szybko się uciszyłyśmy, aby nie ściągnąć na siebie uwagi. 
- Spokojnie, Angie. Już ja coś wykombinuję - szepnęła z łobuzerskim uśmieszkiem i puściła mi oczko, po czym odeszła w stronę swojego pokoju. 
Obawiałam się, jaki prezent dla niej wymyśli. Sama, z braku lepszego pomysłu, kupiłam Brunhildzie szare, futrzaste kapcie.
Westchnęłam i podreptałam do gabinetu mojego narzeczonego. Delikatnie zapukałam i weszłam do środka. Na mój widok German od razu zerwał się z krzesła, podszedł do mnie i chwycił moje obie dłonie.
- Angie, tak mi przykro... No wiesz, Brunhilda. Nie mogę słuchać, jak Cię nieustannie obraża.
- Spokojnie, chyba... Chyba już przywykłam - westchnęłam, unosząc delikatnie prawy kącik ust.
German natychmiast odwzajemnił uśmiech. Spojrzał mi w oczy. Utonęłam w jego czekoladowych tęczówkach i poczułam jak się rumienię. Niczym piętnastolatka... Albo raczej pięciolatka na widok odpustowego lizaka.
Mężczyzna powoli zbliżył się do mnie i ujmując mój podbródek delikatnie musnął moją górną wargę. Szybko oderwał się od moich ust, ale nie odsunął się. Nasze usta dzieliło może kilka milimetrów. Niespodziewanie skradł mi jeszcze jeden pocałunek. 
"Si el mar se lleva cada palabra de hoy, gritare mas fuerte que este sol..."
Na tym się nie skończyło. Już po chwili namiętnie się całowaliśmy, nie zwracając uwagi na to, co dzieje się dookoła. Bo w tej chwili liczył się tylko on i błogie spotkanie naszych ust...
Przerwało nam niecierpliwe chrząknięcie. No pięknie, tylko nie ona.
- Ty naprawdę nie masz pojęcia co znaczy słowo dama.
- Tak, bo Ty masz... - mruknęłam pod nosem, chociaż na początku wydawało mi się, że tylko tak pomyślałam.
Na szczęście sędziwy wiek Brunhildy sprawił, że nie dosłyszała mojej uwagi. Natomiast do Germana, który zresztą wciąż trzymał moją dłoń, dotarły moje słowa. Zaśmiał się mimowolnie, ale szybko przerodził to w udawane kichnięcie. 
- Mam sprawę do mojego Germusia, więc wyjdź z łaski swojej.
Puściłam dłoń narzeczonego i skierowałam się ku wyjściu z gabinetu. Chwyciłam za klamkę, nim jednak otworzyłam drzwi, Brunhilda zatrzymała mnie.
- Czekaj - warknęła. - Podejdź no tu.
Posłusznie wykonałam rozkaz patrząc prosto w oczy starszej pani. Ona natomiast zmierzyła mnie wzrokiem. 
- Odwrócić się - zażądała. Ponownie, choć tym razem z nieco większą obawą spełniłam jej żądanie i odwróciłam się do niej plecami. - Masz żałosną postawę.
Po wygłoszeniu tego stwierdzenia z całej siły wbiła mi swój chudy palec w plecy. Jęknęłam cicho. Mimowolnie naprężyłam kręgosłup.
- Ta, od razu lepiej. A teraz wynocha.
Wybiegłam z gabinetu, czując jak łzy napływają mi do oczu.
________________________________________
No i jak? :>
Ah, ta Brunia. Biedna Angie. :D
Milion de besitos. ♥
J & B
PS. Nie sądzicie, że Angie bosko wygląda w szortach? :D (miała je w 71 odcinku).
PS2. Jeżeli chcecie zapraszam: Klik :3
PS3. Jak Wam się podoba piosenka, którą komponuje Angie (Algo Se Enciende) - 2 sezon - Naszym zdaniem genialna. :D Tylko czekać aż skomponuje i wykona całą. :)
PS4. Za "chwilę" siedemdziesiątka trójka! :>

niedziela, 18 sierpnia 2013

Rozdział 62

Rozdział 62.

Tą starszą panią była oczywiście Brunhilda. Weszłam władczym krokiem i obrzuciła mnie pełnym jadu spojrzeniem.
- Germanku! Mówiłam ci, żebyś się jej pozbył! - mówiła jakby nie zauważyła, że stoję obok. Zaraz jednak sobie o mnie przypomniała. - Utyłaś! Ja, sześćdziesiąt lat temu byłam szczupłą, pełną gracji baletnicą, a nie hipopotamicą!
"Chyba jednak wolałam, jak mnie nie dostrzegała." - pomyślałam.
- Miło mi panią znowu widzieć - odrzekłam, skupiając całą siłę woli, aby nie dodać nic złośliwego.
- Zanieś torbę do mojego pokoju! Ale tym razem jej nie upuść! Mam tam rzeczy. Ale w przeciwieństwie do Twoich, moje rzeczy to cenne rzeczy, więc masz uważać! - wycharczała i rzuciła torbę w moją stronę. Na szczęście udało mi się złapać.
Nagle dostrzegłam kontem oka jak Violetta przytula Leona. Oni jeszcze nie wiedzą...
- No idź zanieś! I czemu masz czepek na głowie? German nie wytrzymał i w końcu ci przyłożył? Chyba trochę za słabo, lecz dobre i to... - ostatnie zdanie wysyczała w moją stronę tak jadowicie, że powinnam umrzeć na miejscu. 
Nic takiego się jednak wydarzyło, więc staruszka pogłaskała German po głowie i wkroczyła do salonu. Pan domu wziął ode mnie walizkę i zaniósł ją do pokoju gościnnego, a ja stałam się świadkiem kolejnego ataku tego diabła w tweedowej sukience.
- Co tu się wyprawia? Proszę się odsunąć od mojej Valentinki! Po przebywała trochę z tą łajdaczką i już ją naśladuje! Ha! - krzyknęła, a Leon i Viola odskoczyli od siebie jak oparzeni.
- Dzień dobry, proszę pani. My... To jest przyjęcie z okazji pani przyjazdu! - wykrztusił Federico zachowując trzeźwu umysł.
- Naprawdę? Dziękuję drogie dzieci! Ale wiesz, że wyglądasz jak fretka?!
- Tak mnie wyposażyła natura. Mówi się trudno i świętuje dalej! - zastanawiałam się czy jemu jest coś w stanie zepsuć humor.
- O! Naćpana konica i szczurzyca też przyszły! I ściągnęłaś murzyna! I krasnoluda! I...- jej spojrzenie powinno sparaliżować Leona i Tomasa. - ...Dwóch niedorobionych baranów!
Kolejno wymieniane osoby, z wyjątkiem Leona, wychodziły z sali żegnając się z Violettą i patrząc z nienawiścią na tę podłą istotę. Pewnie nasłuchali się historii o Brunhildzie od obrażonych ostatnio. Niestety tyrada trwała dalej.
 - O, a ty wyglądasz jak Darth Vajder! Czy jak mu tam było. Tylko bez maski! - Braco powiedział coś po rosyjsku i wyszedł a za nim wszyscy pozostali goście, nie czekając na swoją kolej. - No i gdzie oni idą? Nie zrozumiem tej młodzieży! Przecież to moje przyjęcie!
Westchnęłam, bo świadoma, iż skończyły jej się ofiary, wróci do ataku na mnie.
- Ej ty! Zrób coś z tym turbanem i włącz coś normalnego, a nie te okropne dudnienie! No rusz się i włącz Vivaldiego! - miałam rację.
Powlokłam się w stronę wieży i wybrałam jedną z płyt Germana. Salon wypełnił się dźwiękami muzyki klasycznej, a monster robił wykład Violetcie na temat zachowania w towarzystwie i uważania na "niektóre kobiety". Mówiąc to oczywiście spojrzała znacząco na mnie. Westchnęłam i mówiąc ciche "przepraszam", poszłam na górę. Tam, zdesperowana zaczęłam układać alfabetycznie książki na regale. Miałam nadzieję, iż w ten sposób zapomnę o naszym gościu. Poddałam się przy "W". Usiadłam na łóżku i zaczęłam tępo wpatrywać się w sufit. Uratowała mnie kolacja.

Przy stole panowała niemal namacalna cisza. German starał się nie urazić starszej pani, a Viola była wściekła za zniszczenie zabawy. Na szczęście pan domu przyrządził posiłek. Gdybym ja to zrobiła, to monster by chyba wybuchł od nadmiaru szyderstw. 

- Dlaczego, kotku, Ty zrobiłeś kolację, a nie ta twoja... - Brunhilda obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem. - ... szympansica?
- Czy ta jędza kiedykolwiek da mi spokój?! - pomyślałam. Wszyscy spojrzeli na mnie zdumieni. Violetta zaczęła się śmiać, krztusząc się. Czy ja to powiedziałam na głos? 
- Nie, "ta jędza" nie da ci spokoju. Taka sucha karpia jak ty, powinna o tym pamiętać - wysyczała w moją stronę potwora. 
Następnie wbiła widelec w kawałek pomidora z takim wyrazem twarzy jakby wbijała go we mnie. Szybko zakończyłam posiłek i pobiegłam do swojej sypialni. 

"Obraziłam Brunhildę, obraziłam ją..." - Ta myśl powracała jak natrętna mucha. 
- "No hay mejores, ni peores. Solo amor, amor, amor y mil canciones. Oh..." - zaczęłam podśpiewywać, pierwszy raz w życiu wątpiąc w sens swoich słów. 
- Dlaczego ona mnie tak traktuje? Coś ze mną nie tak? - zapytałam swoją poduszkę. 

- Wszystko z tobą w porządku, Angie. Ona wszystkich obraża. - Violetta niepostrzeżenie wsunęła się do pokoju.
Wytarłam ukradkiem łzę, która zaczęła spływać po moim policzku. Dziewczyna ją jednak zauważyła. 
- Szkoda łez! Znasz ją. Za to mogę ci powiedzieć coś, co cię rozbawi! Wiesz, że Ludmiła znaczy "miła ludziom"?
Zachichotałam. Zaraz jednak powróciło przygnębienie. 
- I pamiętaj, iż będzie musiała cię zaakceptować, gdy wyjdziesz za tatę! - Zawołała wychodząc. Dlaczego tak naciska na nasz ślub... A może ona chce mieć rodzeństwo? Chciałabym zostać kiedyś matką, ale... Co na to German? Pewnie się zgodzi... Nie wiadomo kiedy zasnęłam, cały czas siedząc na podłodze koło łóżka i ściskając poduszkę.

                                                                                                                    
Udało się, ale nie obiecuję, że rozdziały będą regularnie. Wiem, że słabe riposty, ale pomysły mi wyparowały. Wszystko przez zacieszanie się z tego, co się dzieje w serialu.
No hay saludos idea. ♥
J & B

Rozdział 61

Rozdział 61.

Kolejny dzień minął na przygotowaniach do sobotniego przyjęcia. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. W lodówce stały napoje gazowane, na półce przygotowane płyty z muzyką, a German podejmował próbę negocjacji w sprawie zasad.
- Violetto! Będę stał tam w kącie i pilnował, żeby nikt się nie całował! Poza tym, masz wolną rękę!
- Tato! Możesz stać, ale proszę nie wtrącaj się! Nie możesz kontrolować gości! - Viola mówiła tak szybko, że ledwie dało się ją zrozumieć.
- Dobrze, ale ty popilnujesz, aby nic niewłaściwego się nie zdarzyło!
Na szczęście wymiana zdań nie trwała długo. Wszyscy poszliśmy się wcześniej położyć, żeby być nazajutrz wyspanym.

Obudziły mnie promienie słońca przebijające przez zasłony. Germana już nie było. Spojrzałam na zegarek - 10:00. Do przyjęcia pozostało sześć godzin. Nic nie mogło go zepsuć. Ubrałam się i zeszłam na dół. Pozostali jedli już śniadanie, które najwyraźniej przyrządził mój narzeczony. Dołączyłam do nich i zaczęłam jeść wyśmienitą zupę mleczną. 
Całe szczęście, iż pan domu ma talent kulinarny! 
Po posiłku poszłyśmy się przygotować. Wybrałam sukienkę w delikatne kwiaty i granatowe koturny. Całości dopełniał bandaż otaczający moją głowę. Tak wystrojona poszłam zajrzeć do gabinetu, w którym zaszył się mój szwagier. Gdy weszłam, poczułam jak przechodzi mnie dreszcz. Jak on zachwycająco wyglądał! Ubrał czarną koszulę, która podkreślała jego typowo argentyński typ urody. Zamarłam wbijając w niego wzrok.
- Angie? Halo, Angie? Żyjesz? - German zaśmiał się i podszedł do mnie.
- Słucham? Znaczy ja... - jąkałam się pod wpływem jego spojrzenia. A myślałam, że już przeszłam ten etap.

Mężczyzna delikatnie ujął mnie za brodę i pocałował mnie. 
"Quiero que sepas que podrás hacerlo. Ahora o nunca a vivir lo intenso". 
Całowaliśmy się delikatnie. Chwila stała się wiecznością. Kojący dotyk warg German niweczył wszelkie troski. Liczył się tylko ten jakże ulotny moment. Niestety nic nie trwa wiecznie. Odsunęłam się od pana domu i znowu mnie zamurowało pod wpływem jego czekoladowych oczu. A może po prostu miałam ochotę na coś słodkiego?
- Muszę zjeść czekoladę! - zawołałam, nie zdając sobie sprawy, że mówię na głos.
- Olga ukryła czekoladę mleczną w szafce koło lodówki, tej po prawej. Dokładnie na górnej półce, za mąką - mój narzeczony uśmiechnął się ciepło.
- A... Ekhm... Dziękuję... - wymamrotałam i wyszłam z pomieszczenia. A dokładniej próbowałam wyjść, ale jedyne co zrobiłam, to weszłam w drzwi i upadłam.
- Ja... Szukam soczewek! - starałam się wytłumaczyć.
- Angie... Nie nosisz soczewek. - German pomógł mi wstać.
- Nie noszę? Czyli mi nie wypadły! Więc nie mam czego szukać! - wyszłam szybko z pokoju, zanim mężczyzna zdążył odpowiedzieć coś na moje głupoty.
Chciałam pójść po czekoladę, ale przypomniałam sobie słowa Brunhildy i uznałam, że nie dam jej satysfakcji i nie stanę się szafą. Zmieniwszy zdanie popędziłam na górę. Tam, w oczekiwaniu na zabawę, zaczęłam czytać jakąś książkę. Nawet nie sprawdzałam tytułu. Była tak przeraźliwie nudna, iż usnęłam z tomem w dłoni. Obudził mnie dopiero głos siostrzenicy.
- Angie! Wstawaj, za dziesięć minut przyjęcie! Angie! 
Otworzyłam oczy.
Violetta pociągnęła mnie za rękę i wyszłyśmy. Właściwie wyszłyśmy to za duże słowo. Viola "odholowała" pół śpiącą mnie do salonu. Tam udało mi się stanąć na własnych nogach i stanęłam koło Germana. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Zegar wskazywał idealnie 16:00. Siostrzenica otworzyła drzwi, za którymi stali Leon, Tomas, Francesca, Camila i Maxi. Weszli do środka i przywitali się ze mną i z Germanem. Wtedy dzwonek odezwał się kolejny raz. Kolejnymi gośćmi był Braco, Napo, Naty i Broadway. Za nimi wszedł Federico, który przyjechał kilka dni temu z Włoch wraz z matką. Violetta puściła muzykę i wszyscy zaczęli tańczyć. Pociągnęłam Germana w stronę kuchni, ale zatrzymała na siostrzenica.
- A wy gdzie się wybieracie? Dlaczego nie tańczycie? - zawołała, patrząc na nas figlarnie.
- Nie będziemy przeszkadzać... - zaczęłam, ale dziewczyna złapała nas za ręce i wyciągnęła nas na "parkiet", który powstał po odsunięciu mebli.
Zaczęłam się kiwać do rytmu, a mój narzeczony ze mną. Wyglądaliśmy... jak dwa pingwiny. Na szczęście zaraz muzyka zwolniła. German przysunął mnie do siebie i tańczyliśmy przytuleni. Widziałam jak inni też łączą się w pary. Widziałam jak niektórzy przyglądają się nam dyskretnie. Widziałam pocałunek Tomasa i Francesci. Podniosłam wzrok i przyjrzałam się oczom ukochanego. Czy istnieje coś wspanialszego niż oczy ukochanej osoby? Umilkły ostatnie dźwięki piosenki, a my odsunęliśmy się od siebie.
- To co, teraz pośpiewamy? - Violetta mówiąc to, rzuciła nam spojrzenie typu "Wy też!".
Wszyscy przytaknęli i zaczęliśmy śpiewać "Ser mejor". Nawet pan domu się przyłączył. Do tego, nieco nieudolnie, odtworzyliśmy choreografię z występu.Wyszło wspaniale. Następnie młodzież wróciła do zabawy, a ja i German schowaliśmy się w gabinecie. Mężczyzna zaczął uzupełniać jakieś dokumenty, więc sięgnęłam po jedną z jego książek i pogrążyłam się w lekturze. Wtem rozległ się dzwonek do drzwi. Spojrzałam na ukochanego, a on wzruszył ramionami i poszedł otworzyć. Rano myślałam, iż nic nie zepsuje przyjęcia. Nie przewidziałam odwiedzin pewnej starszej pani...

                                                                                         
I jak, ujdzie? 
Wena mnie opuściła, a rozdział wyszedł jakiś taki... dziwny. Trudno. 
Od razu zapowiadam - to TA starsza pani. TA, która jest chodzącą damą w szarym sweterku i nie wygląda jak szafa. :D
Ella llega. ♥
J & B

Rozdział 60

Rozdział 60.

- ...Będzie pani miała prawdopodobnie niewielką bliznę. Proszę się jednak nie martwić, raczej nie będzie widoczna - lekarz uśmiechnął się.
Podziękowaliśmy mu i wróciliśmy do domu. Violetta już na nas czekała.
- Gdzieście się podziewali? Mam nowiny... Angie, co ci się stało? - zapytała na wstępie.
Opowiedziałam jej całą historię.
- Dobrze, że nic ci nie jest. A właśnie! Rozdałam już zaproszenia, impreza za trzy dni. I dostaliśmy list - wyrzuciła z siebie dziewczyna jednym tchem, wyjmując z torby kopertę.
German otworzył list i zaczął go czytać na głos:

Drogi Germanie i kochana Valencio!
Jestem niezmiernie zadowolona z naszego ostatniego spotkania.
Dotarły też do mnie interesujące wieści.
Podobno uroczy pan Ramallo się ożenił!
Możecie mi wyjaśnić, dlaczego nie zostałam zaproszona?
Mam nadzieję, iż naprawicie swój błąd i znów mnie do siebie zaprosicie.
Oczywiście liczę, że pozbyliście się już tej jędzy, Angie. 
Ja w jej wieku byłam wspaniałą, delikatną osobą,
a nie niezgrabną szafą w łachmanach.
Ale cóż, zawsze znajdzie się taka imbécile. 
 Pamiętajcie, iż przyjadę na dłużej tylko,
gdy jej nie będzie.
Pozdrów tego konia i szczura, Valentinko.
                                     Bises,
                           Brunhilda Mégère.
PS. Odwiedźcie mnie kiedyś w moim rodzinnym Bordeaux. 

- Przynajmniej jej nazwisko pasuje do charakteru. - mruknęłam. 
- Angie, nie opuszczaj nas! Bo inaczej przyjedzie na dłużej! - zawołała dramatycznie Violetta.
Zaczęliśmy się śmiać. Wygłupialiśmy się tak jeszcze przez dobry kwadrans. - Zaraz, trzeba będzie jej odpisać! - krzyknął nagle German. 

 - Mogę ja to zrobić? - zapytała Viola mrugając do mnie. 

Mój narzeczony popatrzył na nią podejrzliwie, ale się zgodził. Wtem zadzwonił mój telefon.
- Halo? 
- To jaaa! Olga! Dzwonimy żeby panią pozdrowić! I resztę też! Proszę przekazać, że jest fantastycznie! - uśmiechnęłam się słysząc głos świeżo upieczonej małżonki. Przy okazji głos ten usłyszeli pozostali domownicy i pewnie pół dzielnicy. 
- Świetnie! U nas też wszystko w porządku... - dotknęłam zabandażowanej głowy. - ...No, prawie.
- Nie radzicie sobie beze mnie, co? Trudno! Został mi jeszcze tydzień wypoczynku i nie zamierzam wracać. A wie pani, że zamierzamy się za... Dobrze, Ramku!... Cóż, ja zamierzam się zapisać na kurs garncarski?! To papa, lecę się poopalać! - Olga rozłączyła się. A ja z westchnieniem ulgi pozwoliłam uchu odpocząć od jej okrzyków.
- Angie, może zamówimy pizzę na kolację? - zaproponował German.
"Ciekawe czy mojemu narzeczonemu nie chce się gotować, czy jeść moich...dań." - pomyślałam.
- Jasne, wy wybierzcie - wyszczerzyłam zęby i poszłam w stronę basenu.
Zatrzymałam się dopiero przy leżakach. Usadowiłam się na jednym z nich i zaczęłam się opalać. Leżałam i leżałam, ale raczej zbledłam niż się opaliłam. Niepocieszona wróciłam do domu, do którego właśnie dostarczono pizzę. A raczej 3 duże pizze. Zaczęliśmy jeść, nieustannie się wygłupiając. 
- A na kiedy ustaliliście datę ślubu? - zaskoczona pytaniem Violi, zakrztusiłam się kawałkiem pizzy z kurczakiem. 

Na ratunek przybył mi German. Zaczął mnie poklepywać po plecach, a rozbawiona siostrzenica patrzała na nas jak na kreskówkę.
- No wiecie, mieszkacie razem, sypiacie razem, więc tak wyczekuję... - ciągnęła.
Na te słowa poczerwieniałam, nieustannie się krztusząc. Gdy w końcu udało mi się odzyskać dech, spojrzałam na nią spode łba. 
.- Nie zaplanowaliśmy jeszcze daty. A sypiamy ze sobą w ścisłym znaczeniu tego słowa... to jest śpimy w tym samym miejscu o tym samym czasie... nie... - moja niespójna wypowiedź jeszcze bardziej rozbawiła dziewczynę. 
- Bardzo zabawne! - Zawołał mój towarzysz i poszedł z Violettą po aparat, który został na górze, bo chcieli koniecznie zrobić pamiątkowe zdjęcia. 
Zostałam sama. Nagle ciszę przerwał odgłos otwierania drzwi dobiegający z kuchni. Ale przecież je zamknęłam... Przez głowę przebiegły mi tysiące myśli. Jeżeli to włamywacz... Już raz granie odważnej źle się skończyło... Postanowiłam jednak wziąć miotłę i sprawdzić kto to. Stąpając najciszej jak umiałam podeszłam do kuchni. W ciemności dostrzegłam postać w czarnej, dresowej bluzie. Nie wahając się ani sekundy, zaczęłam okładać istotę moją "bronią". 
- Angie, przestań! - Ten głos był znajomy. Włamywaczem był...
- Leon, strasznie przepraszam! Ale kto to widział zakradać się tak... Wzięłam cię za złodzieja! - Pomogłam chłopakowi wstać.
- Violetta zostawiła komórkę w studiu, a drzwi były niedomknięte. Ubrałem bluzę z kapturem, bo trochę wieje, a ostatnio miałem chore uszy! - Tłumaczył się młodzieniec wycierając krew, która płynęła obficie z jego nosa.
W tym momencie doszli do nas domownicy.
- Leon, co się stało? Angie... Dlaczego trzymasz złamaną miotłę? - Violetta patrzała na nas jak na... cóż, jak na psychopatów. 
- Przyniósł ci telefon, a ja wzięłam go za włamywacza i trochę... poobijałam go. - Wymamrotałam zawstydzona. 
- Angie, już raz dziś poskramiałaś złoczyńcę! Mało ci jednej rany? - Zawołał pan domu, roześmiany i zły jednocześnie.
Leon spojrzał na mnie i dostrzegł bandaż otaczający moją głowę niczym turban. 
- Przyłóż chusteczkę do nosa, pochyl się i przyłóż lód do karku i czoła. - Zarządził German przypomniawszy sobie o poszkodowanym, wręczając mu niezbędne produkty. Po chwili chłopak usadowił się na krześle i z pomocą swojej dziewczyny wykonał polecenie mężczyzny. Ja tymczasem stałam z połamaną miotłą, która nie wiedzieć kiedy złamała się podczas ataku. 
- To ja... Ekhm... Pozamiatam! - Wydusiłam z siebie i wyszłam z kuchni.
German wyszedł za mną, ale on śmiał się jak oszalały.  Po chwili dołączyła do nas Viola. Popatrzała na mnie rozbawiona. 
- Leon już poszedł. Ale na drugi raz nie bij go, bo ja chcę żywego chłopaka. - Powiedziała.
- Nie będę. To było niechcący. Znaczy celowo, ale nie wiedziałam, że to on. Przepraszam cię za to. To ja...dobranoc. - Wytłumaczyłam się i pobiegłam na górę. Przebrałam się szybko w piżamę i poszłam do sypialni Germana. Chciałam zaczekać na narzeczonego, ale zmorzył mnie sen.
                                                                  
Może być? 
Koniecznie przetłumaczcie sobie nazwisko Brunhildy. Jest francuskie (tak dla odmiany :D).
Chimeneas, mantequilla y bromas. ♥
J & B