piątek, 20 września 2013

Rozdział 70

Rozdział 70.

Jechaliśmy w milczeniu. Przyjrzałam się kierowcy: miał ciemne, delikatnie kręcone włosy, podłużną twarz, idealnie prosty nos oraz lekki zarost. Nie wyglądał na jakiegoś "podejrzanego typa".

- Nazywam się Luis - powiedział nagle. -  A ty?
- Jestem Angie - odpowiedziałam.
- Co taka piękna kobieta jak ty, robi wieczorem w środku Buenos Aires?
- Powiedzmy, że pokłóciłam się z narzeczonym, a raczej byłym narzeczonym i tak sobie spaceruję - mruknęłam.
- To może skoczymy na drinka? Co ty na to? - uśmiechnął się, ukazując idealnie równe, białe zęby.
- Z przyjemnością - odwzajemniłam uśmiech.
Rozmowa zaczęła się powoli toczyć. Dowiedziałam się, że Luis jest prawnikiem w niewielkiej kancelarii. Auto przemierzało ulice miasta. W końcu zaparkowaliśmy przed niedużym barem. Mężczyzna szarmancko otworzył mi drzwi i wspólnie weszliśmy do środka. Usiedliśmy przy stoliku, a kelner podał nam karty. Na karcie widniał neonowy napis "Świat alkoholi". Przejrzałam spis drinków, ale tajemnicze nazwy nic mi nie mówiły.
- Co podać? - zapytał kelner, gdy wrócił.
- Wybierz coś za mnie, dobrze? - szepnęłam do nowo poznanego prawnika.
- Dwa razy "Mojito", poprosimy - złożył zamówienie mój znajomy.
Kiedy dostałam swojego drinka wypiłam go jednym haustem. Na ten widok Luis zachichotał i dał znak kelnerowi, aby przyniósł mi jeszcze raz to samo. Wkrótce atmosfera się rozluźniła. Rozmowa toczyła się gładko, a ja poznałam nazwy kolejnych kilku napoi. W pewnym momencie złapałam mężczyznę za rękę i wyciągnęłam go w stronę parkietu. Kilka par wywijało tam nieporadnie. Leciała akurat piosenka "Wake me up". Kojarzyłam ją skądś, ale nie mogłam przypomnieć sobie skąd. Zaczęłam ruszać biodrami w rytm muzyki. Uniosłam ręce nad głowę i zaczęłam tańczyć. Luis okazał się niezrównanym partnerem tanecznym. Rozwiązał krawat i dołączył do tańca. Nagle utwór się zmienił. Teraz leciała jakaś ckliwa ballada. Położyłam ręce na karku prawnika, a on złapał mnie w talii. Przysunęłam się bliżej mężczyzny. On przesunął dłonie na moje biodra. 
"You're beautiful. You're beautiful. You're beautiful, it's true" - słowa piosenki były takie piękne.
- A może pojedziemy do mnie? Wkrótce zamykają, a tak przyjemnie się z tobą rozmawia... - szepnął mi do ucha Luis.
- Taaak. Ekhm... Cho-chodźmy... - powiedziałam, starając się nadać głosowi pewny siebie ton.
Mój znajomy zapłacił rachunek i wsiedliśmy do samochodu. Tym razem jechaliśmy krócej. A może tylko mi się tak wydawało? W końcu dojechaliśmy. Mieszkanie Luisa mieściło się w niewielkiej kamienicy. Weszliśmy do środka. Usiadłam na kanapie, a prawnik poszedł przygotować nam coś do picia. Wrócił z butelką wina. Szybko opróżniłam swój kieliszek i spojrzałam w zielone oczy mojego towarzysza. 
- A wiesz, że ja mam siostrzenicę? - zapytałam z uśmiechem.
- A wiesz, że jesteś cudowna? - odpowiedział i zbliżył się do mnie. 
Poczułam jego usta na swoich. Odwzajemniłam pocałunek, jednak zaraz się odsunęłam. 
- Ten, no... Pabel...? Nie... Remollo...? O, wiem... Graman nie byłby zachwycony... - poinformowałam go tonem, który idealnie odpowiadał mojej odpowiedzialnej naturze.
- Wrzuć na luz... Mam coś co Ci w tym pomoże... - mówiąc to wyjął z szuflady woreczek z białym proszkiem.
- Czy to sól? - zapiszczałam. 
Mężczyzna pokręcił przecząco głową i nasypał trochę proszku na stół. Następnie za pomocą karty kredytowej utworzył trzy, równe linie.
- Tu masz rurkę. Wciągnij to... Nie pożałujesz... - szeptał.
- Ja... 
Nagle zadzwonił mój telefon. Nacisnęłam zieloną jak trawa słuchawkę.
- Angeles! Gdzie ty się podziewasz, dziecko? - to był chyba głos Ramalla.
- Cześć, Ramallo! Jestem tu, a ty? 
- Panienko... Gdzie pani jest? Wszyscy pani szukamy...
- Jestem tu, w kamienicy. Wiesz, że sól ułożona w paski przypomina zebrę? - zaśmiałam się.
- Czy wszystko w porządku? Czy ty jesteś... nie do końca trzeźwa? 
- Absolutnie nie! Wypiłam niecałą troszeczkę... Chcesz się dołączyć? Weź też Violcie, nasz skarb... Spotkamy się koło..."Świata alkoholi"! Przedstawię cię mojemu ko-koledze - wymamrotałam
Następnie obróciłam się do prawnika i przytuliłam go.
- Wracamy! Chodźmy z... z... z powrotem. Oni do nas dołączą... - wycharczałam, łapiąc za butelkę z winem.
On zrobił tylko dziwną minę i po chwili byliśmy przed lokalem. Tam mnie pocałował namiętnie w usta i odjechał. Dziwny gość... Nagle zauważyłam Ramallo i mojego byłego narzeczonego. Biegli w moją stronę. Pociągnęłam łyk z butelki, którą wciąż trzymałam i pomachałam do nich.
- Heeeejo! Podemos gritar, en mi mundo! - zaśpiewałam. 
Mężczyźni popatrzeli na siebie i zaprowadzili mnie do auta. Całą drogę śpiewałam. Chyba im się podobało, bo nie przerywali... W domu zastałam w salonie Violettę i Olgę. Reszty nigdzie nie było.
- Kocurki!!! A gdzie nasza kochana babcia Brunhilda? Muszę ją koniecznie ucałować! - zawołałam.
- Babcia Angelica i babcia Brunhilda śpią już. Tak samo bliźniaki - odpowiedziała Viola, chichocząc.
- To je budź! Muszę je obie wycało-wycałować. Bliźniaki? To ja mam dzieci? Są podobni? A który z nich to ojciec? - wypytywałam, wskazując na prowadzących mnie mężczyzn.
Nikt mi jednak nie odpowiedział. Inżynier wziął mnie na ręce i położył na łóżku, a ja śpiewając jeszcze przez chwilę, zasnęłam. 

Nazajutrz obudziłam się z takim bólem głowy, jakbym całą noc próbowała nią rozwalić ścianę. Jakiś dobry człowiek postawił na stoliczku nocnym szklankę wody. Wypiłam całą zawartość duszkiem i zaczęłam przypominać sobie wczorajsze wydarzenia. Pamiętałam Louisa, "sól", Mojito (na samą myśl poczułam jak żołądek mi się przewraca), śpiewanie... Jęknęłam na samo wspomnienie wczorajszych wyczynów i nakryłam głowę poduszką. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Jęknęłam, a do środka weszła Viola. 
 - Nieźle wczoraj zaszalałaś, Angie! - zachichotałam.
Zakopałam się głębiej pod kołdrę, czując jak słowa dziewczyny rozdzierają mi czaszkę.
- Kto o tym wie? - wymamrotałam. - I, na Boga, mów ciszej!
- Dobrze, dobrze. Wiedzą wszyscy z wyjątkiem dzieciaków - wyszeptała.
Jęknęłam ponownie na myśl o kpinach Brunhildy. Na dodatek sekundnik w zegarze próbował mnie zabić swoim tykaniem. 
- A teraz idę. Sporo osób chce z Tobą pogadać - znów się zaśmiała i wyszła.
Nie dane było mi się jednak nacieszyć samotnością. Do sypialni wszedł Ramallo.
- Musimy poważnie porozmawiać, Angeles - powiedział, a ja powoli wysunęłam się spod kołdry.
- Tak, wiem źle zrobiłam. 
- Tak, o to też chodzi... Chodzi o to, że czuję się za ciebie odpowiedzialny i wolałbym wiedzieć kim był ten kolega i o jaką sól chodziło... - powiedział powoli. 
- To był... Bo ja... Może zacznę od soli. Ten "kolega" chyba proponował mi narkotyki. A on sam... Tak jakby... Nie znam go... Spotkałam go w barze... - wychrypiałam w końcu. 
Skłamałam z tym barem, ale nie mogłam powiedzieć prawdy. Mężczyzna chwilę mi się przyglądał. W końcu podał mi aspirynę i nie mówiąc nic więcej wyszedł z przeraźliwie poważną miną. Teraz nawet on mnie uzna za nieodpowiedzialną.
Drzwi otworzyły się ponownie, zaraz po tym jak zastały zamknięte przez Ramallo. Tym razem do mojego pokoju weszła moja mama.
- Mamo... - zaczęłam powoli.
- Angie, co wczoraj się stało?
- Dużo by mówić, mamo - westchnęłam przykładając dłonie do skroni.
- Pokłóciłaś się z Germanem, prawda? - spuściłam głowę. Po co pytała, skoro wszystko wiedziała. - Wiedziałam, Angie, przecież mówiłam Ci, że...
- Angelusiuu! - z korytarza dobiegł mnie głos Brunhildy. - Pospiesz się, zaraz zaczyna się "Moda na sukces". 
- Już idę, idę, Brunsiu! Oglądaj, powiesz mi co się wydarzyło! - moja mama wybiegła z pokoju z zadziwiającą szybkością.
- Spokojnie, jeszcze trzy minuty. Pokroiłam dla nas marchewki! - krzyczała Brunhilda. Nagle, ku mojemu zdumieniu, zajrzała przez uchylone drzwi do mojej sypialni i weszła.
- Ty też mogłabyś zacząć się zdrowo odżywiać! I nie dość, że zadajesz się z dresami, to teraz jeszcze kupujesz od nich narkotyki! German powinien wstydzić się takiej narzeczonej.
Po tych słowach opuściła mój pokój, z głuchym trzaśnięciem drzwiami. Poczułam się jeszcze gorzej. O ile jej dotychczasowe uwagi mogłam traktować jako niedorzeczne, złośliwe, wyssane z palca... O tyle to, co teraz powiedziała naprawdę mnie zabolało. 
"Nie zadaję się z dresami... Nie biorę narkotyków" - próbowałam się tłumaczyć sama przed sobą, ale i to nie przynosiło mi ulgi.
Czułam jak bolesna kula bólu obija się o wnętrze mojej czaszki, policzki płonęły... "German powinien wstydzić się takiej narzeczonej..." Zaraz. Przejechałam lewą dłonią po serdecznym palcu prawej. Nie było na nim mojego pierścionka zaręczynowego. Wtedy wspomnienia uderzyły we mnie nową falą, rozbudzając mój ból głowy do skraju wytrzymałości. Nie jestem już jego narzeczoną. A on nie jest moim narzeczonym. Po tym, co zrobiłam... nie będzie chciał mnie znać. Po moim policzku popłynęła łza. I nie była to jednak z tych, jakie powodował tępy ból w czaszce. Byłam po prostu smutna, czułam, że moje wnętrze jest opustoszałe. Opadłam na poduszki, zacisnęłam powieki i zapomniałam o bożym świecie...

Siedziałam na niewygodnym drewnianym stołku, przy okrągłym, nakrytym karmazynowym obrusem stoliku. Na przeciw mnie siedziała jakaś kobieta o kruczoczarnych włosach, owiniętych częściowo turkusową chustą. Na szyi miała kilka koralikowych naszyjników. W swojej zimnej jak lód ręce trzymała moją dłoń i mówiła oleistym głosem:

- Ty i On pogodzicie się. Weźmiecie ślub. Urodzi wam się dziecko. Będziecie szczęśliwi. Mniej lub bardziej prawdziwie. Czas będzie płynął. Wasze dziecko będzie rosło. A wy zaczniecie wzajemnie zaniedbywać swoją relację. W końcu On znajdzie sobie kochankę. Codziennie będzie wracał do domu jak gdyby nigdy nic. A Ty w końcu się o tym dowiesz. Na kolanach będzie Cię przepraszał. Wybaczysz mu, nie mogąc obdarzyć go jednak takim zaufaniem, jak dawniej. Wyczuje chłód w waszych relacjach. Wkrótce w jego życiu pojawi się kolejna kochanka. Ty, choć dowiesz się o tym, nie będziesz chciała ich demaskować. Będziesz udawała szczęśliwą, nieświadomą prawdy. Aż w końcu wręczy ci pozew rozwodowy. Będzie walczył również o prawa do dziecka. A ty, słaba, zniechęcona nawet nie zauważysz, kiedy stracisz ich oboje. Umrzesz w samotności, wmawiając sobie, że tego właśnie chciałaś...

Otworzyłam oczy i wzięłam głęboki oddech. W tej chwili zdałam sobie sprawę, że zupełnie nie pamiętam, co mi się śniło. Przed oczami miałam tylko przebłyski turkusowej chusty na kruczoczarnych włosach wróżbitki.

Wstałam z łóżka i stwierdziwszy, że ból głowy jakby się przytłumił, wyszłam z pokoju. Zataczając się lekko, zeszłam schodami na dół. Świat znów zaczął wirować mi przed oczami. Przysiadłam na chwilę na kanapie. Nagle z gabinetu wyszedł mój były narzeczony. Jak gdyby nigdy nic podszedł do mnie. Mimo zawrotów głowy wstałam z kanapy.
- Angie, możemy porozmawiać? - wypalił.
- Słucham Cię.
- Em... No więc... Angie, gdzie wczoraj byłaś?
- Byłam w barze - odparłam uderzająco szczerze.
- Aha... Rozumiem - ton jego głosu zaczął zmieniać się na coraz bardziej nerwowy. - Ramallo mówił mi, że jakiś typek proponował Ci narkotyki. Chyba ich nie...
- Nie.
- Angie, kto to był?
- A co? Znowu będziesz urządzał sceny zazdrości? - spytałam krzyżując ręce na piersi.
- Chyba nie mam powodów, żeby być zazdrosnym o moją szwagierkę - odparł. Mało brakowało, a opadłaby mi szczęka.
- Oczywiście. W takim razie ja nie mam zamiaru Ci się tłumaczyć, szwagrze.
Po tych słowach odeszłam, zostawiając Germana samego. Porwałam torebkę i kurtkę, otworzyłam drzwi i wyszłam. Gdy tylko zamknęłam je od zewnątrz, zaczęłam biec. Nie zwracałam uwagi na ból i zawroty głowy. W końcu usiadłam na jakiejś ławce w parku, ukryłam twarz w dłoniach i dałam upust moim emocjom. Łzy ciekły mi po policzkach, a w głowie cały czas huczało mi to zdanie: "Chyba nie mam powodów, żeby być zazdrosnym o moją szwagierkę". Nie wiem jak długo tak siedziałam, ale gdy wreszcie się otrząsnęłam i zerknęłam na zegarek w komórce, była już osiemnasta. Zaczęłam się zastanawiać, co robić. Nie mogłam wrócić do domu Germana. Do Pabla też nie zamierzałam iść. Nie chciałam go wykorzystywać. Skarciłam się w duchu za moją głupotę - sprzedałam mieszkanie. Westchnęłam.
"Wygląda na to, że będę musiała poszukać miejsca a jakimś hotelu" - pomyślałam i uniosłam się z ławki.
_______________________________________
I jest kolejny rozdział. :)
Podobał się?
Aż trudno uwierzyć, że to już siedemdziesiąty.
Swoją drogą trzymamy kciuki za Germangie w serialu, mamy nadzieję, że Wy też. Pani esmeralda zniknęła, cieszmy się. ;D
Te beso, querida. ♥
J & B

PS. Chcemy żebyście wiedziały, że jesteśmy, czytamy wasze komentarze i cieszymy się z każdego miłego słowa. Musicie nas zrozumieć, szkoła, zapięte grafiki, nauka. Nie mamy tyle, czasu co w wakacje. Jednak staramy się dodawać rozdziały tak często jak jest to możliwe.

sobota, 14 września 2013

Rozdział 69

Rozdział 69.

Gdy doszliśmy do domu, zobaczyliśmy, że ze środka wychodzą dwaj mężczyźni, w których rozpoznałam specjalistów od usuwania powodzi.

W salonie czekało nas kolejne zaskoczenie. Na kanapie siedziały Brunhilda i moja mama, nadal pracujące nad robótkami. W telewizji leciała jakaś francuska telenowela. Zaśmiałam się pod nosem i oznajmiłam, że idę sprawdzić, co u bliźniaków. Zapukałam do ich sypialni i powoli weszłam do środka. Javier odbijał piłką do nogi o ścianę, natomiast jego brat czytał książkę. Zaczęłam się zastanawiać, czy ten dzieciak robi czasem coś innego.
- Angie, Angie! Popatrz! - krzyknął Javier na mój widok.
Posłusznie spojrzałam w jego stronę. Rzucił piłką o ścianę. Ta odbiła się i tym razem została kopnięta przez chłopca. Uniósł nogę, aby znów ją odbić, ale nie trafił. Piłka uderzyła natomiast w Miquela, wyrywając mu z rąk książkę, którą właśnie wertował. Gruby tom upadł na podłogę.
- Jaaavier! - Miquel poważnie się zdenerwował. Wstał z łóżka i podniósł książkę, a następnie cisnął nią brata w głowę.
- Stary, co z Tobą? - zdziwił się Javier, rozcierając bolące miejsce.
- Chłopcy, proszę się nie kłócić! Aha i zejdźcie zaraz na dół. Olga szykuje kolację.
Po tych słowach zmierzwiłam czuprynę Javiera i wyszłam z pokoju. Zanim zdążyłam się oddalić, z pomieszczenia, które właśnie opuściłam dobiegł mnie okropny hałas. Wróciłam szybko i zobaczyłam Javiera bębniącego w perkusję. Nim jednak zorientowałam się, że to jest źródłem hałasu, krzyknęłam:
- Co się znowu stało?! O, Javier, to tylko Ty...
- Tak, Angie, słuchaj! - zawołał i znów zadudnił niemiłosiernie w perkusję.
- Javier, Javier... Bardzo... fajnie, ale... Mogę? - spytałam wyciągając dłoń po pałeczki. 

Brzdąc posłusznie mi je podał. Zajęłam miejsce przy perkusji, po czym uderzyłam kilkakrotnie pałeczkami o siebie. Następnie zadudniłam w bębny, a później w talerze i znów w bębny, tworząc dość zgrany rytm. Gdy skończyłam, Javier zaczął klaskać.
- Mogę teraz ja? - spytał.
- Oczywiście - podałam mu pałeczki uśmiechając się lekko. Dzieciak dość sprawnie powtórzył moje ruchy. 
- Od razu lepiej! Szybko się uczysz - skomplementowałam go. - Pamiętajcie o kolacji!
Opuściłam ich sypialnię i skierowałam się na dół. Gdy kierowałam się do kuchni poczułam jak ktoś chwyta mnie za dłoń. German przyciągnął mnie do siebie i czule ucałował mój policzek. Uśmiechnęłam się do niego i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, rozległ się dzwonek do drzwi. Podeszłam sprawdzić, kto tym razem postanowił nas odwiedzić. W drzwiach stał Leon. Zdaje się, że Violetta przyszła szybciej ode mnie.
- Nie chciałem składać Ci życzeń przez telefon - dobiegły mnie słowa Leona.
Viola zbliżyła się, aby pocałować swojego chłopaka, ale w tej chwili pojawił się mój narzeczony z niezbyt ciekawą miną.
- Ekhem - German chrząknął. - Dobry wieczór, Leon. 
- Dobry wieczór, panie German. Weso... - nie dokończył. Za nami pojawiła się Brunhilda z parasolką. Zaczęłam się zastanawiać, czy zawsze nosi ją przy sobie jako narzędzie samoobrony. Minęła nas i przyłożyła koniec parasolki do klatki piersiowej Leona. 
- Kim Ty jesteś? Czyżby kolejnym dresem z towarzystwa tej... Angie? - poczułam, jak płoną mi policzki. Przejechałam sobie dłonią po twarzy.
- Nie, nie. Ja... przyszedłem do Violetty - wyjaśnił chłopak.
Kobieta zmierzyła go wzrokiem i opuściła parasolkę, po czym odeszła. 
- Leon, jeżeli chcesz możesz zostać na kolacji - zaproponował German.
- Tak, chętnie. 
Nagle ktoś zbiegł po schodach. Obejrzałam się. Ramallo biegł podskakując ze szczęścia. Wyglądał jakby... zwariował. Podskakiwał, uściskał każdego, a biednego chłopaka Violi dodatkowo pocałował w czoło. Następnie popędził do Olgi wrzeszcząc cały czas "Tak, tak, tak!!!" Wymieniłam rozbawione spojrzenie z Germanem. Mężczyzna wyszczerzył do mnie zęby, nie zauważywszy, że Violetta i Leon dawno wymknęli się spod jego czujnego oka. Odwzajemniłam uśmiech i poszłam do kuchni. To co tam zobaczyłam przeraziło mnie. Olga szykowała kolację tańcząc, śpiewając i rozrzucając przy okazji składniki po kuchni. Złapałam w locie bagietkę.
- Olgita! Co cię tak cieszy? - zaśmiałam się.
- Nie, nie, nie! Nie powiem! Nie, nie, nie! Nie zgadniesz! - zaśpiewała gosposia, a każdemu "nie" towarzyszyło machnięcie patelnią. Jajecznica wylądowała na podłodze. Niecodzienne zachowanie kobiety udzieliło mi się. Złapałam za butelkę z wodą i zaczęłam śpiewać wylewając zawartość.
- Powiedz mi! Ludzie niech swoje myślą! Powiedz mi! Albo daj mi tą sałatęęęę! - zawyłam.
- Uwierz miii! Sałata ta nadeszła juuuż! - ciągnęła Olga.
- A co tu się dzieje? - do kuchni wpadł German w bojowej pozycji, trzymający jakąś książkę.
- Nie, nic nic - odpowiedziałam szybko, odstawiając butelkę na blat i starając się zakryć bałagan panujący w kuchni.
- Panie German! Haha! Nie uwierzy pan! Hahaha! Nie, nic nie powiem! Haha! Ekhem... Szykuję kolację. Dzisiaj zjemy... - Olga zawahała się, po czym spostrzegła, że jajecznica wylądowała na podłodze. - Tosty! Zrobię całą masę tostów!
- Tosty... - powtórzył German. - To zrób ich... sporo. Przyszedł Leon - mruknął, po czym chwycił mnie za rękę i wyszliśmy z kuchni.

Zasiedliśmy do posiłku razem z Leonem i resztą domowników. Jedliśmy wyjątkowo smaczne... tosty. Brunhilda mimo długiego namawiania, nie zjawiła się na kolacji. Olga i Ramallo byli w doskonałych humorach, jednak nadal nie chcieli zdradzić nam powodu swojej radości.

- Dziękuję za kolację. I wesołych Świąt! - pożegnał się Leon, gdy skończyliśmy konsumować jakże wyszukany posiłek.
Ja natomiast odprowadziłam chłopców do ich sypialni, a później jak co dzień usnęłam w objęciach moje narzeczonego...

Następnego dnia obudziłam się dość wcześnie. Zerknęłam na zegarek. Wskazywał on 6.50. Delikatnie pocałowałam Germana, starając się go nie obudzić i szepnęłam:

- Wesołego drugiego dnia Świąt - po czym pobiegłam do łazienki. 
Niewiele ponad godzinę później zeszłam na dół. Usłyszałam krzątanie Olgi w kuchni i uderzanie Javiera w perkusję. Wtem rozległ się dzwonek do drzwi. Podeszłam, aby otworzyć. Nikogo jednak nie zastałam. Natomiast przed progiem leżał bukiet białych róż. Zdziwiona uniosłam kwiaty i spostrzegłam karteczkę, na której widniał tekst:

"Miłości moja! Marzenie! Ja was proszę w gości, 

Proszę, wołam - a tutaj taka cisza wszędy, 
Jakby miłość z marzeniem umarła przed chwilką, 
Jakby właśnie skończono pogrzebu obrzędy, 
I dym pozostał tylko, I dalekie śpiewanie..."

Nie rozpoznałam w tym pisma Germana. Zaczęłam się zastanawiać, kto mógł mi to wysłać. Pablo... Nie, to też nie jego charakter pisma. Odwróciłam się. Dźwięk dzwonka przywołał kilku domowników. W tym Brunhildę, Olgę, Miquela i mojego narzeczonego. 

- Angie, od kogo są te cudne kwiaty? Ma pan dobry gust, pan German! - ucieszyła się Olga.
- Wnioskuję po minie pana narzeczonej, iż owe kwiaty nie są od pana, panie Castillo - pisnął Miquel.
- Wiedziałam, że ma kogoś na boku! - warknęła Brunhilda i odeszła.
Pozostali również gdzieś się ulotnili, zostawiając mnie samą z Germanem. 
- Angie... Od kogo są te kwiaty? - wykrztusił.
- Nie mam pojęcia... - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Zdradzasz mnie? - wypalił.
- Nie, skąd Ci to przyszło do głowy? Jakbym mogła! Kocham Cię najbardziej na świecie. 
Podeszłam do niego i unosząc się lekko na palcach, cmoknęłam go w policzek. To na szczęście trochę go uspokoiło. Nie miałam najmniejszej ochoty na kłótnie. Tym bardziej w drugi dzień świąt. Bukiet z lekkim żalem wyrzuciłam do kosza. Szkoda, były to naprawdę piękne kwiaty.
Następne kilka godzin upłynęło zaskakująco szybko. Nim się obejrzałam kończyliśmy już obiad. Po posiłku skierowałam się do swojego pokoju. Zagłębiłam się w czytaniu powieści detektywistycznej. Pochłonęła ona całą moją uwagę na jakieś dwie godziny. W końcu odłożyłam książkę na szafkę nocną i skierowałam się ku wyjściu z pokoju. Otworzyłam drzwi i ku mojemu zdumieniu ujrzałam przy progu bukiet herbacianych róż. Byłam zaskoczona. Kto mi je wręczył? Czy to ten sam "ktoś", kto podarował mi białe róże dziś rano? Kim on jest? Jak dostał się do domu? Uniosłam kwiaty z podłogi i weszłam z powrotem do środka, nie zamykając za sobą drzwi. Wśród róż znalazłam małą karteczkę.

" Dzień będzie nocą, póki nie przybędziesz,

Noc dniem, gdy we śnie znów ze mną zasiędziesz."
                                                                German

Kamień spadł mi z serca. A więc te kwiaty są od Germana... Nagle poczułam jak czyjeś ręce chwytają mnie w talii i delikatnie przyciągają do siebie. Za mną stał mój ukochany. Przytulił mnie. Mogło wyglądać to nieco dziwnie, gdyż wciąż stałam do niego tyłem. Leciutko cmoknął mnie w policzek. Zarumieniłam się i odwróciłam do niego przodem, wciąż nie uwalniając się z jego objęć.
- Dziękuję - szepnęłam.
- Dla Ciebie wszystko, Angie. Zgodzisz się, abym gdzieś Cię zabrał?
- Oczywiście, ale dokąd?
- Zobaczysz. Czekam na Ciebie na dole - po tych słowach, znów delikatnie cmoknął mnie w policzek i wyszedł z pokoju. Jeszcze przez chwilę jak wariatka wpatrywałam się w miejsce, w którym zniknął, po czym wstawiłam kwiaty do wazonu i zajrzałam do szafy, zastanawiając się, w co mogę się ubrać. Tego dnia była bardzo ciepło, więc wybrałam zwiewną białą sukienkę na ramiączka, z falbankami, do połowy uda. Włosy dostawiłam rozpuszczone. Poprawiłam makijaż, zabrałam torebkę i zeszłam na dół. German czekał już na mnie, z zarzuconym na ramię beżowym plecakiem. Podeszłam do mojego ukochanego i słysząc, jak cudownie wyglądam, podałam mu dłoń. On, jednym sprawnym ruchem, zdjął z mojego ramienia torebkę i odwiesił ją na hak, przy drzwiach. 
- Nie bierz jej. Tutaj mam wszystko, co będzie nam potrzebne - mówiąc to, poklepał swój plecak.

Lekko zaskoczona, ale jednocześnie zaintrygowana wyszłam z nim z domu. Zaprowadził mnie do samochodu. Zajęłam miejsce z przodu, obok niego. Jechaliśmy rozmawiając, śmiejąc się i żartując. Wciąż zastanawiałam się, dokąd mnie zabiera. W pewnej chwili zaczęliśmy nucić "Nuestro Camino". Nie wiem, skąd German znał ten utwór, ale w jego wykonaniu brzmiał tak pięknie...
- "...tu sonrisa me enseno, tras las nubes siempre va a estar el sol...*" - Sama nie wiem dlaczego,
ale ten tekst zawsze wywoływał u mnie gęsią skórkę.

Gdy dojechaliśmy na miejsce, German przyłożył dłonie do moich oczu, uniemożliwiając mi zobaczenie czegokolwiek. Przez jakieś pięć minut prowadził mnie po omacku.
- Jesteś gotowa? - szepnął mi w końcu do ucha.
- Tak...
Odsłonił mi oczy. To był cudowny widok. Biały piasek na pustej plaży, fale miarowo uderzające o brzeg i słońce... pochylone tuż nad gładką powierzchnią oceanu...
Bez namysłu pobiegłam w stronę brzegu. Zanurzyłam się w przyjemnie ciepłej, słonej wodzie. Pluskałam się jak dziecko. Po chwili dołączył do mnie German, ale on miał na sobie kąpielówki, a ja - sukienkę. Ochlapałam go i zanurkowałam. W odpowiedzi przycisnął mnie do siebie, kiedy tylko się wynurzyłam. Oparłam głowę na jego nagim torsie i chwilę bujaliśmy się w rytmie fal. Niestety jako dorośli i podobno odpowiedzialni ludzie, postanowiliśmy w końcu wyjść z wody. 
- Angie, przygotowałem jedzenie... Masz przemoczoną sukienkę! Jeszcze zmarzniesz! - zawołał German zdawszy sobie sprawę z mojej sytuacji.
Zaśmiałam się cicho z jego obaw. W temperaturze 39*C zmarznięcie raczej mi nie groziło. Gdy mu to powiedziałam, zachichotał i podał mi swoją koszulę. Podziękowałam, nie do końca pewna co z nią zrobić. Założyć na siebie? Przemoknie. Ubrać ją zamiast sukienki? To już lepszy pomysł. Odeszłam kawałek od ukochanego i przebrałam się. Po powrocie zastałam przygotowany koc, na którym leżały talerze z najróżniejszymi potrawami. Uśmiechnęłam się na widok spaghetti. Przypominało mi wspólne gotowanie. Zasiadłam obok ukochanego i zaczęliśmy jeść. Gdy się najadłam, spojrzałam na Germana i zachichotałam. Na nosie miał pomarańczową plamkę z sosu do spaghetti. Zbliżyłam się do niego i delikatnie otarłam ją palcem, po czym uśmiechnęłam się. German odwzajemnił uśmiech i sięgnął do plecaka. Wyciągnął z niego białe słuchawki i odtwarzacz. Podał mi jedną słuchawkę, a sam wziął drugą. W uchu zabrzmiał mi utwór "Wake me up". Narzeczony podał mi rękę i wstaliśmy, po czym jedną ręką chwycił mnie w pasie, a drugą trzymał moją dłoń. Oparłam wolną rękę na jego ramieniu i zaczęliśmy tańczyć, podskakując przy tym bosymi stopami na ciepłym piasku, w rytm muzyki. Gdy zabrzmiał refren, German chwycił mnie obiema dłońmi w pasie i zakręcił w powietrzu. Wygłupialiśmy się tak jeszcze kilka minut, po czym znów opadliśmy na koc, śmiejąc się. W końcu uniosłam się do pozycji siedzącej. Ojciec Violi zrobił to samo, obejmując mnie ramieniem. Nasze twarze zaczęły się powoli do siebie zbliżać. Czułam oddech ukochanego, dzieliły nas centymetry. W ostatniej chwili sięgnęłam po rogalik z czekoladą i wepchnęłam go do ust Germana. Widząc jego minę, wybuchnęłam śmiechem. Mój narzeczony nie dał jednak za wygraną. Zjadł kawałek rogalika, po czym przyciągnął mnie do siebie i nie dając mi żadnych szans na obronę dotknął moich ust. 
"Dime que tu lates por mi también. Lo sentimos los dos el corazón nos hablo..."
Nie próbowałam protestować. Przymknęłam oczy, zatracając się w tej przyjemności. Odwzajemniłam pocałunek, zapominając o tym, co działo się dookoła. Bo teraz liczyły się tylko jego rozgrzane usta, muskające moje... Siedzieliśmy tak, wtuleni w siebie, całując się przez kilka minut, a może było to kilka dni... straciłam rachubę czasu. W końcu skończyliśmy. Nasze czoła wciąż lekko się dotykały, a powieki pozostawały opuszczone. Usłyszałam jak wyszeptał:
- Ciekawe, co Brunhilda by teraz o nas sobie pomyślała...
- A Viola pewnie udusiłaby się z chichotu - odparłam szeptem.
Mężczyzna przytulił mnie. Oparłam się na jego umięśnionym torsie, wpatrując się w ocean, wprawiony w delikatne falowanie. Słońce znajdowało się już tuż nad horyzontem. Powoli zaczęło znikać, jakby zanurzało się w błękitnej wodzie oceanu. Niebo było mieszaniną kolorów, jakby błękitem podpalonym przez czerwień z żółcią, przebijający je pomarańcz, godzący wszystko fiolet i czerwień, nadająca tej kompozycji ognistości. To był magiczny widok... W tej chwili zadzwonił telefon Germana.
- Przepraszam Cię, Angie. Powinienem wyłączyć komórkę - mężczyzna zaczął się tłumaczyć. - To Violetta, ech, nie mogła wybrać gorszej chwili.
- Spokojnie, odbierz - uspokoiłam go.
German nadusił zieloną słuchawkę i włączył głośnomówiący. Uśmiechnęłam się słysząc głos Violi.
- Tato? Angie? Gdzie jesteście? Musicie przyjechać do domu! Javier bije się z Miquelem! Olga kłóci się z Ramallo! A szaliki babci Brunhildy i babci Angeliki mają już po 3 metry! Urządziły sobie zawody, która z nich szybciej dobije do dziesięciu! A facet z tej ich francuskiej telenoweli doprowadza mnie do szału swoim akcentem! Ale najgorsze było, kiedy babcia Angelika powiedziała, żebym zakryła oczy, "pan chce pocałować panią", błagam przyjedźcie!
Wzięła głęboki oddech i rozłączyła się, zostawiając nas w osłupieniu. Wymieniłam zdziwione spojrzenia z Germanem, który miał lekko otwarte usta. 
- Jedziemy? - spytałam.
- Musimy - westchnął, podnosząc się z koca. 
Zrobiłam to samo, następnie sięgnęłam po sukienkę, która już całkiem wyschła i pobiegłam się przebrać. Gdy wróciłam, podałam Germanowi jego koszulę. Pięć minut później wcisnęliśmy wszystkie manatki i resztki jedzenia do plecaka, który ledwo się zamykał, zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w drogę powrotną. 
- Nawet na chwilę nie można zostawić ich samych. Czasami czuję się, jakbym mieszkał w domu z wariatami - mruczał mój narzeczony pod nosem.
- Poniekąd to praw... - zaczęłam.
- Nie kończ, proszę Cię.
Dalej jechaliśmy już w milczeniu. Nie pomagało nawet radio, gdyż z racji pełnej godziny na każdej stacji brzmiały wyłącznie wiadomości, dzisiaj jakby bardziej szare i ponure niż zwykle.
W końcu dojechaliśmy na miejsce, German zgarnął plecak i wbiegliśmy do domu. Zastaliśmy tak głuchą ciszę. Po wejściu do salonu, sprawdziły się jedne z słów Violi. Szaliki miały już jakieś pięć metrów długości, a mężczyzna z telenoweli seplenił niemiłosiernie. 
Po zbadaniu sytuacji w salonie, zajrzałam do bliźniaków. Miquel czytał książkę, a Javier spał oparty o ścianę. Wychodząc z ich pokoju, zastałam Olgę i Ramallo tańczących przy jakiejś piosence z lat osiemdziesiątych. Najwyraźniej doszli już do porozumienia.
Po zakończeniu obchodu, zeszłam na dół i zajrzałam do kuchni. Na blacie leżała karteczka od Violetty.

"Tato, Angie...
Wyszłam z Leonem. Miquel i Javier przestali się bić, bo Olga wkroczyła do akcji. Ramallo oznajmił, że jest z niej dumny i pogodzili się. Mówię Wam, było naprawdę zabawnie. Mam nadzieję, że dobrze się bawiliście, gdziekolwiek Was poniosło.
Te quiero!  ~V."

Uśmiechnęłam się, skończywszy czytać. Odłożyłam karteczkę z powrotem na blat. Dopiero wtedy zauważyłam, że obok stoi coś jeszcze. Było to niewielkie pudełeczko z białą wstążeczką, opatrzone podpisem "Angie". Odtworzyłam je delikatnie. W środku znajdowały się cztery idealnie wypieczone miętowo-czekoladowe babeczki. Uśmiechnęłam się na ten widok. German zadał sobie dla mnie tyle trudu. Skąd wiedział, że jest to moja ulubiona słodycz?
 Wyciągnęłam z pudełka jedną z babeczek. Nim zdążyłam skosztować choćby kawałeczek, do kuchni wparował German. Uśmiechnęłam się do niego i ugryzłam malutki kawałek babeczki. Mężczyzna zrobił się czerwony. Podszedł do mnie i jednym szybkim ruchem zrzucił pudełko na podłogę. Spojrzał na mnie z wyrzutem. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale w tej chwili zjawił się Javier. Zobaczywszy babeczki, zaczął zbierać je z podłogi i ładować jedną po drugiej do buzi. 
- Super! Skąd wiedzieliście, że to mo... - zaczął z pełnymi ustami.
- Javier, zjeżdżaj stąd! - krzyknął German, teraz już purpurowy na twarzy.
Ośmiolatek sprzątnął ostatnią babeczkę do kieszeni i wybiegł z kuchni.
- Nie odzywaj się tak do niego. Przecież nic nie zrobił. O co Ci chodzi?
- O co mi chodzi? Chodzi mi o te Twoje babeczki! Najpierw te róże, a teraz to! A więc babcia miała rację! Zdradzasz mnie! Jak mogłaś, Angie, jak mogłaś?!
- Co?! Skąd Ci to przyszło do głowy? Oszalałeś? Myślałam, że te babeczki są od Ciebie...
- Ode mnie! Ode mnie?! Nie rozśmieszaj mnie! Wcale tak nie myślałaś! Teraz ja oszalałem tak?! To Ty masz kogoś na boku!
- Jak śmiesz? Skąd w ogóle te pomysł?!
- Stąd, że właśnie dostałaś kosz kwiatów, a teraz pudełko babeczek! Wszystko jasne! Może chociaż powiesz kim on jest? Zapłaci mi za to!
- Jak śmiesz tak mówić?! 
- Lepiej powiedz, jak Ty śmiesz mnie zdradzać?!
- Nie chcę się wiązać z kimś, kto robi awantury za bukiet kwiatów! Jeśli tak ma wyglądać nasze małżeństwo to ja odchodzę! - zaczęłam szarpać pierścionek zaręczynowy i, zdjąwszy go z palca, cisnęłam nim w twarz Germana. Miałam w nosie, że zadałam mu tym ból. Nie wierzyłam, że aż tak mi nie ufa, że śmie oskarżać mnie o zdradę. Spojrzałam jeszcze raz na niego i wybiegłam z kuchni.
Następnie sięgnęłam po torebkę, która wisiała na wieszaku przez drzwiami i wyszłam z domu, trzaskając drzwiami. Mijałam ulice Buenos Aires. Miałam ochotę zrobić to, co zrobiłam przed ślubem Olgi - zwyczajnie się nażreć. Nie byłam smutna, co to, to nie. Byłam zła. Wręcz wściekła. Jak on śmiał mnie tak potraktować? Nagle jakiś samochód zatrzymał się przede mną.
- Proszę pani! Nie mogą pozwolić, aby tak piękna kobieta sama szwendała się po mieście o tak późnej godzinie.  Podwieźć panią? - powiedział do mnie kierowca pojazdu. 
Samotna jazda autem z obcym mężczyzną byłaby skrajnie nieodpowiedzialna. Ale... miałam to gdzieś. Uśmiechnęłam się i wsiadłam.
________________________________________
Nareszcie jest! Długo wyczekiwany 69!
Mamy nadzieję, że Wam się podobał.
Z racji tego, że dawno nie było rozdziału, ten jest dłuugi. 
Liczymy na szczere komentarze. :3
Enviar besitos. ♥
J & B

* "Tu sonrisa me enseno, tras las nubes siempre va a estar el sol" - Twój uśmiech mnie nauczył, że za chmurami zawsze będzie słonce.

PS. Koniecznie obejrzyjcie esmeraldę w ciąży. Hahaha. ^^ Link
PS2. Oglądacie drugi sezon? Ślub Germana i esmeraldy przerwany. Myślicie, że zrobią happy end dla Germangie?
PS3. Jeżeli chcecie pogadać z ludźmi na poziomie o "Violetcie", zapraszamy na Filmweb. Do zobaczenia. :)
PS4. Zapraszam do obejrzenia mojego filmiku o Germangie - klik ~ Julia

środa, 4 września 2013

Rozdział 68

Rozdział 68.

Obudziłam się na kanapie, wtulona w narzeczonego. A właściwie obudził mnie niepokojący szum dobiegający z piwnicy. Szturchnęłam Germana. Otworzył oczy i spojrzał zaniepokojony w stronę źródła hałasu. Wstaliśmy i otworzyliśmy drzwi do piwnicy. Naszym oczom ukazał się okropny widok. Całe pomieszczenie było zalane wodą, sięgającą mi do pasa. Pod ścianą pływały słoiki z dżemami i butelki z winem. Obok nas unosił się karton wypełniony starymi lalkami Violi. Koło roweru Germana sunęły buty... Mężczyzna pobiegł na górę, by zadzwonić po pomoc, a ja zauważyłam piłkę, którą podarowałam siostrzeńcowi Olgi.

- Javier! - krzyknęłam i pobiegłam do pokoju, w którym spał. 
Malec maltretował właśnie perkusję, a jego brat kulił się koło łóżka.
- Znalazłam twoją piłkę! Czy to ty zalałeś piwnicę? - zapytałam niczym sędzia.
- Nieee! To akurat nie ja. To kujon! - pisnął wskazując oskarżycielsko na brata.
- Ja nie chciaaaałem! On... powiedział, że nie umiem fizyki w... pra-praktyce! I nie dam rady kopnąć piłki w taki wska-ka wskaźnik! I ja... zrobiłem to i poleciała wodaaa. Ja... nie...- Miguel zaczął szlochać. Dopiero teraz zauważyłam, że płacze.
Bez słowa podeszłam i go przytuliłam. To samo zrobiłam z Javierem, który zerkał na brata ponuro. 
- Chłopcy, powinniście nam powiedzieć. Nic wam przecież nie zrobimy. 
- No ja nie byłbym taki pewny... Ta stara nietoperzyca rąbnęła mnie parasolem, gdy powiedziałem jej, że wygląda jak egipejska mumia. 
- Egipska... Znaczy...Nie możesz tak mówić. To nie wypada. Przepraszam - mruknęłam i wyszłam. 
Na korytarzu spotkałam Germana. Opowiedziałem mu całą historię. 
- Zaraz przyjdzie ekipa i się tym zajmie. Dobrze sobie poradziłaś - szepnął, a ja poczerwieniała. - Teraz będzie w końcu chwila spokoju...
Przerwały nam okrzyki dobiegające z dołu. 
- Aaa! Proszę mnie nie bić! Nie jestem... Szukam tylko Angie! - rozpoznałam głos Pablo.
Zbiegliśmy na dół. Brunhilda okładała mojego przyjaciela parasolką, a biedak starał się wyrwać z jej żelaznego uścisku.
- Babciu, to nie włamywacz. To... przyjaciel Angie. 
- Ooo! Wiedziałam, że ona jest jakaś dziwna! Nic dziwnego, iż jej towarzystwo składa się na takich podejrzanych typków. I potem przyłażą do niej takie różne dresy. Pewnie Cię zdradza! Ale ja się nie wtrącam! - wrzasnęła i poszła do ogrodu. 
- Wszystko w porządku? - zapytałam, zauważając kątem oka, że German dyskretnie się ulotnił. 
Oczywiście wiedziałam, że obserwuje nas z kuchni. 
- Tak, wszystko OK. Chciałem Ci tylko złożyć życzenia... Wesołych świąt - bąknął, przytulając mnie.
- Wesołych, wesołych... - odpowiedziałam.
Mężczyzna potarł zaczerwienienie na twarzy i żegnając się wyszedł. Miałam wrażenie, iż chciał coś dodać, ale speszyła go Olga, która podśpiewując "Przybieżeli do Betlejem..." weszła do pokoju. Miała na sobie nowy fartuszek w misie koala. Uśmiechnęłam się na ten widok i poszłam otworzyć drzwi, bowiem rozległ się dzwonek. Ach, te spokojne święta...
- Wesołych Świąt! - Zawołała od progu moja mama.
W te święta pobijemy chyba rekord gości...
- Nawzajem. Co cię tu sprowadza? - zapytałam delikatnie.
- Ty, Viola i ten... German - westchnęła wymawiając imię mojego narzeczonego.
- Babcia! - pisnęła Violetta i zbiegła po schodach.
Po dobrych dziesięciu minutach uścisków, do salonu wpadli bliźniacy. Na ich widok mama zbladła.
- Nie mówiłaś, że masz dzieci... - mruknęła.
- CO?! Nie, to siostrzeńcy Olgi. Ten wyższy to Javier, a ten niższy to Miguel - wytłumaczyłam.
Kobiecie wyraźnie ulżyło. Uśmiechnęła się i przywitała z dziećmi. A raczej z dzieckiem, bo Javier na jej widok pobiegł na górę. Przeprosiłam pozostałych i poszłam za nim. Zastałam go w jego pokoju. Siedział wściekły na krześle i kopał nogą w biurko.
- To nie fair... Oni wszyscy dostają życzenia... A nas starzy puścili w trąbę... Nawet ta stara wiedźma dostała kartkę z Żabojadalni. A my? I jeszcze ten kretyn się podlizuje... - rozżalony chłopak nie zauważył, że weszłam do pokoju i słyszę jego monolog. - Tylko ta cała Angie jakoś się stara. A reszta ma mnie głęboko w...
- W studni. To, co mówisz nie jest prawdą - odezwałam się w końcu. - Wiesz, że twoi rodzice musieli tam pojechać. Miguel po prostu stara się dopasować. Może nie wszyscy tu są tacy źli?
Dziecko na dźwięk mojego głosu podskoczyło. Podeszło jednak do mnie i przytuliło się. Łzy wzruszenia napłynęły mi do oczu.
- Ty jesteś nawet fajna. I ten twój nudny narzeczony... no też. Nawet ta co cały czas nawija o jakimś talonie czy lemonie... I nawet Olga, i ten wielki z dziwną fryzurą... Ale tej pomarszczonej wrony nie da się lubić - wymamrotał.
- Nie ładnie tak o kimś mówić. Szczerze mówiąc też za nią nie przepadam, ale musimy wytrzymać - szepnęłam i uśmiechając się, wyszłam. 
"Hay sueños de colores. No hay mejores, ni peores. Solo amor, amor, amor y mil canciones. Oh..." - zanuciłam pod nosem. Piosenka nie była świąteczna, ale dobrze oddawała ducha świąt. Na dole zastałam jednak tak niesamowity widok, że piosenka sama zamarła mi na wargach. Na sofie siedziała moja mama i Brunhilda i rozmawiały, robiąc na drutach.
- Pani Angelico, co za piękne oczko!
- Kochana pani Brunhildo, ma pani talent do robótek. Ten szalik będzie doskonały!
Poczułam się jakbym była częścią jakiejś surrealistycznej... książce? Bezwiednie cofnęłam się, wpadając na Ramallo, który stał za mną równie zdziwiony.
- Przepraszam bardzo - mruknęłam.
- Nic nie stało, Angeles... - wydusił i poprawił okulary.
Ten dzień robił się coraz ciekawszy... Westchnęłam i przemknęłam do gabinetu Germana. Narzeczony przeglądał właśnie nasz wspólny album. Podeszłam do niego i przytuliłam mocno.
- Będziemy świetnymi rodzicami! Wiesz, co twoja piękna i mądra ukochana przed chwilą zrobiła? - szepnęłam żartobliwie.
- Twój przystojny i inteligentny przyszły mąż chętnie cię wysłucha - odpowiedział.
- Zdobyłam sympatię Javiera! I widziałam Brunhildę gadającą z moją matką... Skąd wiesz, że się nie rozmyśliłam w sprawie ślubu?
- A rozmyśliłaś? - German przestraszył się lekko.
W odpowiedzi pocałowałam go w policzek. Ucieszył się jak małe dziecko. Nagle do gabinetu wpadł pewien ośmiolatek.
- Angie! Pan G.! Narysowałem dla was rysunek! - krzyknął.
Dopiero teraz zauważyłam, że Javier namalował sobie na twarzy kreski moją szminką. Westchnęłam bezgłośnie i zerknęłam na rysunek. Przedstawiał mnie ściskającą Germana obok Violetty, dookoła której latały nutki. W rogu narysował różowe kółko, w którym poznałam Olgę i długiego patyczaka jako Ramallo. W przeciwległym rogu była naszkicowana stara kobieta w czerni, a obok dwóch maluchów. Jednego z aparatem na zębach, a drugiego w okularach. Obrazek był bardzo... interesujący.
- Jak ładnie! - uśmiechnęłam się do Javiera, mierzwiąc jego czuprynkę.
- No przecież wiem! - odpowiedział i wybiegł.
Zaśmiałam się. Był tak skromny jak my...
- Angie, powinniśmy... pójść na grób Marii... wiesz... - głos Germana zadrżał, gdy wymawiał imię mojej siostry. 
- Masz rację. To może chodźmy teraz? Chyba, że robisz akurat coś ważnego... 
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie i wspólnie wyszliśmy z domu. Nie dbaliśmy o gości ani o domowników. Chcieliśmy po prostu uciec od tej zwariowanej rzeczywistości.

Wiatr poruszał gałęziami drzewa, które pochylało się nad grobem Marii, jakby rozżalone. Stanęliśmy przed kamienną tabliczką. German położył przed nią zakupione po drodze róże. Postaliśmy tak chwilę, wspominając jej głos, dobroć... Złapałam narzeczonego za rękę. Serce mi zabiło mocniej. Nie uderzył jednak piorun, nie zaczął padać deszcz. Niebiosa akceptowały najwyraźniej nasz związek. Słońce prześwitywało pomiędzy gałęziami i rzucało przyjemny cień. Wyszliśmy z cmentarza i powoli zaczęliśmy iść w stronę domu. 
- Powinniśmy zacząć planować nasz ślub. Oczywiście jeżeli chcesz - powiedział w końcu mężczyzna.
- Masz rację... Ale nie róbmy olbrzymiego przyjęcia... 
- Jak sobie życzysz, kochanie - szepnął mi do ucha i delikatnie ucałował mój policzek.
Wtuleni w siebie ruszyliśmy w drogę powrotną.
____________________________________
Może być? :>
Dzisiaj tak sielankowo, mamy nadzieję, że nie przeszkadza. ;)
Saludos. ♥
J & B

PS. Genialny rysunek Javiera autorstwa genialnej B. To się nazywa cudo painta. :D

niedziela, 1 września 2013

Rozdział 67

Rozdział 67. 

Następnego dnia obudziłam się z radosną myślą.

- Dzisiaj jest Wigilia - powiedziałam do siebie.
Zegarek wskazywał 8.25. Mój narzeczony wciąż jeszcze spał, a ja leżałam z głową na jego torsie. Uniosłam się lekko i delikatnie cmoknęłam Germana w kącik ust. Poczułam, jak odwzajemnia pocałunek. Gdy w końcu odsunęliśmy się od siebie, szepnęłam:
- Dzień dobry, German.
- Witaj, kochanie - szepnął. 
Zachichotałam i już ubrana, zeszłam na dół. Tam trwały gorączkowe przygotowania do Wigilii. Olga biegała po pokoju wieszając różne ozdoby, Brunhilda chodziła za nią i je zdejmowała, a Ramallo próbował opanować pilot, którym miał włączyć światełka na choince. 
- Angie, czy mogłabyś poprawić gwiazdkę na czubku choinki? Bo przekrzywiła się i wygląda fatalnie! - Zwróciła się do mnie gosposia.
- Oczywiście! - zawołałam i zbliżyłam się do świątecznego drzewka. 
Wyciągnęłam rękę i stanęłam na palcach. Do gwiazdy brakowało mi kilku milimetrów... Nagle straciłam równowagę i runęłam, ciągnąc za sobą choinkę, która mnie przygniotła. Bezskutecznie próbowałam się wyswobodzić. Świetnie, historia lubi się powtarzać...
- Angie! Nic ci nie jest? - rozpoznałam głos Germana.
- Znowu próbowała wleźć na drzewo! Psychopatka! Gdzie ty ją znalazłeś, Germaneczku? W dżungli? - Byłam zbyt zajęta swoją sytuacją, by przejąc się docinkami Brunhildy.
- Chyba nic mi nie jest. Ale czy moglibyście mi pomóc? 
Na moje słowa pan domu wraz ze swoim asystentem podnieśli przygniatającego mnie świerka. Wstałam i rozejrzałam się. Potłukłam kilka bombek, których kawałki wbiły mi się w łydkę. Noga obficie krwawiła. 
Nagle zbiegli się pozostali domownicy, musiało przywołać ich tutaj trzaśnięcie choinki o podłogę.
- Co się dzieje? - spytał Javier mierzwiąc gęstą czuprynkę. - O kurde! Kręcicie horror?
- Javier, zjeżdżaj - odezwał się mój narzeczony, podając mi dłoń, abym spróbowała wstać.
- Dajcie spokój, nic jej nie będzie. Po za tym sama się prosiła - wycedziła Brunhilda.
- Panie Castillo, panna Angie powinna czym prędzej pozbyć się odłamków szkieł z łydki. Następnie potrzebny jej okład z gazy i bandaż elastyczny - usłyszałam głosik Miquela.
- Pójdę po bandaże - stwierdziła Olga.
German natomiast ostrożnie wziął mnie na ręce i zaniósł do łazienki. Tam postąpiliśmy zgodnie z zaleceniami Miquela. Gdy noga była już zabandażowana ojciec Violi spytał:
- Angie, na pewno nie trzeba zawieść Cię do szpitala?
- Nie, skądże! Wszystko w porządku. Chodźmy, przed nami jeszcze tyle przygotowań.
Delikatnie wyswobodziłam się z objęć ukochanego i pociągnęłam go za rękę do salonu. Tam Ramallo ustawiał choinkę z powrotem na stojaku, Olga zmiatała resztki bombek z podłogi. Na szczęście stłukło się tylko kilka z nich.
Później Olga zaszyła się w kuchni, aby przygotować wigilijne dania. Brunhilda oznajmiła, że musi się przespać, Miquel, że musi przeczytać książkę, Ramallo rozwiesić lampki przed domem, German zapakować prezenty, Viola nastroić gitarę, a Javier dokończyć swoją procę. Ja natomiast stwierdziłam, że wciąż nie mam prezentów dla siostrzeńców Olgi. Wybrałam się więc do centrum.
Gdy wróciłam, w domu pachniało już najróżniejszymi potrawami. Najsilniejszym zapachem była woń zupy grzybowej. W tej chwili przypomniały mi się święta z rodzicami i Marią, w rodzinnym domu... Rozmyślałam nad tym przez chwilę, a następnie poszłam na górę. Wyjęłam pozostałe prezenty z szafy i zabrałam się za ich pakowanie. Minęła chyba godzina zanim udało mi się wszystko owinąć w kolorowym papier prezentowy. Ułożyłam podarunki na stosie i z trudem uniosłam go. Zeszła na dół, gdzie zastałam już Germana układającego swoje prezenty pod choinką.
- Angie! Zaraz to wszystko Ci spadnie - zaśmiał się podbiegając do mnie i odbierając ode mnie część paczek. Pod drzewkiem znajdowała się naprawdę okazała ilość najróżniejszych prezentów.
- Wesołych Świąt, Angie - szepnął mi do ucha narzeczony.
- Wesołych Świąt, German - odparłam i kilka razy ucałowałam jego ciepły policzek.
- Przepraszam! - rozległ się za nami radosny głos Violi. - Też chciałabym zostawić prezenty pod choinką.
- To ja może... pójdę pomóc Oldze - wybrnęłam i wyszłam uśmiechając się do narzeczonego.
Pomogłam gosposi w nakryciu do kolacji wigilijnej. Na stole znalazło się dwanaście najróżniejszych potraw. Przygotowałyśmy osiem nakryć i oczywiście dodatkowe dla niezapowiedzianego gościa.
Gdy przygotowania zostały zakończone, zaczęłyśmy zwoływać pozostałych domowników. Większość przyszła od razu, innych trzeba było chwilę namawiać. Ramallo ku naszemu zdumieniu przebrał się za Świętego Mikołaja. Brunhilda na początku nie chciała zjawić się na kolacji Wigilijnej, jednak Germanowi udało się ją przekonać. Nawet Javier w końcu zgodził się przyjść do jadalni.
Potrawy były naprawdę smaczne. Starałam się spróbować choć odrobinę wszystkiego. Nie przejmowałam się tym, co mogła powiedzieć mi Brunhilda. Kobieta ku mojemu zdumieniu nie odezwała się podczas kolacji ani słowem i w milczeniu konsumowała sałatkę ze śledzi.
Po posiłku przyszedł czas na rozpakowanie prezentów.
Patrzyłam z uśmiechem jak Miquel rozpakowuje coraz to grubsze książki i uśmiecha się szczerze na widok tej ode mnie - "Modułowe systemy mikrokomputerowe". Zdaje się, że trafiłam w jego gust. Prezenty jakie dostał Javier były bardziej zajmujące. Dostał najprawdziwszą perkusję, piłkę do nogi i konsolę do gier. Violetta otrzymała kilka wymyślnych bluzek i spódniczek, mikrofon ozdobiony fioletowymi diamencikami, zestaw lakierów do paznokci w kilkunastu kolorach i mnóstwo innych dziewczęcych drobiazgów. Ramallo podziwiał właśnie komplet krawatów, jaki mu sprawiłam, a Olga mierzyła fartuszki w kolorowe kwiatki i inne wymyślne wzory. Brunhilda odłożyła właśnie wełniane pończochy obok szlafroka, zestawu do polerowania mebli i sukienki z grafitowego tweetu. Zabrała się za rozrywanie paznokciami kolejnego pudełka, tym razem owiniętego błękitnym papierem z białymi kwiatkami. Wnętrzności podskoczyły mi do gardła - właśnie w takim zapakowałam dla niej prezent. Wyjęła z niego dwa kapcie ze sztucznego szarego futerka. Obejrzała je dokładnie, a następnie mruknęła pod nosem "do kosza". 
Przyszedł czas na mnie. Spojrzałam na stosik paczek z przyklejoną do każdego karteczką "Angie". Wyciągałam z nich najróżniejsze przedmioty. Znalazły się pośród nich srebrna bransoletka z nutkami, kolorowa laurka od Miquela z ładnie wykaligrafowanymi życzeniami i nieco mniej starannie wykonana kartka od Javiera, kremowa sukienka z falbankami, zegarek na rękę na beżowym pasku, a nawet książka kucharska. Ale najbardziej zaskoczył mnie widok żółtego budzika w kształcie kurczaka. 
"No pięknie, to pewnie od Brunhildy" - pomyślałam. Spojrzałam na przyczepioną do niego małą karteczkę. Napis na niej głosił "Może choć raz będziesz punktualna". Teraz miałam już pewność, że to od babci Germana. Westchnęłam i wymusiłam uśmiech. W końcu sięgnęłam po niewielkie pudełko zapakowane w granatowy papier prezentowy. Moje imię na karteczce napisane było pochyłym pismem Germana. W środku ujrzałam niedużą książeczkę w brązowej skórzanej oprawie. Otworzyłam na pierwszej stronie. Serce zabiło mi mocniej, gdy zobaczyłam zdjęcie z Germanem. Na następnych stronach również uśmiechały się do mnie twarze Germana, moje i gdzieniegdzie również Violi. Wtedy nagle mnie olśniło. Spojrzałam na pana domu, który przeglądał właśnie album ze zdjęciami. Zobaczyłam, że jego oczy zrobiły się dziwnie szkliste. Wzruszył się. Nie przestawałam na niego patrzeć. On uniósł nagle wzrok i posłał mi promienny uśmiech. Nie sądziłam, że wpadnie na ten sam pomysł, co ja. Zaczęłam przerzucać kolejne kartki, podziwiając coraz to aktualniejsze zdjęcia. Wyglądało na to, że zbierał je od jakiegoś czasu. Ostatnie kilka stron było pustych. Najwyraźniej było to miejsce czekające na wklejenie kolejnych fotografii. 
Nagle spomiędzy kartek coś się wysunęło i upadło z brzękiem na podłogę. Zobaczyłam złoty klucz wiolinowy na długim złotym łańcuszku. Schyliłam się, aby podnieść naszyjnik, ale w tej samej chwili zrobił to German. 
Nasze dłonie delikatnie się dotknęły. Uniosłam spojrzenie i napotkałam jego wzrok. Jego czekoladowe oczy wpatrywały się we mnie niczym w obraz... Wstałam i to samo zrobił mój narzeczony. Stanął za mną i zawiesił mi biżuterię na szyi. Odwróciłam się do niego i spojrzałam mu prosto w oczy. 
Staliśmy tak patrząc na siebie i zapominając o bożym świecie. Po chwili zauważyłam, że wszyscy domownicy wpatrują się w nas z zaciekawieniem. 
- Jemioła! - krzyknęła Violetta, trzymając niewielką roślinkę tuż na naszymi głowami. Uśmiechnęłam się lekko. 
- No dalej, panie German. Niech pan pocałuje pannę Angie! - piszczała rozentuzjazmowana Olga. Pan domu zbliżył się do mnie powoli, ujął mój podbródek i delikatnie mnie pocałował. 
"Ya veras que algo se enciende de nuevo. Tiene sentido intentar cuando estamos juntos..." 
Oddałam mu pocałunek, tak czule jak tylko było mnie na to stać. Przymknęłam oczy i zatraciłam się w dotyku jego ust... 
Rozległy się na nami krzyki, oklaski i gwizdy. A my staliśmy, całując się i nie zwracając na nic uwagi. - Następnym razem nastawię stoper - zaśmiał się Javier. - Ile można! W końcu odsunęliśmy się od siebie i usłyszeliśmy dźwięki gitary. Violetta grała właśnie "Lulajże Jezuniu". Przerwała na chwilę i podała moją własną gitarę. Wszyscy razem zaczęliśmy śpiewać. Po skończonej kolędzie Brunhilda oznajmiła, że wyczerpała zapasy energii i idzie spać. Gdy starsza pani odeszła odezwał się Miquel:
- Panienko Violetto, zagrajcie teraz "Bóg się rodzi".
Dziewczyna przyłożyła już palce do strun, ale nim zagrała pierwszy akord rozległ się głos Javiera:
- Nie, nie, nie! To jest takie przymulające! Zagrajmy rockową wersję "Jingle Bells"! - krzyknął uderzając pałeczką w perkusję. 
- Nie! Zaśpiewamy "Bóg się rodzi"! - zaskoczył mnie podniesiony głos zwykle nadzwyczaj spokojnego Miquela.
- "Jingle Bells" jest lepsze!
- Nie prawda! 
- Właśnie, że prawda! 
- Dość tego! - wtrąciłam się do dyskusji. - Nie zamierzacie chyba kłócić się w święta? 
Po tych słowach poprosiłam Germana, aby zasiadł do fortepianu, sama chwyciłam gitarę i zaczęłam grać "Gore gwiazda Jezusowi". Po chwili dołączyła do mnie Violetta, a następnie również German. Javier zaczął uderzać w perkusję. Każdy śpiewał na mniej więcej podobną melodię. Tworzyliśmy dość zgrany chórek, ale było naprawdę głośno. Dziwiłam się, że Brunhilda jeszcze nie zjawiła się, aby nas uciszyć.
Po wykonaniu jeszcze kilku kolęd wszyscy zaczęli rozchodzić się do swoich pokoi. Nawet Javier zmęczony "graniem" na perkusji grzecznie powędrował do sypialni. Usiadłam na kanapie i znów zaczęłam przeglądać zdjęcia w albumie od Germana. Nagle usłyszałam za sobą dźwięki pianina układające się w melodię "Cicha Noc". Chwyciłam gitarę i zaczęłam smagać struny, tworząc spokojną muzykę.
- Noche de paz, noche de amor - zaczął mój narzeczony.
- Todo duerme en derredor... - kontynuowałam.

(...)
- Brilla la estrella de paz... - zakończyliśmy wspólnie, uśmiechając się do siebie ciepło.
German odszedł od fortepianu, chwycił mnie za dłoń i usiedliśmy na kanapie. Wtuleni w siebie przeglądaliśmy fotografie w albumach, jakie sobie sprezentowaliśmy. 
Po kilku chwilach ojciec Violi wyciągnął coś z szafki. Była to pękata butelka ajerkoniaku. Postawił ją na stoliku w sąsiedztwie dwóch kieliszków i nalał nam po trochu. Szybko opróżniliśmy kieliszki śmiejąc się i pokrywając na twarzy delikatnymi rumieńcami. 
Po kilkunastu minutach butelka była już prawie pusta, a ja czułam, że jestem czerwona jak burak. German przyglądał mi się z uśmiechem, również rumiany na twarzy. 
- Wesołych Świąt, kochanie - wymamrotał. 
- Już to mówiłeś, German - zaśmiałam się. - Wesołych Świąt - szepnęłam, czując jak całuje mój policzek. 
Wtuliłam się w niego i otumaniona ajerkoniakiem i jego ciepłem po prostu zasnęłam...
_________________________________________
Jak Wam się podobało? :)
Święta... My mamy początek września, no ale co tam. :D
Od razu nadmienimy - słowa "Cichej Nocy" po hiszpańsku. Po polsku też są ładne, ale po hiszpańsku - cudne. <3
Te beso, querida. ♥
J & B