niedziela, 20 października 2013

Rozdział 73

Rozdział 73.

Schowałam Perseusza do kieszeni sukienki i ruszyłam przed siebie. Nie zastanawiałam się specjalnie dokąd idę. Podziwiałam stare budynki i kolorowe witryny sklepów. Przyglądałam się zakochanym, zajadając przy tym kiszoną kapustę. Pary trzymały się za ręce, obejmowały i kroczyły beztrosko uliczkami miasta. Wydawało mi się, że są niemal wszędzie dookoła. Czułam się dziwnie samotna. Bolesna rzeczywistość uderzałam we mnie coraz silniej. Nie miałam rzeczy ani żadnych ubrań, a nawet zarezerwowanego noclegu. Czułam się jak głupia. Poleciałam do Włoch całkiem sama, w dodatku bez bagażu. Przypomniało mi się, co powiedział mi kiedyś jeden z moich szkolnych kolegów: 

"Nie możesz być mądra. Jesteś blondynką. Blondynki rodzą się głupie. A ty nie odstajesz od tej reguły". Skrzywiłam się na to wspomnienie. Jednak zaraz potem usłyszałam w głowie inny głos:
"Angeles jest najmądrzejszą dziewczyną jaką znam. A jej pięknych blond loków nie jedna może jej pozazdrościć".
Tak. To powiedział Pablo. Okropnie się wtedy speszyłam. To było zdaje się w pierwszej klasie liceum. Nigdy nie czułam się mądra, a tym bardziej ładna, bez względu na to, kto mnie o tym zapewniał. A Pablo? On zawsze był przy mnie. Mogłam na niego liczyć. A teraz nie ma go tu. Co ja mówię, on nie ma pojęcia, gdzie jestem. Nie wie, jak fatalnie się urządziłam. Szłam dalej, wciąż rozmyślając. Nagle poczułam, jak upadam. Sama nie wiem, czy potknęłam się o jakiś kamień, czy może o własną nogę. Wpadłam prosto na stoisko z tabliczkami, na których widniały przeróżne napisy. Na szczęście upadła tylko jedna z nich. Sięgnęłam po nią i nim zdołałam wstać, ktoś podał mi rękę. Chwyciłam ją bez zastanowienia i uniosłam się z ziemi. 
- Nic pani nie jest? - usłyszałam pytanie po hiszpańsku.
- Nie, wszystko gra - odpowiedziałam szybko. Spojrzałam na twarz dżentelmena, który mi pomógł.
- Ge-German?!
- Angie? - wypalił w tej samej chwili, nie odrywając ode mnie wzroku. 
Po chwili zorientowałam się, że wciąż trzymam coś w ręku. Spojrzałam na napis na glinianej tabliczce.
- Amore - wyszeptałam podświadomie. Gdy zdałam sobie sprawę, co właśnie powiedziałam na głos, spłonęłam rumieńcem. Oddałam szybko pamiątkę sprzedawczyni.
- German, co Ty tu robisz? - rzuciłam w stronę mężczyzny.
- Co robię? Jak to co robię? Szukam cię. 
- Ale po co? Przecież doskonale radzę sobie sama. Jest mi cudownie samej tu, w Weronie.
- Angie, czy Ty siebie słyszysz? Zabrałaś w ogóle jakieś rzeczy? Ale mniejsza o to. Chciałem ci pomóc...
- Pomóc mi? - zadrwiłam. - Nie potrzebuję pomocy, a już szczególnie nie potrzebuję jej od ciebie. 
- Ale myślałem...
- Co myślałeś? Że pojawisz się tu nie wiadomo skąd i wszystko będzie jak dawniej? Myślałeś, że tak po prostu o wszystkim zapomnę? Tak myślałeś? Jesteś w błędzie.
- Ale Angie...
- Daj spokój.
Odwróciłam się i puściłam się biegiem w stronę centrum miasta. Znów czułam się sama, zagubiona. To uczucie wróciło. Ale zaraz. Skoro wróciło, musiało na chwilę mnie opuścić. Nie chodziło o Germana. German to temat zamknięty. Ale nie wiem, jak mogłam tak po prostu wyjechać z Buenos Aires. Miałam tam wszystko. Pracę, przyjaciół. Miałam siostrzenicę. Miałam tam swoje życie. Miałam narzeczonego. No właśnie. Miałam. Mój związek z Germanem to przeszłość. Dawno i nieprawda. 
Kupiłam po drodze torebkę jabłek, kremową sukienkę w delikatną łączkę i ser dla Perseusza. Udało mi się nawet wynająć jakiś nocleg. Zajęłam niewielki pokoik w jednej z kamienic w środku miasta. Tam usiadłam na kanapie i głęboko westchnęłam. Przez chwilę gapiłam się w ścianę. Po chwili powędrowałam do łazienki, gdzie wzięłam chłodny prysznic, dokładnie umyłam i wysuszyłam włosy, a w końcu przebrałam w się w nową sukienkę. 
Nakarmiłam Perseusza i zabrałam się za konsumowanie jabłek. Nim się spostrzegłam na dworze się ściemniło. Pozwoliłam myszce usadowić się na poduszce, podczas gdy sama usiadłam na brzegu łóżka, wyciągnęłam telefon z białymi słuchaweczkami i włączyłam jakąś dołującą piosenkę na cały głośnik. Ciężkie dźwięki i słowa, śpiewane niskim, męskim głosem sprawiały, że przed oczami migały mi najbardziej przykre wspomnienia z przeszłości. Przeszłości, która wydawała mi się tak odległa. Nie mogłam przestać myśleć o nim. Gdy do oczu zaczęły cisnąć mi się łzy, wyszarpnęłam słuchawki z uszu i wyszłam na balkon. Poczułam na twarzy powiew rześkiego, nocnego powietrza. Balkonik był mały, umieszczony wysoko nad miastem, otoczony zardzewiałą poręczą. Oparłam się o nią łokciami i spojrzałam w dół. Werona była pięknie oświetlona. Miasto tętniło życiem, mimo później pory, a gwiazdy zdawały się świecić jaśniej niż zwykle. 
Nagle poczułam, jak czyjaś dłoń chwyta moją. Odwróciłam się w tamtą stronę. Stał za mną German. Nie miałam pojęcia, skąd wiedział, gdzie mnie znaleźć. Stał tam i patrzył na mnie, przyciskając jednocześnie moje dłonie do swojej klatki piersiowej. W jednej chwili wszystkie wspomnienia stały się realne. 
- German, co ty tu... - zaczęłam, spuszczając głos.
Mężczyzna ujął mój podbródek, zmuszając mnie, abym spojrzała mu w oczy. Następnie przyłożył palec do moich ust i zaczął mówić.
- Angie, przepraszam. Wiem, że cię zraniłem. Ale nie potrafię bez ciebie żyć. Gdy uciekłaś, poleciałem za tobą. Obiecałem sobie, że nie spocznę, póki cię nie odnajdę. Gdy cię zobaczyłem, moje życie nagle znów nabrało sensu. Wiem, że jestem idiotą i nie zasługuję na ciebie. Ale Angeles, kocham cię. Kocham cię, Angie - te ostatnie słowa wyszeptał niemal niesłyszalnie. 
Spojrzałam prosto w jego czekoladowe oczy. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Sens jego słów powoli zaczął do mnie docierać i wypełniał moje ciało delikatnym ciepłem. German wciąż trzymał moje dłonie przy sobie. Staliśmy tak, nie zwracając uwagi na czas, który jakby stanął w miejscu. Liczyła się tylko ta magiczne chwila, przy nim. Nagle usłyszałam dochodzące z dołu wołanie tłumu.
- Tres, duo, uno.
Po moim ciele przebiegły ciarki. Zaledwie ułamek sekundy później na niebie rozbłysły tysiące różnokolorowych sztucznych ogni. Zabrzmiałam głośna muzyka, rozległy się wiwaty i okrzyki. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że jest Sylwester. A raczej był. Jakąś sekundę temu. Właśnie wybiła północ. Ale to straciło znaczenie. German przyciągnął mnie do siebie i pocałował.


Miłość. Dziwne uczucie. Kilka godzin temu sądziłam, że to tylko źródło cierpień. A teraz? Teraz jest czwarta nad ranem. Teraz jestem w Weronie. Teraz jestem szczęśliwa. Czy jedna osoba jest w stanie zamienić noc w dzień, a smutek w radość w ciągu zaledwie kilku sekund? Bo tylko tyle trwał nasz pocałunek. I tyle wystarczyło. Pogładziłam Perseusza. Zagryzłam wargę, by się nie roześmiać na wspomnienie okrzyku Germana. Cóż mysz nie powinna go gryźć, ale żeby zaraz piszczeć? Moje rozmyślania przerwał ukochany, delikatnie starając się zwrócić na siebie uwagę. Jego dłoń zaczęła błądzić po moich plecach. 

- Bo naślę na ciebie Perseusza! - pogroziłam mu żartobliwie.
Mężczyzna opuścił dłoń, a zamiast tego delikatnie mnie pocałował. Przysunęłam się bliżej i odwzajemniłam pocałunek. Przerwał nam jednak dźwięk komórki Germana. Ukochany westchnął. 
- German Castillo, słucham. 
- Gdzie ty się podziewasz tato?! Wróciłam z sylwestra tak jak kazałeś, a ciebie nie ma! I czego się dowiedziałam?! Że Ramallo i Olga od kilku godzin cię szukają! A obie babcie siedzą jak na szpilkach! Dobrze, że chłopcy o niczym nie wiedzą. Jakby zniknięcie cioci nie było dostatecznym ciosem... Gdzie ty się, u diabła, podziewasz tato?! - Violetta krzyczała dostatecznie głośno, żebym słyszała co mówi. - No pytam! I to mi kazałeś zachować się odpowiedzialnie i wrócić na czas! Merde!
Zachichotałam. Jeszcze nigdy nie słyszałam, aby moja siostrzenica klęła. Musiała być niesamowicie wściekła.
Ona chyba usłyszała mój śmiech, bo nagle zamilkła. German włączył tryb głośnomówiący.
- Zaraz, tato... Jesteś z Angie? - powiedziała powoli. 
- Cześć, kochanie. - mruknęłam. 
- Tata? Angie? Jesteście... Zaraz czyli... Nieważne, czekam na rodzeństwo. Do zobaczenia w domu - wyjąkała i rozłączyła się zanim któreś z nas zdążyło jej wszystko wytłumaczyć. Ale z drugiej strony... Jak wytłumaczyć komuś, że przez prawie cztery godziny siedzieliśmy bez słowa przyglądając się sobie nawzajem? Przecież to idiotyczne. 
"Tak idiotyczne jak gadanie do pomnika z tą różnicą, że teraz jesteś szczęśliwa, a wtedy nie byłaś" - usłyszałam cichy głos w swojej głowie. 
- "As many times as I blink, I'll think of you tonight, I'll think of you tonight" - zanucił German.
Uśmiechnęłam się na dźwięk jego głosu. Tak, ta piosenka idealnie pasowała do okoliczności.
- Pamiętasz tę chwilę, gdy pierwszy raz cię zobaczyłam po powrocie do Buenos Aires? - wyszeptałam.
- Tak. Wszedłem do gabinetu i zastałem tam anioła w dżinsach. Oglądał zdjęcie i uśmiechał się. Wtedy to cudowne stworzenie odwróciło się i spojrzało na mnie przerażone - mężczyzna uśmiechnął się i pogładził mój policzek.
- Zapomniałeś dodać, że wziąłeś mnie za guwernantkę - zachichotałam.
German zaśmiał się i przytulił mnie do siebie. W tej chwili nie wiadomo skąd pojawił się Perseusz, który kilka sekund później był już za koszulą Germana. Mężczyzna zaczął się trząść. Nagle wstał i począł skakać w kółko po pokoju. W normalnych okolicznościach wybuchnęłabym śmiechem, ale było po czwartej nad ranem, jego dzikie okrzyki powodowały niebywały hałas, a inni lokatorzy w każdej chwili mogli wezwać policję. Podeszłam do ukochanego i zatkałam mu usta dłonią. Następnie drugą ręką zaczęłam dość nieudolnie odpinać guziki jego koszuli. Gdy w była całkowicie rozpięta myszka wyskoczyła na łóżko i usadowiła się na poduszce. German zrobił smutną minę i wskazał na niewielkie zaczerwienienie w w okolicy obojczyku. Najwyraźniej Perseusz potraktował go swoimi ostrymi ząbkami. Podeszłam do niego i pocałowałam go we wskazane miejsce.
- Już lepiej? - zachichotałam.
- Tak, o wiele - odparł uśmiechając się do mnie łobuzersko.
Niestety w tej chwili rozległo się głośne pukanie do drzwi i chwilę później w pokoju pojawił się mężczyzna w średnim wieku, w którym rozpoznałam właściciela mieszkania oraz jakaś starsza pani w staromodnym szlafroku w kratę, trzymająca w ręku patelnię.
- Co wy sobie wyobrażacie?! Ubrałbyś się młodzieńcze! Niektórzy próbują spać, a wy odstawiacie tu jakieś nie wiadomo co i zakłócacie mój spokój! - awanturowała się kobieta.
- Spokojnie, proszę pani - odezwał się właściciel. - Otrzymałem wiadomość, że nie przestrzegają państwo reguł ciszy nocnej. 
- Przecież my tylko... To ten mały diabeł... - wtrącił się German.
- Proszę, żeby państwo spakowali swoje rzeczy i opuścili ten pokój w trybie natychmiastowym.
- Ale... Teraz? Jest czwarta rano... - zaczęłam.
- Natychmiast! 
Spakować swoje rzeczy. Uśmiechnęłam się ponuro na te słowa. Przecież prawie nic nie mamy. German sprzątnął swój plecak z łóżka, podał mi moją torebkę i Perseusza.


***
- Nie ma mowy!
- No chodź - German wyciągnął rękę w moją stronę. Złapałam ją i zostałam wciągnięta na dach jakiegoś budynku.
- Chyba naprawdę oszalałeś.
- Być może. 
Mężczyzna przytulił mnie do siebie. Spojrzałam w dół. Moim oczom ukazał się magiczny widok. Miliony różnokolorowych światełek tworzyły swego rodzaju mozaikę. Wtuliłam się w tors Germana, który zaczął bawić się moimi włosami. Jego wargi co chwilę lądowały na moich policzkach oraz napotykały moje usta. To była taka magiczna chwila. Po raz pierwszy od kilku dni czułam, się szczęśliwa. Odzyskałam go...

                                                                                      
I oto jest. 
Germangie wróciło :D
Co sądzicie? Czekacie na jutro? 
Deje Tomas estará contigo. ♥
J & B

PS. Piosenka, którą nucił German to "Vanilla Twilight",  a "merde" to słówko francuskie :D

piątek, 11 października 2013

Rozdział 72

Rozdział 72.

Obudził mnie głos stewardesy, która informowała, że lądujemy. Przeczesałam dłońmi włosy. Gdy teraz patrzyłam na swoją decyzję, wydawała mi się bezsensowna. Rzucić wszystko i lecieć do Włoch - tylko ja mogłam tak postąpić.


Wyszłam z lotniska i rozejrzałam się. Co teraz? Westchnęłam i zapytałam jednego z przechodniów o drogę. Według jego wskazówek wsiadłam do busa, który zawiózł mnie na przystanek przy Via Mazzanti. Wysiadłam i stanęłam jak wryta. Było tu przepięknie. Murowane kamienicy, ludzie na skuterach... Czułam się jak we włoskim filmie. 

Poszłam wzdłuż Via Capello i skręciłam w opatrzony drogowskazem zaułek. To tu. Pojawiły się co prawda lampy, muzeum i witryny z opisami historii tego miejsca, ale to tu. Patrzyłam właśnie na balkon Julii. To na niego wspinał się Romeo pod osłoną nocy. To tu wyznali sobie dozgonną miłość. Łzy napłynęły mi do oczu. Usiadłam na schodkach i, nie zwracając uwagi na przewijający się tłum ludzi, dałam upust emocjom. Nikt nie zwrócił jednak na mnie uwagi. W końcu kogo obchodzi płacząca kobieta w nieświeżym ubraniu i z potarganymi włosami? Łzy płynęły nieustannie a ja dalej nie wiedziałam co robić. W końcu zapadł zmrok, a ludzie udali się do domów. Zostałam tylko ja i posąg Julii.
- Ty wiedziałaś, że go kochasz i chcesz z nim być już zawsze prawda? Nie miałaś wątpliwości, nie raniliście się. A może było tak dlatego, iż znałaś go tylko kilka dni? - powiedziałam w stronę posągu. - Ja znam Germana od lat, ale tak naprawdę... Nie tak długo. Kocham go, ale jesteśmy zbyt różni. Za często się kłócimy. Taki związek nie ma przyszłości. On jest przecież bogatym inżynierem, a ja... kobietą, która wylatuje z kraju mając ze sobą tylko torebkę. To się nie uda. Mój Romeo jest kimś innym. Pewnie najszczęśliwsza byłabym z Pablem, ale on jest... Parysem. Byłby idealny, ale co z tego, skoro go nie kocham. Jestem żałosna, prawda? Gadam do posągu... Jak to szło? Gadał dziad do obrazu, a obraz ani razu? Chyba tak.
Mój monolog przerwał dźwięk przychodzącego SMS-a. Sięgnęłam po "służbową" komórkę.
       
                                                                       Angie, 
Gdzie ty się podziewasz?
Wiesz, że cię potrzebujemy.
JA cię potrzebuję.
                 Zawsze kochający, 
                             Pablo.

Przeanalizowałam jeszcze raz wiadomość. To był otwarty tekst. Mojemu przyjacielowi na mnie zależy. Westchnęłam. Nie miałam siły odpisywać. 
- I co ja mam niby zrobić, co? Oczywiście nie chodzi mi o Pabla, bo jemu po prostu delikatnie zasugeruję, że nic nie czuję, tylko o Germana. Bycie z nim to błąd. Nie bycie boli. Życie jest irytujące. 
Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Obejrzałam się. Kroki należały do starej cyganki, która zbliżyła się do mnie podzwaniając bransoletami. Wyciągnęła z kieszeni kart i zaczęła je tasować.
- Se la ragazza ha un problema, io consiglio. Posso prevedere qualche moneta o aiuto qualcosa di gratuito  - powiedziała, szczerząc się do mnie.
- Potresti ripetere? (Mogłaby pani powtórzyć?) - wymamrotałam, zawzięcie gestykulując i przysięgając sobie poprawić włoski.
- Jeśli Panienka ma problem, ja doradzę. Mogę powróżyć za kilka monet lub pomóc za darmo - powtórzyła kobieta, tym razem po hiszpańsku.
- Poproszę o radę. Karty mi się na nic nie zdadzą - mruknęłam niechętnie.
- Idź za głosem serca. Ono wskaże ci drogę. Jak jej! - wychrypiała wskazując na pomnik. 
Następnie odwróciła się i, kulejąc lekko, odeszła.
- Tak, posłucham serca jak Ty. Skończę przeszczęśliwie - powiedziałam sarkastycznie do brązowej figury. - Przepraszam, ale mam już dość. Jestem sama w obcym mieście i nie wiem jak się odnaleźć w tej sytuacji. Świetnie, przepraszam posąg. Jestem na prostej drodze do psychiatryka.
Spojrzałam na niebo. Lśniące gwiazdy patrzyły na mnie. Były takie odległe, milczące. Może Maria jest teraz jedną z nich? Wstałam i stanęłam na środku placyku. Otworzyłam usta i pozwoliłam im śpiewać.

  "Mira el cielo
intenta cambiarlo
Piensa qué quieres
y corre a buscarlo
Siempre tú puedes
volver a intentarlo
Otra vez
tú puedes
Otra vez
si quieres..."

Mój głos rozbrzmiewał wyjątkowo niezwykle. Może to sprawka tego miejsca, a może ciszy panującej w koło drugiej nad ranem, ale śpiewałam jak nigdy wcześniej. Nagle umilkłam i zaczęłam wsłuchiwać się w nocne odgłosy. Śmiechy z baru... Cykanie świerszczy... Tupot nóg... Otworzyłam oczy. Jakaś postać stała w cieniu i przyglądała mi się. Serce mimowolnie mi przyśpieszyło. Postać powoli wynurzyła się z odmętów mroku. Nie był to jednak morderca. Była to zwykła starsza pani. A przynajmniej tak zwykła, jak mogła być starsza kobieta spacerująca w środku nocy po Weronie, trzymająca na ramieniu mysz. Siwe włosy były potargane, a biały kostium podkreślał błękit oczu. Przyglądała mi się z dziwnym wyrazem twarzy.
- Tua voce ... è incredibile (Twój głos... jest niesamowity) - wyszeptała.
- Grazie - wymamrotałam speszona.
- Nie jesteś stąd, prawda? Myślę, że tak będzie łatwiej... - kobieta odezwała się po hiszpańsku, uśmiechając się nieznacznie.
Mówiła z lekkim akcentem. Miała niezwykłą barwę głosu. Przypominał dźwięki harfy.
- Przepraszam, ale kim pani jest? - zapytałam.
- Jestem Michele. Ale to nie istotne, Angeles. A to jest Perseusz - dodała wskazując na myszkę, siedzącą jej na ramieniu.
- Bardzo mi... Pani zna moje imię?
- Oczywiście. Ujmijmy to tak: Byłam fanką Marii i... Słyszałam co mówiłaś do Julii.
Westchnęłam. I całą anonimowość diabli wzięli.
- Może pójdziemy do mnie. Z tego co wywnioskowałam, przyjechałaś tu sama i nie masz gdzie się podziać - kontynuowała.
Przyjąć propozycje od obcej osoby? Chociaż pójść do domu starszej kobiety to nic przy moich ostatnich "wyczynach".
- Bardzo chętnie.

Pół godziny później siedziałam na sofie w niedużym białym domku, rozmawiając z nowo poznaną kobietą. Okazała się niezrównaną słuchaczką. Nawet przemogłam się i głaskałam Akordeona. Nagle wyraz twarzy kobiety zmienił się. Chciała powiedzieć coś ważnego.

- Wiesz... Kiedyś byłam piosenkarką. Nie jakąś znaną, raczej taką niedużego formatu, ale...byłam. Kochałam wtedy pewnego młodzieńca. A może i nie kochałam, tylko lubiłam? To nieważne. Nasze drogi się rozeszły. Przeze mnie. Ja poświęciłam się karierze, on... On pozwolił mi odejść. Przed moim odejściem poprosił tylko żebym zaśpiewała mu jakąś piosenkę.. tego dnia widziałam go ostatni raz. Od tego czasu minęło pięćdziesiąt pięć lat. Każdego dnia zastanawiałam się co by było, gdybym została z nim. Dzień w dzień kładę się spać z nadzieją, że jeszcze kiedyś go spotkam, ale to niemożliwe. A wiesz co jest w tym najlepsze? Że poszłam w stronę śpiewania i kilka lat potem straciłam tę możliwość przez problemy ze strunami głosowymi. Los kocha ironię - Michele uśmiechnęła się nieznacznie.
Spuściłam wzrok. Czy ja też skończę jak ona? Ale czy mogę być z kimś kto mnie rani lub kimś kogo nie kocham tylko po to, by nie skończyć jak moja nowa znajoma?
- Teraz został mi tylko on - zaśmiała się, wskazując na myszkę.
- Jest... milutki - wymamrotałam. 
- I niezwykle inteligentny.
Kobieta spojrzała z uwielbieniem na stworzonko. Po chwili jednak złapała się za głowę i wzięła głęboki oddech. 
- Wszystko w porządku? - spytałam lekko przestraszona.
- Tak, tak. Powinnam się położyć. Jeżeli chcesz, zajrzyj do mnie później. On wskaże Ci drogę - wypowiadając ostatnie zdanie podała mi Perseusza. Opuściłam domek, przyglądając się myszce. Byłam pewna, że stworzonko przygląda mi się z podobnym zainteresowaniem. Jakby wiedziało, że nie jestem jego panią. 
- Jesteś głodny? - spytałam patrząc mu w oczka, przypominające czarne guziczki. 
"Przecież mysz mi nie odpowie" - przeszło mi przez myśl. Postanowiłam znaleźć jakiś stragan i kupić kawałek sera.

- 'll avere un pezzo di cheese - powiedziałam kilka minut później do sprzedawcy. Muszę przyznać, że przez pół drogi układałam sobie w głowie to zdanie.

Zapłaciłam, a Włoch podał mi zakupiony produkt. Uszczknęłam opuszkami palców kawałeczek czedaru i podałam Perseuszowi. Jedzenie po chwili znikło w pyszczku stworzonka. Szłam ulicą karmiąc myszkę. W pewnej chwili poczułam, że wpadam na kogoś. Była to około trzydziestoletnia ciężarna Włoszka. 
- Si prega di fare attenzione a come si intende! non siete soli qui! Pazza! - kobieta wypowiedziała to tak szybko, że zrozumiałam tylko ostatnie słowo. Nie byłam zachwycona, ale nie pierwszy raz w życiu ktoś nazwał mnie "wariatką".
- Spiacente, spiacente! (Przepraszam, przepraszam!).
Szybkim krokiem odeszłam od zirytowanej kobiety, śmiejąc się pod nosem do Perseusza. Mój humor uległ znacznej poprawie. Wtedy usłyszałam dźwięk telefonu.
- Halo? - mój ton był zaskakująco beztroski. Byłam tu sama, z myszą jaką jedynym towarzyszem, bez ubrań, noclegu... Ale mimo to uśmiechałam się. Sama nie wiem dlaczego, po prostu czułam, że żyję.
- Angie? Angie, gdzie jesteś? Dlaczego się nie odzywasz? - w słuchawce usłyszałam głos Pabla. 
- Spokojnie, Pablo. U mnie wszystko gra. A co u Ciebie?
- Na pewno? A gdzie jesteś? - poczułam, jak moje uszy płoną. - Moglibyśmy się spotkać? Chciałem z Tobą porozmawiać.
- Ee... A nie możesz powiedzieć mi tego teraz? - starałam się wybrnąć jakoś z tej sytuacji, nie zdradzając własnej głupoty.
- Właściwie mogę. Bo... Chodzi o to, że... Moja matka zachorowała na białaczkę i...
- O Boże, Pablo! Ale co z nią? Jej stan jest poważny?
- Póki co stabilny. Ale w każdej chwili może jej się pogorszyć. Jeszcze dzisiaj lecę do Ottawy do szpitala.
- Mam nadzieję, że jej się nie pogorszy. Pozdrów ją ode mnie!
- Pozdrowię. Muszę kończyć. Na razie! 
- Pa - rzuciłam i nadusiłam czerwoną słuchawkę. - Będę tęsknić... - powiedziałam już niestety tylko do siebie.
Westchnęłam głęboko. Usadziłam Perseusza na ramieniu i zaczęłam śpiewać. Kroczyłam przez ulicę Werony, patrzyłam w niebo i śpiewałam pełnym głosem. Nie zważałam na to, czy ktoś na mnie patrzy. Nie obchodziło mnie, co myśleli przechodnie. W tej chwili interesowały mnie tylko delikatne dźwięki "Podemos...".
Patrzyłam na witryny sklepów i czytałam w myślach szyldy. Większość z nich była po włosku. Przekładanie nazw w głowie szło mi nadzwyczaj dobrze. "Makarony. Numero uno in Italia", "Najlepsza pizza w mieście". Zaśmiałam się na widok niewielkiego stoiska opatrzonego drewnianym szyldem "Pizza w rożku". "Sukienki na każdą okazję" - na wystawie sklepu zobaczyłam śliczną sukienkę z białego materiału, z kieszenią na boku. Pomyślałam, że posłuży za idealne schronienie dla Perseusza. Kilka minut później wyszłam ze sklepu ubrana w swój nowy zakup. Tak wystrojona ruszyłam w stronę rzeki. Zaczęłam przyglądać się lśniącej tafli wody. Moje myśli popłynęły w stronę basenu, w którym pierwszy raz pocałowałam Germana. Następnie pomyślałam o naszym wyjeździe nad morze. A potem wróciły wszystkie kłótnie. "Co z tobą Angie, nie masz co robić, żeby wymyślać dylematy rodem z telenoweli?" - Pomyślałam. Jakby na potwierdzenie, Perseusz zapiszczał. Przypomniałam sobie, że muszę go zwrócić właścicielce. Kierowana jego cichym głosikiem, dotarłam pod domek Michelle. Jednak to, co tam zastałam zaskoczyło mnie. Do drzwi była przywieszona koperta z napisem "Dla Angeles Saramego". Otworzyłam ją i zaczęłam czytać. 

Droga Angeles,
Wybacz, że żegnam się w taki sposób.
Przed chwilą dostałam wiadomość, 
iż mój ukochany jest w Weronie...
Na wakacjach z wnukami. 
Proszę, zajmij się Perseuszem.
                                             Michelle

Westchnęłam i wyjęłam stworzonko z kieszeni mojej sukienki. 
- Chyba zostaniemy przyjaciółmi na dłużej - uśmiechnęłam się do myszki i pogłaskałam go po włochatym pyszczku.
___________________________________
No i jest ;-)
Jak się podoba?
Abrazos calidos. ♥
J & B

Dzisiaj w nocy finałowy odcinek. A Angie nie widać. Myślicie, że jeszcze ją zobaczymy?

wtorek, 1 października 2013

Rozdział 71

Rozdział 71.

Był późny wieczór. Siedziałam na podłodze w pokoju w niedużym hotelu. Wpatrywałam się uporczywie w rysę na ścianie. Gdyby ktoś zapytał mnie jak się czułam, nie umiałabym odpowiedzieć. Nie czułam nic. Ani złości, ani smutku, ani żadnego innego uczucia. Tak jakby wypowiedziane przez Germana słowa wyssały ze mnie wszelkie uczucia. Jedyne co mnie obchodziło, to ta niewielka rysa na żółtej ścianie. Telefon znowu zadzwonił. Od kilku godzin dzwonił niemal bez przerwy. Wcześniej sprawdzałam kto dzwoni. Teraz już nawet z tym dałam sobie spokój. Nie odbierałam, nie dawałam znaku życia. Pewnie wszyscy się martwili. Może myśleli, że pojechałam się upić? Niech się martwią.

Swoją drogą ciekawe, kto zrobił tą rysę na ścianie... Może jakieś nieuważne dziecko? A może zmęczony podróżnik, który nieostrożnie zahaczył walizką o ścianę? 
Sięgnęłam po telefon. Kilkanaście nieodebranych połączeń od Violetty, kilka od Ramalla i mamy oraz siedem od Pabla. Do tego kilkadziesiąt nowych wiadomości. W tym momencie komórka zadzwoniła ponownie. Zamachnęłam się i rzuciłam ją w ścianę. Urządzenie roztrzaskało się. Zaśmiałam się gorzko. Byłam niczym człowiek na dnie studni. Wokół mnie chłód, wilgoć i zgnilizna, ale widziałam nad sobą ludzi, którzy uśmiechając się egoistycznie chodzą w promieniach słońca. Nie obchodziłam tych ludzi, choć kiedyś byłam jak oni. Bo czy kogokolwiek naprawdę obchodziłam? Czy ktokolwiek cierpiałby gdybym nagle zniknęła? Pewnie tak, cierpieliby. Ale nie brakowało by im mnie, tylko uczucia, które odczuwali podczas mojej obecności. 
Wstałam i podeszłam do biurka. Leżało na nim kilka kartek i dwa ołówki. Zaczęłam rysować. Rysowałam kreski, takie jak ta na ścianie. Jedna, dwie... Zakreskowałam całą kartkę. Nie ustawałam jednak. 
A co jeśli to wszystko to moja wina? Śmierć Marii, taty, Jade... Kreski, setki kresek na białej kartce... A może to ja powinnam umrzeć? Nie oni, tylko ja... Oparłam głowę na dłoniach i zaczęłam przyglądać się swojemu dziełu. Nagle ogarnęło mnie dziwne uczucie. Nie był to smutek, złość... Nie potrafiłam tego zdefiniować. 
Wspomnienia z całego mojego życia zaczęły wracać. Poczułam, że robi mi się niedobrze. Pobiegłam do łazienki. Tam, rzuciłam w się w stronę toalety i zwymiotowałam. Po chwili opadłam bezsilnie na podłogę i pozwoliłam by dreszcze wstrząsały moim ciałem. Siadłam na brzegu wanny, czując przeszywający ból głowy. Nie miałam siły wstać. Zwyczajnie wsunęłam się do obiektu, na którym siedziałam i pozwoliłam sobie odpłynąć w niebyt.


Czy można tak zwyczajnie zniknąć? Zerwać kontakt z przyjaciółmi, rodziną i wyjechać? Wszyscy uznali by mnie za zaginioną. Miałabym nowe zmartwienia, troski, a stare zostałyby z ludźmi, których opuszczę. Ale czy ja naprawdę chcę porzucać wszystko co kocham? Czy chcę znów stracić wszystko co zyskałam? A co jeśli podejmę złą decyzję. Choćby wyjadę, a potem wrócę. Czy będę miała do czego i, co najważniejsze, do kogo wracać? Kiedyś słyszałam, że "jeśli chcesz wyjechać, zawsze upewnij się, że będziesz miał dokąd wracać". Czy ja jestem pewna? Do kogo? 

Obudziłam się zmarznięta, otoczona bielą. Po chwili wszystko do mnie dotarło. Wstałam i potykając się poszłam do pokoju. Tam zaczęłam robić to, co dzień wcześniej - wpatrywać się w rysę na ścianie. Nie wiedziałam, która jest godzina. Po upływie jakiegoś czasu, postanowiłam kontynuować rysunki. Jednak gdy wstałam, zrobiło mi się słabo. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, kolana się pode mną ugięły. Upadłam. Obraz zaczął się rozmazywać. Ostatnią myślą był German, jego słowa...


Obudziłam się i zobaczyłam twarz Ramalla. Zamrugałam oczami, ale złudzenie nie znikało. Rozejrzałam się. Byłam w tym samym pokoju hotelowym. Nie byłam jednak sama. Nade mną stały dwie obce kobiety i przyjaciel Germana.

- Co się dzieje...? - wymamrotałam, starając się opanować zawroty głowy.
- Pokojówka przyszła posprzątać pokój i znalazła panią nieprzytomną, seniora - odpowiedziała mi jedna z nieznajomych.
- Seniorita - poprawiłam ją odruchowo. - Ale co tu robi Ramallo?
- Wszyscy się o ciebie martwią. Gdy zniknęłaś zgłosiliśmy to na policję i dostarczyliśmy twoje zdjęcia do restauracji i hoteli. Kiedy panie cię znalazły, zorientowały się kim jesteś i zadzwoniły do Germana, a on wysłał mnie - mężczyzna poprawił okulary. - Zemdlałaś prawdopodobnie z głodu, bo z tego co zauważyłem, nie zaopatrzyłaś się w jedzenie.
Pokiwałam głową. A więc on, szwagier, były narzeczony lub po prostu German, nie chciał przyjechać? Z jakiegoś powodu zagotowało się we mnie.
- Nic mi nie jest. A teraz wybaczcie, ale muszę zarezerwować bilet na samolot - powiedziałam i zgarniając po drodze torebkę, ruszyłam w stronę drzwi.
- On cię kocha. Ty kochasz go. Wróć do domu, powinniście porozmawiać... - usłyszałam wychodząc. A najgorsze było to, iż Ramallo miał rację.
Wyszłam z hotelu. Zatrzymałam jakąś taksówkę i poleciłam kierowcy wieźć mnie na lotnisko. Po drodze zbadałam zawartość mojej torebki. Miałam przy sobie tylko telefon i portfel. Otworzyłam go i zaczęłam przeliczać znajdujące się w nim banknoty. Skalkulowałam, że spokojnie wystarczy mi na lot... A dalej? Coś się wymyśli. Pójdę do banku. Tak, właśnie. Pójdę do banku. Uśmiechnęłam się pokrzepiona tą myślą i z determinacją wyjrzałam przez szybę.
Taksówkarz wysadził mnie chwilę później tuż przed lotniskiem. Zapłaciłam mu i wysiadłam z auta. Szłam wyprostowana, sama nie wiedząc co czuję. Podeszłam do kasy biletowej i zapytałam o wolne miejsca na jakiś lot.
- Są jeszcze miejsca na lot do Werony - usłyszałam w odpowiedzi. - Samolot odlatuje za pół godziny.
- W takim razie poproszę jeden normalny - powiedziałam. Mój głos był dziwnie ochrypły.
Kasjerka wystosowała bilet dla mnie, po czym zmierzyła mnie dziwnym wzrokiem.
- Ma pani tu coś - dodała, wskazując na swój policzek.
Odeszłam od okienka i przejrzałam się w szybie jakiegoś samochodu. To, co zobaczyłam było co najmniej przerażające. Włosy poskręcane we wszystkie strony, podsinione oczy, blada cera i wspomniana przez kobietę niewielka plamka na policzku. Otarłam ją szybko, przeczesałam włosy dłonią i zarzuciłam kaptur kurtki na głowę. Po chwili zdałam sobie sprawę, że w samochodzie, w którego szybie się przeglądałam siedział jakiś starszy mężczyzna. Wyszczerzył do mnie żółte zęby. W tej chwili miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Okryłam głowę szczelniej kapturem i ruszyłam w stronę centrum lotniska.
Moja pewność siebie znacznie osłabła. Czułam na sobie setki spojrzeń. Gdy jednak patrzyłam w stronę ludzi, docierało do mnie, że wcale mi się nie przyglądają.
"Na pewno odwrócili głowy, gdy na nich spojrzałam" - przeszło mi przez myśl. Pięknie. Zaczynałam wpadać w paranoję.
Kilka minut później podeszłam do miejsca, w którym kontrolowane były bagaże. To, że nie miałam niczego, prócz niewielkiej granatowej torebki znacznie ułatwiało mi życie, ale w z drugiej strony odnosiłam wrażenie, że personel lotniska przygląda mi się nieco podejrzliwie.
W końcu siedziałam w fotelu przy oknie. Przede mną kilkanaście godzin podróży. Byłam sama. Nie miałam niczego. Poczułam jak burczy mi w brzuchu. Nie miałam nawet żadnych ubrań. Obiecałam sobie w duchu, że kupię coś na miejscu.
- Proszę państwa, wystąpiły problemy techniczne. Lot zostaje odwołany. Przepraszamy.
W samolocie rozległy się ponure pomruki. Do mnie natomiast wciąż nie docierały słowa stewardessy. W końcu uniosłam się z siedzenia i skierowałam do wyjścia. Opuściłam samolot i stałam zastanawiając się, co dalej. Wyglądało na to, że będę musiała zarezerwować jakiś inny lot. Wtedy poczułam jak ktoś chwyta moją dłoń. Pisnęłam cicho i zobaczyłam Germana. Wyrwałam od niego dłoń i spojrzałam na mężczyznę pytającym wzrokiem.
- Gdzie się wybierasz? - spytał w końcu.
- A co cię to interesuje? - spytałam, krzyżując ręce na piersi.
- Do Werony, prawda? Ale lot został odwołany. Mam rację?
- Ale skąd ty to... Zaraz! Maczałeś w tym palce, przyznaj!
- Problemy techniczne! Phi! - wycedził, a z jego twarzy wciąż nie schodził szyderczy uśmieszek. - A więc chciałaś lecieć do miasta Romea i Julii beze mnie?
- Bez ciebie? Niby dlaczego miałabym lecieć tam z tobą. Jesteś przecież moim szwagrem.
- No pewnie. Rodzina powinna trzymać się razem! Chodźmy po Violettę! Olga, Ramallo, nie zapomnijmy o nich. Lećmy do Werony! Albo lepiej, do Sydney! Australijskie kangury już czekają! Świat stoi przed nami otworem! Lecimy! Po co nam bagaże! Spontan! - słuchałam tego, co mówi z lekko otwartymi ustami. Dopiero teraz skojarzyłam, że mój były narzeczony jest jakby lekko nietrzeźwy.
- Oszalałeś - stwierdziłam pokrótce. - A teraz przepraszam, idę zarezerwować bilet na inny lot.
- To gdzie lecimy, szwagierko? Może do Austrii? Pozwiedzamy ojczyznę Mozarta!
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Wcale nie był pijany. A nawet jeśli trochę wypił, nie zmieniało to faktu, że wciąż wiedział co mówi i do kogo. Sama nie wiem dlaczego, zamachnęłam się i cisnęłam mu w twarz otwartą dłonią.
- Babciu, uderzyła mnie! - zawył German, a wyraz jego twarzy nie zmienił się. Miejsce, w które uderzyła moja ręka zrobiło się czerwone. - Babciu? Angie, wszystko powiem babci!
- No pewnie. Leć. Brunhilda już czeka. I przekaż jej całusy ode mnie - krzyknęłam mu w twarz, odwróciłam się na pięcie i skierowałam z powrotem do kasy z biletami. Zabukowałam kolejny bilet do Werony. Samolot odlatywał za pół godziny...
________________________________________
Czekałyście, czekałyście i... czekałyście, aż w końcu jest. :)
Nie jest niestety doskonały, ale cóż.
Mamy nadzieję, że miło się czytało. ;)
Abrazarte. ♥
J & B

Ku pamięci: Angie, św. pamięci Rudego, Akkarina, Grzywki Leona. Niech spoczywają w pokoju. R.I.P.