sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 79

Rozdział 79.

Dzisiejszy rozdział będzie pisany nieco inaczej...

Powoli otworzyłem oczy, przeciągle ziewając. Zobaczyłem moją narzeczoną, opierającą ręce w okolicach mojej klatki piersiowej. Czułem jej ciepły, miarowy oddech na karku. Czegóż więcej mogłem chcieć? Obudziłem się tak, jak powinien budzić się mężczyzna. U boku pięknej kobiety, która jest tylko moja...
Zerknąłem na zegarek. Wskazywał 8:05. Przez chwilę uporczywie starałem się przywołać rozkład zajęć mojej narzeczonej. Zamknąłem oczy, skupiając całą swoją uwagę na przypomnieniu sobie kartki, którą Angie powiesiła na lodówce... Po chwili miałem już niemal całkowitą pewność, iż zaczyna ona zajęcia o dziewiątej. Nie chciałem, aby spóźniła się do pracy. Jednak spała tak słodko... Nie miałem serca wyrywać ją z tego błogiego stanu. Wskazówki zegarka przesuwały się niemiłosiernie. Z ciężkim sercem postanowiłem zbudzić w końcu moją Angie. Powoli zbliżyłem się do jej leciutko rozchylonych ust i delikatnie pocałowałem, starając się wyrwać ją ze snu. Uchyliła oczy i spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem. 
- Kochanie, czas wstawać - szepnąłem jej do ucha.
Przewróciła się na drugi bok i odpowiedziała mi coś niezrozumiałego. Słabo wyszło mi skupienie się na sensie tych słów. Utonąłem w jej melodyjnym głosie. W ustach tej kobiety wszystko brzmiało niepowtarzalnie...
- Angie, jest kwadrans po ósmej - wyszeptałem namiętnie do jej ucha, z nutką kpiny w głosie. 
Pospiesznie wydostała się spod kołdry i wyskoczyła z łóżka, niczym z procy. 
- Przecież spóźnię się do pracy. Dlaczego mnie nie obudziłeś? - mówiła podenerwowana, wsuwając pospiesznie kapcie na stopy. 
Na chwilę wróciła się jeszcze i delikatnie musnęła mój policzek swoimi ciepłymi wargami. Położyłem dłoń w tym miejscu, czując jak płonie. Jej dotyk działał na mnie zaskakująco. Zachichotałem pod nosem z satysfakcją, po czym dźwignąłem się z łóżka, czując, że oto zapowiada się całkiem niezły dzień.

Zszedłem na dół. 

- Dzień dobry - mruknąłem, drapiąc się po głowie.
Angie i Violetta najwyraźniej poszły już do studia, gdyż przy stole siedzieli tylko Olga z Ramallo, obok Javiera stukającego nerwowo i Miquela mruczącego coś pod nosem z kalkulatorem w dłoni. Po drugiej stronie stołu, z dala od nieco zaspanej reszty babcia, prosta niczym struna, zawzięcie konsumowała pomidora. 
- Co tam robisz, Javier? - usiadłem obok chłopców, przenosząc wzrok z Brunhildy na okularnika.
- Liczę prawdopodobieństwo katastrofy lotniczej w dniu dzisiejszym, biorąc pod uwagę warunki pogodowe w różnych rejonach świata.
- Och, doskonale. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o uwzględnieniu ciśnienia atmosferycznego?
- Ależ skąd, proszę pana - dzieciak wyszczerzył się do mnie, ukazując rządek zębów, opasanych srebrnym drutem. Dopiero wtedy zauważyłem, że nosi aparat.
Wsypałem do filiżanki z kawą dwie łyżeczki białych kosteczek i zamieszałem. Napiłem się trochę i poczułem ostry, słony smak. To, czym "posłodziłem" kawę z pewnością nie było cukrem. Zacząłem się kasłać. Przeszło mi dopiero po kilku minutach, przeżywając przy tym jednak kilka porządnych klepnięć w plecy oraz dziką panikę Olgi. Jak mogłem być takim idiotą, żeby posolić kawę? Ten wypadek kompletnie odebrał mi resztki apetytu. Westchnąłem i przepraszając domowników, ulotniłem się do gabinetu. 
Na miejscu usiadłem za biurkiem i przejechałem dłońmi po twarzy. Wciąż czułem w ustach słony smak. Rozłożyłem dokumenty i zacząłem je przerzucać. Nie mogłem na niczym się skupić. Na dodatek Ramallo jakoś długo jadł śniadanie. Spojrzałem na ramkę, która stała na biurku. Było w niej zdjęcie mojej narzeczonej. Zrobione jakiś miesiąc temu. Wiatr rozwiewał jej połyskujące w słońcu blond loki, a kremowy podkoszulek podkreślał jej opalone ramiona i szmaragdowe oczy. Czasami wciąż nie wierzyłem, że mam przy sobie tak cudowną kobietę...
Nagle drzwi gabinetu otworzyły się. Do środka weszli Angie i León. Zawiesiłem wzrok na mojej ukochanej, która była dziś ubrana w skórzaną kurtkę i dżinsy, a włosy spięła w zawadiacką kitę. Wyglądała niesamowicie pociągająco. Ale dlaczego trzymała chłopaka za rękę?
- Germanie, muszę... musimy ci coś powiedzieć - zaczęła powoli. 
- C-co takiego? - zapytałem, mimowolnie drżąc.
Głos kobiety nie wróżył niczego dobrego.
- Ja i Angie... mamy dziecko, które ukrywamy od kilku lat - dokończył jej towarzysz.
- Kłamiesz, słabeuszu! Jeszcze z Tobą nie skończyłem! - do gabinetu wkroczyła kolejna postać. Był to Piotruś Pan. Trzymał w dłoni nadłamaną szablę, a jego ubranie było pokryte mieszanką krwi z czymś zielonkawym. - Nikt nie powiedział, że to twoje dziecko!
- Jasne, jasne. Angie nie idzie do łóżka z pierwszym lepszym. Z nim - Leon wskazał na mnie kciukiem. - Nie poszła.
Przez chwilę analizowałem tą wymianę zdań. Gdy wszystko do mnie dotarło, uderzyła we mnie wściekłość. Nie namyślając się długo, zamachnąłem się na byłego chłopaka mojej córki. Jego nos wydał zadowalające chrupnięcie. Zanim jednak zadałem kolejny cios, młodzieniec uciekł. Popędziłem za nim. W salonie wyciągnął z kieszeni dziwny zegarek i stukając w niego nerwowo, zawołał:
- Do teleportacji! 
Rozległo się cmoknięcie, a w miejscu, gdzie przed chwilą stał został jedynie ślad krwi, która skapnęła mu z nosa. Wtem ciszę rozdarł dziwny dźwięk metalu. Rozejrzałem się, szukając jego źródła. Dobiegał z piwnicy. 
Otworzyłem drzwi i zamarłem. Cała powierzchnie wypełniona była śrubkami o średnicy 2,5 mm. 
Najdziwniejsze było jednak to, że w śrubkach pływała Angie. Wyglądała... Nieziemsko. Blada skóra, jasne włosy... Niestety, moje obserwacje przerwało pojawienie się kolejnej postaci. Do piwnicy wszedł, o zgrozo, słoń. Zaryczał radośnie na mój widok. Poklepałem go po trąbie, zastanawiając się jak zmieścił się w tym niewielkim pomieszczeniu. Nagle zauważyłem, że zwierze jest całe z metalu. Z setek drobnych trybików, przekładni i innych mechanizmów. Był to najdoskonalszy robot jakiego w życiu widziałem. Słoń podszedł do sterty metalu i zaczął go wciągać ogromną trąbą, tak jak żywe istoty wodę. 
- German... - usłyszałem głos, jakby w mojej głowie, obijający się niczym echo o wnętrze mojej czaszki.
Wraz ze znikającymi śrubkami zauważyłem, że tylko one okrywały Angie. Powoli wyłaniała się jej naga szyja, blade ramiona...
- German! 
Słyszałem swoje imię coraz wyraźniej...
German!!! GERMAN!!! - głos należał do Ramallo, który stał nade mną przyglądając się mojej osobie z ciekawą miną.
Zdumiony spadłem z fotela.
- Gdzie ja jestem? Gdzie śrubki... i Angie? 
- Co ty znowu pleciesz, German?! Mamy do załatwienia kontrakt z Wietnamczykami, a ty sobie śpisz - mój asystent udawał złość, ale poznałem po jego minie, że jest rozbawiony.
- Potem, idę teraz do kuchni po szklankę wody - wymamrotałem, ulatniając się pospiesznie z gabinetu.
Zatoczyłem się przez salon, wpadając w końcu do kuchni, gdzie Olga tańcząc i śpiewając myła naczynia. 
- Olga... 
Gosposia nie zareagowała. Nagle wilgotna ścierka uderzyła o mój policzek.
- Olga! - szturchnąłem kobietę, która podskoczyła, urywając śpiewaną piosenkę i wymierzając mi kolejny cios szmatką.
- O! Pan German. Ha! Haha. Hahaha! No tak.. Przepraszam. Nie zauważyłam pana. Potrzebuje pan czegoś? Nie? Haha, nie uwierzy pan... 
Olga zaczęła opowiadać coś o jakiejś telenoweli. Przyznam, że w ogóle jej nie słuchałem. W pierwszych chwilach wtrącałem od niechcenia jakieś "mhm", "tak", "aha", ale w końcu zaprzestałem i tego. Myślami wróciłem do mojego snu. Wciąż myślałem o mojej narzeczonej, która wciąż nie wróciła jeszcze z pracy. Która właściwie była godzina?
- Wyobraża pan sobie?
- A..le co?
- W ogóle pan mnie nie słucha! Zero szacunku! Opowiadałam właśnie panu o Rodrigo i Lucianie, a pan co? To niesamowita historia!
- Ale... Ja... Nie dałaś mi dokończyć, Olgo. Miałem na myśli... Ale co... się... wydarzyło potem?
Olga chętnie kupiła tą nędzną bajeczkę i znów zaczęła trajkotać. Usiadłem na krześle, co jakiś czas potakując, chociaż słyszałem tylko "bla, bla, bla..."
- Jak tak można?! - wypaliła, uderzając dłonią w stół.
- Och, tak, Olgo. To okropne - mruknąłem. - Jak tak można...
- No tak. Jutro będzie nowy odcinek. Panie German, muszę jeszcze coś panu powiedzieć. No bo... ten... Tak się składa, że Octavio i Aramanda... Przeprowadzają się do Sao Paolo i... Chłopcy tak się tutaj zadomowili... Miquel dostał stypendium, a Javier ma w Buenos Aires swoich przyjaciół i zespół... Więc gdyby pan mógł, gdyby mogli tu zamieszkać... - powoli docierały do mnie słowa gosposi.
- Ta... Tak, Olgo nie ma problemu. Mogą tu zostać, ile chcą. Myślę, że Angie też nie będzie miała z tym śrubki... znaczy problemu. Nie będzie miała z tym problemu. Lepiej... pójdę już. Ramallo na mnie czeka. Idę. Przepraszam.
Wyszedłem z kuchni, zastanawiając się co robić dalej. Nie było mowy, żebym zabrał się jeszcze dziś do pracy. Nie dałbym rady się skupić. Wtem otworzyły się drzwi wejściowe domu. Stanęła w nich Angie. Jasne, kręcone włosy spływały falami po jej delikatnych ramionach, zakrytych jasnoróżową sukienką, powiewającą przy każdym jej kroku. Z daleka uśmiechnęła się do mnie, zamykając drzwi, a następnie idąc w moim kierunku. Śledziłem każdy jej ruch, czując wzrost endorfiny we krwi. Już po chwili poczułem jej dłonie na moim karku. W chwili gdy jej usta dotknęły moich, oparłem dłonie na wysokości talii kobiety i zakręciłem nią w powietrzu. Była lekka jak piórko. W końcu odsunęliśmy się od siebie, patrząc sobie w oczy. Miała duże, błyszczące oczy w kolorze szmaragdów. 
- Witaj, kochanie - wyszeptałem w końcu. Uśmiechnęła się do mnie.
Chwyciłem jej dłonie. Dopiero wtedy poczułem, że są dość chłodne. Objąłem ją ramieniem i zaprowadziłem w stronę kanapy. Usiadłem na sofie, a Angie spoczęła na moich kolanach. To było bardzo miłe uczucie. Wtuliła się we mnie, łaskocząc mnie swoimi lokami po twarzy. Zaśmiałem się i odgarnąłem jej włosy na ramię, delikatnie zakładając je za ucho ukochanej.
- Wiesz Angie, bliźniaki na razie zamieszkają z nami. Ich rodzice przeprowadzają się do Sao Paolo. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?
- Nie, nie, skąd. Bardzo się cieszę. Strasznie ich polubiłam. Mam nadzieję, że zostaną z nami jak najdłużej - odpowiedziała. Obserwowałem ją, nie odrywając wzroku od jej ust. Każde wypowiedziane przez nią słowo brzmiało idealnie.
- Jak minął ci dzień, kochanie? - szepnąłem jej prosto do ucha, czując jak leciutko zadrżała.
- Świetnie. Właściwie nie wydarzyło się nie nowego... - to jej głosu brzmiał dość niepewnie. Nie chciałem jednak drążyć tematu. - A co słychać u ciebie?
- To co zwykle. Dwa razy oberwałem ścierką po twarzy, posoliłem herbatę i zasnąłem nad papierami. Jak to mówią, dzień jak co dzień. 
Angie zachichotała, smagając czubkiem palca mój nos. Zrobiłem to samo, delikatnie przy tym całując jej rumiany policzek.
- Hmm, a co ci się śniło? - spytała beztrosko. Poczułem, że się czerwienię. Musiała zapytać akurat o to. Dlaczego nie ciekawi ją kto zdzielił mnie ścierką?
- A jak myślisz? Śniłem o mojej księżniczce.
- Śniła ci się Violetta? - zapytała. Wiedziałem, że się ze mną droczy.
- Nie. Śniła mi się Olga pośród śrubek 2,5mm, wiesz?
Angie wybuchnęła śmiechem, wtulając głowę w moje ramię. Pocałowałem jedwabistą skórę jej delikatnej szyi. Spojrzała na mnie i otworzyła usta, aby dodać coś jeszcze, ale umilkła, gdy położyłem palec na jej ustach. Były ciepłe i kuszące. 
Zbliżyłem się i musnąłem górną wargę Angeles. Pocałowała mnie, czyniąc tą chwilę jeszcze cudowniejszą. Stopniowo jej pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne, a ja nie przerywałem tej gry. Wreszcie skończyliśmy, patrząc sobie w oczy i uśmiechając się do siebie ciepło.
- Ekhem... - usłyszeliśmy nagle. - Tato...
Angie zeskoczyła z moich kolan jak błyskawica. Wstałem z kanapy, nerwowo poprawiając koszulę. Na przeciwko nas stała Violetta i ten podejrzany typek, Diego. Zmierzyłem go wzrokiem. On tylko delikatnie skłonił głowę. Miałem wrażenie, że z trudem dusi w sobie śmiech. Natomiast ja czułem, jakbym miał zapaść się do ziemię. 
- Coś się stało, Violu? - spytała Angie.
- Nie no nic, ale chciałam wam powiedzieć, że idziemy do kina...
- Jak to idziecie? - wyrwało mi się.
- Idziemy... Ja i Diego. 
- Nie ma sprawy. Bawcie się dobrze - odpowiedziała za mnie Angie. 
Chłopak ukłonił się jeszcze, ucałował dłoń mojej narzeczonej i wyszedł z Violettą, śmiejąc się pod nosem.
- Jestem aż taki zabawny? - spytałem Angie.
Nie odpowiedziała. Wyjęła jedynie z tylnej kieszeni małe lusterko i podała mi je. Spojrzałem na swoje odbicie. Moje policzki i usta były pobrudzone różową szminką. Byłem zarumieniony, miałem czerwone uszy i potargane włosy. 
- Wszystko jasne - pomyślałem. 
Angie zachichotała. Czyli jednak powiedziałem to na głos. 
- Wiesz, myślę, że lepiej wyglądałabym wśród śrubek 3mm - szepnęła z nutką ironii w głosie. Uśmiechnęła się zawadiacko, a ja poczułem, że płoną mi uszy.
Chwyciłem ją w talii i uniosłem. Zaczęła się niespokojnie wiercić. Po chwili jednak przestała i pozwoliła zanieść się na górę. Tam położyłem ją ostrożnie na łóżku i zaraz sam zostałem na nie pociągnięty. Przyciągnąłem Angie do siebie i namiętnie ją pocałowałem. Następnie przytuliłem z całej siły do klatki piersiowej. Zaśmiała się i wtuliła we mnie. Oddychała coraz głębiej, aż w końcu zupełnie miarowo. Usnęła. Jeszcze chwile głaskałem ją po głowie, po czym sam odpłynąłem...
________________________________________
Bigos ma to sens matematyczny, życie jest komedią, a fizyka nad nami panuje.
Jak widać dopisują nam dobre humory i "ciekawa" wena twórcza. :D
Pewnie zauważyłyście, iż rozdział napisany jest oczami naszego genialnego inżyniera z mózgiem pięciolatka, człowieka jednej miny, fana obcisłych ubrań, jedynego i niepowtarzalnego Germana Castillo. :D
Ogólnie rozdział raczej nudny, ale przynajmniej sporo Germangie i psychopatyzmu.
Paz y Amor. ♥
J & B

sobota, 23 listopada 2013

Rozdział 78

Rozdział 78.

Kiedy tak stałam i śpiewałam, usłyszałam hałas. Przestraszyłam się nie na żarty. W końcu był już wieczór. Dźwiękiem było charakterystyczne brzęczenie. Rozejrzałam się w poszukiwaniu jego źródła. Dochodził zza leszczyny. Podeszłam bliżej starając się iść jak najciszej. Minęłam krzaki i znalazłam się na niedużej polanie. Zamiast trawy, podłoże pokrywał ubity piasek, a w rogu stała szopa na narzędzia. Po środku zaś ustawiona była dziwnie wyglądająca konstrukcja. Przypominała wbity w ziemię słup. Koło niej stał Miquel ze szczypcami w ręku i coś poprawiał.

- Miquel? Czy mogę wiedzieć... Co to jest? - zapytałam powoli.
Chłopiec wyraźnie się zmieszał.
- To... Ty... Bo ja właśnie... Wkrótce wyjeżdżamy i... Chciałem ci.... Znaczy pani... Zrobić niespodziankę... - wykrztusił.
- To bardzo miłe - mruknęłam, zastanawiając się, po co mi metalowy słup.
- Ja... Powinienem wyjaśnić. To urządzenie to transformator Tesli. Dokładnie muzyczny transformator Tesli - widząc moją minę, Miquel westchnął. - Po prostu pokaże. Czy mogłabyś... Pani... się odsunąć?
Zrobiłam kilka kroków w tył. Tyle chyba wystarczyło. Ośmiolatek podszedł do urządzenia i zaczął coś zawzięcie klikać w stojącym za mną laptopie. Następnie odsunął się na podobną jak ja odległość.

Nagle niebo rozbłysło błyskawicami. Wszystkie pochodziły z słupa. Wyglądało to niewiarygodnie. Ale na tym się nie skończyło.
http://www.teslasystems.com/images/gallery/tesla-coil-model-s-15-1.jpg Błyski zgasły, aby po chwili zaczęły uderzać w rytmie "Algo se enciende". Każdy piorun wydawał inny dźwięk. I tak ta mała "burza" tworzyła melodię. Stałam oczarowana przyglądając się niecodziennemu zjawisku. Wreszcie piosenka ucichła. Wtedy chłopiec poszedł do szopy. Wrócił z keyboardem oraz wzmacniaczem i zaczął podłączać kable.
- Zagraj coś, proszę - powiedział z uśmiechem, gdy skończył.
Muszę przyznać, że dopiero gdy zrobił zadowoloną z siebie minę, zauważyłam jego podobieństwo do Javiera. Niepewnie podeszłam i zaczęłam naciskać klawisze. Pioruny wydawały dźwięki odpowiadające tym na klawiaturze. Roześmiałam się i zaczęłam grać "Dla Elizy". Błyskawice posłusznie odegrały cały utwór. Nie wiedziałam co powiedzieć. Wzruszenie odebrało mi mowę. Wstałam i uściskałam Miquela.
- Dziękuję. Wspaniały prezent - wydusiłam w końcu.
Wtem coś upadło na ziemię. Gwałtownie obróciliśmy się w stronę jabłonki zdobiącej skraj polany. Z drzewa zeskoczył nie kto inny, jak Javier.
- Lizus! Głupi lizus! - zawołał w stronę brata.
- Spokojnie. O co chodzi? - powiedziałam.
- Ten ignorant chcę zamanifestować swoje urażone uczucia. Sądzi, że porzuciłaś go, a następnie wyjechałaś, choć udaje, że tak nie jest! - pisnął okularnik.
- A więc o to chodzi... - raczej stwierdziłam niż zapytałam.
- Może i o to! Wszyscy chrzanicie, że nas kochacie, a potem dajecie nogę! - Javier był wyraźnie wściekły.
- Owszem, wyjechałam. Postąpiłam godnie potępienia, ale nie myślcie, iż w jakiś sposób chciałam was porzucić. Cały czas tęskniłam za wami wszystkimi. Musiałam tylko...
- Pomyśleć. Pewnie o panu Germanie i ślubie. Czujesz się... się pani przytłoczona, bo był mężem Marii, a jednocześnie kocha go pani - przerwał mi Miquel.
- Taa, ciocia Olga mówi, że zbieracie się do tego ślubu jeszcze wolniej niż zbierał się wujek - dodał łobuz.
- Więc rozumiecie, że bardzo mi zależy? Na was wszystkich - szepnęłam ściskając bliźniaków - a wy macie wpaść na ferie. I mów mi na ty, Miquel.
- Dobrze, Angie.
- ANGIE! MIQUEL! JAVIER! - rozległy się okrzyki Olgi.
Wyszliśmy spomiędzy leszczyny i ruszyliśmy w stronę domu. Gosposia czekała przy drzwiach z miną, która nie wróżyła nam najlepiej. Przyjęliśmy w pokorze srogą karę przestygniętego obiadu i wymówki kobiety.

Po posiłku postanowiłam uporać się z narastającą stertą papierów. Musiałam w końcu przejrzeć listę podań do studia. Do mnie należało odrzucenie osób, które nie spełniają kryteriów. Z westchnieniem zabrałam się do pracy. "Marco Tavelli. Gram na gitarze i śpiewam. Ukończyłem...". Kochałam moją pracę, ale odrzucanie podań było czymś okropnym. Czułam, jakbym z każdym odrzuceniem niszczyła komuś marzenia. Sterta papierzysk powoli malała. Nagle poczułam jak ktoś wbija we mnie spojrzenie. Obejrzałam się. To była oczywiście Brunhilda.

- A ty sobie siedzisz, zamiast robić coś porządnego! Mój Germuś może mieć każdą, a wybrał taką... nierządnice! - wrzasnęła i dźgnęła mnie swoją nieodłączną czarną parasolką. Zrobiłam unik. Przewróciłam się na podłogę. Brunhilda stała nade mną celując we mnie ostrzem parasola.
- Proszę... - zaczęłam, ale przerwał mi dobiegający z góry huk. 
Wykorzystałam nieuwagę Brunhildy i wybiegłam z pokoju. Rzuciłam się w stronę schodów. W połowie drogi usłyszałam krzyki. Wpadłam do pokoju chłopców i zaczęłam kasłać. Otaczał mnie dym. Nie widziałam bliźniaków. Słyszałam jedynie ich głosy.
- Ty ignorancie! Zniszczyłeś mój aparat Kippa! Ty...Ty.... - poznałam głos Miquela.
- Wyluzuj, co? To nie było specjalnie. Kto mógł się spodziewać, że jak przekręcę zawór to coś się stanie? - to był oczywiście Javier
- Każdy! Dlatego obok napisałem "Nie dotykać"!
Nie wiedziałam jak się zachować. Postanowiłam więc otworzyć okno, aby pozbyć się dymu. Następnie złapałam chłopców za ręce i wyprowadziłam ich z zadymionego pomieszczenia.
- Możecie mi wyjaśnić co tu się stało? - zapytałam. - Słyszałam waszą rozmowę, ale dalej nic nie rozumiem. I skąd wzięliście aparat Kippa?
- Mój braciszek wyprodukował... gaz piorunujący - wysapał wściekły okularnik. A co do aparatu... Właściwie... Pożyczyłem. Z pracowni chemicznej.
- I co ja mam z wami zrobić? Idźcie do Germana i opowiedzcie mu wszystko - zdecydowałam w końcu.
Chłopcy udali się do gabinetu mojego narzeczonego, a ja weszłam do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i roześmiałam się. W końcu wybuchnęłam śmiechem, który tłumiłam całą rozmowę z dziećmi. Jeśli to jest macierzyństwo, to jest ono niezłą komedią. Rozbawiona pogładziłam kołdrę i położyłam się. Gdzieś w głowie słyszałam cichą, nieuchwytną melodię. Musiałam ją złapać nim umknie... Zamknęłam oczy, tonąc w dźwiękach.

Nagle drzwi otworzyły się. Stanął w nich León.

- Angie! Muszę cię w końcu o to zapytać! - zawołał od progu.
- Spokojnie - jęknęłam wstając.
Chłopak ujął moją dłoń i uklęknął. Wyjął z kieszeni pierścionek.
- Angeles, wyjdziesz za mnie?
Tego się nie spodziewałam. Oświadczył mi się były chłopak Violi. To było co najmniej dziwne. Ale z drugiej strony, chodzę z własnym szwagrem.
- León, ja... Jestem z Germanem, jestem twoją nauczycielką, jestem ciotką twojej byłej dziewczyny. 
Młodzieniec wstał i ujął mój podbródek, spoglądając w oczy.
- Ale ja cię kocham. I wiem, że skrycie ty też mnie kochasz. Nie bój się. Odpowiedz na moja pytanie.
- Tak - odpowiedziałam, nim cokolwiek pomyślałam.
Wtedy do pokoju wkroczyła kolejna postać. Uśmiechnęła się do mnie arogancko i przeczesała włosy ręką. Znałam tą postać. Pamiętam jak uwielbiałam ją jako dziecko. W pokoju stał nie kto inny, jak Piotruś Pan. Spoglądał na mnie zawadiacko, bawiąc się szpadą. Za nim do pokoju weszła, jak gdyby nigdy nic, koza. Tego było za wiele.
- Koza?! - krzyknęłam zdumiona.
- Nie wiedziałem, że mówisz po włosku, Angie - León uśmiechnął się do mnie.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Z opresji wyratował mnie Piotruś.
- I nie tylko. Czego ona w końcu nie umie? - mrugnął do mnie zawadiacko. - Ale jeśli chcesz z nią być, to musisz ustawić się w kolejce.
- Bo co? - odpowiedział León, sięgając po szpadę.
- Wiesz, wbrew temu co sądzisz, to nie ty jesteś tu najlepszym szermierzem. 
- Uważaj, bo się zdziwisz!
- En garde! - zakrzyknął tylko Piotruś i zaczął atakować.
Mój niedoszły narzeczony okazał się być znakomitym szermierzem. Walczyli zaciekle zbyt szybko, abym była w stanie wychwycić ciosy. Odsunęli się od siebie na chwilę, by zaatakować ze zdwojoną energią. Przyglądałam się jak zahipnotyzowana. Ocuciło mnie dopiero koza.
- Coo zaa waalkaa! - zabeczała.
- Co, masz dość? - wrzasnął uczeń studia.
- Chyba żartujesz. Ale może uczynimy nasz mały pojedynek ciekawszym, co? Skoro walczymy o tę piękność... - przeciwnik Leóna obdarzył mnie kolejnym uroczym uśmiechem i pstryknął. - Dawajcie chłopcy!
Wtedy do pokoju wpadli zaginieni młodzieńcy i otoczyli byłego chłopaka Violi, wymachując groźnie włóczniami.
- Poddaj się - ryknęli.
- O nie! Zginę, ale będę walczył o swoją ukochaną - odpowiedział León, zerkając na mnie.
Młodzieńcy zamachnęli się by zadać mu ostateczny cios...

- Angie, Angie! Wstawaj! - głos Javiera sprowadził mnie z powrotem z objęć Morfeusza.

- Gdzie jest Piotruś? - zapytałam, nie pewna otaczającej mnie rzeczywistości.
- Kto? A zresztą... Wstawaj, mam do ciebie ważną sprawę.
Posłusznie usiadłam na łóżku i rozejrzałam się.
- Jako, że jesteś wyjątkową osobą... ja... przygotowałem dla ciebie coś wyjątkowego.
- Co takiego, Javierku?
Dzieciak tylko uśmiechnął się, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął do pokoju bliźniaków. Javier zlecił mi usiąść na łóżku. Posłusznie wykonałam polecenie. Coś jednak przykuło moją uwagę.
- Czy to jest keyboard Violetty? - wskazałam na instrument ustawiony na stojaku obok perkusji.
- No przecież jej oddam - mrugnął do mnie łobuzersko.
Następnie usiadł na stołku między keyboardem, a perkusją. Uderzył pałeczkami o siebie, a następnie odłożył jedną, a wolną dłoń przeniósł na klawiaturę keyboardu. Wszystko to zrobił w ułamku sekundy. Na perkusji wybijał miarowy rytm, a prawą ręką grał pojedyncze nutki. W tej muzyce rozpoznałam "Algo se enciende". Byłam pełna podziwu dla umiejętności chłopca.
- Angie, zaśpiewaj. Proszę.
Zawahałam się chwilę, jednak za chwilę zaczęłam.
Es tan fuerte lo que creo y siento,
Que ya nada detendra este momento.
W drzwiach ujrzałam Germana. Uśmiechnął się do mnie. Spuściłam głowę, rumieniąc się lekko. Javier chyba w ogóle nie zauważył mojego narzeczonego. Zamknęłam oczy, śpiewając jeszcze głośniej.
El pasodo es un recuerdo 
Y los sueńos crecen, siempre creceran!
Ya veras que algo se enciende, de nuevo,
Tiene sentido intentar cuando estamos juntos, Algo...
Nagle usłyszałam jakiś huk. Otworzyłam zdezorientowana oczy. Do pokoju wpadł Miquel. Był wściekły. Jego policzki niebezpiecznie poczerwieniały. Cisnął na podłogę swoje okulary i ruszył w kierunku brata z mordem w oczach. Rzucił się na niego, zwalając go ze stołka.
- Ty zdrajco! Najpierw krytykujesz mnie, jak próbuję być miły dla Angie to jeszcze teraz się jej podlizujesz!
- Nie żartuj! Po prostu ci się podoba! - Javier się zaśmiał.
- Mi? To ty cały czas się do niej przywalasz! A co, może nie?!
- Nawet jeśli to nic ci do tego!
Miquel zaczął okładać Javiera piąstkami. Chłopcy tarzali się po podłodze. Otrząsając się z ogólnego szoku, wkroczyłam do akcji, odciągając od siebie bliźniaków. German przyglądał się całej sytuacji z wielkimi oczami.
- Dosyć tego! Co to ma być?
- No bo on...
- Bo ty się mu...
- Nie bo jemu...
- TO NIE PRAWDA! - ryknęli w tej samej chwili.
- KOLACJA! - rozległo się wołanie Olgi.
Zmierzwiłam czuprynki chłopców, podałam Miquelowi okulary i skierowałam ich na dół, posyłając im ostrzegawcze spojrzenie. Wróciłam się do pokoju chłopców, gdzie wciąż stał mój narzeczony
- Chyba mam konkurencję - zachichotał. - Wiesz, że jesteś cudowna?
Wywróciłam oczami i spłonęłam rumieńcem. German zbliżył się do mnie i zaczął delikatnie całować moje usta. Nim zdążyłam oddać mu pocałunek, odskoczyliśmy od siebie. Tuż przy nas stała Brunhilda. Pstryknęła palcami i chrząknęła.
- Głusi? Kolacja! 
Po tych słowach wyszła z pomieszczenia. Mogłabym przysiąc, że uniosła leciutko kąciki ust. Nie, nie. Na pewno mi się zdawało. German skradł mi całusa i złapał za rękę, ciągnąc za sobą na dół.
______________________________________
Fantazyjny sen Angie o Leónku i Piotrusiu panie.
Javier i Miquel zabiegający o względu Cesarzowej.
Chcemy wiedzieć, co myślicie, więc prosimy o szczere komentarze. :)
Te amamos, queridas! La Emperatriz con usted. ♥
J & B

niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 77

Rozdział 77.

Ostatnie krople deszczu uderzały o asfalt. Chmury odpłynęły tak niespodziewanie jak się pojawiły. Zza jednej z nich wyjrzał księżyc. Wyglądał jak uśmiech. Odpowiedziałam mu tym samym. Przeniosłam wzrok na ukochanego. Jego oczy lśniły. W tej chwili byłam skłonna uwierzyć we wszystko. Bo ten wieczór był wyjątkowy. Magiczny. Jakby na potwierdzenie moich słów, usłyszałam muzykę. Znałam tą melodię. Najpierw kilka brzdęknięć gitary. Następnie usłyszałam głos.

- "Te esperare por que al vivir tu me enseñaste. Te seguire por que mi mundo quiero darte. Hasta que vuelvas te esperare. Y hare lo que sea por volverte a ver..."
Rozejrzałam się, zastanawiając się do kogo należał głos. Nagle dostrzegłam chłopca grającego na gitarze pod oknem jednego z domów. Z budynku wyglądała młoda dziewczyna. Popatrzyłam w brązowe oczy Germana. Ten wieczór był niezwykły nie tylko dla nas. A skoro był to wieczór cudów...
- Chodź ze mną - szepnęłam.

Kwadrans później staliśmy przed budynkiem filharmonii. Nie weszliśmy jednak do środka. Okrążyliśmy budynek i usiedliśmy na schodach przeciwpożarowych. Okno nad nami było uchylone i słyszeliśmy każdy dobiegający ze środka dźwięk.

- Wiesz... Kiedy byłam młodsza często przychodziłam w to miejsce. Nie wchodziłam jednak do środka. Wolałam przysłuchiwać się jej stąd. Często towarzyszyła mi Maria...
Na wspomnienie mojej siostry po twarzy Germana przebiegł ledwie zauważalny cień. Udałam, że nie zauważyłam. Wsłuchałam się w dźwięki koncertu skrzypcowego Mozarta. Narzeczony zaczął bawić się moimi włosami. Nagle wstał.
- Czy mogę panią prosić do tańca? - zapytał z niewinnym uśmieszkiem.
- Jasne, czemu mielibyśmy nie tańczyć na śliskich schodach pożarowych! - odpowiedziałam sarkastycznie, ale również wstałam.
Mężczyzna zbliżył się do mnie. Jedną ręką złapał mnie w talii, a drugą wyprostował. Westchnęłam i podałam mu dłoń. Zaczęliśmy tańczyć walca. Wirowaliśmy w rytm muzyki niczym para rodem z XVIII wieku. Patrzyłam mu w oczy chcąc zapamiętać każdą sekundę dzisiejszego wieczoru. W końcu dźwięki skrzypiec umilkły. Gdzieś na sali rozległy się brawa. Miałam wrażenie, że nie są one skierowane do muzyków, tylko do nas, bo w końcu znaleźliśmy miłość.

Zawsze nadchodzi taki moment, gdy, choćbyśmy nawet bardzo tego nie chcieli, musimy wrócić do rzeczywistości. Także teraz. Nadeszła pora, abyśmy wrócili do domu. Spojrzałam ostatni raz na schody przeciwpożarowe i wsiadłam do taksówki, którą zamówił German. Droga minęła bardzo szybko. Nim się obejrzałam staliśmy przed domem. Weszliśmy do środka, starając się nie obudzić domowników. Skierowałam swoje kroki od razu na górę. Poszłam się przebrać w piżamę i wsunęłam się pod kołdrę w sypialni pana domu. Chciałam mu podziękować za dzisiejszy dzień, ale nie zdążyłam. Mężczyzna położył się koło mnie, a ja zasnęłam wtulona w jego tors.


Obudziwszy się, stwierdziłam, że obok mnie nie ma mojego narzeczonego. Zerknęłam na zegarek. Wskazywał 8.33. Z przerażenie stwierdziłam, że spóźnię się do studia - moje zajęcia zaczynały się o dziewiątej. Wyskoczyłam z łóżka jak petarda i pobiegłam, aby się przebrać. W rekordowym tempie zrobiłam sobie makijaż i wbiłam się w sandałki na koturnie. Na dole czekała na mnie zniecierpliwiona Violetta. Zerknęłam na zegarek na białym pasku, który nosiłam na ręku. Za osiem minut miałyśmy być w studio. W domu świeciło pustkami. German pracował w gabinecie, Brunhilda i moja mama poszły na wodny aerobik. Zdaje się, że zabrały ze sobą także Olgę. Natomiast Ramallo zabrał bliźniaki na spacer. Podeszłyśmy z siostrzenicą do drzwi, kiedy zorientowałam się, że nie mam swojej teczki z materiałami do zajęć.

- Violu, idź sama. Muszę wrócić po teczkę. Dogonię cię - rzuciłam i pobiegłam na górę, zastanawiając się, gdzie mogłam ją zostawić.
Nie było jej w moim pokoju.
"Pewnie zostawiłam ją u Germana" - przeszło mi przez myśl. Pobiegłam do jego sypialni i zaczęłam gorączkowo rozglądać się po pomieszczeniu. Po kilku sekundach zaczęłam wpadać powoli w panikę.
- Angie, zostawiłaś teczkę u mnie w gabinecie - dobiegło mnie z drugiej części pokoju. W drzwiach stał mój narzeczony.
- Dzięki, ratujesz mi życie.
Podeszłam do niego i już sięgałam po teczkę, gdy mężczyzna podniósł do góry rękę z teczką.
- Najpierw daj mi buziaka - zaśmiał się głupio.
- German, przestań się wygłupiać.
Zaczęłam podskakiwać jak mała dziewczynka, próbując sięgnąć do teczki. Zniecierpliwiona popchnęłam mężczyznę, który uderzył plecami prosto w drzwi. Teczka wypadła mu, prosto w moje dłonie. Wyszczerzyłam do niego zęby. Chwyciłam za klamkę. Ta jednak nie chciała ustąpić. Pociągnęłam mocniej. Na próżno. Nie miałam jednak zamiaru tak łatwo ustąpić jakimś głupim drzwiom. Z całej siły przyciągnęłam do siebie klamkę. Z przerażeniem stwierdziłam, że trzymam ją w ręku.
- Hahaha, moja cudowna narzeczona zepsuła drzwi - Germanowi najwyraźniej ta sytuacja wydawała się zabawna.
- A mój przystojny i inteligentny narzeczony ma ją naprawić!
Jednak po kilku minutach mój boski przyszły mąż stwierdził, że nie ma szans wygrać w tym pojedynku.
"No pięknie, spóźnię się do pracy. O ile w ogóle dzisiaj do niej pójdę".


- Nooo... Przynajmniej masz swoją teczkę - zaśmiał się German. Uderzyłam go w ramię.
- Znając życie nie masz przy sobie telefonu...
- Tak się składa, że nie noszę przy sobie komórki, kiedy jestem w domu. Po za tym nie spodziewałem się, że moja kochana Angeles zepsuje drzwi.
- Ha, ha, ha. Na szczęście twoja kochana Angeles zawsze ma co trzeba.
Wyciągnęłam z torebki komórkę i pomachałam nią Germanowi przed oczami. Wystukałam numer Ramallo i wcisnęłam zieloną słuchawkę. Nim jednak udało się nawiązać połączenie, telefon wydał z sobie smętny dźwięk i wyłączył się. Świetnie, rozładowała mi się bateria. Przez głowę przeszła mi dziwna myśl. Stłuczone lusterko. Siedem lat nieszczęścia. Na ogół nie wierzyłam w takie zabobony, ale wszystko wskazywało na to, że faktycznie mam pecha.
- Wyrzucą mnie z pracy. Cudownie. Po prostu cudownie! Zrób coś! No zrób coś!
- Angie, uspokój się. Nic na to nie poradzimy. Musimy poczekać, aż wróci ktoś z domowników.
Zaklęłam pod nosem i zaczęłam uderzać w drzwi, krzycząc "Niech na ktoś uwolni!"
- Angie, Angie. W domu nikogo nie ma.
Usiadłam na podłodze i ukryłam twarz w dłoniach. Świetnie, czeka mnie kilka godzin w zamkniętym pomieszczeniu.
- Kochanie... - zbliżył się do mnie i złapał mnie za rękę. Wyrwałam ją i wstałam z podłogi.
- Daj mi jakąś książkę, bo chyba umrę z nudów - zażądałam. Byłam wściekła przede wszystkim na siebie, bo wiedziałam, że to moja wina.
German podał mi opasły tom. Usiadłam na łóżku, otworzyłam na pierwszej lepszej stronie i zaczęłam czytać.
"...W miarę nasilenia objawów stan może przerodzić się w uwiąd starczy. Zastanów się, czego brakuje ci w życiu i postaraj się to zmienić..."
Zerknęłam na okładkę. "Jak uporać się z kryzysem wieku średniego?"
- Ciekawe książki masz - odezwałam się zjadliwie. German pękał ze śmiechu.
- To tak na wszelki wypadek.
- Twoja babcia powinna sobie poczytać - mruknęłam.
- O, dla niej jest już za późno. Od dawna cierpi na ten cały uwiąd starczy.
Zaśmiałam się, ale zaraz westchnęłam ponuro. Wlepiłam wzrok w swoje buty. W pewnej chwili poczułam rękę Germana na moim barku. Nie protestowałam. Powoli mnie objął, a moja głowa spoczęła na jego ramieniu. Przymknęłam oczy. Nagle poczułam jak narzeczony delikatnie umocował w moim uchu słuchawkę. Drugą zaś sam włożył sobie do ucha. Rozbrzmiał utwór "Counting stars". Zaczęliśmy powoli kołysać się do rytmu. W końcu piosenka umilkła i znowu zapanowała głucha cisza.

Po jakiś piętnastu minutach milczenia i wpatrywania się w swoje stopy German zaczął nucić.

- Oh, Angie, don't you weep, all your kisses still taste sweet. I hate that sadness in your eyes...
Zaśmiałam się ponuro i znów spuściłam wzrok, wzdychając smutno. Mężczyzna jednak nie dawał za wygraną.
- Angie, I still love you, baby. Everywhere I look I see your eyes.
Chwycił mnie za ręce, zmuszając do wstania. Następnie objął mnie w talii i zaczęliśmy się kręcić w tempie małżeństwa po siedemdziesiątce. German wciąż nucił piosenkę. Zaczęłam chichotać, słysząc kolejne jej wersy.
- There ain't a woman that comes close to you. Come on baby, dry your eyes...
Tempo wydawało mi się coraz wolniejsze, a jednak nie przeszkadzało mi to. Wtuliłam się w niego i wsłuchiwałam się w jego melodyjny głos...
- But Angie, Angie, ain't it good to be alive? Angie, Angie, you can't say we never tried...
Uśmiechnęłam się do mojego narzeczonego, przekonana, że to sen. Było zwyczajnie zbyt idealnie, jak na rzeczywistość, która zwykle przynosiła mi same nieprzyjemności. To się zmieniało gdy był przy mnie. Dawał mi takie szczęście, kiedy był przy mnie po prostu czułam, że nie jestem sama. Że mam na świecie kogoś, dla kogo bije moje serce. Nawet nie wiem kiedy śpiewana przez mojego narzeczonego piosenka się skończyła. Utonęłam w jego oczach, wtulona w jego tors, otumaniona zapachem jego perfum...
- Angie - zadrżałam, gdy wypowiadał moje imię.
Na chwilę przestaliśmy się kołysać. German ujął moją twarz w swoje dłonie. Pogłaskał mnie po policzku, badając moją twarz, a następnie szyję, w którą delikatnie mnie pocałował. Kolejny jego pocałunek poczułam w okolicy obojczyka. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Niemalże cieszyłam się, że zostaliśmy zamknięci w jednym pokoju...
Następnie swoimi ustami musnął moją wolną wargę. Nie chcąc dłużej mu się poddawać, delikatnie się odsunęłam, po czym najczulej jak potrafiłam pocałowałam go usta.
"Puedo vivir como en un cuento si estoy sontigo...
Trwało do zaledwie chwilę, ale chwila ta należała do najprzyjemniejszych momentów od... mniej więcej od czasu, gdy ostatnio się całowaliśmy. Odkleiłam swoje usta od jego i popatrzyłam na niego, nie odsuwając się. Wciąż miał przymknięte oczy. Po chwili przywrócił nasze usta do stanu sprzed kilku sekund. Znów mnie całował. W jego pocałunkach drzemała taka lekkość, połączona z boską namiętnością...
Przerwało nam wyjątkowo głośne i bezceremonialne otwarcie drzwi. Do pokoju wparowała wściekła jak osa Brunhilda, głośno przeklinając i oddychając niespokojnie. Miała lekko wilgotne włosy.
- Babciu, co się dzieje? I dlaczego nie pukasz?
- A co, mam pozwolić, żeby ta wywłoka się do ciebie mizdrzyła?! Spójrz na siebie! - wskazała chudym palcem na moją klatkę piersiową.
Kilka guzików mojej sukienki było odpiętych, odsłaniając dekolt. Pospiesznie zabrałam się do ich zapinania. Ręce mi się trzęsły, do tego czułam na sobie wzrok Germana.
- Babciu, powiesz mi co się właściwie wydarzyło, że tak krzyczysz?
- Co się wydarzyło?! Ta twoja narzeczona się wydarzyła! Ona i ta jej obłąkana matka!
Zaraz. Myślałam, że Brunhilda i moja mama się lubią, mimo iż osobiście nie byłam zachwycona takim stanem rzeczy. Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Na górze pojawiła się moja mama. Była prawie tak wściekła, jak Brunhilda.
- Jesteś zadowolona? Tak?! - krzyknęła w stronę babci Germana, która natychmiast wyszła do niej na korytarz. Chwilę później pojawiła się Olga, która stała z boku i zerkała to na kłócące się emerytki, to na nas. Nerwowo poprawiałam włosy, trzymając się ramienia ukochanego.
- A ty co? Może lepsza! Byłam pierwsza!
- Pierwsza?! Raczysz żartować! Upokorzyłaś mnie, cieszysz się?
- Tak! Jestem wniebowzięta! Zasłużyłaś sobie!
- Tak? Niby czym?
- Jesteś prawie tak żałosna jak ta ladacznica, twoja córka! Podła żmija, która śmie romansować z własnym szwagrem, w dodatku w tak pretensjonalny sposób!
- Dosyć tego! Nie będziesz tak mówiła o mojej córce, stara małpo!
- Myliłam się! Jesteś jednak jeszcze głupsza niż ona!
- Ach tak? Mam dosyć! Nie wytrzymam ani sekundy dłużej pod jednym dachem z tą kobietą!
Po tych słowach moja mama zniknęła z "ringu", a nas dobiegło wyjątkowo głośne trzaśnięcie drzwiami. Olga zmierzyła nas wzrokiem i pobiegła na dół. Spojrzałam na narzeczonego i z trudem stłumiłam wybuch śmiechu. Miał usta czerwone od mojej szminki i na wpół rozpiętą koszulę. Podeszłam do niego i zaczęłam zapinać mu ją opuszkami palców. Gdy kończyłam, uniosłam się na palcach i pocałowałam go w policzek. Następnie wyszłam z pokoju, wzdychając.
"Cóż, przynajmniej Brunhilda nas uwolniła" - pomyślałam.
Zeszłam na dół do kuchni, z zamiarem pomocy Oldze przy szykowaniu obiadu. Chwilę później kroiłam już warzywa razem z gosposią.
- No i co? Zrobiliście to? - wypaliła Olgita.
- Ee... Ale co?!
- Ustaliliście datę ślubu?
- Co? Nie. Jeszcze nie...
Olga znów zaczęła mówić. Brakowało mi tego. Brakowało mi jej trajkotania o byle czym. Opowiadała mi, co takiego wydarzyło się w ostatnim odcinku jej ulubionej telenoweli, o tym jakie ponoć ciekawe jest moje życie, o tym, jaki jest Ramallo i jak zmienił się odkąd się zaręczyli, a później wzięli ślub. 
Lubiłam to, nawet jeśli nie do końca jej słuchałam. Po prostu uwielbiałam jej towarzystwo. Ona jako jedyna ani trochę nie zmieniła się od dnia, w którym ją poznałam. Wciąż była moją ciepłą, kochaną Olgitą, z którą można było porozmawiać o wszystkim, w razie potrzeby wyżalić się. Nigdy nie odmawiała swojego ramienia do przytulenia. Była nam wszystkim bardzo potrzebna. 
Dowiedziałam się też o co pokłóciły się Brunhilda i Angelica. Chodziło o jakiegoś staruszka, którego poznały na aerobiku wodnym. Nagle coś sobie przypomniałam. Pożyczyłam od Olgi telefon i zadzwoniłam do Pabla.
- Cześć. Przepraszam, że nie przyszłam, ale zatrzasnęłam się w sypialni, bo wyrwałam klamkę od wewnątrz, a komórka mi padła i nie miałam jak zadzwonić... - zaczęłam mówić w zawrotnym tempie. Nagięłam trochę prawdę, ale nie chciałam mu sprawić przykrości.
- Spokojnie - przerwał mi przyjaciel. - Violetta martwiła się, że nie przyszłaś i zadzwoniła do Angeliki, która pojechała do domu sprawdzić co się dzieje. I przy okazji was uwolniła.
Zaraz, czy on powiedział was? Czyli wie już wszystko...
- Przepraszam - szepnęłam.
Nie byłam pewna czy przepraszałam za kłamstwo czy za nie pójście do pracy. Chyba za jedno i drugie.
- Nic się nie stało. Tylko przyjdź jutro. Musimy porozmawiać - odpowiedział i rozłączył się.
Westchnęłam i oddałam telefon Oldze. Pokroiłam jeszcze pomidora i wyszłam do ogrodu. A raczej zostałam wyrzucona do ogrodu przez gosposię. Cóż, krojenie nie wychodzi mi najlepiej.


Niezależnie od tego, który raz wchodzisz do ogrodu, zawsze zrobi na tobie tak ogromne wrażenie, jak za pierwszym razem. Maria stworzyła tu coś niesamowitego. Najpierw mijamy drewnianą furtkę. Przy bramce stoi biała ławka, wokół której kwitną róże. Pamiętam jak tu siadała, przyglądając się Violetcie. Idąc dalej ścieżką, natrafiamy na piaskownice otoczoną tulipanami. Koło niej stoi huśtawka. Aż wreszcie, po minięciu alei jabłonek i trzech dorodnych świerków, natrafiłam na umieszczoną na uboczu altanę. Pamiętam jak German siadał na tarasie i ją projektował. Podeszłam do niewielkiej pergoli i usiadłam na bujanym fotelu. Po warstwie kurzu poznałam, że od dawna nikt się tu nie zapuszczał. A jeszcze przed wypadkiem mojej siostry, to tu było serce tego domu.
- "Sé que existen duendes y hadas. Y que intentar es mejor que nada. No te detengas, no guardes nada. Vuela más alto y verás..." - zaśpiewałam.
Wtem zrozumiałam, że należę do najszczęśliwszych ludzi - odkryłam miłość i pasję.
                                                                                                     
Naczekaliście się, ale jest. 
Chyba nie taki zły. Co najwyżej trochę. :D
Ogólnie z lekka psychopatyczny i brak mu logiki, no ale jest. ;)
Prosimy o szczere komentarze. ;>
Saludos calientes. ♥
J & B

PS. Tutaj macie piękne wykonanie "Angie" - tego, co German nucił. :P I jeszcze Counting Stars. :)

piątek, 8 listopada 2013

Rozdział 76

Rozdział 76.

Weszłam do pokoju Violetty. Siostrzenica siedziała na łóżku i zawzięcie notowała coś w pamiętniku, który odłożyła, widząc mnie. Poklepała miejsce obok siebie. Posłusznie usiadłam na pościeli i uśmiechnęłam się do nastolatki.
- Co u ciebie, Violu?
- W porządku, Angie - westchnęła, opierając głowę na moim ramieniu. - Nie zgadniesz, o kim ostatnio myślałam.
- O kim? - spytałam zaciekawiona.
- O Tomasie. Nie mam z nim kontaktu odkąd wyjechał do Hiszpanii. Wiele razy chciałam do niego zadzwonić, ale coś mnie blokowało. Wiesz, jakby nie patrzeć był moją pierwszą miłością.
- Myślę, że to bardzo dobry pomysł, żeby do niego zadzwonić. Tylko poczekaj. Mamy... - zerknęłam na zegarek. - Kwadrans do siedemnastej. Czyli w Madrycie powinno być teraz... Kwadrans do trzynastej. W porządku, Tomas nie powinien spać o tej godzinie. Możesz spokojnie dzwonić.
Violetta wyciągnęła komórkę i drżącym palcem przejechała po ekranie.
- Nie dam rady, Angie.
- Spokojnie. Dzwoń. Tomasa na pewno ucieszy twój telefon.
- No tak... Dobrze - dziewczyna wybrała numer chłopaka i przytknęła telefon do ucha. 
- Halo? - usłyszałam.
Viola rzuciła telefonem w moją stronę.
- Co ty robisz? - spytałam bezgłośnie. Podałam jej telefon, ale natychmiast mi go odrzuciła.
- Halo? - dobiegł mnie znajomy głos w słuchawce.
- Halo, Tomas? Jak się masz?
- Angie?
- Tak.
- Ee... Dobrze. A dlaczego dzwonisz?
- Wiesz, Violetta chciała z tobą pogadać. Daję jej słuchawkę.
Moja siostrzenica chwyciła komórkę i włączyła głośnomówiący.
- Hej, Tomas.
- Cześć, Violetto.
- Co u ciebie słychać? W ogóle nie mamy kontaktu. Jak Hiszpania?
- To prawda, kontakt nam się urwał. Jest świetnie, ale wciąż tęsknię za Argentyną. Za studiem i za tobą też - dodał.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Ja też tęsknię... - zaczęła Violetta.
- Tomas, chodź na chwilę - usłyszałam jakiś męski głos w słuchawce. - Muszę kończyć, Violu. Papa. Powiedz cześć Angie ode mnie. I pozdrów Leona.
Po tych słowach rozłączył się. Zachichotałam.
- Angie, to nie jest śmieszne - skarciła mnie Viola, ale po chwili dołączyła do mnie i zaczęłyśmy śmiać się we dwie.
Nagle drzwi pokoju otworzyły się. Stanął w nich German. Natychmiast umilkłyśmy.
- Co się dzieje? - spytał. - Z kim rozmawiałyście?
- Nie, z nikim. Angie właśnie opowiedziała mi przezabawny kawał - skłamała Viola.
- To prawda... - przytaknęłam.
- Aha... Violetto, mogę porwać ci twoją ciocię na jedną chwilę?
- Tak, tak. Idź śmiało, Angie - klepnęła mnie lekko w ramię, dodając otuchy.
Wyszłam za narzeczonym z sypialni siostrzenicy.
- O co cho... - zaczęłam, ale German przerwał mi pocałunkiem. 
"Si es por amor todo sera verdadero. Si es por amor doy todo lo que soy."
Przestałam na chwilę trzeźwo myśleć. Po prostu czułam. Jednak zaraz oprzytomniałam.
- Wołasz mnie tylko po to, aby mnie pocałować? - wydusiłam.
- Nie tylko. Będziemy mieć nowego częstego gościa - powiedział. - Syn znajomych studiuje inżynierię i poprosili, aby mógł tu przychodzić w ramach praktyki. I Olga cię prosi o pomoc. Ten szczur jej gdzieś znów uciekł.
- No tak - westchnęłam, uśmiechając się. - Idę.
- Angie - usłyszałam, nim doszłam do schodów.
Odwróciłam się i spojrzałam na Germana pytająco.
- Pójdziesz ze mną na kolację?
- Ale kiedy?
- Choćby zaraz. Może być osiemnasta?
- Ee.... tak, chętnie - odparłam, rumieniąc się lekko.
Spuściłam głowę. Kilka blond kosmyków opadło mi na twarz. Szybko odwróciłam się i potykając się na schodach, dotarłam do kuchni.
- Olgita - uśmichnęłam się do gosposi.
- Angie, nigdzie nie ma Roberta.
- Spokojnie, na pewno zaraz się znajdzie.
Zaczęłam przeglądać szafki w poszukiwaniu myszy.
- Angie, a tak w ogóle kiedy ty i pan German bierzecie ślub?
Poczułam jak coś przewróciło mi się w brzuchu.
- Ślub? Nie mam pojęcia Olgo. Ale na pewno powiem ci, gdy ustalimy już termin. Masz może kawałek sera? Mam pewien pomysł.
Olga podała mi kostkę gołdy. Uszczknęłam kawałek i zaczęłam cmokać. Chwilę później pojawił się Perseusz. Pozwoliłam mu zjeść ser, a następnie wzięłam go na ręce o podałam gosposi.
Olga oczarowana urokiem stworzenia, zaczęła wyjaśniać mu jak robi się naleśniki. Uznałam, że nie będę im przeszkadzać. Tak więc wróciłam na górę, aby przygotować się na kolację z Germanem. Zaczęłam od poprawienia makijażu i delikatnego podkręcenia włosów. Zerknęłam na zegarek. Zostało pół godziny do obiecanej randki.
Wybrałam koronkową sukienkę z granatowego materiału. Dobrałam do niej czarne szpilki i kolczyki - dwa malutkie diamenciki. Stanęłam przed lustrem, przyglądając się efektowi końcowemu.
- Wyglądasz jak ostatnie bezguście - usłyszałam.
- Naprawdę?
Po chwili do mnie dotarło, że przecież w moim pokoju nikogo nie ma. Spojrzałam ponownie w lustro. Obok mojego odbicia zobaczyłam...
- JADE?!
- Tak, kochanieńka - jej głos brzmiał dziwnie. Właściwie był to nadal jazgot Jade, ale pochodził jakby ze środka mojego brzucha. Brzmiał jak echo, obijające się po wnętrzu mojej czaszki.
- Co ty tu robisz? - powoli zaczynało do mnie docierać, że widzę człowieka, który przecież nie żyje.
- Idziesz na kolację z moim Germanem - warknęła, zdjęła buta ze stopy i cisnęła nim w moją stronę. Odsunęłam się, przerażona, jednak uderzyłam w toaletkę. Na podłogę upadło małe lusterko. Odłamek szkła wbił mi się w grzbiet dłoni, powodując nieznaczne krwawienie. Sięgnęłam po chusteczkę, a następnie rozejrzałam się po pokoju. Jade zniknęła. Wyobraźnia płatała mi figle. Wyrzuciłam chusteczkę do kosza i zeszłam na dół. W salonie czekał już German. Uśmiechnął się na mój widok.
- Mój anioł - szepnął mi do ucha, całując mnie w policzek. - Cudownie wyglądasz.
Zachichotałam. Z jakiegoś powodu byłam dziwnie spięta.
- Dziękuję. Dokąd mnie zabierasz?
- To niespodzianka - uśmiechnął się tajemniczo.
German chwycił mnie za rękę. Zawyłam z bólu. Z niewielkiej ranki poleciała kolejna strużka krwi.
- Co się stało?
- Ja... Miałam mały wypadek z lusterkiem. To nic takiego. Nie przejmuj się.
Wyciągnęłam z torebki kolejną chusteczkę. Otarłam dłoń i uśmiechnęłam się do mężczyzny. Następnie podałam mu drugą dłoń. Zacisnął na niej swoją i wyszliśmy razem z domu.

Siedzieliśmy przy stoliku rozmawiając. Właściwie tylko German mówił. Ja siedziałam, udając, że go słucham. Nadal byłam spięta. To, co się dziś wydarzyło, nie chciało dać mi spokoju. Ale z drugiej strony, nie chciałam mówić o tym narzeczonemu. Przecież pomyślałby, że...
- Angie, słuchasz mnie? Angie?
- Co? Ta... Przepraszam cię, German. Zamyśliłam się.
- Angie, na pewno wszystko dobrze? Jesteś strasznie blada.
- Taak... Tylko trochę kręci mi się w głowie. Moglibyśmy wyjść na dwór?
- Tak, tak. Chodźmy.

Staliśmy pod rozgwieżdżonym niebem. Miałam dreszcze i ledwo stałam na nogach. German
podszedł do mnie i delikatnie mnie przytulił. Nie wiadomo skąd poczułam kapnięcie kropli deszczu. A zaraz po niej następnej. German zdjął z siebie garnitur i założył mi go na ramiona. Nie było mi już zimno, ale wciąż dygotałam. Stałam lekko otumaniona zapachem perfum narzeczonego, czując jak na moją twarz opadają coraz większe krople deszczu. Nagle German przyciągnął mnie do siebie i zaczął się przybliżać. Gdy jego usta dotknęły moich natychmiast się otrzeźwiłam. Nie przeszkadzał mi padający na nas deszcz. Liczyła się tylko ta chwila. Kiedy w końcu skończyliśmy rozpadało się na dobre. Spojrzałam mężczyźnie w oczy. Byliśmy cali mokrzy. Przytulił mnie do siebie. Wszystko straciło znaczenie. Ten moment wydawał się taki nierealny. Jakby wyrwany z magicznego snu jakiejś zamorskiej księżniczki. Wszystko było idealne, ponieważ był przy mnie.
_______________________________________
Dziękujemy za uwagę. <3
Oto mamy 76 rozdział.
Jest raczej słaby, ale lepsze to niż nic.
Postaramy się, żeby następny lepiej wypadł. Niestety czas goni.
Abrazos. ♥
J & B

wtorek, 5 listopada 2013

Rozdział 75

Rozdzial 75.

Po odświeżeniu się i przebraniu w dzienne ubrania, zeszłam na dół. Olga szykowała już śniadanie. Postanowiłam pomóc jej w nakrywaniu do stołu. Chwilę później w kuchni pojawiła się Brunhilda, uczesana w staromodnego koka. 

- Wycieruchu, to nie tak się robi. Wyrwała mi widelec z dłoni i położyła go po lewej stronie talerza. Następnie podeszła do każdego z nakryć i zaczęła poprawiać sztućce, bo jak stwierdziła "są nierówno". Westchnęłam, obiecując sobie nie dać się wyprowadzić z równowagi. Nim się spostrzegłam, pojawiła się Violetta, bliźniaki i Ramallo. 
- A to nie za krótkie? - Brunhilda pociągnęła za dół mojej usianej kwiatkami granatowej sukienki. 
- Babciu, nie przesadzaj - zjawił się mój narzeczony.
- Ależ Germanku, ja tylko pilnuję, żeby ta twoja... narzeczona nie wyglądała jak prostytutka.
Poczułam, że coś się we mnie zagotowało. Zgarnęłam torebkę i wyszłam z pomieszczenia. 
- Nie będzie panienka jadła? - dobiegł mnie głos Olgi. Zignorowałam ją.
Dogonił mnie German.
- Angie, może Cię odprowadzę?
- Nie. Dzięki - warknęłam i wyszłam z domu. 
Maszerowałam poirytowana w stronę studia. Musiałam przygryźć dolną wargę, żeby powstrzymać łzy. Po kilku minutach dotarłam do studia. Od razu skierowałam się do pokoju nauczycielskiego. 
- Cześć, Angie - przywitał mnie Beto. - Szczęśliwego Nowego... tego no... Roku! No tak... Idę... Na lekcję - wymamrotał, jedząc kanapkę z szynką.
- Anżi, Ążi, Enszi.
- Angie, Gregorio. An-gie.
- Oczywiście, no tak. Masz rację, Enżi. Jaki dziś piękny dzień!
- Tak... Cudowny - mruknęłam. Zastanawiałam się, skąd u niego ten dobry nastrój. No tak. Pablo wciąż nie wrócił z Ottawy.
- Napijesz się kawy? - spytał nagle.
- Ee... Tak, chętnie. 
Gregorio podał mi kubek. Wypiłam łyka. Była okropna.
- Gregorio, słyszałeś o cukrze?
- No tak. Wybacz, to z przyzwyczajenia - podał mi cukierniczkę.
Skończyłam pić kawę i zgarniając dziennik, opuściłam pokój nauczycielski, uciekając przed towarzystwem Gregoria.
- Udanych zajęć, Enszi! - krzyknął na odchodne.
Zajęcia przebiegły bez przeszkód. Uczniowie mieli dobre humory, widać, że w święta wypoczęli, przy czym nie zapomnieli też o ćwiczeniu.

Kilka godzin później wracałam samotnie do domu, nucąc "Podemos". Szłam powoli, rozkoszując się ciepłym, słonecznym dniem. Nagle potknęłam się. Zakręciło mi się w głowie. W ułamek sekundy wiedziałam, że zaraz czeka mnie niemiłe spotkanie z ulicą. Jednak upadek nie nastąpił. Ktoś zdążył mnie chwycić. Usłyszałam za sobą znajomy głos. 

- Uważaj na siebie. Nie wiedziałem, że tak pięknie śpiewasz, księżniczko.
Odwróciłam się. Za mną stał Matias. O dziwo wyglądał schludnie. Był ubrany w elegancki czarny garnitur.
- Chyba się już znamy, co? Dawno się nie widzieliśmy - zagadnął. To prawda. Nie widziałam go od śmierci Jade. 
- Mogę cię kawałek odprowadzić? Czy proszę o zbyt wiele?
- No dobrze... Ale tylko kawałek. 
Szliśmy, rozmawiając. Głównie on mówił. Starałam się zachować od niego pewną odległość. Dowiedziałam się, że znalazł pracę i stara się uczciwie żyć po śmierci siostry. Kawałek przed domem Castillo, poprosiłam go, aby poszedł. 
- Tak. Już idę. Dziękuję ci. Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię spotkałem. Nigdy nie zapomnę naszego pierwszego spotkania - ucałował wierzch mojej dłoni. - Żegnaj moja księżniczko. Do zobaczenia... 
I już go nie było. Przez chwilę stałam jak wryta, zastanawiając się, czy to wydarzyło się naprawdę. Przyznam, że była to potwornie dziwna sytuacja. Słowa Matiasa wciąż brzęczały mi w uszach. W życiu nie przypuszczałam, że mogłabym mu się podobać. Zaśmiałam się pod nosem i wróciłam do nucenia piosenki.

Chwilę później byłam już pod domem. Weszłam do środka, zamknęłam drzwi i skierowałam się do kuchni, po szklankę wody. Tam zobaczyłam Germana z nosem przywartym do szyby.

- Na co tak patrzysz? - spytałam.
Mężczyzna drgnął, nie przestając jednak patrzeć przez okno.
- Angie! Wystraszyłaś mnie. Ciii, zobacz Violetta wraca do domu. Jest z jakimś chłopakiem.
- To pewnie Leon - stwierdziłam obojętnie, sięgając po szklankę.
- Nie, to nie on! Sama zobacz! Ma ciemniejsze włosy.
Z ciekawości podeszłam do niego i spojrzałam w stronę ulicy. Dostrzegłam Violettę kroczącą u boku chłopaka o czarnych włosach, ubranego w szare rurki i kurtkę z czarnej skóry.
- To na pewno znowu ten Tomas! Violetta miała się do niego nie zbliżać! - awanturował się mój narzeczony.
- Nie, nie, to nie Tomas - powiedziałam szybko.
- Mówię ci, to Tomas. Kto by inny?
- Nie wiem, ale to nie on. Jestem pewna.
- Założysz się? 
- Oczywiście - uścisnęłam jego dłoń.
Violetta i tajemniczy chłopak zniknęli z pola widzenia. Wypełniłam szklankę wodą mineralną i wypiłam ją duszkiem. W tej chwili rozległ się dzwonek do drzwi. German popędził otworzyć drzwi. Ruszyłam tuż za nim.
W drzwiach stała moja siostrzenica i ot tajemniczy chłopak. Widziałam go pierwszy raz w życiu. Z pewnością nie był to Tomas. Wpuściliśmy ich do domu. Spojrzałam na Germana wzrokiem zatytułowanym "A nie mówiłam, że to nie Tomas?"
- Nie byłbym taki pewien - wyszeptał przez zaciśnięte zęby, bezbłędnie odczytując moje myśli.
Pokręciłam głową. Ku mojemu zdumieniu mężczyzna podszedł blisko młodzieńca i "bardzo dyskretnie" przyjrzał się jego czołu.
- A jednak - wyszeptał. Tym razem jednak nie tylko ja to usłyszałam.
- Słucham? - spytał chłopak. Miał głos z lekką chrypką, w którym dało się wyczuć hiszpański akcent.
- Nie, nic, nic.
- Aha... Jestem Diego - jego ton był bardzo nonszalancki.
- Nazywam się German Castillo, jestem ojcem Violetty - w głosie mojego narzeczonego dało się wyczuć lekkie zdenerwowanie.
- A pani jest jej mamą? - zwrócił się do mnie.
- Ja? Nie, nie. Mam na imię Angeles... Po prostu Angie. Jestem jej ciocią.
- A także moją narzeczoną - wtrącił German. Uśmiechnęłam się w duchu.
- Ahm, rozumiem - nie podobał mi się jego ton. Zachowywał się, jakby bawiła go ta cała sytuacja. 
Rozmowa się urwała. Już zaczynało się robić niezręcznie, gdy do przedpokoju weszła Brunhilda. 
"No pięknie" - pomyślałam. -"Teraz się zacznie"
- A któż to do nas zawitał? - przyłożyła czubek parasolki do jego szyi i wbiła w niego mordercze spojrzenie. - Zaprosiłaś tu kolejnego dresa? - warknęła w moją stronę.
- Nie, ja do Violetty - ucieszyłam się, że Diego nieco spuścił z tonu. 
- Ah. No dobrze. Powiedz, czym się interesujesz? Jakie masz plany na przyszłość? Jakie masz zamiary co do Valentinki?
- Najpierw byłbym wdzięczny gdyby pani opuściła broń - wycedził. - Czym się interesuję? Muzyką. A co do moich pla...
- Muzyką? - warknęła pogardliwie kobieta, nie dając mu szansy odpowiedzieć na pozostałe pytania. - A już myślałam, że Valentinka znalazła sobie jakiegoś przyzwoitego absztyfikanta - po tych słowach opuściła pomieszczenie, mamrocząc pod nosem. - Muzyka, też coś! Oj, ta Valentina...
- Violetta... - mruknął Diego. - No nic. Ja już pójdę. Do jutra, Violetto. Do widzenia państwu.

Po tych słowach chłopak opuścił dom. Violetta natomiast ulotniła się do swojego pokoju.
- A nie mówiłam? - zaśmiałam się złośliwie.
- No tak. Nie miał tego... - wskazał na czoło - tego no... tego takiego czegoś - słysząc jego słowa pokręciłam głową z dezaprobatą. - Wygrałaś zakład. Co mogę dla ciebie zrobić?
- Mógłbyś na przykład... Sama nie wiem.
- Za to ja mam pomysł - szepnął, podchodząc bliżej mnie.
- Hm?
Nie odpowiedział, tylko przejechał dłonią po moim policzku od ucha ku brodzie. Założył mi za ucho niesforny kosmyk włosów, ujął podbródek i powoli zaczął się przybliżać. Już czułam jego usta na swoich, gdy z góry dobiegł nas jakiś hałas. 
- Dokończymy to później - szepnęłam i pobiegłam do pokoju Violetty.
Drzwi były otwarte. Zajrzałam do jej sypialni i zobaczyłam, że zbiera odłamki porcelanowej filiżanki z podłogi.
- Mogę wejść? - spytałam i nie czekając na odpowiedź, podeszłam do siostrzenicy i pomogłam jej zbierać szkło. 
Gdy skończyłyśmy dostrzegłam w kącikach jej oczu malutkie łzy.
- Coś się stało, Violu? - usiadłyśmy na łóżku. - Brakuje mi tych wieczorów, kiedy opowiadałaś mi co u ciebie słychać.
- Angie - siostrzenica przytuliła się do mnie i zaczęła szlochać. 
Opadłyśmy na poduszki. Pozwoliłam jej się wypłakać i czekałam aż sama zacznie mówić. Przez chwilę wyglądała, jakby biła się z myślami - mówić, czy nie.
- Angie, mam dość tego wszystkiego. Mogę ci coś powiedzieć? Nie powiesz tacie? - pokręciłam przecząco głową. - No więc... Pod waszą nieobecność, no tak jakoś wyszło, zrobiliśmy imprezę. Pokłóciłam się wtedy z Leónem. Ktoś mu o tym powiedział. Przyszedł, kiedy byłam no... trochę pijana. Olga miała takie dobre wino... Ale wszystko pamiętam! Powiedział, że jest mu przykro. I że... że... ciągle się kłócimy. Zerwał ze mną, Angie. Teraz nawet się do siebie nie odzywamy. No i... wczoraj byłam na karaoke. Poznałam tam Diego. To fajny chłopak. Pociesza mnie. Dzisiaj spotkałam go w drodze ze studia. Odprowadził mnie do domu. Dobrze mi się z nim rozmawia. Jesteśmy przyjaciółmi - dodała szybko, widząc moją minę.
Dziewczyna zamilkła i przytuliła się do mnie. Zaczęłam głaskać ją delikatnie po głowie.
- Angie, myślisz, że wszystko się ułoży? - spytała.
- Tak, na pewno. Nie martw się już. Powinnaś odpocząć...
Po raz kolejny dziś usłyszałam hałas. Tym razem dochodził z dołu. 
- Słuchaj swojego serca, kochanie - dodałam na odchodne.
Wyszłam z pokoju siostrzenicy i skierowałam się na dół. W kuchni słychać było niemiłosierne obijanie się o siebie garnków. 
- Olgita, co się tu dzieje?
- Angie, nigdzie nie ma Roberta! 
- Że kogo?
Kobieta nie odpowiedziała mi, tylko zaczęła jeszcze natarczywiej przeglądać szafki. Po chwili w jej ręce wpadł Perseusz.
- Tu jesteś, Robert! Roberciku... Robciu... Robaczku mój...
Uśmiechnęłam się pod nosem i wyszłam z kuchni, zostawiając Olgę samą z myszką. Chichocąc szłam w stronę salonu. Nagle poczułam, że na kogoś spadam. Uniosłam wzrok. Stał przede mną mój narzeczony.
- Angie - uśmiechnął się - co cię tak rozbawiło?
- To co zwykle. No wiesz, Olga. Uwielbiam ją.
- Ty też jesteś ulubienicą. Ciągle powtarza jaka jesteś cudowna. Zresztą, nie dziwię się jej - te dwa słowa wyszeptał mi do ucha. Przeszedł mnie miły dreszczyk. - Nie chciałabyś może wybrać się na spacer?
Uśmiechnęłam się i podałam mu dłoń. Zacisnął na niej palce i wyszliśmy z domu.

Kroczyliśmy uliczkami parku, trzymając się za ręce i wymachując nimi, śmiejąc się przy tym jak para nastolatków. Nagle zobaczyłam najmniej spodziewaną w tym momencie osobę. Kilkadziesiąt metrów od nas bez wątpienia stał Matias. Pociągnęłam Germana za ramię i schowałam się za krzakami.

- Co ty robisz? - spytał zdezorientowany.
- Ciiicho! Patrz, kto tu idzie. Matias. Spotkałam go dzisiaj, jak wracałam z pracy. Nie mam ochoty znów z nim rozmawiać.
- Aaa co mówił?
- Nie, no... Nic takiego - odpowiedziałam szybko.
- Nękał cię?
- Nie... - zaczęłam, ale przerwał mi głosik jakiegoś dziecka.
- Mamo, co ta pani i ten pan robią w krzakach?
Obok chłopca pojawiła się jakaś młoda brunetka.
- Wstydziliby się państwo - warknęła w naszą stronę.
Zaśmiałam się pod nosem i wyszłam z krzaków, a German za mną.
- Słyszałeś, wstydziłbyś się - zachichotałam, otrzepując sukienkę z liści.
German całkiem znienacka przyciągnął mnie do siebie i pocałował.
"Yo tengo un plan siempre que te envuelve dulcemente. Yo tento solo amor para dar..."
Poczułam jak jedna jego dłoń mocno objęła mnie w pasie, drugą zaś badał mój policzek, bawił się kosmykami moich włosów. Oddawałam jego pocałunki, myśląc tylko o tym, żeby to się nie skończyło. W końcu jednak oderwaliśmy się od siebie. Nie śmiałam otworzyć oczu. Przyłożyłam swoje czoło do jego i rozkoszowałam się tą magiczną chwilą. 
Dopiero po chwili uniosłam powieki i odkryłam, że German patrzy mi prosto w oczy. Odsunęliśmy się od siebie na kilka centymetrów, wciąż tonąc wzajemnie w swoich tęczówkach. Przyciągał mnie do siebie swoim magnetycznym spojrzeniem. Poczułam jego dłoń w okolicy mojego ucha. Delikatnie przesunął opuszkami palców po policzku, docierając w końcu do ust. Zadrżałam niemal niezauważalnie. W pełni poddałam się jego działaniom. W następnej chwili musnął ustami moją górną wargę. Znów poczułam ten prąd przechodzący i przez całe ciało. 
- Kocham cię - powiedział.
- To ogłoś to całemu światu.
Sama nie wiem, co mnie strzeliło, że to powiedziałam. Nie chciałam, żeby krzyczał na pół Buenos Aires, że mnie kocha. A jednak... Tak silnie łaknęłam jego miłości. Potrzebowałam go. Całą sobą pragnęłam, aby już zawsze był przy mnie.
German znów przysunął się i szepnął mi prosto do ucha:
- Kocham cię. 
Spojrzałam na niego pytająco.
- Ty jesteś całym moim światem...
__________________________________________
Jak się podoba?
Nie obeszło się bez romantycznego akcentu. Tym razem na koniec. ;-)
Brunhilda również się pojawiła.
Taka mała aluzja do kropki Tomasza. Ech. :D
Los besitos, queridas. ♥
J & B