sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 86

Rozdział 86.

Obudził mnie głośny dźwięk. Nie do końca przytomna otworzyłam powoli oczy i zobaczyłam Violettę, trzymającą gitarę Marii. Nie grała żadnego konkretnego utworu. Po prostu waliła w struny, jakby próbując nas obudzić.

- Wstawajcie... jest... za... piętnaście... po... jedenastej- po każdym wypowiedzianym przez dziewczynę słowie, następowała kolejna fala hałasu, jaki wydawała gitara.
- Violetta, przestań - mruknęłam.
Wciąż nie mogąc się rozbudzić, szturchnęłam Germana, który wciąż mnie do siebie przyciskał. Jego reakcja ograniczyła się do niewyraźnego pomruku. Skapitulowałam. Z powrotem położyłam głowę na jego torsie i zamknęłam oczy.
Nagle poczułam, jak ktoś odrywa mnie od narzeczonego i skacze po łóżku. Uniosłam powieki. To moja siostrzenica.
- Violetta co ty wyprawiasz, do jasnej ciasnej? - odezwał się w końcu German.
- Budzę was - odparła. - Inaczej się nie dało.
W tej chwili rozległ się dźwięk telefonu dziewczyny. Wyjęła komórkę z kieszeni.
- Kto to? - jej ojciec nagle się ożywił.
- Francesca, tato - Viola wywróciła oczami i odebrała.
- Co?! Przecież dzisiaj jest sobota... Nie? Kurczę, zapomniałam... Gdzie? Dobra, dzięki. Na razie - rozłączyła się i schowała telefon z powrotem w kieszeni spodenek. - Angie, przegapiłyśmy dzisiejsze wybieranie ról do przedstawienia...
- Jak to... przecież... Matko, na śmierć zapomniałam.
- Czekają na nas w teatrze...
Po tych słowach wyskoczyłam z łóżka i pomknęłam do swojego pokoju, aby się przebrać.

Zdyszane marszobiegiem razem z siostrzenicą przekroczyłyśmy wejście do teatru. Na miejscu powitał nas Antonio.
- Angie, gdzie wy byłyście? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, zwrócił się do mojej siostrzenicy. - Przykro mi, Violetto, ale główne role są już przydzielone. Będziesz śpiewała w chórkach.
Udałam się wraz z siostrzenicą za kulisy. Na miejscu powitał nas wesoły zgiełk. Dowiedziałam się, że główne role otrzymali Maxi i Naty. Moim zadaniem było pomóc im w przygotowaniach. W pewnej chwili poszedł do mnie Beto.
- Cze- cześć, Angie. Co ro- robisz? - wyjąkał.
- Zastanawiam się nad częścią muzyczną przedstawienia. Jak sądzisz, lepszy będzie smętny klimat, czy może radosny?
- Smętny! Albo nie! Radosny! Tak! Radosny! - krzyknął się mężczyzna i wpakował sobie do ust babeczkę z czekoladowym kremem.
- Też tak uważam. Co by tu... - twarz nauczyciela przybrała niezdrowy, czerwony kolor. - Coś nie tak?
- Nie... n-nie, skąd - sięgnął po kolejną babeczkę i ugryzł kawałek. - Chcesz gryza?
- Nie, dziękuję - zaśmiałam się. Rozejrzałam się na prawo i lewo, po czym dodałam. - Albo daj.
Ugryzłam spory kawałek czekoladowego muffina i uśmiechnęłam się do Beto, który tylko się zaśmiał.
- Co jest? - spytałam, wciąż mając w ustach smakołyk.
- Masz... coś na n-no-no... noooooosie - po tych słowach odwrócił się i kichnął głośno. Kilka głów zwróciło się w naszą stronę. Niektórzy wymamrotali "na zdrowie".
- Co mówiłeś?
Mężczyzna nic nie powiedział tylko otarł palcem czubek mojego nosa. Uśmiechnęłam się. Po chwili podszedł do mnie Maxi i podał mi scenariusz przedstawienia. Kiwnęłam głową, wciąż mając w ustach babeczkę. Zerknęłam na pierwszą stronę.
"Piotruś Pan" - przeczytałam w myślach. Gdy dotarło do mnie, jaki tytuł ma spektakl, zakrztusiłam się. Zaczęłam się dusić. Resztki babeczki dostały mi się do tchawicy, powodując bezwarunkowy odruch kasłania. Znów poczułam na sobie spojrzenia. Beto poklepał mnie po plecach. Kaszlnęłam jeszcze kilka razy, aż mój oddech wrócił do normy. Zakłopotana, spłonęłam rumieńcem. Beto podał mi chusteczkę.
- Be-beto, skąd taki temat przedstawienia? - wycharczałam.
- Ja-jak to? Przecież... przecież to ty... Twój pomysł. Wysłałaś nam wczoraj wiadomość z pomysłem na spektakl...
Zakręciło mi się w głowie? Jak to możliwe, że tego nie pamiętałam...
"Muszę koniecznie rozmówić się z Piotrusiem... Zaraz... Co ja gadam? Przecież on nie istnieje! To tylko wytwór mojej wyobraźni! Ech... Naprawdę ze mną źle." - pomyślałam i wróciłam do przeglądania scenariusza występu. Poprawiłam kilka szczegółów i zadowolona podeszłam do Maxiego, aby przedstawić mu jego rolę. Młodzieniec stał kilka kroków dalej z Camilą. Prowadzili ożywioną rozmowę... Nawet zbyt ożywioną. Oboje energicznie gestykulowali i mówili podniesionym głosem.
- Co ty sobie wyobrażasz? Że ona nagle porzuci Ludmiłę i zacznie się z tobą spotykać?! - zawołała dziewczyna.
Pewnie chodziło o Naty. Ostatnio coś wyraźnie iskrzyło pomiędzy nią a chłopakiem. Odchrząknęłam, ale nie zwrócili na mnie uwagi.
- Nie wiem, Cami, nie wiem! Ale... Zależy mi na niej! Proszę, pomóż mi. Przecież się przyjaźnimy...
- Chcesz się bratać z wrogiem! A zresztą... Rób co chcesz. Najprościej będzie jak się z nią po prostu umówisz. Ale mnie w to nie mieszaj - odburknęła rudowłosa i wyszła.
Jeszcze raz chrząknęłam. Tym razem udało mi się przykuć uwagę Maxiego.
- Mam dla ciebie scenariusz - obdarzyłam go uśmiechem. - Camila ma rację. Pogadaj z nią wprost. A tą kłótnią się nie przejmuj.
Mrugnęłam do zdumionego młodzieńca i podśpiewując dałam znak młodzieży, aby rozpoczęli próbę. Maxi wszedł na scenę jako pierwszy.

Do domu wróciłam po południu. Doczłapałam do kanapy i usiadłam, przymykając oczy. Nieprzespana noc dawała o sobie znać. Wtem poczułam, że ktoś obejmuje mnie ramieniem. Do moich nozdrzy dobiegł zapach perfum Germana. Bez słowa wtuliłam się w jego tors, nie otwierając oczu. Delikatnie odgarnął mi włosy z twarzy i ucałował mój policzek. Ziewnęłam, czując jak odpływam...

Obudziło delikatne łaskotanie po włosach.
- German, przestań - zachichotałam i powoli uniosłam powieki. Zobaczyłam nad sobą najprawdziwszą kozę. Co gorsza zwierze w najlepsze pałaszowało moje włosy. Podźwignęłam się z kanapy i rozejrzałam po salonie. Javier i Miquel okładali się suchymi bagietkami, a Ramallo pryskał w nich keczupem. German chrapał w najlepsze na kanapie, tuż obok mnie. Na fortepianie leżał poszarpany dywan, a na wpół zerwanym żyrandolu wisiał wielki kawał czerwonego mięsa. Tulio w poszarpanym garniturze uciekał przed wymachującą wałkiem Olgą. Gosposia podeszła do odtwarzacza mp3 i włączyła głośną muzykę. Właściwie było to jakieś szalone dudnienie. Szturchnęłam narzeczonego w ramię. Nie udało mi się jednak go zbudzić. Na podłodze leżała pusta butelka po winie "El sol". No pięknie... Wstałam z kanapy i wtedy zadzwonił dzwonek. Nim zdążyłam podejść do drzwi, zrobiła to Olga. Roztańczonym krokiem wpuściła do domu Diego i Violettę. Moja siostrzenica od razu rzuciła się w wir muzyki i zaczęła tańczyć wymac. Zabrała Oldze puszkę piwa i wypiła trochę. Podeszłam do dziewczyny, aby jej w tym przeszkodzić, ale powstrzymał mnie Diego.
- Daj spokój, Angie - powiedział. - Napij się z nami.
Podał mi puszkę. Zawahałam się przez chwilę i pociągnęłam z niej kilka łyków. Za puszką poszło jeszcze kilka kieliszków wina. Wkrótce kręciło mi się już w głowie. Nie wiadomo kiedy w domu pojawił się Matias. Robiło się naprawdę ciekawie... Zwłaszcza, że Ramallo poszedł do supermarketu po kolejne kilka butelek. Najpierw miałam iść ja, ale po naszej ostatniej wizycie wolałam odpuścić sobie tę przyjemność.
Po chwili zjawiło się jeszcze kilku uczniów studia. Olga tańczyła na środku stolika do kawy, wymachując ścierką. Beto, który nie mam pojęcia, skąd się wziął, próbował do niej dołączyć, jednak gosposia zrzuciła go, zapewniając mu spotkanie z podłogą.
Nagle sama nie wiem, po co udałam się do kuchni. Podeszłam do lodówki i spojrzałam prosto w jej srebrne drzwiczki. Wydawała się smutna. Wiem, że wciąż miała do mnie żal.
- Lodówko, wybacz mi. Ja wiem, boli cię to, co zrobiłam. Ale... nigdy nie chciałam, żebyś przeze mnie cierpiała. Musiałaś patrzeć, jak całuje mnie German. Wiem, że cię skrzywdziłam, ale mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz - lodówka połyskiwała w milczeniu. - Teraz pewnie jest ci źle, ale wiedz, że naprawdę chcę, żebyśmy pozostali przyjaciółmi. Chcę widzieć twój uśmiech, kiedy wyjmuję z twojego wnętrza butelki wody. Chcę żebyś służyła tam jak najdłużej i trzymała się w dobrej kondycji jeszcze wiele lat.
Zakończyłam swój monolog i przytuliłam się do lodówki. Pogłaskałam ją po drzwiach.
Wtem rozległo się pyknięcie i w kuchni pojawił się Piotruś Pan. Zrzucił kaptur z głowy i zawadiacko poprawił ciemne włosy.
- Angie, Angie, Angie - zaśmiał się, ukazując idealnie białe zęby. Powoli odsunęłam się od lodówki. Milczałam. - Witam cię, Angeles.
- Witasz mnie?! Ty mu lepiej wyjaśnij, co zrobiłeś! Albo raczej, dlaczego to zrobiłeś! Myślisz, że możesz sobie tak po prostu mieszać w moim życiu! Jak śmiałeś wziąć mój telefon i zaproponować Antonio przedstawienie "Piotruś Pan"?! Wyjaśnij mi to! Natychmiast! Rajt nał! Uważasz, że to takie zabawne?
- Naprawdę myślisz, że ja to zrobiłem? - parsknął śmiechem.
- Nieee, wiesz, lodówka!
- Angie - ujął moją twarz w dłonie i spojrzał na mnie z bliska ciemnymi oczami. - Ja nie istnieję. Jestem wytworem twojej wyobraźni. Jestem tu, bo sama tego chcesz. Nie zapominaj o tym - mruknął do mnie, pstryknął palcami i wyparował.
Poprawiłam włosy i westchnęłam ciężko, po czym wypiłam kolejny kieliszek wina.

Nagle usłyszałam jakieś krzyki. Pobiegłam do salonu się i odkryłam, że Javier bije bagietką leżącego na kanapie Germana. Mężczyzna podniósł się z niej, goniąc za dzieciakiem, ten jednak zdołał mu uciec, wywracając przy tym doniczkę z kwiatem. Zaśmiałam się pod nosem i obserwowałam, jak ciągle przybywa ludzi, a co za tym idzie - zniszczeń. Wtem poczułam, że ktoś obejmuje mnie w pasie. Odwróciwszy się, zobaczyłam mojego narzeczonego. Przytuliłam się do niego i delikatnie ucałowałam jego usta. German zaczął poruszać się w rytm muzyki. Dołączyłam do niego i po chwili tańczyliśmy już oboje na środku salonu. Chwilę później podszedł do nas Julio. Złapał moją dłoń i pociągnął do tańczenia czegoś na wzór krakowiaczka. Kiedy na chwilę się zatrzymał, na "pole" wkroczył pan domu. Chwycił mnie w biodrach i przyciągnął do siebie.
- Nie widzisz, że jest zajęta? - warknął w stronę mężczyzny.
Nikt na sali nie pozostał trzeźwy. Mój ukochany nieco ochryple poprosił mnie do tańca. Przystanęłam na jego propozycję z uśmiechem. Mężczyzna przesunął dłonie na moje pośladki. Objęłam jego kark i ponieśliśmy się nieco kulawo w wir muzyki. German kręcił mną na ziemią, a ja śmiałam się jak oszalała. Przytuliłam się do niego mocno i roześmiani lataliśmy po salonie...

Obudziły mnie promienie słońca. Powoli otworzyłam oczy, starając się ignorować pulsujący ból głowy. Leżałam na schodach. Potarłam obolały kark i rozejrzałam się. W salonie było tylko kilku wczorajszych imprezowiczów. Olga leżała na fortepianie, a Ramallo pod nim. W duchu pogratulowałam mu odwagi. Na stole pochrapywał German przytulony do Diego. Violetta... Cóż, o ile to była Viola, spała przytulona do nóg męża gosposi z włosami obryzganymi bitą śmietaną. Jedynie Miquel spał na kanapie.
- Co tu się działo? - zapytałam, nawet nie licząc na odpowiedź i poszłam do kuchni.
Tu znalazłam jeszcze jedną postać. Na blacie kuchennym spał... Właśnie, kto? Potrząsnęłam ramieniem przybysza. On tylko obrócił się, mamrocząc coś pod nosem.
- ...Schizofenia... To przez...
Wtedy mnie olśniło. Przede mną leżał sam doktor Conrado. Ciemne włosy miał zakręcone lokówką, a jego półnagi tors zdobiły strzępy różowej koszulki. W duchu przyznałam, że jest całkiem umięśniony.  Gdzieś poznikały jego łańcuchy, a stopy miał odziane w dwa kabaczki. Wyglądało to co najmniej niecodziennie.
- Doktorze... panie Fidel... Conrado... Conrado! - bezskutecznie próbowałam go obudzić.
Wzruszyłam ramionami i otworzyłam lodówkę, by sięgnąć po wodę. Kiedy jednak dotknęłam zimnego urządzenia przeszedł mnie dreszcz. Ten specjalny dreszcz, który czuję ilekroć nie pamiętam o czymś, o czym powinnam... Nagle rozległ się donośny dźwięk. Skuliłam się pod wpływem fali bólu tratującej moją głowę. Czym prędzej znalazłam telefon i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
- Halo?
- Angie! - głos Pabla brzmiał niczym wystrzał z armaty. - Gdzie jesteś? Zajęcia zaczynają się z kwadrans!
- Ja już... Lecę.
Nie namyślając się długo pobiegłam do studia.

Na miejscu nie zastałam jednak nikogo. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że miałam przyjść do teatru.
Dobiegłam tam i zdyszana podeszłam do Pablo.
- Angie! Co cię zatrzymało? I... Dlaczego jesteś ubrana...tak? - w jego głosie zabrzmiało rozbawienie.
Podeszłam do lustra. Błękitna koszulka wyglądała jakby przebiegł po niej maraton, włosy jak po wybuchu granatu, a spódnica... Cóż, jakby ktoś ją pogryzł. Zmarszczyłam brwi. To wyjaśniało zdumione spojrzenia przechodniów. Pablo wyjął z szafy strój do biegania i mi go podał. Dyskretnie go powąchałam. Na szczęście był wyprany.
- Dziękuję - szepnęłam i wyszłam, aby się przebrać.
Wróciłam za kulisy sceny, aby pomóc w przygotowaniach do próby. Uczniowie co rusz prosili mnie o pomoc w poprawieniu fryzury, zaproponowanie ćwiczeń głosowych lub ocenienie wyglądu. Wtem usłyszałam, że ktoś mnie woła. Ruszyłam w tym kierunku. Nagle wpadłam na kogoś. Był to chłopiec w zielonym stroju, czapce tego samego koloru i ciemnych oczach...
- Co Ty tutaj robisz?
- Eee... ja...
- Przestań mnie w końcu prześladować! Myślisz, że co?! I nie wmawiaj mi, że jesteś tu, bo tego chcę! Daj mi wreszcie spokój!
Spojrzałam na niego. Zdjął z głowy zieloną czapkę. Zakręciło mi się w głowie. Nie był to, jak przypuszczałam Piotruś, lecz przebrany za niego Maxi. Młodzieniec patrzył na mnie z lekko rozchylonymi ustami.
- Przepraszam cię, Maxi - wykrztusiłam i wróciłam do reszty uczniów, którzy byli już prawie gotowi do rozpoczęcia próby.

Po skończonej próbie podeszłam do Pablo.
- Przepraszam, że się spóźniłam. Wiesz, rano - powiedziałam.
Mężczyzna zaśmiał się.
- Spokojnie, nic się nie stało. A mogę przynajmniej wiedzieć co cię zatrzymało?
- Nie spałam całą noc i... - zamilkłam, gdyż słysząc to, Pablo zmarszczył brwi.
- Oczywiście. Narzeczony wzywał - warknął i odwrócił się.
Zamarłam. Przecież on nie wiedział o przyjęciu.
- To nie tak. Po prostu...
- Daj spokój! Czy ty naprawdę nie widzisz?! - przerwał mi.
- Czego?
Dyrektor nie odpowiedział. Wyszedł.

Do domu wróciłam po południu. Zniknęły płaty mięsa otulające telewizor, półnagi psycholog i parę innych ciekawych szczegółów. Wciąż myślałam nad słowem przyjaciele. A co jeśli on wciąż coś do mnie czuł? Podeszłam do fortepianu i zamknęłam oczy. Palce same wyszukały klawisze. Zaczęłam grać. Dźwięki mną zawładnęły. Każda nuta raniła mnie, uzależniając zarazem.
-  Suddenly... I’m not half the man I used to be, there’s a shadow hanging over me. Oh, yesterday came suddenly. Why she had to go I don’t know, she wouldn’t say. I said something wrong, now I long for yesterday - zaśpiewałam.
Westchnęłam i przymknęłam oczy. Usłyszałam trzeszczenie jakby tuż nade mną. 
- RAMALLO!! - okrzyk mojego narzeczonego dochodził z tego samego źródła.
Zaczęłam się zastanawiać, co się takiego dzieje, jednak nie dałam za wygraną. Siedziałam w miejscu, starając się odciąć od ponurych myśli. Przez kilka minut siedziałam w milczeniu aż poczułam czyjeś dłonie na moich ramionach. Uśmiechnęłam się słabo, czując zapach perfum Germana. Spojrzałam na niego. Szarą koszulę miał całą pokrytą czarnymi odciskami palców, włosy rozczochrane, a twarz jakby upapraną węglem.
- German, co ty... - nim dokończyłam pytanie, nadeszła odpowiedź. Do salonu wpadł Ramallo. Wyglądał mniej niechlujnie niż mój narzeczony, jednak również miał dłonie i policzek ubrudzone na czarno. 
- Ramallo, ty skończony idioto! - warknął German.
- Co się stało? - spytałam.
- Zapytaj faceta, który wepchnął mnie do komina! - awanturował się.
- German, przecież wiesz, że nie chciałem. To był wypadek - sprostował Ramallo. Na jego twarzy malował się ledwie zauważalny uśmiech. 
- Ja ci dam wypadek, ty śmierdząca kapusto!
- To nie moja wina, że wpakowałeś się do komina!
- Co wy właściwie robiliście? - przerwałam dyskusję.
- Czyściliśmy komin... Zatkał się od centralnego ogrzewania w piwnicy.
- A nie mógł załatwić tego... specjalista? - spytałam.
- Właśnie! Ale ten wariat stwierdził, że to świetna zabawa. A ja mu uwierzyłem... 
- Dajcie spokój. Idźcie się umyć. Natychmiast.
 Mężczyźni od razu zrobili co kazałam. Ulotnili się, znów zostawiając mnie samą. 
- Jak dzieci - mruknęłam pod nosem i zachichotałam.
____________________________________________
Nie mam zielonego pojęcia, po co im komin, ale cóż. ;D
Za nami kolejny bezsensowny rozdział.
Wybaczcie, że tyle musieliście czekać.
Uprzedzamy - nie mamy pojęcia, kiedy będzie kolejny rozdział. Ferie mamy, niestety, w ostatnim terminie.
Dzięki za przeczytanie.
Mil besitos. ♥
J & B

piątek, 10 stycznia 2014

Rozdział 85

Rozdział 85.

Pogrążona w rozmyślaniu wracałam do domu. Wciąż zastanawiałam się nad tym, co powiedział mi Conrado. Muszę uwierzyć w siebie. Zaufać sobie. Swoją drogą pewnie właśnie sprząta gabinet po mojej wizycie. Zachowałam się co najmniej jak wariatka.

"Matko święta, chodzę do psychologa" - pomyślałam. - "Jeżeli czegoś ze sobą nie zrobię, to jak tak dalej pójdzie, niedługo dostanę kartę stałego klienta. Zniżka u psychologa, no pięknie..."
Zastanawiając się dalej nad sensem życia, nawet nie zauważyłam, że na kogoś wpadłam. Wymamrotałam jakieś przeprosiny. Nagle poczułam czyjeś dłonie na moich ramionach.
- Angie, co się dzieje? - rozpoznałam głos mojego przyjaciela.
- Daj mi spokój - powiedziałam, jednak zaraz pożałowałam swoich słów. Warczę na Bogu ducha winnego Pabla.
- Nie dam ci spokoju, dopóki nie dowiem się, co z tobą.
- Mam zwyczajnie wszystkiego dość.
- Czy to przez Germana? - spytał nagle.
- Nie. Z Germanem wszystko jest cudownie... - zauważyłam, że mężczyzna poczerwieniał. - Po prostu czuję, że nie jestem już nikomu potrzebna.
- Angie, nawet tak nie mów!
Po tych słowach znalazłam się w jego objęciach. Wtuliłam się w niego, starając się uspokoić oddech. Pablo pogłaskał mnie po plecach. Przygryzłam dolną wargę, starając się nie rozkleić.
- Juuuuuhu! Angeles! - usłyszałam nagle.
"O nie, tylko nie on. Błagam, żeby to nie był on..." - przeszło mi przez myśl. Oderwałam się od przyjaciela, który spojrzał na mnie pytająco. Nic nie odpowiedziałam, tylko spojrzałam w stronę, skąd dobiegało wołanie.
- Tutaj, Angeles!
Tak jak myślałam, to był Julio. Uśmiechnął się do mnie zawadiacko i już po chwili chwycił moją dłoń, aby musnąć ustami jej grzbiet. Następnie wciąż się uśmiechając obleciał wzrokiem mojego towarzysza. Zazdrościłam mu tej ujmującej wręcz pogody ducha.
- Co to za typek? - spytał mnie ochrypłym szeptem. Chyba chciał, żeby mój przyjaciel tego nie usłyszał, jednak marnie mu to wyszło.
- Jestem Pab... - zaczął przez zaciśnięte zęby, jednak przerwałam mu.
- A co cię to obchodzi? Nie dość mi już kłopotów narobiłeś?! - warknęłam.
- Kłopotów? Ja? Ależ Angeles...
- Tak ty! Dobrze ci radzę, znikaj, jeżeli nie chcesz zapoznać się z moim prawym sierpowym - zacisnęłam dłonie w pięści. Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej. Moje słowa musiały brzmieć komicznie. Mi jednak wcale nie było to śmiechu.
- Angeles, Angie, Angusiu, Angusiuniu...
Poczułam jak krew buzuje mi w żyłach. Wycelowałam pięść prosto w jego nos. Uderzyłam go w twarz. najpierw z lewej, potem z prawej ręki. Zupełnie się tego nie spodziewał. Pablo próbował mnie powstrzymać, jednak wyrwałam mu się, kopiąc go w kostkę. Następnie uderzyłam Julio w brzuch kolanem i zaczęłam dziko wymachiwać rękami. Po chwili skapitulowałam i rzuciłam się do ucieczki, pozostawiając Pabla trzymającego się za kostkę i zgiętego w pół Julio.
Biegłam przed siebie. Już po kilku minutach brakowało mi tchu. Mimo to pędziłam dalej. Minęłam budynek studio, a następnie willę Castillo. W końcu dotarłam do celu mojej podróży. Stałam przed moim starym mieszkaniem. Znajdowało się ono w niewielkiej kamiennicy. Weszłam do środka i pobiegłam na drugie piętro. Na dnie torebki odnalazłam pęk kluczy. Wypróbowałam kilka z nich, aż w końcu srebrny sprawił, że zamek puścił. Weszłam do mieszkania i zamknęłam się na wszystkie spusty. Dawno nie odwiedzałam tego miejsca. Na szafkach osiadła gruba warstwa kurzu, a całe mieszkanie świeciło pustkami i przepełniała je głucha cisza. Nie przejęłam się tym zbytnio. W pośpiechu rzuciłam buty i płaszcz gdzieś w kąt i odnalazłam sypialnię. Rzuciłam się na łóżko i ukryłam twarz w poduszce. Nie chciało mi się płakać. Nie. Byłam wściekła. Byłam poirytowana. Byłam zła na samą siebie. Byłam... byłam połączeniem wszystkich, negatywnych emocji.
Leżałam tak przed kilka minut starając się uspokoić. Nikt nie wiedział gdzie jestem. I dobrze. Potrzebowałam pobyć sama. Zaśmiałam się gorzko z własnej żałosności. Po chwili stwierdziłam, że nie wytrzymam bezczynnie ani chwili. Otworzyłam jedną z szuflad i odnalazłam małą ściereczkę zrobioną z różowej mikrofibry. Wytarłam kurze z regałów i szafek. W niecałą godzinę doprowadziłam pomieszczenie do pedantycznej czystości. Następnie znalazłam płytę z mieszanką dołujących piosenek. Kupiłam ją jeszcze w liceum. Czasami lubiłam zamykać się sama ze sobą i opadać na dno rozpaczy. Umieściłam płytę w odtwarzaczu i kliknęłam play. Usiadłam na łóżku i objęłam kolana ramionami. Przymknęłam oczy, zatracając się w muzyce. Po chwili moja nostalgia została zmącona. Rozległ się dźwięk telefonu. Zerknęłam na wyświetlaczu. Oczywiście. Dzwonił German. Westchnęłam i odrzuciłam połączenie. Sytuacja powtórzyła się jeszcze trzy razy. W końcu skapitulowałam i odebrałam. W słuchawce rozległ się głos mojego narzeczonego.
- Angie? Kochanie, gdzie ty jesteś? Masz pojęcia, jak się o ciebie martwię? Dlaczego nie odbierasz? - milczałam. - Angie? Co się z tobą dzieje? Wracaj do domu. Jest okropnie późno.
Spojrzałam na zegarek. Wskazywał 22.10. Jak zwykle przesadza.
- Angie? Angie?!
- German, proszę, daj mi spokój. Chcę być sama - powiedziałam i zakończyłam rozmowę, po czym wyłączyłam telefon.
Opadłam po pościel i wtuliłam głowę w poduszkę. Wzięłam głęboki oddech i poczułam, jak odpływam...

Obudził mnie dzwonek do drzwi. Ktoś dobijał się jak wariat. Po chwili usłyszałam głos mojego narzeczonego.

- Angie! Angie, wiem, że tam jesteś! - po tych słowach zadzwonił jeszcze kilka razy. - Angeles, nie bądź dziecinna.
Nie odezwałam się ani słowem, jednak German najwyraźniej nie zamierzał się poddać. Spojrzałam na zegarek w komórce. 2:38 Jeżeli miał zamiar dzwonić do rana, proszę bardzo.
- Angie! - nie odpowiedziałam. - Dość tego!
Po tych słowach usłyszałam dźwięk mocnego uderzenia. Wygląda na to, że German wyważył drzwi. Sumo style. Nie ruszyłam się z miejsca. Po chwili wparował do pokoju, w którym się znajdowałam.
- Angie! Wiedziałem, że tu jesteś! Co się dzieje? - podszedł do odtwarzacza i wyłączył dołującą muzykę. - Przepraszam cię za te drzwi. Ja.. odkupię ci je...
- Idź sobie - powiedziałam głosem pozbawionym emocji.
- Kochanie, chodź. Wracamy do domu.
- Nigdzie z tobą nie idę.
- Angie, wszyscy się o ciebie martwimy...
"Oczywiście. Martwią się. Akurat. Violetta pewnie cieszy się, że zniknęłam i w spokoju obściskuje się z Diego" - pomyślałam. Moje myśli przekraczały już jakiekolwiek granice...
Poczułam dłoń mężczyzny na plecach. Powoli uniosłam powieki i odkryłam, że usiadł obok mnie na łóżku.
- Kochanie... Co się z tobą dzieje?
- Zostaw mnie.
- Nie zostawię cię, dopóki mi nie powiesz, o co chodzi.
Nie odpowiedziałam. W tej chwili mężczyzna złapał mnie za ramiona i przyciągnął do siebie. Zaczęłam się wyrywać, jednak był ode mnie o wiele silniejszy. Poczułam, jak łzy wypełniają mi oczy. Wciąż milczałam.
- Angie, powiedz coś w końcu. Powiedz mi, co zrobiłem. Powiedz, że mnie nienawidzisz. Wykrzycz mi w twarz, że jestem dupkiem. Ale błagałam, przestać tak milczeć.
- Nie jesteś dupkiem - powiedziałam z zadziwiającym mnie samą spokojem.
- Jestem, skoro sprawiłem, że płaczesz.
- German, nie rozumiesz, że nie płaczę przez ciebie?! Moim problemem jestem ja sama! Kocham cię, rozumiesz? Ale ty nie możesz kochać kogoś takiego jak ja. Jestem niezdecydowana. Jestem słaba. Wiecznie mam jakiś problem. Ciągle pakuję się w jakieś kłopoty. Wszystko przez moją własną głupotę!
Nie panowałam nad sobą. Wymierzyłam sobie cios w policzek otwartą dłonią. Nie pomogło.
- Powinieneś znaleźć sobie kogoś lepszego ode mnie! Na świecie jest mnóstwo kobiet piękniejszych ode mnie, mądrzejszych, bogatszych, więcej wartych niż ja!
- Angeles, jak możesz wygadywać takie rzeczy? Kocham cię. Tylko ciebie! Nic i nikt tego nie zmieni. Żadna kobieta na świecie nie dorównuje tobie. Przestań wygadywać te bzdury i, na Boga, nie płacz już dłużej! Kocham cię za to jaka jesteś. Kocham twoje szaleństwa, twój dotyk, twoje usta, spojrzenie twoich szmaragdowych oczu. Zakochałem się w Angeles, która była uśmiechnięta, która potrafiła wszystko obrócić w żart. Wiem, że nadal taka jesteś, Angie.
Spuściłam głowę. Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Nie mogłam uwierzyć w to, co mówi. Czułam się słaba, pusta, bezwartościowa... German uniósł mój podbródek.
- Spójrz na mnie i nie bój się mnie kochać - szepnął.
Odważyłam się i spojrzałam mu w jego czekoladowe oczy. Ich spojrzenie było dla mnie jak narkotyk. Mężczyzna wsunął dłoń między moje loki, drugą ręką wciąż obejmując mnie w pasie. Moje serce biło jak oszalałe. Powoli zbliżył się do mnie, aż w końcu jego usta napotkały moje. Pocałował mnie. Cóż, to było nieuniknione. Robił to tak delikatnie, jakby bał się, że ucieknę. Wciąż lekko drżąc, niepewnie oddałam mu pocałunek, rozchylając lekko wargi. Całował mnie coraz namiętniej, z każdą chwilą przekazując mi kolejne dawki swojego pokrzepiającego ciepła. W końcu osunęliśmy się na łóżko. German był nade mną. Powoli, oddychając ciężko, odsunęłam się od niego. Nie chciałam niczego więcej. Nie teraz. Nie w takim stanie.
Wciąż był nade mną i patrzył mi w oczy.
- Chcę spędzić z tobą resztę życia, Angie. Kocham cię. Najbardziej na świecie.
Pocałował mnie delikatnie w szyję. Poczułam na ciele przyjemny dreszcz. Pozwoliłam mu żeby mnie przytulił. Sama wtuliłam się w jego tors i przymknęłam oczy.
- Ja ciebie też... - wyszeptałam.
Nie dane nam jednak było długo cieszyć się samotnością, gdyż zadzwonił telefon mojego narzeczonego.
- Halo? - odebrał wciąż mnie przytulając. Nie miał włączonego głośnomówiącego, mimo to słyszałam każde słowo w słuchawce. Rozpoznałam spanikowany głos Ramallo.
- German? Gdzie ty jesteś? Co z Angie?
- Spokojnie, już ją znalazłem.
- Przyjedźcie do domu! Szybko! Violetta zniknęła!
- Jak to?!
- Nie ma jej. Nie wiem, co mogło się z nią stać. Ostatnim razem widziałem ją po południu w domu. Później wyszła z tym chłopakiem i już nie wróciła.
- Co?! A to drań! Zaraz będziemy! - rozłączył się. - Angie, muszę jechać do domu, Violetta...
- Tak, wiem. Już. Jadę z tobą!
German pokiwał tylko głową. Wybiegliśmy przez wyłamane drzwi i wsiedliśmy do samochodu. Mężczyzna prowadził wyjątkowo nerwowo. Kilka razy cudem uniknęliśmy stłuczki. Wreszcie dotarliśmy do domu.

W progu powitali nas Ramallo, Tulio i Olga.

- Dzwoniłem już na policję. Właśnie mieliśmy zacząć jej szukać. Bliźniaki zostaną w razie jakby wróciła - wyrecytował.
- Zabiję go. Zabij, zakopię, odkopię, ożywię i jeszcze raz zabiję! - mój narzeczony był na skraju wytrzymałości.
Wtem ktoś zapukał do drzwi. Gestem kazałam mężczyznom usiąść i wpuściłam do środka Diego. Ojciec Violi wyglądał jak trafiony piorunem.
- Gdzie jest Violetta? - zapytałam chłopaka, uprzedzając atak pana domu.
- Nie ma jej tu? Przyszedłem, bo mieliśmy wieczorem poćwiczyć... - zaczął.
- Jasne, że jej nie ma! Porwałeś ją, ty... - przerwał mu mój narzeczony.
- Nie widziałem jej od kilku godzin. Poszliśmy po nuty do studia, a potem powiedziała, że musi coś załatwić i żebym wpadł wieczorem. No bo po co bym przychodził, gdybym ją porwał? Żeby was o tym poinformować? - zadrwił młodzieniec.
- Diego, to nie jest śmieszne. Nikt jej nie widział od kilku godzin - uciszyłam go.
German dalej patrzył na chłopaka jakby chciał go poćwiartować.
- Idź, poszukaj jej w studio, a my przeszukamy dom.
Chłopak skinął głową, ukłonił się i opuścił pomieszczenie, zostawiając mnie z ukochany, Olgą, Ramallo i Tulio.
- Sprawdzaliście w pokoju Marii? - skierowałam pytanie w stronę gosposi oraz asystenta mojego narzeczonego.
Zanim zdążyli cokolwiek odpowiedzieć światło zgasło z głuchym trzaskiem. Zapadła cisza i całkowite ciemności. Stałam jak sparaliżowana. Nagle usłyszeliśmy dźwięk przywodzący na myśl piłowanie drewnianej belki, a następnie odgłosy przypominające kroki słonia. Przerażona podeszłam do Germana i wtuliłam się w niego. Objął moje plecy, przyciskając mnie do siebie. Po chwili poczułam jego usta w okolicy moich. Pocałował mnie krótko i delikatnie, szybko się odrywając. Dudnienie kroków stawało się coraz wyraźniejsze, zupełnie jakby domniemany słoń był bliżej i bliżej nas. Wydałam z siebie zduszony okrzyk, jeszcze mocniej wtulając się w ukochanego. Chwilę później coś trzasnęło i znów zapaliło się światło. Zamrugałam, starając się przyzwyczaić oczy do blasku.
- Angie... - usłyszałam za sobą głos mojego narzeczonego. Odwróciłam się, odkrywając, że osobą, która mnie przytula nie był on, lecz Tulio. Uświadamiając to siebie, przewróciło mi się w głowie. Momentalnie odsunęłam się od niego, spoglądając na młodzieńca niepewnie. Spojrzał na mnie, wciąż milcząc i uśmiechnął się zawadiacko. Przeniosłam wzrok na Germana. Zauważyłam, że tuląca się do niego Olga wciąż ma zaciśnięte powieki. Szturchnęłam ją delikatnie w ramię.
- Co?! Ach! Ramallo? Oj, przepraszam pana - Olga zachichotała i odeszła od mojego narzeczonego.
Odwróciłam się. Ze schodów zeszła Violetta. W rękach trzymała zakurzoną, niegdyś jasnoróżową gitarę akustyczną. Miałam wrażenie, że gdzieś już widziałam podobną.
- Violetta?! - zdumiał się pan domu. - Co ty tu robisz?
- Aa nic. Stoję. Wybaczcie ten zanik prądu, chyba coś odłączyłam, kiedy starałam się otworzyć tą klapę na strychu...
- Co?! Jaką klapę?! Violetta, gdzie ty byłaś?! Policja cię szukała! Zniknęłaś po południu, a pojawiasz się nad ranem?!
- Tą klapę w suficie na strychu. Dzisiaj rano przeczytałam w pamiętniku mamy, że schowała na tam swoją starą gitarę. Chciałam ją znaleźć. Niestety zdaje się, że przysnęłam podczas piłowania zamka. Obudziłam się dopiero jakieś pół godziny temu. Chyba odcięłam jakiś przewód, ale pomajstrowałam i naprawiłam - podrapała się po głowie, ziewając. Dopiero teraz zauważyłam, że jej włosy były nienaturalnie puszyste, jakby poraził ją prąd. - Chyba tyle, możesz już zamknąć buzię, tato.
Spojrzałam na Germana. Słuchał opowieści córki z wybałuszonymi oczami i zaskoczoną miną. Przeniosłam wzrok na instrument trzymany przez jego córkę. Przypomniało mi się, jak Maria grała mi na tej gitarze kołysanki, kiedy byłam mała. Kąciki moich ust powędrowały ku górze na to wspomnienie. Violetta dopadła instrumentu i zaczęła uderzać w struny. Już po pierwszym dźwięku słychać było, że nikt dawno tej gitary nie stroił.
- Violetta, daj już dzisiaj spokój z tym graniem. Zabierz gitarę do pokoju. Nastroisz ją rano - dodał odgadując zamiar córki. - Jest już grubo po czwartej.
Po tych słowach German powędrował na górę. Odprowadziłam go wzrokiem po czym spojrzałam na siostrzenicę.
- Pamiętam, jak twoja mama grała mi na tej gitarze kołysanki. Obiecaj mi, że jutro coś zagramy.
- Dobrze, Angie - uśmiechnęła się do mnie słodko.
- A teraz leć do łóżka - pocałowałam ją w czoło i odesłałam do swojego pokoju.
Odwróciłam się. Olga i Ramallo zdążyli już gdzieś się ulotnić. W pomieszczeniu zostałam sama z pomocnikiem Germana. Spojrzałam na niego niepewnie. Rytm mojego serca nieznacznie przyspieszył. On również milczał, wciąż się uśmiechając. Spojrzałam na niego piorunującym wzrokiem.
- Możesz mi wyjaśnić czemu to zrobiłeś?
- Jaaa? Przecież to ty się do mnie przytuliłaś. Zaraz... Tylko mi nie mów, że pomyliłaś mnie z tym swoim nudnym narzeczonym.
- Nie przeginaj pałki, bo...
- Bo? Bo co, powiesz Germanowi, że mnie pocałowałaś?
- Przecież to ty... - zaczęłam, ale nie dokończyłam.
- Pójdę już. Dobrej nocy, Angeles - posłał mi szelmowski uśmiech i opuścił dom.
Westchnęłam. nagle rozległ się dzwonek telefonu. Kto mógł dzwonić o tej porze?
- Halo?
- Halo? Germanek? Valentinka? - ryknął skrzekliwy głos. 
- Ni... - próbowałam powiedzieć, ale bezskutecznie. Nic nie było w stanie przerwać mojemu rozmówcy.
- Tu babcia Brunhilda! Mam nadzieję, że już nie śpicie! Wybiła dziewiąta!
- Francja leży w innej strefie cza...
- Dobrze, że pytasz, Germanku! Jestem zdrowa jak ryba! Dzwonię, żeby was poinformować, że zapraszam was do mojej rezydencji na Wielkanoc! Oczywiście weźcie pannę... Ekhm... Panią Olgę i kochanego pana Ramalla. I te dwójkę wyjątkowo żywych bachorów, które są na ich wychowaniu! Rodzina musi być razem! Tylko nie bierzcie tej wywłoki! Nie będzie umiała się odnaleźć w mojej rezydencji! Nie mówiąc o jej niewychowanej matce! Ale pewnie się już jej pozbyłeś, prawda?! Poznałeś się na niej!
- Ależ to ja, proszę...
- To jasne, że miałam rację! Pewnie uciekła z tym dresiarzem! Powiedz Valentince, żeby zapomniała o niej! I żeby znalazła lepsze przyjaciółki, bo zapewne dalej się trzyma z koniem i szczurzycą. Ten maluch, który do mnie ostatnio dzwonił... O, Javier! Twierdził, że ma nowego absztyfikanta. Niejakiego Diego! To prawda?
Mówił, że to bardzo mądry i dobrze wychowany młodzieniec. Z jego relacji wynika, że zawsze chodzi przyzwoicie ubrany, w garnitur i ma porządną kwotę na koncie! Javier to ten przemądrzały maluch w okularach, tak? I weźcie stroje kąpielowe, ale przyzwoite. Nie takie jak te, które nosiła ta cała Angie. Jak szukałam narkotyków w jej szafie widziałam, że jej stroje to ledwie kilka sznurków. Doprawdy! Ladacznica! I znalazłam ci idealną żonę! Ma na imię Jelizawieta i jest córką bogatego rosyjskiego człowieka. Pochodzi z dobrej rodziny! Nie mówi po hiszpańsku ani francusku, ale jest bardzo ładną, dobrze zbudowaną kobietą! Już się cieszy na twój przyjazd! 
- Pani Brunhildo, ale ja...
- Też cię kocham Germusiu! Muszę już iść, czeka na mnie śniadanie! Jeszcze wystygnie! Całuski! Pozdrów wszystkich! I dobrze, że już się jej pozbyłeś - w tym momencie kobieta rozłączyła się, zostawiając mnie osłupiałą.
Do głowy przyszła mi tylko jedna myśl - "Jak surowe pomidory mogą wystygnąć". Mimowolnie parsknęłam śmiechem i udałam się na górę. Weszłam do sypialni mojej i Germana. O dziwo nie zastałam tam ukochanego. Przebrałam się w piżamę i weszłam do łóżka. Mimo dochodzącej już szóstej rano, nie chciało mi się spać. Bezmyślnie wpatrywałam się w błękitną ścianę.
Nagle ni stąd, ni zowąd pojawił się nikt inny jak Piotruś Pan.
- Angie - powiedział rześko.
- Cześć - mruknęłam. - Mogę wiedzieć co tutaj robisz? Ostatnio odwiedza mnie wiele dziwnych postaci...
- Jak to co? Przyszedłem cię zobaczyć. Możemy też gdzieś polecieć, moja cesarzowo.
- Po pierwsze, nie twoja. Po drugie, nigdzie się nie wybieram - żachnęłam się.
Młodzieniec w ogóle się tym nie przejął. Z grację przeleciał pod sufitem i wylądował na biurku.
- Naprawdę wolisz tego nudziarza? - zapytał, chichocząc. - Trudno. Ale musisz wiedzieć, że jestem...
- Tylko proszę, nie mów, że jesteś ukrytą częścią mnie, czy coś - przerwałam mu.
Piotruś przeczesał włosy ręką i uśmiechnął się zawadiacko.
- Chodziło mi, że jestem i zawsze będę pierwszym chłopcem, o którym myślałaś. Ale skoro już tu jestem, to powinnaś wiedzieć, iż istnieję tylko dlatego, że we mnie wierzysz.
- A co jeśli przestanę?
- Wtedy zniknę. Ale nie przestaniesz, bo dobrze wiesz, że rozmowa ze mną, nawet bezsensowna, pomaga ci - przybysz wyjął z kieszeni piszczałkę i powoli przytknął ją do ust. - A teraz posłuchaj.
Za instrumentu zaczęły wypływać dźwięki. Każda nuta tej cudownej melodii wydawała się być niezbędna. Każda sekunda gry hipnotyzowała mnie. O niczym więcej nie myślałam, marzyłam tylko, by ta chwila trwała wiecznie. Miałam wrażenia, iż ta dziwna pieśń pokazuje mi baśniową krainę z moich dawnych, utraconych snów. Chciałam zapisać ten utwór, ale nie byłam w stanie się poruszyć. Bałam się, iż dźwięki prysną niczym bańki mydlane. Niespodziewanie zapadła cisza.
- Powiedz czego pragniesz. Może twoje marzenia są bliżej niż myślałaś... - szepnął Piotruś wprost do mojego ucha.
Następnie pstryknął. Okiennice rozchyliły się, wpuszczając do pokoju świeże, poranne powietrze. Chłopiec ostatni raz uśmiechnął się do mnie i odleciał w stronę drugiej gwiazdy na prawo. Mimowolnie roześmiałam się, gdy okno z powrotem wróciło na swoje miejsce.
- Angie? - drzwi sypialni otworzyły się. Stanął w nich German. Był w samych spodniach od piżamy. Zmierzyłam go wzrokiem. Moją uwagę przykuł jego idealnie zbudowany, umięśniony tors. Uśmiechnęłam się mimowolnie. - Do kogo mówiłaś?
- Eee... Do nikogo - zauważyłam, że uśmiechnął się widząc, jak reaguję na widok jego półnagiej odsłony.
Usiadł na łóżku i spojrzał na mnie. Głupkowaty uśmieszek nie znikał z jego twarzy.
- Przecież słyszałem - spojrzał mi w oczy, obejmując mnie ramieniem. Zadrżałam.
- A więc najwyraźniej ci się wydawało - starałam się nie poddawać, chociaż w tej grze on miał znaczniej lepszą pozycję od mojej. - Jak chcesz, dam ci numer do dobrego laryngologa.
- To było prawie zabawne, Angeles - przeciągnął się, ziewając. - Nieszczególnie chce mi się szukać bluzki... - dodał, widząc, że się zarumieniłam. - Aa może ty też ją sobie odpuścisz?
Po tych słowach pocałował mnie delikatnie w szyję i zaczął dobierać się do guzików od mojej piżamy.
- Nie da dużo sobie, pozwalasz? - prychnęłam, odpychając go lekko od siebie.
- Nie, chyba nie - zaśmiał się i, chwytając mój podbródek, pocałował mnie czule i pewnie w usta. Powoli się odsunął, sprawiając, że zapragnęłam więcej.
Tymczasem on objął mnie w talii i nie dając mi żadnej szansy na obronę, przetoczył się na plecy. Chwilę później trzymał mnie nad sobą. Zaśmiałam się głośno. Nie próbowałam się wyrywać i chociaż nie była to dla mnie zbyt bezpieczna pozycja, ufałam, że mnie nie puści. Spojrzałam mu w oczy. Jednym płynnym ruchem przyciągnął mnie do swojej piersi. Czułam na sobie jego gorący oddech. Nasze klatki piersiowe stykały się, więc czułam także przyspieszone bicie jego serca. Bardzo wolno przejechałam dłonią po jego torsie. Wydał z siebie pomruk aprobaty i pogłaskał mnie dłonią po włosach, plecach, następnie mocno do siebie przytulił. Oplotłam jedną ręką jego kark, drugą zaś oparłam na jego ciepłym torsie, rozkoszując się dotykiem jego mięśni.
- Kocham cię, księżniczko - wyszeptał i zamknął oczy. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej i odpłynęłam w błogi niebyt.
_____________________________________________
I tak oto kolejny rozdział za nami.
Ninja style again. Mała bójka. Angeles znów na dnie rozpaczy. Violkę kopnął prąd. xD 
Tulio zły, zły Tylio. Brunhilda. XD No i wreszcie - jest Germangie, jak obiecywałyśmy. :>
Rozdział przypadł wam do gustu?
Saludarle, queridas. ♥
J & B

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Jednorazówka: Angie w krainie czarów

UWAGA! TEKST JEST PSYCHOPATYCZNY! PRZED UŻYCIEM SKONSULTUJ SIĘ Z PSYCHOLOGIEM, GDYŻ KAŻDY TEKST PRZEZ NAS NAPISANY MOŻE ZAGRAŻAĆ TWOJEMU ŻYCIU I ZDROWIU.

Było słoneczne popołudnie. Leżałam nad basenem i starałam się nacieszyć ostatnimi ciepłymi dniami. Kępka drzew tłumiła dobiegające z ulicy hałasy. Z pobliskiej jabłoni spadł pierwszy liść. Zatańczył na wietrze i opadł do basenu, burząc idealną gładkość tafli wody. Zamknęłam oczy, starając się odpłynąć w błogi świat snu.

Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Niechętnie rozchyliłam powieki. Przez ogród przebiegał właśnie Ramallo. Jedną ręką poprawiał białe jak śnieg włosy, a w drugiej trzymał telefon i sprawdzał godzinę.
- Jestem już spóźniony! O rany, rany! - zawołał i wyminął pas tui.
Zaskoczona zachowaniem mężczyzny, podniosłam się i ruszyłam za nim. Przedarłam się przez gęste krzewy, ale jego nigdzie nie było. Zdumiona przeszłam jeszcze kilka kroków. Nagle poczułam, że tracę grunt pod nogami. Starałam się czegoś złapać, ale było już za późno - wpadłam do olbrzymiej, króliczej nory. Spadałam i spadałam... Po drodze mijałam wieszaki z ułożonymi kolorystycznie krawatami, idealnie czyste, wykrochmalone koszule... Lot trwał tak długo, iż zdążyłam policzyć wszystkie guziki do mankietów, które pokrywały całą ścianę. Było ich ponad cztery tysiące. 
Gwałtownie poczułam grunt pod nogami. Znalazłam się w olbrzymiej kuchni. Podeszłam do blatu i sięgnęłam

po najbliższą buteleczkę. Widniał na niej napis "Wypij mnie". Wzruszyłam ramionami i opróżniłam pojemniczek jednym haustem. Już po kilku sekundach zorientowałam się, że to był błąd. Ręce i nogi zaczęły mi się kurczyć. To samo działo się z resztą ciała. Malałam dopóki nie osiągnęłam nieco ponad dziesięciu centymetrów. Stałam teraz na blacie i modliłam się o coś co zwróci mi mój dawny wzrost. Niestety, moje błagania przerwało trzęsienie ziemi. Schowałam się czym prędzej za tosterem. Do kuchni wkroczyła Olga. Ona, w przeciwieństwie do mnie, nie piła żadnej podejrzanej substancji, więc jej wzrost był normalny. W dłoni dzierżyła pieprzniczkę, którą nieustannie potrząsała. Stała tak dobrą chwilę, aż w pewnym momencie kichnęła. Raz, drugi, trzeci... Każde jej kichnięcie było dla mnie jak huragan. Złapałam się leżącego kabla odchodzącego od tostera i starałam się nie dać strącić w przepaść pomiędzy blatem a ścianą. 
Wtem do pomieszczenia wszedł ktoś jeszcze. Skarpetki do baletnic, chude niczym nitki makaronu nogi, spódniczka w obowiązkowym miętowym kolorze, fioletowa wstążka upodabniająca postać do prezentu, różowa koszulka z jednorożcem i włosy, z których tłuszcz wystarczyłby na kilkanaście porcji frytek... Do kuchni weszła Violetta. Sięgnęła po babeczkę, którą zaczęła uparcie obgryzać.
- Violu! To ja! Jestem koło tostera! - wołałam, jednak bezskutecznie.
Dziewczyna powiedziała coś do Olgity i wybiegła. Gosposia tymczasem poszła do salonu. Zostałam sama. Głód powoli zaczął mi dokazywać, więc zjadłam kawałek leżącej obok babeczki. Wtem stało się coś niezwykłego. Zaczęłam rosnąć. Minęłam jednak swój normalny wzrost i zatrzymałam się dopiero, gdy musiałam kucnąć, aby zmieścić się w pomieszczeniu. Westchnęłam i cudem przecisnęłam się przez drzwi wyjściowe.

Gdy tylko znalazłam się przed domem, rozprostowałam się i ruszyłam w stronę Studia On Beat. Budynek był odpowiedniej wielkości. Mogłam swobodnie wejść do środka. Koło wejścia zauważyłam Maxiego, Camilę i Fran. Malowali oni zawzięcie grusze. Wszyscy ubrani byli w stroje z wzorem przypominającym karty do gry.
- Co wy robicie? - zapytałam.
- Malujemy - odpowiedział chłopak.
- Zasadziliśmy grusze zamiast jabłoni. Przemalowujemy ją, żeby król się nie zorientował. Inaczej skróci nas o głowę. - Wyjaśniła Francesca, zawzięcie wymachując pędzlem.
Wzruszyłam ramionami i otworzyłam drzwi. Niespodziewanie ujrzałam uśmiech. Nad uśmiechem wyrósł nos, oczy... I oto przede mną stanęła Jade o twarzy kota. Zamurowało mnie.
- I co tak stoisz, kochanieńka? Lepiej byś mi zielonej herbaty zrobiła. - mruknęło stworzenie.
- Nie mam herba... Gdzie znajdę kogokolwiek? Po za tobą, oczywiście...
- Nie masz? Trudno. Gdziekolwiek. Możesz iść do pokoju nauczycielskiego, trwa właśnie herbatka, na którą nie zostałam zaproszona - tu Jade prychnęła. - Ale wszyscy jej uczestnicy są obłąkani.
- Nie chcę przebywać pośród obłąkanych - odrzekłam.
- O, temu nie zaradzisz. Wszyscy tu jesteśmy obłąkani. Ja jestem obłąkana. Ty jesteś obłąkana.
- Wcale nie jestem obłąkana! - zaprzeczyłam.
- Jesteś. Inaczej by cię tu nie było... - szepnęłam i zaczęła znikać.
Wreszcie został tylko uśmiech, który po chwili również znikł.
"Ciekawe czy Jade ma teraz modne futro..." - pomyślałam i wkroczyłam do wskazanego pomieszczenia. Przy stole zasiadali German, Beto oraz Antonio.  Mój szwagier miał na głowie kapelusz i przygryzał herbatnika. Beto miał długie uszy i z namaszczeniem popijał mleko. Jedynie Antonio, z głową opartą o blat, pochrapywał cicho. Żaden z mężczyzn nie zwracał na mnie uwagi. Usiadłam więc na krześle koło ojca Violi i zaczęłam przysłuchiwać się rozmowie.
- ...zaiste, cóż za dziwy. Jak można się żywić samą melasą?! - oburzył się Beto, pomiędzy kolejnymi łykami naparu.
- Zaraz, zaraz! Ty jesteś Angeles, nieprawdaż? - zwrócił się do mnie nagle mężczyzna w kapeluszu.
- Owszem...Ale... Co tu się dzieje? - wykrztusiłam.
- Mówisz jakbyś była tu po raz pierwszy... - rzucił German i na widok mojej miny zamarł. - Ona nic nie pamięta!
- Nic a nic? - upewnił się nauczyciel gry na instrumentach.
- A powinnam coś pamiętać? - zapytałam.
Mężczyźni wymienili spojrzenia i westchnęli.
- Idź po niego - rzucił tylko mąż mojej siostry.
 Beto wstał i wyszedł. W milczeniu czekaliśmy na jego powrót. Po kwadransie mężczyzna wrócił w towarzystwie Tomasa. Młodzieniec trzymał w dłoni skręta, a jego skóra była błękitna.  
- Kim jesteś? - zwrócił się do mnie.
- Angie. A przynajmniej tak sądzę.
- Tak sądzisz? - mruknął i wypuścił z ust chmurę dymu. - Czyli nie pamiętasz...
Następnie bez słowa położył dłonie na mojej głowie. Przez umysł przepłynęła mi fala myśli i wspomnień. Nagle jedno ze wspomnień stało się wyraźniejsze. Zgięłam się czując gwałtowny ból głowy. Potrząsnęłam nią, ale nic nie było w stanie go zamazać. Przed oczami miałam pocałunek - mój i Germana.
- Wystarczy! -  rozległ się głos Antonia.
Fala minęła. Wyprostowałam się i napotkałam spojrzenie czekoladowych oczu. Kiwnęłam głową i zbliżyłam się do mężczyzny. On zrozumiał. Bez słowa wyszliśmy z pokoju nauczycielskiego. Na korytarzu uśmiechnęłam się nieśmiało do szwagra, a on zdjął kapelusz. Przysunęłam się o krok bliżej. Nasze nosy stykały się. Powoli, z pewną nostalgią, nasze usta złączyły się. Pocałunek, który z początku był delikatny, z każdą sekundą stawał się bardziej namiętny. Mężczyzna zaczął błądzić dłońmi po guzikach mojej bluzki, starając się je odpiąć. Ja jednym ruchem zdjęłam mu halsztuk i zaczęłam walczyć z batystową koszulą. Dziwne, ale nigdy nie przypuszczałam, że między mną a nim, może być coś więcej. A teraz? Teraz pozwalałam, by zawładnęły mną skrywane uczucia.
- Wiesz co łączy gawrona i sekretarzyk? - szepnął German niskim głosem, odrywając się ode mnie na chwilę.
- Nie mam pojęcia - odparłam.
- Ja też nie...
Mężczyzna obdarowywał pocałunkami moją szyję, mój obojczyk...
- Spóźnię się! Na mój krawat, spóźnię się! - głos Ramallo otrzeźwił nas.
Spóźnialski wyminął nas i wbiegł do sali Gregoria. Zawstydzeni doprowadziliśmy się do porządku i rozeszliśmy się. Ja udałam się w ślad za przyjacielem mojego niedoszłego kochanka.


W pomieszczeniu panował półmrok. Wytężyłam wzrok. Pod ścianą stały dwa trony, przed którymi klęczał Pablo. Miał sińce na policzkach i ślady krwi na plecach. Podbiegłam do niego.
- Stój! - rozległo się nagle.
W sali rozbłysło światło. Na tronach siedzieli Gregorio i Jackie. Do niej należał głos.
- Odsuń się od niego albo każę cię skrócić o głowę! - wrzasnął mężczyzna w koronie.
Mimowolnie posłuchałam się.
- Pablo Galindo, jesteś oskarżony o kradzież skórzanych pantofli, rozmiar 44. Czy przyznajesz się do winy?
- Nie - wychrypiał oskarżony. - To nawet nie mój rozmiar.
- Łżesz! Skrócić o głowę! - miotał się Gregorio. 
- Nie, ją skróćmy! - zawołała Jackie i wskazała mnie palcem.
Po krótkiej dyskusji postanowili skazać nas oboje. Podbiegłam szybko do przyjaciela i zerwałam mu z dłoni więzy. Następnie wybiegliśmy z pomieszczenia nim ktokolwiek zdążył zaprotestować. Zdyszani, ukryliśmy się w sali od muzyki. Nie byliśmy tu jednak sami. Na keyboardzie siedziała Ludmiła i przyglądała się nam. Nim zdążyłam pomyśleć, wyrecytowałam wierszyk.

Ludmi na keyboardzie siadła,
Potem Ludmi z niego spadła.
I nie sprawią wszystkie króla konie ni żołnierze, 
Że się znowu nasza Ludmi w jedną całość zbierze.

Jak powiedziałam, tak się stało. Dziewczyna spadła z instrumentu i z głośnym hukiem roztrzaskała się o podłogę. Zdumiona spojrzałam na Pabla i poczułam ogarniającą mnie niemoc. Obraz zaczął się powoli rozmywać. Pokręciłam głową. Wokół mnie była tylko ciemność.

Powoli otworzyłam oczy. Nade mną stał chichoczący German z wiaderkiem w ręku. Rozejrzałam się. Olga i Ramallo szaleli w basenie, a Violetta smarowała się olejkiem do opalania. Zmarszczyłam brwi i starałam przypomnieć sobie, co mi się śniło, ale bezskutecznie. Wzruszyłam ramionami i złapałam butelkę z wodą, by zemścić się na narzeczonym za przymusowy prysznic. Zaczęłam go ganiać po całym ogrodzie. Może gdybym była uważniejsza, zauważyłabym leżący pod leżakiem kolorowy, tak dobrze mi znany kapelusz.
_______________________________________
Na życzenie Angie♥♥♥ B. napisała pierwszego w historii naszego bloga tzw. "One shota", a ja... zajęłam się obrazkami do tekstu (zaszalałam XD).
Jak Wam się podoba Angie w roli Alicji?
Abrazos cálidos. ♥
J & B

PS. Rozdział dodamy jutro, jeżeli będziecie grzeczne. Całusy. :)

niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział 84

Rozdział 84.

Wróciłam do domu w dość dobrym humorze. Powoli zdjęłam z siebie czarny płaszczyk, odwiesiłam go na haczyk, po czym przeczesałam włosy ręką. Wtedy zobaczyłam, że przygląda mi się nowy pomocnik mojego narzeczonego.

- Witaj, Tulio. Wszystko w porządku? - zaczęłam powoli.
- Dzień dobry, Angeles. U mnie właściwie nie najgorzej. Jak minął ci dzień? - spytał podchodząc do mnie.
- Dobrze - odparłam krótko. - No a tobie? - spytałam po chwili od niechcenia.
- Miewałem lepsze dni. Ten Castillo to straszny nudziarz. Ciężko z nim wytrzymać. Ale jakoś muszę zaliczyć ten staż.
- Ten nudziarz to mój narzeczony - skwitowałam, odsuwając się od młodzieńca.
- Oo. Nie wiedziałem. Przepraszam.
Zapadło niezręczne milczenie, które zdecydowałam się przerwać.
- Masz ładny krawat - palnęłam.
- Dziękuję. A Ty sukienkę. Idealnie na tobie leży.
Słowa chłopaka odrobinę mnie speszyły. Nie miałam pomysłu na odpowiedź.
- Olgita! - wyrwało mi się. Za plecami Tulio zobaczyłam naszą gosposię.
- Dzień dobry, Angie - powiedziała i ulotniła się do kuchni.
Znów zostałam sama z młodzieńcem. Na szczęście pojawił się German. Uśmiechnęłam się do niego.
- Angie, kochanie. Witaj - podszedł do mnie i ucałował mój policzek. Następnie poczułam, jak obejmuje mnie w talii, stojąc do mnie tyłem. Zauważyłam, że jego pomocnik wywrócił oczami. - Drogi Emilio, nie będziesz mi już dziś potrzebny.
- Na pewno? - dopytywał się młodzieniec.
- Tak. Lepiej idź już, jeżeli nie chcesz stracić tej pracy.
Chłopak ukłonił się więc krótko, posłał mi uśmiech i opuścił dom. Mój narzeczony odprowadził go wzrokiem pełnym słabo skrywanej irytacji.
- Mam dość tego typka - zaczął. - Nie dość, że strasznie się mądrzy to jeszcze ma czelność się do ciebie dobierać - zdenerwował się.
"No pięknie, jeżeli to German nazywa "dobieraniem się", to dobrze, że nie wie nic o Julio i tym jego wspólniku... Jeszcze ten klucz francuski" wzdrygnęłam się na samą myśl. Mężczyzna nadal nie przerywał wylewania swoich żali, więc nawet tego nie zauważył.
- ...To totalny nieuk. Nie zna nawet pierwiastka kwadratowego z liczby pi! - ciągnął.
- A ty znasz? - zaśmiałam się.
- Oczywiście. Jeden przecinek siedem, siedem, dwa, cztery, pięć, trzy, osiem...
- German, German! - mężczyzna spojrzał na mnie pytająco. - Daj spokój, wierzę ci. Zresztą mówisz jak Miquel.
- Ależ skąd. To raczej Miquel -  tym miejscu zrobił przerwę, uśmiechając się zawadiacko - mówi jak ja.
Zachichotałam. Ukochany położył dłoń na moim policzku i zaczął głaskać go delikatnie kciukiem, powoli się do mnie przybliżając. Niestety romantyczną chwilę przerwało nam niecierpliwe chrząknięcie Olgi. Odwróciłam się. Gosposia stała tuż za mną. German objął mnie w talii.
- Mogliby państwo wreszcie zrobić coś pożytecznego - zaczęła. - Może pójdziecie do sklepu? Dam wam listę zakupów.
Ton jej głosu nie znosił sprzeciwu. Zresztą zanim zdążyliśmy jakkolwiek zareagować, gosposia zniknęła w kuchni, wróciwszy za chwilę z kartką i wypisanymi na niej produktami.
- Wracajcie szybko - dodała, podając mi papier.
Odwróciłam się do Germana. Ten wykorzystał chwilę, zbliżając swoje usta do moich. Delikatnie mnie pocałował. Powstrzymałam go jednak w tych poczynaniach, odsuwając się od niego. Spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Zakupy zaczekają. Do sklepu, marsz! - wydałam komendę.
- Tak jest, kapitanie! - zaśmiał się mój narzeczony. Objął mnie w pasie i wyszliśmy razem z domu.

Dotarcie do supermarketu zajęło nam zaledwie kwadrans. Ogromny, niegdyś biały budynek otwierał i zamykał drzwi, połykając kolejnych klientów. Prychnęłam ostentacyjnie - mówiłam, żeby iść do pobliskiego warzywniaka.

- Chodź, Angie! - zawołał inżynier, prowadząc już wózek. - Będzie fajnie!
- Fajnie? W supermarkecie? - mruknęłam, ale ruszyłam za mężczyzną.
Wnętrze sklepu powitało nas powiewem chłodu i masą produktów. Skręciliśmy w pierwszą alejkę - dział warzywny. Spojrzałam na listę.
- Szukamy dyń, pomidorów, ogórków, pomarańczy, mleka... - zaczęłam.
- Znalazłem coś - poinformował mnie German i wskazał na pobliskie stoisko z dyniopodobnymi roślinami.
Jak wszystko w sklepie, aż pachniały konserwantami. Złapałam pierwszą lepszą cukinię i zaczęłam nią wymachiwać. Nagle warzywo wymsknęło mi się i uderzyło mojego narzeczonego w tył głowy.
- A więc to tak?! - zawołał, parskając śmiechem.
Dopadł do najbliższego Roberta patisona i rzucił nim jak dyskiem w moją stronę. Zrobiłam szybki unik. Ninja style.
- Ha! Nie masz szans, imperatorze Dyniaku! - pisnęłam.
Wtem rozległ się czyjś krzyk. Odwróciłam się. Jedna z ekspedientek leżała na podłodze i trzymała się za ubarwione na pomarańczowo czoło. Chwyciłam towarzysza oraz wózek i daliśmy nura w dział z nabiałem.
- Twój imperator idzie po mleko - szepnął mężczyzna, cmokając mnie w policzek. - Nie napsoć.
Przewróciłam tylko oczami i zaczęłam przyglądać się masłu, o wyjątkowo długiemu terminowi ważności. "Masło Niepsujek nigdy się nie psuje!" - głosiło hasło. Pokręciłam głową i odłożyłam produkt na miejsce. German już wracał. Niósł dwie butelki mleka i uśmiechał się do mnie. Nagle poślizgnął się. Niczym w zwolnionym tempie, pojemniki poszybowały do górę, a inżynier wyłożył się na posadzce. Niestety, nieubłagana grawitacja sprowadziła je z powrotem. Z głuchym stukotem roztrzaskały się obok ukochanego, oblewając go "Wspaniałym, dwuprocentowym mlekiem UHT". Westchnęłam i pomogłam mu wstać.
- I to ja miałam nie napsocić? - zapytałam, wycierając go chusteczką i chichocząc.
- Wczoraj mówiłaś, że chusteczki są nieskuteczne - zmienił temat i złapał za kołnierzyk koszuli.
Powstrzymałam go gestem.
- Biedne ekspedientki miały już dość ciekawych widoków - mruknęłam i sięgnęłam po jogurt.
Niestety w tej samej chwili co mój towarzysz. W efekcie "Jogurt Smakosz" wylądował na mojej twarzy. "Reklamy kłamią. Tu wcale nie ma mega kawałków malin" - pomyślałam i starłam maź z oczu. Inżynier wyglądał jakby jakby walczył sam ze sobą. W końcu nie wytrzymał i ryknął śmiechem. Zganiłam go spojrzeniem i podeszłam do działu z mrożonkami. Lodówki kusiły niezliczoną ilością zamrożonych potraw. A raczej "potraw". Moim celem były lody waniliowe. Wtem dostrzegłam pizzę. Wyjęłam ją z zamrażarki - była twarda jak kamień. Rozejrzałam się. German już płakał ze śmiechu. Nie namyślając się długo, złapałam produkt jak frisbee i cisnęłam nim w pokrytego mlekiem narzeczonego. Pocisk trafił go w brzuch. Mężczyzna zgiął się w pół, ale dzielnie pobiegł w moją stronę. Ganialiśmy się po całym supermarkecie. Skryłam się w dziele ze "zdrową" żywnością. Przykucnęłam koło piramidy z pudełek z płatkami, oczekując na atak. Nadszedł niebawem. Zasypał mnie grad rolek papieru toaletowego. Nie poddałam się jednak. Cisnęłam w napastnika "Cudownymi odchudzającymi płatkami z kawałkami czekolady". German wyglądał teraz jak jedno wielkie śniadanie.
- Poddajesz się, imperatorze? - zawołałam triumfalnie.
- Tak, o pani. Nie dorównuję ci na polu walki - odpowiedział i objął mnie. - Jakiej nagrody sobie teraz życzysz?
- Masz mnie w tym wozić! - wskazałam na wózek, w którym nie ostał ani jeden produkt i wskoczyłam do środka.
- Jak każesz! - powiedział i zaczął ciągnąć pojazd.
Zgodnie z życzeniem, jeździliśmy (a raczej ja jeździłam) po całym sklepie. Śmiałam się jak zwariowana. Wtem wózek o coś uderzył. Podniosłam wzrok. Tym "czymś" okazał się olbrzymi facet. Był łysy jak kolano i gruby jak stodoła.
Obrzucił wzrokiem, który nie wróżył nic dobrego.
- CO WY TU...
Nie dokończył.
- Rachunek przyślijcie pocztą! - zawołał German i wspólnie wybiegliśmy ze sklepu.
Nie prędko znów tu wrócimy.

Do domu wpadliśmy cali zasapani. Stanęliśmy koło fortepianu i zaczęliśmy się śmiać jak oszaleli. Nasz śmiech wywołał wilka z lasu - do salonu wpadła Olga. Obrzuciła nas wzrokiem.

- Gorzej niż bliźniaki - mruknęła. - Dlaczego wyglądacie... tak?
Wymieniłam spojrzenie z narzeczonym.
- Byliśmy w... eee... sklepie - wydusiłam.
- Nie pytam gdzie byliście, tylko... A, zresztą. Nie mam do was siły - kobieta przewróciła oczami i wróciła do swojego kuchennego królestwa.
Znowu parsknęliśmy śmiechem. Rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzyłam je. Violetta i Diego spojrzeli na mnie zdumieni. No tak, dalej byłam w jogurcie. Gestem zaprosiłam ich do środka.
- Znowu aż za dobrze się bawiliście? - dziewczyna zachichotała.
- Po prostu... Był mały incydent w sklepie - German zrobił minę typu "To wcale nie jest śmieszne".
Diego uśmiechał się zawadiacko, słabo skrywając rozbawienie. Ubrany w skórzaną kurtkę, zapewne nie przypadł do gustu ojcu Violi. Dziewczyna zaczęła nerwowo szukać czegoś w swojej torebce. Tymczasem mojemu ukochanemu zadzwonił telefon. Szybko pobiegł zmienić koszulę i gestem dał nam znać, że wychodzi. Już po chwili zniknął w za drzwiami.
- Chyba zostawiłam tą partyturę w pokoju, Diego. Zaraz wrócę - powiedziała moja siostrzenica i pomknęła na górę, zostawiając nas samych.
- Nie ma sprawy - mruknął chłopak i przeniósł swój wzrok na mnie.
Przyjrzałam się młodzieńcowi dokładniej. Miał ciemne, lekko kędzierzawe włosy. Muszę przyznać, że był bardzo przystojny. Miał na sobie postrzępione w niektórych miejscach czarne spodnie, szary podkoszulek i kurtkę z czarnej skóry. Przerwałam moje obserwacje, gdyż niezręczne milczenie przeciągało się.
- Śmiało, usiądź - wskazałam mu miejsce na kanapie.
- Dziękuję - powiedział i rozsiadł się na sofie, zerkając w telewizor.
- Jesteś Hiszpanem? - spytałam powoli, siadając obok.
- Tak. Niedawno przyjechałem z Madrytu - odpowiedział krótko.
Odwróciłam wzrok w stronę telewizora, zastanawiając się, jaki film mam przyjemność oglądać.
- "Toksyczny mściciel" - powiedział nagle, jakby czytając w moich myślach. - Kiedyś oglądałem go ze znajomymi.
Jakiś zdeformowany potwór zbliżył się do dziewczyny z piłą. Mimowolnie zadrżałam.
- Spokojnie, to tylko film - zaśmiał się młodzieniec, widząc moją reakcję.
Monster zaśmiał się złowrogo i spojrzał wprost w moją stronę. Wyglądał jakby miał zamiar...Wyjść z ekranu? Za nim poniewierały się szczątki dziewczyny. Lśniły świeżą krwią. Ostatnim gestem wygięła poszarpaną rękę. Melvin zawarczał i zaczął wymachiwać zakrwawionym mopem. Wydałam zduszony krzyk i dyskretnie zaczęłam się rozglądać z pilotem. Wtem zgasło światło. Rolety były opuszczone, więc jedynym źródłem światła w pokoju był telefon Diego. Na domiar złego rozległ się ryk. Pisnęłam i przytuliłam się do chłopaka.
"Zaraz zginę! Zaraz... Umrę, a moje ostatnie wspomnienie to będzie uścisk chłopaka własnej siostrzenicy!" - pomyślałam. Ryk rozległ się ponownie... Nagle zobaczyłam lśniącą w świetle świecy twarz.
- AAAAAA! Melvin! - zawołałam i wtuliłam twarz w klatkę piersiową Diego, wsmarowując mu jogurt w kurtkę.
- To tylko ja - wychrypiała Violetta, odsuwając świeczkę. - Dostałam chrypki. Potem włączyłam keyboard, żeby się rozśpiewać i wywaliło korki.
W jej głosie zabrzmiała nagana. Rozejrzałam się. Siedziałam na kolanach jej chłopaka.
- Violu! Wiesz jak mnie przestraszyłaś?! I jeszcze ten film, który leciał w telewizji... - zaczęłam się tłumaczyć, wstając i nerwowo poprawiając włosy.
- Spokojnie, nic ci nie grozi. A teraz wybacz, musimy iść. Zostawiłam nuty w Studiu - rzuciła i wyszła, ciągnąc za sobą rozbawionego chłopaka.
Westchnęłam i poszłam wkręcić korki. Światło wróciło tylko na połowie posesji, ale i tak byłam z siebie dumna. Poszłam na górę się przebrać.

Weszłam do sypialni i, po przebraniu się w dresy, usiadłam na krześle. Słońce leniwie zaglądało przez żaluzje. Zmrużyłam oczy. Na moją twarz padł cień. "Violetta wróciła" - pomyślałam i spojrzałam na przybyłą postać. Ale to nie była siostrzenica. Znałam tą kobietę - jej uśmiech, jej włosy i jej spojrzenie. Ale... Ona nie żyła.

- Dawno się nie widziałyśmy, kochanieńka - powiedziała Jade lodowatym głosem. - A ty jak zwykle ubrana jak ostatnia niedołęga.
- Jade! Ale ty... Zginęłaś! - wydusiłam, czując jak mój oddech przyśpiesza.
- Martwa czy żywa, nie pozwolę ci na obściskiwanie się z moim Germanem. To tylko ostrzeżenie. Ostatnie - wymówiła powoli.
- To niemożliwe! Ty mi się tylko śnisz! - krzyknęłam. - Jesteś... Byłaś obłąkana!
- Wszyscy tu jesteśmy obłąkani - mówiąc to, uśmiechnęła się jak kot z Cheshire. - Ja jestem obłąkana. Ty jesteś obłąkana.
- Nie jestem obłąkana!
- Musisz być. Inaczej byśmy nie rozmawiały - zaśmiała się perliście.
Skądś kojarzyłam wypowiadane przez nią słowa, ale myśli uciekały ode mnie.
- Ty nie istniejesz. To tylko złudzenie. Obudź się Angie, obudź... - zaczęłam powtarzać, ale bezskutecznie.
- Nie istnieję? - kobieta zbliżyła się. Czułam jej ciepły oddech. Powoli wysunęła dłoń i musnęła mój nos. - A co to znaczy, że nie istnieję? To wiara czyni coś realnym bądź nierealnym. Tylko ona może zabijać i ożywiać. A skoro tu jestem, to znaczy, iż we mnie uwierzyłaś, kochanieńka.
- Ja wcale nie... - zaczęłam. - ...Ciebie tu nie ma. Nie wierzę w ciebie. Umarłaś.
Jade przeczesała włosy dłonią i uśmiechnęła się złowrogo. W jej spojrzeniu było coś, czego nigdy wcześniej u niej nie widziałam. Zmieniła się nawet jej mowa. Była... znaczenie inteligentniejsza niż ją zapamiętałam.
- Kim ty tak naprawdę jesteś?
Postać roześmiała się i nagle zaczęła się zmieniać. Gwałtownie urosła, a włosy zdawały się cofać. Po chwili stał przede mną German.
- Mogę być nim jeśli tak ci łatwiej - nawet głos istoty zgadzał się z głosem mojego narzeczonego.
A co jeśli to jest mój narzeczony? A może on nie istniał, to był tylko ten stwór? A może nikt nie istniał i każdy był w rzeczywistości... Kim była właściwie ta istota? Zmiennokształtem?
- Odejdź, błagam - szepnęłam, walcząc z jednoczesną ochotą, by uściskać mężczyznę i usłyszeć, że to tylko sen.
Zmiennokształt tylko się śmiał. Znów się zmienił. I znów. Violetta. Ramallo. Olga. Diego. Pablo. Piotruś Pan. Matias. Maria. Mama. Beto. Antonio. Postacie przewijały się, a ja stałam przed stworem, marząc o tym, by to był tylko sen.
- Oto kim naprawdę jestem - warknęła istota i przeistoczyła się... we mnie.
Czułam się jakbym stała przed lustrem. Tylko oczy się nie zgadzały. Oczy stwora były niczym oczy węża. Zimne i ciemne. Zadrżałam. Byłam jak Alicja, która niespodziewanie stanęła u wrót zaczarowanego świata, jak Luke Skywalker, któremu przyszło walczyć z samym sobą, jak... Powoli zaczynało mi brakować porównań.
"Om Bosz, łots nał" - thninknęłam. Wiedziałam co muszę zrobić. Tylko... Czy wystarczy mi odwagi? Sięgnęłam po ozdobny nóż do otwierania kopert, który leżał na moim biurku. Ważyłam go chwilę w dłoni. Ostrze miało zaledwie 8 cm długości i było dość tępe. Podjęłam już decyzję. Zamachnęłam się. Metal powoli wsuwał się między moje żebra. Ogarnął mnie porażający ból. Nie było już odwrotu. Wyszarpnęłam zakrwawiony nóż i ponowiłam cios. Czułam jak krew zalewa mi płuco. Zaczęłam kaszleć, ale wiedziałam, iż tylko zabijając siebie, pokonam tą istotę. Ona była we mnie. Stwór przestał istnieć. Zniknął tak, jak gdyby go nigdy nie było. Osunęłam się na podłogę, charcząc. Na dywanie narastała kałuża krwi. Do pokoju wszedł German. Na mój widok zbladł i zamarł. Ukląkł przy mnie i wyjął sztylet z mojej piersi. Jęknęłam z bólu. Mężczyzna przytulił mnie do siebie i, błagając, abym nie odchodziła, zaczął płakać.
- Kocham cię, Angeles. Proszę... To tylko draśnięcie. Błagam, odezwij się... - mówił.
- Jesteś całym moim światem - wykrztusiłam, krztusząc się krwią.
Było już za późno. Zacisnęłam blade palce na jego koszuli. Czułam jego ciepło. Chciałam pozostać w tym pełnym bólu ciele, ale nie mogłam. Podjęłam decyzję. Teraz musiałam pójść dalej. Spojrzałam w oczy Germanowi i wydałam ciche, ostatnie tchnienie.

- Angie... Angie! Angie! - słowa Germana brzmiały, jakby dobiegały zza grubej zasłony.

Powoli jego głos stawał się co raz wyraźniejszy. Otworzyłam gwałtownie oczy i rozejrzałam się. Leżałam na podłodze w swoim pokoju. Ściskałam w dłoni długopis. Mężczyzna stał obok i delikatnie mnie głaskał.
- Zasnęłaś - wyjaśnił. - Miałaś jakiś koszmar. Szarpałaś się z długopisem i krzyczałaś "Kim jesteś?". Potem nagle zaczęłaś wyznawać mi uczucie.
Poderwałam się na nogi. Jeśli ja żyję, moja ciemna strona także. A co jeśli German, to nie German? Odsunęłam się od inżyniera.
- Co się dzieję, Angie? - szepnął.
- Czy ty jesteś naprawdę tobą? - wydusiłam, zanim cokolwiek pomyślałam.
- A kim niby mam być?! - zirytował się mój narzeczony. Chyba.
- Ja... Przepraszam na chwilę! - zawołałam i, chwytając komórkę, pobiegłam do łazienki.
Przemyłam twarz lodowatą wodą. Następnie wybrałam właściwy numer.
- Poradnia psychologiczna, Conrado Fidel, słucham?
- Conrado, tu Angeles Saramego. Chciałabym się umówić na wizytę - powiedziałam, starając się nie patrzeć w lustro.
- O, hej. Może za... Kwadrans? Nie mam teraz nikogo. Ewentualnie termin w przyszłym tygo...
- Teraz. Zaraz będę - odpowiedziałam i rozłączyłam się.
Wyszłam z łazienki. Minęła zdumionego Germana i wybiegłam z domu. Dziesięć minut jazdy autobusem. Wreszcie stanęłam przed niewielkim budynkiem, w którym doktor Fidel urządził swój gabinet. Machinalnie przywitałam się z recepcjonistką i dotarłam do drzwi opatrzonych właściwą plakietką. Powoli weszłam do środka.

Conrado wyglądał tak jak go zapamiętałam. Ubrany był w skórzaną koszulkę i t-shirt z logiem Aerosmith. Tym razem długie włosy pozostawił rozpuszczone, co nadawało mu wygląd szalonego rockmana. Glany były całe brudne, a uszy zdobiły kolczyki w kształcie czaszek. Na dłoniach miał skórzane rękawiczki bez palców. Nowością była kozia bródka.

- Angeles! - zawołał na mój widok i wskazał mi skórzany fotel naprzeciwko siebie. - Co cię tu sprowadza?
Usiadłam przyglądając się barwnym plakatom, którymi przyozdobił pokój. Westchnęłam i zaczęłam mówić. Opowiedziałam mu mój sen, potem streściłam wszystko co się wydarzyło od ostatniej wizyty. Słowa wypływały ze mnie jak woda ze źródła. Ale wcale mi to nie pomagało. Wyjaśniłam mu sytuacje z Julio, wydarzenie z Diego... Zdradziłam moje sny o Piotrusiu i Leonie. On tylko słuchał. Nie notował, nic nie mówił...  Zaczynało mnie to powoli irytować. Wstałam i zaczęłam krążyć po gabinecie, czując jak krew mi buzuje w żyłach. Słowa dalej płynęły. Mówiłam już bez składu, nie mogłam przestać. Wreszcie ogarnęła mnie wściekłość, która uderzała do głowy i blokowała logiczne myślenie. Spojrzałam na Conrado.
- I co się tak gapisz, co?! Szczerz się, szczerz. Wielki mi psycholog! Skończyłeś w ogóle jakieś studia?! - ryknęłam.
Zupełnie nieprzejęty mężczyzna włączył pilotem radio, z którego popłynęły dźwięki gitary i perkusji rozpoczynające utwór "Thunderstruck". Dodatkowo mnie to rozdrażniło.
- Znalazł się wielki specjalista! Bambus jeden! Twoją ostatnią poradą mogłam sobie co najwyżej uszy wyczyścić! Ale proszę, siedź dalej! Siedź, milcz i bierz kasę na swoje żałosne stroje. Muzyk od siedmiu boleści! Ale proszę, słuchaj dalej tych stękających dziadów! - tu mężczyzna poczerwieniał, ale dalej milczał. - Burak! I co? Ty teraz pójdziesz do domu i będziesz słuchał w spokoju muzyki. A ja?! Ja będę walczyć z koszmarami, wściekłą nastolatką i osiedlowymi złodziejaszkami!
Rozwścieczona rzuciłam się na najbliższy plakat Acid Drinkers i zdarłam go ze ściany. Następnie dopadłam do stojących w koncie farb w sprayu i zaczęłam mazać po plakacie Jimiego Hendrixa. Dalej ozdobiłam wokalistę Metallici wąsami i zmieniłam Led Zeppelin na "Lew Zespalin". W końcu adrenalina mnie opuściła i opadłam bezwładnie na fotel. Puszka wypadła mi z ręki. Zasłoniłam twarz dłońmi i westchnęłam. Z radia dobiegały dźwięki "Wonderwall". Conrado przyjrzał mi się i chwilę intensywnie myślał.
- Ciekawe... Nie masz żadnych oczywistych objawów, ale sądzę, że cierpisz na podświadomą autoagresję - powiedział powoli. - Twój napad złości był w rzeczywistości skierowany przeciwko tobie samej.
- Więc co mam zrobić? - spytałam załamującym się głosem. Czułam, jak do oczu napływają mi łzy.
- Przede wszystkim musisz się uspokoić - odparł spokojnie, podając mi chusteczkę.
Rozejrzałam się po zdemolowanym przeze mnie gabinecie. Uderzyła mnie fala wstydu, połączona z bezsilną złością na samą siebie. Nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje. Wzięłam głęboki oddech i otarłam oczy chusteczką.
- Powinnaś obrać sobie jakiś cel w życiu i dążyć do jego zrealizowania. Zbytnio boisz się porażki, twój strach przed popełnieniem błędu znacznie cię ogranicza. Coelho powiedział: "Tylko jedno może unicestwiać marzenia - strach przed porażką". Nie bój się ryzyka, Angeles. Powiedz, czy jest coś takiego, co chciałabyś zrobić, ale boisz się konsekwencji?
Zastanowiłam się przed chwilę. Zawsze chciałam skoczyć ze spadochronem. Ale German nigdy by mi na to nie pozwolił. Nadmiar myśli rozsadzał mi głowę.
- Chciałabym wyjść za Germana. Ale... boję się aż tak mocno zaangażować. Właściwie już długo jesteśmy razem, ale ostatnio niczego nie jestem pewna. Problem w tym, że waham się tak długo. A nie stajemy się młodsi. Boję się, że któregoś dnia on po prostu mnie zostawi. Dla kogoś... dla jakiejś kobiety, która będzie mądrzejsza, piękniejsza, bardziej zdecydowana ode mnie.
- Czy twój ukochany kiedykolwiek cię zawiódł? - spytał nagle Conrado.
- Nie - odpowiedziałam natychmiast. - Natomiast ja... Zawiodłam go wiele razy. Nawet jeżeli on o tym nie wie. Czuję, że na niego nie zasługuje i prędzej czy później on zda sobie z tego sprawę.
- Takie myślenie nie pomoże ci w tej sytuacji, Angeles. Musisz myśleć pozytywnie i uwierzyć w siebie. Jeżeli będziesz uczciwa w stosunku do siebie i zaufasz samej sobie, wszystko okaże się znacznie prostsze niż myślisz. Dziękuję ci za wizytę.
Wymamrotałam jeszcze coś i nieobecna myślami opuściłam gabinet.
_____________________________________________
Dziękujemy za uwagę przy kolejnym rozdziale.
Jak widać patologia narasta. Tulio w akcji. Germangie w supermarkecie. ™ 
Diengie. Duch Jade nawiedza Angeles, która następnie popełnia sappuku. Wielki powrót Conrado.
Jak wam się podobała dawka psychopatii w osiemdziesiątce czwórce? :>
Kolejny rozdział będzie... mniej psychopatyczny? Nie, tego nie obiecamy. Ale będzie więcej Germangie.
Besitos. ♥
J & B