sobota, 13 września 2014

Jednorazówka od B: Po burzy zawsze wyjdzie słońce


"Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje (...)" - 1 Kor 13,4-8a


I
"Kto wie teraz jak długo
byłem przebudzony?
Cienie na mojej ścianie nie śpią" - Imagine Dragons, "Nothing left to say"

Czuła chłód przenikający jej ciało. Uchylił powoli ciężkie powieki i rozejrzała się. Jedynym źródłem światła była dogasająca już świeczka. Chciała krzyczeć, ale szmata, którą wepchnięto do jej ust, tłumiła wydobywające się z nich dźwięki. Wciągnęła głośno powietrze nosem. Pachniało stęchlizną, moczem i alkoholem. Ból w związanych grubym i szorstkim sznurem kończynach pogłębiał się z każda sekundą. Płomień świeczki zgasł z cichym syknięciem.

- Angeles, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? - Pablo klęczał przede mną, trzymając w dłoniach otwarte pudełko z pierścionkiem. 
Rzuciłam spojrzenie na ludzi, którzy mnie otaczali. Widziałam błysk szczęścia w oczach mamy, aprobatę rodziców mojego chłopaka... 
- Tak - szepnęłam i uściskałam ukochanego. 
Po chwili jego usta odnalazły moje i pocałunkiem przypieczętowaliśmy zawarcie zaręczyn. 

II
 "Tyłem do ściany, ciemność zapadnie
Nigdy nie pomyśleliśmy, że moglibyśmy to wszystko stracić
Gotów, cel, pal! Gotów, cel, pal!" - Imagine Dragons, "Ready, Aim, Fire"

- Wstawaj! - Męski głos wyrwał ją z letargu.
Otworzyła oczy, czując jak czyjeś ręce brutalnie szarpią ją za włosy. Oprawca jednym ruchem wyjął knebel z jej wyschniętych ust. Odetchnęła głęboko.
- Przyniosłem ci coś do żarcia! - Poinformował ją i położył przed nią miskę z jakąś niezidentyfikowana potrawką.
Następnie wyjął z kieszeni tępy nóż i rozciął krępujące jej dłonie więzy. Przy okazji poranił jej wrażliwą skórę na nadgarstku. Spróbowała szybko złapać za narzędzie, ale otrzymała za to solidny cios w twarz. Mężczyzna jednym ruchem ręki wyjął pistolet z kabury i przyłożył go do jej skroni.
- Posłuchaj, kotku. Mam zgarnąć za ciebie niezły hajs, ale uwierz, lepiej nie próbuj sztuczek, bo nie zawaham się przed użyciem tego cacka. Albo przed pociachaniem tej twojej buźki. - Mówiąc to, uśmiechnął się lubieżnie. - A twój ukochany chyba nie byłby najszczęśliwszy z tego powodu, co?
Angeles pokiwała posłusznie głową i sięgnęła po miskę. Gorąca potrawa parzyła jej przełyk, a niedogotowane mięso mdliło ją. Ale był to pierwszy posiłek jaki jadła od poranka po zaręczynach. Czyli od... Nie miała pojęcia od kiedy.
- Długo tu będę? - Zapytała.
- Aż ten twój cholerny narzeczony nam zapłaci. Albo aż wykitujesz. - Odrzekł prosto, zapalając świeczkę.
W blasku ognia Angie zauważyła, że oprawca ma niemal białe włosy. W dłoni wciąż trzymał broń.
- Ile tu jestem?
- Wystarczająco długo, aby nastraszyć twoją rodzinkę, kotku. Czyli...
Nie dowiedziała się ile, gdyż w tym momencie do pomieszczenia wpadło kilku uzbrojonych policjantów. Oprawca rzucił się w jej stronę i chwytając ją mocno, przycisnął jej lodowata lufę do obolałej skroni.
- Rzuć broń! - Wrzasnął stojący na przodzie policjant.
Hełm zasłaniał mu twarz, a przez czarny strój trudno było określić jego sylwetkę.
- Zbliż się, a ją zabiję! - Odparł oprawca, a Angeles wyczuła w jego oddechu woń alkoholu.
Wtedy jeden z funkcjonariuszy oddał strzał w kierunku porywacza. Trafił go w ramię. Krew prysnęła na twarz Angie. Zobaczyła jeszcze tylko dłoń oprawcy zaciskającą się na pistolecie, policjanta rzucającego się w ich stronę i usłyszała strzał. Potem ogarnęła ją ciemność.

III
"Mówią, że utknąłem we własnym śnie,
Że życie mnie ominie, jeśli nie otworzę oczu
Cóż, mi to pasuje " - Avicii, "Wake me up"

Wyszłam z domu. Jak co dzień. W Studio21 miałam spotkać się z moim chło...narzeczonym. Szłam zatłoczonymi ulicami Buenos Aires. Poprawiłam płaszcz, bo było wyjątkowo chłodno. Nagle zauważyłam, że ktoś za mną podąża. Weszłam do pierwszego napotkanego sklepu. Przeczekałam tam chwilę. Wyjrzałam przez okno i pokręciłam głową. Musiało mi się zdawać. Spojrzałam na zegarek i pośpiesznie ruszyłam w stronę pracy. Przeszłam przez jezdnię i skręciłam w prawo, gdy nagle poczułam silne uderzenie w tył głowy. Nogi ugięły się pode mną. Ktoś wciągnął mnie do samochodu. Więcej nie pamiętam.

Usiadła gwałtownie na łóżku, krzycząc. Próbowała złapać oddech. Tak to musiał być koszmar. To było zwyczajnie absurdalne. Opadła na poduszkę, dysząc ciężko. Wbiła wzrok w białą ścianę i starała się uspokoić. Zaraz, białą ścianę?! W jej sypialni ściany były lawendowe. Zamrugała, ale ściana uparcie pozostała biała. Nagle przeszklone drzwi się otworzyły i do środka wszedł mężczyzna w białym kitlu.
- O, dzień dobry. Wstała już pani, to dobrze. - Powiedział spokojnym głosem.
Potarła twarz dłońmi.
- Gdzie ja jestem? - Wycharczała.
Jej gardło było opuchnięte.
- W szpitalu głównym w Buenos Aires. - Wyjaśnił. - Trafiła tu pani z powodu wycieńczenia organizmu. Była pani odwodniona, niedożywiona oraz przerażona.
- Czyli to wszystko... Pamiętam przyjście policjantów i...
Dopiero teraz zauważyła kroplówkę podłączoną do mojej ręki oraz wąsy tlenowe pod nosem.
- Proszę się uspokoić, już nic pani nie grozi. - Powiedział mechanicznie.
- Ale on próbował mnie zabić! - Ryknęła, a lekarz przekręcił jedno z pokręteł przy stojącej obok maszynie.
- Na szczęście jeden z policjantów rzucił się wtedy na porywacza i odepchnął panią.
- A strzał?!
- Cóż, oberwało się lekko pani wybawcy. Proszę się jednak nie martwić, rana nie była śmiertelna.
- Co mu jest?!
- Nie jestem upoważniony do udzielania informacji. A teraz proszę leżeć, a ja pójdę zadzwonić do niejakiego pana Galindo, która prosił o telefon, gdy tylko się pani ocknie. To pani narzeczony?
- Nie jestem upoważniona do udzielania informacji. - Odwarknęła.
Mężczyzna się wcale tym nie przejął i najzwyczajniej w świecie wyszedł. Dupek. Przez nią jakiś facet został postrzelony, a on zgrywa służbistę. Na stoliczku obok łóżka spostrzegła kwiaty, kartki z życzeniami i owoce. Pokój był pusty i nikt nie zauważyłby, gdyby na chwilę wyszła... Odłączyła się od aparatury, która zaraz zaczęła głośno pikać. Uciszyła ją lekkim kopniakiem. Wstała. Lustro, które znajdowało się koło drzwi, pokazywało wychudzoną kobietę, z opuchniętym policzkiem, workami pod oczami i zniszczonymi włosami. Szpitalna koszula lepiła się do jej spoconego ciała. Zmarszczyła brwi i zaklęła pod nosem. Nie spytała, ile już tu leży. Westchnęła i klapiąc cicho bosymi stopami po zimnych kafelkach, wyszła z sali.

IV
"Mógłbym wyciągnąć Cię z oceanu
Mógłbym wyciągnąć Cię z ognia
Gdy będziesz stać w cieniu
Mógłbym rozszyfrować niebiosa" - Hurts, "Somebody to die for"

Leżał w szpitalnym łóżku i wpatrywał się w sufit. Tylko dzięki morfinie, którą mu tu podawali, ból w nodze był znośny. A wszystko przez tego kretyna - Luisa. Zachciało mu się strzelać bez rozkazu. Jakby tego było mało, szef ochrzanił go za działanie bez rozkazu. Bosko. Lepiej żeby dał temu zwyrodnialcowi rozwalić głowę blondynki. Jęknął, gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi.
- Przepraszam, czy jest pan może policjantem? - Rozległ się delikatny głosik.
To było najdziwniejsze zdanie, jakie słyszał w życiu.
- Tak się jakoś złożyło. - Odpowiedział i obrócił się, aby zobaczyć, kto postanowił go odwiedzić.
I wtedy ją zobaczył. Jasne włosy okalały jej idealnie owalną twarz, a zielone oczy wpatrywały się we mnie z nadzieją.
- Czyli to pan mnie uratował! - Zawołała radośnie. - Dobrze, że pana w końcu znalazłam, bo to już szesnasta sala, do której zaglądam
- Taka praca. Ale nie rozumiem, dlaczego pani tak zależało na znalezieniu mnie...
- Uratował mi pan życie, więc chciałam podziękować. - Zarumieniła się delikatnie. - Więc... Ekhm... Dziękuję panu.
- Drobiazg. Może pani usiądzie? - Nagle dostrzegł, że kobieta nie ma nic na stopach. - Jest pani boso, na miłość boską! Czy brakuje pani do szczęścia zapalenia płuc?!
- Nie mogłam znaleźć kapci. - Odrzekła, siadając na fotelu koło mojego łóżka i podwijając nogi pod siebie.
Zapadło niezręczne milczenie.
- Jestem German. German Castillo. - Powiedział nagle.
Nie powinien się ujawniać, ale ta blondynka zasłużyła na to, by poznać moje imię.
- Angeles Carrara, ale proszę nazywać mnie Angie. - Odparła.
- Dlaczego? - Spytałem, uśmiechając się delikatnie. - A co, jeśli wolę dłuższą wersję?
- A woli pan, Germanie?
- Obie mi się podobają.
Wtem poczułem przeszywający ból. Syknąłem cicho, ale ona to usłyszała.
- Lekarz powiedział, że został pan zraniony podczas akcji... - Zaczęła nieśmiało. - Nie chciał powiedzieć nic więcej.
- To nic takiego. Dostałem w łydkę. Mogę lekko utykać, ale to wszystko. I proszę, daruj sobie tego całego "pana". Nikt mnie tak nie nazywa.
- Bardzo mi przykro, Germanie. To moja...
- To wina porywacza, nie twoja. - Przerwałem jej.
- Masz rację. - Szepnęła, łapiąc mnie za rękę. - Ale to mnie ratowałeś.
Drgnąłem. Rzadko ktoś mnie dotykał.
- Ryzyko zawodowe.
- Angeles, tu pani jest! Narzeczony i mama się o panią martwią! Nie może pani tak chodzić po szpitalu! - Lekarz wpadł do sali.
- Muszę iść. - Powiedziała Angie. - Do zobaczenia, mój herosie.
Pokiwałem głową, patrząc, jak lekarz ją wyprowadza. Zamknąłem oczy, próbując zasnąć, ale jej wciąż miałem przed oczami jej obraz, moja dłoń wciąż czuła dotyk jej szczupłych palców, a uszy wciąż słyszały brzmienie słowa "narzeczony".

V
"Teraz jestem zagubiony w dystansie między nami
Patrzysz na mnie jak na nieznajomego
Bo tak to teraz wygląda według mnie" - The Wanted, "Show me love"

Wiedział, że to ją zmieniło. Czuł. że celowo go unika. Kiedy zapytał ją o ślub, zmieniła temat. Po prostu była kimś innym. I każde odwiedziny tylko utwierdzały Pablo w tym przekonaniu.Wreszcie postanowił otwarcie z nią o tym porozmawiać. Siedziała na łóżku szpitalnymi czytała jakąś książkę. Wydawała się tak mała, tak krucha...
- Angie... Wydaję mi się, że musimy porozmawiać.
Spokojnie odłożyła książkę i spojrzała na niego, uśmiechając się ciepło. Jak on kochał ten uśmiech! Tak samo uśmiechała się jako siedmiolatka.
- Coś się stało?
Popatrzał na nią powoli. "Powiedz to, debilu" - pomyślał.
- Zmieniłaś się. - Zauważył.
- Chyba każdy by się trochę zmienił na moim miejscu, nie uważasz?
Kiedyś jej ton nie brzmiał tak szorstko, a jej lewa brew nie uniosłaby się tak drwiąco.
- Tak. Tylko... Chodzi mi o to, że wolisz spędzać czas z nim niż ze mną.
- German uratował mi życie. Jeśli chcesz być o niego zazdrosny...
- O to chodzi, do cholery! Jestem zazdrosny, bo on zdobył w ciągu tygodnie to, o co walczę odkąd cię poznałem. Twoją miłość.
Uderzyło ją jak wiele goryczy ukrył w tych słowach. Otworzyła usta, aby zaprzeczyć, aby powiedzieć, że marzy o ślubie z nim. Ale nie potrafiła się na to zdobyć. Powoli pokiwała głową.
- Jesteś dla mnie ważny, ale... Masz rację. To nie to. - Powiedziała w końcu.
Pablo zachwiał się jakby otrzymał cios, a następnie uśmiechnął się gorzko.
- Wiedziałem. Od początku. Byłaś ze mną, bo nasi rodzice tak chcieli. I nie chciałaś mi sprawić przykrości.
Angeles zdjęła powoli pierścionek zaręczynowy z palca i podeszła do mężczyzny. Wręczyła mu go.
- Nie zasługuję na niego. Ale znajdziesz kiedyś kogoś, do kogo on powinien należeć. - Szepnęła i przytuliła się do Pabla, całując lekko jego policzek.
- Żegnaj, Angie.
- Żegnaj, Pablito.
Mężczyzna roześmiał się ponuro i wyszedł z sali, nie oglądając się. Teraz musiał myśleć o pracy. Skupić się na niej z całych sił, aby zamienić Studio21 w najlepszą szkołę w mieście.

VI
"Czuję się taki zagubiony, ale co mogę zrobić?
Ponieważ wiem, że ta miłość wydaje się być prawdziwa
Ale nie wiem, co powinienem czuć" - Hurts, "Stay"

 Siedział na ławce w parku i patrzał się na gołębie. Wyjął z kieszeni fiolkę pełną białych tabletek i połknął dwie, oddychając powoli. Aby usunąć kulę z nogi, trzeba było wyciąć kawałek mięśnia. Westchnął. Trzy lata temu był zdrowym policjantem. A teraz? Kulejącym facetem, który uzależnił się od alkoholu i środków przeciwbólowych. A wszystko mogło się potoczyć inaczej, gdyby wtedy nie zachował się jak ostatni idiota.

- Cześć! - Głos Angeles poznałby wszędzie.
- Witaj, piękna. - Mruknął. - Coś nowego?
- Właściwie... Tak. Zerwałam z Pablem.
- Dlaczego? Przecież byliście szczęśliwi...
- Nie mogę być z kimś, kogo nie kocham. 
- Biedaczek. Tak go zwodziłaś.... - Zażartował. - Nie martw się, kiedyś kogoś pokochasz, weźmiecie ślub i będziecie mieli sześcioro dzieci.
Mówiąc to, czuł porażający ból w klatce piersiowej. Ale ona musiała być szczęśliwa. 
- A co jeśli ja już kogoś kocham? - Szepnęła i zbliżyła się.
Serce waliło mu jakby jego rytm wybijał nadpobudliwy perkusista.
- Nie rozumiem...
- Kocham cię. - Wyznała i pocałowała go. 
On jednak odskoczył jak oparzony. Nie mógł jej tego zrobić.
- Nie, nie, nie! - Ryknął. - Ty nie możesz mnie kochać! Jesteś tylko wdzięczna, bo uratowałem ci życie! Nic więcej! Odkochasz się, a ja zostanę ze złamanym sercem! 
- Kocham cię! A z tego co powiedziałeś wynika, że ty mnie...
- Och, tak! Oddałbym za ciebie życie. Marzę o tobie. Ale nie chcę się wiązać z kimś, kto czuje do mnie tylko wdzięczność! - Dodał i wyszedł.
Potem dowiedziała się, że wypisał się ze szpitala na żądanie. 

Przymknął zmęczone powieki. Z radością dałby się jeszcze raz postrzelić, jeśli to by mu ją zwróciło. Od dwóch lat, jedenastu miesięcy i trzech dni czuł miażdżący żal. Liczył każdą sekundę. Wyobrażał sobie jak staje przed nim i mówi, że mu wybacza. Ale on nawet nie miał odwagi jej przeprosić. Zbyt bał się odrzucenia. Zresztą co mógł jej zaoferować? Ona była młoda, piękna, dobra... A on sięgnął dna, jak statek z dziurawym kadłubem. Sięgnął ręką do torebki z okruszkami i rzucił garść gołębiom. Ptaki zaćwierkały radośnie. Niespodziewanie zaczęło padać. Ludzie wyjmowali z toreb parasole, biegli pod dachy... On tylko się roześmiał. W końcu do szczęścia brakowało mu jeszcze tylko deszczu. Ignorując przemoczone ubranie, siedział dalej na ławce. Nagle dostrzegł w oddali postać.Wysoka, jasnowłosa kobieta szła sąsiednią alejką. Ubrana była w dżinsy i białą koszulę. Poznał ją. Jak mógłby jej nie poznać? Bał się tej chwili i marzył o niej. Wstał i, ignorując porażający ból w nodze, ruszył w jej stronę.

VII
"Mógłbym zaryzykować kolejną szansę, znieść upadek
Przyjąć strzał dla Ciebie
I potrzebuję cię tak, jak serce potrzebuje bić
(Ale to żadna nowość)" - OneRepublic, "Apologize"

Zobaczyła go. Biegł w jej stronę. Jej serce przyśpieszyło. Uczucia, które udało jej się ukryć, nagle wyszły na światło dzienne.
- Angie. - Powiedział, kiedy się do niej zbliżył.
Słowa były ledwie słyszalne w deszczu. Ale czy to ważne?
- German.
Coś na kształt smutnego uśmiechu pojawiło się na jej twarzy.
- Dawno się nie widzeliśmy...
- Trzy lata. Co u ciebie?
- Tak sobie. Tęskniłem za tobą.
- Ja za tobą też.
Widziała, że ledwie powstrzymuje targające nim emocje.
- Angie, czy... Czy gdybym ci powiedział, iż żałuję tego, co zrobiłem, to wybaczyłabyś mi?
- Tak, wybaczyłabym. Wiesz... Naiwni ludzie tak mają.
- Przepraszam cię. Zachowałem się...
- Głupio?
- Bardzo głupio. Ja... Kocham cię. Kochałem cały ten czas, ale nie chciałem... Nie mogłem uwierzyć, że ktoś tak idealny może czuć to samo do mnie. - Wyznał, trzęsąc się jak w febrze. - I choć wiem, że pewnie masz teraz męża i szóstkę dzieci, to chciałem, abyś wiedziała.
Powoli pokiwała głową.
- Nie mam męża. Nie mogłabym wyjść za kogoś, kogo nie kocham, pamiętasz? A jedyna osoba, którą kocham stoi przede mną. Ty jesteś moim ideałem. Przybyłeś wtedy jak rycerz i uratowałeś mnie przed smokiem. Jesteś herosem.
- Teraz z tego herosa zostały tylko uzależnienia, chora noga i zgryźliwy facet.
- A ja dalej cię kocham.
- Och, Angeles... - Szepnął i ujął twarz kobiety w dłonie.
Ich usta zetknęły się. Były gorące, mimo lodowatego deszczu, który padał. Ale oni ignorowali deszcz i cały romantyzm jaki się z nim wiązał. Ona zacisnęła palce na jego kurtce, a on objął ją w talii. Pragnęli być blisko siebie. Pragnęli, aby ta chwila trwała wiecznie. Ale po chwili deszcz ustał. I tak jak w życiu - po burzy wyszło słońce.

                                                                                                                      
 Dla Kingi :)
I oto jest :D Takie moje wypociny :D 
Wybaczcie, ale pisałam w pośpiechu - "Uczeń czarnoksiężnika" leci, a kocham ten film <3
Jakoś mnie na cytaty tchnęło. XD Uznałam, że te cytaty idealnie oddają ducha danej sceny.
Pisane trochę inaczej niż zwykle. 
Dziękuję za przeczytanie :D
Pozdrawiam ~B






sobota, 6 września 2014

Rozdział 106

Rozdział 106.

Skierowałam się do gabinetu Germana, z mocnym postanowieniem powiedzenia mu o wyjeździe do Glasgow. Zapukałam krótko i nie czekając na odpowiedź, weszłam. Pan domu uśmiechnął się zza biurka na mój widok. Bez słowa zajęłam krzesło na przeciwko ukochanego i wypaliłam:

- Musimy porozmawiać.
- Ja też mam do ciebie pewną sprawę - uśmiechnął się lekko, lecz mi nie było do śmiechu. - A w ogóle to cześć.
- Cześć - odparłam szybko. - Posłuchaj, bo...
- Zaczekaj, najpierw ja chciałbym cię o coś zapytać - potaknęłam. - Czy zgodzisz się pójść ze mną na kolację dziś wieczorem?
- Ja... ee, tak... Tak, oczywiście - poczułam, że moje policzki zapłonęły rumieńcem. Zaklęłam w myślach. - Ee... A dokąd?
- To niespodzianka - odparł. - Ach, Angie. Wiesz, że bardzo cię kocham, prawda?
- Tak, em... ja ciebie też.
W tym momencie chwycił swoją dłonią moją dłoń, którą położyłam na biurku. Ucałował leciutko jej grzbiet. Nagle rozległ się dzwonek jego telefonu.
- Chciałaś mi coś powiedzieć? - spytał.
- Nie... To znaczy, tak, ale to... nic ważnego. Odbierz, spokojnie. Pójdę już. 
- Kocham cię! - krzyknął na odchodne. Po chwili usłyszałam, jak odbiera telefon.
- Ja ciebie - powiedziałam pod nosem, wychodząc z gabinetu. - Cholera jasna!
- Nie powiedziałaś mu, co? - zjawił się przy mnie Ramallo.
- Skąd. Co więcej...
- Zaprosił cię na kolację - to nie było pytanie.
- A skąd ty o tym wiesz?!
- Widzisz, bo ja... sam pomagałem mu wybrać garnitur.
- A nie przyszło ci na przykład do głowy, żeby mnie o tym... no nie wiem... uprzedzić?! - warknęłam.
- Wybacz, Angie. Ooo, chyba German mnie woła, słyszysz? - dodał szybko, widząc moją zaciętą minę.
Ulotnił się dosłownie w ułamku sekundy. Westchnęłam i zerknęłam na zegarek. Szesnasta trzydzieści. Cóż, mam czas, aby się uszykować, pomyślałam. Informowanie Germana o pobycie mojej mamy w szpitalu w Szkocji podczas kolacji nie było tym, o czym marzyłam, ale najwyraźniej nie miałam wyjścia...

Gdy zeszłam na dół ubrana w elegancką, czarną sukienkę, German już na mnie czekał. On również postawił na czerń, drogi garnitur, białą koszulę i idealnie dopasowany krawat. Włosy upięłam w koka, pozwalając jedynie kilku kosmykom na swobodę. 

Kilka minut później wsiadaliśmy już do zamówionej przez pana domu taksówki. Gdy wysiedliśmy, uparł się, aby zakryć mi oczy dłonią. Drugą zaś ujął moją rękę i tak prowadził. Szliśmy przez dobre kilka minut. W pewnym momencie wchodziliśmy także po schodach. Gdy wreszcie stanęliśmy, usłyszałam w uchu jego szept, pytający, czy jestem gotowa, aby zobaczyć przygotowaną dla mnie niespodziankę. Potaknęłam, a wtedy German odsłonił moje oczy. Zamrugałam powiekami i nim udało mi się skupić na czymś wzrok, usłyszałam dźwięki skrzypiec. To była piękna, romantyczna melodia. Przed sobą miałam coś w rodzaju wielkiego balkonu, na którym, prócz mnóstwa wypielęgnowanych roślin, stał jeden jedyny stolik z dwoma krzesłami po obu stronach. Po lewej stronie, na ceglanym murku siedział mężczyzna w średnim wieku. To właśnie on operował skrzypcami. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zauważyłam, że niebo usiane jest gwiazdami. Noc była wyjątkowo pogodna i ciepła. Poczułam usta Germana na swoim policzku.
- Podoba ci się?
- Tu jest... pięknie.
Nie kłamałam. Chociaż taka nowobogacka kolacja nie była szczególnie w moim stylu, aczkolwiek okazała się to miła odmiana. Pocałowałam Germana krótko i pozwoliłam zaprowadzić się ku stolikowi. Ukochany napełnił nasze kieliszki czerwonym winem i spojrzał na mnie, podpierając brodę ręką, którą oparł o blat stołu.
- Wyglądasz pięknie, Angie.
Poczułam, że się rumienię. Na moje szczęście raczej nie dostrzegł tego w panującej ciemności. Uśmiechnęłam się i zabrałam do konsumowania kolacji. Pozostawało mi wybrać dobry moment na zapoznanie go z prawdą.

Po zjedzeniu wyjątkowo smacznej kolacji, German poprosił mnie do tańca, sygnalizując przy okazji skrzypkowi, aby zagrał nieco żywszy utwór. Delikatnie, acz stabilnie objął mnie w talii i zachęcił do tańca.
- Niewiele mówisz, Angie - zauważył.
- Po prostu mnie zaskoczyłeś... - skłamałam.
Wirowaliśmy w rytm walca, ciesząc się tą romantyczną chwilą i rozkoszując towarzystwem siebie nawzajem. Aczkolwiek jedna, dość oczywista w swym wyrazie sprawa wciąż nie dawała mi spokoju. Gdy skończyliśmy tańczyć, usiadłam na murku, pragnąc nieco odsapnąć. German nie zajął jednak miejsca obok mnie. Niespodziewanie uklęknął przede mną na jedno kolano i wyciągnął coś z kieszeni. Pierścionek.
Wnętrzności podskoczyły mi do gardła.
- Angeles, czy zgodzisz się za mnie wyjść? - spytał. Cóż, nie pierwszy raz słyszałam to pytanie z jego ust. I nie pierwszy raz musiałam mu odmówić.
- Nie.
Reakcja Germana była nie do opisania. Zachwiał się na kolanie, nieomal upadłszy i wybałuszył oczy w moją stronę.
- Jak to? Ale... czemu?
- Jutro lecę do Glasgow.
- Gdzie?! Lecisz do Szkocji? Dlaczego ja nic o tym nie wiem?! Po co...
- Moja mama tam jest - odparłam z dziwnym spokojem.
- A co twoja mama robi w Glasgow?

- Z tego co wiem, umiera...
Mężczyzna wstał z ziemi i z wrażenia usiadł na murku obok mnie.
- Jak to? Czekaj... Opowiedz mi wszystko od początku - powiedział w końcu, biorąc oddech.
- Dostałam wczoraj telefon ze szpitala. Powiedziano mi, że u mojej mamy zdiagnozowano Alzheimera. Przebywa w szpitalu w Glasgow. Muszę tam czym prędzej lecieć, aby ją odebrać.
- I chcesz lecieć jutro?
- Tak.
- Do Glasgow?
- Tak.
- Do Szkocji?
- Tak.
- Do Europy?
- German, sprawdzasz mnie z geografii czy co? Tak, do Europy.
- Całkiem sama?
- Taa... Niezupełnie. Ksiądz Oscuro zadeklarował, że wybierze się ze mną. Podobno tam się urodził.
- W Glasgow? Co za zbieg okoliczności... - mruknął.
Westchnęłam.
- W jakim stanie jest twoja mama? - spytał po dłuższej chwili milczenia.
- Chyba w nie najlepszym... Zabrała pielęgniarce telefon i mówiła, że nie pamięta, skąd wzięła się w Szkocji. Oraz coś o tym, że wszędzie wokół niej chodzą ludzie w kitlach...
Zauważyłam, że German z trudem stłumił wybuch śmiechu. Zamiast tego zrobił kwaśną minę i przytulił mnie. Wtuliłam się w jego umięśniony tors i rozkoszowałam zapachem drogich perfum.
- Muszę jechać z tobą! - wypalił w końcu, gdy już mnie puścił.
- Nie... Nie musisz. To znaczy... To nie jest konieczne, dam sobie radę.
- Chyba nie myślisz, że puszczę cię samą do Glasgow?
- German, nie jestem już dzieckiem!
- Ale to... to jest drugi koniec świata. Chyba powinienem lecieć z tobą.
- A nie masz jutro przypadkiem jakiegoś... spotkania biznesowego? - wycedziłam, starając się przypomnieć sobie fragment rozmowy telefonicznej, jaką prowadził dziś popołudniu.
- Tak, właściwie tak, ale to może poczekać. Nic nie jest ważniejsze od ciebie - powiedział zdecydowanie.
- German - spojrzałam mu w oczy. - Dam sobie radę. Zostań z Buenos Aires i zajmij się interesami. Poza tym ktoś musi zaopiekować się Violettą.
- Jesteś pewna?
- Tak... Wiesz, trochę mi zimno. Czy możemy wrócić już do domu?
- Tak, pewnie - odparł, zapłacił skrzypkowi i zaprowadził mnie prosto do taksówki, która już na nas czekała.
W ciągu dosłownie kilkunastu minut dotarliśmy do domu. To nie była zbyt udana randka. W salonie mężczyzna pomógł mi zdjąć płaszcz i powiesił go bez słowa na wieszaku. Niemal czułam panujące między nami napięcie. Napotkałam spojrzenie Germana: jego oczy pociemniały i wyrażały coś, czego nie byłam w stanie rozszyfrować.
- Muszę powiedzieć Violi - szepnęłam.
- Owszem. Powinnaś - odparł chłodno.
Kiwnęłam lekko głową i powoli zaczęłam wspinać się po schodach. Każde skrzypnięcie napawało mnie lękiem. Byłam przerażona na samą myśl jak zareaguje dziewczyna, a jednocześnie martwiło mnie ochłodzenie relacji z niedoszłym narzeczonym. Ale czego ja oczekiwałam po wyjątkowo dobitnym odmówieniu pobrania się? Westchnęłam i delikatnie zapukałam do drzwi.
- Proszę! - zawołała radośnie Violetta.
Weszłam do środka i zastałam nastolatkę na łóżku. Na kolanach trzymałam swój pamiętnik.
- Vilu, ja... Przyszłam tu, aby z tobą o czymś porozmawiać.
Mój głos był niemal mechaniczny.
- Coś się stało?
- Tak, muszę... Twoja babcia jest w szpitalu.
- Brunhildzie coś się stało? - starała się nieudolnie ukryć radość w głosie.
- Nie, chodzi o Angelicę - wyjaśniłam.
- To znaczy, że... Jedziemy do Hiszpanii?
- Nie. Jadę sama. I do Szkocji, bo tam się teraz znajduje - wyjaśniłam.
- Rozumiem... Ale co z zaręczynami?
Niemal się zakrztusiłam własną śliną. Spodziewałam się okrzyków, iż ją porzucam, a nie pytań o oświadczyny.
- Jakimi... Skąd wiesz?
- Proszę, Angie. Wróciliście do siebie, a teraz tata się wystroił, ćwiczył klękanie... Nie jestem głupia.
Czyżby?
- Odmówiłam. To nie jest dobry czas na... małżeństwo. A teraz przepraszam, ale muszę się spakować. Wyjeżdżam jutro.
Po tych słowach zwyczajnie wyszłam.

Pakowanie się zawsze kojarzyło mi się z nadzieją. Na coś nowego, na zmiany w życiu. Uśmiechnęłam się ironicznie i otworzyłam szafę. Powoli wzięłam do ręki pierwszą bluzkę - czarną z logo zespołu Coldplay - i delikatnie umieściłam ją w walizce. Ta koszulka była jednym z prezentów od Julio. Przymknęłam oczy, starając się przypomnieć mojego złodziejaszka. Jego kręcone włosy, zarost, ciemnoniebieskie oczy... I uśmiech. Ten łobuzerski uśmieszek, który zawsze błąkał się po jego wargach. Niemal słyszałam jego niski głos. Mężczyzna idealny. I martwy. Co za ironia. Kiedy wreszcie znalazł się doskonały facet, który był w stanie mnie wyleczyć z mojej szalonej miłości do Germana, zginął. Najwidoczniej niebiosa uparcie starały się mnie połączyć ze szwagrem. Sięgnęłam granatową spódnicę i machinalnie wcisnęłam ją do walizy. A co jeśli powinnam się zgodzić i wyjść za ojca Violetty, zamiast kolejny raz mu odmawiać? Ale z drugiej strony... Jadę do Szkocji. Westchnęłam i spróbowałam się skupić. Pakowanie się to nie najlepszy czas na refleksje. Kolejne ubrania trafiły do torby. Potarłam twarz dłońmi, zastanawiając się czy wszystko przygotowałam. Wreszcie zapięłam walizkę i odstawiłam ją koło drzwi. Sięgnęłam po telefon i dostrzegłam, że mam nieodczytaną wiadomość.

Samolot mamy jutro o dziesiątej.
Spotykamy się pół godziny wcześniej 
na lotnisku. Malvada załatwiła bilety.
           ks. Robert Oscuro

Nie ma już odwrotu, pomyślałam nagle. Choć nie chciałam, musiałam przyznać, iż boję się tego wyjazdu. Odpisałam coś szybko i usiadłam na łóżku. Zegarek wskazywał dwudziestą drugą z minutami. Normalnie o tej porze oglądałabym z Germanem jakiś film albo szykowała się do snu. A dzisiaj... Chcąc odegnać czarne myśli, włączyłam radio.
- A teraz utwór zamówiony przez jednego z naszych słuchaczy. Kojarzycie Shinedown? Jeśli tak, to uwaga, bo przed wami "Call me" - zawołał DJ.
 Pokój wypełniała wolno ponura melodia. Wtem fragment tekstu przykuł moją uwagę.

"Send me on my way still smiling
Maybe that's the way I should go
Straight into the mouth of the unknown"
 
No tak. Jakże by inaczej. Oczywiście musiała mi się trafić piosenka, która oddawała idealnie moją sytuację. Powoli zaczynało mnie to doprowadzać do szału. Przestałam na chwilę przeklinać i znów skupiłam się na utworze.

"I lost my whole life and my dear friend
I've said it so many times
I would change my ways no never mind.
God knows I've tried"

Niespodziewanie uświadomiłam sobie, iż Pablo nic nie wie o wyjeździe. A przecież obiecałam, że będę z nim szczera. Zaklęłam pod nosem i złapałam za komórkę. Pierwszy sygnał. Drugi. Trzeci. 
- Halo? - rozległ się damski głos w słuchawce.
Domyśliłam się, że należy do jego nowej dziewczyny. 
- Dobry wieczór, Angie z tej strony, czy mogę prosić Pablo do telefonu? 
Poczułam się idiotycznie. Zabrzmiałam jak pięcioletnia dziewczynka dzwoniąca do koleżanki.
- Oczywiście. Zaraz poproszę Pablito. Kotek jest akurat w kuchni, proszę poczekać momencik...
Przewróciłam oczami. Ta kobieta miała tak przesłodzony głos, jakby zjadła przed chwilą beczkę miodu. A mimo to, nie był on sympatyczny, tylko fałszywy. Czekałam jednak cierpliwie aż Kotek łaskawie podejdzie do telefonu. W międzyczasie piosenka w radiu zmieniła się na jeden z energicznych utworów Enrique Iglesiasa.
-  Cześć, Angie! - usłyszałam w słuchawce radosny głos mężczyzny.
- Pablo! Przepraszam, że dzwonię o tak późno, ale... Muszę ci coś powiedzieć.
Usłyszałam, że mój przyjaciel zaczął szybciej oddychać.
- Tak?
- Ja... Czy ta kobieta o uroczym głosie to twoja dziewczyna? - zapytałam szybko.
- Owszem. Jest teraz u mnie.
- Rozumiem... Chciałam tylko powiedzieć, że jutro wyjeżdżam.
- Co?! - Pablito na chwilę zamilkł. - Czy to ma związek ze mn... z Germanem?
- Nie, cholera, nie! - zaprzeczyłam szybko i w myślach dodałam zaprzestanie klęcia do listy rzeczy do zrobienia. - Moja mama jest w szpitalu w Glasgow i jutro jadę po nią razem z księdzem Oscuro. I Malvadą.
- Czy to coś poważnego?
- Podejrzewają zaawansowane stadium Alzheimera - wyjaśniłam.
- Kiedy wrócisz?
Był chyba jedyną osobą, która o to zapytała.
- Nie mam pojęcia.
- Koteczku, ile mam na ciebie czekać? - rozległ się zniecierpliwiony głos dziewczyny Pablo w słuchawce.
- Nie zawracam ci więcej głowy - szepnęłam. - Zadzwonię kiedy indziej. Do widzenia.
- Trzymaj się, Angie. Pamiętaj, że możesz zawsze na mnie liczyć, dobrze?
- Pamiętam, Pablito - szepnęłam i rozłączyłam się.
Odłożyłam telefon na szafkę nocną i usiadłam na dywanie koło łóżka, opierając się o nie. Nakryłam się kocem i wsłuchiwałam się w płynące z radia piosenki. Z jakiegoś powodu łzy cisnęły mi się do oczu. Ale nie mogłam sobie pozwolić na słabość. Musiałam być silna. Przynajmniej teraz. Nagle poderwałam się z podłogi i wyszłam z pokoju. Czas schować dumę do kieszeni. Odetchnęłam głęboko i zastukałam do drzwi Germanowej sypialni. Po cichym "proszę" weszłam do środka. Mój ukochany leżał na łóżku i bawił się pudełkiem z pierścionkiem zaręczynowym. Poczułam ukłucie w sercu.
- Wiesz, że cię kocham, prawda? - spytałam.
- Oczywiście. Kochasz mnie i chcesz być ze mną, ale to nie był dobry moment na zaręczyny. Jasne.
Gorycz, która pobrzmiewała w jego głosie była dla mnie bolesna, ale przecież go rozumiałam. Podeszłam bliżej i usiadłam koło niego na łóżku.
- German, spójrz na mnie - poprosiłam. - Marzę o tym, aby zostać twoją żoną. I gdybyś mnie zapytał w innym momencie, rzuciłabym ci się na szyję z radości. Wiem, że zachowałam się jak traktująca przedmiotowo ludzi kretynka, odmawiając ci tak obcesowo, ale nie chcę, aby wspomnienie naszych zaręczyn było przyćmione przez chorobę mamy.
- I nie kryje się za tym nic innego? Jak... Hmm... Przystojny złodziejaszek? Albo pewien silnie wpływający na ludzi ksiądz? A może jego syn? Lub niejaki Pablito, jak go ładnie nazwałaś...
Jęknęłam. Podsłuchiwał moją rozmowę?
- Nie mów, że jesteś zazdrosny! Przerabialiśmy to już. Złodziejaszek jest dwa metry pod ziemią, ksiądz jest... księdzem, no. Zresztą nie byłabym u niego pierwsza w kolejce, jakby co. Jego syn jest dla mnie za młody, a Pablo...
- A Pablo to tylko przyjaciel, którego znam od wielu lat - mruknął mężczyzna, podnosząc głos do falsetu.
- Naprawdę mam taki głos? - spytałam, szturchając go żartobliwie.
Jego wyraz twarzy zaczął się powoli zmieniać. Brwi delikatnie zaczęły się unosić, a kąciki ust drgnęły. Wzięłam to za dobry znak. Zdjęłam z nóg buty i położyłam się koło niego. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
- Będę za tobą tęsknił - usłyszałam nagle.
Uśmiechnęłam się lekko. Mój towarzysz nie był na ogół skory do wyznań.
- Ja za tobą też. Cholernie - odparłam.
Poczułam jak ręka inżyniera delikatnie głaszcze mnie po policzku. Jego długie palce musnęły skroń, przejechały gładko po policzku i zahaczyły o kącik ust. Przysunęłam się do niego, kładąc mu dłonie na karku i sprawiając, iż nasze usta dzieliło tylko kilka centymetrów. Które German postanowił pokonać.

W jednej chwili leżeliśmy koło siebie, a w drugiej zrywaliśmy z siebie ubrania w porywie namiętności. Ludzka natura jest naprawdę zagadkowa. Przymknęłam oczy, jak przez mgłę przypominając sobie usta Germana wędrujące moich nagich ramionach i barkach. Szybko się jednak otrząsnęłam i uchyliłam lekko powieki, aby zerknąć na zegarek. Był kwadrans przed szóstą. Przeciągnęłam się lekko i spojrzałam na swojego kochanka. Jego włosy sterczały, a usta były delikatnie uchylone. Wyswobodziłam się z objąć mężczyzn, który przez sen tulił mnie jak dziesięciolatek pluszowego misia i usiadłam na łóżku. Spod kołdry wystawały mi stopy z pomalowanym na czerwono paznokciami. Ziewnęłam lekko i obdarzyłam mojego niedoszłego narzeczonego całusem w policzek. Następnie wstałam, rozejrzałam się za wczorajszymi ubraniami (bezskutecznie) i podeszłam do szafy. Wyjęłam stamtąd koszulę ukochanego i tak wystrojona zbliżyłam się do drzwi. Upewniwszy się, że nikogo nie ma na korytarzu, przemknęłam do swojego pokoju. Był to chyba pierwszy raz, kiedy nikt mnie nie nakrył na chodzeniu po domu ubrana... nie całkiem przyzwoicie. Wchodząc do swojej sypialni, potknęłam się o walizkę. Zaklęłam szpetnie (na szczęście nikt nie słyszał), wzięłam ubrania i poszłam do łazienki. Po wzięciu szybkiego prysznica odziałam się w lekko przetarte dżinsy, biały t-shirt z czarnym napisem "We're all mad here" i rysunkiem kota z Cheshire (koszulka idealna na spotkanie z Malvadą i Robertem) oraz czarne sandałki na koturnie. W tym stroju zeszłam na dół. W kuchni usiadłam przy blacie i zabrałam się za konsumowanie drożdżówki z serem. Zaparzyłam też filiżankę kawy, którą delektowałam się w milczeniu. Uwielbiałam zapach tego czarnego napoju. Jego delikatna gorycz drażniła moje podniebienie. Wyjęłam z kieszeni telefon, podłączyłam do niego słuchawki i założyłam je na głowę. Całe szczęście, że zgrałam wczoraj trochę piosenek. Przejrzałam pobieżnie playlistę i wybrałam utwór "I'm still here" Johna Rzeznika. Teraz ta chwila była idealna. 
- O, Angeles. Kto by pomyślał, że jesteś rannym ptaszkiem...
No tak. Znałam tylko jedną, wystarczająco arogancką osobę, która mogła to powiedzieć. Ernesto.
- O rany, udało mi się zaskoczyć samego Solitario! Co za cud! - zawołałam, zdejmując słuchawki.
Młodzieniec miał lekko roztrzepane włosy, ale ubrany był już wzorowo, pomimo, że było przed siódmą.
- Wyjeżdżasz dzisiaj z moim ojcem i Silvią, prawda? - Zapytał, nie zwracając najmniejszej uwagi na moje słowa.
Wieści szybko się rozchodzą. Ciekawy był fakt, iż nazywał Malvadę po imieniu. 
- Tak, a co? Chcesz się przyłączyć? 
Chłopak usiadł naprzeciwko mnie i położył trzymany w dłoni egzemplarz książki "Buszujący w zbożu" na stole. 
- Daruję sobie. Chodzi raczej o to, że chciałbym zawrzeć z tobą pewną... umowę. 
- Jeśli chcesz dostać moje dziecko, w zamian za naukę zamieniania słomy w złoto, to sobie daruję - Zażartowałam, przypominając sobie bajkę braci Grimm.
Ernesto uśmiechnął się, ale jego jasnobłękitne oczy pozostały niewzruszone.
- Jeśli sądzisz, że jestem Titeliturym lub Rumplestiltskinem, to pomyliłaś opowiadania. Albo bohaterów - mruknął. - Raczej chcę od ciebie drobnej przysługi.
- A co ja będę z tego miała? - przerwałam mu.
- Wiem, że chciałabyś, aby Studio21 nadal istniało...
- Czyżby ktoś tu miał nadmiar pieniędzy?
- Raczej kilku znajomych, którzy gotowi są hojnie łożyć na nowe talenty. Pod warunkiem, że co roku najzdolniejsi absolwenci podpisywaliby z nimi kontrakt. Byłoby to korzystne, gdyż są właścicielami jednej z największych i najlepszych wytwórni muzycznych w kraju. 
Byłam pod wrażeniem, ale starałam się to ukryć.
- Skąd ty masz takie znajomości?
- Wrodzony talent do zjednywania sobie ludzi - odparł skromnie. - Ale w zamian pragnę, abyś przekonała mojego ojca do rezygnacji z kapłaństwa. Wystarczy, że zwróci się do biskupa o udzielenie odpowiedniej dyspensy. Teraz procedury zostały uproszczone, więc...
- Czyli ci to naprawdę przeszkadza. Wiesz, jego księżowatość.
Roześmiał się zimno.
- To takie dziwne, iż życzę mu jak najlepiej? On kocha tą swoją... Emilie. Ona kocha go. Oboje cierpią, ale z powodu śmierci kobiety, która mnie urodziła... Tatulek ma swój honor, więc sam nie odejdzie od kapłaństwa. I tu pojawiasz się ty. 
- Nie zależy ci na ich szczęściu. Co będziesz z tego miał? 
W jego oku pojawił się błysk, ten sam, który często widywałam w oku Roberta.
- Namiastkę rodziny - powiedział, kładąc rękę na sercu i przybierając rzekomo poruszoną minę. 
Wiedziałam, że tylko udaje, iż mu na tym nie zależy. Zdradził go właśnie ten błysk, który rozjaśnił na ułamek sekundy przypominającą lodowiec tęczówkę. On chciał mieć rodzinę. Ale... Oprócz tego chciał też czegoś jeszcze, jakiejś dodatkowej korzyści, która by się pojawiła... 
- Wychowałeś się w sierocińcu, prawda? - zapytałam, nim zdążyłam ugryźć się w język.
- Zdarza się. Lord Voldemort też, a patrz ile osiągnął... - powiedział na wpół żartobliwie. - A teraz wybacz, ale mam coś do załatwienia. Zastanów się na moją ofertą. Miłej podróży... Angeles.
Nim zdążyłam rzucić jaką celną ripostę, wyszedł. Cholerny drań. Miałam straszną ochotę, aby cisnąć kubkiem o ścianę, ale przeszkodziły mi odgłosy wstających domowników.

Droga na lotnisko nie trwała długo. German, Violetta, bliźniacy, Ramallo i Olga uparli się, że muszą mnie odwieźć, więc pożyczyliśmy z wypożyczalni siedmioosobowy samochód. Javier włączył radio na cały regulator, a Miquel próbował rozkręcić drzwi, ale pomijając to, obyło się bez szwanku. W końcu dotarliśmy przed oszklony obiekt i wtarabaniliśmy się do środka wraz z moją zieloną walizką. Z daleka dostrzegłam księdza, Emilie i, o dziwo, Ernesto, którzy rozmawiali właśnie z Malvadą. 
http://www3.pictures.zimbio.com/bg/Robert+Carlyle+Cnnm5echay6m.jpg

- Dzień dobry! - zawołałam.
- Angeles! - Robert był wyraźnie podekscytowany. 
Wyglądał nieco komicznie w luźnej, białej koszuli, dżinsach i okularach przeciwsłonecznych. Na ogół widywałam go w garniturze lub sutannie.
- Wszystko już gotowe? - wtrącił się German.
- Osobiście kupiłam bilety - powiedziała dumnie Malvada. - Wszystko jest dopięte na ostatni guzik.
- Angie, masz fantastyczną koszulkę! Taką... Trafioną. - zmieniła temat Emilie, uśmiechając się do mnie. 
No tak. "Wszyscy tu jesteśmy obłąkani" pasowało jak ulał. 
- Mów za siebie - Malvada rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie.
- Silvio, kochanie, idź może sprawdź jeszcze raz nasz lot, bo będziemy się żegnać, a nie chcemy, abyś się jakoś samotnie czuła... - mruknął Oscuro.
Kobieta zmierzyła go wzrokiem, ale posłusznie poszła wszystko sprawdzić. Odwróciłam się do moich bliskich. 
- Ale będę za wami tęskniła... - szepnęłam. 
- My za tobą też! - zawołała Olga tak, że pół lotniska się obejrzało i zmiażdżyła mnie w niedźwiedzim uścisku.
Następnie przytulił mnie Ramallo. 
- Wrócisz? - spytał Javier, kiedy przyszła jego kolej.
- Do ciebie? Zawsze - odpowiedziałam i uściskałam malca. 
Stojący obok Miquel patrzył na mnie nieporadnie. Po chwili wyciągnął nieśmiało rękę w moją stronę.
- Kretyn! - brat dał mu sójkę w bok. - Weź się pożegnaj jak człowiek.
Chłopiec poprawił okulary i niezdarnie mnie objął. Przycisnęłam go delikatnie do siebie.
- Do widzenia, panno... Do widzenia, Angie.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i zbliżyłam się do Violi.  
- Znowu gdzieś jedziesz....
- Muszę - powiedziałam krótko. 
- Przywieziesz tu babcię?
- Prawdopodobnie zajdzie taka potrzeba. 
Dziewczyna przytuliła mnie. 
- Ale gdy wrócisz... Będziesz z tatą, prawda? - szepnęła.
- Tak, Violetto - przytaknęłam. - Przepraszam, że ostatnio tak wyszłam, ale...
Zebrało mi się na przeprosiny.
- Angie, Angie! Spokojnie. Chcę tylko, abyś była szczęśliwa. Dobrej podróży. 
Odsunęłyśmy się od siebie powoli. Teraz podeszłam do Germana. Nie potrzebowaliśmy zbędnych słów. Po prostu ujął delikatnie moją twarz i mnie pocałował. Za plecami usłyszałam jęk któregoś z maluchów, ale nie zwróciłam na to uwagi. Cała była bowiem skupiona na nim. 
- Kocham cię. 
- Ja ciebie też.
Oderwaliśmy się od siebie niechętnie. Boże, jak ja nie cierpiałam pożegnań. Rozejrzałam się. Ksiądz rozmawiał z Ernesto. Potem krótko go uściskał. Sprawa wyglądała gorzej, gdy nadeszła kolej na pożegnanie z Emilie. Stali naprzeciw siebie z przerażonymi minami. Potem Robert coś powiedział, a ona się zaśmiała. Popatrzeli na siebie czule i... tyle. Westchnęłam. A co jeżeli Solitario miał rację? Może rzeczywiście powinnam go przekonać do porzucenia kapłaństwa. Ale z drugiej strony, nie miałam prawa mieszać się w jego życie. 
- Lada moment mamy samolot, więc moglibyście się pośpieszyć - rozległ się obok mnie głos Malvady.
Niemal podskoczyłam. Oscuro rzucił jej niechętne spojrzenie, ale podszedł do nas. 
- Szkocjo, przybywamy - mruknął, a ja wyczułam w tym nutkę sarkazmu.
Pokiwałam głową, bo gula w moim gardle nie pozwalała mi czegokolwiek powiedzieć. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na moich bliskich i ruszyłam za Silvią w stronę odpowiedniego wejścia.

                                                                                               
I oto jest. Nieidealny, bezsensowny rozdział z nadmiarem dialogów. :D
Nawet go nie sprawdziłyśmy, więc mogą być błędy :D Ale tak to bywa roku szkolnym.
Co knuje Ernesto?
Jak będzie w Szkocji? 
Jakiej odżywki do włosów używa ksiądz Robert? XD
Taa, odbiło nam. :D
Zachęcam to komentowania. :D Zwłaszcza, jeśli ma ktoś ochotę pohejtować.

Saludos y besitos. ♥ 
J & B