sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział 108

Rozdział 108.

Obudziłam się cała zdrętwiała, oparta niezbyt zgrabnie o twardą ścianę wokół okiennej wnęki. Kark, zgodnie z przewidywaniami, okropnie mnie bolał. Jęknęłam i otworzyłam powoli oczy. Obskurny pokój tonął w w szarościach. Musiało być jeszcze bardzo wcześnie. Wyjrzałam nieprzytomnie przez okno. Szyba zaparowała nieco od zewnątrz, ale i tak widok na panoramę miasta był nie najgorszy. Mojej uwadze nie uszedł fakt, iż nie znajdowaliśmy w jakoś szczególnie zurbanizowanej części Glasgow. Wręcz przeciwnie, dzielnica ta wydawała się kameralna, choć nieco zabałaganiona. Rozciągał się przede mną następujący widok: zatrzęsienie domków z czerwonymi dachami, wąskie najpewniej jednokierunkowe ulice, marnie wyznaczające osiedla, kilka bloków, bardziej na prawo coś przypominającego rynek główny. Dalej, ku horyzontowi wznosił się niewielki kościółm zanim wreszcie cmentarz, a dalej były już tylko pola, na których - chyba z racji pory roku - niewiele rosło. Wyjęłam z torby komórkę i sprawdziłam godzinę. Zegar wskazywał piątą piętnaście. Powoli wstałam, rozprostowując obolałe mięśnie i rozejrzałam się. Malvada spała tak, jak przystało na damę: elegancko zawinięta w kołdrę, leżąc na boku i oddychając miarowo. Mogłaby grać w reklamie materacy. Nawet jej włosy wyglądały jakby dopiero je uczesała. Zerknęłam w popękane lustro, które wisiało koło drzwi. Na głowie miałam coś, co przy dobrych intencjach można było nazwać fryzurą a'la wybuch granatu na polu pszenicy. Pod oczami miałam cienie, które nadawały mi wygląd narkomanki. A całości dopełniała blada skóra i siniak na ramieniu, który powstał wczoraj w pociągu (wbrew zapewnieniom Silvii, walizka nie leżała zbyt stabilnie na półce). Pokręciłam głową, gdy nagle rozległ się mrożący krew w żyłach krzyk. Odwróciłam się gwałtownie, strącając lustro na ziemię. Robert siedział na łóżku, oddychając szybko. Był zlany potem, a jego dłonie ściskały kurczowo pościel. Podeszłam do niego.

- Hej, hej! Spokojnie, to był tylko sen. 
Popatrzał na mnie nieprzytomnie.
- Tylko sen... - powtórzył. 
- Idź spać - szepnęłam. 
Pokiwał głową i opadł na poduszkę, cały drżąc. Westchnęłam i przypomniałam sobie o stłuczonym lustrze. Szybko posprzątałam odłamki szkła i wyrzuciłam je do namiastki kosza na śmieci, która stała w kącie. Jakoś nie wierzyłam, że czeka mnie teraz siedem lat nieszczęścia. 
Westchnęłam i postanowiłam zrobić coś w końcu ze sobą. Wyjęłam z walizki kilka potrzebnych rzeczy i po cichu opuściłam pokój. Niepewnie otworzyłam drzwi do łazienki. Na szczęście było pusto. Podeszłam do umywalki. Choć lustro było tu dla odmiany całe, nie mogłam powiedzieć tego o poszarzałym zlewie, w którym dostrzegłam długą rysę. Jednak okazał się to mój najmniejszy problem. Dookoła umywalki naustawiał ktoś mnóstwo różnych środków higieny. Prócz grzebienia pełnego powyrywanych czarnych włosów, dostrzegłam również między innymi, piankę i wyjątkowo starą maszynkę do golenia. Poza tym leżała tam jakaś szczoteczka do zębów, na której zaplątało się kilka włosów z grzebienia, w towarzystwie różowej pasty do zębów dla dzieci, Dinosek. 
Ostrożnie odsunęłam to wszystko na bok, aby zrobić miejsce na własne przybory. Wytarłam umywalkę papierem toaletowym i zadowolona z siebie, zaczęłam czesać włosy. Gdy doprowadziłam się do jako tako normalnego stanu, skierowałam się do toalety. Pociągnęłam za klamkę drzwi kabiny. Były otwarte, jednak ku mojemu przerażeniu, ktoś siedział w środku. Na sedesie dostrzegłam włochatego mężczyznę, dobiegającego czterdziestki. Poznałam mieszkańca pokoju obok. Z mojego garła wydał się krzyk. Stałam jak wryta, a tymczasem on, jak gdyby nigdy nic, podciągnął spodnie, spuścił wodę i wyszedł, drapiąc się po plecach. 
- Twoja kolej - rzucił.
Jeszcze przez chwilę stałam przerażona, aż w końcu, skapitulowałam i zamknęłam się w toalecie.
Wyszłam po chwili i, ku mojemu nieszczęściu, zastałam rubasznego sąsiada przy umywalce. Podeszłam ostrożnie i powoli zaczęłam zbierać swoje rzeczy, które, z jakiegoś powodu, wolałam stamtąd zabrać. Kątem oka obserwowałam nieznajomego, który wycisnął na swoją szczoteczkę sporą ilość dziecięcej pasty i zaczął pospiesznie szczotkować zęby. 
Gdy kończyłam zbieranie swoich manatków, facet wypluł zawartość ust do umywalki i odezwał się, mocno zachrypniętym głosem:
- Ktoś tu jest rannym ptaszkiem.
Milczałam, mimo iż byłam prawie pewna, że mówi do mnie, dla własnego dobra, wolałam go zignorować. 

Weszłam do pokoju i zastałam Oscuro rozmawiającego cicho przez telefon. Silvia nadal spała w najlepsze. Przez chwilę zastanawiałam się, czy ona czegoś nie brała przed snem. 

- Tak, Ernesto. Dojechaliśmy. - Mamrotał Robert do słuchawki. - Jasne. Ty też. Do usłyszenia.
Głos w słuchawce coś mu odpowiedział i rozłączył się.
- Rozmawiałeś z synem? - spytałam, aby zacząć jakoś rozmowę.
Mimowolnie przypomniałam sobie ostatnią rozmowę z młodzieńcem. Uratowanie szkoły w zamian za nakłonienie jego ojca do rezygnacji z kapłaństwa. Pośpiesznie odgoniłam natrętne myśli.
- Nie znam zbyt wielu osób o tym imieniu - odparł mój przyjaciel, uśmiechając się. - A ty byłaś w łazience, jak się domyślam.
-  Owszem - mruknęłam, wzdrygając się. - I poznałam tego przeuroczego pana zza ściany.
- Nie zazdroszczę. 
- Wiesz, gdzie zjemy śniadanie?
- Nasza kochana Silvia miała się o to zatroszczyć. 

Nasz wzrok padł na wciąż śpiącą Malvadę.
- Zawsze tak twardo śpi? - zapytałam.
- Nie wiem, nie miałem dotąd wątpliwej przyjemności dzielenia z nią pokoju - Robert wzruszył ramionami.
Jak na zawołanie z komórki Silvii zaczęły dobiegać dźwięki jakiegoś utworu odgrywanego na skrzypcach. Kobieta po zaledwie kilku cichych dźwiękach otworzyła oczy i przeciągnęła się, coraz bardziej przypominając kobietę z jakiejś reklamy łóżek z Ikei
- Dzień dobry - powiedziała optymistycznie, głosem niezwykle sprężystym, siadając i poprawiając srebrzystą piżamę. - Piękny dzień, nieprawdaż?
Popatrzałym w stronę okna, ale dostrzegłam jedynie gęstą mgłę, która odgradzała nas niczym szczelna kotara.
- Cudowny - warknęłam.
- Ktoś tu wstał lewą nogą. A nawet dwa ktosie - kobieta nie traciła entuzjazmu. 
Nagle Robert wyciągnął zza koszuli łańcuszek z krzyżykiem i wyciągnął go w stronę Malvady.
- Precz siło nieczysta! - zawołał. - Kim jesteś i co zrobiłaś z Silvią?!
Zaśmiałam się. Czarnowłosa jedynie popatrzyła na nas z wyższością, błysnęła śnieżnobiałymi zębami i ruszyła w stronę łazienki z kosmetyczką w ręku i kupką idealnie złożonej odzieży.
Wróciła po kilku minutach, ubrana prawie całkiem na czarno i umalowana. Jej włosy wyglądały jakby dopiero co wyszła z salonu fryzjerskiego. Usta pomalowała, jak zwykle na ciemną czerwień. Denerwująco dobry humor wciąż jej nie opuszczał. Domyśliłam się, że nie miała zaszczytu spotkania naszego nowego sąsiada, bo to pewnie starłoby ten uśmieszek z jej twarzy.
Robert westchnął ciężko i bez słowa wyszedł do łazienki. 
Zostałam w pokoju sam na sam z Malvadą. Miałam szczerze mówiąc serdecznie dość pobytu w tym całym Glasgow, mimo iż był to dopiero drugi dzień. Najchętniej wróciłabym do domu już teraz, jednak cel wyprawy przyświecał mi nieubłagalnie. Mama czekała w szpitalu, aż ją odbiorę. O ile w ogóle pamiętała, kim jestem. Silvia siedziała na swoim łóżku w kącie pokoju i studiowała jakiś papier, najprawdopodobniej plan miastan Milczałam, ale to ona odezwała się pierwsza. 
- Do szpitala stąd mamy około dwóch kilomentrów, wydaje mi się, że nie ma sensu brać taksówki, jeżeli możemy dojść na miejsce pieszo.
Miałam wrażenie, że mówiła bardziej do siebie niż do mnie, jednak przytaknęłam.
- Gdy wróci Robert, pójdziemy na jakiś posiłek, tutaj niedaleko jest resta...
- Żartujesz sobie, kobieto?! - warknęłam na nią, wstając z parapetu.
Zignorowałam Roberta, który wszedł właśnie ubrany do pokoju.
- Moja mama właśnie jest sama w szpitalu w nieznanym mieście, ma Alzheimera, możliwe, że nawet umiera, a ty chcesz jeść sobie śniadanko?!
- Angeles, spokojnie - zaczęłam Silvia.
- Ja jestem spokojna, to ty tu zwariowałaś! Oscuro, powiedz coś tej kobiecie! - ryknęłam na księdza.
Mężczyzna milczał przez chwilę, po czym westchnął i odezwał się irytująco spokonym tonem:
- W tym wypadku muszę, niestety, przyjąć stronę Silvii. Proszę, Angeles nie miej mi tego za złe - dodał szybko. - Nie zaszkodzi nam zjedzenie czegoś. Twoja mama jest pod dobrą opieką.
Wobec tego, pozostało mi tylko skapitulować. Zostałam, niestety, przegłosowana. Zacisnęłam zęby. W dodatku magiczne "proszę" Roberta nie pozwalało mi się na niego złościć. Westchnęłam, starając się nie psuć sobie humoru doszczętnie.
Opuściliśmy nasz pensjonat kilka minut później, szczelnie otuleni płaszczami. Zarzuciłam na głowę kaptur, lecz rwący deszcz po chwili całkiem zniszczył mi fryzurę. Malvada zrobiła to samo, jednak ona idąc z gracją, sprawiała wrażenie, iż krople ulewy ją omijają.
"Złego diabli nie biorą" - pomyślałam.
Ulicami Glasgow prowadził nas ksiądz Oscuro, jednak Malvada nie spuszczała go z oczu, maszerując tuż przy jego boku i kontrolując jego kroki zgodnie z trzymanym w dłoni planem miasta, bo jak twiedziła "ani trochę mu nie ufa". Ja z kolei włóczyłam się za tą barwną dwójką zrezygnowana, ledwie powłócząc nogami, z wzrokiem wlepionym w szary chodnik.
Po kilkunastu minutach dotarliśmy do miejsca, skąd widać było jakąś knajpkę. Właśnie ją wskazał Robert, jako idealne, według niego, miejsce na zjedzenie śniadania. Przytaknęłam bez namysłu, jednak Malvada zmierzyła miejsce wzrokiem, po czym znów spojrzała na plan. Następnie wskazała dłonią na drugą stronę ulicy.
- Myślałam, że pójdziemy do tamtej restauracji. Jest zaznaczona na planie. Nie myślałam, ażeby jeść obiad w tym... sama nie wiem, co to właściwie jest.
- To najlepsza kawiarnia w tej części miasta, droga Silvio - odparł Robert. - Sam chodziłem tu na śniadania za młodu.
Poczułam na sobie wzrok obojga moich towarzyszy, którzy chyba mieli nadzieję, iż przesądzę sprawę. Było mi wszystko jedno, więc nie zastanawiając się, skręciłam w prawo, ku barowi, który wskazał Oscuro. Nie patrzyłam na niego, jednak byłam przekonana, że gdybym spojrzała, dostrzegłabym na jego twarzy triumfalny uśmiech. Sądziłam, że Malvada chcąc zachować dumę, wybierze swoją restaurację, jednak, ku mojemu zdumieniu, posłusznie skręciła za nami.
Przed wejściem do knajpki wystawionych było kilka stolików, nad którymi ktoś przezorny postawił prowizoryczne zadaszenie. Usiadłam zrezygnowana przy jednym z nich, Oscuro klapnął obok mnie, a Malvada zajęła miejsce na przeciwko. Pospiesznie sięgnęłam po menu, które stało na środku i wybrałam pierwsze, co rzuciło mi się w oczy.
- Kawę z mlekiem i jagodziankę - mruknęłam do kelnera, który podszedł, aby nas obsłużyć i podałam jadłospis księdzu.
- Panie pierwsze - zwrócił się z uśmieszkiem do Malvady.
- Ja wezmę jajecznicę na bekonie i herbatę z cytryną - powiedziała po chwili namysłu, rozcierając zmarznięte dłonie i sięgając po rękawiczki. Zaczęłam żałować, że i ja się w takowe nie zaopatrzyłam. Westchnęłam i ukryłam ręce w kieszeniach. Robert wybrał pierogi leniwe z cynamonem i szklankę mleka.

Gdy otrzymałam swoje zamówienie, zjadłam wszystko tak szybko, jak było to możliwe, aby się nie zakrztusić. Robert także szybko uwinął się ze swoim posiłkiem, jednak Malvadzie najwyraźniej nigdzie się nie spieszyło. Nie miałam odwagi, aby ją poganiać, jednak patrzyłam, jak zastanawia się nad każdym kawałkiem jajka, jakby szukała w nim trucizny i powoli popija to gorącą herbatą i stukałam nerwowo w stół. Miałam ochotę wykrzyczeć jej w twarz, że moja mama nie będzie żyła wiecznie, ale coś mnie hamowało. Na całe szczęście, Robert zdołał dostrzec moją niecierpliwość i odezwał się.
- Malvado, jeżeli się nie pospieszysz do nie dotrzemy na miejsce do Sylwestra - powiedział spokojnie.
Silvia powoli przeżuła to, co miała w ustach i odchrząknąwszy, łaskawie oznajmiła, że już skończyła. Oscuro wstał od stolika, aby zapłacić za nasze zamówienia.
Spojrzałam na Silvię, która wycierała usta serwetką. Dostrzegłszy moje spojrzenie, uśmiechnęła się sztucznie, mrużąc oczy. Wstałam, sygnalizującym tym samym, że jestem gotowa do dalszej drogi.

Po energicznym spacerze po chłodnym o tej porze roku Glasgow, w końcu dotarliśmy do celu. Szpital był dużym, wyglądającym na wiekowi, przy czym ładnie utrzymanym, budynkiem. Weszliśmy bez wahania do środka i ogarnęła nas przykra szpitalna atmosfera, której tak bardzo nie lubiłam.
Skierowaliśmy się do recepcji, gdzie stacjonowała jakaś anemiczna pielęgniarka uczesana w ciasny kok. Przedstawiłam się i zapytałam po angielsku o miejsce pobytu mojej matki.
- Sala numer siedemnaście, piętro drugie - mruknęła. Na dźwięk jej znudzonego głosu, przyszło mi na myśl, że powinna chyba pić więcej kawy. Albo chociaż zjeść coś słodkiego. A może po prostu nie przywiązywała wagi do tego, w jaki sposób zostanie odebrana przez interesantów? Nie było czasu się teraz nad tym zastanawiać. Skinąwszy na Oscuro i Malvadę, skierowałam się w stronę schodów prowadzących ku wyższym piętrom.
Na drugim piętrze powitał nas ponury korytarz. Na jasnoszarych ścianach wisiał tylko jeden, wyblakły obraz. Zastaliśmy po obu stronach po kilkanaście par drzwi, każde opatrzone numerkiem.
- To tutaj - rzekł Oscuro, wskazując na drzwi z numerem siedemnastym.
Bez słowa minęłam go i puknąwszy w nie od niechcenia, weszłam do środka.
Ściany sali pokrywał ten sam szary odcień. W kwadratowym pomieszczeniu znajdowały się rozmieszczone po dwóch stronach cztery łóżka.
Na jednym z nich jakaś kobieta w krótkich, farbowanych na rudo włosach, trzymała w dłoni telefon komórkowy jakiegoś starego modelu i puszczała właśnie jakąś piosenkę, pochodzącą zdaje się z lat dwudziestych zeszłego stulecia. Muzyka nastawiona była tak głośno, że starsza kobieta zajmująca sąsiednie łóżko, musiała krzyczeć, aby przekazać rudej swoje słowa. Ona z kolei miała długie, całkiem siwe włosy, byle jak rozczochrane. Jej twarz pokrywały zmarszczki.
Zerknąwszy na drugą stronę pokoju, dostrzegłam pacjentkę, która znajdowała się najbliżej mnie. Pogrążona była w głębokim śnie. Na ostatnim z łóżek kobieta znajdowała się w pozycji półleżącej. Rozglądała się niespokojnie po sali, zerkając raz po raz w stronę okna. Rozpoznałam w niej moją matkę, aczkolwiek nie dokonałam tego znowu tak od razu. Zmieniła się, odkąd ostatni raz ją widziałam. Wśród brązowych włosów, które jakby się przerzedziły, pojawiło się sporo siwych kosmyków. Przybyło jej zmarszczek, poza tym wyraźnie schudła. Wyraz twarzy miała nieobecny.
Podeszłam do jej łóżka. Spojrzała na mnie z ciekawością, przekręciła nieco głowę w bok i okryła się szczelniej kołdrą, niczym mała dziewczynka, lękająca się potwora z szafy.
- Mamo... - zaczęłam.
Kobieta nie odpowiedziała.
- Mamo, to ja.. Angie.
- Angie... Ładne imię - zachichotała. - A ty to kto?
- Jestem twoją córką - wymamrotałam.
Poczułam, że w oczach stanęły mi łzy. Nie pamiętała mnie. Moja własna matka mnie nie pamiętała. Spojrzałam na nią nieprzytomnie i potrząsnęłam jej ramieniem. W tym momencie do sali weszło dwóch lekarzy.
- Kim pani jest? - zapytał mnie po angielsku niższy z nich. Był jasnookim, szczurowatym blondynem.
- Nazywam się... Angeles Saramego... Jestem córką... jej córką.. - wymamrotałam, kalecząc język.
- Tak chyba będzie prościej - wyższy lekarz odezwał się w moim języku. Spojrzałam na niego. Miał gęste, czarne włosy i bardzo ciemne oczy. - Ma pani jakiś dowodzik tożsamości? Witaj, Angeliko - odezwał się w międzyczasie do mojej mamy.
- Witaj, Stan! - zawołała.
- Sven - poprawił ją medyk.
Tymczasem niższy z lekarzy o niezbyt wyrazistych rysach twarzy uśmiechnął się uprzejmie, nie odrywając ode mnie wzroku. Najwyraźniej on nie był takim poliglotą jak jego kolega. Odwróciłam spojrzenie i sięgnęłam komórkę z tylnej kieszeni. Wyjęłam telefon z czarnej, silikonowej obudowy. Tam wsunięty był mój dowód osobisty. Podałam go blondynowi, który uniósł brwi. Nie wiem, czy nie wydało mu się to nieco dziwne, ale zawsze go tam trzymałam, w razie nagłej potrzeby, takiej jak teraz. Mężczyzna kiwnął głową i oddał mi dokument. Zwróciłam się z powrotem w stronę łóżka mojej rodzicielki.
Zauważyłam wówczas, że mężczyzna imieniem Sven zezował w stronę stojącej obok Roberta Malvady. Również na nią spojrzałam.
- To wygląda kiepsko - mruknęła, przerywając kłopotliwą ciszę. Przeniosłam szybko wzrok na ciemnowłosego lekarza. Jego wzrok dziwnie się rozmarzył.
- Tak, ma pani rację - zawtórował jej ochoczo brunet. - Obawiam się, że stadium choroby pani Angeliki jest już dość zaawansowane, przy czym rozwinęła się ona wyjątkowo szybko, objawiając się stosunkowo dość późno, to nietypowe zjawisko, sądzę... - nie słuchałam go. Zbyt byłam zajęta analizowaniem rozgrywającej się w sali sceny. Nie widziałam miny Roberta, ale przypuszczałam, że i on czyni w tym momencie podobne przeliczenia. Brunet zagrał po mistrzowsku. Nawiązując kontakt z Sylvią, miał pretekst, żeby móc bezkarnie utrzymywać z nią kontakt wzrokowy, przy czym przyznał jej rację - kobiety to lubią, nie da się ukryć, a na dodatek miał okazję popisać się wiedzą medyczną i nienaganną znajomością języka hiszpańskiego - miał ledwie odczuwalny, angielski akcent i mówił całkiem płynnie.
- ...jak na razie jest mamy opanowany - zakończył swój monolog, robiąc przejętą minę i z wyraźnym trudem odwrócił wzrok od Malvady. Z jej twarzy. jak zawsze, trudno było cokolwiek odczytać, jednak miałam wrażenie, że lekko się uśmiechnęła, przy czym jakby odrobinę mniej chłodno i sarkastycznie niż zwykle.
Brunet zajął się osłuchiwaniem mojej mamę. Zanotował coś w jej karcie, po czym włożył dłoń do kieszeni, wyjmując z niej strzykawkę.
- Sven, ona wygląda mi na jakąś podejrzaną - szczurowaty facet odezwał się do niego kącikiem ust po angielsku, jednak zrozumiałam i wcale nie podobała mi się jego uwaga. - To chyba jakaś narkomanka - dodał, mierząc mnie wzrokiem.
Nie chciałam się znów pakować w kłopoty, więc po prostu milczałam, zacisnąwszy dłonie w pięści. Zastanawiałam się jednak, dlaczego tak surowo mnie ocenił. Musiałam wyglądać okropnie po długiej podróży, ledwie przespanej nocy i ciągłym stresie. Brunet tylko chrząknął.
- Czy mogę zabrać moją mamę? - skierowałam do niego to pytanie, nawet nie próbując silić się na angielski.
- Nie tak szybko. Pani Angelika musi przejść jeszcze kilka rutynowych badań, których wyniki będziemy musieli przesłać do Buenos Aires. Myślę, że będzie mogła wrócić do domu jutro w południe, jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem.
- Co! To znaczy.. Ech,  porządku. Przyjdę tu jutro w południe - powiedziałam zrezygnowana. Nie uśmiechała mi się perspektywa spędzenia w Glasgow jeszcze jednego dnia, ale najwyraźniej nie miałam wyjścia. Pogłaskałam mamę po dłoni, czując jak tracę siły. Kobieta śmiała się nie wiedzieć czemu i lekko się telepała. Ciemnowłosy lekarz podszedł do niej ze strzykawką i zaaplikował zastrzyk w jej lewe przedramię. Zrobił to z wyrafinowaną profesją, starając się jednocześnie zachować delikatność.
- To substancja uspokajająca - powiedział mężczyzna. Pokiwałam głową i oznajmiłam, że wychodzę. Nie chciało mi się nawet patrzeć na Malvadę. Robert położył mi dłoń na ramieniu, przypominając o swojej obecności i westchnął.
- Anchie, zagotuj mleka..! Na wojnę! Mówię ci, przyjdzie wojna, każdy będzie chciał się napić ciepłego mleka! - krzyczała za mną, gdy wychodziłam z sali. Jej okrzyki słabły z każdą chwilą, prawdopodobnie w wyniku działania zastrzyku. Gdy tylko opuściłam pomieszczenie, trzaskając ze zniecierpliwieniem drzwiami, poczułam, że uginają mi się kolana. Opadłam na ławkę, Malvada wyszła z sali po mniej niż minucie, przybierając ujmująco obojętny wyraz twarzy. Ukryłam twarz w dłoniach. Nie sądziłam, że stan mojej mamy będzie aż tak poważny. Ile jej jeszcze zostało? Pokręciłam głową.
- Ona... Ona mnie nie poznała. Nie wiedziała, kim jestem - mamrotałam.
Żadne z nich się nie odezwało. Nikt nie ukrywał, że sytuacja była beznadziejna. Z moją mamą mogło być już tylko gorzej, wiedziałam, że choroba będzie postępować z każdym dniem.
Dopiero po kilku chwilach wzięłam się w garść.
- Angeles, chciałabyś może przejść się po mieście? Moglibyśmy zabić jakoś czas, pokazałbym ci kilka ciekawych miejsc. Wychowałem się tu - westchnął, jakby nieco rozmarzony. - No i dzięki temu oszczędzilibyśmy sobie spędzenia dnia w naszym jakże uroczym miejscu zakwaterowania - tu spojrzał znacząco na Malvadę, która prychnęła.
- Ja nigdzie się nie wybieram - oznajmiła.
- Nikt cię do tego nie zmusza, kochanieńka - rzekł spokojnie. - Proszę, wróć sobie spokojnie do naszego... hmmm...  apartamentu i spędź trochę czasu sama ze sobą. Dobrze ci to zrobi.
Sylvia wykrzywiła wargi w drwiącym uśmiechu, ale nie mogła negować denerwującego, ale jakże skutecznego w ustach Oscuro słowa "proszę".
- Kupię po drodze coś do jedzenia. Bo chyba jestem tu jedyną osobą, która myśli praktycznie - wycedziła przez zęby, po czym zgrabnie odwróciła się na pięcie i odeszła, wyciągając z torebki plan miasta.
Patrzyłam za nią przez chwilę, a gdy zniknęła, popatrzyłam na księdza.
- Nie powiem ci, Angeles, żebyś się nie martwiła, bo to byłby z mojej strony przejaw głupoty - powiedział powoli. - Ale może uda mi się chociaż na chwilę odciągnąć twoje myśli od tego zmartwienia, pokazując ci kilka, moim zdaniem, zasługujących na uwagę miejsc.
- Dziękuję - odparłam krótko, po czym otarłam z prawego policzka uronioną przed chwilą łzę i wstałam, pozwalając Oscuro prowadzić.

Mimo iż samo Glasgow było dużym miastem, które kojarzyło mi się z pośpiechem, tłumem i bezustannym deszczem, dzielnica, w której się znaleźliśmy okazała się kameralna i dość spokojna. W środku miasta znajdował się rynek z ratuszem zaprojektowanym w stylu renesansowym, dalej niezbyt wielki kościół, park i jakieś, najwyraźniej niedawno pobudowane centrum handlowe - Robert wspomniał, że nie przypomina sobie, by stało tam za "jego czasów". Widziałam, że cieszył się, mogąc znów zobaczyć stare kąty. Pokazał mi nawet, gdzie kiedyś mieszkał - wysoki wieżowiec nie wyglądał, niestety, szczególnie zachęcająco. Opowiadał mi o swoim dzieciństwie i nawet, jeżeli nie do końca uważnie go słuchałam, cieszyło mnie to, że cały czas mówił i to z wyraźnym przejęciem - ja nie musiałam odzywać się zbyt często, przy czym nie towarzyszyło nam niezręczne milczenie.
W końcu dotarliśmy na cmentarz. Przekroczywszy starą, ostrą bramę, znaleźliśmy się w otoczeniu mnóstwa nagrobków, starych i nowych. Niektóre wręcz uginały się pod ilością kolorowych zniczy i ogromnych wiązanek z kolorowych kwiatów, o innych zaś nikt nie zdawał się pamiętać. Pokrywał je mech, stał na nich jeden dawny wygasły znicz, a czasem nic.
- Ciekawe czy uda mi się je znaleźć - mruknął Oscuro bardziej do siebie niż do mnie.
- Przepraszam, ale czyich grobów tak właściwie szukamy?
- Moich rodziców - wyjaśnił. - Znajdują się, jeśli dobrze pamiętam, we wschodniej części cmentarza.
Kiwnęłam głową.
- Opowiesz mi coś o nich?
- Byli wspaniałymi ludźmi. Tylko oni zdawali sprawę z moich... problemów. Odrzucili je jednak i wykształcili mnie na lekarza. Tak się cieszyli, gdy dostałem pracę...  A kiedy uratowałem pierwszego pacjenta! Pierwszy raz byli wtedy ze mnie dumni - oczy Roberta nagle pojaśniały. - Pamiętam ich dokładnie. Tata nosił muszkę, choć nawet wtedy to było niemodne, a mama miała taki charakterystyczny zwyczaj bawienia się obrączką, kiedy się denerwowała. Oboje byli kochani, ale bardzo wrażliwi na punkcie szkoły. Dziś dziękuję im za wykształcenie, ale wtedy miałem wrażenie, że wcale im na mnie nie zależy - Oscuro pociągnął mnie za rękę, gdyż zasłuchana, omal nie wpadłam do jakiegoś na wpół zapadłego grobu. - Tata przypominał trochę usposobieniem nastoletniego chłopca. Ale był cenionym wykładowcą uniwersyteckim. Co wieczór czytał mi bajki na dobranoc, zabawnie je komentując i dodając sporo od siebie. Mama kochała piec, więc w domu zawsze unosił się zapach ciasta. I dźwięk jej delikatnego śmiechu, gdy tata szukał okularów, które miał na nosie.
Mój przyjaciel zamilkł, a ja wyobraziłam go sobie jako małego chłopca.
- W którym roku... - zaczęłam nieporadnie - ...odeszli?
- Mama trzy lata po tym, jak zostałem lekarzem. Tata zdążył jeszcze poznać... matkę Ernesto. Zmarł rok po żonie.
Znowu uderzył mnie fakt, że Robert nigdy nie wymawia imienia swojej dawnej ukochanej. I na nowo przypomniałam sobie o propozycji syna Oscuro. Rezygnacja z kapłaństwa za sponsorów. Wpłynięcie na przyjaciela za możliwość otwarcia na nowo Studio On Beat. Pokręciłam głową, odganiając te wstrętne myśli.
- To tutaj! - ksiądz stał kilka grobów dalej i wpatrywał się w pomnik z białego kamienia.
Podeszłam bliżej. Oboje mieli zaledwie nieco ponad czterdzieści lat, gdy zmarli.
- Zmarła na raka, a on popełnił samobójstwo. W liście pożegnalnym napisał, że nie mógł bez niej żyć - odpowiedział na niezadane pytanie.
Mój oddech zamarł. Popatrzałym na zdobiące groby fotografie. Jedna przedstawiała chudego człowieka, o rozwichrzonych, ciemnych włosach. Na nosie miał okulary, a jego spojrzenie było nieobecne. Był wprost uderzająco podobny do Ernesto. Te same kości policzkowe, odstające uszy i spiczasty nos. Przeniosłam wzrok na fotografię kobiety. Jej twarz okalała burza kręconych włosów, a brązowe oczy zerkały wyniośle w moją stronę. Identyczne spojrzenie Oscuro rzucał w stronę Malvady.
- Niech odpoczywają w pokoju wiecznym, amen.
- Przypominasz ich - szepnęłam.
- Wiem - powiedział krótko, po czym zmarszczył brwi. Odnotowałam, że nie patrzy już na mnie, jego zaś jego uwagę najwyraźniej przykuło coś lub ktoś tuż za mną. Odruchowo odwróciłam głowę i zobaczyłam tuż obok siebie kobietę.
Nie była to jednak zwyczajna kobieta. A przynajmniej nie wyglądała jak przeciętny przechodzień. Miała na sobie długą, wzorzystą spódnicę, ciemnobrązowy sweter z dzianiny, ponadto głowę opatuliła chustą w kolorze ciemnego fioletu, a na szyi powiesiła podobną, lecz jaskraworóżową, zakończoną frędzlami. W jej uszach podzwaniały długie, złote kolczyki. Włosy miała długie, czarne, skórę ziemistą. Oczy wyłupiaste i jakoś dziwnie szeroko rozstawione. Najciekawsza jednak była jej mina. Brwi miała ściągnięte, oczy lekko przymrużone, a usta ściśnięte. Wyglądała, jakby usilnie starała się na czymś skupić.
Wtem wyjęła skądś mały, pozłacany dzwoneczek i potrząsnęła nim, wsłuchując się w wydawane przezeń ciche dźwięki.
Wydała z siebie zduszony okrzyk i opuściła dzwonek wpatrując się we mnie przerażona.
Obserwowałam ją obojętnie. Chyba przywykłam już do ekscentrycznych ludzi. 
- Macie niesamowicie wyraźną aurę! - zawołała nagle. - Wyczuwam wibracje na kilometr! Pozwólcie, że przepowiem wam przyszłość!
- Właściwie to... - zaczął Robert, unosząc lekko lewą dłoń, lecz cyganka sprawnie chwyciła ją i odwróciwszy spodem, zaczęła przyglądać się dłoni księdza z bardzo bliska.
- Pańska linia życia... Jej długość jest imponująca... Sprzyja panu Saturn! To kapryśna planeta, o tak... Nie tak łatwo zyskać sobie jej pobłażanie. Musi pan być kimś wyjątkowym.
Nagle wyciągnęła z kieszeni swetra coś, co okazało się szkłem powiększającym. Nim się obejrzałam, trzymała już moją dłoń, oglądając ją przez lupę.
- Linia miłości! Och, jest kręta, nie ma pani łatwego życia, Wenus nie zawsze jest pani wierna, moja droga. 
Gdy kobieta zbliżyła się jeszcze bardziej, aby zajrzeć mi w oczy, poczułam od niej zapach jaśminowych perfum, brendy i... jakby nutki cynamonu.
- Ileż tajemnic skrywają te szmaragdowe tęczówki! - westchnęła, po czym ukłoniła się tajemniczo i po chwili już jej nie było.
Jeszcze chwilę zajęło mi otrząśnięcie się z amoku, jaki wywołała u mnie cyganka. Cóż, bądźmy tolerancyjni, pomyślałam.
- Sprawdź lepiej, czy masz jeszcze portfel - mruknął Oscuro.
Mimowolnie parsknęłam histerycznym śmiechem. Robiło się coraz ciekawiej.

Wróciliśmy do pensjonatu, gdy zaczynało się już ściemniać. Drzwi naszego pokoju były zamknięte. Mój towarzysz załomotał niecierpliwie w drzwi.
- Kto tam? - spytał nas głos Malvady.
- Włamywacze! - warknął sarkastycznie Oscuro. - Po co się zamykasz?
- Ostrożności nigdy nie za wiele - odparła, pojawiając się w drzwiach i wpuszczając nas do środka. - Jedzenie, które udało mi się kupić jest w tamtej szafce pod oknem.
Po tych słowach opadła na swoje łóżko i wróciła do przeglądania jakiegoś czasopisma. Spojrzałam niepewnie na Oscuro i zdjęłam kurtkę. Mężczyzna zrobił to samo, w milczeniu, po czym skierował się w stronę wskazanej przez Silvię szafki. Usłyszałam, że coś mówi, chyba nieszczególnie zadowolony, ale nie zagłębiałam się w jego słowa. Nie byłam ani trochę głodna, mimo iż od śniadania nie miałam nic w ustach.
Wyszłam z pokoju i skierowałam się ku łazience. Upewniając się, że nikogo tam nie ma, weszłam do kabiny z prysznicem i oparłam się o ścianę. Westchnęłam i wyciągnęłam z kieszeni telefon. Zdziwił mnie fakt, że bateria wciąż trzyma, mimo iż nie pamiętałam, kiedy moja komórka widziała ostatnio ładowarkę.
Bez zastanowienia wybrałam numer mojego narzeczonego. Odebrał prawie natychmiast.
- Angie! - powiedział, nim zdążyłam wykrztusić choć słowo. Jego głos był pełen emocji. Troska, mieszała się z wyraźną radością z faktu, iż dzwonię.
- Cześć, German... - brzmienie mojego głosu było tak ponure, że sama się przeraziłam. Nie chciałam nawet myśleć, jak odebrał to on. Odchrząknęłam, starając się mówić choć odrobinę bardziej optymistycznie. - Co u ciebie słychać?
- Tęsknię za tobą - mimo iż wypowiedział te słowa szybko i prawie bez zastanowienia, brzmiały tak wspaniale w jego ustach. - Ale lepiej ty mi powiedz, jak się ma twoja mama?
To był strzał kulą w płot. Mój głos zrobił się jeszcze bardziej ponury, gdy udzielałam odpowiedzi.
- Nie będę cię okłamywać, jest gorzej niż myślałam. Ona kompletnie mnie nie pamięta. Chyba nawet nie wie, kim sama jest. Kazała mi zagotować mleka na wojnę.. - mój głos załamał się, gdy wypowiadałam ostatnie słowo.
- Angie, proszę, nie płacz - powiedział. Znał mnie aż za dobrze. Rzeczywiście, po moich policzkach płynęły już gorące łzy. - To nie twoja wina. Czasami musimy po prostu pogodzić się z tym, co szykuje dla nas los. Każdy kiedyś umrze, ja, ty, twoja mama, każdy. Prędzej czy później wszyscy stąd odejdziemy. Taka jest kolej rzeczy. A twoja mama była dobrym człowiekiem, czeka ją lepszy świat. Poza tym, założę się, że teraz, omamiona tą chorobą, nie ma żadnych zmartwień, jej mózg zaczyna pracować tak, jak mózg dziecka, niczym się nie przejmuje, ma napady nieuzasadnionej wesołości, może czasem jedynie czuć się nieco zagubiona, ale ma ciebie. Ty możesz towarzyszyć jej do samego końca, nawet, jeżeli nie zawsze będzie wiedziała. kim jesteś. A jeżeli się postarasz, może nawet sobie przypomni.
Jego głos był tak pokrzepiający, że mimowolnie uśmiechnęłam się przez łzy.
- Kocham cię, Angie - dodał.
- Ja ciebie też, German, nie masz pojęcia... - nim zdążyłam zakończyć rozpoczętą myśl, usłyszałam pyknięcie i moja komórka się rozładowała. Utraciłam połączenie.
- Tęsknię za tobą, mój najdroższy - szepnęłam, choć wiedziałam, że German już tego nie usłyszy.
______________________________________________
No i patrzcie! Jest rozdział. :)
Już 108 - ładna liczba, czyż nie?
Dziękujemy, że cierpliwie czekaliście. Wasze oczekiwania zostały wynagrodzone. XD
Un beso enorme. ♥
J & B