poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział 109

Rozdział 109.

Kiedy wróciłam do pokoju, Oscuro czytał jakąś książkę, zasłaniając dłonią jej tytuł przed ciekawskim wzrokiem Malvady, która zawzięcie pisała SMS-a. Podeszłam do wskazanej szafki z żywnością, otwierając obdrapane drzwi, które ktoś ozdobił naklejką Manchesteru United. W środku znalazłam kilka drożdżówek, płatki kukurydziane i butelkę soku pomarańczowego. 
- Dlaczego kupiłaś płatki, skoro nie mamy mleka?
- Mieliśmy, ale się skończyło - odparła, nie przestając stukać palcami w ekran telefonu. 
- Jeśli cię to pocieszy, Angeles, to ja też już go nie zastałem - wtrącił Robert znad lektury. 
Sylvia wzruszyła ramionami. 
- Kto pierwszy, ten lepszy. 
Wyjęłam opakowanie płatków, usiadłam na jedynym w pomieszczeniu krześle i zaczęłam je jeść na sucho. Pierwsze krople wieczornego deszczu zaczęły uderzać o szybę, zupełnie jakby chciały zmyć kurz, którym miasto zdawało się być oprószone. Stukanie, monotonne i chaotyczne jednocześnie, było tu tak różne od nawałnic, które nawiedzały czasem Buenos Aires. Nagle sroka przysiadła na parapecie, jakby chciała ukryć się we wnęce okiennej. Popatrzała na mnie ciemnymi oczkami, przechylając mokry łepek. 
- Spotka cię coś niemiłego - rzucił Oscuro.  
- Jak to?
- Och, to tylko taki przesąd. Wiesz, liczba srok, które zobaczysz, wskaże, czy będziesz miała szczęście, czy pecha. 
- I jedna oznacza pecha?
- Smutek. 
- Czyli nieparzyste...
- Nie, to nie tak. "One for sorrow, two for joy, three for a girl, four for a boy, five for silver, six for gold, seven for a secret never to be told, eight's a wish, nine is a kiss, ten is the bird you must not miss." - wyrecytował - to tylko jedna z wersji, oczywiście, ale jedynka się nie zmienia. Zresztą nieważne, to tylko dziecięcy wierszyk. 
Uśmiechnęłam się do niego. 
- Miejmy nadzieję. 
Oscuro odwzajemnił uśmiech i wrócił do lektury, cały czas zasłaniając tytuł. "50 Twarzy Greya" 
Nagle mój telefon zaczął dzwonić. Odłączyłam go od ładowarki i odebrałam. 
- Tak, słu...
- Angie, przyjeżdżaj szybko! Tu bardzo wieje! - głos mojej mamy był coraz bardziej niewyraźny. - Greenock... Tu jest bardzo dużo wody. I są statki. 
Przycisnęłam mocniej słuchawkę do ucha.
- Halo, mamo?! Gdzie jesteś?
- Nad morzem, Angie! Zgubiłam się! Szybko, weź mleko! Dużo mleka!
Połączenie zostało przerwane. Wybrałam pośpiesznie numer poznanego wczoraj lekarza.
- Doktorze Sven, właśnie dzwoniła moja mama... 
- Pani Saramego? Dzięki Bogu. Wie pani, gdzie ona jest? Przed chwilą zauważyliśmy, że zniknęła. Nagrania z monitoringu pokazują, że wyszła ponad godzinę temu. 
- I nikt tego nie zauważył?! 
- Nie, dopóki nie przyszedłem. Gdzie ona jest?
- Nie wiem, mówiła, że tam wieje i coś o jakimś Greenland czy czymś podobnym. I chyba o morzu, bo wspominała o całej masie wody i statkach.  
- Jest w porcie Greenock. Powiadomię policję - rzucił i rozłączył się. 
Popatrzałam na towarzyszy, ale zamiast im wszystko wyjaśnić, złapałam skórzaną kurtkę (podarowaną mi przez Germana) i wybiegłam z domu. Zbiegając głośno po schodach, sięgnęłam do kieszeni kurtki i wyjęłam mapę. Port oddalony był jakieś pięćdziesiąt minut drogi autem. Wypadłam z budynku, wdychając pośpiesznie powietrze. Serce waliło mi w rytmie kropel deszczu, które uderzały mnie w twarz. Szybko. Za szybko. Potrzebowałam samochodu. Według słów Roberta, wypożyczalnia pojazdów była w centrum. Za daleko. Zmarszczyłam brwi. Przy krawężniku zaparkowana była spora liczba pojazdów. Powoli zbliżyłam się do najbliższego. Zamknięty. Poczekałam aż kobieta z jazgoczącym okropnie yorkiem mnie minie i zbliżyłam się do niewielkiego, żółtego garbusa, który wyglądał jakby stał tu od wieków. Jak to robił Julio... Sprawdzał, czy w aucie jest zainstalowany alarm. Nie było. Wyciągał łom. Nie miałam żadnego pod ręką. Ale miałam wsuwki do włosów. Ledwie je widząc w ciemności, spróbowałam otworzyć pojazd. Bezskutecznie. Zdesperowana szarpnęłam za klamkę. O dziwo, drzwi ustąpiły. Wsunęłam się do środka, przeklinając angielskie samochody i kierownice zamontowane po złej stronie. Nagle odkryłam, że ktoś zostawił kluczyki w stacyjce. Okazja czyni złodzieja, pomyślałam i ruszyłam w stronę ginącego za horyzontem słońca. 

Gdy dotarłam do Greenock, długie cienie kładły swe macki na opustoszałych już ulicach. Zaparkowałam pojazd przy wejściu do portu i wysiadłam. Ostry zapach morskiej bryzy uderzył mnie w nozdrza. Kichnęłam kilka razy i rozejrzałam się. Mamy nie było nigdzie w zasięgu wzroku. 
Podeszłam bliżej jednego ze statków. Jakiś krzepki marynarz właśnie przywiązywał linę do burty. Mogłabym przysiąc, że była grubości mojego ramienia. 
- Przepraszam... - zaczęłam nieśmiało po angielsku.
Mężczyzna uśmiechnął się (a tak przynajmniej sądziłam, bo jego twarz ukryta była pod potężną brodą) i odpowiedział coś. Nie miałam jednak najmniejszego pojęcia co. Każdy wyraz był wypowiedziany tak nietypowo i tak twardo, że nie przypominał ani jednego mi znanego. A narzekałam na wymowę Roberta, pomyślałam. 
- Przepraszam, ale nie jestem stąd i nic nie rozumiem - powiedziałam i rozłożyłam bezradnie ręce.
Potężny brodacz podrapał się po głowie i zmarszczył brwi. No tak, ja też nie mówiłam idealnie.
- Czy widziałeś tu taką niską, ciemnowłosą kobietę? - Nie miałam już nawet pojęcia, czy to co mówię, jest poprawne gramatycznie. Zawzięcie gestykulowałam, starając się wszystko wyjaśnić. 
- Can A gie ye a haund? 
Wytrzeszczyłam oczy, mając cichą nadzieję, że w ten sposób jakoś telepatycznie zrozumiem tego skądinąd miło wyglądającego człowieka. Na próżno. Nagle przypomniałam sobie o radach, których udzielał mi Oscuro podczas spaceru. Co prawda nie słuchałam uważnie, ale warto było spróbować.
- Did you see an aul wumman? (Widziałeś starą kobietę?) Dark hair, littil height... (Ciemne włosy, mały wzrost...) 
Kaleczyłam każdy wyraz niemiłosiernie i byłam pewna, że teraz mówię już kompletnie bez sensu. Nawet nie byłam pewna co do znaczenia słów, których używałam. Zresztą mama mogła być wszędzie, port nie był wcale taki mały...
- Aye! (Tak!) - rzucił jednak jakimś cudem marynarz i machnął ręką w stronę pobliskiego sklepu spożywczego. 
Tonący brzytwy się chwyta.
- Dziękuję - rzuciłam po angielsku. - See ye efter! (Do zobaczenia!) - dodałam. 
Mężczyzna pokiwał głową i zajął się z powrotem wiązaniem lin. Przeklinając pod nosem Szkotów, popędziłam we wskazaną stronę. Nieduży, szary sklep chylił się lekko w kierunku morza, jakby też chciał wyrwać się z miejsca i ruszyć w nieznane. Otworzyłam szybko masywne drzwi i wpadłam do środka. Mojemu wejściu towarzyszył gwizd pluszowej maskotki, która stała przy drzwiach i dzięki czujnikowi ruchu, miała witać radośnie klientów. Otyła kasjerka obrzuciła mnie znudzonym spojrzeniem znad gazety plotkarskiej, której niemal całą okładkę zajmowało zdjęcie jakiejś pary i podpis "Czyżby rozwód?". 
- Mleko, mleko, mleko... - nucenie dobiegało zza regału. 
Minęłam wypełnione chipsami półki i ujrzałam moją mamę, która z najwyższym skupienie ustawiała butelki z mlekiem na podłodze. 
- Mamo! - rzuciłam się ku kobiecie, ściskając ją mocno. 
- Angeles, w końcu jesteś! Znalazłam tu tyyyle mleka! Oni już z nami nie wygrają tej wojny!
Poczułam jak pod moimi powiekami zbierają się gorące łzy. 
- Nie wygrają, nigdy - wyszeptałam w maminy sweter.
Twarz mamy wyglądała spokojnie, a jej klatka piersiowa unosiła się rytmicznie. Postukałam palcami w szybę. Ile lat minęło, odkąd ostatni raz ją taką widziałam? To musiało być jeszcze przed śmiercią Marii. Z drugiego końca korytarza dobiegała mnie cicha rozmowa Malvady z lekarzem. Raz po raz któreś z nich chichotało. Na niewygodnej ławce, która stała tuż obok mnie, siedział Oscuro. Zerkał na zegarek, który wskazywał już prawie drugą. Jedynym źródłem światła były lampy koło recepcji, których nikły blask, rysował miękko profil twarzy mojego przyjaciela. Czułam do niego i do Sylvii głęboką wdzięczność. Kiedy zniknęłam, pojechali do doktora Svena i wszystkiego się dowiedzieli. A po przywiezieniu mojej matki do szpitala, przekonali jakimś cudem policjantów, że moja kradzież była uzasadniona i naprawdę nie warto o niej pamiętać. Nawet na chwilę nie stracili swojej pewności siebie i przez cały czas wymieniali się złośliwymi uwagami, ale byli tu ze mną. Ponownie przypomniałam sobie o tym, co powiedział mi Ernesto. Miałam odwieźć Roberta od kapłaństwa, a on miał mi załatwić sponsorów, abym mogła ponownie otworzyć Studio On Beat. Ale przecież nie mogłam tego zrobić. Nie po tym wszystkim. 
- Robercie, może jedźcie do domu... 
- Masz na myśli ten obskurny hotel? Chyba już wolę tu zostać - echo śmiechu Malvady i Svena rozbrzmiało cicho na korytarzu. - Zresztą Sylvia chyba też. 
- Skoro tak - zamilkłam na chwilę. - Muszę ci o czymś powiedzieć. Chodzi o twojego syna. On chce...
- Abym zrezygnował z bycia księdzem. Pewnie zaoferował ci coś niezłego za przekonanie mnie. Daj mi zgadnąć... Załatwi ci pracę? 
- Nie do końca. Pomoże znaleźć sponsorów, abym mogła otworzyć szkołę muzyczną. 
- Brzmi nieźle. Zgodziłaś się?
- Ja... To niemoralne! Ale skąd w ogóle wiedziałeś...?
Machnął ręką.
- Jeśli chcesz, pomogę ci z tymi sponsorami. I, na miłość boską, Angeles! To moja krew! Przejrzenie go okazało się z czasem banalne. Jest nieszczęśliwy, więc próbuje zgrywać twardego. Jak każdy.
Przeniosłam na niego wzrok. Pod oczami miał wyraźnie odcinające się cienie, a elegancka, czarna koszula była lekko pomięta. Wydawał się być bardzo zmęczony. Usiadłam koło niego i wbiłam wzrok w szarą ścianę. 
- Powiedz mi, że wszystko będzie dobrze - poprosiłam. 
- "Wznoszę swe oczy ku górom: Skądże nadejdzie mi pomoc? Pomoc mi przyjdzie od Pana, co stworzył niebo i ziemię. On nie pozwoli zachwiać się twej nodze ani się zdrzemnie Ten, który cię strzeże" - uśmiechnął się lekko. - Psalm 121. Trzeba wierzyć, że będzie dobrze, Angeles.
- A będzie? 
- Prędzej czy później musi być. 
Czekanie. Miałam go już serdecznie dość. Nie chciałam miliona dolarów czy czegoś podobnie absurdalnego, a jedynie szczęśliwego, spokojnego życia. Z Germanem u boku, z mamą, która mnie pamięta i pracę, którą będę szczerze kochać. Może to nie było znowu tak mało. Zerknęłam na Roberta, ale jego spojrzenie było wbite w Malvadę. Wyglądała niesamowicie. Pierwszy raz widziałam, aby się tak szczerze śmiała. Teraz, gdy z jej twarzy zniknął ironiczny uśmieszek, mogłam przyznać, że była naprawdę olśniewająca. Kruczoczarne włosy, czerwone usta... Na tle szarej rzeczywistości wyglądała jak kolorowa postać w czarno-białym filmie.
- Ona nie zawsze taka była prawda? Zimna, oschła...
- Nie zawsze - przytaknął. - Choć mówię to z trudem, nie bez powodu się taka stała. 
- Dobrze ją znasz.
- Znaliśmy się... Dawno, dawno temu. 
- Ale wy chyba nie...?  No wiesz... - zaczęłam się jąkać. - Nie... byliście parą.
Zgromił mnie spojrzeniem.
- Byliśmy przez pewien czas partnerami biznesowymi. 
Otworzyłam usta, by zadać kolejne pytanie, ale jego wyraz twarzy sprawił, że odpuściłam. Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, którą przerwała dopiero wygrywana na pianinie melodia. Wyjęłam telefon z kieszeni upaćkanych kawą dżinsów i odebrałam SMS-a.

Cześć, Angie,

co słychać?
Wszystko w 
porządku z mamą?
Jak Szkocja?
                Pablo


Skrzywiłam się lekko i odpisałam mu szybko.



Z mamą nie najlepiej.

Szkoci doprowadzają
mnie do szału swoim 
językiem. Ale Malvada
chyba znalazła sobie 
chłopaka. A co u Ciebie?
         Angie


Tęsknię za Tobą. :)

Ostatnio widziałem 
się z Gregoriem.
Był... miły. 
Trzymaj się tam ciepło!
     Pablo


Uwierz, przyda się,

bo straszna tu lodówka.
Też za Tobą tęsknię,
Pablito. Dobrej nocy.
        Angie.


Do hotelu wróciliśmy późnym wieczorem. Usiadłam we wnęce okna, nie mając ochoty na rozmowę z nikim więcej. Chciałam jak najszybciej wrócić do Buenos Aires, zabrać stąd mamę. Postarać się, aby ostatnie... ostatnie co? lata? miesiące? dni? jej życia mogła spędzić w spokoju. Tęskniłam za Germanem, Violettą, za studio i wszystkim, co zostawiłam za oceanem. Miałam dość zamartwiania się. Chciałam w końcu zacząć naprawiać swoje życie. Przymknęłam oczy i osunęłam się w sen - Niech się dzieje co chce. 

W obstawie Oscuro i Malvady, przekroczyłam próg szpitala. Byłam pełna obaw. Czy lekarze zgodzą się wypuścić moją mamę po tym, co się stało? Weszłam do sali i skierowałam swoje kroki ku łożu mojej rodzicielki, jednakże powstrzymała mnie pielęgniarka. Oznajmiła, że muszę poczekać kilka minut, aż ona skończy. Nie miałam pojęcia, co takiego miała zamiar kończyć, ale bez protestu, opuściłam pomieszczenie. Wyszłam na korytarz i oparłszy się o ścianę, obserwowałam w salę milczeniu przez szklane drzwi. Niewysoka położna pochylała się nad łóżkiem mojej matki i aplikowała jej jakiś zastrzyk. Wtem usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Odwróciwszy się, ujrzałam przed sobą Germana. Zamrugałam powiekami. Mężczyzna wciąż tam stał. Uśmiechnął się do mnie szeroko. Bez zastanowienia rzuciłam mu się na szyję. Jego dłonie oplotły moje plecy, mocno przytulił mnie do siebie. Bijące od mężczyzny ciepło powoli ogarniało moje ciało.
- Skąd się tu wziąłeś? - spytałam, odsunąwszy się od niego. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Nie mogłem już wytrzymać bez ciebie - szepnął, po czym pocałował mnie delikatnie. Oddałam pocałunek z taką gorliwością, na jaką mnie tylko było stać.
- Tak się cieszę, że tu jesteś - wyszeptałam, kiedy odsunęliśmy się od siebie. Zrobiliśmy to niechętnie, lecz wymowne chrząknięcia Malvady oraz fakt, że znajdowaliśmy się w miejscu publicznym, nie pozostawiały nam innego wyboru.
Radość momentalnie dodała mi skrzydeł, uśmiech sam cisnął się na usta. Po chwili jednak wróciło uczucie goryczy w związku z brutalną rzeczywistością. Wciąż nie wiedziałam, co z moją mamą. W tym momencie German, zdając się czytać w moich myślach, zapytał o jej stan.
Wzruszyłam bezradnie ramionami i westchnęłam ciężko. Zajrzałam przez drzwi do sali. Pielęgniarka opuszczała właśnie pomieszczenie. Zapytałam, czy jest możliwym, abym jeszcze dziś zabrała ją do Buenos Aires.
- Przykro mi, ale pani Angelika musi zostać u nas na obserwacji jeszcze przynajmniej jeden dzień. Ucieczka to nie błahostka. Pacjentka mogła się wyziębić, ulec wypadkowi. Musimy wykonać szereg badań, aby...
- Zaraz, jak to ucieczka? - wpadł jej w słowo mój narzeczony.
- Opowiem ci później - wyszeptałam mu do ucha.
I tak oto, w związku z zaistniałą sytuacją, czekał mnie kolejny dzień szkockiego życia. Jako iż moja mama miała zostać jeszcze w szpitalu, wieczorem musieliśmy znów zawitać do naszego pensjonatu.
- Ładne miejsce - rzekł ojciec Violi, kiedy weszliśmy do budynku.
- Czekaj tylko aż zobaczysz nasz pokój - mruknęłam pod nosem. Zdaje się, że mężczyzna tego nie dosłyszał.
Kiedy znaleźliśmy się pod naszymi drzwiami, Malvada wyciągnęła klucze i otworzyła. Weszłam pierwsza, a German zaraz za mną. Bacznie obserwowałam jego reakcję. W momencie przekroczenia progu zwyczajnie zastygł. Resztki uśmiechu opuściły jego twarz.
- Wy śpicie... tutaj? - zdumiał się. Ton jego głosu był całkowicie bezbarwny. Nikt nie raczył mu odpowiedzieć.
- Nie jest aż tak źle - mruknął w końcu Oscuro. Usiadł na swoim łóżku, z którego wyłoniła się metalowa sprężyna. Mężczyzna dość niezgrabnie próbował ukryć ją, kładąc nań książkę, którą ostatnio czytał.
German wciąż stał na środku pokoju niczym osłupiały.
- A gdzie jest twoje łóżko? - odezwał się w końcu, zauważywszy, że Silvia rzuciła swoje rzeczy na drugie posłanie.
- Ona śpi tam - bąknęła beznamiętnie, wskazując palcem w stronę okna. Mój narzeczony popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Westchnęłam, usiłując się uśmiechnąć.
- Co... Jak to? Nie, Angie, tak być nie będzie! W tej chwili idę wynająć ci jakiś normalny pokój!
- Nie... Daj spokój - powstrzymałam mężczyznę, chwytając jego dłoń. Tutaj jest całkiem... wygodnie, sam zobacz - skłamałam, ciągnąc go w stronę mojego posłania.
German, zmuszony przeze mnie do tego, klapnął na poduszki, z których uwiłam sobie coś w rodzaju legowiska. Oparł się o ścianę i westchnął. Chcąc udaremnić mu wstanie, usiadłam obok i oparłam się o jego pierś. Dotknęłam dłonią jego ciepłego policzka. German objął mnie swoimi ramionami. Wtuliłam się w niego. Znów był ze mną. Poczułam ogarniające mnie ciepło. Tak jakbym znowu była w domu... Wtem dobiegł mnie głos Malvady.
- Ile można siedzieć w łazience, no, co ten człowiek sobie wyobraża! Całymi dniami okupuje kabinę z prysznicem!
Starałam się jej nie słyszeć, zacisnęłam powieki, jakby miało mi to pomóc.
- Angie, już czas. Angie, obudź się - mówił German. Otworzyłam oczy, aby spojrzeć na niego z niedowierzaniem. Przecież dopiero co się położyłam!
Nagle doznałam szoku. Stał nade mną Oscuro. Ściskałam swoją poduszkę z całej siły. German... Germana nie było! Rozejrzałam się niespokojnie. Nie było go!
- Dobrze się czujesz? - spytał ostrożnie ksiądz.
- Co się stało, gdzie jestem? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Spałaś... I mówiłaś przez sen.
- Jak to... Co mówiłam?
- Powtarzałaś imię tego swojego lubego, jak mu tam - odezwała się Malvada z kpiącym uśmieszkiem na twarzy.
- German... - mruknęłam, pocierając dłonią po głowie. 
A więc spałam. Jak ja długo spałam? To wszystko mi się śniło? Czyli że...
- Czyli że moja mama wcale nie ma Alzheimera? Nie wyjechaliśmy z Buenos Aires...? - spytałam z dziecinną nadzieją w głosie. Jednakże wiedziałam już, że jest to marzenie ściętej głowy, gdy zobaczyłam przed sobą pokój szkockiego pensjonatu.
Oscuro westchnął, a Silvia zachichotała.
- Moja mama wcale nie uciekła ze szpitala...? - próbowałam obniżyć oczekiwania.
- Oj, uciekła, uciekła. Ale poszukiwania przebiegły pomyślnie. A przed chwilą dzwonili ze szpitala, dziś będzie można ją zabrać.
- Nareszcie! - ta wiadomość skutecznie mnie otrzeźwiła. Zapomniałam o niedorzecznej wizji Germana znajdującego się ze mną w Szkocji i szybkim ruchem wstałam. Nie była to dobra decyzja, aby się tak zrywać, bo już po chwili ból w plecach dał o sobie znać i to ze zdwojoną siłą. Nie zważając nań, sięgnęłam do szafy, aby wydobyć stamtąd jakieś czyste ubrania. Chwyciłam za sweter. Nie miałam zamiaru znowu zmarznąć. A tak się składa, że nieprzychylność szkockiego klimatu, niestety, nie była wytworem mojej wyobraźni. 

Kiedy uporaliśmy się w końcu z pakowaniem walizek, a nasz sąsiad zwolnił w końcu łazienkę i mogliśmy się umyć, ruszyliśmy w drogę do szpitala. Bagaże zostawiliśmy w pokoju, z zamiarem powrotu do pensjonatu po odebraniu Angeliki ze szpitala.
Doktor Sven kończył właśnie spisywać raport o mojej mamie, gdy weszliśmy do sali, gdzie przebywała. Była już ubrana i gotowa do drogi. Siedziała na łóżku w pozycji półleżącej i bawiła się zwiniętą parą skarpetek, przypominając przy tym dość wyrośniętego kota. Jakaś niewysoka pielęgniarka bezskutecznie próbowała namówić ją, aby przestała się wygłupiać i pozwoliła włożyć sobie skarpetki na gołe stopy, lecz moja mama była tak pochłonięta wykonywanym zajęciem, jakby od jego kontynuowania lub przerwania zależał los wszechświata. Albo przynajmniej całej Szkocji.
Gdy lekarz zobaczył nas, oderwał się od pisania, zamknął notatnik i przywitawszy się, posłał, co nie umknęło mojej uwadze, przesadnie uprzejmy uśmiech w stronę Malvady.
- Może już pani zabrać swoją mamę - rzucił od niechcenia, w odpowiedzi na moje chrząknięcie, po czym wrócił do przyglądania się osobie, która pochłaniała tyle jego uwagi. W normalnych okolicznościach zainteresowałabym się bardziej tą sytuacją - a szczególnie faktem, iż Silvia wcale nie okazywała z tego powodu zdziwienia czy irytacji - ale teraz miałam ważniejsze sprawy na głowie.
Podałam dłoń mojej mamie, która z pomocą pielęgniarki wstała już z łóżka. Wełniane skarpetki na szczęście znalazły się już na właściwym sobie miejscu. 
- Pójdziemy do zoo, Angie? - pytanie owszem było bardzo irracjonalne, jednak ucieszyłam się w związku z faktem, iż kobieta pamiętała, jak mam na imię.
Oscuro podszedł do kobiety i podał jej swoje ramię. Posłusznie chwyciła się go. Skinęłam na Malvadę, aby poszła za nami, jednakże ona ani drgnęła. Gestem przywołała mnie do siebie.
- Angeles, ja nie wracam z wami do Buenos Aires. Przykro mi - wypaliła bez ogródek. Ta kobieta zawsze waliła prosto z mostu. 
Przez chwilę na mojej twarzy widniało zdziwienie. Zmarszczyłam brwi. Jak to nie wraca z nami? Zostaje tutaj? Po chwili jednak skojarzyłam fakty i nim cokolwiek odpowiedziałam, spojrzałam na doktora Svena, który stał obok Silvii. Jego dłoń spoczywała na jej ramieniu. 
- A więc wy...? - nie dowierzałam.
- Owszem - odpowiedział za nią mężczyzna.
- Ale jak... Bo ja myślałam, że pani... że pani nie...
- Ja też tak myślałam - odparła. - Ale chyba nigdy nie byłam bardziej pewna, że... znalazłam moje szczęśliwe zakończenie.
- Szczęśliwe zakończenie? - to wyrażenie wydało mi się w tej sytuacji co najmniej średnio trafione.
- Ja... trudno mi w to uwierzyć - wykrztusiłam w końcu. Przeniosłam wzrok na Oscuro. Jego twarz nie wyrażała emocji. - Ty wiedziałeś.
- Rozmawialiśmy o tym, gdy spałaś - rzucił ksiądz. - No cóż, nie żebym rozpaczał. Poza tym chyba każdy zasługuje na swoje szczęśliwe zakończenie - dodał, unosząc nieznacznie prawy kącik ust.
- Ludzie, nie jesteśmy w jakiejś bajce - wycedziłam. Malvada zaśmiała się w sposób niepodobny do niej. Jej śmiech wciąż był nieskazitelny i melodyjny, ale pojawiła się w nim wesołość, na miejscu dawnej złośliwości. - W każdym razie... Nie sądziłam, że to powiem, ale... Będę za tobą tęsknić. 
Kobieta uśmiechnęła się do mnie ironicznie. W przypływie dobrego humoru, uścisnęłam ją. Chyba ją to zaskoczyło, jednakże poklepała mnie lekko po plecach. Robert ograniczył się do podania jej dłoni. Sven zasalutował nam na pożegnanie.
- Życzę wam szczęścia - powiedziałam.
- Odezwij się czasem - dodał ksiądz.
- Żegnajcie. Udanej podróży - rzekła, wiedząc, jak podziała to na mojego towarzysza. Zadrżał lekko na myśl o perspektywie kolejnego kilkunastogodzinnego lotu.
- TO PAAAA! - zawołała moja mama, gdy opuszczaliśmy pomieszczenie. Odwróciłam się na chwilę i zobaczyłam, jak Malvada poprawia krawat doktora Svena. Posłała mi uśmiech, który odwzajemniłam, zanim zniknęliśmy. 

Jakieś pół godziny później dotarliśmy do pensjonatu (w którym moją mamę ciekawiło dosłownie wszystko - nie omieszkała też zapytać jednego z pracowników, czy mają może wolny karton mleka...). Pospieszenie wdrapaliśmy się na górę schodami - gdyż Angelika kategorycznie odmówiła używania windy. Zabraliśmy stamtąd nasze walizki. Podczas gdy Oscuro był zajęty sprawdzaniem, czy na pewno niczego nie zostawiliśmy (choć sądzę, że po prosto chciał wydłużyć sobie czas przed wyruszeniem na lotnisko), ja wyciągnęłam z kieszeni telefon i pospiesznie napisałam do Germana sms.
"Wracamy".
Moja mama uważnie przyglądała się moim poczynaniom. Wydawała się nieco zniecierpliwiona czekaniem. Pogłaskałam jej dłoń.

Do samolotu wsiedliśmy punkt dwunasta. Przed nami było kilkanaście godzin lotu. Oscuro zdawał się być przerażony i zastrzegł, aby nie odzywać się od niego, chyba, że będzie to konieczne. Moja mama siedziała spokojnie, jednak co jakiś czas wygłaszała zdumiewające uwagi na temat ludzi dookoła. W normalnych okolicznościach pewnie należałoby się wstydzić lub wręcz bać, bowiem kobieta "z fryzurą jak gęsie zaplecze" wyglądała jakby chciała wydrapać mojej mamie oczy, lecz ja byłam zbyt szczęśliwa, aby się tym przejmować. Nawet choroba mojej mamy nie przerażała mnie już tak bardzo, jak wcześniej. Teraz liczyło się tylko to, że lecimy do domu. Za kilkanaście godzin znów znajdę się blisko mojego ukochanego. Wiedziałam, że nie ma czegoś, czego razem z Germanem nie bylibyśmy w stanie przezwyciężyć. Uśmiechnęłam się do siebie i zamknęłam oczy, pozwalając sobie odpłynąć w błogi sen, śniąc tylko o jednym mężczyźnie. 
_________________________________________________
Badum tsss!
Kto dodał rozdział?
Czyżby my? Ano my! Po dłuugiej przerwie. 
Czy warto było czekać, musicie już ocenić sami. :)
Angie wraca do Buenos Aires. Lecimy po nowe przygody. :D
Życzymy Wam Wesołych Świąt i mokrego Dyngusa!
Un beso enorme. ♥
J & B