środa, 1 lipca 2015

Rozdział 110

Rozdział 110.

Samolot wylądował w Buenos Aires około siódmej rano następnego dnia. Wyszłam zeń zmęczona, ale szczęśliwa. Słońce świeciło już porannym blaskiem.

Na niebie nie było żadnej chmurki. Powietrze miało swój charakterystyczny zapach i otaczało ciepłem. Ale śmierdzi tlenem, pomyślałam.

Uwielbiałam klimat Argentyny. Drzewa owocowe kwitły na biało i różowo, a gałęzie pozostałych zdobiły już zielone liście. To było jak sen, znów znaleźć się w mieście tak bardzo ukochanym przez moje serce. Piękny sen wypełniony kolorami. Zanuciłam pod nosem melodię "Ser mejor", po czym westchnęłam, czując, że nic nie jest w stanie zniszczyć w tej chwili mojego szczęścia.
- Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, czyż nie tak, Angeles? - usłyszałam w podświadomości zuchwały szept Piotrusia Pana.
"Dawno się nie odzywał" - pomyślałam. Otrzeźwiło mnie to nieco, jednak uśmiech ani myślał zniknąć z mojej twarzy. Powoli uczyłam się doceniać małe rzeczy. Takie, jak to, że ciepły wiatr rozwiewał moje włosy, słońce lśniło na niebie, a ja byłam zdrowa, nic mnie nie bolało. Poczułam wdzięczność Bogu, że dał mi tak wiele. Obejrzałam się i dostrzegłam Oscuro, prowadzącego moją mamę pod ramię. Oczy miał podkrążone, a na głowie niezły chaos, ale jego wyraz twarzy wskazywał na wyraźną ulgę. Mama była zaś podekscytowana. Rozglądała się z ciekawością godną ośmiolatki. Przed olbrzymim budynkiem lotniska czekali już na nas Violetta, German i Javier. Łzy radości napłynęły mi do oczu. Uściskałam siostrzenicę i malca, a następnie podeszłam do narzeczonego. Miałam wrażenie, że minęły wieki od naszego ostatniego spotkania. Czarne, idealnie uczesane włosy, czekoladowe oczy, obcisła, fioletowa koszula i ciepłe ramiona, które przycisnęły mnie do pachnącej męskim żelem pod prysznic klatki piersiowej. German.
- Cześć, Angie - wyszeptał wprost do mojego ucha.
- Tęskniłam.
- Ja też. Jak się trzymasz?
Odsunęłam się od niego i kiwnęłam uspokajająco głową.
- Emilie!
Odwróciłam się. Oscuro ściskał niewielką kobietę, którą ostatnio poznałam.
- Niech będzie pochwalony! - brunetka jak zawsze tryskała dobrym humorem. - Jak lot?
Robert przełknął ślinę.
- Znakomicie. Wprost znakomicie.
Zachichotałam i przeniosłam wzrok na Javiera, który rozmawiał z moją mamą.
- Mleko. Potrzebujemy mleka na wojnę...
- Angie, ona na pewno ma Alzheimera? Myślałem, że będzie miała słabą pamięć, a nie... - chłopiec pokręcił znacząco palcem koło skroni.
- Javier! - German zmarszczył gęste brwi. - Pomóż Angelice wsiąść do samochodu.
- Chodź, babciu - teraz Violetta przejęła dowodzenie.
Oscuro spojrzał na mnie porozumiewawczo. Kiwnęłam głową. Wiedziałam, że mężczyzna chce już wrócić na plebanię i opowiedzieć wszystko Emilie. Kobieta także na mnie zerknęła. Uśmiechnęła się lekko i podała coś Robertowi. Coś, co rozpoznałam ze smutkiem. Koloratkę.

Willa Castillo pachniała domowymi wypiekami. Viola wyjaśniła mi po drodze, że na wieść o przybyciu mojej mamy, Brunhilda wyprowadziła się do Cromwella, łamiąc wszelkie konwenanse. Ta kobieta zawsze była zaskakująca. Z ulgą powitałam to miejsce. "Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej...".
German wszedł tuż za mną, niosąc moją walizkę. Posłałam mu uśmiech. Wtem z kuchni wyłonił się Ramallo. Nucił pod nosem piosenkę, w której rozpoznałam "Dile que si". Wydał mi się nadzwyczaj wyluzowany. Jego krawat zawiązany był jakość krzywo, pod szyją miał jakiś kolorowy fartuch, a na policzku dostrzegłam ślady karminowej pomadki. Z kuchni dochodziły dźwięki jakiegoś country. Wolałam nawet nie myśleć, co jeszcze działo się tu pod moją nieobecność. Dostrzegłszy nas, mężczyzna przerwał nucenie piosenki, poprawił okulary i odchrząknął. Jednak uśmiech nie opuścił jego twarzy.
- Panienka Angeles! - ucieszył się, po czym podszedł, aby mnie uściskać. Poklepałam go po plecach. - Dobrze cię znów widzieć.
- Ja też się za wami stęskniłam, Ramallo.
- Olga, zobacz tylko, kto przyjechał!
Z kuchni wybiegła gosposia. Była cała w skowronkach.
- Angie, skarbie! Brakowało nam ciebie! - kobieta uścisnęła mnie mocno. - Wyglądasz na zmęczoną. Na pewno jesteś głodna, wróbelku... Upiekłam rogaliki, skusisz się?
- Tak, chętnie - odpowiedziałam bez zastanowienia. Już dawno nie miałam w ustach niczego smacznego. Kuchnia Olgi to jedna z wielu rzeczy, za którymi tęskniłam.
- Jesteśmy w Luwrze? - odezwała się moja mama. - Ładne gniazdko. Pachnie tu mlekiem...
Violetta spojrzała na mnie zdezorientowana.
- Nie, babciu... - zaczęła, ale nie było dane jej dokończyć.
Naszych uszu dobiegły energicznie stawiane kroki, świadczące o tym, iż ktoś właśnie schodzi po schodach. Po chwili stanęła przed nami Brunhilda. Mimowolnie zrobiłam krok w tył i wpadłam na Germana, który położył dłonie na moich ramionach.
- Co ona tu robi? - wyszeptałam.
- Miałaś nadzieję, że tak łatwo zejdę ci z drogi, co?! - niesamowite, a zawsze wydawało mi się, że jest przygłucha. Nie doceniałam tej kobiety.
Po chwili stało się to, czego najbardziej się obawiałam - dostrzegła moją mamę.
- Co ta żałosna wariatka tutaj robi?! - warknęła 87-latka.
- Angie, dlaczego ta staruszka tak krzyczy? - spytała mnie mama. - Ma problemy ze słuchem?
W tym momencie chciałam zapaść się pod ziemię. Miałam gulę w gardle. Wszyscy pozostali także zamarli, czekając na rozwój wydarzeń.
- KIM... PANI... JEST?! - moja mama krzyczała tak, jakby Brunhilda stała na drugim końcu ulicy.
- Nawet nie próbuj ze mnie żartować, stara frytko. Myślisz, że nie pamiętam, co ostatnio mi zrobiłaś?!
- O co jej chodzi, Angie? - spytała mnie mama.
- Oczekuję natychmiastowych przeprosin! - twarz Brunhildy spowiła purpura.
- A ja oczekuję solidnej butelki mleka!! - krzyknęła w odpowiedzi Angelika.
- Wypraszam to sobie! Wszyscy powariowaliście. A to wszystko pewnie twoja wina! - wycelowała we mnie chudy palec. - Pozarażałaś ich wszystkich głupotą! Ostrzegałam cię, Germanku, żebyś się jej pozbył, póki czas! Nie chciałeś mnie słuchać, to teraz masz! 
Brunhilda minęła nas i nadepnąwszy mi na nogę, wyszła z willi trzaskając drzwiami.
- Poszła kupić mleko, tak? Niezbyt sympatyczna kobitka...
Nikt nie odpowiedział na słowa mojej mamy. Dopiero po chwili odezwał się Javier.
- Dobra, dzieci, idę do siebie. Kolejny level sam się nie przejdzie. Radźcie sobie. Strzałka!
I już go nie było. Po chwili milczenia, Olga podeszła do mojej mamy i powiedziała, że zaprowadzi ją do jej sypialni. Ramallo zaoferował natomiast, że posprząta kuchnię.
- A jest stamtąd widok na stajnię? Lubię patrzeć na kury! - usłyszałam słowa mojej mamy, prowadzonej do pokoju dla gości.

Gdy wszystko umilkło, westchnęłam ciężko. Odkryłam, że dłonie Germana wciąż spoczywają na moich ramionach, które zrobiły się ciepłe. Odwróciłam się do mojego narzeczonego. Czułam się zrezygnowana.
- Tęskniłem za tobą.
- Ja też. Nie masz pojęcia, jak bardzo - powiedziałam szczerze.
German dotknął dłonią mojego chłodnego policzka, po czym uniósł w górę mój podbródek. Patrzył mi prosto w oczy. Było w nich tyle miłości. Poczułam się lepiej. A kiedy jego wargi napotkały w końcu moje było już całkiem dobrze. Gdy mocno objął mnie w pasie, wtedy było już doskonale. Nasze ciała pasowały do siebie perfekcyjnie. Zapomniałam o smutku i zmęczeniu. Najważniejsze było to, że był przy mnie.
- Przejdziemy przez to razem - wyszeptał. Uwierzyłam mu.

Nazajutrz rano czekała mnie niezbyt przyjemna pobudka. Obudziło mnie bowiem jakieś łupnięcie dochodzące z dołu. Miałam wrażenie, że ze schodów spadł jakiś tonowy głaz. Leżałam w objęciach mojego narzeczonego. Gwałtownie drgnęłam, ze zdziwieniem stwierdzając, że wcale go to nie ruszyło. Zachrapał tylko nieznacznie i spał dalej w najlepsze. Zastanawiałam się, czy miałam może jakiś wyostrzony słuch czy to już odznaka przewrażliwienia. Przymknęłam na chwilę oczy, jednak nim zdążyłam z powrotem zapaść w sen, rozległo się kolejne łupnięcie. Następnie usłyszałam przekleństwo. Wytrzepałam się jakoś z łóżka, wskoczyłam w kapcie i wybiegłam z pokoju. Po wyjściu na korytarz, niemal od razu zlokalizowałam źródło hałasu. Po schodach Brunhilda znosiła swoje walizki. Było to dość dziwne. Mam na myśli fakt, iż robiła to samodzielnie. Uwielbiała przecież wysługiwać się innymi. Dlaczego więc nie poprosiła o pomoc Ramallo? Sprawa wydała mi się podejrzana, dlatego, korzystając z okazji, że staruszka mnie nie widziała, postanowiłam bacznie obserwować rozwój wydarzeń.
Po chwili moich uszu dobiegło trzecie łupnięcie. Brunhilda zawadziła kantem walizki o drewnianą barierkę schodów. Zaklęła pod nosem, ale w końcu udało jej się znieść walizkę na dół.
Zastanowiwszy się chwilę, doszłam do wniosku, iż kobieta po prostu szykuje się do wyprowadzki. Coś mi jednak nie pasowało. Może i była to kwestia powolnego kojarzenia wątków wynikająca z wczesnej pory, aczkolwiek elementy tej zagadki ewidentnie ze sobą nie współgrały. Dlaczego Brunhilda postanowiła radzić sobie sama i czemu zabrała się za to bladym świtem? Czyżby nie chciała, by ktoś ją zobaczył? Przecież uwielbiała zwracać na siebie uwagę. Byłam raczej skora sądzić, że swoją wyprowadzką będzie chciała coś zamanifestować. Ale najwyraźniej zmieniła zdanie.
Kiedy przystąpiła do wkładania butów, zeszłam powoli na dół. W tej chwili zadzwonił jej telefon. Odebrała. Ja tym czasem zakradłam się do kuchni i obserwowałam jej poczynania przez lekko uchylone drzwi.
- Halo? Benedict?! - wrzasnęła do słuchawki. - Tak, właśnie się zbieram. Mój drogi, odrobinę cierpliwości, bardzo cię proszę. Tak. Tak, niedługo będę. Ja też nie mogę się doczekać. Tak. Ja też tęsknię.
Zaśmiałam się mimowolnie. Babcia Germana na chwilę ucichła. Bałam się, że mnie usłyszała. Zostać przez nią przyłapana na podsłuchiwaniu? O nie, to była ostatnia rzecz, jakiej chciałam. Zatkałam sobie usta dłonią i przykleiłam się plecami do ściany.
- Aha.. Ja ciebie też, pierożku! Pierożek, ciekawie. "Pieszczotliwe" określenia w ustach Brunhildy brzmiały co najmniej dziwnie. Moje rozważania przerwało trzaśnięcie drzwiami. Babcia Germana wyszła. Zostałam w kuchni sama. Wtem usłyszałam dźwięk przychodzącego sms-a.

Angie, jesteś już w Buenos Aires?
Musimy się spotkać.

Napisz konieczne, co z Tobą.
Pablo.

Wystukałam szybko, że jestem już w domu, po czym wyjęłam kubek, nalałam sobie trochę soku i przysiadłam do stołu. Następny sms przyszedł prawie natychmiast.

Spotkajmy się dzisiaj o 10 w parku.
To ważne.

Odpisałam tylko "OK". Nie było mi dane długo cieszyć się samotnością, gdyż ledwie wypiłam łyk soku, do kuchni wparowała Olga. Powitała mnie i oznajmiła, że musi zacząć przygotowywać śniadanie dla domowników.
- Okej - mruknęłam, wciąż rozmyślając na temat Brunhildy.
- Angie, czy mi się zdaje czy wstałaś dzisiaj ze złej strony łóżka? - uśmiechnęła się gosposia.
- Eee... - nie zdążyłam odpowiedzieć, gdyż pojawił się Ramallo.
- Dzień dobry, Olgo. Dzień dobry, Angie - powiedział rześko, po czym dodał: - Angie, chyba wstałaś dzisiaj ze złej strony łóżka.
Zmarszczyłam czoło. O co im, do cholery, chodzi? Nie miałam przecież wcale tak bardzo złego humoru. Cóż, przynajmniej starałam się tego nie okazywać. Wstałam od stołu i zostawiłam ich samych. Następną osoba, którą spotkałam, był Javier. Dzieciak jak zwykle był bardzo radosny. Na mój widok uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Cześć, Angie.
- Hej, młody - przybiłam z nim piątkę, przywołując nieco wymuszony uśmiech na twarz.
- Angie... Czy nie wstałaś ze złej strony łóżka? - zaśmiał się szkrab.
- O co wam wszystkim dzisiaj chodzi?! - warknęłam. - Przecież mam dobry humor, a wszyscy wmawiają mi, że wstałam lewą nogą!
- Nie... Hahaha, nie o to chodzi! Po prostu... Chyba założyłaś dzisiaj kapcie Germana.
Spojrzałam na swoje stopy i spłonęłam rumieńcem. Chciałam obrócić jakoś tę sytuację w żart, ale nic nie przychodziło mi do głowy.

Poszłam do jadalni. Zastałam tam Violettę, szczerzącą się od ucha do ucha, w stronę ekranu swojego telefonu. Przywitałam się z siostrzenicą. Powoli zaczęli schodzić się pozostali domownicy. Już dawno nie jedliśmy w takim gronie. Chyba brakowało mi tego. Byłam jednak nieco przybita, czemu chyba trudno się dziwić.
Kiedy wszyscy się już rozeszli, ja wciąż tkwiłam przy stole, maltretując drożdżową bułkę widelcem. Nie miałam apetytu, a myślami byłam daleko. W pewnej chwili zdałam sobie sprawę, że przy stole zostałam tylko ja i pan domu, który bacznie mnie obserwował. Odłożyłam widelec i spojrzałam na niego. On wstał i podszedł do mnie. Także podniosłam się z krzesła. Powoli objął mnie talii i delikatnie mnie pocałował.
- Gdzie zniknęłaś dzisiaj rano? - zapytał, przesuwając kciukiem po moim policzku.
- To zabawna historia... Kiedyś ci ją opowiem - rzekłam. - A propo. Chyba założyłam dzisiaj twoje kapcie, wybacz mi... - zaczęłam.
Spojrzałam w dół i wybuchnęłam śmiechem. German miał na stopach różowe, futrzane kapcie, za małe o kilka numerów. Były to kapciuszki, które zwykle ja nosiłam po domu. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie i oddał mi je.
- Powinnam zajrzeć do mojej mamy. Śpi jeszcze? Pewnie jest głodna albo może...
- Spokojnie, kochanie. Poprosiłem już Olgę, żeby się tym zajęła.
- Dziękuję - powiedziałam.
Przysunęłam się do narzeczonego i zaczęliśmy znów się całować. Wspaniale było mieć go znów przy sobie. Czułam, że już nigdy nie chcę być daleko od niego. Pogładziłam pierścionek zaręczynowy, który miałam na palcu i mocniej przyległam do mężczyzny. Jego dłonie oplotły mnie w pasie.
Nagle przerwał nam dzwonek telefonu. Odkleiliśmy się od siebie. German odrzucił połączenie, mówiąc, że to nic ważnego. To jednak przypomniało mi o spotkaniu z Pablo. Byliśmy umówieni na za pół godziny. Przeprosiłam Germana i pobiegłam na górę, aby doprowadzić się do porządku. W końcu wciąż byłam w pidżamie.
Kiedy wyglądałam już jako tako, było pięć do dziesiątej. Do parku miałam kwadrans drogi. Pablo po raz kolejny musiał na mnie czekać. Spieszyłam się i udało mi się dojść na miejsce, spóźniona jedynie o pięć minut. Usiadłam na ławce obok przyjaciela, oddychając ciężko.
- Mam kiepską kondycję - stwierdziłam.
- Żadna nowość, Angie - uśmiechnął się. - Jak mama?
- Kiepsko. Mówi tylko o wojnie i mleku - zaczęłam nerwowo bawić się pierścionkiem zaręczynowym. - Ale to ty chciałeś o czymś porozmawiać.
Pablito ujął moją dłoń i przyjrzał się mojej zabawce.
- Bierzesz ślub.
Kiwnęłam głową.
- Dużo się zmieniło - mruknął, nie wypuszczając mojej dłoni.
- Bardzo dużo. Masz dziewczynę.
- A ty narzeczonego. Ale wiesz, są rzeczy, które są niezmienne.
- Doprawdy? Jakoś powoli przestaję w to wierzyć.
- Mówię poważnie. Violetta śpiewa i będzie śpiewać. German chodzi na te swoje spotkania służbowe i będzie chodził. A ja kocham cię i będę kochać. Angie, nie mogę, nie chcę patrzeć jak cierpisz. Kiedy widzę łzy w twoich oczach, czuję złość. Złość, że nie mogę im zaradzić. Chcę tylko, abyś była szczęśliwa. Na tym polega miłość. Więc powiedz mi ostatni raz, że kochasz Germana i chcesz z nim być. Powiedz to, a ja się usunę i nigdy więcej nie poruszę tego tematu. Ale jeśli masz choćby cień wątpliwości...
- Masz dziewczynę. Myślałam, że ją kochasz.
- Zależy mi na niej. Czuję się przy niej dobrze. Jest ładna, zabawna... To marzenie każdego mężczyzny. Każdego, ale nie mnie. Ja marzę o tobie, Angie. To ty śnisz mi się każdej nocy, odkąd cię spotkałem. I to ciebie kocham.
- Pablo, proszę... Kocham Germana. Tak bardzo, jak tylko potrafię. Chcę z nim być. I nie mam, co do tego wątpliwości.
Mężczyzna zamarł, powoli wypuścił powietrze i rozluźnił uścisk, w którym trzymał moją dłoń. Wyglądał jak ktoś, kto otrzymał cios w klatkę piersiową.
- Czyli to już koniec.
- Pablo, proszę... Błagam... Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Zawsze nim byłeś - po policzku spłynęła mi łza. - Nie opuszczaj mnie, proszę.
- I jak ty sobie to wyobrażasz? A zresztą... - wbił wzrok w ziemię. - Przecież wiesz, że się stąd nie ruszę. Nie mógłbym.
Nagle spojrzał w niebo, jakby podjął jakąś decyzję i wyjął z kieszeni niewielkie pudełko. Otworzył je.
- Oświadczę się jej dzisiaj. Mojej dziewczynie - wskazał palcem na pierścionek. - Należał do mojej matki. Ona też miała nadzieję, że to ty go odziedziczysz, wiesz? Naiwne marzenia starych ludzi... A teraz dostanie się kobiecie, której imienia nawet nie znasz.
- Nie rób tego, błagam. Nie unieszczęśliwiaj się.
- Nie będę nieszczęśliwy. Po prostu nie będę szczęśliwy. To wszystko. Ale jakie to ma znaczenie, Angie?
Ukryłam twarz w dłoniach.
- Jak ona ma na imię?
- To też jest już bez znaczenia - powiedział sucho. - Mogę cię tylko o coś prosić?
Pokiwałam tylko głową.
- Pozwól mi się pocałować. Ten ostatni raz. Proszę.
Popatrzałam w jego brązowe oczy. Tak różne o oczu Germana. Oczy Pablito wyglądały jakby należały do pluszowego misia, który prosząco zerka z witryny sklepu z zabawkami. Nie było w nich błysku pożądania, nie było niczego, poza smutkiem i miłością. A to chyba najgorsze połączenie.
Przysunęłam się do mężczyzny, nie odrywając wzroku od jego oczu. On też się przysunął. Powoli jego usta zbliżyły się do moich. Dawał mi czas na odmowę. Ale ja musiałam mu na to pozwolić. Nasze usta zetknęły się. Mój przyjaciel położył dłoń ma moim policzku i delikatnie wzmocnił nasz pocałunek. Czułam bijące od niego ciepło, a moje nozdrza wypełnił zapach kawy, czekolady i czegoś nieuchwytnego, co kojarzyło się z dzieciństwem i latem. Nie chciałam przerywać pocałunku. Nie chciałam zmian, które nieuchronnie miały nadejść. Powoli położyłam prawą dłoń na klatce piersiowej mężczyzny. Czułam pod palcami jak szybko bije mu serce, jak jego płuca wypełniają się powietrzem. Koniec był tak samo powolny jak początek. Pablo odsuwał się ode mnie, centymetr po centymetrze, jakby każdy ruch wymagał od niego niewiarygodnej siły.
- Do widzenia, Angie - powiedział tylko i ruszył w stronę samochodu.
A ja zostałam sama.

Wróciłam do domu przybita. Weszłam do środka, wzięłam sobie z lodówki butelkę wody i usiadłam przy stole. Przypomniało mi się, co kiedyś przeczytałam. "Smutek to najdziwniejsze z uczuć, czyni nas bezradnymi. Jest jak okno otwarte wbrew naszej woli - przy nim można wyłącznie dygotać z zimna". Dokładnie tak czułam się w tamtej chwili. Bezradna. Otaczał mnie szereg problemów, których nie byłam w stanie rozwiązać.
Zdawało mi się, że wewnątrz mojej czaszki rozbrzmiewają jakieś zuchwałe szepty. Znów odzywał się Piotruś Pan. Jego głos był jednak jakoś dziwnie przytłumiony, tak że nie potrafiłam rozróżnić poszczególnych słów.
Westchnęłam, po czym u
niosłam głowę, którą trzymałam pochyloną ze wzrokiem wbitym w blat stołu i wtedy dostrzegłam, że nie jestem sama w pomieszczeniu. Stał nade mną Ernesto, syn księdza Roberta. Wzdrygnęłam się.
- Jak długo tu jesteś? - spytałam.
- Ja również cieszę się, że cię widzę - powiedział spokojnie. - Przypadła ci do gustu Szkocja?
Wydawało mi się, że usiłuje mnie rozdrażnić. Nic z tego, pomyślałam. Nie dam się wyprowadzić z równowagi.
- Tamtejszy klimat nie jest tak przyjemny, jak ten argentyński - ciągnął. - Zwłaszcza dla kogoś, kto mieszka tu całe życie. Glasgow na pierwszy rzut oka może wydawać się nieco ponure.
- A Ty skąd wiesz?
- Powiedzmy, że spędziłem tam jakiś czas - nieznacznie uniósł prawy kącik ust.
Otworzyłam usta, aby coś jeszcze powiedzieć, ale zaraz je zamknęłam. Poczułam, że nie warto pytać go o szczegóły. Wiedziałam, że nie powie mi nic więcej.
- Brunhilda nieźle dawała nam w kość pod twoją nieobecność. Chyba była sfrustrowana faktem, iż nie ma się specjalnie na kim wyżywać. Mieszka tu sporo osób, ale tylko znęcanie się nad tobą przynosi jej tyle satysfakcji.
Przez chwilę miałam nawet wrażenie, że chłopak mi współczuje. Nie miałam pojęcia, co chciał osiągnąć, ale postanowiłam mu nie przerywać. Zdawał się być osobą, która nie tępi języka, byle gadać. Kiedy mówi albo z kimś o czymś rozmawia, z pewnością ma w tym jakiś cel. Starałam więc się być dość ostrożna.
- Ona jest bardzo irytująca - powiedziałam, kiedy zapadła cisza.
- Och, co więcej to dość przebiegła kobieta. Udało jej się ukryć jej ślub z tym dziadkiem. No cóż, prawie - jedna z brwi młodzieńca lekko drgnęła.
- Przed tobą nic się nie ukryje, jak widzę - odparłam zamyślona. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów. - Zaraz, jak to? Brunhilda i Benedict Cromwell wzięli ślub? Jak długo mnie tu nie było?! Czy jest coś jeszcze o czym nie wiem?
Ernesto prychnął, wyraźnie rozbawiony.
- Powiedzmy, że nie była to raczej spontaniczna decyzja. Długo się wahali, Brunhilda musiała używać wyszukanych argumentów, bo jak się okazuje, Benedict nie odstaje zbytnio od stereotypów. Ale w końcu go przekonała. Czego ci mężczyźni nie zrobią dla was, kobiet? Dał się nawet namówić na podróż na Malediwy.
Wolałam nawet nie pytać, skąd on o tym wszystkim wie.
- Grunt, że się od niej uwolniliśmy - rzekłam w końcu. - Przynajmniej na razie...
_______________________________________________
Oto i rozdział. Długo wyczekiwany rozdział. :D
Patologia, tak trochę. :>
Musicie nam wybaczyć, że tak długo to ostatnio trwa, no ale cóż, ten rok był dla nas dość intensywny.
Teraz mamy wakacje, więc może częściej będzie się coś pojawiało. =)

Prosimy o komentarze.
Un beso gigante. ♥ 

J & B