piątek, 11 grudnia 2015

Rozdział 112

Rozdział 112. 

"Czas leczy rany" - z biegiem tygodni, miesięcy i lat mojego życia coraz bardziej wierzyłam w prawdziwość tego powiedzenia. Na początku trudno było mi pogodzić się z odejściem mamy, lecz z czasem nauczyłam się z tym żyć. Przechodziłam rok w żałobnym stroju (co nie było znowu takie trudne, gdyż ostatnio i tak prawie cały czas ubierałam się na czarno). Pierwsza rocznica śmierci mamy była dla mnie dniem pełnym smutku, zadumy i refleksji na temat życia i przemijania.
W gruncie rzeczy po kilkunastu miesiącach od jej pogrzebu, zaczęły się długo wyczekiwane przygotowania do mojego ślubu z Germanem. On sam nie zwykł mnie o to nagabywać. Doskonale rozumiał, że potrzebuję czasu. Na początku odsuwałam od siebie tę myśl, ale ona wciąż powracała i pamiętałam o złożonej obietnicy. Nie chciałam jednak robić niczego w pośpiechu. Ten dzień miał być wyjątkowy i... radosny. 
W końcu cierpliwość mojego narzeczonego została wynagrodzona. Któregoś wieczoru, kiedy już zasypialiśmy, a światło dawno było zgaszone, dotknęłam dłonią jego ramienia i wyszeptałam "kochanie" wprost do jego ucha. Mruknął cicho, żeby dać mi znać, że mnie słucha. Przyzwyczaił się już chyba - co jakiś czas budziłam go w nocy. Czasem potrzebowałam porozmawiać, innym razem chciałam, żeby mnie przytulił, jeszcze innym zapragnęłam się z nim kochać.
Tym razem oznajmiłam, że musimy w końcu zacząć przygotowywać nasz ślub. German pocałował mnie lekko w czoło i mocniej przytulił do siebie. Wiedziałam, że bardzo się ucieszył z tego, co powiedziałam.
Suknia została kupiona - na zakupy wybrałam się z Violettą i Olgą. Nie była to może zbyt dobrze dobrana kompania, lecz jakoś nam się udało. Moja siostrzenica wciąż pokazywała mi pełne koronek, zdobień i przepychu kiczowate kreacje. Raz nawet zaproponowała bym kupiła suknię w odcieniu jasnego różu. Czy ona oszalała? - pomyślałam. Co za bezguście. Olga z kolei chciała, żebym wybrała suknię z trzymetrowym trenem i ogromnym dołem. Przymierzyłam ich kilka zanim w oko wpadła mi ta idealna. Wisiała na manekinie. Była bez ramiączek, sięgająca ziemi, lekko poszerzana u dołu, z delikatnego białego materiału. Moje towarzyszki stwierdziły, że jest stanowczo zbyt prosta. Jednak kiedy ją włożyłam - wyglądała i wspaniale. Nie było się nad czym zastanawiać, musiałam ją kupić.
Organizacją naszego wielkiego dnia zobowiązała się zająć osoba, po której najmniej bym się tego spodziewała... Malvada! Uznałam, że stosownym będzie poinformować ją, że mamy zamiar się pobrać - w końcu, od biedy można powiedzieć, że należała do grona moich... przyjaciół. Ona natychmiast uznała, że musi przylecieć do Buenos Aires i zająć się wszystkim, bo ja przecież ewidentnie sobie z tym nie poradzę. Chciała zaplanować przebieg wesela. Ponoć kiedyś pracowała jako organizatorka przyjęć. Nie wiedziałam, czy to prawda, ale z drugiej strony - co miałam do stracenia?
Udzielić nam ślubu miał z kolei ksiądz Oscuro. Nie było dyskusji, gdy tylko powiedziałam mu, co się szykuje, od razu zaklepał sobie prowadzenie ceremonii. Przez jakiś czas zastanawialiśmy się nad miejscem. Moja siostrzenica chciała, żebyśmy polecieli do Paryża. Olga ochoczo poparła ten pomysł. German z kolei chciał urządzić uroczystość na Filipinach - w miasteczku o nazwie Angeles. Było to z jego strony bardzo słodkie, ale uznałam, że ten pomysł zakrawa na lekką przesadę. Ostatecznie postanowiłam, że pobierzemy się tutaj, w Buenos Aires. Wybraliśmy mały kościółek we wschodniej części miasta.
Przygotowania ciągnęły się tygodniami. Zaproszenia zostały rozesłane, Violetta zaprosiła też swoich przyjaciół. W przeddzień ślubu w domu panowała gorączkowa atmosfera przygotowań. Olga gotowała jak szalona - zapewniałam ją, że naprawdę wystarczą dwa, może trzy rodzaje ciasta, ale ona uparła się, że zrobi ogromny tort, blok czekoladowy, sernik, przekładaniec, tartę owocową... I wiele innych, których nazw nie zapamiętałam. Mogliśmy oczywiście poprosić, aby wraz z wynajmowaną salą przygotowano jedzenie, lecz Olga uparła się, że sama się tym zajmie. Wolałam się nie sprzeciwiać. Malvada nadzorowała przygotowania. Javier ochoczo pomagał. Przyjechał też Miguel, dlatego w domu panował wesoły rozgardiasz. W dzień uroczystości z Włoch przyleciał Federico. Brunhilda na razie nic chyba nie wiedziała o naszych planach. W zasadzie wtedy nawet się nad tym nie zastanawiałam. Byłam pochłonięta przygotowaniami. Wybrałam się do fryzjera, który ułożył moje włosy w pleciony kok hiszpański. Kiedy miałam już na sobie suknię długo stałam przed lustrem i przyglądałam się sobie. Fryzura wyglądała bardzo kunsztownie. Na plecy spadał mi biały welon. Suknia sięgała ziemi, dlatego gdy chciałam swobodnie iść, musiałam podnieść ją lekko do góry. Buty na szczęście miałam dość wygodne - nie chciałam zakładać dziesięciocentymetrowych szpilek, gdyż i bez tego byłam dość wysoka. Białe czółenka miały mały obcas i leciutko stukały o podłogę.
Miałam zrobiony delikatny makijaż - zaróżowione policzki, wytuszowane rzęsy... Właściwie nic nadzwyczajnego, ale wystarczyło, żebym wyglądała ładnie. Zależało mi na naturalnym wyglądzie.
Prawdę mówiąc serce biło mi jak oszalałe. Patrzyłam na białą damę w lustrze i nie dowierzałam, że to naprawdę się dzieje. Brałam ślub z Germanem! Byłam... szczęśliwa. Nigdy w życiu nie byłam szczęśliwsza. Czułam, że już nic nie zniszczy naszego szczęścia.

Przyjechaliśmy do kościoła trochę wcześniej, aby wszystko przećwiczyć. Świątynia była naprawdę malownicza. Białe ściany, ciemnoszary dach, piękna dzwonnica i arkady. Wymarzone miejsce na zawarcie związku małżeńskiego. Popołudniowe słońce wpadało przez okna do kaplicy i oświetlało piękne witraże z kolorowego szkła. Ołtarz był pełen kwiatów, cudownie przybrany w kolory bieli i błękitu.

W końcu zaczęła się ceremonia. Z organów rozbrzmiewał Marsz Weselny. Szłam do ołtarza na drżących nogach, usiłując się uśmiechać. Prowadził mnie Ramallo. Ksiądz Oscuro był na swoim miejscu, pod ołtarzem, w odpowiednim stroju. Uśmiechał się lekko. Ławki zapełniał tłum gości, których jakoś sporo się namnożyło. German miał na sobie idealny, czarny garnitur. Wyglądał bardzo elegancko. Kontemplował mnie swoimi czekoladowymi oczami, a na jego twarzy szczęście mieszało się ze zdenerwowaniem, podobnie jak w mojej duszy. Stanęłam u jego boku i rozejrzałam się po kościele. Zobaczyłam w pierwszej ławce Violettę, uśmiechniętą od ucha do ucha, w towarzystwie Leona. Byli też inni uczniowie studia, Pablo, Beto, nawet Gregorio. Malvada siedziała z drugiej strony, uczesana gładko i ubrana na czarno (tak dla odmiany). Zjawili się też Jackie i doktor Gancho (ale oni to chyba byli wszędzie). Zobaczyłam też kilka osób znanych mi jedynie z widzenia, a nawet takich których w ogóle nie kojarzyłam.
Miałam wrażenie, że ten powolny spacer trwał wiecznie. Ołtarz zdawał się wcale nie być bliżej. Okropnie się denerwowałam, ale usiłowałam ukryć to za maską z uśmiechem.
Kiedy w końcu dotarłam do celu, German delikatnie ujął moją dłoń i zacisnął na niej palce. Skierowałam wzrok w stronę księdza Oscuro, który teatralnie odchrząknął i przystąpił do prowadzenia ceremonii.
- Zebraliśmy się tu, aby połączyć tę wspaniałą dwójkę świętym węzłem małżeńskim - Robert zdawał się czarować gości, bo Olga i Beto płakali wniebogłosy, choć było to dopiero pierwsze zdanie w kazaniu. - Angeles i German przepłynęli ocean, aby być razem. Ocean problemów, bólu i cierpienia, ale udało im się. I oto stoją dziś tu, w tym Domu Bożym, gotowi, by płynąć dalej, lecz tym razem nie ku sobie, ale razem we wspólnie wybranym kierunku. Moi drodzy, pamiętam pierwsze spotkanie z wami. Oboje byliście zagubieni, nieszczęśliwi i rozdzieleni. Tak jak Ewa i Adam poznali Rajski Ogród i życie tutaj, tak i wy poznaliście zarówno radość, jak i cierpienie. Dziś stoicie tu razem, a wasze twarze lśnią światłem miłości, światłem, które pochodzi od samego Boga. Bo bez Niego nie ma miłości. Nie tej prawdziwej, wiecznej, cierpliwej i łaskawej. Wy ją odnaleźliście - tym razem do chóru płaczących dołączyła się Emilie. - Oboje straciliście ludzi, których szczerze kochaliście. Małżonków, partnerów, rodziców... Oboje przeżyliście tragedie, które was zmieniły. Zmienił się błysk w waszych oczach, zmieniło się wasze podejście do ludzi. Ale wasze serca pozostały takie jak na początku drogi. Niezmiennie zdolne do kochania. I tak jest z każdym z nas. Nieważne, czy jesteś księdzem, księgową czy uczniem. Nieważne, czy masz lat dziesięć czy dziewięćdziesiąt. Każdy z was zasłużył na miłość. Czegokolwiek byśmy nie zrobili, wciąż jesteśmy dziećmi kochającego Ojca. On wciąż nas kocha. Ale nie tylko on. Każdy z nas ma kogoś, kto nas kocha - rodzica, brata czy siostrę, ukochaną lub ukochanego - zawsze znajdzie się osoba, która będzie nas kochała nawet, jeśli złamiemy wszystkie istniejące nakazy i zakazy. Nawet jeżeli będziemy ją ranić. Bo byliśmy stworzeni na podobieństwo Boga. Ale nie wyraża się ono tym samym kolorem oczu czy włosów. Wyraża się zdolnością do miłości, zdolnością, która nigdy nie gaśnie. Zapamiętajcie to, proszę. Znam ludzi, którzy twierdzą, że nie potrafią kochać. Potrafią. Wy też potraficie. Idźcie więc i kochajcie. Przyjaciół i nieprzyjaciół. Nie istnieje szczęście bez miłości. Tak jak nie istnieje wolność bez miłości. Miłość jest wolnością i to ona was uwolni. Musicie tylko kochać. Amen. 
 Po tych słowach Oscuro przeszedł do najważniejszej części ceremonii. Do chwili, gdy mieliśmy powiedzieć sobie najważniejsze "tak" w naszym życiu. I tak też się stało.Wymieniliśmy się obrączkami i złożyliśmy na swych ustach najcudowniejszy, najwspanialszy pocałunek, bo ten najważniejszy. Był pieczęcią pod przysięgami, które złożyliśmy i potwierdzeniem naszej dozgonnej miłości. 
   Po zakończonych zaślubinach, każdy chciał do nas podejść, wymienić uścisk i złożyć gratulacje. Uśmiechałam się do każdego, teraz już z dużo większą swobodą, bez dręczącego mnie ucisku wewnętrznego. Wypełniało mnie szczęście, które rozpierało moje trzewia, jakby za wszelką cenę chciało wydostać się na zewnątrz.

Około godziny osiemnastej przyjechaliśmy na miejsce, gdzie odbyć się miało nasze wesele. Sala była ogromna i pięknie przystrojona. Kiedy rozejrzałam się dookoła, wszędzie wisiały białe wstążki i kwiaty. Po prawej stronie stało kilkanaście stolików nakrytych kremowymi obrusami. Każde miejsce było odpowiednio oznaczone małą karteczką ze wskazaniem gościa. Malvada zadbała o każdy szczegół. W drugiej części sali był parkiet taneczny. Poprosiliśmy Maxiego, aby zajął się oprawą muzyczną, więc stał teraz przy stole DJ-a z dumną miną, ubrany w jaskrawy garnitur. Wtedy głos zabrała Violetta.
- Moi drodzy - zwróciła się do gości. - Obserwowaliśmy tę dwójkę przez ostatnie kilka lat. Ich wzloty, ale także ich upadki. Ilekroć rozchodzili się, tylekroć jakaś niewidzialna siła znów ich łączyła. Jakby ich związek był zapisany w gwiazdach - uśmiechnęła się aż nazbyt szeroko. - Pamiętam ich pierwsze spotkanie w Buenos Aires. Pamiętam ich przekomarzanie się i słabe żarty. Pamiętam każdą sekundę. I mogę powiedzieć teraz tylko jedno. Angie, tato, cieszę się, że jesteście razem.
Po tym krótkim przemówieniu stanęliśmy z mężem na parkiecie, a nasz DJ puścił piosenkę, którą mieliśmy zapamiętać do końca życia. I tak zaczął się pierwszy taniec młodej pary. Utwór wybrali moi dawni uczniowie i miała to być niespodzianka, więc do ostatnich chwil nie znałam melodii. Stałam, słuchając muzyki, gdy nagle z transu wyrwał mnie dotyk dłoni Germana, którą położył na moim ramieniu. Uśmiechnęłam się i zaczęliśmy tańczyć w rytm piosenki, objęci. W tym układzie znajowaliśmy się aż do końca pierwszej piosenki, drugiej, trzeciej i jeszcze kolejnej... Czułam, że całe wieki mogłabym spędzić w ramionach mężczyzny o czekoladowych oczach.
Nagle usłyszałam znajomą melodię... a następnie znajomy głos. Wtem spostrzegłam, że na scenie stoi Pablo. Nasze spojrzenia spotkały się, podczas gdy on śpiewał. [KLIK]

Did I disappoint you or let you down? 
Should I be feeling guilty or let the judges frown? 
'Cause I saw the end before we'd begun, 
Yes I saw you were blinded and I knew I had won. 
So I took what's mine by eternal right. 
Took your soul out into the night. 
It may be over but it won't stop there, 
I am here for you if you'd only care. 
You touched my heart you touched my soul. 
You changed my life and all my goals. 
And love is blind and that I knew when, 
My heart was blinded by you. 
I've kissed your lips and held your head. 
Shared your dreams and shared your bed. 
I know you well, I know your smell. 
I've been addicted to you. 

Goodbye my lover. 
Goodbye my friend. 
You have been the one. 
You have been the one for me. 

I am a dreamer but when I wake, 
You can't break my spirit - it's my dreams you take. 
And as you move on, remember me, 
Remember us and all we used to be 
I've seen you cry, I've seen you smile. 
I've watched you sleeping for a while. 
I'd be the father of your child. 
I'd spend a lifetime with you. 
I know your fears and you know mine. 
We've had our doubts but now we're fine, 
And I love you, I swear that's true. 
I cannot live without you. 

Goodbye my lover. 
Goodbye my friend. 
You have been the one. 
You have been the one for me. 

And I still hold your hand in mine. 
In mine when I'm asleep. 
And I will bare my soul in time, 
When I'm kneeling at your feet. 

Goodbye my lover. 
Goodbye my friend. 
You have been the one. 
You have been the one for me. 

I'm so hollow, baby, I'm so hollow. 
I'm so, I'm so, I'm so hollow.

Kiedy skończył, miałam łzy w oczach. Smutek w jego głosie był nie do zniesienia. Czy miałam jakieś wątpliwości? Nie, kochałam Germana. Ale Pablo był dla mnie kimś ważnym i nie mogłam patrzeć jak cierpi. Zszedł ze sceny i zniknął. Miałam ochotę za nim pójść, ale wtedy dostrzegłam, że mój mąż patrzy na mnie.spode łba. Otarłam łzę z prawego oka i spojrzałam na niego. Nie powiedział nic, tylko pocałował mnie leciutko i ruszył w stronę sceny. Po chwili usłyszałam jak śpiewa. [KLIK]

Honey you are a rock
Upon which I stand
And I came here to talk
I hope you understand 
The green eyes, yeah the spotlight, shines upon you
And how could, anybody, deny you
I came here with a load
And it feels so much lighter now I met you
And honey you should know
That I could never go on without you
Green eyes

Honey you are the sea
Upon which I float
And I came here to talk
I think you should know

The green eyes, you're the one that I wanted to find
And anyone who tried to deny you, must be out of their mind
Because I came here with a load
And it feels so much lighter since I met you
Honey you should know
That I could never go on without you
Green eyes, green eyes

On również przez cały utwór nie oderwał ode mnie wzroku, co sprawiło, że nieco się zarumieniłam. Kiedy skończył, a wszyscy bili brawo, on wciąż stał na scenie i na mnie patrzył. Nagle, Olga, która trzymała za krawat Ramallo, weszła na postument i razem ze swoim mężem zajęli miejsce Germana. [KLIK]

You're the light, you're the night
You're the color of my blood
You're the cure, you're the pain
You're the only thing I wanna touch
Never knew that it could mean so much, so much

You're the fear, I don't care
'Cause I've never been so high
Follow me to the dark
Let me take you past our satellites
You can see the world you brought to life, to life

So love me like you do, lo-lo-love me like you do
Love me like you do, lo-lo-love me like you do
Touch me like you do, to-to-touch me like you do
What are you waiting for?

Fading in, fading out
On the edge of paradise
Every inch of your skin is a holy Grail I've got to find
Only you can set my heart on fire, on fire
Yeah, I'll let you set the pace
'Cause I'm not thinking straight
My head spinning around I can't see clear no more
What are you waiting for?

Love me like you do, lo-lo-love me like you do(like you do)
Love me like you do, lo-lo-love me like you do
Touch me like you do, to-to-touch me like you do
What are you waiting for?

Love me like you do, lo-lo-love me like you do (like you do)
Love me like you do, lo-lo-love me like you do
Touch me like you do, to-to-touch me like you do
What are you waiting for?

I'll let you set the pace
'Cause I'm not thinking straight
My head spinning around I can't see clear no more
What are you waiting for?

Love me like you do, lo-lo-love me like you do 
Love me like you do, lo-lo-love me like you do 
Touch me like you do, to-to-touch me like you do
What are you waiting for?

Wszyscy zaczęli skakać i się wygłupiać. Chociaż Olga fałszowała niemiłosiernie, podobnie jak wtórujący jej Ramallo, byłam jej bardzo wdzięczna, że przełamała smutną atmosferę. Zrobiło się bardzo wesoło, a ja i Geman w końcu zatańczyliśmy szybszy taniec. Można było przewidzieć, że po jednym utworze Olga nie ustąpi. Zaśpiewała jeszcze kilka bisów, po czym zmieniła repertuar. Gdy zaczęły brzmieć jakieś metalowe kawałki, zdecydowaliśmy z Germanem, że czas się ulotnić. Wszyscy byli już lekko wstawieni, ale młodzież bawiła się doskonale. Jako bardzo odpowiedzialni dorośli, zostawiliśmy ich samym sobie, zabierając tylko dwie butelki wina.

German zaprowadził mnie do samochodu, odpalił silnik i ruszyliśmy przed siebie. Jechaliśmy na wschód.  Nie wiedziałam, gdzie mój świeżo upieczony mąż ma zamiar mnie zabrać, ale ufałam mu. Nie chciał mnie przecież porwać. Wobec tego było mi wszystko jedno. Liczyło się tylko to, że był ze mną.

Zatrzymaliśmy się po jakiejś godzinie jazdy. German pomógł mi wysiąść z samochodu, po czym wziął mnie za rękę. Rozejrzałam się dookoła. Spacerowaliśmy drogą, wzdłuż której świeciły piękne latarnie. Niebo było rozgwieżdżone. Powietrze było bardzo czyste, a jednocześnie rześkie. German założył mi na ramiona swój garnitur. Wdychałam oszałamiający zapach jego perfum, spotęgowany wonią otoczenia. W miarę, jak oddalaliśmy się od samochodu, coraz wyraźniej słychać było szum. W końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie kończyła się malownicza droga. Staliśmy przy wejściu na plażę. O dziwo, nie byliśmy sami. Zobaczyłam kilka osób, które były właśnie w trakcie wypuszczania papierowych lampionów. Kilka z nich unosiło się już wysoko nad ziemią, rozświetlając mrok nocy. Śledziłam lot jednego z nich, aż do chwili gdy zniknął z oczu. Usiedliśmy z Germanem na murku. Oparłam głowę na jego ramieniu i przymknęłam oczy. Nawet nie zauważyłam, kiedy zapadłam z drzemkę. 
Obudził mnie huk. Gdzieś w oddali uderzył piorun, a chwilę później usłyszałam rozprzestrzeniający się po okolicy grzmot. Otworzyłam raptownie oczy. German szepnął, żebym się nie bała. Strach gdzieś się ulotnił. Byłam bezpieczna z moim mężczyzną. Pozostali ludzie gdzieś się ulotnili. Teraz byliśmy sami. German pokazał mi niedaleko latarnię morską. Skinęłam głową i ruszyliśmy szybko w jej stronę, widząc, że burza przybiera na sile. Dotarliśmy na miejsce po jakimś kwadransie, jednak w tym czasie pioruny nie uderzały zbyt często. Nie spadł też deszcz. Weszliśmy do środka latarni i spiralnymi schodami dostaliśmy się na samą górę. Można było tam usiąść, gdyż ktoś wstawił niewielką ławeczkę. Latarnia wyglądała na nieużywaną od dłuższego czasu. Spojrzałam przez szybę na czarną toń oceanu. Niebo przeszył słaby piorun i był to ostatni ślad burzy tej nocy. Byliśmy bezpieczni, ale jakoś nie chciałam się stamtąd usuwać. Miejsce, w którym się znaleźliśmy, miało w sobie coś romantycznego. 
Wciąż mieliśmy na sobie ślubne stroje. Moja kunsztowna fryzura rozpadła się pod wpływem wiatru. Rozplątałam włosy, co sprawiło, że miałam jeszcze większy zamęt na głowie. Usiadłam obok Germana i spojrzałam mu w oczy. Ledwie mogłam je dojrzeć w ciemnościach. Ale wiedziałam, że patrzą na mnie z taką samą miłością, jaką ja czułam w sercu. Pocałowałam go delikatnie i przytuliłam się do jego piersi. 
- Angeles - usłyszałam jego szept. Rzadko tak do mnie mówił.
- Tak, Germanie? 
- Kocham cię.
- A ja ciebie - odpowiedziałam. Widziałam, że noc powoli blednie. Nie wiedziałam, która była godzina, ale chyba niewiele brakowało do świtu. Taka była nasza noc poślubna.
___________________________________________
Tadam! 
To niewiarygodne wręcz, ale wstawiamy rozdział!
German i Angie się pobrali. :D
Któż by się tego spodziewał?
Czekamy na Wasze komentarze.
Un beso enorme. ♥

J & B

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Rozdział 111

Rozdział 111. 

Postanowiłam zajrzeć do pokoju mamy. Była chyba nieco znudzona, siedziała na łóżku i trzepotała nogami na wszystkie strony. Pomyślałam, że ją w ten sposób ucieszę, przyniosłam więc szklankę ciepłego mleka. Trafiłam w dziesiątkę. Mama cieszyła się jak dziecko i wypiła wszystko duszkiem. Wyglądało na to, że mamę rozpierała energia, więc postanowiłam zabrać ją na spacer. Zaoferowałam Oldze, że mogę skoczyć po jakieś małe zakupy. Poprosiła mnie o kupienie kilku warzyw. Po uroczystym zaprzysiężeniu przez mamę, że będzie się dobrze zachowywała, poleciłam jej wziąć mnie pod rękę i wyszłyśmy do pobliskiego supermarketu. Przechodząc przez park, mama przyglądała się wszystkiemu z zaciekawieniem. Przypominała przy tym dziecko albo osobę, która dopiero co przejrzała na oczy, po długim byciu niewidomym. Sprawiała w każdym razie wrażenie, że widzi świat po raz pierwszy.
W sklepie postanowiłam sprawdzić, jak mają się władze umysłowe mojej rodzicielki. Na stoisku z warzywami poprosiłam ją o podanie mi kabaczka - chyba było z nią kiepsko, otrzymałam bowiem selera. Ponowiłam próbę, prosząc o trzy pietruszki - tym razem nie było tak źle. Przyniosła mi cztery marchewki.
Ogólnie rzecz biorąc, wyprawa do sklepu przebiegła względnie dobrze. Odprowadziłam mamę do pokoju i zaniosłam zakupy Oldze. Kobieta zaczynała właśnie przygotowywać obiad. Miałam nadzieję na chwilę spokoju. W domu było jakoś tak cicho.
- Olgo, gdzie jest Javier? - spytałam gosposi.
- Ach, wyszedł gdzieś z koleżanką. Taka drobniutka brunetka.
Carmen, pomyślałam, uśmiechając się pod nosem.
Postanowiłam pomóc Oldze w przygotowaniu obiadu. Kobieta zleciła mi krojenie warzyw. Zabrałam się ochoczo za siekanie papryki. Wysłuchałam przy okazji fabuły trzech nowych seriali, które gosposia od niedawna oglądała. Pod koniec opowieści nie wiedziałam już, czy Enrique jest mężem Brook, czy może jej bratem. Kiedy potrawa była już bezpieczna w piekarniku, a ja wstałam od stołu, do kuchni wpadli Javier i Carmen. Dziewczyna była nieco wyższa niż ją zapamiętałam. Niesforne włosy zaplotła w luźny warkocz, co było jakąś nowością. Chłopiec tymczasem wyjątkowo ubrał koszulę. Czarną i z jakimś buntowniczym napisem, ale jednak. Uniosłam brwi.
- Hej, Angeles! - dziewczyna poznała mnie od razu.
- Carmen, miło cię widzieć - powiedziałam, uśmiechając się z ciekawością. - Mogę wiedzieć, gdzie byliście?
- Nie, nie możesz - Javier puścił do mnie oczko.
Był zarumieniony, co było do niego niepodobne.
- Ale było super! - Carmen ignorowała już mnie i Olgę. - To do jutra?
- Do ju- jutra! - chłopiec zaciął się lekko, ale przybrał zawadiacką minę.
Młoda złodziejka cmoknęła go w policzek, który przybrał teraz barwę świeżego buraczka, pomachała mi i zdumionej gosposi, a potem wyszła tanecznym krokiem. Po drodze zgarnęła oczywiście z koszyka jabłko.
- Czy ty i ona...? - zwróciłam się do malucha.
- Co? Pff, nie! Nigdy, fuj! Ona tylko... Ja już tak działam na kobiety - wyjaśnił, wychodząc z kuchni i uśmiechając się nieco obłąkańczo.

Wtem usłyszałam dzwonek do drzwi. Wyszłam z kuchni, minęłam zapinającą buty Carmen i otworzyłam. Przede mną stał policjant.
- Dzień dobry - powiedział spokojnie.
Zamurowało mnie. Spostrzegłam, że było ich dwóch - wyższy i niższy. Całe moje dotychczasowe życie przeleciało mi przed oczami. Usiłowałam przypomnieć sobie, co złego ostatnio zrobiłam.
- Mamy nakaz aresztowania niejakiego Javiera...
- Zaraz, co?! - przerwałam mu.
- Pod zarzutem kradzieży naszyjnika ze sklepu...
- Chwileczkę! Co to wszystko ma znaczyć?! Javier, co ty wymyśliłeś?! Carmen...
Obejrzałam się, ale dziewczynki już nie było. Zniknęły jej buty i ona sama także się ulotniła.
Z gabinetu wyszedł German, zwołany zapewne moimi okrzykami.
Javiera znalazłam w kuchni, szperającego w lodówce.
- Młody, choć tu natychmiast! Co wyście znowu zmalowali?
Dzieciak wyszedł z pomieszczenia na korytarz i wtedy dostrzegł policjanta.
- Zaraz, chwila, to nie tak! Ja nic nie ukradłem... Znaczy się... Tak, ale to nie moja wina. Dajcie mi wyjaśnić! - krew odpłynęła mu z twarzy, a głos zrobił się piskliwy.
- Wyjaśnisz nam to na komisariacie - warknął niższy policjant, wyraźnie ucieszony.
- Przepraszam, ale to tylko dziecko, nie macie prawa go aresztować - zaczął German. Następnie zawołał Ramallo.
W korytarzu zrobiło się tłoczno, gdyż wraz z asystentem pana domu, pojawiła się Olga. Obserwowałam Javiera przez cały czas i już wiedziałam, że został wrobiony.

Jakiś czas później w domu znów zrobiło się spokojnie. Policjanci zabrali chłopca, ale wraz z nimi pojechał Ramallo i German. Ja zostałam, stwierdziwszy, że i tak na nic się nie przydam. Zostałam z Olgą. Kobieta była zdenerwowana, ale wkrótce i ją udało mi się uspokoić.

Wieczorem dostałam telefon od mojego narzeczonego i udałam się na komisariat. Javier ze zwieszoną głową siedział przy stoliku na przeciwko jednego z policjantów, a dookoła nich stali pozostali.
- Czy mogę na chwilę zostać sama z Javierem? - wypaliłam.
Policjanci zgodzili się, chociaż i tak wiedziałam, że będą podsłuchiwali naszą rozmowę. Usiadłam przy stoliku i spojrzałam na łobuziaka. W jego oczach zalśniły łzy.
- Młody, powiedz mi, co tak naprawdę się stało. Ale chcę tylko prawdy.
- Angie, ja wcale nie chciałem nic ukraść! Byliśmy z Carmen w sklepie i tam był taki naszyjnik, spodobał jej się i w ogóle, piekielnie drogi... Powiedziała, że na pewno nie jestem na tyle odważny, żeby go zabrać... Chciałem go dla niej kupić, bo tak jej się podobał, ale nie miałem kasy i... to samo jakoś tak wyszło. Nie chciałem, żeby miała mnie za tchórza.
Westchnęłam. Wiedziałam, że mówił prawdę.
- Gdzie jest ten naszyjnik, Javier? - spytałam.
- Dałem go jej... Angie, ja nie chciałem, naprawdę, nie chcę do więzienia! - głos mu się załamał, jednak dzielnie starał się hamować łzy.
- Spokojnie, młody, zapewniam cię, że tam nie trafisz. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
W chwili gdy wstałam od stolika, do sali weszli komisarze.
German powiedział, że zapłaci za naszyjnik i poświadczył za chłopca, że to już nigdy się nie powtórzy. Javier ochoczo przytakiwał. Przez całą powrotną drogę do domu, chłopiec wśród cichego szlochu, mamrotał przeprosiny. Wiedziałam, że jest mu strasznie przykro. Usiadłam obok niego na tylnym siedzeniu i próbowałam go pocieszyć.
Gdy dotarliśmy do domu, chłopiec został wysłany do swojego pokoju, gdzie miał siedzieć do rana. Uznałam, że dostał już wystarczającą karę, jaką była ta cała wizyta na policji i związany z nią stres, ale nie chciałam sprzeciwiać się Germanowi, który to zarządził.
- Młody dostał chyba niezłą nauczkę - powiedziałam.
- Mam nadzieję, że nie będzie więcej spotykał się z tą dziewuchą.
Westchnęłam. Młodzi wyraźnie się zbliżyli, skoro Javier zdobył się dla niej na coś takiego. Musiało mu zależeć. Miłość bywa okrutna - pomyślałam. Chłopiec pewnie się na niej zawiódł. A ona uciekła.

Zmęczona wydarzeniami wieczoru, udałam się do sypialni. Nie miałam ochoty na kolację. Leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. German zjawił się jakąś godzinę później, wystrojony we flanelową piżamę. Posłał mi uśmiech, którego nie mogłam nie odwzajemnić. Ten facet cały był taki charyzmatyczny, sprawiał, że się uśmiechałam, sama jego obecność. Pocałował mnie w czoło i położył się obok.
- A więc, kiedy ruszamy z przygotowaniami do naszego ślubu? - wypalił.
- Kiedy tylko chcesz, kochanie - odparłam i przytuliłam się do jego umięśnionej piersi.

Nazajutrz znów obudziłam się przed świtem. Tym razem hałas był tak głośny, że nawet German otworzył oczy. Jeśli miałabym określić dźwięk umierania - byłoby to coś takiego. Przerażające odgłosy dochodzące z pokoju obok wyrwały mnie z łóżka. Wiedziona ich brzmieniem, dotarłam do sypialni mojej mamy. Kobieta leżała na łóżku i wydawała z siebie te dźwięki. Zdawała się zwijać z bólu.
- Mamo... - podeszłam do niej.
Nie odpowiedziała. Dopiero po chwili, kiedy nieco się uspokoiła, powiedziała, że złapał ją skurcz. Odruchowo dotknęłam jej łydki. Pokręciła głową i złapała się za klatkę piersiową. Skurcz w klatce piersiowej? Coś było nie tak. Do pokoju wpadł German.
- Zadzwoniłem już na pogotowie - wydyszał. - Co się dzieje?

Przez całą drogę do szpitala, mama mamrotała coś pod nosem albo pojękiwała z bólu. Starałam się jakoś ją uspokoić, głaskałam ją po dłoni, mówiłam, że wszystko będzie dobrze... Łudziłam się.
Medycy dopytywali mnie o jej stan. Starałam się cierpliwie odpowiadać na pytania.
Na miejscu rozpoczęto kolejne badania. A ja znów siedziałam na korytarzu i czekałam na... wyrok. Wracała Szkocja.... Tym razem jednak miałam przy sobie mojego księcia. Moja głowa oparta na jego ramieniu. Moja dłoń ukryta wśród jego dłoni. Nasze głowy przy sobie, ciała blisko. Nie wiem, jak zdołałam wytrzymać tyle czasu z dala od niego. Kochałam tego faceta i cholernie potrzebowałam jego obecności. Nikt nie był w stanie mi go zastąpić. Mój książę. Mój jedyny. Moja druga połowa. Bardzo chciałam w końcu za niego wyjść. Czułam, że on też tego chciał. Byliśmy sobie przeznaczeni. Na naszej drodze wciąż pojawiały się przeszkody. Ale przynajmniej mieliśmy siebie.
- Odma opłucnej - tak brzmiała ogłoszona kilka godzin później diagnoza.
Nie miałam pojęcia, co to takiego, ale zdecydowanie nie brzmiało to wesoło. Lekarz usiłował wytłumaczyć nam, na czym ona polega, ja jednak nie zrozumiałam z tego, co do mnie mówił nic. Może jedynie to, że mama długo już nie pożyje. Uderzyło to we mnie niczym fala tsunami. Dobrze, że akurat siedziałam, gdyż nogi zrobiły mi się miękkie, jakbym zaraz miała zemdleć.

Przez kolejne dni codziennie odwiedzaliśmy moją mamę w szpitalu. Nasze życie zmieniło się w nieustanną gonitwę między szpitalem a domem. Szpital. Dom. Szpital. Dom. Szpital... I tak w kółko. Mama przestała wygadywać dziwne rzeczy na temat mleka i wojny. Nie była już zdziecinniała i śmieszna. W ogóle niewiele się odzywała. Niewiele jadła, niewiele spała. Przestała wstawać z łóżka i marniała w oczach. Podłączono jej kroplówkę, która miała ją odżywiać. Po tygodniu zaczęło jej być widać kości policzkowe i przestała cokolwiek mówić. Ja coraz częściej miałam dość patrzenia na jej cierpienie i czasami chciałam po prostu wyjść i gdzieś uciec. Ale wiedziałam, że muszę być silna.

Któregoś dnia weszliśmy z Germanem do jej sali, jak zwykle. Zdawała się drzemać, ale oczy miała otwarte. Przywitałam się z nią, chociaż wiedziałam, że nie odpowie. Przestała już odpowiadać. Leżała i patrzyła w sufit. Złapałam ją za dłoń i usiadłam obok jej łóżka. Spojrzałam na podłączony do niej sprzęt. Jej serce biło bardzo wolno. Miałam wrażenie, że ciągle spowalnia. Byłam coraz bardziej przybita. Wiedziałam, że każda sekunda przybliża nas do tej nieuchronnej chwili, gdy jej serce zabije ostatni raz. Delikatnie pogłaskałam kciukiem wierzch jej bladej dłoni. Nagle oddech mamy przyśpieszył. Jej zasnute mgłą oczy skupiły się na mnie. Dawno nie widziałam w nich takiej uwagi. Zamrugała. Rozchyliła wolno spierzchnięte wargi, a z jej ust dobiegł nas chrapliwy odgłos.
- A-angie... - łapała powietrze jak ktoś, kto zbyt długo przebywał pod wodą. - Córeczko...
- Mamo - powiedziałam ze łzami w oczach.
- Ger... German... - zaniosła się kaszlem. - Nie zostało mi... wiele czasu...
- Mamo, proszę, nie mów tak. Wszystko będzie...
- My- myliłam się... Wy powinniście być... razem... Maria by tego chciała... - jej źrenice rozszerzyły się gwałtownie, jakby zobaczyła w drzwiach coś przerażającego. - Proszę, German... Zaopiekuj się nią...
Łzy zaczęły spływać po moich policzkach i kapać na białą, szpitalną pościel.
- Zaopiekuję się nią, Angelico - obiecał German lekko łamiącym się głosem.
- Jestem z ciebie dumna, Angie... - lekko ścisnęła moją dłoń. - Kocham cię... Moje dziecko... Mój aniołku...
- Proszę, mamo! Zostań ze mną - załkałam.
Oczy kobiety znów zaszły mgłą, która przysłoniła jej brązowe tęczówki. Spracowane palce nie zaciskały się już na mojej ręce. Uderzenia serca dzieliły coraz większe przerwy. Przycisnęłam jej niemal bezwładną dłoń do swoich ust, jakbym w ten sposób chciała wtłoczyć w nią życie. Przez ostatnie tygodnie modliłam się o ten przebłysk świadomości, a gdy nadszedł - chciałam, aby znów szukała mleka, śmiejąc się jak mała dziewczynka. Ta sama kobieta, która uczyła mnie wiązać buty, piekła ciastka cynamonowe i tłumaczyła, gdzie zrobiłam błąd w zadaniu z fizyki, leżała teraz przede mną na skraju życia i śmierci. "Serce ustało, pierś już lodowata, ścięły się usta i oczy zawarły; Na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata! Cóż to za człowiek? - Umarły." - przypomniał mi się fragment wiersza, który czytałam kiedyś w szkole. Próbowałam odgonić tą myśl, tak jak odgania się muchę od napoju w skwarny dzień, ale na próżno. Słowo te uderzyły we mnie lodowatą falą, powodując przenikliwy ból w piersi. Uszło ze mnie całe powietrze. German ostrożnie położył dłonie na moich ramionach. Wtem urządzenie odmierzające puls zaczęło piszczeć. Mężczyzna wyprowadził mnie na korytarz, a do pokoju wpadł zespół lekarzy i pielęgniarek.
- Adrenalina! Przygotować defibrylator!
Słyszałam ich okrzyki, gdy przeprowadzali akcję ratowniczą, ale we mnie już nie było nadziei. Wiedziałam, że to już koniec.

German zobowiązał się do zorganizowania pogrzebu i poinformowania rodziny. Ja nie byłam w stanie. Gdy tylko lekarz oficjalnie potwierdził zgon, wyszłam ze szpitala bez słowa. Potrzebowałam powietrza. Mijałam zadymione ulice miasta, czując jak smutek zaciska się na mojej szyi niczym pętla. Przeszłam obok klubu, z którego dobiegała głośna muzyka. Słońce ginęło już za horyzontem pozostawiając po sobie różowo-pomarańczową poświatę. W końcu stanęłam u celu wędrówki. Przekroczyłam bramę cmentarną bez lęku. Byłam tu już nie raz. Czwarta alejka. Napis z roku na rok stawał się coraz mniej wyraźny, ale wiedziałam, że to tu.
- Siostrzyczko... Ona odeszła - z oczu trysnęły mi łzy. - Mama nie żyje. Tak jak ty, a ja znów jestem sama. Gdyby nie German... Nie chcę tego przechodzić jeszcze raz, wiesz?
Delikatnie musnęłam zimny kamień. Nie odpowie mi. Nigdy nie odpowiadała. Ale ja i tak siedziałam bez ruchu przez parę minut, jakby tym razem miało być inaczej. Powoli wstałam. Pomyślałam o odwiedzeniu grobu Julio, ale nie mogłam tam iść. Bałam się tego, jak bym się tam poczuła. Ostrożnie ruszyłam do wyjścia, próbując nie zgubić się w ciemności, która ogarnęła już Buenos Aires.

Wróciłam do domu, trzaskając drzwiami. Wciąż jeszcze drżałam z emocji. Gdy tylko weszłam do środka, zjawił się German. Wyszedł ze swojego gabinetu i obserwował, jak zdejmuję kurtkę z ramion.
- Angie... - zaczął.
Minęłam go bez słowa i powędrowałam na górę, po czym zamknęłam się w łazience. Zacisnęłam dłonie w pięści i oparłam się o drzwi, z trudem powstrzymując łzy. Podeszłam do lustra i spojrzałam na swoje odbicie. Miałam bladą twarz i przekrwione oczy. Nie byłam w stanie zdefiniować, co właściwie się ze mną dzieje. Czułam się samotna. Czułam, że cały świat się ode mnie odwrócił. Nie mogłam uwierzyć, że kobieta, która mnie urodziła i wychowała już nigdy na mnie nie spojrzy, nigdy mnie nie przytuli, nie odezwie się do mnie.
Ktoś zapukał do łazienki. Nie zareagowałam, ale ta osoba nie dawała za wygraną. Byłam pewna, że to German. Nie. Nie chciałam z nim teraz rozmawiać. Nie chciałam rozmawiać z nikim. Chciałam zostać sama.
- Angie, wiem, że tam jesteś! - a jednak Violetta. - Otwórz.
Zacisnęłam dłonie na krawędzi umywalki i nie ruszyłam się z miejsca. Zamek szczęknął i dziewczyna weszła. Trzymała w dłoni jakiś metalowy przedmiot. Odwróciłam się do niej tyłem, żeby nie widziała mojej twarzy.
- Ciociu, spójrz na mnie - poprosiła. - Czy to prawda, że babcia nie żyje?
Jej głos załamał się, gdy wypowiadała ostatnie dwa słowa. Odwróciłam się do niej i mocno ją przytuliłam. Skapitulowałam i zaczęłam płakać. Violetta także szlochała. Objęła mnie mocno swoimi cieniutkimi ramionami i wsunęła głowę między moje barki. Moja kochana siostrzenica. Tylko ją miałam jeszcze na świecie. Ją i Germana. Byli moją jedyną rodziną. Tylko dzięki nim nie byłam sama. Przytuliłam jeszcze mocniej dziewczynkę, której tak długo szukałam po całym świecie. A gdybym jej nie znalazła? Zapłakałyśmy obie w tym samym momencie. 

Kilka dni później miała miejsce ceremonia pogrzebowa. Założyłam wąską, czarną sukienkę do samej ziemi i sweter w tym samym kolorze. Z trudem powstrzymywałam łzy, kiedy przekraczaliśmy bramę cmentarza. Szłam kilka kroków przed Germanem i jego córką. Weszliśmy do małej kaplicy cmentarnej, gdzie wszystko było już przygotowane. Tuż przy ołtarzu stała drewniana trumna. Była otwarta, ale nie chciałam do niej podejść. Nie chciałam widzieć mojej mamy bez życia. Nie chciałam jej pochować, chciałam, żeby była ze mną. Nie chciałam rzucić na nią garstki ziemi, chciałam mieć ją przy sobie. Chciałam... żeby żyła.
Msza zaczęła się punktualnie o jedenastej. Rozejrzałam się po kaplicy. Z organów umieszczonych w tylnej części kościoła dobiegała wyjątkowo smutna melodia. Zobaczyłam kilka osób znanych mi jedynie z widzenia. German i Violetta siedzieli ze mną. Z przodu dostrzegłam też Pablo. Przyszli także Olga i Ramallo z Javierem, a nawet Jackie i doktor Gancho - nie miałam zielonego pojęcia, skąd się wzięli. Z przodu siedziała jakaś starowinka, ale ona chyba chodziła na wszystkie msze w ciągu dnia. Długi różaniec zwisał jej z szyi. Była pogrążona w modlitwie. 
Ksiądz Oscuro zajmował miejsce w jednej z ławek, razem z Emilie, i wyglądał na wyraźnie poirytowanego. Sama nie wiem, dlaczego nie zleciliśmy mu poprowadzenia tej ceremonii. Nie sądziłam, że miał ochotę to zrobić. Westchnęłam i skupiłam wzrok na dość skąpo przystrojonym ołtarzu. Po chwili zjawił się kapłan we fioletowym stroju i przystąpił do odprawiania mszy. Mówił jakoś przez nos, chyba miał katar. 
W kaplicy było dość duszno, dlatego ulżyło mi nieco, kiedy wyszliśmy na dwór. Pochód doszedł do miejsca, gdzie miało zostać złożone ciało mojej mamy. Trumna znalazła się w głębokim dole. Z ciężkim sercem i łzami w oczach złapałam grudkę ziemi i rzuciłam nią. Pozostali zrobili to samo, a wówczas ksiądz począł wygłaszać przemówienie monotonnym, zachrypniętym głosem. Zaczął wiać wiatr, słońce skryło się za chmurami. Nienawidziłam pogrzebów, jednak tym razem starałam się skupić na słowach księdza.
- ...Wszyscy tu zebrani mamy nadzieję, że dusza naszej siostry... AAAAPSIK! Przepraszam... Naszej siostry Angeliki powiększy grono aniołów Pana... 

Usłyszałam chrząknięcie. Albo prychnięcie. Coś koło tego. Uniosłam głowę i zobaczyłam, że po mojej lewej stronie stał Oscuro. Obok dostrzegłam Emilie. Zauważyłam, że po drugim chrząknięciu Roberta, szturchnęła go lekko. Uśmiechnęłam się do niej przez łzy, gdy napotkała mój wzrok. Uniosła oczy lekko w górę i też się uśmiechnęła, po czym popatrzyła na swojego towarzysza. W jej spojrzeniu wyczuwało się wręcz namacalną dobroć. Ta prosta, uprzejma kobieta naprawdę go kochała. Po chwili skarciłam się za własne myśli. Byłam przecież na pogrzebie mamy. Wlepiłam wzrok w swoje czółenka i skupiłam się na kazaniu. 
Po skończonym nabożeństwie, wszyscy zaczęli się rozchodzić. Chciałam zostać sama przed grobem mamy. Dlatego gdy podszedł do mnie German, chwycił moją dłoń i zachęcił, abyśmy już poszli, odprawiłam go. Nie miałam ochoty dzielić z nikim tej chwili. Ani German, ani nawet Violetta, która płakała przez całą mszę, nie byli w tej chwili w stanie zrozumieć mojego smutku. Wpatrywałam się beznadziejnie w grobową płytę i płomień palący się wewnątrz jednej ze świeczek. Robiło się coraz duszniej. Gdzieś w oddali rozległ się grzmot. Wiatr osuszył moje oczy z łez. Już nie płakałam. Nie miałam na to siły. Na nic nie miałam już siły.
Grzmoty były coraz wyraźniejsze. Gdy wyszłam w końcu z cmentarza, dołączyły do nich sporadyczne błyski. Spacerowałam wolno przez park. Na ramię kapnęła mi kropla deszczu. Ludzie dookoła gdzieś wyparowali, zapewne w celu skrycia się przed nadchodzącą burzą. Właściciele sklepów i kawiarni, zamykali okna. Mnie było już wszystko jedno. Wiatr rozwiewał mi włosy i potrząsał sukienką. Padało coraz mocniej. Szłam powoli w stronę przeciwną do kierunku wiatru. W oddali majaczyła willa Castillo. Nie chciało mi się tam wracać. Wiedziałam, że to nierozsądne, ale chciałam zostać na dworze i jak gdyby nigdy nic obserwować pioruny przecinające czarne chmury. Nigdy nie bałam się burzy, chociaż mama zawsze mi powtarzała, że nie wolno w jej trakcie wychodzić na zewnątrz.

Ale przecież szłam już w stronę domu. Byłam całkiem blisko, to tylko parę kroków stąd. Chciałam popatrzeć jeszcze chwilę. Byłam już cała mokra, deszcz spływał mi po twarzy, zmywał makijaż. Przejechałam dłońmi po włosach i rozłożyłam ramiona, aby poczuć na sobie ulewę. Oślepił mnie piorun. Zamknęłam oczy. Grzmotnęło. Dobiegł mnie huk. Gdzieś niedaleko wiatr chyba złamał jakieś drzewo. Usłyszałam czyjś krzyk. Ale to wszystko spływało po mnie, niczym ta woda płynąca po mojej satynowej sukience.
Kiedy w końcu wróciłam do domu, byłam calutka mokra, jakbym dopiero co wyszła spod prysznica. Przemokły też moje buty. Zrzuciłam je niedbale i zostawiłam w przedpokoju. Pobiegłam na górę, aby dalej obserwować burzę przez okno. Z pasją przypatrywałam się piorunom. Zrobiło się ciemno. Nie wiem, jak długo tam siedziałam. Nie wiem, czy nadeszła już noc czy była to wina przysłaniających słońce czarnych chmur.
Po jakimś czasie grzmoty były coraz rzadsze, błyskawice przestały muskać niebo. Krople deszczu wciąż jednak spadały, bijąc w szyby. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Nie obejrzałam się, wiedziałam, kto to. Poznałam go po zapachu i charakterystycznym brzmieniu jego oddechu. 

German przytulił mnie do siebie. Nie protestowałam, ale nie odwzajemniałam też uścisku. Czułam się wypruta z wszelkich emocji, chciałam tylko bez końca gapić się przez to okno. Deszcz nieco ustał, chmury zrobiły się jaśniejsze. Mój narzeczony wstał, a ja razem z nim. Obejmując mnie w pasie, otworzył drzwi balkonowe i wyszliśmy na taras. Podeszłam do barierki i spojrzałam w górę. Obserwowałam, jak wiatr rozwiewa chmury. Wzięłam głęboki oddech. Po burzy powietrze zawsze miało bardzo charakterystyczny zapach. 
W końcu, po wielu godzinach, zdobyłam się na to, aby spojrzeć na Germana. Najpierw tylko zerknęłam. Później zaczęłam patrzeć na niego bez przerwy. Dostrzegł mój wzrok i spojrzał mi prosto w oczy. Odwróciliśmy się do siebie i po prostu na siebie patrzyliśmy, trzymając mocno swoje dłonie. Jego palce były ciepłe. Twarz wyrażała spokój. Milczał. Wolałam nawet nie myśleć, jak wyglądałam z rozczochranymi oczami, podkrążonymi oczami i resztkami tuszu zaschniętego na policzkach. 
On jednak patrzył na mnie tak, jakbym była najpiękniejsza na świecie... Nie, jakbym to ja była całym jego światem. 
Tonęłam w jego brązowych oczach, myśląc tylko o tym, jak bardzo go kocham. Na twarz padło mi słońce. Spojrzałam w niebo i dostrzegłam, że na błękitnym już sklepieniu, pojawiła się tęcza. 
German uśmiechnął się do mnie smutno, po czym bardzo powoli ujął moją twarz w swoje dłonie, jakby sprawdzał, czy nie zaprotestuję. Ja jednak ani myślałam protestować. Poddałam mu się w całości. Zamknęłam oczy i pozwoliłam, aby mnie pocałował. Jego wargi delikatnie pieściły moje i wszystko inne straciło znaczenie. Liczył się tylko on.
"Tu sonrisa me enseñó, tras las nubes siempre va a estar el sol..."
_____________________________________________
Mamy rozdział 1111! 
No dobra, o jedną jedynkę za dużo - to nie "Moda na sukces"... Jeszcze nie. XD
Dziękujemy za uwagę, mamy nadzieję, że Wam się podoba.
Z góry dzięki za wszystkie komentarze - no i za cierpliwość. :-)
Un beso muy grande. ♥
J & B

środa, 1 lipca 2015

Rozdział 110

Rozdział 110.

Samolot wylądował w Buenos Aires około siódmej rano następnego dnia. Wyszłam zeń zmęczona, ale szczęśliwa. Słońce świeciło już porannym blaskiem.

Na niebie nie było żadnej chmurki. Powietrze miało swój charakterystyczny zapach i otaczało ciepłem. Ale śmierdzi tlenem, pomyślałam.

Uwielbiałam klimat Argentyny. Drzewa owocowe kwitły na biało i różowo, a gałęzie pozostałych zdobiły już zielone liście. To było jak sen, znów znaleźć się w mieście tak bardzo ukochanym przez moje serce. Piękny sen wypełniony kolorami. Zanuciłam pod nosem melodię "Ser mejor", po czym westchnęłam, czując, że nic nie jest w stanie zniszczyć w tej chwili mojego szczęścia.
- Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, czyż nie tak, Angeles? - usłyszałam w podświadomości zuchwały szept Piotrusia Pana.
"Dawno się nie odzywał" - pomyślałam. Otrzeźwiło mnie to nieco, jednak uśmiech ani myślał zniknąć z mojej twarzy. Powoli uczyłam się doceniać małe rzeczy. Takie, jak to, że ciepły wiatr rozwiewał moje włosy, słońce lśniło na niebie, a ja byłam zdrowa, nic mnie nie bolało. Poczułam wdzięczność Bogu, że dał mi tak wiele. Obejrzałam się i dostrzegłam Oscuro, prowadzącego moją mamę pod ramię. Oczy miał podkrążone, a na głowie niezły chaos, ale jego wyraz twarzy wskazywał na wyraźną ulgę. Mama była zaś podekscytowana. Rozglądała się z ciekawością godną ośmiolatki. Przed olbrzymim budynkiem lotniska czekali już na nas Violetta, German i Javier. Łzy radości napłynęły mi do oczu. Uściskałam siostrzenicę i malca, a następnie podeszłam do narzeczonego. Miałam wrażenie, że minęły wieki od naszego ostatniego spotkania. Czarne, idealnie uczesane włosy, czekoladowe oczy, obcisła, fioletowa koszula i ciepłe ramiona, które przycisnęły mnie do pachnącej męskim żelem pod prysznic klatki piersiowej. German.
- Cześć, Angie - wyszeptał wprost do mojego ucha.
- Tęskniłam.
- Ja też. Jak się trzymasz?
Odsunęłam się od niego i kiwnęłam uspokajająco głową.
- Emilie!
Odwróciłam się. Oscuro ściskał niewielką kobietę, którą ostatnio poznałam.
- Niech będzie pochwalony! - brunetka jak zawsze tryskała dobrym humorem. - Jak lot?
Robert przełknął ślinę.
- Znakomicie. Wprost znakomicie.
Zachichotałam i przeniosłam wzrok na Javiera, który rozmawiał z moją mamą.
- Mleko. Potrzebujemy mleka na wojnę...
- Angie, ona na pewno ma Alzheimera? Myślałem, że będzie miała słabą pamięć, a nie... - chłopiec pokręcił znacząco palcem koło skroni.
- Javier! - German zmarszczył gęste brwi. - Pomóż Angelice wsiąść do samochodu.
- Chodź, babciu - teraz Violetta przejęła dowodzenie.
Oscuro spojrzał na mnie porozumiewawczo. Kiwnęłam głową. Wiedziałam, że mężczyzna chce już wrócić na plebanię i opowiedzieć wszystko Emilie. Kobieta także na mnie zerknęła. Uśmiechnęła się lekko i podała coś Robertowi. Coś, co rozpoznałam ze smutkiem. Koloratkę.

Willa Castillo pachniała domowymi wypiekami. Viola wyjaśniła mi po drodze, że na wieść o przybyciu mojej mamy, Brunhilda wyprowadziła się do Cromwella, łamiąc wszelkie konwenanse. Ta kobieta zawsze była zaskakująca. Z ulgą powitałam to miejsce. "Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej...".
German wszedł tuż za mną, niosąc moją walizkę. Posłałam mu uśmiech. Wtem z kuchni wyłonił się Ramallo. Nucił pod nosem piosenkę, w której rozpoznałam "Dile que si". Wydał mi się nadzwyczaj wyluzowany. Jego krawat zawiązany był jakość krzywo, pod szyją miał jakiś kolorowy fartuch, a na policzku dostrzegłam ślady karminowej pomadki. Z kuchni dochodziły dźwięki jakiegoś country. Wolałam nawet nie myśleć, co jeszcze działo się tu pod moją nieobecność. Dostrzegłszy nas, mężczyzna przerwał nucenie piosenki, poprawił okulary i odchrząknął. Jednak uśmiech nie opuścił jego twarzy.
- Panienka Angeles! - ucieszył się, po czym podszedł, aby mnie uściskać. Poklepałam go po plecach. - Dobrze cię znów widzieć.
- Ja też się za wami stęskniłam, Ramallo.
- Olga, zobacz tylko, kto przyjechał!
Z kuchni wybiegła gosposia. Była cała w skowronkach.
- Angie, skarbie! Brakowało nam ciebie! - kobieta uścisnęła mnie mocno. - Wyglądasz na zmęczoną. Na pewno jesteś głodna, wróbelku... Upiekłam rogaliki, skusisz się?
- Tak, chętnie - odpowiedziałam bez zastanowienia. Już dawno nie miałam w ustach niczego smacznego. Kuchnia Olgi to jedna z wielu rzeczy, za którymi tęskniłam.
- Jesteśmy w Luwrze? - odezwała się moja mama. - Ładne gniazdko. Pachnie tu mlekiem...
Violetta spojrzała na mnie zdezorientowana.
- Nie, babciu... - zaczęła, ale nie było dane jej dokończyć.
Naszych uszu dobiegły energicznie stawiane kroki, świadczące o tym, iż ktoś właśnie schodzi po schodach. Po chwili stanęła przed nami Brunhilda. Mimowolnie zrobiłam krok w tył i wpadłam na Germana, który położył dłonie na moich ramionach.
- Co ona tu robi? - wyszeptałam.
- Miałaś nadzieję, że tak łatwo zejdę ci z drogi, co?! - niesamowite, a zawsze wydawało mi się, że jest przygłucha. Nie doceniałam tej kobiety.
Po chwili stało się to, czego najbardziej się obawiałam - dostrzegła moją mamę.
- Co ta żałosna wariatka tutaj robi?! - warknęła 87-latka.
- Angie, dlaczego ta staruszka tak krzyczy? - spytała mnie mama. - Ma problemy ze słuchem?
W tym momencie chciałam zapaść się pod ziemię. Miałam gulę w gardle. Wszyscy pozostali także zamarli, czekając na rozwój wydarzeń.
- KIM... PANI... JEST?! - moja mama krzyczała tak, jakby Brunhilda stała na drugim końcu ulicy.
- Nawet nie próbuj ze mnie żartować, stara frytko. Myślisz, że nie pamiętam, co ostatnio mi zrobiłaś?!
- O co jej chodzi, Angie? - spytała mnie mama.
- Oczekuję natychmiastowych przeprosin! - twarz Brunhildy spowiła purpura.
- A ja oczekuję solidnej butelki mleka!! - krzyknęła w odpowiedzi Angelika.
- Wypraszam to sobie! Wszyscy powariowaliście. A to wszystko pewnie twoja wina! - wycelowała we mnie chudy palec. - Pozarażałaś ich wszystkich głupotą! Ostrzegałam cię, Germanku, żebyś się jej pozbył, póki czas! Nie chciałeś mnie słuchać, to teraz masz! 
Brunhilda minęła nas i nadepnąwszy mi na nogę, wyszła z willi trzaskając drzwiami.
- Poszła kupić mleko, tak? Niezbyt sympatyczna kobitka...
Nikt nie odpowiedział na słowa mojej mamy. Dopiero po chwili odezwał się Javier.
- Dobra, dzieci, idę do siebie. Kolejny level sam się nie przejdzie. Radźcie sobie. Strzałka!
I już go nie było. Po chwili milczenia, Olga podeszła do mojej mamy i powiedziała, że zaprowadzi ją do jej sypialni. Ramallo zaoferował natomiast, że posprząta kuchnię.
- A jest stamtąd widok na stajnię? Lubię patrzeć na kury! - usłyszałam słowa mojej mamy, prowadzonej do pokoju dla gości.

Gdy wszystko umilkło, westchnęłam ciężko. Odkryłam, że dłonie Germana wciąż spoczywają na moich ramionach, które zrobiły się ciepłe. Odwróciłam się do mojego narzeczonego. Czułam się zrezygnowana.
- Tęskniłem za tobą.
- Ja też. Nie masz pojęcia, jak bardzo - powiedziałam szczerze.
German dotknął dłonią mojego chłodnego policzka, po czym uniósł w górę mój podbródek. Patrzył mi prosto w oczy. Było w nich tyle miłości. Poczułam się lepiej. A kiedy jego wargi napotkały w końcu moje było już całkiem dobrze. Gdy mocno objął mnie w pasie, wtedy było już doskonale. Nasze ciała pasowały do siebie perfekcyjnie. Zapomniałam o smutku i zmęczeniu. Najważniejsze było to, że był przy mnie.
- Przejdziemy przez to razem - wyszeptał. Uwierzyłam mu.

Nazajutrz rano czekała mnie niezbyt przyjemna pobudka. Obudziło mnie bowiem jakieś łupnięcie dochodzące z dołu. Miałam wrażenie, że ze schodów spadł jakiś tonowy głaz. Leżałam w objęciach mojego narzeczonego. Gwałtownie drgnęłam, ze zdziwieniem stwierdzając, że wcale go to nie ruszyło. Zachrapał tylko nieznacznie i spał dalej w najlepsze. Zastanawiałam się, czy miałam może jakiś wyostrzony słuch czy to już odznaka przewrażliwienia. Przymknęłam na chwilę oczy, jednak nim zdążyłam z powrotem zapaść w sen, rozległo się kolejne łupnięcie. Następnie usłyszałam przekleństwo. Wytrzepałam się jakoś z łóżka, wskoczyłam w kapcie i wybiegłam z pokoju. Po wyjściu na korytarz, niemal od razu zlokalizowałam źródło hałasu. Po schodach Brunhilda znosiła swoje walizki. Było to dość dziwne. Mam na myśli fakt, iż robiła to samodzielnie. Uwielbiała przecież wysługiwać się innymi. Dlaczego więc nie poprosiła o pomoc Ramallo? Sprawa wydała mi się podejrzana, dlatego, korzystając z okazji, że staruszka mnie nie widziała, postanowiłam bacznie obserwować rozwój wydarzeń.
Po chwili moich uszu dobiegło trzecie łupnięcie. Brunhilda zawadziła kantem walizki o drewnianą barierkę schodów. Zaklęła pod nosem, ale w końcu udało jej się znieść walizkę na dół.
Zastanowiwszy się chwilę, doszłam do wniosku, iż kobieta po prostu szykuje się do wyprowadzki. Coś mi jednak nie pasowało. Może i była to kwestia powolnego kojarzenia wątków wynikająca z wczesnej pory, aczkolwiek elementy tej zagadki ewidentnie ze sobą nie współgrały. Dlaczego Brunhilda postanowiła radzić sobie sama i czemu zabrała się za to bladym świtem? Czyżby nie chciała, by ktoś ją zobaczył? Przecież uwielbiała zwracać na siebie uwagę. Byłam raczej skora sądzić, że swoją wyprowadzką będzie chciała coś zamanifestować. Ale najwyraźniej zmieniła zdanie.
Kiedy przystąpiła do wkładania butów, zeszłam powoli na dół. W tej chwili zadzwonił jej telefon. Odebrała. Ja tym czasem zakradłam się do kuchni i obserwowałam jej poczynania przez lekko uchylone drzwi.
- Halo? Benedict?! - wrzasnęła do słuchawki. - Tak, właśnie się zbieram. Mój drogi, odrobinę cierpliwości, bardzo cię proszę. Tak. Tak, niedługo będę. Ja też nie mogę się doczekać. Tak. Ja też tęsknię.
Zaśmiałam się mimowolnie. Babcia Germana na chwilę ucichła. Bałam się, że mnie usłyszała. Zostać przez nią przyłapana na podsłuchiwaniu? O nie, to była ostatnia rzecz, jakiej chciałam. Zatkałam sobie usta dłonią i przykleiłam się plecami do ściany.
- Aha.. Ja ciebie też, pierożku! Pierożek, ciekawie. "Pieszczotliwe" określenia w ustach Brunhildy brzmiały co najmniej dziwnie. Moje rozważania przerwało trzaśnięcie drzwiami. Babcia Germana wyszła. Zostałam w kuchni sama. Wtem usłyszałam dźwięk przychodzącego sms-a.

Angie, jesteś już w Buenos Aires?
Musimy się spotkać.

Napisz konieczne, co z Tobą.
Pablo.

Wystukałam szybko, że jestem już w domu, po czym wyjęłam kubek, nalałam sobie trochę soku i przysiadłam do stołu. Następny sms przyszedł prawie natychmiast.

Spotkajmy się dzisiaj o 10 w parku.
To ważne.

Odpisałam tylko "OK". Nie było mi dane długo cieszyć się samotnością, gdyż ledwie wypiłam łyk soku, do kuchni wparowała Olga. Powitała mnie i oznajmiła, że musi zacząć przygotowywać śniadanie dla domowników.
- Okej - mruknęłam, wciąż rozmyślając na temat Brunhildy.
- Angie, czy mi się zdaje czy wstałaś dzisiaj ze złej strony łóżka? - uśmiechnęła się gosposia.
- Eee... - nie zdążyłam odpowiedzieć, gdyż pojawił się Ramallo.
- Dzień dobry, Olgo. Dzień dobry, Angie - powiedział rześko, po czym dodał: - Angie, chyba wstałaś dzisiaj ze złej strony łóżka.
Zmarszczyłam czoło. O co im, do cholery, chodzi? Nie miałam przecież wcale tak bardzo złego humoru. Cóż, przynajmniej starałam się tego nie okazywać. Wstałam od stołu i zostawiłam ich samych. Następną osoba, którą spotkałam, był Javier. Dzieciak jak zwykle był bardzo radosny. Na mój widok uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Cześć, Angie.
- Hej, młody - przybiłam z nim piątkę, przywołując nieco wymuszony uśmiech na twarz.
- Angie... Czy nie wstałaś ze złej strony łóżka? - zaśmiał się szkrab.
- O co wam wszystkim dzisiaj chodzi?! - warknęłam. - Przecież mam dobry humor, a wszyscy wmawiają mi, że wstałam lewą nogą!
- Nie... Hahaha, nie o to chodzi! Po prostu... Chyba założyłaś dzisiaj kapcie Germana.
Spojrzałam na swoje stopy i spłonęłam rumieńcem. Chciałam obrócić jakoś tę sytuację w żart, ale nic nie przychodziło mi do głowy.

Poszłam do jadalni. Zastałam tam Violettę, szczerzącą się od ucha do ucha, w stronę ekranu swojego telefonu. Przywitałam się z siostrzenicą. Powoli zaczęli schodzić się pozostali domownicy. Już dawno nie jedliśmy w takim gronie. Chyba brakowało mi tego. Byłam jednak nieco przybita, czemu chyba trudno się dziwić.
Kiedy wszyscy się już rozeszli, ja wciąż tkwiłam przy stole, maltretując drożdżową bułkę widelcem. Nie miałam apetytu, a myślami byłam daleko. W pewnej chwili zdałam sobie sprawę, że przy stole zostałam tylko ja i pan domu, który bacznie mnie obserwował. Odłożyłam widelec i spojrzałam na niego. On wstał i podszedł do mnie. Także podniosłam się z krzesła. Powoli objął mnie talii i delikatnie mnie pocałował.
- Gdzie zniknęłaś dzisiaj rano? - zapytał, przesuwając kciukiem po moim policzku.
- To zabawna historia... Kiedyś ci ją opowiem - rzekłam. - A propo. Chyba założyłam dzisiaj twoje kapcie, wybacz mi... - zaczęłam.
Spojrzałam w dół i wybuchnęłam śmiechem. German miał na stopach różowe, futrzane kapcie, za małe o kilka numerów. Były to kapciuszki, które zwykle ja nosiłam po domu. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie i oddał mi je.
- Powinnam zajrzeć do mojej mamy. Śpi jeszcze? Pewnie jest głodna albo może...
- Spokojnie, kochanie. Poprosiłem już Olgę, żeby się tym zajęła.
- Dziękuję - powiedziałam.
Przysunęłam się do narzeczonego i zaczęliśmy znów się całować. Wspaniale było mieć go znów przy sobie. Czułam, że już nigdy nie chcę być daleko od niego. Pogładziłam pierścionek zaręczynowy, który miałam na palcu i mocniej przyległam do mężczyzny. Jego dłonie oplotły mnie w pasie.
Nagle przerwał nam dzwonek telefonu. Odkleiliśmy się od siebie. German odrzucił połączenie, mówiąc, że to nic ważnego. To jednak przypomniało mi o spotkaniu z Pablo. Byliśmy umówieni na za pół godziny. Przeprosiłam Germana i pobiegłam na górę, aby doprowadzić się do porządku. W końcu wciąż byłam w pidżamie.
Kiedy wyglądałam już jako tako, było pięć do dziesiątej. Do parku miałam kwadrans drogi. Pablo po raz kolejny musiał na mnie czekać. Spieszyłam się i udało mi się dojść na miejsce, spóźniona jedynie o pięć minut. Usiadłam na ławce obok przyjaciela, oddychając ciężko.
- Mam kiepską kondycję - stwierdziłam.
- Żadna nowość, Angie - uśmiechnął się. - Jak mama?
- Kiepsko. Mówi tylko o wojnie i mleku - zaczęłam nerwowo bawić się pierścionkiem zaręczynowym. - Ale to ty chciałeś o czymś porozmawiać.
Pablito ujął moją dłoń i przyjrzał się mojej zabawce.
- Bierzesz ślub.
Kiwnęłam głową.
- Dużo się zmieniło - mruknął, nie wypuszczając mojej dłoni.
- Bardzo dużo. Masz dziewczynę.
- A ty narzeczonego. Ale wiesz, są rzeczy, które są niezmienne.
- Doprawdy? Jakoś powoli przestaję w to wierzyć.
- Mówię poważnie. Violetta śpiewa i będzie śpiewać. German chodzi na te swoje spotkania służbowe i będzie chodził. A ja kocham cię i będę kochać. Angie, nie mogę, nie chcę patrzeć jak cierpisz. Kiedy widzę łzy w twoich oczach, czuję złość. Złość, że nie mogę im zaradzić. Chcę tylko, abyś była szczęśliwa. Na tym polega miłość. Więc powiedz mi ostatni raz, że kochasz Germana i chcesz z nim być. Powiedz to, a ja się usunę i nigdy więcej nie poruszę tego tematu. Ale jeśli masz choćby cień wątpliwości...
- Masz dziewczynę. Myślałam, że ją kochasz.
- Zależy mi na niej. Czuję się przy niej dobrze. Jest ładna, zabawna... To marzenie każdego mężczyzny. Każdego, ale nie mnie. Ja marzę o tobie, Angie. To ty śnisz mi się każdej nocy, odkąd cię spotkałem. I to ciebie kocham.
- Pablo, proszę... Kocham Germana. Tak bardzo, jak tylko potrafię. Chcę z nim być. I nie mam, co do tego wątpliwości.
Mężczyzna zamarł, powoli wypuścił powietrze i rozluźnił uścisk, w którym trzymał moją dłoń. Wyglądał jak ktoś, kto otrzymał cios w klatkę piersiową.
- Czyli to już koniec.
- Pablo, proszę... Błagam... Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Zawsze nim byłeś - po policzku spłynęła mi łza. - Nie opuszczaj mnie, proszę.
- I jak ty sobie to wyobrażasz? A zresztą... - wbił wzrok w ziemię. - Przecież wiesz, że się stąd nie ruszę. Nie mógłbym.
Nagle spojrzał w niebo, jakby podjął jakąś decyzję i wyjął z kieszeni niewielkie pudełko. Otworzył je.
- Oświadczę się jej dzisiaj. Mojej dziewczynie - wskazał palcem na pierścionek. - Należał do mojej matki. Ona też miała nadzieję, że to ty go odziedziczysz, wiesz? Naiwne marzenia starych ludzi... A teraz dostanie się kobiecie, której imienia nawet nie znasz.
- Nie rób tego, błagam. Nie unieszczęśliwiaj się.
- Nie będę nieszczęśliwy. Po prostu nie będę szczęśliwy. To wszystko. Ale jakie to ma znaczenie, Angie?
Ukryłam twarz w dłoniach.
- Jak ona ma na imię?
- To też jest już bez znaczenia - powiedział sucho. - Mogę cię tylko o coś prosić?
Pokiwałam tylko głową.
- Pozwól mi się pocałować. Ten ostatni raz. Proszę.
Popatrzałam w jego brązowe oczy. Tak różne o oczu Germana. Oczy Pablito wyglądały jakby należały do pluszowego misia, który prosząco zerka z witryny sklepu z zabawkami. Nie było w nich błysku pożądania, nie było niczego, poza smutkiem i miłością. A to chyba najgorsze połączenie.
Przysunęłam się do mężczyzny, nie odrywając wzroku od jego oczu. On też się przysunął. Powoli jego usta zbliżyły się do moich. Dawał mi czas na odmowę. Ale ja musiałam mu na to pozwolić. Nasze usta zetknęły się. Mój przyjaciel położył dłoń ma moim policzku i delikatnie wzmocnił nasz pocałunek. Czułam bijące od niego ciepło, a moje nozdrza wypełnił zapach kawy, czekolady i czegoś nieuchwytnego, co kojarzyło się z dzieciństwem i latem. Nie chciałam przerywać pocałunku. Nie chciałam zmian, które nieuchronnie miały nadejść. Powoli położyłam prawą dłoń na klatce piersiowej mężczyzny. Czułam pod palcami jak szybko bije mu serce, jak jego płuca wypełniają się powietrzem. Koniec był tak samo powolny jak początek. Pablo odsuwał się ode mnie, centymetr po centymetrze, jakby każdy ruch wymagał od niego niewiarygodnej siły.
- Do widzenia, Angie - powiedział tylko i ruszył w stronę samochodu.
A ja zostałam sama.

Wróciłam do domu przybita. Weszłam do środka, wzięłam sobie z lodówki butelkę wody i usiadłam przy stole. Przypomniało mi się, co kiedyś przeczytałam. "Smutek to najdziwniejsze z uczuć, czyni nas bezradnymi. Jest jak okno otwarte wbrew naszej woli - przy nim można wyłącznie dygotać z zimna". Dokładnie tak czułam się w tamtej chwili. Bezradna. Otaczał mnie szereg problemów, których nie byłam w stanie rozwiązać.
Zdawało mi się, że wewnątrz mojej czaszki rozbrzmiewają jakieś zuchwałe szepty. Znów odzywał się Piotruś Pan. Jego głos był jednak jakoś dziwnie przytłumiony, tak że nie potrafiłam rozróżnić poszczególnych słów.
Westchnęłam, po czym u
niosłam głowę, którą trzymałam pochyloną ze wzrokiem wbitym w blat stołu i wtedy dostrzegłam, że nie jestem sama w pomieszczeniu. Stał nade mną Ernesto, syn księdza Roberta. Wzdrygnęłam się.
- Jak długo tu jesteś? - spytałam.
- Ja również cieszę się, że cię widzę - powiedział spokojnie. - Przypadła ci do gustu Szkocja?
Wydawało mi się, że usiłuje mnie rozdrażnić. Nic z tego, pomyślałam. Nie dam się wyprowadzić z równowagi.
- Tamtejszy klimat nie jest tak przyjemny, jak ten argentyński - ciągnął. - Zwłaszcza dla kogoś, kto mieszka tu całe życie. Glasgow na pierwszy rzut oka może wydawać się nieco ponure.
- A Ty skąd wiesz?
- Powiedzmy, że spędziłem tam jakiś czas - nieznacznie uniósł prawy kącik ust.
Otworzyłam usta, aby coś jeszcze powiedzieć, ale zaraz je zamknęłam. Poczułam, że nie warto pytać go o szczegóły. Wiedziałam, że nie powie mi nic więcej.
- Brunhilda nieźle dawała nam w kość pod twoją nieobecność. Chyba była sfrustrowana faktem, iż nie ma się specjalnie na kim wyżywać. Mieszka tu sporo osób, ale tylko znęcanie się nad tobą przynosi jej tyle satysfakcji.
Przez chwilę miałam nawet wrażenie, że chłopak mi współczuje. Nie miałam pojęcia, co chciał osiągnąć, ale postanowiłam mu nie przerywać. Zdawał się być osobą, która nie tępi języka, byle gadać. Kiedy mówi albo z kimś o czymś rozmawia, z pewnością ma w tym jakiś cel. Starałam więc się być dość ostrożna.
- Ona jest bardzo irytująca - powiedziałam, kiedy zapadła cisza.
- Och, co więcej to dość przebiegła kobieta. Udało jej się ukryć jej ślub z tym dziadkiem. No cóż, prawie - jedna z brwi młodzieńca lekko drgnęła.
- Przed tobą nic się nie ukryje, jak widzę - odparłam zamyślona. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów. - Zaraz, jak to? Brunhilda i Benedict Cromwell wzięli ślub? Jak długo mnie tu nie było?! Czy jest coś jeszcze o czym nie wiem?
Ernesto prychnął, wyraźnie rozbawiony.
- Powiedzmy, że nie była to raczej spontaniczna decyzja. Długo się wahali, Brunhilda musiała używać wyszukanych argumentów, bo jak się okazuje, Benedict nie odstaje zbytnio od stereotypów. Ale w końcu go przekonała. Czego ci mężczyźni nie zrobią dla was, kobiet? Dał się nawet namówić na podróż na Malediwy.
Wolałam nawet nie pytać, skąd on o tym wszystkim wie.
- Grunt, że się od niej uwolniliśmy - rzekłam w końcu. - Przynajmniej na razie...
_______________________________________________
Oto i rozdział. Długo wyczekiwany rozdział. :D
Patologia, tak trochę. :>
Musicie nam wybaczyć, że tak długo to ostatnio trwa, no ale cóż, ten rok był dla nas dość intensywny.
Teraz mamy wakacje, więc może częściej będzie się coś pojawiało. =)

Prosimy o komentarze.
Un beso gigante. ♥ 

J & B