sobota, 22 listopada 2014

Jednorazówka od Skai: Nie wymyśliłam tytułu, część.3/3


  Część ostatnia. 

Angie obudziła się tuż przed świtem, z ciężkimi powiekami i obolałymi kośćmi. Ni stąd, ni zowąd, poczuła nagłą ochotę, aby pisać. Z trudem zwlokła się z łóżka, złapała za coś do pisania i rozcierając oczy, wyglądając swojego nieśmiertelnego zeszytu. Nie leżał, jak zwykle na biurku. Z cięższym, z każdą chwilą, sercem, zaczęła przerzucać zawartość torby. Opróżniwszy ją, wiedziała już, że nic z tego. Nie ma go. Przepadł. Gdy udało jej się zebrać w całość swe rozbiegane myśli, zdała sobie sprawę, że najpewniej zostawiła go w podziemiach filharmonii, gdzie była wczoraj z Germanem... Czy zabrał on stamtąd jej zeszyt? A może nawet go nie zauważył i wciąż tam leży?
Pobiegła do łazienki, gdzie umyła twarz i rozczesała pospiesznie włosy. Nie przejmowała się w tamtej chwili tym, jak wygląda. Wrzuciła na ramiona płaszcz i wyszła z mieszkania. Gdzie mógł być teraz German? Wczoraj tak po prostu zostawiła go tam, w ciemnej sali filharmonii. Nie wiedziała, gdzie mieszka, nie znała jego adresu, nie miała pojęcia, gdzie mogłaby go znaleźć. Wybrawszy najprostszą drogę, prowadzącą przez park w stronę filharmonii.
Przechodząc obok fontanny, znów z kimś się zderzyła. Serce zabiło jej mocniej na widok wysokiego bruneta.
- German! - zawołała, bez planu, co robić dalej.
- Angie... Szukałem cię wczoraj. Dlaczego ode mnie uciekłaś? - spytał, choć spodziewał się, że blondynka nie udzieli mu odpowiedzi. Wiedział, o co poprosi najpierw.
- German, ja wczoraj... Nie wpadł ci może w ręce mój...
Mężczyzna był na to przygotowany. Z wewnętrznej kieszeni wyjął gruby notatnik, obity czarną skórą.
- Tego szukasz? - zapytał, podając jej zgubę.
- Tak! - ucieszyła się i uścisnęła bruneta. - Ojej, dziękuję ci. Musiałam zostawić go...
Urwała, dostrzegając wyraz twarzy przyjaciela. Patrzył na nią z czułością, nie kryjąc swojego smutku.
- Angeles, dlaczego mi nie powiedziałaś? - zadał to pytanie głosem wyssanym z emocji, przerażającym nieco kobietę.
- O czym? Że piszę wiersze? Wiesz, chyba po prostu nie było ku temu okazji.. Zresztą, studiuję na wydziale literacko-artystycznym, sądziłam, że się domyślisz...
- Nie - przerwał jej. Angie zamrugała oczami. - Terroryzowali cię. Ta rodzina, która cię adoptowała. Mam rację, prawda? Nie odchodź - złapał ją za dłoń, udaremniając jej niewątpliwy zamiar ucieczki.
Oczy blondynki poczęły wypełniać łzy. German nie mógł patrzeć, jak strasznie cierpi.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś, kochana?
Angie milczała, czując jak miękną jej nogi. Zrobiło jej się zimno. Chciała uciec, zamknąć się już na zawsze w pokoju i tylko płakać w poduszkę. Mężczyzna przytulił ją do siebie z czułością. Zapłakała gorzko w jego ramionach. Łzy ciekły jej po policzkach. Pogłaskał ją po włosach, plecach, starając się ją uspokoić. Wiedział jednak, że ona właśnie tego teraz potrzebuje - czułego uścisku i wypłakania się. Po upływie kilku minut w końcu zrobiło jej się ciepło. German poczuł, że jej szloch ustaje. Odsunęła się od niego, a on objął dłońmi jej twarz i otarł kciukiem jej wilgotny policzek. Pociągnęła nosem i spojrzała na niego smutno.
- Skąd wiedziałeś? - spytała w końcu.
- Czytałem twoje wiersze - odparł.
- Ale... ja nie nigdy powiedziałam w nich, że... German, setki osób czytały te wiersze, oddawałam je nauczycielom. Nikt nigdy...
Mężczyzna wzruszył ramionami i pogłaskał ją po policzku, uśmiechając się łagodnie.
- Chyba po prostu za dobrze cię znam.
Angie zaśmiała się przez łzy i przytuliła się do niego z powrotem.
- Chyba tak - szepnęła.
Złapała się jego ramienia i powoli ruszyli przed siebie.
- Czyli chyba wcale nie miałaś szczęśliwszego ode mnie dzieciństwa... A ja spędziłem je jako uciekinier z sierocińca, to dość wysoki próg. Opowiesz mi, co tam się działo?
Angie zawahała się.
- Możesz mi zaufać.
- Nie było mi tam kolorowo - zaczęła na wydechu. Państwo Salvaje... Tak, to nie byli dobrzy ludzie. Ona... nienawidziła mnie. Jej mąż, Poncio, jemu nie przeszkadzałam, ale kiedy ona zaczęła... nie sprzeciwiał się temu. Chyba było mu to obojętne. Ona...
- Biła cię? - spytał, a kobieta pokiwała głową.
- To było... okropne. Nie wiem, w zasadzie, o co jej chodziło, ale była.. Okrutna. Nie pozwalała mi robić rzeczy, które sprawiały mi przyjemność. Zabraniała mi tego i ganiła prawie każdy krok... To wszystko... ciężko mi o tym mówić.
- To nie mów - uspokoił ją mężczyzna. - Pomówmy o czymś miłym, dość już się nacierpiałaś.
- Ty jeden mnie rozumiesz - wyznała na wydechu. - Chyba potrzebowałam z kimś o tym pogadać. Dziękuję.
- Zawsze do usług - uśmiechnął się szeroko. Zobacz, tam niedaleko mieszkam. Masz ochotę wpaść do mnie na herbatę? - zapytał.
- Eee.. - zawahała się. - Tak, chętnie.
Tak więc ruszyli ramię w ramię we wskazanym przez Germana kierunku.
Po kilku minutach znaleźli się przy centralnym rynku tej dzielnicy Buenos Aires. Wyjątkowo estetycznie zaprojektowany plac okalały z dwóch stron kolorowe kamienice. Jak się okazało, mężczyźnie przypadło zamieszkiwać jedną z nich, pomalowaną na jasną zieleń. Wdrapali się na samą górę budynku, a German otworzył drzwi przy pomocy klucza. Mieszkanie ujmowało niezwykłą oryginalnością niebanalnego wnętrza. Była to w zasadzie jedna, dość spora izba, z niezbyt widocznie zaznaczoną kuchnią, sypialnią i drzwiami, najprawdopodobniej do łazienki. Przy drzwiach na balkon znajdowało się łóżko, a przy drugiej ścianie - kremowa kanapa. W pomieszczeniu panował ogólny rozgardiasz. Najciekawszą jednak częścią całości były ściany. Wisiało na nich kilka gitar i innych instrumentów, z których część wyglądała na ręcznie wykonane. Na środku pokoju stał czarny fortepian. Wolne części ścian pokrywały niezwykłe malowidła. Nie było to nic określonego. Mozaika, mazaje, wszystko tak nieregularne jak tylko to możliwe, we wszystkich kolorach tęczy. Angie dostrzegła mały stoliczek, na którym prócz palety z farbami, leżał pędzel umoczony lekko na czerwono.
- Namalowałeś to sam? - spytała.
- Jasne, to nic trudnego - zaśmiał się. Podciągnął rękawy koszuli i chwyciwszy pędzel i umoczywszy go we fiolecie, narysował coś w rodzaju klucza wiolinowego. - Sama spróbuj - powiedział, zerkając na nią.
Angie pokręciła głową.
- Nie, nie, ja to wszystko popsuję - mruknęła.
- Nie gadaj głupot, przecież to tylko głupie bazgroły. Proszę.
Ujął jej dłoń i umieściwszy w niej pędzel, ostrożnie poprowadził ją do ściany. Angie, z jego pomocą, leciutko musnęła ją nim. Kilka pociągnięć stworzyło coś na kształt kwiatka. Odwróciwszy się, posłała uśmiech Germanowi, który stał za nią.
- Rozgość się - powiedział wesoło, wskazując Angeles kanapę. - Ja zrobię nam herbatę.
Kobieta pokiwała głową. Mężczyzna odszedł, ona zaś jeszcze przez chwilę przyglądała się wnętrzu, po czym usiadła na wskazanym miejscu po turecku.
German dołączył do niej po kilku minutach, niosąc ze sobą dwa kubki, które jak się okazało były wypełnione herbatą tylko do połowy, cukierniczkę oraz butelkę trunku, który wyglądał na miód pitny.
- Zawsze lubiłem jego połączenie z gorącą herbatą - oznajmił. - Tobie też posmakuje.
Odkorkował butelkę i dopełnił nim kubki. Angie dosypała do swojego łyżeczkę cukru, po czym spróbowała odrobinę.
- To faktycznie smaczne - powiedziała z uśmiechem.
- Mówiłem! - German złapał duży łyk napoju i również się uśmiechnął.
Kiedy kubki były już opróżnione, mężczyzna wstał i podszedł do fortepianu. Usiadł przed nim i zamrugawszy oczami, aby się skupić, zaczął grać. Patrzył na Angie i uderzał w klawisze, grając jakąś wesołą melodię. Na ciało Angie znów wstąpiły dreszcze, choć usilnie starała się je zagłuszyć. Obiecała sobie, że nie da nic po sobie poznać, więc uśmiechnęła się i zaczęła klaskać. German wezwał ją do siebie skinieniem głowy. Kobieta pokręciła głową przecząco. Wstał więc od instrumentu i podszedł do niej. Złapał ją za rękę i uśmiechnął się zachęcająco. Angie opierała się jeszcze przez chwilę, jednak po chwili uległa naleganiom mężczyzny. Usiedli razem przed fortepianem. German grał dalej, a ona tylko się uśmiechała, starając się ukryć drżenie całego ciała. Po chwili urwał i poprosił ją, aby i ona zagrała. Angeles, przerażona tą perspektywą, odmówiła.
- Nie bój się, to nic strasznego - powiedział. Jednak mimo zapewnień, usilnych próśb i nalegań, Germanowi nie udało się przekonać swojej przyjaciółki.
Ujął jej dłoń i choć na początku miał zamiar położyć ją na klawiszach, nie zrobił tego. Nieco zamroczony działaniem alkoholu, trzymał jej delikatną dłoń w swojej. Z jakiegoś powodu była chłodna. Pragnął oddać jej choć odrobinę swojego ciepła. Uśmiechnął się do niej delikatnie i pogłaskał jej gładki policzek, odgarnął z czoła jasny kosmyk włosów. Była piękna. Ujął w dłoń jej podbródek i bardzo powoli zbliżył do niej swoją twarz. Po chwili jego usta zetknęły się z wargami Angie. Pocałował ją leciutko i szybko się odsunął. Wydawała mu się taka delikatna. Kobieta uchyliła lekko powieki i spojrzała mu w oczy barwy czekoladowej. Teraz to ona się do niego przysunęła i oddała pocałunek. German delikatnie objął ją w talii i obdarzył kolejnym czułym pocałunkiem. Przenieśli się na kanapę, gdzie już po chwili Angie, zamroczona działaniem alkoholu, usnęła w ramionach mężczyzny, który umieścił ją w swym czułym uścisku i również odpłynął.

Następnego ranka Angeles obudziła się bardzo wcześnie. Niebo za oknem przybrało lekko różową, ciepłą barwę. Za chwilę wstać miało słońce. Zamrugała oczami i ziewnęła leniwie. German, do którego leżała przytulona, spał słodko z lekko uchylonymi ustami. Postanowiła go nie budzić. Wiedziała jednak, że sama na pewno już nie zaśnie. Delikatnie wyswobodziła się z jego uścisku i na paluszkach podeszła do balkonu. Otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Owiało ją chłodne powietrze, które od razu ją otrzeźwiło. Wzięła głęboki oddech i oparła się o barierkę. Słońce zaczęło powoli wyłaniać się zza horyzontu. Uwadze kobiety nie uszedł fakt, iż widok z balkonu był niepowtarzalny. Plac miasta okalały kamieniczki w pastelowych kolorach, od pudrowego różu, przez morelowy, oliwkowy ku jasnemu błękitowi. Dookoła zasadzono miniaturowe drzewka pomarańczowe. Deptak ułożony został z szaro-grafitowej kostki, a w centrum, dookoła fontanny o zabawnym kształcie skrzata, znajdowało się kilkanaście drewnianych ławek i rabatki z drobnymi, kolorowym kwiatkami. Pustki ogarniały rynek. Angie dostrzegła jedynie jakiegoś człowieka, rozkładającego pod czerwonym parasolem skrzynie z owocami. Najwyraźniej przygotowywał się właśnie do otwarcia swego kramu. Ujrzawszy blondynkę obserwującą go bacznie z balkonu, uśmiechnął się i pomachał do niej ręką. Angeles speszona, spuściła głowę i pospiesznie wróciła do wnętrza kamienicy.
Rozejrzała się po wnętrzu, które wciąż w jakiś sposób ja fascynowało. Złapała za jeden z pozostawionych na wierzchu pędzelków i umoczywszy go w granatowej farbie, postawiła na ścianie kropkę, kreskę... Ostrożnym ruchem zakręciła i tak powstał coś na kształt spirali. Odłożyła pędzelek na miejsce, a w oczy rzucił jej się odwieczny zeszyt. Poczuła nagłą ochotę, aby pisać. Złapała zań i na jednej z obluzowanych kartek dostrzegła niedokończony wcześniej wiersz. Dopisała słowo, linijkę.. Szło jej lekko. W pewnym momencie zawiesiła się i wtedy wiedziała już, że nic więcej nie napisze. Odłożyła niezdarnie zeszyt na półkę, nie zauważywszy, że obluzowana kartka zwyczajnie z niego wypadła. Postanowiła udać się do łazienki i tak też zrobiła. Zdjęła z siebie ubrania, włosy związała w niedbałego koka i weszła pod prysznic. Ciepła woda przyjemnie oblewała jej ciało.
Tymczasem German przebudził się. Dźwięk płynącej wody pozwolił mu domyślić się, że Angeles bierze właśnie prysznic. Podźwignął się z kanapy i uchylił nieco drzwi balkonowe, aby przewietrzyć nieco pomieszczenie.

Wtem zauważył na podłodze jakąś kartkę. Podniósł ją i rozpoznawszy pismo Angeles, przeczytał.

No soy ave para volar,
Y en un cuadro no sé pintar,
No soy poeta, escultor
Tan sólo soy lo que soy
Las estrellas no sé leer
Y la luna no bajaré
No soy el cielo, ni el sol
Tan sólo soy
Pero hay cosas que sí sé
Estan aquí, hoy las mostraré
En mis ojos esta eso
Lo que puedo lograr, pruebo imaginar
Hoy puedo pintar colores al alma
Hoy puedo gritar

(Podemos przerobione odrobinkę na potrzeby one shota.)


W tym miejscu tekst się urywał. German domyślił się, że Angie nie dokończyła go jeszcze pisać, jednak wyjęła słowa, aby je później dokończyć.
"To piękne" - pomyślał, czytając niedokończoną kompozycję. Z jakiegoś powodu jednak nie brzmiało to, jego zdaniem, jak wiersz czy chociażby poemat... To powinna być piosenka! Usiadł przy fortepianie i ułożywszy przed sobą tekst, zaczął grać. Już po kilku minutach melodia była gotowa. German zagrał ją i włączył w to śpiew. Urwał jednak, dochodząc do refrenu. Coś mu nie pasowało. Dobył ołówka i zaczął skrobać. Niemalże od razu wiedział, co poprawić. Pomyślał przez chwilę o Angie i już wiedział. Po chwili powstało i zakończenie. Idealne wręcz zakończenie. Zadowolony z efektów swej pracy, zaczął grać.
- No soy ave para volar...
Angie, zakręciwszy właśnie wodę w prysznicu, zdała sobie sprawę, że wcale jej się nie zdawało. Istotnie słyszała muzykę. Pospiesznie wytarła się ręcznikiem i narzuciła na siebie ubrania. Przystawiła ucho do drzwi i posłuchała.
- No soy el cielo, ni el sol, tan solo soy...
Przecież to jej tekst! On śpiewa jej tekst. Otworzyła drzwi i zaczęła przyglądać się Germanowi.
- Pero hay cosas que si se, ven aqui te mostrare lo puedes lograr, prueba imaginar...
W tym momencie mężczyzna urwał, dostrzegając przyglądającą mu się Angie. Wyglądała na zaskoczoną. Uśmiechnął się do niej i kontynuował.
- Podemos pintar, colores al alma. Podemos gritar ieee...
Zawołał ją do siebie skinieniem głowy. Angie podeszła i usiadła obok.
- Podemos volar, sin tener alas...
Mężczyzna, urwawszy na moment, wskazał jej tekst i poprosił, aby zaśpiewała razem z nim. Pokręciła głową.
- Ser la letra en mi canción. Y tallarme en tu voz... - dokończył sam, patrząc na nią z uczuciem.
Angie uniosła lekko kąciki ust i zaklaskała w dłonie.
- To piękne - powiedziała.
- To twoja kompozycja. Ja tylko dodałem muzykę. No i dokonałem kilku zmian w refrenie, jeżeli ci to nie przeszkadza...
- Nie, skąd! To piękne. Teraz jest lepiej. O wiele lepiej.
- Zaśpiewasz ze mną? - poprosił. Angie spuściła wzrok. - Nie bój się, nic ci nie grozi, jestem z tobą - zapewnił ją szeptem.
Powoli ujął jej dłoń i delikatnie ucałował jej grzbiet. Angie nie protestowała, gdy zbliżył obie jej dłonie do klawiszy instrumentu, mimo iż czuł, jak cała drży. Chciał pomóc jej wreszcie pokonać lęk przed tym. Oparł swoje dłonie na jej i poczęli wspólnymi siłami wolniutko grać wstęp.
- Pero hay cosas que si se... - zaczął śpiewać German. - Ven aqui te mostrare..
Spojrzał Angie w oczy i delikatnie pocałował ją w usta. Uśmiechnęła się. Chwycił ją w pasie i posadził sobie na kolanach. Odgarnął blond loki na prawy bok kobiety, a na lewym jej barku oparł swój podbródek. Wciąż władając jej zgrabnymi dłońmi, pomagał jej grać.
- Podemos pintar colores al alma, podemos gritar iee ee... - śpiewał.
- Podemos volar sin tener alas - Angie dołączyła się, śpiewając z początku cichutko, choć z każdą nutą coraz wyraźniej.
- Ser la letra en mi canción y tallarme en tu voz... - zakończyli utwór wspólnym tonem. Ich głosy wspaniale się dopełniały. Angeles mimo iż przez lata stroniła od śpiewania, miała piękny, czysty wokal, przyjemny dla uszu.
- I co? - szepnął German z czułością wprost do jej ucha. - Nie było tak źle, co?
- Nie - odparła szeptem i uśmiechnęła się do siebie przez łzy.

* * *

* Dwa lata później *

Na widowni ogromnego teatru gasły ostatnie światła. Po kilku sekundach absolutnej ciemności, jeden po drugim rozbłysły reflektory na scenie. Wtedy dostrzec na niej można było dwa ogromne fortepiany - biały i czarny - ustawione naprzeciw siebie. Przy czarnym instrumencie siedział mężczyzna, wyprostowany, o krótkich ciemnych włosach, ubrany w jasny garnitur. Białym zaś fortepianem władała kobieta w czarnej sukni do samej ziemi. W świetle reflektora, który na nią padał jej blond loki sięgające pasa zdawały się lekko połyskiwać. Jak na sygnał, oboje zaczęli grać. Angeles miała wrodzony talent i duszę artystki. Lęk przed muzyką dawno zostawiła za sobą, a z pomocą swego ukochanego w nieco ponad rok do perfekcji opanowała grę na fortepianie.
Po krótkim wstępie samych klawiszy, pierwszy zaczął śpiewać German. 

[PIOSENKA - klik]

Gazing through the window at the world outside,
Wondering will mother earth survive
Hoping that mankind will stop abusing her,
Sometime.

After all there's only just the two of us,
And here we are still fighting for our lives.
Watching all of history repeat itself,
Time after time.

I'm just a dreamer,
I dream my life away.
I'm just a dreamer,
Who dreams of better days...


Teraz śpiewać zaczęła Angie. Miała czysty, kryształowy głos. 

I watch the sun go down like everyone of us,
I'm hoping that the dawn will bring a sign.
A better place for those Who will come after us, 
This time.

I'm just a dreamer,
I dream my life away oh yeah.
I'm just a dreamer,
Who dreams of better days.


Kolejną część piosenki śpiewali wspólnie. Ich głosy dopełniały się idealnie. 

Your higher power may be God or Jesus Christ,
It doesn't really matter much to me.
Without each others help there ain't no hope for us,
I'm living in a dream of fantasy
Oh yeah, yeah, yeah...
(...)

I'm just a dreamer,
I dream my life away, today..
I'm just a dreamer,
Who dreams of better days.
I'm just a dreamer,
Who's searching for the way, today.
I'm just a dreamer,
Dreaming my life away...


Gdy umilkły zarówno głosy, jak i ostatnie dźwięki fortepianów, rozległy się gromkie oklaski. Oboje wstali od swoich instrumentów i wykonali krótki ukłon w stronę publiczności. Angie rzuciła się Germanowi na szyję. Mężczyzna dostrzegł, że po raz kolejny doznała wzruszenia dzięki muzyce. W jej szmaragdowych oczach szkliły się łzy. Objął ją w talii i pocałował, na co publika zareagowała jeszcze większym entuzjazmem. Ale dla tej dwójki ona już nie istniała. W tej chwili nie istniał nikt poza nimi i nic nie mogło rozdzielić ich w tej chwili. Gdy odsunęli się od siebie, kobieta uśmiechnęła się przez łzy, a on odgarnął z jej twarzy kosmyk włosów. Zdawali się zapomnieć o istnieniu publiczności, która śledziła każdy ich ruch. 
- Kocham cię, Angeles - wyszeptał German tak, by tylko ona mogła to usłyszeć.
- A ja kocham ciebie - jej szept był jeszcze cichszy.
___________________________________________________
No i finito. c:
Taka tam totalna beznadzieja z tandetnym happy endzikiem. ;_;
W każdym razie bardzo dziękuję za przeczytanie.
Szczególne dzięki tym osobom, którym udało się przebrnąć przez wszystkie części. ;)
Mam nadzieję, że wysłuchaliście piosenki, bo jest naprawdę cudowna. 
Kłaniam się niziutko w pas i
Całuję, Skai. x)

niedziela, 16 listopada 2014

Jednorazówka od Skai: W dalszym ciągu bez tytułu, część 2/3


  Część druga. 

Angeles przyodziała się tego dnia w zieloną sukienkę, oplecioną wstążką, zawiązaną z tyłu w grubą kokardę i beżowy kapelusz - nie była już małą Angie, która przybyła do Rosario pełna nadziei i szczypty obawy. Teraz miała, skończone kilka miesięcy temu, dziewiętnaście lat i była piękniejsza niż kiedykolwiek. Włosy, których pozbawiła jej niegdyś Paloma Salvaje zdołały odrosnąć i to ze sporą nawiązką, stając się przy tym jeszcze jaśniejsze. Jednak zgodnie z zaleceniem rygorystycznej opiekunki, spięła je w ciasny warkocz. Życie zdążyło do tego czasu dać jej niejedną ważną lekcję. Na ramieniu trzymała wysłużoną, brunatną torbę, w której zawierał się cały jej dobytek. Zabierała ze sobą wszystko, co miała. Nie planowała wracać. Rzucała właśnie ostatnie spojrzenie na przykurzony, biały domek. Nic nie zmieniło się, odkąd przyjechała tu po raz pierwszy. Wzgórza w oddali wciąż tryskały zielenią mimo końca sierpnia. Topole i wierzby szumiały cicho.
Czy będzie tęskniła za tym miejscem? Na pewno nie za panią Salvaje - kobietą, która zakazała jej muzyki. Tak, Angeles po, mającym miejsce ponad osiem lat temu, incydencie nigdy już nie mogła śpiewać czy dotknąć jakiekolwiek instrumentu. W szkole została nawet specjalnie zwolniona przez nią z lekcji muzyki. Nigdy właściwie nie dowiedziała się, dlaczego. I ostatnie spojrzenie na miejsce, gdzie spędziła osiem lat. Czy ma za czym tęsknić? Za kim tęsknić? Miało tu miejsce kilka miłych chwil, które zapadły jej w pamięć. Pancio był w porządku. Tak, to jedyna osoba, którą będzie miło wspominała. Nigdy nie stawał w jej obronie - jak podejrzewała Angie, jego małżonka zwyczajnie mu tego wzbraniała - ale sam z siebie zawsze był dla niej dobry. Widok z okna i mały, acz przytulny pokoik na poddaszu również wiele dla niej znaczył. Nie zawiązała z nikim przyjaźni. Może dlatego, iż nie była zbyt śmiała i towarzyska, a może po prostu zawsze czuła się inna. Na ogół nie potrzebowała towarzystwa rówieśników ze szkoły - zadowalała się książkami, których pochłaniała setki - ale czasami brakowało jej kogoś, z kim mogłaby po prostu szczerze porozmawiać. Za kimś kto byłby dla niej jak przyjaciel, którego straciła przed laty. Ale dawno pogodziła się już z niedogodnościami, jakie los wpisał w jej smutne życie. Teraz była już dorosłą, silną kobietą. Stawiała krok naprzód, zostawiała za sobą pewien etap życia. Salvaje nie trzymała jej przy sobie. Pozwoliła jej wyprowadzić się, pod warunkiem ukończenia szkoły. Zrobiła to. Od teraz miała zacząć życie na własną rękę.
Smukła postać kroczyła piaszczystą, wiejską drogą, biegnącą między skoszonymi już polami pszenicy. Słońce ledwie zaczęło wychylać się zza horyzontu. Angeles spieszyła na dworzec kolejowy. Pociąg odjeżdżał punkt szósta. Kierunek: Buenos Aires. Wielki powrót. Po latach, ot co.
Nim się obejrzała, dotarła na miejsce. Wsiadła do pustego przedziału, zapłaciła za bilet. Usiadłszy, wyciągnęła książkę. "Zabić drozda". Znała tę pozycję aż za dobrze, aczkolwiek lubiła wracać do powieści, które już czytała. Za każdym razem emocje skupiały się na innym ich aspekcie, dostrzegało się nowe szczegóły, na które wcześniej nie zwróciło się uwagi.
Oparta o ścianę przedziału, z nogami podkurczonymi do klatki piersiowej, wyglądała za okno. Pojazd mknął, zostawiając za sobą zielone Rosario, a zmierzając ku stolicy kraju. Na miejscu miała być za sześć godzin. Otworzyła książkę na stronie pierwszej i przeniosła się do innego świata.

Pociąg sycząc i dysząc zatrzymał się na dworcu centralnym Buenos Aires punkt dwunasta. Angie wysiadła z niego z torbą na ramieniu. Ruszyła w stronę pobliskiego parku, pragnąc choć chwilę odpocząć po długiej podróży. Usiadła na jednej z ławek, zdjęła kapelusz, odłożyła torbę i wzięła głęboki oddech. Wtem coś do niej dotarło. Po raz pierwszy w życiu była wolna. Po prostu wolna. Nie zależała od nikogo, mogła zrobić w tej chwili wszystko, na co przyszła by jej ochota. Rozplotła długi warkocz, uwalniając tym samym burzę blond loków i odgarniając je z wdziękiem na plecy. Wstała z ławki, zabrała swoje manatki i ruszyła dalej, podskakując radośnie, niczym mała dziewczynka.

Po trzech miesiącach Angie przyznać musiała, iż jej życie zmieniło się co najmniej o sto osiemdziesiąt stopni. Już w pierwszym tygodniu października przyznać musiała, iż pokochała zarówno życie studenckie jak i mieszkanie w mieście Pomyślnych Wiatrów. Uniwersytet, który wybrała spełniał wszelkie jej oczekiwania co do nowożytnej uczelni. Pokój w internacie, który zajmowała oferował jej znacznie więcej przestrzeni niż poddasze w domu w Rosario. Jedna rzecz pozostała niezmienna - Angeles wciąż stroniła od towarzystwa. Nie miała szczególnej ochoty zaprzyjaźniać się z kimkolwiek. Zresztą, osoby, z którymi chodziła na wykłady były zupełnie od niej różne. Ona nie lubiła tego, co oni - nie fascynowały ją imprezy, na które chodzili i rzeczy, jakie na nich robili, o których dziewczynie nawet się nie śniło. Już wkrótce znała natomiast wszystkie zielone miejsca Boskiego Buenos. Uwielbiała poranne i popołudniowe spacery. Cieszyła się wolnością - robiła, co chciała, jadła co chciała, chodziła, gdzie miała ochotę. Brak życia towarzyskiego zapewniał jej niewiarygodną wręcz ilość wolnego czasu, który również mogła wypełnić wedle upodobań. Wieczorami zamykała się w swoim pokoju i pisała. Przelewała sobie emocje na papier. Posiadała wysłużony, oprawiony w skórę zeszyt sklejony z co najmniej trzystu kartek. Stworzyła opasły zbiór krótkich wierszy i nowelek. To tam opisywała wszystko, co widziała, wszystko, co przeżywała, czego doświadczała. Tam powstawały wszystkie dzieła, które dopiero później przepisywała na wolne kartki, aby oddać je jako prace semestralne. Już wiedziała, że to jest to, co chce robić. Wybrała w końcu studia literackie. Wykładowcy oceniali jej prace jako przemyślane, głębokie, osobiste, niebanalne. Aczkolwiek nikomu nie zdradziła jednego. Poezja, którą pisała. To nie były zwyczajne historie. Opisywała w artystyczny sposób to, czym sama żyła. Opisywała swoje własne przeżycia, ból jakiego doznawała, nieszczęście. Nie o wszystkim było jej łatwo pisać. Jej przeszłość wiązała się z cierpieniem, bólem, ranami, jakie zadawała jej pani Salvaje, próbując wyplenić z niej pasję do muzyki, zabić jej artystyczną duszę. Lecz jakoś musiała się ona w końcu ujawnić w młodej Angeles. Dusza artysty nigdy nie ginie w człowieku. Angie przelewała swoje emocje na papier. Już od dawna ciągnęło ją do pisania. Chociaż tak mogła wyrazić to, kim jest. Z tym, że o ile mieszkając w Rosario, robiła to w sekrecie, tak teraz nie musiała już z niczym się kryć. Wiersze tworzyły coś w rodzaju jednej historii, skrzętnie skrywanej między wersami.
I choć wiele osób miało okazję już czytać jej twory, nikt nie próbował szukać w głębi. Nikt nie domyślił się, skąd brała wyrazy bólu. Nikt nie zorientował się, że sama to wszystko przeżyła, tyle wycierpiała, usiłując zagłuszyć w sobie to, kim jest. Urywając to na samym dnie serca. Gdzieś we mgle własnej podświadomości miała już zaplanowany finał historii. Nie chciała jednak zdradzać zakończenia, nawet przed samą sobą. Różnica, którą wprowadziła była jedna - wszystko prowadziło ku napotkaniu swojego księcia, którego jej nie było dane spotkać. On jeden ją poznał, głębiej niż sądziła. Zakochany w niej, odkrył zacznie więcej, niż było to na pierwszy rzut oka widać. Uratował ją od życia w pustce i smutku. I pozostał z nią aż do końca. Tak, epilog miał być tańcem w chmurach. Gdybym była obliczem śmierci, powiedziałabym "Przykro mi, że zdradzam zakończenie. Ale w końcu, niedługo się spotkamy". Czasami czuła, że wszystko ma już zaplanowane. Że sama pisze własną historię, że powoli wyprzedza czas. Jednak różnica była jedna. Księcia nie było. Ta granica zawsze miała już oddzielać rzeczywistość od poezji.
Angeles ukończyła studia po czterech latach wytrwałej pracy. Nie miała pomysłu, co robić dalej. Wiedziała tylko jedno - już nigdy nie chce zaprzestać bycia tym, kim jest, kim się stała. Chce rozwijać w sobie swoją pasję. Wciąż miała swój wysłużony zeszyt z rękopisami, choć zaczęły już wypadać z niego kartki, mimo ustawicznego sklejania, które stało się syzyfową pracą.
Któregoś czerwcowego wieczoru wyszła do parku. Usiadła na swojej ulubionej, białej ławce i wziąwszy głęboki oddech, wyjęła z torby zeszyt, sięgnęła po ołówek i zaczęła dokańczać wiersz który zaczęła. Po kilku minutach stwierdziła jednak, że nie ma w tej chwili dość weny. Nie przejęła się tym. Zamknęła zeszyt i wstała z ławki, z zamiarem odbycia spaceru. Suwak w torebce psuł się już od jakiegoś czasu, jednak w tej chwili zupełnie nie mogła go odpiąć. Mocując się z nim w drodze, nie zauważyła spacerującego po parku przechodnia i zwyczajnie się z nim zderzyła. Zeszyt, który trzymała w ręce upadł na ziemię i wysypało się z niego kilka kartek. Angie pospiesznie pozbierała je w całość.
- Przepraszam.. Nic się pani nie stało? - usłyszała nad sobą niski głos.
- Wszystko w porządku, proszę wybaczyć to była moja... - zaczęła, podnosząc na niego wzrok, jednak urwała, gdy spoczął na jego twarzy.
- Wszystko w porządku? - spytał nieznajomy.
- German! - krzyknęła nagle Angie. Mężczyzna uniósł lekko kąciki ust.
- Istotnie mam tak na imię...
- German! German Castillo!
- Rzeczywiście, tak właśnie się nazywam - zaśmiał się mężczyzna. - Ale skąd pani to wie?
Angeles z niedowierzaniem przyjrzała się człowiekowi, który przed nią stał. Przecież to on. Ciemne włosy, nieco dłuższe niż pamiętała, te same rysy twarzy. Patrzyła na swojego przyjaciela z czasów dzieciństwa. Zmienił się, to fakt, ale to wciąż był on. Brunet miał na sobie byle luźno zapiętą białą koszulę i ciemne spodnie. Jego twarz pokrywał lekki zarost. Oczy wciąż pozostawały te same. Ciepłe, czekoladowe, wesołe...
- German, to ja! Angie! Nie pamiętasz mnie? - wykrztusiła drżącym z emocji głosem. Nie widziała go tyle lat... Prawdę mówiąc nie przypuszczała, że jeszcze kiedyś go spotka.
- Jak to...? Angie? To naprawdę ty? To naprawdę ty! Nie wierzę, jak mogłem cię nie poznać! Cholera, Angie, zmieniłaś się!
Dziewczyna zaśmiała się i uścisnęła młodzieńca.
- Skąd się tu wziąłeś? - spytała w końcu.
- Mieszkałem tu przez cały czas! Nigdy nie opuściłem Buenos Aires.. Wiesz, rzeczywiście uciekłem z tego naszego sierocińca, ale zmieniłem tylko dzielnicę. Nawet nie próbowali mnie szukać - zachichotał ponuro. - Ale co tu robisz ty?
- Wiesz, mieszkałam jakiś czas w Rosario. Przeniosłam się tu kilka lat temu, żeby studiować..
- No proszę! A więc moja Angeles poszła na studia! Moje gratulacje! Co takiego studiujesz?
- Właściwie studiowałam... Na kierunku literacko-artystycznym.
- Wywalili cię? - zaśmiał się German, siląc się na powagę.
- Nie, głuptasie! Po prostu skończyłam już studia. Kilka tygodni temu dostałam dyplom - w tym momencie chłopak zagwizdał z podziwem. - A co ty robiłeś przez te wszystkie lata? Naprawdę uciekłeś i zmieniłeś dzielnicę? Jak dałeś sobie radę?
- To długa historia, ale spełniłem marzenia o graniu na ulicy. Znalazłem na wysypisku starą gitarę i naprawiłem ją z pomocą pewnego znajomego, który też pokazał mi jak grać. Niestety nie ma go już z nami, ale pozostały miłe wspomnienia z tej przyjaźni.
- Przykro mi - powiedziała Angie.
- Nie ma potrzeby. Od dawna wiedział, że to go czeka. Teraz jest w lepszym świecie, nie?
German i Angeles długo jeszcze spacerowali ulicami Buenos Aires, wspominając dawne czasy, opowiadając sobie o teraźniejszości i planach na przyszłość. Nie zauważyli nawet, kiedy niebo pokrył granat, a miejsce Słońca zajęła połowa Księżyca. Przechodzili właśnie obok filharmonii, skąd dochodziły dźwięki koncertu klasycznego. Mężczyzna chwycił swoją towarzyszkę pod ramię i kazał iść za sobą. Obeszli budynek i weszli do środka jakimiś bocznymi, wyglądającymi na rzadko używane, drzwiami. Nie znaleźli się jednak w głównej sali, lecz w jakimś ciemnym korytarzu. German poprowadził Angie schodami w górę. Tam minęli miejsce, które najwyraźniej było ekskluzywną restauracją, gdzie dziesiątki bogaczy spożywało właśnie kolację. Minęli ją jednak i weszli do jakiegoś zaciemnionego pomieszczenia. Po chwili rozjaśniło je słabe światło, które przyjaciel Angie najwyraźniej właśnie zapalił. Pod ścianą stało kilka byle jak ustawionych, wysłużonych foteli, na środku zaś znajdował się wielki fortepian. Dziewczynie przeskoczyło coś w brzuchu. Jedną ze ścian pomieszczenia całkowicie pokrywała szyba. Za ogromnym oknem rozpościerał się wspaniały widok na spokojnie falujący ocean i unoszący się nad nim jasny Księżyc w towarzystwie niezliczonych gwiazd.
- Jesteś pewien, że możemy tu być? - spytała cicho Angie.
- Tak, nie martw się, często tu przychodzę. To bardzo inspirujące miejsce. Można łatwo skupić myśli.
Angeles nieśmiało podeszła do jednego z foteli i usiadła na nim po turecku. Miała nadzieję, że German dosiądzie się do niej, on jednak zajął miejsce przy instrumencie. Ułożył dłonie na klawiszach i zaczął grać. Była to przyjemna, wesoła melodia. Instrument miał piękne, czyste brzmienie, a dźwięki odbijały się echem od pustych ścian. Dziewczyna odgarnęła włosy, które sięgały jej aż do końca pleców i schowała dłonie po udami, aby ukryć ich drżenie. Serce waliło jej jak oszalałe, jednak obiecała sobie, że nie da tego po sobie poznać. Ledwie się zorientowała, a melodia już ucichła.
- Angie, wszystko w porządku? - spytał nagle German, podchodząc do niej.
- Taak.. - odparła cicho, starając się brzmieć naturalnie.
- A pamiętasz jeszcze melodię, której próbowałem cię nauczyć, kiedy byliśmy mali? Chodź - złapał ją za dłoń, która była nienaturalnie zimna i pociągnął w stronę fortepianu. Usiedli przed nim razem.
- Połóż ręce tutaj - polecił jej, wskazując drewnianą jego część. - Poczujesz drżenie i dzięki temu lepiej wczujesz się w muzykę.
German zagrał pierwsze dźwięki utworu. Jego przyjaciółkę znów poczęły ogarniać drgawki, które nie miały jednak wiele wspólnego z muzyką. Drżała z przerażenia. Odradzały się w niej wspomnienia, które tak bardzo chciała w sobie zagłuszyć. Otwierały się słabo zabliźnione rany. Boleśnie wracały do niej chwile, kiedy to Salvaje się na nią znęcała. Kiedy groziła jej lub biła ją, gdy próbowała zaśpiewać choćby jeden dźwięk. Wszystko to w jednej chwili uderzyło w słabą psychikę dziewczyny.
- Pamiętasz ją jeszcze? Zagrasz dla mnie? - do Angie ledwie docierały jego słowa.
Poruszyła głową, jednak trudno było stwierdzić, czy miała zamiar nią potrząsnąć na znak zgody czy też pokręcić przecząco. Spojrzała przerażona na Germana. Jej oczy zrobiły się wielkie, a twarz zbladła. Gdy młody mężczyzna ujął jej dłonie, z zamiarem przyłożenia ich do instrumentu, dziewczyna zwyczajnie wstała i uciekła. Wybiegła byle szybciej z budynku i biegiem skierowała się w stronę wynajmowanego wciąż w akademiku mieszkania. Dotarła tam po kilkunastu minutach zdyszana i przerażona. Wpadła do pokoju, zatrzasnęła drzwi i oparłszy się o niej, oddychała głęboko. Po chwili opuściły ją drgawki, jednak zebrane w oczach łzy zaczęły się uwalniać. Płakała tak, jak nie płakała już dawno, nawet w chwilach najgorszych słabości. Łzy płynęły z jej oczu strumieniami, a krzykiem wyrażała swoją rozpacz. Już po chwili tłumiła płacz poduszką, gdy padła na łóżko.
____________________________________________
I tak oto mamy drugą część.
Podoba Wam się? Jesteście ciekawi ostatniej? :)
Z góry dziękuję za wszystkie komentarze, 
Pozdrawiam, Skai. :)

wtorek, 11 listopada 2014

Jednorazówka od Skai: Bez tytułu, część 1/3


   Część pierwsza.

Angie usłyszawszy niecierpliwie pukanie do drzwi, niechętnie uniosła się z łóżka. Pospiesznie ubrała się, wciągnęła na nogi zniszczone, szare trampki i związała włosy w kitkę. Rozejrzała się po pokoju. Jej dwie współlokatorki zdążyły już wstać. Zamknęła drzwi pokoju i udała się do stołówki na śniadanie, rozcierając przy tym lędźwiową część kręgosłupa. To dość dziwne uskarżać się na bóle pleców w wieku jedenastu lat, jednak łóżko, na którym sypiała w sierocińcu nie należało do najwygodniejszych, więc można chyba uznać, iż istniało tego wytłumaczenie.
Znalazłszy się w stołówce, podeszła do stolika, który zwykła zajmować. Siedział już przy nim krótko obcięty brunet wyglądający na nieco od niej starszego - może ze dwa lata - ubrany w sprany, niebieski podkoszulek. Uśmiechnęła się do niego i zajęła miejsce obok.
- Nie mamy humoru? - zagadnął. - Źle spałaś, Angie?
- Mniej więcej tak jak zwykle - odparła, drapiąc się po głowie i sięgając po talerz. Jej towarzysz stukał już w swój łyżką, wydając się lekko niecierpliwić. Zerknął na wysłużony zegarek, który miał na ręce i szturchnął palcem wskazującym jego tarczę, zupełnie jakby chciał przyspieszyć leniwy bieg wskazówek.
- Spóźniają się - jęknął.
Angie rozejrzała się po stołówce. W pomieszczeniu panowały pustki. Jedynie dwa czy trzy stoliki były zajęte.
- Chyba nie jest jeszcze zbyt późno, German... - mruknęła.
- No jasne, to dziadostwo nigdy dobrze nie chodziło - wycedził, wskazując na swój nadgarstek. - Chodź, pokażę ci coś.
Wstał od stolika i chwyciwszy dłoń przyjaciółki, pociągnął ją za sobą. Powoli, rozglądając się przy tym, przeszli wąskim korytarzem przylegającym do kuchni aż znaleźli się w niewielkim jego rozszerzeniu. Przy ścianie stało zakurzone, drewniane pianino. Chłopiec, nazwany przez Angie Germanem, popatrzył na nią. Jej twarz nie wyrażała emocji.
- Jesteś pewien, że możemy tu być? - spytała cicho.
Chłopiec zignorował to pytanie.
- Uważaj teraz - powiedział i uklęknął przy instrumencie; niestety nikt nie podstawił podeń żadnego taboretu.
Ułożył palce prawej ręki na klawiszach i zagrał cicho kilka dźwięków, układających się w melodię o ciekawym brzmieniu. Gdy skończył, spojrzał na Angie, która uśmiechnęła się do niego lekko, klęcząc obok.
- Powtórzysz to? - dziewczynka wydała się zaskoczona tym wyzwaniem.
Zmarszczyła brwi i z pomocą Germana ułożyła trzęsącą się rączkę na pianinie. Zagrała kilka dźwięków, jednak nie udało jej się powtórzyć dokładnie tej melodii.
- Poczekaj, to nie tak - zaśmiał się chłopiec. - Słuchaj - w tym momencie zagrał pierwsze pięć dźwięków utworu. Angie powtórzyła je bez fałszu.
- Skąd to znasz? - spytała.
- Nauczył mnie mój wujek. Był pianistą...
Był?
- Gdybym mógł powiedzieć, że nim jest, to pewnie nie rozmawiałbym teraz z tobą - odparł chłodno.
- Przepraszam - speszyła się blondynka.
- Nic nie szkodzi. Posłuchaj dalej - połączył pozostałe dźwięki z następną piątką. Angie znów udało się powtórzyć wszystkie.
- Zaczynam łapać - ucieszyła się. - Graj dalej, proszę.
German układał już dłoń na instrumencie, lecz w tym momencie w pomieszczeniu zjawił się nie szczególnie pożądany w tamtej chwili gość. Koścista kucharka spojrzała na dzieciaków zaskoczona, wytrzeszczając i tak już wielkie oczy. Cienkie, wysoko osadzone brwi sprawiały na jej twarzy wrażenie wiecznie zszokowanej.
- Co wy tu robicie? - miała wysoki, acz chrapliwy głos. Siatka na głowie dodawała jej seksapilu grozy. - Nie wiecie, że wolno tu wchodzić? Ani tykać instrumentu?!
Momentalnie zjawiła się przy nim i głośno zatrzasnęła klapę. Następnie obdarzyła oboje karcącym uderzeniem w pośladki, a następnie wyciągnęła ich - Angie za rękę, Germana zaś za ucho - z pomieszczenia.

- Cholerne babsko - mruknął łobuziak, siadając z powrotem na swoim miejscu przy stoliku, gdy kucharka odeszła, i rozcierając ucho. - Nie robiliśmy przecież nic złego!
Angie tylko westchnęła.
- Jeszcze kiedyś nauczę cię tej melodii - powiedział, uśmiechając się.
- Obiecujesz?
- No pewnie! Przecież zasady są po to, żeby je łamać. Poza tym nie było to jedyne pianino na świecie.
Dziewczynka posłała mu uśmiech i z powrotem spuściła głowę, bawiąc się łyżką do zupy.
- Idzie! - German wydał z siebie radosny okrzyk.
- Która?
- Monstrum - westchnął. - Nie ma co liczyć na dokładkę.
Po chwili stolika, który zajmowali podeszła tęga kucharka niskiego wzrostu. Starannie odmierzyła po łyżce wazowej gęstej owsianki i nałożyła do ich talerzy. Angie wymamrotała jakieś podziękowanie, ale jej przyjaciel milczał, wpatrując się w talerz niechętnie, po czym zabrał się do jedzenia.
- Mam nadzieję, że tym razem nie znajdę w tym paznokcia - mruknął. Angie popatrzyła wymownie w sufit.
Po skończonym posiłku oboje udali się w swoje strony. German ruszył na prowizoryczne boisko, które znajdowało się przed budynkiem sierocińca. Natomiast jego przyjaciółka wezwana została przez dyrektorkę ośrodka, ruszyła więc, pełna obaw, ku jej gabinetowi. Miała kłopoty? Co tym razem przeskrobała?
Zapukała delikatnie do drzwi i zaproszona, weszła. Najważniejsza osobistość w sierocińcu była chudą kobietą farbowaną na jasny blond. Włosy jak zwykle spięła w ciasnego koka. Patrzyła na bladą jak ściana, chudą dziewczynkę zza grubych szkieł.
- Usiądź, dziecko - odezwała się oficjalnym i dość chłodnym tonem. Angie wykonała polecenie. - Angeles Saramego, zgadza się?
Dziewczynka przytaknęła. Kobieta ponownie na nią spojrzała, a następnie wróciła wzrokiem do rozłożonych na biurku papierów. Angie raz po raz łypała na nią spode łba. Serce tłukło jej się niespokojnie w piersi.
- Zdaje się, że pewna rodzina chciałaby mieć cię pod swoim dachem.
Angie zamrugała oczami. Nie dotarły do niej słowa kobiety.
- Pewne małżeństwo chce cię adoptować, dziecko - sprecyzowała po chwili, niecierpliwiąc się.
Oczy dziewczynki niespodziewanie rozbłysły, a jej twarzyczka zrobiła się jeszcze bledsza. Ktoś chcę ją adoptować? Nie wiedziała, co ma myśleć. Co jakiś czas jakaś rodzina zabierała do siebie któreś z dzieci. Ale zazwyczaj były to te... znacznie od niej młodsze, urokliwsze... A tymczasem ktoś chciał zabrać stąd .
- N-naprawdę? - wyrwało jej się. Jej głos był przynajmniej o dwie oktawy wyższy niż normalnie.
- Na to wygląda. Przyjadą jutro w południe, aby cię zabrać. Spakuj się wcześniej. Możesz odejść.
Angie przytaknęła nieśmiało, zsunęła się z krzesła i opuściła pomieszczenie. Kobieta odprowadziła ją wzrokiem i odnotowała coś w dokumentach.

Dziewczynka pobiegła do swojego pokoju. Znów nie zastała w nim  współlokatorek. One zawsze trzymały się we dwie, jej zaś raczej unikały. Nogi zmiękły jej nagle, usiadła więc na swoim łóżku i wlepiła wzrok w ścianę. Wciąż nie docierało do niej to, o czym właśnie się dowiedziała. Postanowiła jednak wziąć się w garść. Ma szansę wreszcie wyrwać się z tej dziury, gdzie tkwiła i zacząć zupełnie nowe, lepsze życie. Co ją obchodzą okoliczności? Nie miała pojęcia, kto ma przyjąć ją pod swój dach, lecz teraz nie było to ważne. Wszędzie lepiej niż w tym zapleśniałym sierocińcu. Podeszła do szafy i otworzyła ją. Do starej, wysłużonej torby spakowała swój cały, niewielki dobytek. Zajęło jej to zaledwie kilka minut i już była gotowa, aby się wyprowadzić, choćby od zaraz. Jednak w tej chwili przypomniała sobie o czymś. German. On nie ma o niczym pojęcia. Wiedziała, że musi z nim porozmawiać, bez względu na to, jak chłopak to przyjmie. W końcu mówili sobie o wszystkim. Nie miała zamiaru zostawić go tu bez uprzedzenia. Wyszła z pokoju z zamiarem odnalezienia przyjaciela. Tak jak przypuszczała, zastała go na czymś, co w sierocińcu zwykło być nazywane boiskiem, choć właściwie było tylko kawałkiem zalanego betonem placu.
German siedział na murku, odbijając piłkę od nogi o ziemię i gwiżdżąc przy tym. Angie próbowała ułożyć sobie jakoś w głowie, co mu powie, ale słowa nie chciały kleić się ze sobą. Podeszła do niego i usiadła obok. Chłopak uśmiechnął się.
- Cześć, Ang. Coś się stało? - zaczął pogodnie.
Znał ją jak nikt inny. Zdawała sobie sprawę, że nie będzie to łatwa rozmowa.
- Nie, nic takiego - skłamała szybko. - A co u ciebie? Czemu tak siedzisz?
- Po prostu rozmyślam, planuję. Chyba czas się stąd wyrwać - powiedział zaskakująco niefrasobliwym tonem.
Blondynka zamrugała szybko.
- Chcesz... chcesz uciec?
- Wolno dziś myślisz, Angie. A jeśli dla ciebie naprawdę trzeba prościej - tak, chcę uciec. I liczę na to, że zabierzesz się ze mną.
- Ja... German, posłuchaj...
- Zaczynam się bać, no już wyrzuć to z siebie. Zaczęły ci smakować te ich "owsianeczki" z bonusami w postaci paznokci monstruma?
- German, adoptują mnie! - wykrzyczała drżącym głosem, mając dość jego sarkastycznego tonu.
Przez twarz chłopca przebiegł ledwie zauważalny cień, który po chwili zmienił się w szeroki uśmiech. Angie nie wyglądała jednak na szczęśliwą.
- Co, nie cieszysz się? - zdumiał się chłopak.
- No bo ja... - zakłopotała się. - Nie chcę cię tu zostawić.
- Nie zostawiasz! - zaśmiał się. - Przecież mówiłem, że się wyrywam - dodał ciszej.
- Ty tak na serio?
- Zupełnie na serio.
- I co zamierzasz robić, kiedy już uciekniesz? - spytała, krzyżując ręce na piersi.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Będę grał na gitarze na ulicy.
- Naprawdę? Masz gitarę?
- Nie.
- A umiesz grać?
- Nie - parsknął śmiechem. - Angie, przestań, dam sobie radę, nie znasz mnie?
- To ty przestań! Nie... nie uciekaj, ja... Będę cię tu odwiedzała!
- Angie, oboje wiemy, że nie będziesz. I nie widzę w tym nic dziwnego. Gdyby to mnie adoptowali, też nie chciałbym tu wracać.
- To poproszę ich, żeby wzięli i ciebie! - krzyknęła z dziecinną wręcz naiwnością.
- O nie, nie, nie! Nawet nie próbuj, jeszcze tego brakuje, żeby nie zabrali nawet ciebie. Daj spokój - dodał, widząc, że oczy dziewczynki się zeszkliły. - Powinnaś się teraz cieszyć, adoptują cię, rozumiesz? Masz szansę mieć normalny dom, z dala od tej ponurej nory, a tym czasem przejmujesz się... mną? Ciesz się tym, nie oglądaj się za siebie, zasługujesz na to!
Angie spojrzała na niego smutno i po chwili bez słowa rzuciła mu się na szyje. Pogłaskał ją po plecach. Szlochała.
- Jesteś głupia - stwierdził po chwili, śmiejąc się. - Rozklejasz się w momencie kiedy spotyka cię to, o czym inni stąd mogą tylko pomarzyć.
Angie uśmiechnęła się przez łzy.

Następnego dnia z tłukącym się w piersi sercem oczekiwała nadejścia południa. Założyła na siebie swoją najlepszą, choć i tak wyjątkowo spraną jasnożółtą sukienkę i brązowy sweterek, jako iż dzień nie należał do najcieplejszych. Gdy wybiła decydująca godzina, wyszła z dotychczas zajmowanego przez siebie pokoju, rzucając ostatnie spojrzenie na pomieszczenie i puste łóżka jej "koleżanek", które nie zjawiły się nawet, aby ją pożegnać. Wieść o tym, że ktoś postanowił adoptować małą Angie szybko rozeszła się po sierocińcu. Jednak, jeżeli nie liczyć Germana, nikt nie planował jakoś specjalnie za nią tęsknić. Jedynym, co spotykało ją do tej pory były pogardliwe uśmiechy i pełne zawiści spojrzenia. Dlaczego wybrali właśnie ją? 
Z jakiegoś powodu nawiedzać zaczęły ją dość ponure myśli. A co jeżeli zaszła jakaś pomyłka? Jeżeli wcale nie chodziło o nią? Jeżeli w ostatniej chwili się rozmyślą... Kiedy zobaczą ją i uznają, że nie spełnia ich oczekiwań? Że nie jest... odpowiednia? Nogi nagle jej zmiękły, policzki zbladły, a torba, w której trzymała cały swój dobytek zrobiła się co najmniej dwa razy cięższa. 
Gdy w końcu dotarła do holu tuż przed gabinetem pani dyrektor, przysiadła na ławce i wlepiła wzrok w swoje buty. Dźwięk dobiegające zza drzwi po jej lewej stronie sugerowały, iż trwa właśnie omawianie formalności. Nie musiała długo czekać, gdyż już po chwili z pomieszczenia wyszła dyrektorka sierocińca w towarzystwie dwójki ludzi. Angie pospiesznie podniosła się i poczęła nieśmiało się im przyglądać. Wyglądali na małżeństwo dobiegające czterdziestki. 
Kobieta, ubrana w granatowy płaszcz i niemal sięgające kolan kozaki, upięła długie, czarne włosy w ciasny warkocz. On natomiast wyglądał jak nie całkiem z tej bajki wyjęty. Jego długie, siwiejące wąsy zakrywały prawie całą górną wargę. Włosy również zdradzały wiek przebłyskami siwizny. Były sporo krótsze niż te, którymi pochwalić się mogła jego małżonka, aczkolwiek ich długość wystarczała, aby mężczyzna mógł uczesać się w kitkę. Miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę, beżowy sweter, zakładany przez głowę, spod którego wystawał kołnierz różowej, z jakiegoś powodu, koszuli i czerwona mucha. Całości dopełniały luźne spodnie w szare paski. Obserwacje Angie przerwała blondynka.
- Angeles, poznaj państwa Palomę i Poncio Salvaje.
- Dzień dobry - szepnęła Angie.
Po wymienieniu jeszcze kilku zdań z dyrektorką małżeństwo wraz z nową podopieczną opuścili sierociniec, wsiedli do dużego czarnego samochodu, usadziwszy przy tym Angie na tylnym siedzeniu i ruszyli. Dziewczynka rzuciła ostatnie spojrzenie na budynek, zanim odjechali. Droga ciągnęła się w nieskończoność. Angeles wyglądała przez okno. Jechali szybko, zostawiając za sobą centrum Buenos Aires, przedmieścia, a wkrótce i pobliskie miasteczka. Nie miała pojęcia, dokąd jadą. Brakowało jej też odwagi, aby o to zapytać. Zastanawiała się, gdzie może być teraz jej przyjaciel. Czy uciekł już z sierocińca? Czy i on myśli o niej w tej chwili?
Samochód zatrzymał się dopiero kilka godzin później. Angie otrząsnęła się z letargu, uświadamiając sobie, że najwyraźniej ucięła sobie drzemkę. Stali przed dość sporym, acz lekko przykurzonym - niegdyś zapewne białym - domem. Mężczyzna o rockowym wyglądzie otworzył jej drzwi i pomógł wysiąść z pojazdu. Angie, stanąwszy w końcu na zmęczonych po długiej podróży nóżkach, rozejrzała się dookoła. Budynek otoczony był kilkoma średniej wysokości wzgórzami, obsypanymi zieloną trawą. Wokół domu rosły znacznie od niego wyższe topole przeplatane płaczącymi wierzbami o zwieszających się gałęziach.
- Witaj w Rosario, Angie - powiedział mężczyzna. - Chodź, pokażę ci twój pokój.
- Dziękuję, panie Salvaje - szepnęła dziewczynka.
- Daj spokój, nikt tak do mnie nie mówi. Jestem Poncio - poprawił ją.
- Dzięki, Poncio.
Mężczyzna sięgnął z bagażnika jej torbę i już miał wejść z dziewczynką do środka, gdy rozległo się wołanie jego żony.
- Poncito, nie przesadzaj. Sama może nieść tę torbę - fuknęła na mężczyznę, który posłusznie oddał ją Angeles. - Chodź, musisz pomóc mi z meblami na tarasie i to od zaraz! A ty - zwróciła się do dziewczynki - schodami na górę i ostatnie drzwi po lewej. I pamiętaj, jeżeli coś ukradniesz, zapłacisz znacznie sroższą cenę.
- Nie bądź dla niej taka ostra, Palomo... - zaczął rockman.
- Dzieci trzeba trzymać krótko - wycedziła. - No idź już, prędziutko! - rzuciła w stronę dziewczynki.
Angeles nieśmiało chwyciła za klamkę. Drzwi domu ustąpiły. Powoli przekroczyła jego próg i znalazła się w niewielkim, wyłożonym dębową boazerią przedpokoju. Zapomniawszy całkiem o zdjęciu butów, wkroczyła po złośliwie skrzypiących schodach na górę. Wybrawszy odpowiednie - zlecone jej przez panią Salvaje - drzwi, powoli weszła do pomieszczenia. Był to pokoik na poddaszu - z charakterystycznym, opadającym sufitem. W najniższym jego punkcie znajdowało się nieduże, przykryte błękitną pościelą łóżko. Angie zdjąwszy ze stóp trampki, wdrapała się na nie. W ścianie po jej lewej stronie znajdowało się zgrabne, kwadratowe okno. Pomieszczenie nie było duże, a prócz łóżka stała tam tylko prosta, dębowa szafa, aczkolwiek wynagradzał jej to widok zza okna. Zieleniące się wzgórza ukrywały linię horyzontu. Szyby niemalże dotykały gałęzie zwieszającej się wierzby płaczącej. Angie westchnęła. Postanowiła rozpakować swój niewielki dobytek, aby wypełnić jakoś czas oczekiwania, aż odwiedzi ją któryś z nowych... rodziców? Może raczej opiekunów.
Dopiero kilka godzin później zawołana została na dół. Brunetka zleciła jej zająć miejsce przy stole. Przyjrzała jej się bez słowa, po czym rozplotła jej długą, blond kitkę. Rozczesała włosy Angie i stwierdziwszy, iż są zdecydowanie za długie, zabrała się za ich ścinanie. Dziewczynka milczała, jednak ten pomysł nieszczególnie przypadł jej do gustu. W końcu oznajmiła, iż wróci nim, Angeles się spostrzeże i zniknęła. Dziewczynka popatrzyła smętnie na kupkę włosów, jaka leżała na ziemi. Westchnęła, zdając sobie sprawę, iż kobieta pozbawiła ją co najmniej dwudziestu centymetrów jej blond loków.
Nagle coś przykuło jej uwagę. Przy ścianie pomieszczenia ustawione było pianino. Dość podobne do tego, które pamiętała z sierocińca. Poczuła lekkie ukłucie w sercu na wspomnienie swojego przyjaciela. Podeszła do instrumentu, podsunęła pod niego stołeczek i ułożyła palce na klawiszach. Zagrała kilka dźwięków, przyzwyczajając swoje uszy do łagodnego brzmienia pianina. Wytężając pamięć, wystukała nutki, których uczył ją German. 
Wtem usłyszała ciche chrząknięcie. Drgnęła przerażona i odwróciwszy się w prawo, dostrzegła stojącego w drzwiach mężczyznę, który przyglądał się jej z zainteresowaniem. Już chciała odejść od instrumentu, jednak Poncio powstrzymał ją i gestem dał znać, aby nie przerywała. Oparłszy się wygodnie o framugę, zapalił fajkę i dalej patrzył na dziewczynkę. Angeles chciała odrzucić z przyzwyczajenia długie włosy na plecy, jednak zaraz przypomniała sobie o ich pozbawieniu przez panią Salvaje. Westchnęła tylko i wróciła dłonią na klawiaturę pianina. Zagrała, wkładając w to całe swoje serce, melodię, której uczył ją German. Nie mogła uwierzyć, że to działo się jeszcze wczoraj; zdawało jej się, że minęły miesiące, a może i lata, kiedy to ostatni raz patrzyła na ciemnowłosego przyjaciela. Było to niczym wspomnienie z dawnego, zostawionego już za plecami życia, które nie miało wrócić...
Uznała, że kilka prostych nut, to zbyt mało, aby powstał należyty utwór. Postanowiła dodać od siebie kolejne. Zagrawszy ponownie znane już dźwięki, dodała C. Nie, to nie pasuje. D. Tak, znacznie lepiej. Dźwięki pianina były delikatne, niczym cicho kapiące krople deszczu...
Nagle tę łudząco spokojną chwilę coś zmąciło. Do kuchni wpadła pani Salvaja. Angie spojrzała na nią spode łba, odjąwszy pospiesznie ręce od instrumentu. Kobieta wyglądała, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, jakby miała za chwilę zionąć ogniem. Podobnie jak żylasta kucharka ze stołówki w sierocińcu, zatrzasnęła z hukiem klapę pianina i spojrzała na Angie wyraźnie poirytowana. Złapała ją za rękę i pociągnęła w stronę schodów. Dziewczynka popatrzyła wystraszona na Poncio, ale ten nie zareagował.
Kobieta zaprowadziła Angie wprost do wyznaczonego jej pokoju i zamknęła drzwi. Szczęknięcie zamka oznaczało jedno - została zamknięta na klucz. Westchnęła i zapaliła świeczkę, której słabe światło rozjaśniło nieco panującą w pomieszczeniu ciemność.

Rankiem obudziła się z lekkim ssaniem w żołądku. Nie dostała nic na kolację. Otworzyła okno i spojrzała przez nie na faliste wzgórza. Świeczka zdążyła całkiem się wypalić. Sięgnęła do szafy i założyła proste ubranie, które zwykła nosić w sierocińcu. Rozczesała włosy. Były zbyt krótkie, aby spiąć je w zwyczajową kitkę, dlatego zostawiła je rozpuszczone. Poprawiwszy pościel, usiadła na łóżku i rozejrzała się po pokoju. Podłoga wykonana była z jasnego drewna, a ściany pomalowane na jaśniutki fiolet. Wtem zobaczyła coś, czego wcześniej nie dostrzegła. Na ścianie znajdującej się zaraz po nogach łóżka wisiało malowidło. Znała już ten obraz. Omawiali go w szkole. "Skały kredowe na Rugii" - przypomniała sobie. Mężczyzna i kobieta przyglądali się błękitnemu morzu zza ramy białych, strzelistych skał i powykrzywianych sosen. Nie miała pojęcia, gdzie znajduje się owa Rugia, jednak musiało to być piękne miejsce. Przeniosła wzrok na prawo. Łóżko zajmowało większą część małego pomieszczenia. Szafa wykonana z ciemnego drewna przylegała do przeciwległej mu ściany. Na oknie, pod którym stała jej 'prycza' nie było firanki. Nic nie przysłaniało widoku. Do życia budziła się wiosna. Kąt padania promieni słonecznych wskazywał na okolice godziny dziesiątej. Przecież nie będą mnie tu trzymać wiecznie, w końcu ktoś przyjdzie - pomyślała dziewczynka. Jak na zawołanie rozległo się pukanie do drzwi, a następnie szczęk zamka. Do jej pokoju wszedł Poncio.
- Dzień dobry, wasza wysokość - powiedział wesoło. Naprawdę polubiła tego człowieka.
Wyglądał zaskakująco normalnie bez skórzanej kurtki, ubrany jedynie w szary sweter w czerwone paski. Zrezygnował też z fajki i okularów słonecznych, aczkolwiek nad jego górną wargą wciąż rozciągał się wąs. Włosy pozostawił rozpuszczone, chciałoby się rzec w artystycznym nieładzie. W jednej ręce trzymał brązową miseczkę, w drugiej zaś jakiś niezidentyfikowany przedmiot.
Angie powitała go uśmiechem.
- Dobrze ci się spało? - spytał. Przytaknęła. - Zrobiłem coś dla ciebie - podał jej to, co trzymał w lewej ręce, odstawiając przy tym miseczkę na jej łóżko.
Dziewczynka przyjrzała się przedmiotowi. Wyglądało to na zmiotkę do kurzu zrobioną... z jej własnych włosów, które straciła w wyniku wczorajszego strzyżenia. Było to średnie pocieszenie w związku z ich stratą, ale pomyślała, że przynajmniej będzie miała coś, aby posprzątać - pokój sprawiał bowiem wrażenie, iż dawno nikt w nim nie mieszkał. Na szafie osiadła warstwa kurzu, a w rogu okna dało się dostrzec zaschniętą pajęczynę.
- Jeszcze nigdy nie dostałam prezentu - powiedziała cicho, rumieniąc się. - Dziękuję.
- To drobiazg. Miłego dnia - zasalutował i wyszedł z jej pokoju, zostawiając lekko uchylone drzwi.
Dopiero wtedy zauważyła, że miseczka, którą jej zostawił, była pełna owsianki. Jęknęła, przypomniawszy sobie śniadania w sierocińcu. Aczkolwiek nie uszło jej uwadze, iż ta zupa mleczna wyglądała zupełnie inaczej. Nie była rozgotowana, a siwą barwę zastępowała biała. Pływało w niej kilka dojrzałych malin. Zabrawszy się do jedzenia, zdała sobie sprawę, że nawet dosypano do niej cukru. Dawno nie jadła nic tak pysznego. Nie sądziła, że zwykła owsianka może smakować tak dobrze.
Gdy skończyła, wzięła ze sobą miseczkę i po cichu wyszła z pokoju. Stąpając na palcach, skierowała się ku schodom. Kiedy była już w ich połowie, zatrzymała się na dźwięk rozmowy.
- Czy nie mówiłam ci, że masz mi się nie wtrącać do jej wychowania? - był to głos pani Salvaje.
- Ale przecież ja tylko... - zaczął Pancio, jednak nie dane było mu dokończyć, gdyż jego słowa znów zagłuszyły krzyki kobiety.
- Obiecałeś, że nie będziesz się wtrącać! I masz egzekwować tę obietnicę, jasne?
- W porządku - powiedział mężczyzna, jakby po prostu dla świętego spokoju i wyszedł z pomieszczenia.
Angie wróciła do swojej sypialki. Nie chciała spotkać się z brunetką. Wiedziała, że nie może unikać jej w nieskończoność, ale w tej chwili po prostu się bała. Kobieta wyglądała na rozeźloną.
Wracając do punktu wyjścia, usiadła na łóżku. Po chwili jednak złapała za zmiotkę i dotknąwszy jej włosów, westchnęła. Po czym zabrała się za sprzątanie. Ścierając kurz, nuciła cicho i podśpiewywała, starając się mimo okoliczności pozostać w dobrym humorze. Śpiewała coraz głośniej, śmiejąc się przy tym. Wtem do jej pokoju ktoś wpadł. Angie umilkła w pół słowa i odwróciła się do drzwi.
Pani Salvaje wyglądała na wściekłą. I to nie tak, jak wtedy gdy zobaczyła poprzedniego wieczoru Angeles przy pianinie - nie, znacznie bardziej. Zrobiła się fioletowa na twarzy i spojrzała na dziewczynkę, jakby właśnie dokonała największej w świecie zbrodni. Angie przestraszona upuściła na podłogę zmiotkę. Kobieta podeszła do niej i złapała ją za ubranie.
- Nie mówiłam ci, że masz to zabronione? - warknęła jej prosto w twarz.
Angie przerażona pokręciła przecząco głową. Nie miała pojęcia, o co chodzi. Było coś złego w tym, że śpiewała?
- Ja... Miałam nie dotykać... pianina i... nie... - w jej oczach zaczęły pojawiać się łzy strachu.
- Nie wolno ci śpiewać! Nie wolno ci grać! Muzyka jest tutaj ZAKAZANA, rozumiesz to?!
- Tak, rozumiem... przepraszam... - wydusiła z siebie błagalnym tonem.
- Żeby to się więcej nie powtórzyło!
Kobieta puściła bluzkę Angie, jednak nie dała za wygraną. Spoliczkowała dziewczynkę, która zaszlochała cicho. Następnie podniosła zmiotkę z ziemi i uderzyła ją trzykrotnie w pośladki. Po tym, popchnęła na łóżko i nie zaszczycając jej spojrzeniem, wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami. Zamek nie szczęknął.
Angeles leżała na łóżku, trzymając się za policzek i starając się stłumić płacz poduszką. Co takiego złego zrobiła? Dlaczego pani Salvaje tak ją ukarała? Tego nie potrafiła zrozumieć.

Wieczorem na zawołanie kobiety, Angie dygocąc z przerażenia, zwlokła się na dół. Wchodząc nieśmiało do kuchni, zauważyła, że w miejscu, gdzie wcześniej stało pianino, była pustka. Brunetka, zapewne odpowiedzialna za jego zniknięcie, obrzuciła dziewczynkę chłodnym spojrzeniem i wskazała miejsce przy stole, gdzie siedział już jej mąż. Zajęła krzesło naprzeciw niego. Pancio posłał jej uśmiech, ale ona zamiast go odwzajemnić, wlepiła wzrok w podłogę. Otrzymawszy miseczkę warzyw z kromką chleba, Angie wymamrotała cichutkie podziękowanie i zabrała się do jedzenia. Nie miała apetytu, chociaż od śniadania nic nie jadła. Dzielnie spałaszowała jednak całą porcję, a następnie za uprzednim pozwoleniem wróciła do swojego pokoju. Zamknęła drzwi i założywszy na siebie spraną, niegdyś jasnoróżową koszulę nocną i wdrapała się na łóżko. Spojrzała przez okno na ciemność, którą rozświetlały jedynie gwiazdy. Klękając, jak ją niegdyś nauczono, złożyła ręce i odmówiła krótką, jedyną znaną jej modlitwę. Następnie okrywszy się szczelnie pościelą, zacisnęła powieki i obiecała sobie, że uśnie. Obiecała sobie, że będzie silna.

__________________________________________________
Ciąg dalszy nastąpi, od razu mówię. 
Proszę o szczere opinie - co myślicie o tej jednorazówce?
A raczej jej początku? Podoba wam się ta historia?
Będę wdzięczna za każdy Wasz komentarz. :-)
Całuję, Skai. :)

PS. W kwestii rozdziału - owszem, wypadałoby się zabrać do pisania. Jak tylko znajdziemy czas i uda się zebrać wenę w coś sensownego, będziemy pisały. Nie martwcie się. Pozdrawiamy. :)