piątek, 28 lutego 2014

Rozdział 90

Rozdział 90.

Zeszłam na dół i skierowałam się do kuchni, gdzie Olga dziko przetrząsała szafki.

- Nie, nie! T-to niemożliwe! Musi gdzieś tu być...
- Olga, coś się stało? Czego tak... szukasz?
- Skończył mi się ser! I mleko! A dopiero co je kupiłam. Jak mam teraz zrobić kolację?
- Spokojnie, kochana. Jeżeli chcesz, mogę pójść z tobą do sklepu - pogłaskałam gosposię po ramieniu, uśmiechając się do niej ciepło.

Kilkanaście minut później byłyśmy już do drodze do spożywczego. Wieczór był wyjątkowo pogodny i bezwietrzny. Pełnia księżyca oświetlała miasto, a gwiazdy zdawały się lśnić jaśniej niż zwykle. Olga opowiadała mi właśnie o telenoweli, którą niedawno zaczęła oglądać. Nagle o czymś sobie przypomniałam.
- Olga, co się tak właściwie stało z Perseuszem?
- Z kim...? - zdziwiła się kobieta.
- No z tym... takim małym szczurkiem, którego przywiozłam z Werony.
- Ach, Robert! Wiesz, Angie, przykro mi to mówić, bo wiem, jak bardzo go lubiłaś, ale... Bliźniaki... wysłały go w kosmos...
- Co? Ale jak to... w kosmos? - spytałam nieco rozbawiona.
- Miquel powiedział, że bardzo chce przetestować jakieś tam przyciąganie ziemskie, czy coś, a Javier sprawdzić jak wysoko może polecieć jego zdalnie sterowany helikopter. No i... zapakowali Roberta i puścili go w kosmos... Naprawdę mi go szkoda. Żałuję, że pozwoliłam im użyć go do tego eksperymentu, ale... obiecywali, że zaraz go oddadzą. Nieznośne dzieciaki.
- Spokojnie, nic takiego się nie stało - uspokoiłam gosposię. - A co do bliźniaków, Miquel wyjeżdża, więc...
- Ach, on to nic! Najgorszy jest ten Javier! Mówiłam ci, co ostatnio zrobił? Włożył mi dżdżownice do...
Kobiecie nie było dane dokończyć, gdyż nagle rozległ się dźwięk klaksonu i nadbiegł mężczyzna, uciekający przed trąbiącym na niego pojazdem. Rozpoznałam w nim mojego, kradnącego samochody, znajomego. Prowadząca błękitne auto kobieta była porządnie rozjuszona.
- Uciekaj, złodziejaszku! Trzymaj się z dala od mojego wozu, bo następnym razem wezwę policję!
- Zabieraj się stąd, ty podła małpo! A ten twój stary grat jest nic nie wart!
Mężczyzna przejechał ręką po rozczochranych włosach i podszedł do nas i nim zdążyłam jakkolwiek zareagować jego usta znalazły się na moim policzku.
- Angeles, dawno się nie widzieliśmy.
- Julio, co ty znowu...
- Angie! Nie mówiłaś, że masz takiego przystojnego kolegę! - przerwała mi Olga.
- Nie, bo ja...
- A ja nie wiedziałem, że Angeles ma taką śliczną mamę. Chociaż nie jest do pani zbyt podobna...
Przejechałam sobie dłonią po twarzy.
- Julio, to nie jest moja matka - powiedziałam powoli, jednak znów mi przerwano.
- Oj przepraszam. Babcia... - poprawił się Julio, a ja westchnęłam, czekając tylko na reakcję gosposi.
- Babcia? Ja?! Przecież ja mam tylko...
- Raczy mi pani wybaczyć - powiedział, całując grzbiet jej dłoni. - Jestem Julio.
- A ja Olga - pisnęła gosposia, wyraźnie podekscytowana nowo poznanym mężczyzną.
- Dość już tego spoufalania się. Olga, miałyśmy iść do sklepu, pamiętasz?
- Angie, spokojnie. Mamy czas - mruknęła kobieta, wlepiając oczy w Julio.
- To może ja was odprowadzę - zaproponował Julio.
Powiedziałam "nie" w tym samym momencie, w którym Olga krzyknęła "tak". 
- Doskonale. Chętnie spędzę kilka chwil z cudowną Angeles i jej śliczną...
- Przyjaciółką - dokończyła gosposia.
Wywróciłam oczami. Julio jedną ręką objął Olgę, a drugą chwycił mnie w pasie. Tak oto ruszyliśmy w stronę sklepu spożywczego. Na całe szczęście po chwili usłyszeliśmy syrenę policyjną. Przerażony Julio, ulotnił się natychmiast, całując uprzednio mnie w policzek i szepcąc:
- Do zobaczenia, Angeles.
- No, no, no, Angie. Masz bardzo przystojnego kolegę. Jednak pan German nie byłby zachwycony - zaśmiała się kobieta.
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, gdyż właśnie weszłyśmy do sklepu. Za ladą stała jakaś nieprzyjemna ekspedientka. Olga zrealizowała swoją listę zakupów, a ja kupiłam mleczną czekoladę dla bliźniaków.

Do domu wróciłyśmy jakieś kilka minut później. W progu powitali nas bliźniacy. Javier od razu rzucił się na czekoladę, którą trzymałam w ręku. Rozerwał papierek i w rekordowym tempie pochłonął połowę tabliczki.

- Javier, spokojnie - zaśmiałam się. - Poczęstuj brata.
Miquel uśmiechnął się do mnie potulnie i wyczekująco spojrzał na umorusanego na brązowo Javiera. Chłopiec podał mu kawałek czekolady i, o dziwo, uśmiechnął się.
- Będę tęsknił, stary - powiedział.
- Ja też, Javier. Ale za miesiąc się zobaczymy.
Nagle, ku mojemu zdziwieniu, Javier przytulił do siebie zaskoczonego brata. Widok ściskających się chłopców wyjątkowo mnie rozczulił. A jednak. Pomimo sprzeczek, kochali się.
- Miquel, myślałam, że jedziesz dopiero jutro - odezwałam się, gdy zakończyli uścisk.
- Mój pociąg odjeżdża już dziś. Jeżeli pojadę teraz, rano będę już na miejscu. Będę za tobą bardzo tęsknić, Angie!
Po tych słowach rzucił mi się prosto na szyję. Zaskoczona, przytuliłam go do siebie, czując nagłą falę bólu w kręgosłupie. 
"Starzeję się" - przeszło mi nagle przez myśl. Pogłaskałam chłopca po głowie. Chwilę później w salonie zjawił się mój narzeczony i Violetta, a do żegnającej Miquela Olgi dołączył Ramallo.
- Zadzwoń jak dojedziesz - odezwała się moja siostrzenica, poprawiając włosy, które wyglądały jak wysmarowane oliwą z oliwek.
- Telefonu ode mnie możecie spodziewać się za jakieś jedenaście i pół godziny. Biorąc pod uwagę statystyczną prędkość, jaką może rozwinąć nowoczesny pociąg, opór wiatru oraz czas postojów, podróż potrwa dziewięć godzin i szesnaście minut. Doliczając do tego czas na dojazd do dworca oraz...
- Bracie, skończ przynudzać!
Po kolacji i ostatecznym pożegnaniu chłopca Ramallo oznajmił, że jedzie zwieść do na pociąg, a reszta rozeszła się w swoje strony. Powędrowałam do łazienki, gdzie wzięłam ciepły prysznic i przebrałam się w piżamę. Gdy sięgałam po szczoteczkę do zębów, znów poczułam nieprzyjemne ukłucie w plecach. Zignorowałam je i udałam się do sypialni mojej i Germana. Usiadłam na łóżku i złapałam się za prawą łopatkę. Ból wzmógł się. Syknęłam.
Wtem do pokoju wszedł mój narzeczony, również przebrany już w piżamę.
- Coś się stało, kochanie? - spytał, siadając obok mnie na łóżku.
- Nic takiego. Tylko trochę... bolą mnie plecy, ale pewnie niedługo mi przejdzie...
- Pozwól, zrobię ci masaż - zaproponował.
- Nie trzeba naprawdę...
- Nalegam.
Mężczyzna uśmiechnął się zawadiacko i sięgnął do guzików mojej piżamy. Spojrzałam na niego zaskoczona. 
- Zaufaj mi - szepnął mi do ucha, a ja zadrżałam.
Pozwoliłam mu, aby zdjął ze mnie koszulkę. Powoli odpiął ją guzik po guziku, a następnie położył na moich nagich ramionach swoje rozgrzane dłonie. Serce waliło mi jak oszalałe. German zaczął masować moje ramiona. Jego dotyk przyniósł mi natychmiastową ulgę. Starał się robić to delikatnie, acz zdecydowanie. Po chwili poczułam jego wargi na swojej szyi. Moje ciało przeszedł dreszcz, rozchodząc się i docierając do każdej komórki organizmu. Przesunął dłonie na moje plecy i począł masować je równie delikatnie, jak wcześniej ramiona, sprawiając mi przy tym nie mniejszą niż wcześniej przyjemność. 
Chwilę później ułożyliśmy się na łóżku, a ja poczęłam wodzić dłońmi po jego torsie. Powoli zbliżyłam się do niego i pocałowałam go. Mężczyzna natychmiast odwzajemnił pocałunek, rozbudzając dobrze znaną mi magię. Mój świat to nie była Nibylandia, a jednak miałam swojego księcia. Wtuliłam się w niego i zamknęłam oczy. Mężczyzna począł głaskać mnie po włosach i ucałował moją skroń. Powoli zaczęłam odpływać do krainy snów.
- Śpij dobrze, najdroższa - szepnął, nim usnęłam.

Następnego dnia obudził nas dźwięk budzika. Nie potrafiłam cieszyć się z soboty i nadejścia weekendu. Dziś przyjechać miała Brunhilda... Ucałowałam policzek narzeczonego, po cichu wyszłam z łóżka i założywszy na siebie szlafrok, skierowałam się do łazienki.


Godzinę później wraz z Germanem, Violettą, Javierem, Olgą i Ramallo siedzieliśmy na kanapie w salonie, czekając na Brunhildę. Po piętnastu minutach w ciszy Javier szturchnął mnie boleśnie i wyszczerzył zęby w moją stronę. Spojrzałam na jego umorusaną sosem buzię.
- Javier, już musiałeś się upaprać.
Zaczęłam wycierać dłonią twarz chłopca. On jednak zaczął mi się wyrywać. Nie dałam za wygraną. Po chwili rozgorzała prawdziwa walka. Ganiałam za Javierem po całym pokoju. W końcu przycisnęłam go do kanapy i dokładnie wytarłam jego buzię.
- Co ty robisz temu biednego chłopcu, głupia wywłoko?! - za moimi plecami rozległ się wyniosły ton Brunhildy.
Przerażona odwróciłam się i zobaczyłam, śmiejącą się do rozpuku, siostrzenicę.
- Violetta... - skarciłam ją. - Nieźle ją naśladujesz. Przestraszyłaś mnie.
- Gdzie jest ten kartofel? Ja wiecznie żyć nie będę - niecierpliwił się Javier. - Muszę jeszcze... Eee... Olga, chce mi się pić. Zrobisz mi herbatę?
- Masz ręce, zrób sobie sam - burknęła gosposia.
- Ja pójdę - zaoferowałam się i pomknęłam do kuchni.
Wstawiłam wodę i odczekałam chwilę. Gdy zalewałam herbatę, dobiegł mnie głos Brunhildy.
- Valentinka, wyglądasz ślicznie! Umyłaś włosy! Germanku, ale urosłeś! A więc pozbyliście się wreszcie tej Angie. Wnusiu, to była zdecydowanie najlepsza decyzja jaką ostatnio podjąłeś. Już dawno mówiłam ci, że to zwykła...
W tej chwili wpadłam do salonu, niosąc kubek gorącej herbaty.
- Dzień dobry - mruknęłam nieśmiało w stronę kobiety.
- Co tam mamroczesz? Mów że wyraźniej, jak przystało na d-a-m-ę - ostatnie słowo powoli przeliterowała.
- Zrobiłam pani herbatę. Ma pani ochotę...? - zaczęłam powoli, próbując ją udobruchać.
- Jeszcze czego! Na pewno próbujesz mnie otruć. Swoją drogą chyba trochę wyłysiałaś! Cóż, to i tak lepsze niż ta twoja miotła na głowie! Łysiej dalej!
- Łaał, to jest świetne! Zrobiłbym z tego genialny uchwyt do mojej procy - spojrzałam na Javiera, który w najlepsze ugniatał sztucznie skórzaną torebkę Brunhildy.
- Zabieraj się stąd, głupi dzieciaku! - kobieta zdzieliła Javiera torebką.
- Chyba jeszcze się pani zestarzała! Ile to pani stuknie w tym roku? Dwieście pięćdziesiąt?
- Jak śmiesz, przebrzydły bachorze! Gdybyś był moim synem nie śmiałbyś się nawet odezwać. Miałbyś krótkie, przyzwoite włosy i nie wyglądałbyś jak bezdomny. Ale skoro wychowuje cię ona... - tu machnęła ręką w moją stronę, jak gdyby odganiając natrętną muchę.
- Babciu, może pokażę ci twój pokój i rozpakujesz... em... swoje rzeczy - wtrącił się German.
- Tak, chodźmy. I nie myśl, że z tobą skończyłam - wycelowała chudym palem prosto w moją pierś.
Spojrzałam na Javiera, który pokazał Brunhildzie język i zniknął na górze. Mój narzeczony odwrócił się i posłał mi przepraszające spojrzenie. Westchnęłam i skierowałam się do kuchni w celu zjedzenia śniadania. Zrobiłam sobie kanapkę i filiżankę kawy. Usiadłam przy blacie i zaczęłam konsumować w milczeniu.

Godzinę później przekroczyłam próg pokoju nauczycielskiego. Zastałam tam Pabla ślęczącego przy biurku z grobową miną. Ujrzawszy mnie, wstał z miejsca i nim zdążyliśmy się jakkolwiek przywitać, wypalił:
- Jutro lecę do Meksyku.
Spojrzałam na niego zdezorientowana, niezdolna do wykrztuszenia jakiekolwiek słowa. Po prostu stałam przed nim jak słup soli, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Wnętrzności podskoczyły mi do gardła.
- Mam udać się tam, aby porozmawiać o ofercie pracy, zapoznać się z tamtejszym studiem i przejść jakąś rozmowę kwalifikacyjną. Prawdopodobnie wrócę, ale... Angie, proszę nie płacz.
Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że moje oczy wypełniły się łzami. Jedna z nich spłynęła mi gorącym strumieniem po policzku. Nie wiedziałam, co robić. Nie chciałam stracić przyjaciela, ale jednocześnie nie mogłam myśleć tylko o sobie. Przetarłam łzę szybko, jednak zaraz na jej miejsce wstąpiła następna. Tym razem to Pablo otarł ją z mojej twarzy, którą następnie ujął w swoje dłonie. Spojrzałam mu głęboko w oczy. Zbliżył się i powoli mnie pocałował. Nie do końca świadoma tego, co robię, oddałam mu pocałunek. Po chwili, zdając sobie sprawę z sytuacji, odsunęłam się od mężczyzny, który popatrzył na mnie spode łba.
- Przepraszam, Angie. Nie powinienem.
- Nic się nie stało. Oboje... się zapomnieliśmy. Pójdę już lepiej.
Skierowałam się w stronę wyjścia, jednak Pablo chwycił mnie za ramię. Spojrzałam na niego pytająco.
- Przejdziemy się do parku? - zapytał.
- Ale zajęcia...
- Zaczynają się dopiero za godzinę. A zresztą są w teatrze. Wciąż mamy próby do przedstawienia. Park jest po drodze.
- Skoro tak... Chodźmy - odparłam chwytając przyjaciela pod ramię.

Spacerowaliśmy jedną z parkowych uliczek, ciesząc się porannym słońcem i, co dość prawdopodobne, ostatnimi chwilami razem. Nagle na jednej z ławek dostrzegłam Jackie i doktora Gancho, całujących się namiętnie. Szybko odwróciłam się w drugą stronę i spojrzałam na Pabla. Mężczyzna zdawał się nie dostrzec pary.
- M-może chodźmy już do teatru - wyjąkałam, a Pablo spojrzał na swój zegarek, który nosił na nadgarstku.
- Spokojnie, mamy jeszcze pół godziny.
- Patrz, patrz, co tam jest! Chodźmy! - zawołałam i pociągnęłam zaskoczonego Pablo w przeciwnym kierunku.

Kilkanaście minut później powlekliśmy się do teatru. Powoli zaczęli schodzić się uczniowie. Podczas gdy przygotowywali się do prób, przysiadłam na jednym z krzeseł i obserwowałam, jak Beto walczy z pudełkiem ciastek. Nagle moim oczom ukazał się nie kto inny, jak Piotruś Pan.
- Witaj, Angeles.
Starałam się go ignorować. Nie chciałam wyjść na wariatkę przy uczniach i reszcie nauczycieli, więc wstałam i odeszłam. Chłopiec jednak nie dał za wygraną. Podążał za mną i biegał wkoło mnie nawet gdy pomagałam uczniom się rozśpiewać.
- Do, re, mi, fa, sol, la, si... Uciekaj!
- Angie, wszystko gra? - zapytał Maxi.
- Tak, tak, w porządku. Tylko ta mucha nie daje mi spokoju - skłamałam. - Kontynuujmy. Ma, me, mi, mo mu... Ma, me...
- Angeles, nie możesz walczyć ze swoją przeszłością. Jestem częścią ciebie.
- Nie, nie jesteś. Znikaj. La, la, la, la...
- Angie...
- To, czego naprawdę chcesz, jest bliżej niż myślisz.
- Kiedy wreszcie przestaniesz utrudniać mi życie?
- Wtedy, kiedy ty zrozumiesz, że nadal jesteś dzieckiem.
- Nie, nie jestem. Do, re, mi, fa, sol... Znikaj, mam cię dość!
- Angie, co tu się dzieje? - do sali wpadł Antonio. Piotruś zniknął.
Rozejrzałam się. Uczniowie patrzyli na mnie jak na zjawisko. Niektórzy chichotali. Partytury były porozrzucane po podłodze, w sąsiedztwie kilku instrumentów. Antonio odesłał uczniów za kulisy i podszedł do mnie.
- Angie, co tu się stało?
- No bo ja... - nie wiedziałam, jak się wytłumaczyć.
- Przykro mi, ale muszę wysłać cię na przymusowy urlop. Kiedy poradzisz sobie ze swoimi problemami, wróć.
- Chyba masz rację Antonio. Przepraszam.
Z piekącymi policzkami wyszłam z pomieszczenia, aby następnie całkowicie opuścić budynek teatru, a następnie wrócić do domu. Gdy tylko weszłam do środka, zobaczyłam Javiera szarpiącego się z Brunhildą. Dzieciak trzymał jeden koniec butelkowozielonej parasolki, a kobieta drugi.
- Puszczaj to, halibucie! - wrzeszczała, purpurowa na twarzy.
- Ona jest mi potrzebna!
- Javier, co ty robisz? - wrzasnęłam.
W tej chwili chłopiec drgnął i natychmiast puścił parasolkę. Brunhilda z hukiem upadła na podłogę. Przestraszyłam się i podbiegłam do niej. Kobieta w rekordowym tempie pozbierała się i chwyciwszy parasolkę, zdzieliła nią Javiera. Następnie przeniosła wzrok na mnie.
- Gdzie się szwendałaś? Wyglądasz jakbyś właśnie przebiegła maraton. Ale z twoją kondycją to niemożliwe.
Odwróciła się na pięcie i wyniosłym krokiem powędrowała do swojego pokoju.
- Javier, co ci strzeliło do głowy, żeby ruszać jej parasolkę?
- Ten beduin nie rozumie! Chciałem zrobić z niej spadochron i skakać z kanapy.
- Bardzo cię proszę, nie prowokuj już jej, jasne?
- Akurat. Dostanie za swoje - mruknął pod nosem. Udałam, że nie dosłyszałam tej uwagi. Nim się spostrzegłam chłopca już nie było.
___________________________________________
Brunhilda COME BACK. XD Valentinka umyła włosy, natomiast Angie nam łysieje.
Pablito w akcji, Angie na urlopie.
Javier w bojowym nastroju.
Jak Wam się podoba rozdział? Komentujcie. :)
Un beso enorme. ♥
J & B

piątek, 21 lutego 2014

Rozdział 89

Rozdział 89.

Wróciwszy do domu przysiadłam na kanapie i złapałam się za czoło. Głowa dosłownie pękała mi od nadmiaru myśli. Wtem poczułam perfumy Germana i jego głos tuż nade mną.
- Angie... - zaczął powoli. Jego słowa boleśnie obijały mi się o wnętrze czaszki. Do oczu zapłynęły mi łzy. - Gdzie byłaś? 
Obawiałam się tego pytania. Miałam dość wymyślania dziecinnych wymówek. Mój narzeczony nadal nie wiedział o doktorze Fidelu i moich problemach. Wiedziałam, że prędzej, czy później będę musiała wyznać mu prawdę. Teraz przyszedł ten moment. Teraz albo nigdy. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam:
- Byłam u psychologa, German.
- J-jak kto u psychologa? - zapytał, akcentując ostatnie słowo. - Dlaczego mi nie powiedziałaś? Sądziłem, że ufamy sobie nawzajem.
- To nie tak... Bo ja...
- W takim razie jak?
Nie miałam sił, aby powiedzieć cokolwiek innego. Pospiesznie wstałam z kanapy i wybiegłam z domu, nie dając mężczyźnie szans na zatrzymanie mnie. Wyszedłszy na ulicę poczułam nieznaczną poprawę. Rześki wiaterek orzeźwił mnie i dał niewielką porcję energii.
Stwierdziłam, że pójdę do studia. Miałam jeszcze trochę dokumentów do uzupełnienia. Szczerze mówiąc, było to ostatnią rzeczą, jaką miałam w tej chwili ochotę robić, ale uznałam, że praca pomoże mi odrzucić od siebie ponure myśli. Tak więc zebrałam się w sobie i ruszyłam w stronę budynku studia.

W podłym nastroju weszłam do pokoju nauczycielskiego. Zastałam tam tylko Jackie, która również ślęczała nad papierami w słabym świetle lampki. Wymamrotałam jakieś powitanie, po czym usiadłam na jednym z krzeseł w bezpiecznej odległości od kobiety, która za mną nie przepadała.
Zerknęłam na zadrukowaną małą czcionką, białą kartkę. Literki rozmywały i mieszały mi się przed oczami, jednak nie dałam za wygraną. Ból głowy powoli powracał...
Wtem usłyszałam dźwięk przychodzącego sms-a. Miałam tylko nadzieję, że nie pisał do mnie German... Z ulgą stwierdziłam, że to wiadomość od Violetty. Z trudem skupiłam wszystkie zmysły, aby odczytać jej treść. 


Angie, mam złą wiadomość.
Babcia Brunhilda przyjedzie na weekend.

Treść sms-a przeżarła mnie dogłębnie. Brunhilda... Czy mogło być coś gorszego niż przyjazd tej, nienawidzącej mnie, starej wiedźmy? Znów zakręciło mi się w głowie. Nie miałam już sił, aby walczyć z bólem. Zsunęłam się na podłogę. Ostatnie, co pamiętam to twarz Jackie nade mną. Później ogarnęła mnie ciemność, a ból minął...

- Proszę pani... Proszę pani... Doktorze Gancho... Doktorze!
- Siostro, proszę nie panikować i przynieść więcej lodu - dobiegł mnie nonszalancki głos wcześniej poznanego lekarza.
Z najwyższym wysiłkiem uchyliłam powieki i zamrugałam boleśnie, czując palące łzy w oczach. Szybko je zamknęłam i mogłam jedynie nasłuchiwać tego, co dzieje się nade mną.
- Proszę opisać, co się wydarzyło - rzucił od niechcenia doktor.
- Właściwie nic takiego. Angie przyszła do studia i zabrała się za uzupełnianie papierów. Kilka minut później dostała sms-a i po chwili zemdlała. Nie udało mi się jej ocucić, więc wezwałam karetkę.
- Jasne... A czy panna - zawiesił się na chwilę - Angeles okazywała jakieś niepokojące objawy zanim zemdlała? Może... mówiła do siebie albo... zdawała się widzieć coś, czego pani nie widziała? - poczułam palące uczucie w żołądku. Ten człowiek najzwyczajniej w świecie miał mnie za wariatkę...
 - Nie, raczej nie... Chociaż, kiedy przyszła do pokoju nauczycielskiego wydawała się wpół przytomna. Jakby nie spała co najmniej kilka nocy.
- Tak... Dobrze... Dziękuję pani... - wyjąkał doktor Gancho. Jego głos wydawał się nieco wyższy niż zwykle, a ton nie był już tak bezczelny.
Powoli otworzyłam oczy i zamrugałam, odczuwają nieznaczną poprawę. Mogłam swobodnie patrzeć.
- Przepraszam... Blas... Doktorze Gancho... - wycharczałam.
Zerknęłam na lekarza, który dosłownie pożerał Jackie wzrokiem. Kobieta również wpatrywała się w niego jak urzeczona. Dopiero po chwili spostrzegli, że się obudziłam. 
- Tak... Pani omdlenie najwyraźniej było wynikiem zmęczenia, panno...
- Angeles - mruknęłam niecierpliwie.
- Właśnie... Zostanie pani w szpitalu na noc, a rano może udać się pani do domu... Położna może podać pani coś do jedzenia, jeżeli pani chce...
- Poproszę tylko o szklankę wody - powiedziałam i opadłam z powrotem na poduszki.
Uzupełniwszy płyny, znów zamknęłam oczy i bez trudu usnęłam...

Rankiem obudziłam się wypoczęta, pełna sił i gotowa do rozpoczęcia nowego dnia. Sięgnęłam po telefon. Spostrzegłam kilkadziesiąt nieodebranych połączeń od Germana, Violetty, Ramallo, a także kilka sms-ów z zapytaniem, gdzie jestem.

Wróciłam do domu jakąś godzinę później. Weszłam do kuchni i zastałam tam Olgę. 
- Panienka Angie! Gdzie pani była? - gosposia spojrzała na mnie z niedowierzaniem. - Martwiliśmy się!
- Dużo by mówić Olgo...
- Ależ ja mam czas, proszę opowiadać - kobieta przysiadła się obok mnie i popatrzyła wyczekująco.
- Zaczęło się od tego, że... 
Nim zdążyłam rozwinąć jakikolwiek wątek do kuchni wpadł German. Spojrzał na mnie, jakby nie dowierzając własnym oczom, a następnie zapytał:
- Angie, gdzie ty się podziewałaś?
- German, ja...
- Pewnie znów byłaś u tego swojego psychologa... Mogłaś chociaż powiedzieć, że nie zamierzasz wracać na noc. Masz pojęcia, jak się martwiliśmy?!
- Nie krzycz na mnie!
- Angie, nie spałem przez pół nocy! 
- Mogłeś...
- No co? Co mogłem? Mogłem tylko siedzieć i czekać, aż łaskawie raczysz dać znak życia!
- Tato, gdzie są moje buty? - dobiegł mnie głos Violetty.
Wykorzystując chwilę zamieszania, czmychnęłam do swojego pokoju. Przysiadłam przez chwilę na łóżku i wlepiłam wzrok w ścianę. Zegar pokazywał kilkanaście minut po ósmej. Z przerażeniem stwierdziłam, że spóźnię się na zajęcia w studio. Porwawszy jakieś ubrania, popędziłam do łazienki, aby się odświeżyć.

Pół godziny później gotowa do wyjścia po cichu zeszłam na dół i dyskretnie opuściłam dom. Nie miałam ochoty na konfrontację z żadnym z domowników. Pogoda na dworze dopisywała. Obiecałam sobie, że postaram się chociaż na chwilę zapomnieć o problemach. Przyspieszyłam kroku i już po chwili znalazłam się w studio. Zdążyłam dosłownie minutę przed dzwonkiem. Wpuściłam uczniów do klasy i zaczęłam lekcję od krótkiej rozśpiewki.

Zajęcia minęły mi nadzwyczaj szybko. Nim się spostrzegłam było już wpół do trzeciej. Powędrowałam do pokoju nauczycielskiego. Uczniom udało się skutecznie poprawić mój zły humor. W pomieszczeniu powitał mnie Pablo.
- Co u ciebie słychać, Angie? 
- Właściwie nie najlepiej. Pokłóciłam się z Germanem, dwa razy zemdlałam i nadal muszę chodzić na terapię, która właściwie niewiele mi pomaga.
- Terapię do...
- Doktora Fidela. Tego lekarza, którego mi poleciłeś.
- Ach, jasne. Posłuchaj, Angie... Muszę ci coś powiedzieć.
- Mów śmiało - zachęciłam go.
- No bo ja... Wyjeżdżam - jego słowa nie chciały do mnie dotrzeć. Otworzyłam szeroko oczy, nie dowierzając własnym uszom. - Dostałem ofertę pracy w studio tanecznym w Meksyku. 
- Ja-jak kto w M-meksyku? - wyjąkałam.
Nie mogłam w to uwierzyć. Mój najlepszy przyjaciel miał zamiar wyjechać. Tu, w Buenos Aires, zawsze miałam go przy sobie i mogłam liczyć na jego dobrą radę, ciepłe słowa pocieszenia i pomoc w razie problemów... A teraz miało go zabraknąć? Nie potrafiłam przyjąć tego do wiadomości.
- A-ale... Ja... Pojedziesz? - wypaliłam.
- Nie wiem, Angie. Ta oferta to naprawdę coś, ale nie wiem, czy mógłby zostawić nasze studio, Buenos Aires, ciebie... 
- Pablo, jeżeli to cię uszczęśliwi... To musisz tam pojechać... Ale wiedz, że - głos mi się załamał. - Że będę za tobą strasznie tęsknić...
- Ja też będę tęsknić, jeżeli wyjadę, Angie... Bo... Wciąż cię kocham. Tak naprawdę... Nigdy nie przestałem.
Spojrzałam prosto w brązowe oczy przyjaciela. Nie spodziewałam się takiego wyznania z jego ust. Szczególnie teraz... Zamurowało mnie. Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Wtem drzwi pokoju nauczycielskiego z otworzyły się z hukiem i do pomieszczenia wpadł Gregorio.
- Pablo, oni nic nie potrafią! Na dodatek ten knypek w czapce zepsuł odtwarzacz. Niby jak mam teraz prowadzić lekcje?! Chodź tu i zrób coś z tym! - warknął na jednym oddechu.
Pablo posłał mi przepraszające spojrzenie i opuścił pokój nauczycielski. Poczułam swego rodzaju ulgę. Nagle poczułam wibrowanie telefonu w tylnej kieszeni. Otrzymałam wiadomość od poznanego w przychodni Conrado, Luisa.


Droga Angeles, czy zgodzisz się zjeść dziś ze mną kolację?
Oczywiście to nie randka.
Wiem, że masz narzeczonego.
Jeżeli chcesz, czekam na ciebie w parku przy fontannie.
Luis.

Zawahałam się przez chwilę. Chyba nie ma nic złego w tym, że się z nim spotkam? Zresztą to wyłącznie mój znajomy. Uśmiechnęłam się do siebie i opuściwszy studio, skierowałam się do parku. Kilkanaście minut później byłam już na miejscu. Luis był ubrany w ciemny garnitur i granatowy podkoszulek. 
- Witaj, Angeles. Cieszę się, że przyszłaś.
- Cześć, Luis - uśmiechnęłam się.
Mężczyzna wyciągnął spod garnituru białą różę i podał mi ją. 
- Dziękuję. Jest śliczna. 
- Tak samo, jak ty... 
- To co, idziemy?
- Tak, chodźmy. 

Chwilę później siedzieliśmy już przy stoliku w restauracji. Wnętrze skąpane było w jasnym odcieniu beżu, a stoliki nakryte brązowymi ubrusami. Prócz nas w pomieszczeniu siedziało jeszcze kilka par. Już po chwili kelner przyniósł nam nasze zamówienie.  Rozmowa toczyła się gładko. Dowiedziałam się, że Luis był adwokatem w niewielkiej kancelarii. Postanowił jednak, że zmieni coś w swoim życiu, gdyż nie czuł się dobrze w poprzednim zawodzie. Dlatego też zapisał się na terapię do doktora Fidela. Dzięki jego pomocy, zebrał w sobie odwagę i otworzył gabinet stomatologiczny. Im dłużej przyglądałam się mężczyźnie, tym więcej znajomego w nim dostrzegałam. 
Nagle z kąta pomieszczenia usłyszałam znajomy śmiech. Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam Jackie.
- Blas, jesteś taki zabawny - zachichotała. 
Po drugiej stronie stolika dostrzegłam znajomą twarz. Był to doktor Blas Gancho. Ten sam, który opiekował się mną gdy byłam w szpitalu. W towarzystwie Jackie wydawał się nieco bardziej wyluzowany i już nie tak bezczelny. Odwróciłam wzrok i znów spojrzałam na mojego towarzysza.
- Przypominasz mi kogoś, Luis.
- Naprawdę? Ale kogo?
- Nie mam pojęcia... Ech, może tylko mi się wydaje... Wiesz, że mam siostrzenicę? - zaczęłam.
- A wiesz, że jesteś cudowna?
Po tych słowach ujął moją dłoń i spojrzał mi głęboko w oczy. W tym momencie mnie olśniło.
- Już wiem! To ty! Jak w ogóle śmiesz! To ty mnie wtedy upiłeś! I jeszcze chciałeś, żebym brała narkotyki! A teraz zapraszasz mnie na kolację jak gdyby nigdy nic! Wstydziłbyś się! 
Wyrwałam dłoń z jego uścisku.
- Angeles, to nie tak...
- A więc tak? Gabinet stomatologiczny, tak?! Zmiana w życiu? Dobre sobie! Założę, że nadal jesteś perfidnym dilerem, a ta terapia to tylko przykrywka! No to?! Co się tak gapisz?! - wstałam z krzesła. - Ty... Ty kaktusie! Bambus jeden! Przebrzydły kłamca!
Po tych słowach cisnęłam mu w twarz różą, którą mi dał i wybiegłam z restauracji. Oczy wypełniły mi się łzami. Żałowałam, że pozwoliłam sobie spotkać się z Luisem. Czułam się oszukana, naiwna... 
Biegłam w stronę domu, potrącając ludzi, których napotkałam na swojej drodze. Miałam mętlik w głowie i dość wszystkiego. Jedyne, czego pragnęłam to móc wypłakać się w poduszkę. Wbiegłam do domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Pędząc w stronę schodów na górę, wpadłam na Germana. Mężczyzna chwycił mnie za ramiona, uniemożliwiając wykonanie mi jakiegokolwiek ruchu. Spojrzałam mu prosto w oczy przez łzy.
- Angie, co się... 
 Nie dałam mu dokończyć. Rzuciłam mu się na szyję i mocno go przytuliłam, szlochając. 
- Przepraszam - wykrztusiłam między napadami płaczu. 
German, chociaż nieco zaskoczony, objął moje plecy i przycisnął mnie do siebie, próbując mnie uspokoić. Gdy udało mi się poskromić płacz, chwyciłam go za rękę i poszliśmy do naszej sypialni. Tam usiedliśmy na łóżku. Wtuliłam się w jego ramiona i opowiedziałam mu o wszystkim. O Piotrusiu, o moich halucynacjach, o Conrado, doktorze Gancho, Jackie, a nawet i Luisie. Z każdym wypowiedzianym słowem następowała poprawa. Wyrzucałam z siebie ból. Powoli opuszczał mnie smutek, a pustka zdawała się mniejszą i nie tak bolesną. Rany powoli koiły się, dzięki jego obecności. German okazał się niezrównanym słuchaczem. Zakończywszy moją opowieść znów wybuchnęłam niekontrolowanym płaczem. 
- Przepraszam cię... Naprawdę przepraszam... Dawno powinnam ci o tym wszystkim opowiedzieć. Ale... bałam się, że pomyślisz, że zwariowałam.
- Angie, kochanie, proszę nie płacz już. Cieszę się, że opowiedziałaś mi o tym wszystkim. Czuję, że mi ufasz. Kocham cię.
- I ja ciebie też - wyszeptałam i przymknęłam oczy.
Byłam wdzięczna, że towarzyszył mi w tych trudnych chwilach. To nie był już ten sam człowiek, który odebrał mi siostrzenicę. Naprawdę się zmienił. Był taki, jakim go pokochałam...
- Kochanie... - zaczęłam. - Czy to prawda, że na weekend przyjedzie Brunhilda? 
- Tak... Wiem, że jej nie lubisz, ale... Zadzwoniła dzisiaj rano i powiedziała, że przyjeżdża. Nie chciałaby nawet słyszeć o tym, że moglibyśmy jej nie przyjąć. Wiem, że nie jest zbyt uprzejma dla ciebie, ale...
- Nie ma problemu. Wiem, jaka jest. Jakoś będę musiała ją znieść...
- Przejdziemy przez to razem, najdroższa - szepnął mi do ucha. Poczułam zalewającą mnie od środka falę ciepła i dreszcze na całym ciele.
Powoli zbliżyłam się swoje usta do jego i pocałowałam go. German przytrzymał mój podbródek palcami i delikatnie, acz zdecydowanie odwzajemnił pocałunek. Odsunęłam się od niego i oparłam swoje czoło o jego. Mężczyzna zbliżył się i ucałował mnie w szyję. Objęłam dłońmi jego kark, zbliżyłam usta do jego twarzy i usadowiłam je na policzku narzeczonego. Pogłaskał mnie po włosach i mocno przytulił.
- Sprawdzę, co u bliźniaków - szepnęłam mu do ucha i nim zdążył zareagować, zeskoczyłam z łóżka. Wychodząc posłałam mu buziaka i zniknęłam.
Postanowiłam, że pójdę najpierw do łazienki. To był dobry pomysł, gdyż dopiero lustro ukazało mi rozmazany makijaż i potargane włosy. Po doprowadzeniu się do porządku, zapukałam do pokoju bliźniaków.
- Cześć, szkraby, co słychać? - starałam się brzmieć optymistycznie.
- Spoko - rzucił Javier. - Tylko ten kujon wariuje - chłopiec wskazał na Miquela, ślepo zapatrzonego w jakiś papier. 
- Co to takiego, Miquel? - spytałam. 
- Mamy zaszczyt zaprosić Miquela Chorizo na próbny miesiąc nauki w liceum im. Domingo Faustino Sarmiento w Rosario. Celem tego projektu jest integracja młodych geniuszy z całej Argentyny. Pobyt w naszej szkole obejmuje... 
- Czytasz to już dzisiaj setny raz! Daj sobie spokój. Sprawa wygląda tak: kujon dostał propozycję mieszkania w internacie z innymi kujonami. Jest szansa pozbyć się go... znaczy wysłać go na miesiąc do Rosario. 
- Pod warunkiem, że państwo się zgodzą... - pisnął Miquel.
- Nie wiem, co powiedzieć. Miquel, gratuluję... Ale... pytałeś rodziców?
- Zatelefonowałem do nich kilka godzin temu. Nie mają nic przeciwko, jeżeli państwo zgodzą się pokryć koszty wyjazdu... Przy czym pobyt w tej szkole mam refundowany. Pani narzeczony także wyraził swoją zgodę.
- Ja... Nie mam nic przeciwko. Jeżeli German się zgodził i jesteś pewny, że chcesz jechać, to proszę bardzo.
Miquel podszedł do mnie i przytulił się do mojego brzucha. Kucnęłam i objęłam malca. 
- Będziemy za tobą tęsknili. 
- Spokojnie, to tylko miesiąc. Będziemy w kontakcie telefonicznym.
Po tych słowach puścił mnie i zabrał się do pakowania walizki. Uśmiechnęłam się do skwaszonego Javiera i opuściłam pokój chłopców.
_________________________________________
I tak oto nastał 89.
Od razu mówię - na romantyzm nie miałam weny, co zresztą widać.
Jeżeli ktoś się nie połapał - Luis to ten sam Luis, który jakiś czas temu zabrał A. na drinka i proponował jej "sól" (patrz rozdział 70).
Brunhilda i wielki come back. Już w nexcie. :D
Szybka kłótnia Germangie i zgoda. xD Doktorek Gancho i Jackie. ^^
Czyli psychoza, jak zwykle. 
Enviamos besos. ♥
J & B

środa, 19 lutego 2014

Rozdział 88

Rozdział 88.

Obudził mnie przeraźliwy wrzask, dochodzący z pokoju obok. Szturchnęłam Germana. Jego również obudził krzyk, który teraz rozległ się ponownie. Bez wątpienia należał do mojej siostrzenicy. Nagle o czymś sobie przypomniałam, jednak szybko odrzuciłam od siebie tę myśl. Podźwignęłam się z łóżka i pobiegłam w stronę źródła krzyku. 

Wpadłam do pokoju siostrzenicy, a mój narzeczony za mną, trzymając w rękach poduszkę i stojąc w pozycji bojowej. Violetta na wszystkie strony wymachiwała poszewką od poduszki i trzepała włosami. 
- Violetta! - podbiegłam do dziewczyny. - Co się dzieje?
Dziewczyna zaczęła jeszcze bardziej się trzepać.
- Angie! Pomóż mi! - krzyczała. - TAAAATO! 
Przez chwilę pomyślałam, że coś ją opętało, jednak zobaczyłam, że na ziemi leży kilka różowych, wyjących się robaków. Dżdżownice... Coś zakołatało mi w głowie i przypomniałam sobie słowa Javiera, który chciał wyciąć Violi żart. Sytuacja nie wyglądała jednak wcale tak zabawnie, jak dzieciak mógłby przypuszczać. Chociaż... Z trudem stłumiłam śmiech i pomogłam siostrzenicy wyplątać oślizgłe robaki z włosów.

Godzinę później roztrzęsiona nastolatka uwolniła się od różowych istot. Wraz z narzeczonym mogliśmy wrócić do naszej sypialni. Zegarek wskazywał pierwszą w nocy. Wgramoliłam się do łóżka i przytuliłam to torsu Germana. 


Obudziwszy się, stwierdziłam, że mężczyzna gdzieś zniknął. Westchnęłam. Wczorajszy wieczór wydawał mi się snem. Jednak ujrzawszy płatki róż na prześcieradle, stwierdziłam, że to wszystko było prawdą. 

Przeciągnęłam się podźwignęłam z łóżka, aby ubrawszy się zejść na dół i wypić kawę w kuchni. Z jakiegoś powodu uwielbiałam to pomieszczenie. Tyle się tu zdarzyło... Tu pierwszy raz spotkałam Violę, tu pocałował mnie German, tu... Przymknęłam oczy pozwalając, aby zalała mnie fala wspomnień. Wtem rozległo się ciche stuknięcie butów o podłogę i śmiech, który znałam aż za dobrze. 
- Witaj, Angeles - powitał mnie Piotruś Pan z szarmanckim uśmiechem. 
Obrzuciłam go znudzonym spojrzeniem. Spodziewałam się, że mnie wkrótce odwiedzi.
- Czego chcesz? - burknęłam.
- Dlaczego tak nieuprzejmie, o Pani? - młodzieniec popatrzył na mnie drwiąco. - Przyszedłem cię zobaczyć. Albo raczej ci pomóc w podjęciu decyzji.
-  Jakiej znowu decyzji?! - warknęłam. Jego gierki zaczynały mnie irytować. 
- Ach, no tak. Jako twój ukochany, podświadomy głos wiem trochę więcej. Nie wszystko sobie przecież uświadomiłaś... - tu obdarzył mnie kolejnym uroczym uśmiechem. - Wezwij mnie, gdy nadejdzie pora, Angeles. 
Po tych słowach zniknął, został po nim jedynie śmiech, który wciąż dźwięczał w szklanych kieliszkach. Wstałam i ruszyłam w stronę salonu, aby porozmawiać z Germanem, ale nie zdążyłam. Zakręciło mi się w głowie, na piersi zaczęła mi się zaciskać żelazna obręcz. Pomimo bólu, starałam się przejść ten krótki odcinek. Potknęłam się. Moja ciało było bezwładne. Ogarnęła mnie ciemność.

Powoli uchyliłam powieki i zaczęłam mrugać, starając się przyzwyczaić do oczy silnego światła. Rozejrzałam się. Leżałam w szpitalnej sali. W fotelu obok drzemał Ramallo, a na jego kolanach spali bliźniacy. Gdzieś z korytarza dobiegała mnie rozmowa Germana z jakimś obcym mężczyzną. Do mojej ręki przyczepione było kilka kabli prowadzących do urządzenia, z którego dobiegało miarowe pikanie. Po chwili mój narzeczony wszedł do środka.

- Angie, obudziłaś się! - zawołał siadając na skraju łóżka. - Tak się martwiliśmy...
- Co się... stało? - wymamrotałam.
- Zemdlałaś, ale znalazł cię Javier... - zaczął, ale przerwało mu wejście do sali lekarza. 
Mężczyzna miał jakieś trzydzieści lat, krótkie czarne włosy i czarną oprawę jasnoszarych oczu. W kącikach ust czaił się drwiący uśmiech.
- Doktor Blas Gancho, witam -każde wypowiedziane przez niego słowo było nasycone cynizmem. - To o wyniki pani badań tak troszczył się obecny tu gentelman?
- Na to wygląda. Więc czy mogłabym się dowiedzieć co mi jest i opuścić ten wspaniały przybytek? - odparłam zirytowana.
- Ależ oczywiście, ale najpierw pozwolę sobie zadać pytanie. Czy miała pani ostatnio krwotok? 
- Nie, nie miałam żadnego krwotoku - warknęłam.
- Widzi pani, normalnie sądziłbym, że cierpi pani na niedokrwistość. Ale pozwoliłem sobie zajrzeć do pani akt... - tu obrzucił Germana, Ramallo i dzieciaki znaczącym wzrokiem, który nakazał im w tej chwili wyjść. Gdy zostaliśmy sami, dokończył. - Od doktora Conrado, pani psychologa. I co się okazuje? Może pani cierpieć na psychozę.
Spojrzałam zdumiona na jego twarz. Powiedział to z zatrważającą lekkością.
- Doktor Fidel...
- Conrado uważa, że masz problemy z powodu trudnej sytuacji... Rozmawiałem już z pani narzeczonym. W czasie ataku wychodziła pani z kuchni. Sama. Coś musiało jednak spowodować gwałtowny stres, potem skok adrenaliny, a na końcu omdlenie. Sądzę więc, że znów miała pani omamy, szanowna pani... - mimochodem zerknął na kartkę. - Angeles.
- Owszem. Ale po co była ta przemowa? Lubi się pan popisywać? - syknęłam, czując jak ogarnia mnie wściekłość.
- Angeles, staram się ci pomóc. Dlatego mam dla ciebie to - uśmiechnął się ironicznie i wręczył mi kartkę. - Przyda się.
Przyjrzałam jej się. Było to skierowanie na miesięczną terapię do doktora Fidela.
- Bardzo dziękuję. Czy wobec tego mogę już zostać wypisana? 
- Jak najbardziej - szepnął, nachylając się tak blisko, że poczułam ostry zapach jego perfum. - Ale pamiętaj, musisz się leczyć.
Po tych słowach zwyczajnie wyszedł. Ot tak. Do pomieszczenia natychmiast wparował German. Streściłam mu co powiedział lekarz, unikając jednak tematu psychozy i mojego skierowania. Po chwili przyszła pielęgniarka, która odłączyła mnie od gąszczu kabli, pozwalając mi wrócić do domu. 

W willi przywitał nas wspaniały zapach dobiegający z kuchni. Olga była w swoim żywiole. W piekarniku przygotowywała się pieczeń, w garnku bulgotała zupa, a na stole już stały dwa torty, pokryte grubą warstwą wielokolorowego lukru i udekorowane bitą śmietaną. Ślinka napłynęła mi do ust na sam widok. 
- Wróciliście! Angie, nic ci nie jest cukiereczku! Przygotowałam dla ciebie skromny posiłek żebyś nabrała siły i mogła śpiewać i uczyć te kochane dzieciaczki... - zaczęła gosposia na nas widok. - ...Tyle razy mówiłam panu Germanowi, że jesz tyle co gołąbek, ptysiu, a on twierdził, że jesteś dorosła. 
- Olgo... Gdzie jest Violetta? - przerwałam kobiecie.
- Wyszła z Francescą, Camilą i takim uroczym, niewysokim chłopcem z loczkami. 
- Dziękuję. Przepraszam, muszę wykonać telefon - oznajmiłam i ulotniłam się.
Na górze odnalazłam numer do przychodni Conrado i po rozmowie z jakże miłą recepcjonistką udało mi się zarejestrować na punkt osiemnastą. Miałam jeszcze trzy godziny. Otworzyłam szufladę, do której wczoraj włożyłam kryminał, ale go nie znalazłam. Podeszłam do regału, ale tam też go nie było. 
- Czego szukasz, Angie? - rozległ się męski głos.
- Takiej jednej książki... - szepnęłam, czując dłonie Germana na swoich biodrach.
Inżynier delikatnie musnął ustami moją szyję. Zamruczałam zadowolona i odwróciłam się. Narzeczony nachylił się, więc nasze czoła się stykały. Czerń jego źrenic pochłaniała brązowe tęczówki. Mimowolnie się zarumieniłam. 
- Sądzę, że książka ci się nie przyda, kochanie... - zamruczał.
Powoli musnęłam jego usta. On entuzjastycznie odwzajemnił pocałunek. 
- Zaśpiewaj mi coś... - wyszeptał mi wprost do ucha. 
Odsunęłam się od niego i patrząc w ukochane, czekoladowe oczy zaczęłam śpiewać. Głos nie dobiegał jednak ze strun głosowych, o nie. Dobiegał z mojego serca, zupełnie, jakbym nagle wyzwoliła ukrywane w sobie uczucia.

Si te sientes perdido en ningun lado,
Viajando a tu mundo del pasado
Si dices mi nombre yo te ire a buscar...
Si crees que todo esta olvidado,
Que tu cielo azul esta nublado,
Si dices mi nombre te voy a encontrar...

Moje słowa przybierały na sile. Były jak wulkan przed erupcją. Wreszcie nastąpił wybuch.

 Ya veras que algo se enciende de nuevo.
Tiene sentido intentar ,
Cuando estamos juntos.
Algo se enciende de nuevo,
Tiene sentido intentar
Cuando estamos juntos,
Cuando estamos juntos,
Cuando estamos juntos...

German nie czekał. Podszedł do mnie i bezceremonialnie mnie pocałował. Staliśmy tak, napawając się sobą. W tej chwili należeliśmy do siebie. 

Dwie godziny później stałam przed dobrze mi już znaną kamienicą. Nieduży, ceglany budynek wyglądał wręcz nierealnie w środku miasta, otoczony lśniącymi wieżowcami i labiryntem szarych ulic. Każdej mojej wizycie towarzyszyła pewna doza lęku. Westchnęłam i weszłam do środka. Przy biurku siedziała recepcjonistka, która obrzuciła mnie jadowitym wzrokiem.
- Nazwisko! - rzuciła, robiąc przy tym minę, jakby rozmawiała z rozdeptanym ślimakiem.
- Angeles Saramego - wydusiłam.
- Poczekaj, przyszłaś pół godziny za wcześnie! - zawołała i wbiła we mnie spojrzenie. - Siadaj w poczekalni!
Pokiwałam potulnie głową i ruszyłam do ukrytego za rogiem rzędu foteli. Na jednym z nich siedział młody mężczyzna. Poczułam jakbym go skądś znała, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd... Szybko pozbyłam się tej myśli i usiadłam na jednym ze skórzanych krzeseł. Nieznajomy miał krótkie, delikatnie kręcona włosy, zielonobrązowe oczy i ciemny zarost. Ubrany był w przetartą, szarą marynarkę, czarny t-shirt, dżinsy... Wyglądał zwyczajnie. Odwróciłam wzrok, ale po chwili z powrotem wróciłam do lustrowania mężczyzny. W jego szczupłej, a wręcz chudej twarzy było coś zagadkowego i znajomego jednocześnie.
- Luis - powiedział w pewnym momencie. 
Miał mocny, ale lekko zachrypnięty głos.
- Angeles, ale mów mi Angie. - Przedstawiłam się. 
Nie do końca wiedziałam jak zacząć rozmowę. 
- Czy my się przypadkiem nie znamy? - zapytałam w końcu.
- Teraz już tak - na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - Opowiedz mi o sobie, proszę. 
- Nazywam się Angeles Saramego i jestem nauczycielką śpiewu. Póki co, to ci musi wystarczyć. A ty? Kim jesteś? 
- Luis Solitario. Jestem... a raczej byłem adwokatem - powiedział powoli. - Może wybralibyśmy się na kawę? To byłaby świetna okazja, żeby się lepiej poznać. 
- Obawiam się, że mojemu narzeczonemu to by się nie spodobało - zaśmiałam się. 
- Cóż, to moja wizytówka - podał mi niewielki kartonik. - Tak jakbyś zmieniła zdanie. To nie musi być randka. Wiesz, zerwałem niedawno ze... starym życiem i staram się na nowo poznawać ludzi. Tak mi kazał lekarz, więc pomogłabyś mi w terapii...
Uśmiechnęłam się i schowałam karteczkę do torebki. 
- Solitario! Możesz odebrać receptę! - rozległ się okrzyk recepcjonistki.
 Mężczyzna spojrzał na mnie przepraszająco i wszedł do gabinetu, zostawiając mnie samą z myślami.

- Saramego! Możesz wejść! - poinformował mnie przemiły głos recepcjonistki.
Gabinet nie wiele zmienił się od poprzedniej wizyty. Conrado wymienił tylko plakaty, które pomazałam sprayem. Z dość cicho nastawionego radia słychać było utwór "Viva la vida", a sam lekarz siedział na czarnym fotelu w rogu. Zdziwiło mnie to. Zawsze siedział przy biurku, a dziś... 
- Angeles! - zawołał na mój widok. - Nie widzieliśmy się od pewnej imprezy.
- Tak się jakoś złożyło... - zaczęłam i położyłam się na kozetce, którą wskazał mi specjalista.
- Według raportu doktora Gancho... Podobno twoje omamy sprawiły, że zemdlałaś. Czy to prawda? 
- Po części. Rozmawiałam z Piotrusiem Panem, a on powiedział coś o jakiejś decyzji, którą przyjdzie mi podjąć, a o której wie tylko on czyli mój głos podświadomości. Potem się zaczął śmiać i ten śmiech... On znikł, a ten dźwięk został. Zaczęłam się zastanawiać o co chodziło i... Zaczęło mi się kręcić w głowie. To wszystko. - Wyrecytowałam jednym tchem. 
Conrado zamyślił się przez chwilę, spoglądając na mnie z zaciekawieniem.
- Doktor Gancho uważa, że twoje halucynacje musiały spowodować u ciebie nagły stres. Co dokładnie widziałaś? 
Przymknęłam oczy, starając się przypomnieć sobie sytuację, która miała miejsce kilka godzi temu w kuchni.
- Piotruś Pan powiedział... Że przybył, aby pomóc mi  podjęciu jakiejś decyzji...
Doktor zerknął w swój notatnik i milczał przez kolejne kilka minut, namyślając się.
- Wydaje mi się, że już znam już przyczynę twoich halucynacji, Angeles - spojrzałam na niego wyczekująco, milcząc. - Piotruś Pan jest odzwierciedleniem ciebie, wspomnieniem twojego dzieciństwa. Ty, Angie, musiałaś bardzo szybko dorosnąć. Po śmierci siostry, a następnie ojca musiałaś nauczyć się radzić sobie z własnymi problemami i wyprzeć z siebie resztki dziecka. Teraz powracają one, domagając się uwagi. Próbujesz z tym walczyć, ale na próżno. Wciąż masz w sobie odrobinę dziecka, każdy z nas ma coś z niego. Tak rzadko pozwalasz sobie nim być. Podążasz za umysłem, życiowym doświadczeniem. A czasami w życiu trzeba po prostu iść za głosem serca. Chociaż nie zawsze wiemy, dokąd zaprowadzi nas ta droga. Musimy ufać, że dotrzemy właściwie. 
- Nie bardzo rozumiem...
- Właśnie o to chodzi, Angeles. Nie musisz niczego rozumieć. Kieruj się głosem serca, tak jak robią to dzieci. I nie wypieraj się tego, że wciąż jesteś dzieckiem. Nie zapominaj o tym, że każdy kiedyś nim był.
Mężczyzna nie powiedział nic więcej. Wstałam z kozetki i opuściłam gabinet. Szłam szybkim krokiem w stronę domu Castillo, zastanawiając się nad tym, co usłyszałam od Conrado. 
I znowu nie miałam pojęcia, co robić...
______________________________________
Tak oto chwilę przed północą mamy 88. :)
Udało mi się jakoś dokończyć go bez B., zachowując przy tym jej koncepcję.
Otóż, nasza kochana Ola wyjechała sobie na wieś - wróci za jakiś tydzień.
Jeżeli dam radę, będę pisać. Czas pokaże.
Besitos. ♥
J & B

piątek, 14 lutego 2014

Rozdział 87

Rozdział 87.

Obudziłam się z cichym westchnieniem. Promienia słońca delikatnie muskały moje policzki. Powieki same opadały, nie pozwalając oczom się otworzyć. Z niedowierzaniem zerknęłam na kalendarz. Był 14 lutego. Walentynki. Nigdy nie przywiązywałam szczególnej wagi do tego święta. Kojarzyło mi się z kiczowatymi kartkami i zakochanymi na każdym kroku. Przeciągnęłam się, szturchając niechcący Germana. Mężczyzna otworzył oczy i spojrzał na mnie. Ucałował ostrożnie mój policzek i szepnął mi do ucha:
- Wesołych Walentynek, kochanie.
Zaśmiałam się na jego słowa.
- I nawzajem. 
Nim zdążyłam się znów do niego przytulić, mój narzeczony wyszedł z łóżka, zgarnął ubrania i upuścił pokój. Położyłam się na plecach i wbiłam spojrzenie w sufit. Po chwili rozległo się pukanie do drzwi i do pomieszczenia wparował chłopiec w okularach.
- Cześć, Miquel - obdarzyłam chłopca uśmiechem, unosząc się do pozycji siedzącej i przeczesując włosy ręką.
- Dzień dobry, Angie... Wiesz... Mam coś dla ciebie.
Dzieciak wyciągnął zza pleców różę i podsunął mi ją pod nos. Chwyciłam nią, starając się uważać na kolce. Była błękitna jak ocean. 
- Sam ją dla ciebie zabarwiłem.
- Jest śliczna. Dziękuję - chwyciłam chłopca pod pachy i usadziłam obok siebie, a następnie dałam mu całusa w policzek. 
- To ty jesteś śliczna, Angie.
Zaśmiałam się, mierzwiąc czuprynę dzieciaka. 
- Twój brat już wstał? - zapytałam po chwili.
- Nie mam pojęcia - mruknął.
- Może chodźmy sprawdzić - zaproponowałam, podnosząc się z łóżka. 
Założyłam na siebie szlafrok i wyszłam z Miquelem z pomieszczenia, kierując się do sypialni chłopców. Javier siedział przy biurku i rysował coś na kartce. Nim zdążyłam, zapytać go, co to, zorientował się, że weszliśmy do pokoju i pospiesznie schował rysunek do szuflady.
- Co słychać, Angie? - spytał jakby lekko podenerwowany. 
- Wszystko dobrze. Jadłeś już śniadanie? Nie jesteś głodny?
- Nie, nie, dzięki. Właściwie to muszę już iść - po tych słowach przeskoczył przez łóżko i opuścił pokój w kilku susach. Spojrzałam na Miquela, szukając u niego wyjaśnień.
- Dziwny dzieciak - mruknął chłopiec, po czym usiadł na łóżku i wyciągnął książkę zatytułowaną "Zrozumieć niepojęte. Fizyka kwantowa i rzeczywistość". 
Dałam Miquelowi znak, że idę do łazienki i ulotniłam się zostawiając go samego z lekturą. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i byłam gotowa, aby zacząć dzień. Zeszłam na dół i udałam się do kuchni. Świeciła pustkami. Ani śladu w niej po Ramallo, czy nawet Oldze, nie mówiąc już o Germanie, który zniknął na dobre. Westchnęłam i wstawiwszy wodę na herbatę, usiadłam przy blacie, wpatrując się bezczynnie w ścianę.
- Angie! - głos Javiera wyrwał mnie z transu. 
- Cześć, młody.
Chłopiec usiadł na krześle obok mnie. Wstałam na chwilę, aby wyłączyć czajnik. Zaparzyłam herbatę sobie i Javierowi i wróciłam na miejsce.
- Angie... Nie miałabyś ochoty na... Coś z szafki, coś z szafki - ostatnią część zdania wyszeptał nerwowo. - Na... chleb?
- Nie, nie zbyt - uśmiechnęłam się. Nie byłam głodna.
- A zrobisz mi kanapkę? - wyszczerzył zęby w moją stronę.
- No pewnie.
Wstałam ponownie z miejsca i otworzyłam szafkę, aby wyjąć z niej chleb. Nagle dostrzegłam w niej babeczkę w kształcie przypominającym serduszko i nieporadnie napisanym różowym lukrem napis "ANGIE".
- Ojej - wyrwało mi się. Wyjęłam ją i postawiłam na blacie. Spojrzałam na chłopca, który spłonął rumieńcem. - Dziękuję, Javier.
- Skąd wiedziałaś, że to ode mnie? - spytał zaskoczony.
- Widać to po twojej buzi - zaśmiałam się, krojąc babeczkę na pół i podając jedną z części chłopcu.
Babeczka smakowała lepiej niż przypuszczałam. Gdy skończyliśmy jeść,  maluch poderwał się z krzesła. Nie umiał chwili usiedzieć w miejscu. Był bardzo aktywnym ośmiolatkiem.
- Muszę lecieć. Idę do garażu po łopatę. Wykopię kilka dżdżownic i włożę je Violetcie do poduszki. Muszę zdążyć zanim wró... - chłopiec przerwał, zdając sobie nagle sprawę z tego, co mówi.
- Javier... - zaczęłam, siląc się na poważny ton. - Do tego lepiej nada się szpadel. Jest w schowku na podwórku.
Ośmiolatek spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Puściłam mu oczko, uśmiechając się nieznacznie. Zanim zdążyłam cokolwiek dodać, zniknął.
Uśmiechnęłam się do siebie i oparłam głowę na dłoni wpatrując się z determinacją w jakiś punkt kilka centymetrów nad podłogą. Po krótkiej chwili stwierdziłam, że spędzanie Walentynek w ten sposób nie ma większego sensu. Postanowiłam więc wyjść na spacer.


* * *

Kroczyłam jedną z parkowych alejek. Pogoda dopisywała. Popołudniowe słońce grzało, a wiatr delikatnie kołysał gałęziami drzew.
- Angie? - usłyszałam czyjś głos tuż za plecami. Odwróciłam się i mój entuzjazm nagle prysnął.
- Julio, co ty tu robisz?
- Przechadzam się. Czyżby było to zakazane? - spytał ironicznie.
- Dla ciebie zakazanym jest wszystko, prócz siedzenia w pudle - mruknęłam.
- Ależ, Angeles, ja jestem dobrym człowiekiem. Próbuję się tylko trochę wzbogacić.
- Kradnąc samochody?
- Czepiasz się szczegółów, moja droga.
- Szczegółów?
- Dokładnie. Szczególików, Angeles - smagnął palcem mój nos. Posłałam mu zirytowane spojrzenie. - Spędzasz Walentynki sama? Nie brakuje ci towarzystwa? A gdzie ten twój narzeczony, którym tak mi się ostatnio chwaliłaś, hm?
- To nie twój interes.
- Jesteś strasznie poważna, Angeles.
- A ty okropnie irytujący.
- A może to ty łatwo dajesz się wyprowadzić z równowagi?
- Jesteś nieznośny, Julio.
Mężczyzna zbliżył się i cmoknął mnie w policzek. Zaskoczyło mnie to. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Co on sobie w ogóle wyobrażał? Powinnam dawno zadzwonić na policję...
- Co ty wyprawiasz?
- Niech pomyślę... Daję się ponieść urokowi Walentynek. Taka odpowiedź cię satysfakcjonuje?
- Spieszę się.
- Ja tym bardziej - mężczyzna zerknął na swoją rękę.
- Co ty wyprawiasz?
- Udaję, że mam zegarek, a co? Jest niezwykle późno. Pójdę już. Do zobaczenia, Angeles. I pamiętaj - kasa leży na ulicy. Trzeba ją tylko umieć podnieść.
Po tych słowach cmoknął mnie tym razem w drugi policzek i już go nie było. Szłam dalej, rozglądając się po parku. Spacerowało po nim mnóstwo zakochanych. Nagle poczułam czyjeś dłonie w talii. Przez chwilę bałam się, że Julio zdecydował się wrócić, jednak rozpoznałam perfumy mojego narzeczonego.
- Szukałem cię - szepnął mi do ucha.
- No i oto jestem - zaśmiałam się z własnych słów.
- Chodź, chcę gdzieś cię zabrać.
German ujął moją dłoń i ruszyliśmy przed siebie.


* * *

Stanęliśmy przed wysokim budynkiem, przywodzącym na myśl wieżę. Było już niemal zupełnie ciemno. Spojrzałam na mężczyznę z niedowierzaniem. On tylko uśmiechnął się i zawiązał mi chusteczkę na oczach. Poczułam, że bierze mnie na ręce. Instynktownie wtuliłam się w jego umięśniony tors i czekałam. 
Chwilę później postawił mnie na ziemi i poprowadził jeszcze kawałek. Następnie powoli odwiązał materiał, uniemożliwiający mi widzenie czegokolwiek. Moim oczom ukazał się magiczny widok. Rozgwieżdżone niebo wydawało się być na wyciągnięcie ręki. Znajdowaliśmy się na szczycie wieży. Spojrzałam w dół i wnętrzności podskoczyły mi do gardła. Wysokość była przerażająca. W dole malował się piękny krajobraz. Morskie fale uderzały w blady piasek na brzegu. German oparł dłonie na moich ramionach. 
- Tu jest... pięknie. Naprawdę, przepięknie - szepnęłam, odwracając się do niego przodem.
- Ty jesteś piękna - jego szept w uchu sprawił, że zadrżałam. - A to dopiero początek. Posłuchaj.
Wskazał na brzeg morza. Wsłuchałam się w odgłosy dobiegające z dołu.
- ...Osiem... Siedem... Sześć...
- Do czego oni odliczają? - spytałam, patrząc w oczy ukochanego.
- Zobaczysz. Jeszcze chwilę.
- Trzy... Dwa... Jeden...
W tej chwili w górę poszybowały setki papierowych lampionów wypełnionych złotym płomieniem, niczym błyszczące kule światła. To był magiczny widok. Niepowtarzalny... 
- Zawsze chciałam puścić taki lampion, wiesz? - westchnęłam. Odwróciwszy się, zobaczyłam, że nie ma przy mnie narzeczonego. Rozejrzałam się. Nim się spostrzegłam German z powrotem stał przy mnie. Trzymał w dłoni lampion i paczkę zapałek. Nie mogłam w to uwierzyć. Pomyślał o wszystkim...
- Czy raczysz czynić honory, o pani? - spytał podając mi pudełeczko.
- Naturalnie - odparłam, biorąc od niego paczuszkę.
Wyciągnęłam jedną z zapałek i energicznie potarłam nią o bok pudełka. Patyczek zapłonął jasno. Zbliżyłam go do knota w środku lampionu i podpaliłam. Był gotowy, aby go polecieć. 
German powoli ujął moją dłoń i stanął tak blisko, że opierałam się plecami o jego klatkę piersiową.
- Jesteś gotowa? - szepnął.
- Trzy... dwa... jeden... - ostatnią z liczb wypowiedzieliśmy wspólnie.
Lampion poszybował ku niebieskiemu sklepieniu, prosto w stronę Księżyca. Do gwiazd... Już po chwili dołączył do pozostałych. Śledziłam go wzrokiem, czując jak German tuli mnie do siebie. Odwrócił mnie w swoją stronę. Spojrzałam mu głęboko w oczy. Niepowtarzalne, czekoladowe oczy. Delikatnie pogłaskał mnie po policzku. Oddałam się tej pieszczocie, przymykając lekko powieki. Zbliżył się bardzo powoli. Dłonie wsunął między moje loki. Pocałował mnie. Oddałam się mu w pełni, czując magię tej chwili. Magię tego dnia, który tylko on potrafił uczynić tak cudownym...
Powoli odsunęliśmy się od siebie. Oparłam swoje czoło o jego i spojrzałam mu w oczy. Uśmiechnął się. Z powrotem opuściłam powieki rozkoszując się tym magicznym momentem.
- Wracajmy - szepnęłam po dłuższej chwili milczenia.

Weszliśmy do domu, zastając w środku głuchą ciszę. Ani śladu po Oldze, Ramallo, czy Violetcie. Natomiast bliźniaki najwyraźniej smacznie spały. German wziął mnie na ręce. Nie protestowałam. Zaśmiałam się głucho. Gdy otworzył drzwi sypialni, moim oczom ukazało się coś niesamowitego. Cały pokój skąpany był w białych i czerwonych różach. Płatki kwiatów rozsypane były nawet na pościeli.
Mężczyzna ostrożnie ułożył mnie na łóżku wśród pachnących latem płatków. Po chwili sam położył się obok i pozwolił mi ułożyć się na nim. Przejechałam palcem po jego umięśnionej klatce piersiowej. Wydał z siebie pomruk aprobaty i ogarnął kosmyk mi włosów za ucho.
- Zadałeś sobie dla mnie tyle trudu - szepnęłam.
- Dla ciebie wszystko, najdroższa - odparł pełnym romantyzmu głosem.
- Jesteś niesamowity. 
- Kocham cię - szepnął i pocałował mnie...
_________________________________________________
Jest takie sobie, ale szczerze mówiąc nie liczyłam na nic lepszego. :D
Uprzedzam - pisane na szybko, więc może nie spełniać Waszych oczekiwań.
Trochę romantyzmu dla Was w ten ponury, dla wielu samotnych duszyczek, dzień. :)
Julio Grahamem. *.* B. mnie zabije. :D
Un beso enorme. ♥
J & B