poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Rozdział 111

Rozdział 111. 

Postanowiłam zajrzeć do pokoju mamy. Była chyba nieco znudzona, siedziała na łóżku i trzepotała nogami na wszystkie strony. Pomyślałam, że ją w ten sposób ucieszę, przyniosłam więc szklankę ciepłego mleka. Trafiłam w dziesiątkę. Mama cieszyła się jak dziecko i wypiła wszystko duszkiem. Wyglądało na to, że mamę rozpierała energia, więc postanowiłam zabrać ją na spacer. Zaoferowałam Oldze, że mogę skoczyć po jakieś małe zakupy. Poprosiła mnie o kupienie kilku warzyw. Po uroczystym zaprzysiężeniu przez mamę, że będzie się dobrze zachowywała, poleciłam jej wziąć mnie pod rękę i wyszłyśmy do pobliskiego supermarketu. Przechodząc przez park, mama przyglądała się wszystkiemu z zaciekawieniem. Przypominała przy tym dziecko albo osobę, która dopiero co przejrzała na oczy, po długim byciu niewidomym. Sprawiała w każdym razie wrażenie, że widzi świat po raz pierwszy.
W sklepie postanowiłam sprawdzić, jak mają się władze umysłowe mojej rodzicielki. Na stoisku z warzywami poprosiłam ją o podanie mi kabaczka - chyba było z nią kiepsko, otrzymałam bowiem selera. Ponowiłam próbę, prosząc o trzy pietruszki - tym razem nie było tak źle. Przyniosła mi cztery marchewki.
Ogólnie rzecz biorąc, wyprawa do sklepu przebiegła względnie dobrze. Odprowadziłam mamę do pokoju i zaniosłam zakupy Oldze. Kobieta zaczynała właśnie przygotowywać obiad. Miałam nadzieję na chwilę spokoju. W domu było jakoś tak cicho.
- Olgo, gdzie jest Javier? - spytałam gosposi.
- Ach, wyszedł gdzieś z koleżanką. Taka drobniutka brunetka.
Carmen, pomyślałam, uśmiechając się pod nosem.
Postanowiłam pomóc Oldze w przygotowaniu obiadu. Kobieta zleciła mi krojenie warzyw. Zabrałam się ochoczo za siekanie papryki. Wysłuchałam przy okazji fabuły trzech nowych seriali, które gosposia od niedawna oglądała. Pod koniec opowieści nie wiedziałam już, czy Enrique jest mężem Brook, czy może jej bratem. Kiedy potrawa była już bezpieczna w piekarniku, a ja wstałam od stołu, do kuchni wpadli Javier i Carmen. Dziewczyna była nieco wyższa niż ją zapamiętałam. Niesforne włosy zaplotła w luźny warkocz, co było jakąś nowością. Chłopiec tymczasem wyjątkowo ubrał koszulę. Czarną i z jakimś buntowniczym napisem, ale jednak. Uniosłam brwi.
- Hej, Angeles! - dziewczyna poznała mnie od razu.
- Carmen, miło cię widzieć - powiedziałam, uśmiechając się z ciekawością. - Mogę wiedzieć, gdzie byliście?
- Nie, nie możesz - Javier puścił do mnie oczko.
Był zarumieniony, co było do niego niepodobne.
- Ale było super! - Carmen ignorowała już mnie i Olgę. - To do jutra?
- Do ju- jutra! - chłopiec zaciął się lekko, ale przybrał zawadiacką minę.
Młoda złodziejka cmoknęła go w policzek, który przybrał teraz barwę świeżego buraczka, pomachała mi i zdumionej gosposi, a potem wyszła tanecznym krokiem. Po drodze zgarnęła oczywiście z koszyka jabłko.
- Czy ty i ona...? - zwróciłam się do malucha.
- Co? Pff, nie! Nigdy, fuj! Ona tylko... Ja już tak działam na kobiety - wyjaśnił, wychodząc z kuchni i uśmiechając się nieco obłąkańczo.

Wtem usłyszałam dzwonek do drzwi. Wyszłam z kuchni, minęłam zapinającą buty Carmen i otworzyłam. Przede mną stał policjant.
- Dzień dobry - powiedział spokojnie.
Zamurowało mnie. Spostrzegłam, że było ich dwóch - wyższy i niższy. Całe moje dotychczasowe życie przeleciało mi przed oczami. Usiłowałam przypomnieć sobie, co złego ostatnio zrobiłam.
- Mamy nakaz aresztowania niejakiego Javiera...
- Zaraz, co?! - przerwałam mu.
- Pod zarzutem kradzieży naszyjnika ze sklepu...
- Chwileczkę! Co to wszystko ma znaczyć?! Javier, co ty wymyśliłeś?! Carmen...
Obejrzałam się, ale dziewczynki już nie było. Zniknęły jej buty i ona sama także się ulotniła.
Z gabinetu wyszedł German, zwołany zapewne moimi okrzykami.
Javiera znalazłam w kuchni, szperającego w lodówce.
- Młody, choć tu natychmiast! Co wyście znowu zmalowali?
Dzieciak wyszedł z pomieszczenia na korytarz i wtedy dostrzegł policjanta.
- Zaraz, chwila, to nie tak! Ja nic nie ukradłem... Znaczy się... Tak, ale to nie moja wina. Dajcie mi wyjaśnić! - krew odpłynęła mu z twarzy, a głos zrobił się piskliwy.
- Wyjaśnisz nam to na komisariacie - warknął niższy policjant, wyraźnie ucieszony.
- Przepraszam, ale to tylko dziecko, nie macie prawa go aresztować - zaczął German. Następnie zawołał Ramallo.
W korytarzu zrobiło się tłoczno, gdyż wraz z asystentem pana domu, pojawiła się Olga. Obserwowałam Javiera przez cały czas i już wiedziałam, że został wrobiony.

Jakiś czas później w domu znów zrobiło się spokojnie. Policjanci zabrali chłopca, ale wraz z nimi pojechał Ramallo i German. Ja zostałam, stwierdziwszy, że i tak na nic się nie przydam. Zostałam z Olgą. Kobieta była zdenerwowana, ale wkrótce i ją udało mi się uspokoić.

Wieczorem dostałam telefon od mojego narzeczonego i udałam się na komisariat. Javier ze zwieszoną głową siedział przy stoliku na przeciwko jednego z policjantów, a dookoła nich stali pozostali.
- Czy mogę na chwilę zostać sama z Javierem? - wypaliłam.
Policjanci zgodzili się, chociaż i tak wiedziałam, że będą podsłuchiwali naszą rozmowę. Usiadłam przy stoliku i spojrzałam na łobuziaka. W jego oczach zalśniły łzy.
- Młody, powiedz mi, co tak naprawdę się stało. Ale chcę tylko prawdy.
- Angie, ja wcale nie chciałem nic ukraść! Byliśmy z Carmen w sklepie i tam był taki naszyjnik, spodobał jej się i w ogóle, piekielnie drogi... Powiedziała, że na pewno nie jestem na tyle odważny, żeby go zabrać... Chciałem go dla niej kupić, bo tak jej się podobał, ale nie miałem kasy i... to samo jakoś tak wyszło. Nie chciałem, żeby miała mnie za tchórza.
Westchnęłam. Wiedziałam, że mówił prawdę.
- Gdzie jest ten naszyjnik, Javier? - spytałam.
- Dałem go jej... Angie, ja nie chciałem, naprawdę, nie chcę do więzienia! - głos mu się załamał, jednak dzielnie starał się hamować łzy.
- Spokojnie, młody, zapewniam cię, że tam nie trafisz. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
W chwili gdy wstałam od stolika, do sali weszli komisarze.
German powiedział, że zapłaci za naszyjnik i poświadczył za chłopca, że to już nigdy się nie powtórzy. Javier ochoczo przytakiwał. Przez całą powrotną drogę do domu, chłopiec wśród cichego szlochu, mamrotał przeprosiny. Wiedziałam, że jest mu strasznie przykro. Usiadłam obok niego na tylnym siedzeniu i próbowałam go pocieszyć.
Gdy dotarliśmy do domu, chłopiec został wysłany do swojego pokoju, gdzie miał siedzieć do rana. Uznałam, że dostał już wystarczającą karę, jaką była ta cała wizyta na policji i związany z nią stres, ale nie chciałam sprzeciwiać się Germanowi, który to zarządził.
- Młody dostał chyba niezłą nauczkę - powiedziałam.
- Mam nadzieję, że nie będzie więcej spotykał się z tą dziewuchą.
Westchnęłam. Młodzi wyraźnie się zbliżyli, skoro Javier zdobył się dla niej na coś takiego. Musiało mu zależeć. Miłość bywa okrutna - pomyślałam. Chłopiec pewnie się na niej zawiódł. A ona uciekła.

Zmęczona wydarzeniami wieczoru, udałam się do sypialni. Nie miałam ochoty na kolację. Leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. German zjawił się jakąś godzinę później, wystrojony we flanelową piżamę. Posłał mi uśmiech, którego nie mogłam nie odwzajemnić. Ten facet cały był taki charyzmatyczny, sprawiał, że się uśmiechałam, sama jego obecność. Pocałował mnie w czoło i położył się obok.
- A więc, kiedy ruszamy z przygotowaniami do naszego ślubu? - wypalił.
- Kiedy tylko chcesz, kochanie - odparłam i przytuliłam się do jego umięśnionej piersi.

Nazajutrz znów obudziłam się przed świtem. Tym razem hałas był tak głośny, że nawet German otworzył oczy. Jeśli miałabym określić dźwięk umierania - byłoby to coś takiego. Przerażające odgłosy dochodzące z pokoju obok wyrwały mnie z łóżka. Wiedziona ich brzmieniem, dotarłam do sypialni mojej mamy. Kobieta leżała na łóżku i wydawała z siebie te dźwięki. Zdawała się zwijać z bólu.
- Mamo... - podeszłam do niej.
Nie odpowiedziała. Dopiero po chwili, kiedy nieco się uspokoiła, powiedziała, że złapał ją skurcz. Odruchowo dotknęłam jej łydki. Pokręciła głową i złapała się za klatkę piersiową. Skurcz w klatce piersiowej? Coś było nie tak. Do pokoju wpadł German.
- Zadzwoniłem już na pogotowie - wydyszał. - Co się dzieje?

Przez całą drogę do szpitala, mama mamrotała coś pod nosem albo pojękiwała z bólu. Starałam się jakoś ją uspokoić, głaskałam ją po dłoni, mówiłam, że wszystko będzie dobrze... Łudziłam się.
Medycy dopytywali mnie o jej stan. Starałam się cierpliwie odpowiadać na pytania.
Na miejscu rozpoczęto kolejne badania. A ja znów siedziałam na korytarzu i czekałam na... wyrok. Wracała Szkocja.... Tym razem jednak miałam przy sobie mojego księcia. Moja głowa oparta na jego ramieniu. Moja dłoń ukryta wśród jego dłoni. Nasze głowy przy sobie, ciała blisko. Nie wiem, jak zdołałam wytrzymać tyle czasu z dala od niego. Kochałam tego faceta i cholernie potrzebowałam jego obecności. Nikt nie był w stanie mi go zastąpić. Mój książę. Mój jedyny. Moja druga połowa. Bardzo chciałam w końcu za niego wyjść. Czułam, że on też tego chciał. Byliśmy sobie przeznaczeni. Na naszej drodze wciąż pojawiały się przeszkody. Ale przynajmniej mieliśmy siebie.
- Odma opłucnej - tak brzmiała ogłoszona kilka godzin później diagnoza.
Nie miałam pojęcia, co to takiego, ale zdecydowanie nie brzmiało to wesoło. Lekarz usiłował wytłumaczyć nam, na czym ona polega, ja jednak nie zrozumiałam z tego, co do mnie mówił nic. Może jedynie to, że mama długo już nie pożyje. Uderzyło to we mnie niczym fala tsunami. Dobrze, że akurat siedziałam, gdyż nogi zrobiły mi się miękkie, jakbym zaraz miała zemdleć.

Przez kolejne dni codziennie odwiedzaliśmy moją mamę w szpitalu. Nasze życie zmieniło się w nieustanną gonitwę między szpitalem a domem. Szpital. Dom. Szpital. Dom. Szpital... I tak w kółko. Mama przestała wygadywać dziwne rzeczy na temat mleka i wojny. Nie była już zdziecinniała i śmieszna. W ogóle niewiele się odzywała. Niewiele jadła, niewiele spała. Przestała wstawać z łóżka i marniała w oczach. Podłączono jej kroplówkę, która miała ją odżywiać. Po tygodniu zaczęło jej być widać kości policzkowe i przestała cokolwiek mówić. Ja coraz częściej miałam dość patrzenia na jej cierpienie i czasami chciałam po prostu wyjść i gdzieś uciec. Ale wiedziałam, że muszę być silna.

Któregoś dnia weszliśmy z Germanem do jej sali, jak zwykle. Zdawała się drzemać, ale oczy miała otwarte. Przywitałam się z nią, chociaż wiedziałam, że nie odpowie. Przestała już odpowiadać. Leżała i patrzyła w sufit. Złapałam ją za dłoń i usiadłam obok jej łóżka. Spojrzałam na podłączony do niej sprzęt. Jej serce biło bardzo wolno. Miałam wrażenie, że ciągle spowalnia. Byłam coraz bardziej przybita. Wiedziałam, że każda sekunda przybliża nas do tej nieuchronnej chwili, gdy jej serce zabije ostatni raz. Delikatnie pogłaskałam kciukiem wierzch jej bladej dłoni. Nagle oddech mamy przyśpieszył. Jej zasnute mgłą oczy skupiły się na mnie. Dawno nie widziałam w nich takiej uwagi. Zamrugała. Rozchyliła wolno spierzchnięte wargi, a z jej ust dobiegł nas chrapliwy odgłos.
- A-angie... - łapała powietrze jak ktoś, kto zbyt długo przebywał pod wodą. - Córeczko...
- Mamo - powiedziałam ze łzami w oczach.
- Ger... German... - zaniosła się kaszlem. - Nie zostało mi... wiele czasu...
- Mamo, proszę, nie mów tak. Wszystko będzie...
- My- myliłam się... Wy powinniście być... razem... Maria by tego chciała... - jej źrenice rozszerzyły się gwałtownie, jakby zobaczyła w drzwiach coś przerażającego. - Proszę, German... Zaopiekuj się nią...
Łzy zaczęły spływać po moich policzkach i kapać na białą, szpitalną pościel.
- Zaopiekuję się nią, Angelico - obiecał German lekko łamiącym się głosem.
- Jestem z ciebie dumna, Angie... - lekko ścisnęła moją dłoń. - Kocham cię... Moje dziecko... Mój aniołku...
- Proszę, mamo! Zostań ze mną - załkałam.
Oczy kobiety znów zaszły mgłą, która przysłoniła jej brązowe tęczówki. Spracowane palce nie zaciskały się już na mojej ręce. Uderzenia serca dzieliły coraz większe przerwy. Przycisnęłam jej niemal bezwładną dłoń do swoich ust, jakbym w ten sposób chciała wtłoczyć w nią życie. Przez ostatnie tygodnie modliłam się o ten przebłysk świadomości, a gdy nadszedł - chciałam, aby znów szukała mleka, śmiejąc się jak mała dziewczynka. Ta sama kobieta, która uczyła mnie wiązać buty, piekła ciastka cynamonowe i tłumaczyła, gdzie zrobiłam błąd w zadaniu z fizyki, leżała teraz przede mną na skraju życia i śmierci. "Serce ustało, pierś już lodowata, ścięły się usta i oczy zawarły; Na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata! Cóż to za człowiek? - Umarły." - przypomniał mi się fragment wiersza, który czytałam kiedyś w szkole. Próbowałam odgonić tą myśl, tak jak odgania się muchę od napoju w skwarny dzień, ale na próżno. Słowo te uderzyły we mnie lodowatą falą, powodując przenikliwy ból w piersi. Uszło ze mnie całe powietrze. German ostrożnie położył dłonie na moich ramionach. Wtem urządzenie odmierzające puls zaczęło piszczeć. Mężczyzna wyprowadził mnie na korytarz, a do pokoju wpadł zespół lekarzy i pielęgniarek.
- Adrenalina! Przygotować defibrylator!
Słyszałam ich okrzyki, gdy przeprowadzali akcję ratowniczą, ale we mnie już nie było nadziei. Wiedziałam, że to już koniec.

German zobowiązał się do zorganizowania pogrzebu i poinformowania rodziny. Ja nie byłam w stanie. Gdy tylko lekarz oficjalnie potwierdził zgon, wyszłam ze szpitala bez słowa. Potrzebowałam powietrza. Mijałam zadymione ulice miasta, czując jak smutek zaciska się na mojej szyi niczym pętla. Przeszłam obok klubu, z którego dobiegała głośna muzyka. Słońce ginęło już za horyzontem pozostawiając po sobie różowo-pomarańczową poświatę. W końcu stanęłam u celu wędrówki. Przekroczyłam bramę cmentarną bez lęku. Byłam tu już nie raz. Czwarta alejka. Napis z roku na rok stawał się coraz mniej wyraźny, ale wiedziałam, że to tu.
- Siostrzyczko... Ona odeszła - z oczu trysnęły mi łzy. - Mama nie żyje. Tak jak ty, a ja znów jestem sama. Gdyby nie German... Nie chcę tego przechodzić jeszcze raz, wiesz?
Delikatnie musnęłam zimny kamień. Nie odpowie mi. Nigdy nie odpowiadała. Ale ja i tak siedziałam bez ruchu przez parę minut, jakby tym razem miało być inaczej. Powoli wstałam. Pomyślałam o odwiedzeniu grobu Julio, ale nie mogłam tam iść. Bałam się tego, jak bym się tam poczuła. Ostrożnie ruszyłam do wyjścia, próbując nie zgubić się w ciemności, która ogarnęła już Buenos Aires.

Wróciłam do domu, trzaskając drzwiami. Wciąż jeszcze drżałam z emocji. Gdy tylko weszłam do środka, zjawił się German. Wyszedł ze swojego gabinetu i obserwował, jak zdejmuję kurtkę z ramion.
- Angie... - zaczął.
Minęłam go bez słowa i powędrowałam na górę, po czym zamknęłam się w łazience. Zacisnęłam dłonie w pięści i oparłam się o drzwi, z trudem powstrzymując łzy. Podeszłam do lustra i spojrzałam na swoje odbicie. Miałam bladą twarz i przekrwione oczy. Nie byłam w stanie zdefiniować, co właściwie się ze mną dzieje. Czułam się samotna. Czułam, że cały świat się ode mnie odwrócił. Nie mogłam uwierzyć, że kobieta, która mnie urodziła i wychowała już nigdy na mnie nie spojrzy, nigdy mnie nie przytuli, nie odezwie się do mnie.
Ktoś zapukał do łazienki. Nie zareagowałam, ale ta osoba nie dawała za wygraną. Byłam pewna, że to German. Nie. Nie chciałam z nim teraz rozmawiać. Nie chciałam rozmawiać z nikim. Chciałam zostać sama.
- Angie, wiem, że tam jesteś! - a jednak Violetta. - Otwórz.
Zacisnęłam dłonie na krawędzi umywalki i nie ruszyłam się z miejsca. Zamek szczęknął i dziewczyna weszła. Trzymała w dłoni jakiś metalowy przedmiot. Odwróciłam się do niej tyłem, żeby nie widziała mojej twarzy.
- Ciociu, spójrz na mnie - poprosiła. - Czy to prawda, że babcia nie żyje?
Jej głos załamał się, gdy wypowiadała ostatnie dwa słowa. Odwróciłam się do niej i mocno ją przytuliłam. Skapitulowałam i zaczęłam płakać. Violetta także szlochała. Objęła mnie mocno swoimi cieniutkimi ramionami i wsunęła głowę między moje barki. Moja kochana siostrzenica. Tylko ją miałam jeszcze na świecie. Ją i Germana. Byli moją jedyną rodziną. Tylko dzięki nim nie byłam sama. Przytuliłam jeszcze mocniej dziewczynkę, której tak długo szukałam po całym świecie. A gdybym jej nie znalazła? Zapłakałyśmy obie w tym samym momencie. 

Kilka dni później miała miejsce ceremonia pogrzebowa. Założyłam wąską, czarną sukienkę do samej ziemi i sweter w tym samym kolorze. Z trudem powstrzymywałam łzy, kiedy przekraczaliśmy bramę cmentarza. Szłam kilka kroków przed Germanem i jego córką. Weszliśmy do małej kaplicy cmentarnej, gdzie wszystko było już przygotowane. Tuż przy ołtarzu stała drewniana trumna. Była otwarta, ale nie chciałam do niej podejść. Nie chciałam widzieć mojej mamy bez życia. Nie chciałam jej pochować, chciałam, żeby była ze mną. Nie chciałam rzucić na nią garstki ziemi, chciałam mieć ją przy sobie. Chciałam... żeby żyła.
Msza zaczęła się punktualnie o jedenastej. Rozejrzałam się po kaplicy. Z organów umieszczonych w tylnej części kościoła dobiegała wyjątkowo smutna melodia. Zobaczyłam kilka osób znanych mi jedynie z widzenia. German i Violetta siedzieli ze mną. Z przodu dostrzegłam też Pablo. Przyszli także Olga i Ramallo z Javierem, a nawet Jackie i doktor Gancho - nie miałam zielonego pojęcia, skąd się wzięli. Z przodu siedziała jakaś starowinka, ale ona chyba chodziła na wszystkie msze w ciągu dnia. Długi różaniec zwisał jej z szyi. Była pogrążona w modlitwie. 
Ksiądz Oscuro zajmował miejsce w jednej z ławek, razem z Emilie, i wyglądał na wyraźnie poirytowanego. Sama nie wiem, dlaczego nie zleciliśmy mu poprowadzenia tej ceremonii. Nie sądziłam, że miał ochotę to zrobić. Westchnęłam i skupiłam wzrok na dość skąpo przystrojonym ołtarzu. Po chwili zjawił się kapłan we fioletowym stroju i przystąpił do odprawiania mszy. Mówił jakoś przez nos, chyba miał katar. 
W kaplicy było dość duszno, dlatego ulżyło mi nieco, kiedy wyszliśmy na dwór. Pochód doszedł do miejsca, gdzie miało zostać złożone ciało mojej mamy. Trumna znalazła się w głębokim dole. Z ciężkim sercem i łzami w oczach złapałam grudkę ziemi i rzuciłam nią. Pozostali zrobili to samo, a wówczas ksiądz począł wygłaszać przemówienie monotonnym, zachrypniętym głosem. Zaczął wiać wiatr, słońce skryło się za chmurami. Nienawidziłam pogrzebów, jednak tym razem starałam się skupić na słowach księdza.
- ...Wszyscy tu zebrani mamy nadzieję, że dusza naszej siostry... AAAAPSIK! Przepraszam... Naszej siostry Angeliki powiększy grono aniołów Pana... 

Usłyszałam chrząknięcie. Albo prychnięcie. Coś koło tego. Uniosłam głowę i zobaczyłam, że po mojej lewej stronie stał Oscuro. Obok dostrzegłam Emilie. Zauważyłam, że po drugim chrząknięciu Roberta, szturchnęła go lekko. Uśmiechnęłam się do niej przez łzy, gdy napotkała mój wzrok. Uniosła oczy lekko w górę i też się uśmiechnęła, po czym popatrzyła na swojego towarzysza. W jej spojrzeniu wyczuwało się wręcz namacalną dobroć. Ta prosta, uprzejma kobieta naprawdę go kochała. Po chwili skarciłam się za własne myśli. Byłam przecież na pogrzebie mamy. Wlepiłam wzrok w swoje czółenka i skupiłam się na kazaniu. 
Po skończonym nabożeństwie, wszyscy zaczęli się rozchodzić. Chciałam zostać sama przed grobem mamy. Dlatego gdy podszedł do mnie German, chwycił moją dłoń i zachęcił, abyśmy już poszli, odprawiłam go. Nie miałam ochoty dzielić z nikim tej chwili. Ani German, ani nawet Violetta, która płakała przez całą mszę, nie byli w tej chwili w stanie zrozumieć mojego smutku. Wpatrywałam się beznadziejnie w grobową płytę i płomień palący się wewnątrz jednej ze świeczek. Robiło się coraz duszniej. Gdzieś w oddali rozległ się grzmot. Wiatr osuszył moje oczy z łez. Już nie płakałam. Nie miałam na to siły. Na nic nie miałam już siły.
Grzmoty były coraz wyraźniejsze. Gdy wyszłam w końcu z cmentarza, dołączyły do nich sporadyczne błyski. Spacerowałam wolno przez park. Na ramię kapnęła mi kropla deszczu. Ludzie dookoła gdzieś wyparowali, zapewne w celu skrycia się przed nadchodzącą burzą. Właściciele sklepów i kawiarni, zamykali okna. Mnie było już wszystko jedno. Wiatr rozwiewał mi włosy i potrząsał sukienką. Padało coraz mocniej. Szłam powoli w stronę przeciwną do kierunku wiatru. W oddali majaczyła willa Castillo. Nie chciało mi się tam wracać. Wiedziałam, że to nierozsądne, ale chciałam zostać na dworze i jak gdyby nigdy nic obserwować pioruny przecinające czarne chmury. Nigdy nie bałam się burzy, chociaż mama zawsze mi powtarzała, że nie wolno w jej trakcie wychodzić na zewnątrz.

Ale przecież szłam już w stronę domu. Byłam całkiem blisko, to tylko parę kroków stąd. Chciałam popatrzeć jeszcze chwilę. Byłam już cała mokra, deszcz spływał mi po twarzy, zmywał makijaż. Przejechałam dłońmi po włosach i rozłożyłam ramiona, aby poczuć na sobie ulewę. Oślepił mnie piorun. Zamknęłam oczy. Grzmotnęło. Dobiegł mnie huk. Gdzieś niedaleko wiatr chyba złamał jakieś drzewo. Usłyszałam czyjś krzyk. Ale to wszystko spływało po mnie, niczym ta woda płynąca po mojej satynowej sukience.
Kiedy w końcu wróciłam do domu, byłam calutka mokra, jakbym dopiero co wyszła spod prysznica. Przemokły też moje buty. Zrzuciłam je niedbale i zostawiłam w przedpokoju. Pobiegłam na górę, aby dalej obserwować burzę przez okno. Z pasją przypatrywałam się piorunom. Zrobiło się ciemno. Nie wiem, jak długo tam siedziałam. Nie wiem, czy nadeszła już noc czy była to wina przysłaniających słońce czarnych chmur.
Po jakimś czasie grzmoty były coraz rzadsze, błyskawice przestały muskać niebo. Krople deszczu wciąż jednak spadały, bijąc w szyby. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Nie obejrzałam się, wiedziałam, kto to. Poznałam go po zapachu i charakterystycznym brzmieniu jego oddechu. 

German przytulił mnie do siebie. Nie protestowałam, ale nie odwzajemniałam też uścisku. Czułam się wypruta z wszelkich emocji, chciałam tylko bez końca gapić się przez to okno. Deszcz nieco ustał, chmury zrobiły się jaśniejsze. Mój narzeczony wstał, a ja razem z nim. Obejmując mnie w pasie, otworzył drzwi balkonowe i wyszliśmy na taras. Podeszłam do barierki i spojrzałam w górę. Obserwowałam, jak wiatr rozwiewa chmury. Wzięłam głęboki oddech. Po burzy powietrze zawsze miało bardzo charakterystyczny zapach. 
W końcu, po wielu godzinach, zdobyłam się na to, aby spojrzeć na Germana. Najpierw tylko zerknęłam. Później zaczęłam patrzeć na niego bez przerwy. Dostrzegł mój wzrok i spojrzał mi prosto w oczy. Odwróciliśmy się do siebie i po prostu na siebie patrzyliśmy, trzymając mocno swoje dłonie. Jego palce były ciepłe. Twarz wyrażała spokój. Milczał. Wolałam nawet nie myśleć, jak wyglądałam z rozczochranymi oczami, podkrążonymi oczami i resztkami tuszu zaschniętego na policzkach. 
On jednak patrzył na mnie tak, jakbym była najpiękniejsza na świecie... Nie, jakbym to ja była całym jego światem. 
Tonęłam w jego brązowych oczach, myśląc tylko o tym, jak bardzo go kocham. Na twarz padło mi słońce. Spojrzałam w niebo i dostrzegłam, że na błękitnym już sklepieniu, pojawiła się tęcza. 
German uśmiechnął się do mnie smutno, po czym bardzo powoli ujął moją twarz w swoje dłonie, jakby sprawdzał, czy nie zaprotestuję. Ja jednak ani myślałam protestować. Poddałam mu się w całości. Zamknęłam oczy i pozwoliłam, aby mnie pocałował. Jego wargi delikatnie pieściły moje i wszystko inne straciło znaczenie. Liczył się tylko on.
"Tu sonrisa me enseñó, tras las nubes siempre va a estar el sol..."
_____________________________________________
Mamy rozdział 1111! 
No dobra, o jedną jedynkę za dużo - to nie "Moda na sukces"... Jeszcze nie. XD
Dziękujemy za uwagę, mamy nadzieję, że Wam się podoba.
Z góry dzięki za wszystkie komentarze - no i za cierpliwość. :-)
Un beso muy grande. ♥
J & B

4 komentarze:

  1. Przyjechałam z koloni a tu akurat rozdziałek, w poniedziałek :) Hah... Angelica i ... pogrzeb? kurde... Germangie jak zaaawszeee :) uczucia Angie pięknie ujęte. Cierpliwość? No wiesz... Nie bardzo. Ale co więcej pisać? Jak zawsze (choć bez Germangie to nie zawsze) super!
    No myślę, że next będzie szybciej ;p
    Jak zawsze z pozdrowieniami
    //~TheJuliett♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział:*
    Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudny rozdział. Czekam na next. - Emka
    Zapraszam do mnie http://storyismylifevioletta.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń