środa, 21 maja 2014

Rozdział 95

Rozdział 95.

- Angie! - zawołał zdumiony German. - Przecież sama wysłałaś mi SMS, że mam Cię odebrać z baru.
Przycisnęłam mocniej słuchawkę do ucha, pewna, że coś źle usłyszałam.
- Jak to wysłałam ci...
- No przecież mówię. A jednak w barze cię nie było, więc objechałem sąsiednie ulice i znalazłem cię w parku. Stałaś pośród jakichś pijanych gości i śpiewałaś na całe gardło hymn narodowy. Zawiozłem cię do domu, zostawiłem ci śniadanie i aspirynę. Rano jeszcze spałaś, więc pojechałem na spotkanie z Ramallo. Violi nic nie mówiłem, pewnie jest teraz w szkole.
- Czekaj, jak to w parku?! A co ja tam robiłam?!
- Śpiewałaś.
Zamilkłam na chwilę.
- Poczekaj, a gdzie są Brunhilda i Olga? - zapytałam.
- Olga jest na zakupach, jak co czwartek rano. A babcia... Pewnie gdzieś wyszła z tym starszym panem. Masz jeszcze jakieś pytania czy mogę wrócić do pracy?
- To wszystko... Dziękuję. To ja już pójdę do siebie - wymamrotałam zawstydzona.
- Tak chyba będzie najlepiej - odparł tylko mężczyzna i rozłączył się.
Zmarszczyłam brwi, powoli kojarząc fakty. Wciąż nie wiedziałam, gdzie jest moja torebka ani co robiłam pomiędzy wyjściem z klubu a spotkaniem Germana. To wszystko było niedorzeczne. Nagle coś sobie uświadomiłam - skoro SMS-a dostał mój szwagier, to Julio nie ma pojęcia, gdzie jestem. Zaklęłam pod nosem i popędziłam ku wyjściu.

Zapukałam delikatnie do drzwi mojego mieszkania. Klucze wsiąkły wraz z torebką. Błagałam w myślach, aby drzwi nie otworzył Javier. Na szczęście ten zaszczyt przypadł mojemu ukochanemu.
- Angie! - zawołał Julio na mój widok i uściskał mnie.
Ton, jakim to powiedział był tak różny od tego, którego używał German...
- Przepraszam, że nie zadzwoniłam. Napisałam ci SMS-a, ale wysłałam go pod zły numer. Byłam w barze, potem urwał mi się film, zgubiłam torebkę, ale wiadomość dostał ojciec Violetty i znalazł mnie w parku, obudziłam się rano w domu Castillo, w mojej starej sypialni, i tam była aspiryna, i... - mężczyzna ukrócił moje cierpienie i przerwał mi, po prostu mnie całując.
- Angeles... Bałem się o ciebie. Wiesz, że ze względu na mój... fach, nie powinnaś się sama włóczyć po imprezach.
Pierwszy raz odkąd otworzył mi drzwi, spojrzałam na jego twarz. Nie wyrażała gniewu. Wydawał się tylko zmartwiony i nieco... przerażony.
- Przepraszam - szepnęłam jeszcze raz i przytuliłam się do niego.
- No już, chodź. Zaczyna się nasza telenowela - odmruknął i zachichotał.
Uśmiechnęłam się i poszłam doprowadzić się do porządku.

- Cholera! Co ty sobie wyobrażasz?! Ona poszła do spowiedzi, żeby ksiądz, który jest przyrodnim bratem Ignacio, nie mógł powiedzieć ci o jej romansie z Horaciem! Jak możesz oskarżać Abelarda... Przecież on jest księdzem! - dobiegły mnie wrzaski z salonu, gdy tylko wyszłam z łazienki.
Rozbawiona weszłam do pokoju, gdzie zastałam przekomiczny widok. Mój ukochany wymachując pilotem groził jakiemuś facetowi w telewizorze, który wołał coś do ubranej dość prowokacyjnie kobiety.
- Ciszej, proszę - mruknęłam, wyłączając odbiornik. - Tu się ma kaca.
- Ej, no! - pisnął zawiedziony Julio. - Chcę w takim razie całusa na pocieszenie.
Przewróciłam oczami i pocałowałam go delikatnie. On zaraz wykorzystał okazję i pociągnął mnie koło siebie na kanapę. Właściwie, pociągnął mnie na siebie. Spojrzał na mnie przy tym wyzywająco. A więc to gra, tak? Uśmiechnęłam się kusząco i zaczęłam dobierać się do guzików jego koszuli. Mężczyzna przeczesał mi włosy dłonią, ale nie pocałował mnie. Teraz mój ruch. Niemalże zdarłam z niego koszulę i delikatnie musnęłam palcami jego nagą klatkę piersiową. Zbliżyłam jednocześnie swoją twarz do jego. Złodziejaszek wcale się tym nie przejął i bezczelnie pozbawił mnie swetra. Co za człowiek... Położyłam wyzywająco dłoń na jego brzuchu i uśmiechnęłam się niemal tak prowokacyjnie, jak ta kobieta w telenoweli. Mężczyzna zaśmiał się i pozbawił mnie bluzki.
- Kiedyś nie chciałaś mnie nawet przytulić, a teraz sama mnie rozbierasz, Angeles.
- Może kiedyś nie byłeś taki seksowny... - powiedziałam i parsknęłam ochrypłym, bezwstydnym śmiechem godnym samej Scarlett O'Hary.
Julio uniósł brwi i z westchnieniem mnie pocałował. Wygrałam tę bitwę. Rozchyliłam wargi, pozwalając, by nasze języki się zetknęły w romantycznym tańcu. Nagle mężczyzna przycisnął mnie do siebie energicznie, jakby cała jego siła woli gdzieś umknęła.
- W końcu się rozumiemy, Julio... - wyszeptałam.
Poczułam jak jego usta wyginają się w uśmiechu.
Przygryzłam lekko jego wargę, pozwalając, by kierowały mną emocje. Ilekroć całowałam się z Germanem, zawsze ktoś nam przeszkadzał. Tym razem nikt tego nie zrobi. Jesteśmy sami i to my wyznaczamy granice. Poczułam dłonie, które błądziły gdzieś w okolicach moich ramion. Nie wiem jak to się stało, ale pozbawiłam właściciela tych dłoni kolejnego elementu garderoby. Nasze pocałunki zdawały się trwać wiecznie.

Niespodziewanie przeszkodził nam dźwięk dzwonka do drzwi.
- Cholera - zaklął Julio i zaczął się pospiesznie ubierać.
Zorientowałam się, że mam na sobie tylko dżinsy. Ucieszyłam się, bo ostał się choć jeden element ubioru. Mój ukochany był w samych bokserkach, tak dla odmiany. Poczułam jak moje policzki oblewa czerwień. Ubrałam się szybko i pobiegłam otworzyć drzwi.
- Cześć, Angie. Zostawiłaś torebkę w moim samocho... - German urwał wpół słowa.
Rzuciłam szybko okiem na lustro w korytarzu. Miałam potargane włosy, koszulkę Julia założoną tył na przód i rozmazaną szminkę.
- Dziękuję - mruknęłam, odbierając swoją własność.
- Kto przyszedł, Angeles? - zawołał mój współlokator, wchodząc do korytarza.
On też nie wyglądał najlepiej. Jego włosy wyglądały jakby znalazły się w pobliżu oka cyklonu, a twarz zdobiły karmazynowe ślady pocałunków. Na szyi lśniła różowa malinka. Jakby tego było mało, był bez koszuli, w nie całkiem zapiętych spodniach.
- Ty musisz być German! - złodziejaszek wydawał się być wcale nie skrępowany tym, jak wyglądamy.
Wyciągnął dłoń w stronę mojego szwagra, a ten spojrzał na nią z niekrytym obrzydzeniem.
- Wieczorem Ramallo przyjedzie po Javiera - powiedział tylko i wyszedł.
Westchnęłam.
- Ci twoi znajomi są jacyś dziwni, nie zauważyłaś? - Julio zachichotał i zamknął drzwi.
- Dlaczego mu się pokazałeś? Wiedziałeś, że to on... - szepnęłam z wyrzutem.
- Bo jestem zazdrosny o ciebie, Angeles. I nie mogę patrzeć jak się do ciebie mizdrzą ci wszyscy goście.
Szturchnęłam go i usiadłam na kanapie. Mężczyzna usiadł obok i objął mnie delikatnie.
- Myślisz, że on zabierze...?
- Nie wiem, ale mam pomysł. Zadzwonisz potem do opiekunów Javiera i wszystko z nimi uzgodnisz. On nie może tak po prostu nam go zabrać. Nigdy na to nie pozwolę - szepnął, spoglądając mi w oczy. - A teraz, Angeles, co mogę zrobić, aby cię rozweselić?
- Opowiedz mi coś - poprosiłam.
- Co na przykład?
- Dlaczego jesteś złodziejem? - wypaliłam.
To pytanie chodziło mi po głowie od dłuższego czasu. Motocyklista zmarszczył brwi, ale po chwili zaczął mówić.
- To nie jest wesoła historia, Angeles. Czy naprawdę chcesz jej wysłuchać?
- Chcę!
- Widzisz, niektórzy dzielą innych na dobrych i złych. Różnych niczym czerń i biel. Nie zgadzam się z nimi. Każdy człowiek jest innym kolorem. Ty wydajesz się być złota... A może błękitna? W każdym razie, żył sobie kiedyś mężczyzna, którego można przyrównać do granatu. Nie był zły. Kradł, zabijał... Ale nie był... do końca zły. Miał syna i żonę. Kochał ich całym sercem. Owszem, czasem, kiedy przyszedł do domu pijany bił żonę, ale... Jego syn był do niego taki podobny... Kiedy chłopiec miał dziesięć lat, Hugon, bo tak miał na imię, nauczył go otwierać zamki. Maluch myślał, że to tylko zabawa. W wieku piętnastu lat Hugon zaprowadził go do swojego szefa. Prosił, aby przyjął go w ich szeregi. Kiedy młody o tym usłyszał, zbuntował się. Wściekły odepchnął ojca i uciekł. Nie wiedział, że jego tata uderzy głową jakąś zardzewiałą beczkę i... Wrócił do domu. Po kilku dniach on i jego matka dowiedzieli się, że Hugon umarł. Chłopak był w rozpaczy. Minęły jednak dwa lata - Julio zaczął gwałtownie oddychać. Już wiedziałam, że to on był tym piętnastolatkiem. - Śpiewałem w chórze, miałem dziewczynę... Pierwszy raz byłem naprawdę szczęśliwy. I wtedy... Szedłem ulicą po zmroku razem z Aurorą. Zaatakowali nas koło starej fabryki. Było ich kilkunastu. Dwóch mnie pochwyciło. Pozostali... Zgwałcili ją. Kilka razy. A potem po prostu zabili. Strzał między oczy. Mnie zaprowadzili do szefa. To był ten sam, dla którego pracował mój ojciec. Grożąc mi i mojej matce śmiercią, zmusił mnie do wstąpienia w ich szeregi. Kradłem dla nich auta. Czasami przypadkowo uruchomiłem alarm, albo... Zawsze obrywałem za to srogie baty - powiedziawszy to, mężczyzna odwrócił się do mnie plecami. Na jego nagiej skórze wyraźnie odcinały się szramy i blizny. Niektóre miejsca wyglądały, jakby ktoś pociął je czymś zardzewiałym. - Moja matka nie wiedziała, co się dzieje. Znikałem na całe dnie, nieraz i noce. Kiedyś nie wróciłem. Nie pozwolili mi. Dowiedziałem się potem, że oszalała z rozpaczy i wylądowała w zakładzie zamkniętym. Chciałem ją odwiedzić, ale było już za późno. Gang ją "sprzątnął". Za dużo wiedziała. Potem wszystko zaczęło się układać. Nie mieli mi już czym zagrozić. Przestałem kraść. I wtedy... Zobaczyłem cię z daleka na cmentarzu. Byłaś z Germanem na grobie siostry. Pokochałem cię od pierwszego wejrzenia. Szef to odkrył. Grożąc życiem twoim i twoich bliskich, kazali mi wrócić do kradzieży. I wtedy... Szłaś ulicą. Widywałem cię czasami i wiedziałem, jaka jesteś. Wiedziałem, że jeśli zacznę kraść na twoich oczach... A tam akurat stało to Porsche... Uderzyłem cię wtedy celowo. Zauważyłem, że obserwuje mnie jeden z... jeden z nich. Gdybym tego nie zrobił... Tak, uwierzyli na jakiś czas, że mi nie zależy na tobie. A potem... Sama wiesz. Przepraszam - szepnął na koniec i wyszedł z pokoju.
Siedziałam oniemiała. A więc to wszystko... Każdy cios znosił dla mnie. Dotknęłam policzka i odkryłam, że jest mokry od łez. Czułam się okropnie.

Minęło kilka minut zanim ochłonęłam. Gdy doszłam do siebie, wstałam i ruszyłam do kuchni. Julio siedział przy stole. Twarz miał schowaną w dłoniach. Delikatnie pogłaskałam go po głowie. Zadrżał.
- Zrozumiem, jeśli każesz mi się wynieść.
Usiadłam na krześle obok.
- Naprawdę myślisz, że ta historia jakoś zmieni nasze relacje?
- Angeles! Właśnie usłyszałaś, że jestem mordercą, ściga mnie mafia, która zabiła moją poprzednią dziewczynę, a ty... Czekaj, wszystko z tobą w porządku? Zaczynasz przypominać jakąś masochistkę rodem ze "Zmierzchu".
Zachichotałam.
- To nie ty byłeś temu wszystkiemu winny.
- Ale to ja cię narażam. Obarczam cię moimi kłopotami.
- "The world is too heavy, too big for my shoulders. Come take the weight off me now..." - zaśpiewałam cicho.
-  "Thousands of answers to one simple question. Come take the weight off me now..." - zamruczał w odpowiedzi.
Roześmiałam się cicho. Znał tą piosenkę.
- "Oh, I'm like a kid who just won't let it go. Twisting and turning the colours in rows. I'm so intent to find out what it is.  This is my rubik's cube. I know I can figure it out..." - nasze głosy brzmiały tak harmonijnie, gdy zakończyliśmy śpiewnie refrenu.
Ta chwila była jedną z najlepszych w moim życiu. Robiłam to, co kocham z mężczyzną, którego kocham.
- Muszę już iść, Angeles - powiedział złodziejaszek, gdy skończyliśmy.
- Chyba nie do... pracy?
- Tak - odpowiedział i uściskał mnie.
- Wrócisz? - spytałam opierając dłoń w okolicach jego brzucha.
- Oczywiście, że tak. Będę w domu za jakieś trzy godziny.
Cmoknęłam go delikatnie w usta. Julio uśmiechnął się i wyszedł.

Telefon zadzwonił cicho. Wyświetlacz informował, że dzwoni Ramallo. Zaklęłam w myślach i odebrałam.
- Cześć, Ramallo.
- Witaj, Angie. Pewnie się domyślasz, że rozmawiałem z Germanem...
- Zabieracie Javiera? - przerwałam mu.
- Angie... panienko... Widzisz, ojciec Violetty to, jak wiesz, nie tylko mój pracodawca. To także mój przyjaciel. Odebrał on chłopca po szkole i przywiózł do domu. Opowiedział mi wszystko.
Poczułam, że oczy mnie pieką. Ale nie zamierzałam płakać.
- Macie mnie teraz pewnie za kogoś wstrętnego... - szepnęłam, wyobrażając sobie obraz, który z pewnością nakreślił im mój szwagier.
- Cóż, pani Brunhilda... Tak. Ale ani ja, ani Olga nie zamierzamy cię osądzać. Dziecko... Skoro zdecydowałaś się na...eee... życie z kimś, to... To nie może być zły człowiek. Ale wiesz, że... German wychowując Violę, popełnił wiele błędów. Nie chce, abyśmy je powtórzyli. To wszystko go przytłacza. On za tobą tęskni.
- Więc wyżywa się, odbierając chłopcu radość, tak?!
- To nie tak. On nie lubi nie mieć kontroli. A teraz nagle... Pozwól mu na jakiś czas... Gdy dojdzie do siebie, Javier do ciebie wróci.
Zamilkłam.
- Masz rację. Chłopcu dobrze zrobi pobyt z tobą i Olgą. To w końcu wy jesteście jego opiekunami - westchnęłam.
- Ale ty zastąpiłaś mu matkę, Angeles. Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Ale... Porozmawiaj czasem z Violettą. Ona cierpi.
- Dziękuję. Obiecuję, że wkrótce się z nią zobaczę. Do zobaczenia.
Rozłączyłam się, wzdychając. Pomagam Germanowi odzyskać kontrolę. Julio ma rację. Coś jest ze mną nie tak. Właśnie, Julio. Spojrzałam na zegarek. Od jakiś dwóch godzin powinien być w domu. Zmarszczyłam brwi, starając się nie martwić.

Siedziałam na kanapie i wpatrywałam się w zegar na ścianie. Trwałam tak od ponad godziny. Dziwne, że to biedne urządzenie nie spadło jeszcze zawstydzone ze ściany. Było już po północy. A jego wciąż nie było. Dzwoniłam, ale nikt nie odbierał. Wszystko się sypało. Teraz, gdy już byłam szczęśliwa... Zacisnęłam dłonie. Paznokcie wbiły mi się w skórę, ale przyniosło mi to niespodziewaną ulgę.
- Boże, jeżeli istniejesz... Boże, proszę. Zwróć mi go... - powtarzałam to jak mantrę.
Nie wiedziałam do kogo kieruję tą dziwną modlitwę. Do Allaha, Buddy, Jahwe czy do Latającego Potwora Spaghetti? Ale czy to ważne? To nie była zbyt dobra chwila na rozważania religijne. Dzwonek do drzwi zabrzmiał niemal jak wystrzał w głuchej ciszy nocnej. Rzuciłam się, by otworzyć.
- Julio, gdzie ty by...
Słowa zamarły mi na ustach. Za drzwiami nie stał mój ukochany złodziej. Byli to dwaj policjanci.
- Angeles Saramego? - zapytał ciemnowłosy.
- Tak...
- Chodzi o pana Julio Ladróna.
Serce mi zamarło. Znałam już dalszy przebieg tej rozmowy. Maria. Gdy umarła było tak samo. Przyszli we dwóch.
- Co się stało?
- Został postrzelony. Zmarł w szpitalu. Zanim stracił przytomność prosił, aby panią poinformować - odpowiedział policjant.
Jego kolega spojrzał na mnie pocieszycielsko.
- Przykro nam - mruknął. - Czy wie pani o jakiejś jego rodzinie? Kimś, kogo należałoby jeszcze powiadomić?
- On... on był sam... - głos mi się załamał.
Mężczyźni powiedzieli coś jeszcze i wyszli. Nie zrozumiałam z tego ani słowa. Nogi ugięły się pode mną. Opadłam na krzesło. Nie chciałam w to wierzyć. To nie mogła być prawda. Nie on. Nie teraz. 
Julio. Przecież tak wiele przeżył. Wyszedł z tylu obsesji. Nie potrafiłam wyobrazić sobie, że jedna kula mogła tak po prostu... pozbawić go życia. Ukryłam twarz w dłoniach i poczułam, jak do moich oczu zaczynają napływać łzy. To była moja wina. Przecież mogłam to przewidzieć. Nie powinnam pozwolać mu wyjść. Byłam wściekła sama na siebie. Wściekłość łączyła się z bólem, tworząc wybuchową wręcz mieszankę. Siedziałam, nie potrafiąc zebrać myśli. To zwyczajnie do mnie nie docierało. Jeszcze niewiele ponad godzinę temu miałam go przy sobie. Całowaliśmy się, śpiewaliśmy. Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że odszedł i już... nie wróci. Że opuścił mnie już na zawsze. Akurat teraz, gdy tak bardzo go potrzebowałam. Jego melodyjny głos, jego ciepłe ramiona, jego czułe pocałunki. Jego miłość, jego radość, jego zrozumienie, jego poczucie humoru, jego cierpliwość. Nie zasługiwałam na wszystko, co mi dawał. Los mi go odebrał. Nie wierzyłam w to. Znów czułam się jak po śmierci siostry. Znów dręczyło mnie poczucie, że to ja powinnam zginąć. Łzy przeciekały mi przez palce i z głuchym stukotem spadały na podłogę. Nikt ich nie otarł z moich policzków. Nikt mnie nie pocieszył. Nikt mnie nie rozbawił. Jedyna osoba, która to robiła... była martwa.

Około czwartej nad ranem do bólu i wściekłości dołączył strach. Z przerażeniem rozglądałam się pokoju, wyszukując postaci w cieniu. Miałam wrażenie, iż oni mnie otaczają. Zmarli. Najcichszy dźwięk sprawiał, że podskakiwałam. Tonąc we łzach, skuliłam się na kanapie i zacisnęłam szczękę, by nie zacząć krzyczeć. Niemal czułam macki śmierci na swoim gardle.
- Czyżbyś się bała, Angeles? - rozległ się drwiący głos.
Z cienia wynurzył się Piotruś Pan. Jak zwykle ubrany w zielony strój, jak zwykle bezczelnie uśmiechnięty...
- Czego chcesz?! - zawołałam dziwnie wysokim głosem.
- Angeles. Tak do ciebie mówił, prawda? Szkoda, że nie żyje. Lubiłem go. Miał w sobie coś z dziecka.
W jego diabelskich oczach błysnęły ogniki.
- Odejdź, proszę... - wyszeptałam.
On zamiast potulnie zniknąć, usiadł koło mnie po turecku.
- Nie wiem czy wiesz, ale kiedy umrze dziecko, to ja przeprowadzam je na drugą stronę. Żeby się nie bało.
- Nie bało? Ciebie? No tak, kto by się ciebie bał - zakpiłam.
- Angeles, proszę... Jestem tu, aby ci pomóc.
- TY?! A niby dlaczego? Do tej pory zadbałeś jedynie, abym pozostała bez pracy.
- Dbam o to, aby wciąż było w tobie dziecko. Kiedy Julio żył... Nie pojawiałem się. On dbał o to za mnie. Teraz znów ja muszę się tym zajmować, Angeles - powiedział powoli, uśmiechając się szeroko.
Zamknęłam oczy.
- Odejdź.
- Zniknę, owszem. Ale wiesz, że wrócę.
Gdy uchyliłam powieki, jego już nie było. Westchnęłam. Mój świat się walił. Był jak domek z kart podczas wichury. Wtuliłam twarz w poduszkę. Była przesiąknięta zapachem mojego złodziejaszka. Wciągnęłam powietrze i łkając usnęłam.

Obudziły mnie nikłe promienie słońca, wdzierające się do pokoju i padające na moją udręczoną twarz. "Już się nie mogę doczekać tostów w wykonaniu Julia" - pomyślałam. Po chwili uświadomiłam sobie, co się wczoraj zdarzyło. Zniechęcona wstałam i sięgnęłam po telefon. Urządzenie poinformowało mnie, że nie odebrałam kilku połączeń. Dostałam też SMS-a z zakładu pogrzebowego "Martwiak i spółka" z informacją o pogrzebie, który miał się odbyć wieczorem. Nagle uświadomiłam sobie, że muszę poinformować Javiera. Z ciężkim sercem wzięłam prysznic, ubrałam się i wyszłam z domu. Pomimo, że od wczorajszego popołudnia nic nie jadłam, nie czułam głodu. Mijałam kolorowe ulice miasta, tłumy szczęśliwych ludzi... Miałam wrażenie, że nigdy nie dotrę do celu. W końcu stanęłam przed okazałą willą Germana. Z determinacją nacisnęłam dzwonek. Nigdy wcześniej nie dzwoniłam, zawsze po prostu wchodziłam. Poczekałam spokojnie aż Olga wpuści mnie do środka.
- Angie, kochanie! Dawno cię nie było! Wyglądasz jak kupka nieszczęścia! - zawołała, gdy weszłam.
- Ach, Olgita! - wykrztusiłam i przytuliłam się do kobiety.
Nie wiem co spowodowało tą nieoczekiwaną potrzebę bliskości. Przecież całą drogę obiecywałam sobie, że będę twarda, zimna.
- Pamiętasz tego mężczyznę, którego spotkałyśmy kiedyś przed sklepem? Miał na imię Julio... - zaczęłam.
- A, tego przystojnego człowieka! On ci coś zrobił? I jak to "miał" na imię... Czy on...? Och, skarbie!
Nie odpowiedziałam. Zacisnęłam powieki, starając się nie rozpłakać.
- Panienka Angie! Czy coś się stało? - do pokoju wszedł Ramallo.
- Gdzie jest Javier? Muszę mu powiedzieć coś bardzo ważnego - powiedziałam szybko.
- W kuchni...
Nie traciłam czasu na puste słowa. Rzuciłam mężczyźnie smutne spojrzenie i weszłam do wskazanego pomieszczenia.
- Angie! - zawołał chłopiec na mój widok.
- Muszę ci coś powiedzieć, młody - zaczęłam nieporadnie.
- Czy coś się stało? - Javier spojrzał na mnie z lękiem.
Oczy dziecka, w których błyszczy strach. Czy istnieje coś smutniejszego?
- Chodzi o Julia. Widzisz, on... Nie żyje - powiedziałam prosto z mostu.
Ach, tak. Istnieje. Oczy dziecka, w których lśnią łzy. Nie mogłam tego wytrzymać. Rozpłakałam się. Przycisnęłam chłopca do piersi. Tylko z nim mogłam dzielić ten ból.
- Ja- jak to się stało? - wyjąkał maluch, łkając.
- To nieważne. On... był bohaterem... i zginął... jak bohater - szlochałam.
Nasze łzy mieszały się. Ktoś wszedł do kuchni, ktoś próbował coś powiedzieć... Ale nie obchodziło mnie to. Ból, który oboje odczuwaliśmy był straszniejszy.
- Pogrzeb... Odbędzie się o dziewiętnastej. Na cmentarzu koło... koło kościoła pod wezwaniem św. Jakuba... - wykrztusiłam.
Chłopiec zacisnął palce na mojej koszuli. Delikatnie się odsunęłam.
- Co tu się dzieje? - zapytał German, który dosłownie zmaterializował się koło nas.
Nie odpowiedziałam. Nie zasługiwał na to. Pogłaskałam malucha po głowie, ucałowałam jego wilgotne od łez policzki i wyszłam.

Ludzie w parku przyglądali mi się. No tak, byłam cała we łzach, które zmyły makijaż, miałam na sobie pomiętą bluzkę... Usiadłam na ławce i schowałam twarz w dłoniach. Czułam się jak Atlas, dźwigający na barkach cały ciężki świat. Wtem przypomniałam sobie, że jest ktoś, kto może mi pomóc. Złapałam pośpiesznie telefon i wybrałam numer do poradni doktora Fidela.
- Poradnia psychologiczna, doktor Conrado Fidel, słucham? - wyburczała recepcjonistka.
"Jak zawsze miła" - pomyślałam sarkastycznie.
- Dzień dobry, Angeles Saramego z tej strony. Czy mogłabym się umówić na wizytę?
- Doktora nie ma. Wyjechał na tydzień - oznajmiła sucho kobieta.
- Rozumiem, dziękuję - odpowiedziałam i rozłączyłam się.
Nie ma go. Moja jedyna deska ratunku jest nieobecna. Poczułam zbierającą się we mnie agresję.
- Cholera! Cholera, cholera, cholera! - zaczęłam wołać.
Każdemu słowu towarzyszyło kopnięcie w ławkę. Jakieś bawiące się obok dziecko spojrzało na mnie przestraszone. Westchnęłam. Jakby tego było mało, w oddali dostrzegłam Blasa i Jackie wtulonych w siebie tak, że przypominali bliźnięta syjamskie. Na szczęście mnie nie zauważyli. Szybko wstałam i ruszyłam w stronę domu.

Kościół pod wezwaniem św. Jakuba był olbrzymią świątynią ze strzelistymi wieżami. W środku nie było wielu gości. Przyszłam ja, Javier z Olgą i Ramallem, Brunhilda i Benedict Cromwell (a jakże) oraz dwóch obcych mężczyzn. Pozostali ludzie, których zaprosiłam, wymówili się pracą. Chłód panujący w budynku sprawił, że dostałam gęsiej skórki. Od śmierci Julia minęła ledwie doba. Policja dokonała już sekcji zwłok i wydała pozwolenie, ale... To wszystko działo się tak szybko. Wczoraj rano byliśmy jeszcze razem, a dziś wieczór go chowam...
Moje rozmyślania przerwała smętna muzyka, która dochodziła z organów. Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się. Stałam przed trumną Julia. Była otwarta. Miał zamknięte oczy, ubrany w ciemny garnitur wyglądał jakby spał... Brakowało tylko jego zawadiackiego uśmiechu. Pragnęłam, aby dokonał się cud. Aby Julio zbudził się, przytulił mnie do siebie i... powiedział, że już zawsze będzie ze mną. Nigdy nie dałabym mu odejść. Wciąż błagałam w myślach Boga, aby wrócił go do mnie. Dotknęłam jego dłoni. Była taka zimna. Martwa. Straciłam wszelką nadzieję. Już nic nie mogło przywrócić go na ten świat. Pojedyncza łza kapnęła na jego ramię. Tak gorąca w porównaniu z chłodem bijącym od jego nieruchomego ciała.
Nie docierało do mnie żadne z "wielce podniosłych" słów, które wypowiadał ksiądz nad jego trumną. Jedyne, co czułam to żal. Żal i bezsilność. Nie mogłam nic zrobić.
- Nieznane są wyroki boskie - zakończył kapłan znudzonym tonem.
Nagle coś do mnie dotarło - jego to nie obchodziło. Był to jeden z setek, a może tysięcy pogrzebów, jakie musiał w życiu odprawić. Nie miał pojęcia, co czułam. Nie miał pojęcia, co czuli ci wszyscy ludzie, którzy żegnali swych bliskich.
Trumna została zamknięta. Czterech mężczyzn uniosło ją na barkach w górę. Przed nimi szedł ksiądz, a za nimi niedługi pochód. Łzy strumieniami ciekły po mojej twarzy, chociaż obiecywałam sobie, że będę silna. W pewnym momencie poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Nie odwróciłam się, lecz przyspieszyłam kroku.
Po chwili znaleźliśmy się w miejscu, gdzie pochowany miał być mój ukochany. Ogromny dół, w którym miała znaleźć się trumna był przerażający. Julio miał spocząć pod ziemią, w jej ciemnej, odległej głębi...
Nikt nie wygłosił przemowy. Powinnam zrobić to ja, ale po prostu nie byłam w stanie. Żadne słowa nie opiszą tego, jakim był człowiekiem. Żadne słowa nie wyrażą tego, jak mocno go kochałam i jak bardzo będę za nim tęskniła.
Gdy zasypywano dół ziemią rozległy się pojedyncze szlochy. Po chwili jednak cmentarz wypełnił przeraźliwy, pełen żalu płacz. Należał... do mnie. Płakałam i nie potrafiłam przestać. Łzy strumieniami ciekły po moich policzkach, kapały na ziemię, moczyły mój czarny strój. Tak bardzo nie chciałam oddawać go niebu. Tak bardzo chciałam mieć go przy sobie. Wciąż nie docierało do mnie, że odchodzi. Że nie zobaczę go już nigdy.
Uciekłam. Zbiegłam z pogrzebu zapłakana, nie bacząc na to, że jeszcze się nie skończył. Gdy w końcu się zatrzymałam, byłam w parku. Opadłam na ławkę i płakałam wniebogłosy. 
- Angie - usłyszałam nagle czyjś głos, ale przekonana, że mi się wydawało, nie zwróciłam na to uwagi. Po chwili zawołanie powtórzyło się. 
Poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. To był Javier. Próbowałam się uspokoić i wykrztusić cokolwiek, jednak kolejne łzy uniemożliwiały mi to.
- Angie, Angie, proszę nie płacz już. Wiem, jak się czujesz... ja czuję to samo! Ale nie możesz płakać. Zapomniałaś? Duże dzieci nie płaczą, tak?
Widząc, że nie mogę przestać szlochać, Javier kontynuował.
- No już, Angie. Przestań płakać. Przecież jeżeli ty będziesz się rozklejała, to co ze mną? Kto ma być dla mnie wzorem do naśladowania, no kto? Wiesz, że mi też go brakuje. Ale musimy być silni. Oboje. 
Spojrzałam na Javiera i próbując obetrzeć dłonią łzy z twarzy, przytuliłam go do siebie. Chłopiec odwzajemnił uścisk. Po chwili podał mi chusteczkę.
- Javier, jesteś takim dzielnym, małym rycerzykiem. Tak bardzo jestem z ciebie dumna. I wiem, że Julio... on też byłby. I masz rację, muszę się uspokoić - wykrztusiłam po chwili. Ale.. potrzebuję teraz... pobyć przez chwilę sama. Idź do domu, proszę - powiedziałam, ocierając łzy chusteczką i podając mu klucze do mieszkania.
Sama, pokrzepiona nieco słowami malca postanowiłam udać się gdzieś, gdzie mogłabym odreagować.

Kilka minut później byłam już w kościele pod wezwaniem św. Marcina. Kościół to pierwsze miejsce, jakie w tych okolicznościach przyszło mi do głowy. Wybrałam jednak inny niż ten, który zorganizował pogrzeb Julia. Nie chciałam więcej natknąć się na tamto wnętrze czy tamtego melancholijnego księdza... To wszystko tak boleśnie przypominałoby mi o moim złodziejaszku... 
Czarna jak smoła tarcza zegara wskazywała godzinę dziewiętnastą trzydzieści. O tej porze nie odbywają się już zwykle żadne msze. W budynku panowała grobowa cisza, którą przerywało jedynie tykanie zegara i słyszane co jakiś czas szepty jakiejś staruszki, pogrążonej w modlitwie. Zaczęłam się przez chwilę zastanawiać, czy się uciec, jednak nie poddałam się. Wiedziałam, co muszę zrobić. Podeszłam do jednego z konfesjonałów, uklęknęłam i powziąwszy głęboki oddech, odezwałam się. 
- Niech będzie pochwalony...
Mój głos drżał nieco. Spowiedź zawsze budziła we mnie swego rodzaju przerażenie. Coś jak wizyta u psychologa. Całkiem obcemu człowiekowi miałam powierzyć wszystkie moje tajemnice, nie ukrywając niczego. Nigdy nie przywiązywałam szczególnej wagi do tych wszystkich kościelnych formułek, więc postanowiłam mówić bez ogródek. Chciałam też maksymalnie oddalić sakralną formę tej spowiedzi. Potrzebowałam po prostu z kimś porozmawiać. 
- Ja... Nawet nie wiem od czego zacząć - poczułam jak do moich oczu znów cisną się zły, jednak nie chciałam po raz kolejny się rozpłakać. - Nie wiem, czym... zgrzeszyłam... czym zasłużyłam sobie na to wszystko, co mnie spotyka. Najpierw mój poprzedni związek... nieudany związek z moim... szwagrem - poczułam nieprzyjemne uczucie w brzuchu. Czy to aby na pewno nie był grzech? - Ja... To były mąż mojej siostry, lecz ja... kochałam go. Ale skończyłam z tym - dodałam szybko. - Wiem, co sobie teraz myślisz... co ojciec sobie teraz myśli... jakim człowiekiem mogę się nazywać? Jaki człowiek odbiera męża własnej siostrze... Problem w tym, że ja... nie odebrałam go jej. Ona... odeszła. Zmarła wiele lat temu. A ja po prostu się zakochałam. Zakochałam się bez pamięci. Ale... mówiłam chyba o czymś innym. Otóż... po zerwaniu z Germanem. Tak ma na imię. On. Mój szwagier... Po zerwaniu z nim nie byłam długo sama. Znalazłam sobie kogoś innego. A może to on znalazł mnie. Miał na imię Julio. Miał. Dziwnie mówić o nim w czasie przeszłym, ale on... nie żyje. Został postrzelony. Wczoraj. Był... złodziejem samochodów. Ale to nie tak! Był dobrym człowiekiem. Bardzo mnie kochał tak samo jak ja jego. Nie mogę pogodzić się z tym, że więcej go nie zobaczę. Tak strasznie tęsknię. Na dodatek mam dziecko pod opieką. Nie jest moje, to... siostrzeniec mojej... znajomej. Dużo by mówić. Nie wiem, czy jestem w stanie zapewnić mu takie warunki życia, na jakie zasługuje. Nie wiem, czy po tym wszystkim będę potrafiła darzyć jeszcze kogoś miłością. Co ojciec o tym wszystkim myśli? Czy jest szansa, że... Bóg znajdzie dla mnie przebaczenie?
Spuściłam głowę i czekałam. Nie wiem, dlaczego szukałam wytłumaczenia moich problemów w kościele, w wierze, której czasami sama przestawałam ufać... Prawda jest taka, że zrobiłabym wszystko, aby móc być znów z Juliem. A że nie mogłam... Wiedziałam, że muszę najzwyczajniej zrobić wszystko, aby o nim zapomnieć. 
Nie usłyszawszy odpowiedzi, zaczęłam się bać. Co jeżeli nie zasługuję nawet na to, żeby kapłan się do mnie odezwał? Może aż tak zatkało go moje postępowanie? A może oni zawsze tak długo się namyślają, zanim coś powiedzą? Chcą dobrze przemyśleć swoje słowa... Albo Bóg... ... może czekają na połączenie z nim? Ma słabe WIFI.
Po kilku minutach ciszy, zrobiłam się nerwowa. W końcu nie wytrzymałam i zajrzałam przez okienko do wnętrza konfesjonału. Czerwony fotel wyglądał na wygodny, jednak nikt na nim nie siedział. Zaklęłam pod nosem, jednak zaraz skarciłam się za to. Przed chwilą byłam u spowiedzi... Albo i nie.
Zirytowana wstałam od pustego konfesjonału i skierowałam się do wyjścia, gdy nagle usłyszałam kroki.
- Niech będzie pochwalony...
Odwróciłam się gwałtownie. Spomiędzy tylnych ławek szedł w moją stronę ksiądz. Westchnęłam i przyjrzałam mu się. Nie był młody, musiał mieć około pięćdziesięciu lat. Ciemne włosy opadały mu na kark, twarz porastał kilkudniowy, siwy zarost. Nie należał do najprzystojniejszych - ani wychudzona twarz, ani niski wzrost nie przydawały mu uroku. W prawej dłoni trzymał laskę, w lewej zaś Pismo Święte.
- Dzień do... Szczęść Boże - poprawiłam się w porę.
Kąciki ust mężczyzny zadrgały, a zmarszczki lekko się pogłębiły.
- Co cię sprowadza? - zapytał wesoło.
Mówił z lekkim akcentem.
- Przyszłam... Chodzi o to, że... Nie mam się do kogo zwrócić. Chciałam z kimś porozmawiać - wydusiłam w końcu.
- Wobec tego chodźmy na plebanię, proszę. Zrobię herbatkę - odpowiedział ksiądz, unosząc lekko brwi.
Następnie z zadziwiającą jak na kulejącego mężczyznę energią odwrócił się i ruszył naprzód. Nie pozostało mi nic innego, jak pójść za nim.

Plebania mieściła się niedaleko kościoła. Niewielki budynek z czerwonej cegły, niemalże całkowicie tonący w objęciach bluszczu, wyglądał na całkiem zadbany. Wnętrze nie było jednak zbyt interesujące. Zielone ściany i drewniane podłogi zdawały się być tylko dodatkiem do wszechobecnych obrazów sakralnych. Minęliśmy kuchnię, w której jakaś kobieta coś zawzięcie kroiła. Mimowolnie przełknęłam ślinę, starając się powstrzymać napływające do oczu łzy. Ten obraz tak bardzo przypominał mi Julia... W końcu dotarliśmy do małego pomieszczenia o błękitnych ścianach. Stały tu dwa eleganckie fotele, stolik do kawy, biurko oraz olbrzymi regał z książkami. Nad stolikiem wisiał obraz przedstawiający Matkę Boską z małym Jezusem na rękach.
- Rozgość się - powiedział ksiądz, wskazując mi fotel. - Ja tymczasem pójdę po herbatę.
Zdumiona zachowaniem mężczyzny, usiadłam posłusznie we wskazanym miejscu. Po chwili gospodarz wrócił, dzierżąc w rękach tacę.
- Wybacz, ale filiżanki są nieco wyszczerbione. Porcelana jest dość krucha, a kiedy ktoś ją co rusz upuszcza... Zawsze jakaś wypada komuś z ręki na spotkaniu koła różańcowego. Niektóre dyskusje są naprawdę emocjonujące... Ale proszę, nalej sobie i opowiadaj. Możesz zacząć od tego, jak się nazywasz. To nieco ułatwi nam rozmowę.
- Angeles Saramego, ojcze - powiedziałam szybko, przypominając sobie o dobrych manierach.
- Mów mi po imieniu, proszę. Z tego co wiem, nie jestem niczyim ojcem - mruknął, uśmiechając się szeroko. -  Jestem ksiądz Robert Oscuro.
- Bardzo mi miło - odparłam i pociągnęłam łyk herbaty z wyszczerbionej filiżanki.
- Przejdźmy jednak do rzeczy. Opowiadaj, proszę.
Niemal zupełnie czarne oczy Roberta zdawały się przewiercać mnie na wylot. Kolejny raz moją uwagę zwróciła moc, jaką wywierało na mnie użyte przez niego słowo "proszę". Sprawiało, iż robiłam to, o co prosił zupełnie bez sprzeciwu. Powoli opowiedziałam księdzu całą historię, zaczynając od pierwszego spotkania Julia, kończąc na mojej ucieczce z pogrzebu. Podczas opowieści łzy płynęły mi z oczu gęstymi strumieniami. Gospodarz raz po raz podsuwał mi pudełko chusteczek. Kiedy skończyłam, Robert zamknął oczy i milczał. Siedzieliśmy tak w ciszy przez dłuższą chwilę. Już zaczynałam sądzić, że przysnął, kiedy nagle zaczął mówić.
- Jak myślisz, czy twój ukochany trafił do piekła, czy do nieba?
- Nie wiem - wymamrotałam zdumiona. 
Oscuro pokręcił głową.
- Tu nie chodzi o to, że nie wiesz. Ty nie wierzysz. I nie mówię tu o twojej religijności. Ty nie wierzysz w szczęście. Gdy byliście razem nieustannie myślałaś o swoim związku, analizowałaś go, myślałaś czy się uda. Nie potrafiłaś tak po prostu uwierzyć. A szczęście i wiara są nierozłączne. Żeby być szczęśliwą, musisz uwierzyć, że taka będziesz.
- Przepraszam, ale jaki to ma związek z niebem i piekłem? - przerwałam mu.
Ksiądz uśmiechnął się.
- Ogromny i żaden jednocześnie.
Zaczynałam powoli odnosić wrażenie, że Robert po prostu ze mnie kpi.
- Nie wiem w sumie po co tu przychodziłam. Co ksiądz może wiedzieć o stracie ukochanego... - warknęłam.
Zaraz jednak pożałowałam tych słow. Twarz Oscuro zbladła, a jego oczy zaczęły niezdrowo błyszczeć. Zgiął się, jak człowiek, który otrzymał silny cios w brzuch. Nozdrza gwałtownie mu się rozszerzyły, a dłoń zacisnęła się na lasce.
- Przepraszam - wyszeptałam.
- Nic się nie stało - odparł, oddychając ciężko.
- Ty też masz smutną historię. Czy... czy ty też kogoś straciłeś?
- Tak, utraciłem ją. Ale nie mówmy już o tym. Nie dzisiaj, proszę - znów uderzyłam mnie siła, którą miało słowo "proszę" w jego wypowiedzi.
Pokiwałam żałośnie głową.
- Proszę, doradź mi co teraz powinnam zrobić.
Mężczyzna uśmiechnął się. Byłam pod wrażeniem, jak szybko potrafił zmieniać wyraz twarzy.
- Powinnaś iść do domu i się położyć, bo jest już dziesiąta. Jutro rano możesz znowu przyjść, wspólnie pójdziemy na grób Julio. Lub wypijemy herbatę, jak wolisz. Możesz też przyjść na poranną mszę, która jest jutro o dziewiątej. Chyba, że nie chcesz przychodzić.
- Masz rację, przepraszam, zasiedziałam się. Na mnie już pora - powiedziałam. - Przyjdę jutro, jeśli to nie będzie kłopot.
- Ależ skąd. Ta rozmowa była bardzo interesująca. Niech Bóg ma cię w opiece - dodał mężczyzna odprowadzając mnie do drzwi.
- Dziękuję - powiedziałam tylko i wyszłam.

Ulice miast pogrążone były w ciemnościach. Ale ja nie bałam się. Wciąż czułam ciężar bólu, który niemalżmnie przygniatał. Rozmowa z Robertem przyniosła mi częściowe ukojenie, choć ekscentryczny ksiądz wciąż pozostawał dla mnie zagadką. Julio na pewno by go polubił. On wprost uwielbiał takich otwartych ludzi. Uwielbiał. Tak. Zdecydowanie, dziwnie mówić o nim w czasie przeszłym... 
Wciąż nie docierało do mnie, że odszedł.
_______________________________________
Pozostajemy w żałobie po śmierci naszego złodziejaszka. Tak przykro.
Nowa postać - ksiądz Robert w akcji. XD
Dziękujemy serdecznie za przeczytanie. 
Czekamy na groźby. ;D


R.I.P Julio Lardón.




















Besitos para todos. ♥
J & B

24 komentarze:

  1. Bezlitosne jestescie. Sama mialam lzy w oczach, nie wiem, czy to urok dzisiejszgo dnia, czy rozdzialu, ale tak bylo. Zakladam, ze ksiadz jest autorstwa B. XD Fajno, fajno. Zal Julia,zaczynalam go lubic. Takze ten.. powinnam napisac cos madrego, ale nie mam sily, wiec moze po prostu - bardzo mi sie podobalo, z niecierpliwoscia czekam na next. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam XD Dzięki za miłe słowa. Skąd wiesz, że to moja, że tak powiem, postać? :D Również pozdrawiamy :D ~B

      Usuń
  2. Julioooooo :(( niee nieee xD. Rozdział bardzo religijny :D Ale i tak supcio

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski rozdzial! Zawsze staralam sie nie lubic Julio. Chcialam byc wierna mojej ukochanej parze Germangie. Dzisiaj jak przeczyyalam o smierci Julio to plakalam jak male dziecko. Nawet nie wiem kiedy zaczelam go lubic. Biedna Angie wszystkich traci. Ja mam podobnie tylko u mnie jest to raczej przeprowadzka w dalekie miejsce a nie smierc. Takiego obrotu spraw to sie nie spodziewalam. Czemu go zabilyscie? Czym wam ten biedny zlodziejaszek zawinil?! Nadal mam lezki w oczach. A jak zobaczylam ze dodalysciee rozdzial byla przeogromna radosc. Prosze jak to wszystko szybko moze sie zmienic. Chce was poinformowac ze nieogladalam czesci top szefa by przeczytac rozdzial. I bylo warto opuscic (teleturniej?) i przeczytac. Rozial cudowny, fantastyczny, pomyslowy, wspanialy i wogole najlepszy!!! ( za wszelkie bledy przepraszam ale jestem na telefonie). :-* .dodajcie szybko nexta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy :) Nie martw się Angie znajdzie jeszcze szczęscie :D

      Usuń
  4. Uwielbiam i nienawidzę was równocześnie. DLACZEGO JULIO?! Jejku, a ja go tak polubiłam. :( Jesteście okrutne, foch forever. Robert wydaje się spoko. Za to, że zabiłyście Julia, macie sprowadzić znowu Germangie! (Przynajmniej coś na pocieszenie będzie).
    Dziękuję za uwagę i czekam na następny rozdział.
    I ma być bardziej wesoły, inaczej was znajdę i zadźgam na śmierć! ;-;
    Lovki i kiski, pozdrawiam. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Julio był idealny :D Nie dało się go inaczej pozbyć :D Ach, dobrze, Germangie jako pokuta :D Będzie wesoły...Chyba XD Dzięki za miłe słowa (i groźby) :D ~B

      Usuń
  5. Przyznać się, która wpadła na pomysł zabicia Julia?! Zabiję...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie żebym to była ja (ależ skąd), ale po co obwiniać tak tą biedną osobę schowaną za niepozorną literą z początku alfabetu? :D

      Usuń
  6. No to ja zabieram się za robienie czarnej wstążeczki. Chociaż wiedziałam, że w końcu zaliczy kill'a, jak inaczej można się pozbyć faceta idealnego? To zabawne, że fani OUAT widzą tyle aluzji związanych z tym serialem. Mi się najbardziej podobały wyszczerbione filiżanki (Bella chodzi na koło różańcowe?!) i oczywiście słowa Angeles do Javiera: "On... był bohaterem... i zginął... jak bohater". A tak poza tym, to zgadnijcie jak wam wyszedł rozdział? Macie do wyboru trzy z podanych odpowiedzi: fantastycznie, genialnie, geniastycznie. Podpowiem, że tylko trzy z nich są poprawne.
    .Nie wiem czy ucieszycie się z mojego komentarza, nie napisałam żadnej sensownej groźby... Jednak to prawda, zuy ze mnie człowiek.
    Czekam na next'a z dużą ilością Rumpla... znaczy się księdza.
    PS Domyślam się kogo stracił nasz nowy bohater i już mu współczuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam Cię :D Znalazłaś aluzje :D Tak, Bella chodzi na kółko. Z takim księdzem, to trudno nie chodzić... Na kółko znaczy XD Dzięki za miłe słowa... O nie, nie ma groźby! Co teraz?! Już ja zadbam o wystarczającą ilość księdza :D Ciekawe, czy zgadniesz XD

      Usuń
  7. Cudny rozdział ;)
    Szkoda Julio...
    Najlepsze zdanie "On był bohaterem...i zginął jak bohater" :D
    Rozdział długaśny :P
    Mam nadzieję że szybko pojawi się next :)
    Zapraszam do mnie:

    http://zapach-sosny.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :D Za piękne słowa podziękujmy Skai :D

      Usuń
  8. Wiecie co? Po prostu mnie zatkało. Nie wiem jak ubrać w słowa swoją opinię. Serio...
    Może zacznijmy od tego, że zaczęło się tak beztrosko. Angie poszła sobie z domu Germana i wróciła do Julio który nie był zły a zmartwiony. Później ich "igraszki" po czym smutna opowieść. Tak im razem dobrze i w ogóle.. Później Julio idzie do "pracy" i nie wraca. W głowie huczy pełno teorii co się moglo stać lecz jednak z nich jest głośniejsza niż reszta. Dzwonek do dzwi - Julio? Niee... to by było zbyt proste. Policjanci. Staram się wymyślić coś inego. Może go tylko złapali czy coś lecz to nie potwierdza się. To jednak ta najgłośniejsza myśl. Julio nie żyje.Później tylko łzy, powiadomienie Javiera o śmierci i pogrzeb. Do tego moementu towarzyszyły mi łzy. Serio. Poryczałam się. Wiedziałam, że Julangie prędzej czy później dobiegnie końca ale nie miałam pojęcia, że w tak dramatyczny sposób.
    (Wszystko co napisałam do tej pory wymawia się w języku który własnie wymyśliłam: ZABIĘ WAS ZA TO!! ;-;)
    No Angie teraz będzie zarywać do księdza (Anbert ;3) hehehe hehe he.... nie no. Chciałam rozluźnić atmosferę ale mi nie wychodzi :c
    Pod względem technicznym (że tak to dziwnie ujmę) rodział jest świetny. Nawet więcej. Chyba najlepszy na tym blogu no ale smutny jak cholera noo :///
    Chyba nie mma nic więcej na napisania więc czekam na następny rodział. Oby był tochę bardziej szczęśliwy (Bo Julio zmartwychwstanie. Prawda?!?!?) niż dotychczas :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za tak cudowny koment :D Kurczę, powrót Julio kusi... :D Będzie się bił z księdzem o Angeles czy coś XD Nie no, wróćmy do rzeczywistości. :D

      Usuń
  9. Jezu, ten rozdział jest idealny! Widać, że połączyłyście siły - widać, że pisałyście go razem, bo jest w nim po trochu z obu z was. Serio genialny! Śmierć Julia tak pięknie opisana i taka smutna jednocześnie. Ta opowieść, romantyzm, potem ksiądz - awww. No po prostu - spięłyście się,połączyłyście siły i naprawdę odwaliłiście kawał dobrej roboty! Brawo, dziewczyny. Tylko pozazdrościć wam takie talentu!
    "On był bohaterem. I zginął jak bohater". Czuję Skai w tym, mylę się? To takie w twoim stylu - zarąbiste :3 natomiast w księdzy wyczuwam nutkę B. Rumple. :D
    Jak mówiłam genialnie. Gratuluję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :D Skąd ludzie wiedzą, kiedy piszemy razem? I skąd wiesz, że ja pisałam księdza, a to tekst SKai? :D

      Usuń
  10. Ja nie wiedziałam, że czytam opowieści morderców O.o

    OdpowiedzUsuń
  11. W moim domu nic nie da się zrobic spokojnie.
    Wow! Nie mogę ubrac w słowa tego, co myślę. Chciałabym umiec pisac tak, jak Wy.
    Początek był bardzo niepozorny. Aż za szczęśliwe Julangie, wejście Germana. Wyznanie Julio i wytrwałośc Angeles w tej...miłości. Kiedy przeczytałam wiadomośc o śmierci "złodziejaszka", momentalnie nie wytrzymałam. Do tego jeszcze piękne opisy bólu, jaki odczuwała główna bohaterka i...rozkleiłam się. Powoli przebrnęłam przez kolejne linijki tekstu. Przez cały czas ryczałam. To, co opisałyście przywołało wspomnienia o śmierci bliskiej mi osoby i mojej idolki. Pomieszały się z problemami dnia codziennego i sprawiły, że z poirytowanej i energicznej Gabryśki zmieniłam się w zamyśloną Gabrielą ze łzami w oczach. Chyba było mi to potrzebne... Wracając do opowiadania, żal mi Angeles. Jestem ciekawa, jak potoczy się jej historia po takiej stracie. Nigdy nie uwielbiałam Julio do szaleństwa i moim zdaniem nie pasował do Angie. Albo to ona do niego. Teraz już wszystko mi się miesza. Ufam Wam, bo wiem, że kochacie Germangie i nic okropnego im nie zrobicie. Swoją drogą, chciałabym, aby tak wyglądała spowiedź. W sensie, żeby była to szczera rozmowa, a nie tylko wyliczanka grzechów i po wszystkim. Rozmowa z księdzem, którą przeczytałam na głos, trochę mnie rozweseliła. Ale tylko na chwilę...bo potem dotarło do mnie, że w gruncie rzeczy mam podobny problem. Słowa Roberta tyczą się również mojego życia. I to jest chyba najsmutniejsze. Okay, kończę te wywody.
    Pozdrawiam, życzę weny i pędzę do kolejnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja bym wymyslila , ze wtedy nie zginął Julio , tylko jego brat bliźniak ( fajny rozdzial)

    OdpowiedzUsuń
  13. Wreszcie go zabiłyście muahahahahaha

    OdpowiedzUsuń
  14. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń