sobota, 6 września 2014

Rozdział 106

Rozdział 106.

Skierowałam się do gabinetu Germana, z mocnym postanowieniem powiedzenia mu o wyjeździe do Glasgow. Zapukałam krótko i nie czekając na odpowiedź, weszłam. Pan domu uśmiechnął się zza biurka na mój widok. Bez słowa zajęłam krzesło na przeciwko ukochanego i wypaliłam:

- Musimy porozmawiać.
- Ja też mam do ciebie pewną sprawę - uśmiechnął się lekko, lecz mi nie było do śmiechu. - A w ogóle to cześć.
- Cześć - odparłam szybko. - Posłuchaj, bo...
- Zaczekaj, najpierw ja chciałbym cię o coś zapytać - potaknęłam. - Czy zgodzisz się pójść ze mną na kolację dziś wieczorem?
- Ja... ee, tak... Tak, oczywiście - poczułam, że moje policzki zapłonęły rumieńcem. Zaklęłam w myślach. - Ee... A dokąd?
- To niespodzianka - odparł. - Ach, Angie. Wiesz, że bardzo cię kocham, prawda?
- Tak, em... ja ciebie też.
W tym momencie chwycił swoją dłonią moją dłoń, którą położyłam na biurku. Ucałował leciutko jej grzbiet. Nagle rozległ się dzwonek jego telefonu.
- Chciałaś mi coś powiedzieć? - spytał.
- Nie... To znaczy, tak, ale to... nic ważnego. Odbierz, spokojnie. Pójdę już. 
- Kocham cię! - krzyknął na odchodne. Po chwili usłyszałam, jak odbiera telefon.
- Ja ciebie - powiedziałam pod nosem, wychodząc z gabinetu. - Cholera jasna!
- Nie powiedziałaś mu, co? - zjawił się przy mnie Ramallo.
- Skąd. Co więcej...
- Zaprosił cię na kolację - to nie było pytanie.
- A skąd ty o tym wiesz?!
- Widzisz, bo ja... sam pomagałem mu wybrać garnitur.
- A nie przyszło ci na przykład do głowy, żeby mnie o tym... no nie wiem... uprzedzić?! - warknęłam.
- Wybacz, Angie. Ooo, chyba German mnie woła, słyszysz? - dodał szybko, widząc moją zaciętą minę.
Ulotnił się dosłownie w ułamku sekundy. Westchnęłam i zerknęłam na zegarek. Szesnasta trzydzieści. Cóż, mam czas, aby się uszykować, pomyślałam. Informowanie Germana o pobycie mojej mamy w szpitalu w Szkocji podczas kolacji nie było tym, o czym marzyłam, ale najwyraźniej nie miałam wyjścia...

Gdy zeszłam na dół ubrana w elegancką, czarną sukienkę, German już na mnie czekał. On również postawił na czerń, drogi garnitur, białą koszulę i idealnie dopasowany krawat. Włosy upięłam w koka, pozwalając jedynie kilku kosmykom na swobodę. 

Kilka minut później wsiadaliśmy już do zamówionej przez pana domu taksówki. Gdy wysiedliśmy, uparł się, aby zakryć mi oczy dłonią. Drugą zaś ujął moją rękę i tak prowadził. Szliśmy przez dobre kilka minut. W pewnym momencie wchodziliśmy także po schodach. Gdy wreszcie stanęliśmy, usłyszałam w uchu jego szept, pytający, czy jestem gotowa, aby zobaczyć przygotowaną dla mnie niespodziankę. Potaknęłam, a wtedy German odsłonił moje oczy. Zamrugałam powiekami i nim udało mi się skupić na czymś wzrok, usłyszałam dźwięki skrzypiec. To była piękna, romantyczna melodia. Przed sobą miałam coś w rodzaju wielkiego balkonu, na którym, prócz mnóstwa wypielęgnowanych roślin, stał jeden jedyny stolik z dwoma krzesłami po obu stronach. Po lewej stronie, na ceglanym murku siedział mężczyzna w średnim wieku. To właśnie on operował skrzypcami. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zauważyłam, że niebo usiane jest gwiazdami. Noc była wyjątkowo pogodna i ciepła. Poczułam usta Germana na swoim policzku.
- Podoba ci się?
- Tu jest... pięknie.
Nie kłamałam. Chociaż taka nowobogacka kolacja nie była szczególnie w moim stylu, aczkolwiek okazała się to miła odmiana. Pocałowałam Germana krótko i pozwoliłam zaprowadzić się ku stolikowi. Ukochany napełnił nasze kieliszki czerwonym winem i spojrzał na mnie, podpierając brodę ręką, którą oparł o blat stołu.
- Wyglądasz pięknie, Angie.
Poczułam, że się rumienię. Na moje szczęście raczej nie dostrzegł tego w panującej ciemności. Uśmiechnęłam się i zabrałam do konsumowania kolacji. Pozostawało mi wybrać dobry moment na zapoznanie go z prawdą.

Po zjedzeniu wyjątkowo smacznej kolacji, German poprosił mnie do tańca, sygnalizując przy okazji skrzypkowi, aby zagrał nieco żywszy utwór. Delikatnie, acz stabilnie objął mnie w talii i zachęcił do tańca.
- Niewiele mówisz, Angie - zauważył.
- Po prostu mnie zaskoczyłeś... - skłamałam.
Wirowaliśmy w rytm walca, ciesząc się tą romantyczną chwilą i rozkoszując towarzystwem siebie nawzajem. Aczkolwiek jedna, dość oczywista w swym wyrazie sprawa wciąż nie dawała mi spokoju. Gdy skończyliśmy tańczyć, usiadłam na murku, pragnąc nieco odsapnąć. German nie zajął jednak miejsca obok mnie. Niespodziewanie uklęknął przede mną na jedno kolano i wyciągnął coś z kieszeni. Pierścionek.
Wnętrzności podskoczyły mi do gardła.
- Angeles, czy zgodzisz się za mnie wyjść? - spytał. Cóż, nie pierwszy raz słyszałam to pytanie z jego ust. I nie pierwszy raz musiałam mu odmówić.
- Nie.
Reakcja Germana była nie do opisania. Zachwiał się na kolanie, nieomal upadłszy i wybałuszył oczy w moją stronę.
- Jak to? Ale... czemu?
- Jutro lecę do Glasgow.
- Gdzie?! Lecisz do Szkocji? Dlaczego ja nic o tym nie wiem?! Po co...
- Moja mama tam jest - odparłam z dziwnym spokojem.
- A co twoja mama robi w Glasgow?

- Z tego co wiem, umiera...
Mężczyzna wstał z ziemi i z wrażenia usiadł na murku obok mnie.
- Jak to? Czekaj... Opowiedz mi wszystko od początku - powiedział w końcu, biorąc oddech.
- Dostałam wczoraj telefon ze szpitala. Powiedziano mi, że u mojej mamy zdiagnozowano Alzheimera. Przebywa w szpitalu w Glasgow. Muszę tam czym prędzej lecieć, aby ją odebrać.
- I chcesz lecieć jutro?
- Tak.
- Do Glasgow?
- Tak.
- Do Szkocji?
- Tak.
- Do Europy?
- German, sprawdzasz mnie z geografii czy co? Tak, do Europy.
- Całkiem sama?
- Taa... Niezupełnie. Ksiądz Oscuro zadeklarował, że wybierze się ze mną. Podobno tam się urodził.
- W Glasgow? Co za zbieg okoliczności... - mruknął.
Westchnęłam.
- W jakim stanie jest twoja mama? - spytał po dłuższej chwili milczenia.
- Chyba w nie najlepszym... Zabrała pielęgniarce telefon i mówiła, że nie pamięta, skąd wzięła się w Szkocji. Oraz coś o tym, że wszędzie wokół niej chodzą ludzie w kitlach...
Zauważyłam, że German z trudem stłumił wybuch śmiechu. Zamiast tego zrobił kwaśną minę i przytulił mnie. Wtuliłam się w jego umięśniony tors i rozkoszowałam zapachem drogich perfum.
- Muszę jechać z tobą! - wypalił w końcu, gdy już mnie puścił.
- Nie... Nie musisz. To znaczy... To nie jest konieczne, dam sobie radę.
- Chyba nie myślisz, że puszczę cię samą do Glasgow?
- German, nie jestem już dzieckiem!
- Ale to... to jest drugi koniec świata. Chyba powinienem lecieć z tobą.
- A nie masz jutro przypadkiem jakiegoś... spotkania biznesowego? - wycedziłam, starając się przypomnieć sobie fragment rozmowy telefonicznej, jaką prowadził dziś popołudniu.
- Tak, właściwie tak, ale to może poczekać. Nic nie jest ważniejsze od ciebie - powiedział zdecydowanie.
- German - spojrzałam mu w oczy. - Dam sobie radę. Zostań z Buenos Aires i zajmij się interesami. Poza tym ktoś musi zaopiekować się Violettą.
- Jesteś pewna?
- Tak... Wiesz, trochę mi zimno. Czy możemy wrócić już do domu?
- Tak, pewnie - odparł, zapłacił skrzypkowi i zaprowadził mnie prosto do taksówki, która już na nas czekała.
W ciągu dosłownie kilkunastu minut dotarliśmy do domu. To nie była zbyt udana randka. W salonie mężczyzna pomógł mi zdjąć płaszcz i powiesił go bez słowa na wieszaku. Niemal czułam panujące między nami napięcie. Napotkałam spojrzenie Germana: jego oczy pociemniały i wyrażały coś, czego nie byłam w stanie rozszyfrować.
- Muszę powiedzieć Violi - szepnęłam.
- Owszem. Powinnaś - odparł chłodno.
Kiwnęłam lekko głową i powoli zaczęłam wspinać się po schodach. Każde skrzypnięcie napawało mnie lękiem. Byłam przerażona na samą myśl jak zareaguje dziewczyna, a jednocześnie martwiło mnie ochłodzenie relacji z niedoszłym narzeczonym. Ale czego ja oczekiwałam po wyjątkowo dobitnym odmówieniu pobrania się? Westchnęłam i delikatnie zapukałam do drzwi.
- Proszę! - zawołała radośnie Violetta.
Weszłam do środka i zastałam nastolatkę na łóżku. Na kolanach trzymałam swój pamiętnik.
- Vilu, ja... Przyszłam tu, aby z tobą o czymś porozmawiać.
Mój głos był niemal mechaniczny.
- Coś się stało?
- Tak, muszę... Twoja babcia jest w szpitalu.
- Brunhildzie coś się stało? - starała się nieudolnie ukryć radość w głosie.
- Nie, chodzi o Angelicę - wyjaśniłam.
- To znaczy, że... Jedziemy do Hiszpanii?
- Nie. Jadę sama. I do Szkocji, bo tam się teraz znajduje - wyjaśniłam.
- Rozumiem... Ale co z zaręczynami?
Niemal się zakrztusiłam własną śliną. Spodziewałam się okrzyków, iż ją porzucam, a nie pytań o oświadczyny.
- Jakimi... Skąd wiesz?
- Proszę, Angie. Wróciliście do siebie, a teraz tata się wystroił, ćwiczył klękanie... Nie jestem głupia.
Czyżby?
- Odmówiłam. To nie jest dobry czas na... małżeństwo. A teraz przepraszam, ale muszę się spakować. Wyjeżdżam jutro.
Po tych słowach zwyczajnie wyszłam.

Pakowanie się zawsze kojarzyło mi się z nadzieją. Na coś nowego, na zmiany w życiu. Uśmiechnęłam się ironicznie i otworzyłam szafę. Powoli wzięłam do ręki pierwszą bluzkę - czarną z logo zespołu Coldplay - i delikatnie umieściłam ją w walizce. Ta koszulka była jednym z prezentów od Julio. Przymknęłam oczy, starając się przypomnieć mojego złodziejaszka. Jego kręcone włosy, zarost, ciemnoniebieskie oczy... I uśmiech. Ten łobuzerski uśmieszek, który zawsze błąkał się po jego wargach. Niemal słyszałam jego niski głos. Mężczyzna idealny. I martwy. Co za ironia. Kiedy wreszcie znalazł się doskonały facet, który był w stanie mnie wyleczyć z mojej szalonej miłości do Germana, zginął. Najwidoczniej niebiosa uparcie starały się mnie połączyć ze szwagrem. Sięgnęłam granatową spódnicę i machinalnie wcisnęłam ją do walizy. A co jeśli powinnam się zgodzić i wyjść za ojca Violetty, zamiast kolejny raz mu odmawiać? Ale z drugiej strony... Jadę do Szkocji. Westchnęłam i spróbowałam się skupić. Pakowanie się to nie najlepszy czas na refleksje. Kolejne ubrania trafiły do torby. Potarłam twarz dłońmi, zastanawiając się czy wszystko przygotowałam. Wreszcie zapięłam walizkę i odstawiłam ją koło drzwi. Sięgnęłam po telefon i dostrzegłam, że mam nieodczytaną wiadomość.

Samolot mamy jutro o dziesiątej.
Spotykamy się pół godziny wcześniej 
na lotnisku. Malvada załatwiła bilety.
           ks. Robert Oscuro

Nie ma już odwrotu, pomyślałam nagle. Choć nie chciałam, musiałam przyznać, iż boję się tego wyjazdu. Odpisałam coś szybko i usiadłam na łóżku. Zegarek wskazywał dwudziestą drugą z minutami. Normalnie o tej porze oglądałabym z Germanem jakiś film albo szykowała się do snu. A dzisiaj... Chcąc odegnać czarne myśli, włączyłam radio.
- A teraz utwór zamówiony przez jednego z naszych słuchaczy. Kojarzycie Shinedown? Jeśli tak, to uwaga, bo przed wami "Call me" - zawołał DJ.
 Pokój wypełniała wolno ponura melodia. Wtem fragment tekstu przykuł moją uwagę.

"Send me on my way still smiling
Maybe that's the way I should go
Straight into the mouth of the unknown"
 
No tak. Jakże by inaczej. Oczywiście musiała mi się trafić piosenka, która oddawała idealnie moją sytuację. Powoli zaczynało mnie to doprowadzać do szału. Przestałam na chwilę przeklinać i znów skupiłam się na utworze.

"I lost my whole life and my dear friend
I've said it so many times
I would change my ways no never mind.
God knows I've tried"

Niespodziewanie uświadomiłam sobie, iż Pablo nic nie wie o wyjeździe. A przecież obiecałam, że będę z nim szczera. Zaklęłam pod nosem i złapałam za komórkę. Pierwszy sygnał. Drugi. Trzeci. 
- Halo? - rozległ się damski głos w słuchawce.
Domyśliłam się, że należy do jego nowej dziewczyny. 
- Dobry wieczór, Angie z tej strony, czy mogę prosić Pablo do telefonu? 
Poczułam się idiotycznie. Zabrzmiałam jak pięcioletnia dziewczynka dzwoniąca do koleżanki.
- Oczywiście. Zaraz poproszę Pablito. Kotek jest akurat w kuchni, proszę poczekać momencik...
Przewróciłam oczami. Ta kobieta miała tak przesłodzony głos, jakby zjadła przed chwilą beczkę miodu. A mimo to, nie był on sympatyczny, tylko fałszywy. Czekałam jednak cierpliwie aż Kotek łaskawie podejdzie do telefonu. W międzyczasie piosenka w radiu zmieniła się na jeden z energicznych utworów Enrique Iglesiasa.
-  Cześć, Angie! - usłyszałam w słuchawce radosny głos mężczyzny.
- Pablo! Przepraszam, że dzwonię o tak późno, ale... Muszę ci coś powiedzieć.
Usłyszałam, że mój przyjaciel zaczął szybciej oddychać.
- Tak?
- Ja... Czy ta kobieta o uroczym głosie to twoja dziewczyna? - zapytałam szybko.
- Owszem. Jest teraz u mnie.
- Rozumiem... Chciałam tylko powiedzieć, że jutro wyjeżdżam.
- Co?! - Pablito na chwilę zamilkł. - Czy to ma związek ze mn... z Germanem?
- Nie, cholera, nie! - zaprzeczyłam szybko i w myślach dodałam zaprzestanie klęcia do listy rzeczy do zrobienia. - Moja mama jest w szpitalu w Glasgow i jutro jadę po nią razem z księdzem Oscuro. I Malvadą.
- Czy to coś poważnego?
- Podejrzewają zaawansowane stadium Alzheimera - wyjaśniłam.
- Kiedy wrócisz?
Był chyba jedyną osobą, która o to zapytała.
- Nie mam pojęcia.
- Koteczku, ile mam na ciebie czekać? - rozległ się zniecierpliwiony głos dziewczyny Pablo w słuchawce.
- Nie zawracam ci więcej głowy - szepnęłam. - Zadzwonię kiedy indziej. Do widzenia.
- Trzymaj się, Angie. Pamiętaj, że możesz zawsze na mnie liczyć, dobrze?
- Pamiętam, Pablito - szepnęłam i rozłączyłam się.
Odłożyłam telefon na szafkę nocną i usiadłam na dywanie koło łóżka, opierając się o nie. Nakryłam się kocem i wsłuchiwałam się w płynące z radia piosenki. Z jakiegoś powodu łzy cisnęły mi się do oczu. Ale nie mogłam sobie pozwolić na słabość. Musiałam być silna. Przynajmniej teraz. Nagle poderwałam się z podłogi i wyszłam z pokoju. Czas schować dumę do kieszeni. Odetchnęłam głęboko i zastukałam do drzwi Germanowej sypialni. Po cichym "proszę" weszłam do środka. Mój ukochany leżał na łóżku i bawił się pudełkiem z pierścionkiem zaręczynowym. Poczułam ukłucie w sercu.
- Wiesz, że cię kocham, prawda? - spytałam.
- Oczywiście. Kochasz mnie i chcesz być ze mną, ale to nie był dobry moment na zaręczyny. Jasne.
Gorycz, która pobrzmiewała w jego głosie była dla mnie bolesna, ale przecież go rozumiałam. Podeszłam bliżej i usiadłam koło niego na łóżku.
- German, spójrz na mnie - poprosiłam. - Marzę o tym, aby zostać twoją żoną. I gdybyś mnie zapytał w innym momencie, rzuciłabym ci się na szyję z radości. Wiem, że zachowałam się jak traktująca przedmiotowo ludzi kretynka, odmawiając ci tak obcesowo, ale nie chcę, aby wspomnienie naszych zaręczyn było przyćmione przez chorobę mamy.
- I nie kryje się za tym nic innego? Jak... Hmm... Przystojny złodziejaszek? Albo pewien silnie wpływający na ludzi ksiądz? A może jego syn? Lub niejaki Pablito, jak go ładnie nazwałaś...
Jęknęłam. Podsłuchiwał moją rozmowę?
- Nie mów, że jesteś zazdrosny! Przerabialiśmy to już. Złodziejaszek jest dwa metry pod ziemią, ksiądz jest... księdzem, no. Zresztą nie byłabym u niego pierwsza w kolejce, jakby co. Jego syn jest dla mnie za młody, a Pablo...
- A Pablo to tylko przyjaciel, którego znam od wielu lat - mruknął mężczyzna, podnosząc głos do falsetu.
- Naprawdę mam taki głos? - spytałam, szturchając go żartobliwie.
Jego wyraz twarzy zaczął się powoli zmieniać. Brwi delikatnie zaczęły się unosić, a kąciki ust drgnęły. Wzięłam to za dobry znak. Zdjęłam z nóg buty i położyłam się koło niego. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
- Będę za tobą tęsknił - usłyszałam nagle.
Uśmiechnęłam się lekko. Mój towarzysz nie był na ogół skory do wyznań.
- Ja za tobą też. Cholernie - odparłam.
Poczułam jak ręka inżyniera delikatnie głaszcze mnie po policzku. Jego długie palce musnęły skroń, przejechały gładko po policzku i zahaczyły o kącik ust. Przysunęłam się do niego, kładąc mu dłonie na karku i sprawiając, iż nasze usta dzieliło tylko kilka centymetrów. Które German postanowił pokonać.

W jednej chwili leżeliśmy koło siebie, a w drugiej zrywaliśmy z siebie ubrania w porywie namiętności. Ludzka natura jest naprawdę zagadkowa. Przymknęłam oczy, jak przez mgłę przypominając sobie usta Germana wędrujące moich nagich ramionach i barkach. Szybko się jednak otrząsnęłam i uchyliłam lekko powieki, aby zerknąć na zegarek. Był kwadrans przed szóstą. Przeciągnęłam się lekko i spojrzałam na swojego kochanka. Jego włosy sterczały, a usta były delikatnie uchylone. Wyswobodziłam się z objąć mężczyzn, który przez sen tulił mnie jak dziesięciolatek pluszowego misia i usiadłam na łóżku. Spod kołdry wystawały mi stopy z pomalowanym na czerwono paznokciami. Ziewnęłam lekko i obdarzyłam mojego niedoszłego narzeczonego całusem w policzek. Następnie wstałam, rozejrzałam się za wczorajszymi ubraniami (bezskutecznie) i podeszłam do szafy. Wyjęłam stamtąd koszulę ukochanego i tak wystrojona zbliżyłam się do drzwi. Upewniwszy się, że nikogo nie ma na korytarzu, przemknęłam do swojego pokoju. Był to chyba pierwszy raz, kiedy nikt mnie nie nakrył na chodzeniu po domu ubrana... nie całkiem przyzwoicie. Wchodząc do swojej sypialni, potknęłam się o walizkę. Zaklęłam szpetnie (na szczęście nikt nie słyszał), wzięłam ubrania i poszłam do łazienki. Po wzięciu szybkiego prysznica odziałam się w lekko przetarte dżinsy, biały t-shirt z czarnym napisem "We're all mad here" i rysunkiem kota z Cheshire (koszulka idealna na spotkanie z Malvadą i Robertem) oraz czarne sandałki na koturnie. W tym stroju zeszłam na dół. W kuchni usiadłam przy blacie i zabrałam się za konsumowanie drożdżówki z serem. Zaparzyłam też filiżankę kawy, którą delektowałam się w milczeniu. Uwielbiałam zapach tego czarnego napoju. Jego delikatna gorycz drażniła moje podniebienie. Wyjęłam z kieszeni telefon, podłączyłam do niego słuchawki i założyłam je na głowę. Całe szczęście, że zgrałam wczoraj trochę piosenek. Przejrzałam pobieżnie playlistę i wybrałam utwór "I'm still here" Johna Rzeznika. Teraz ta chwila była idealna. 
- O, Angeles. Kto by pomyślał, że jesteś rannym ptaszkiem...
No tak. Znałam tylko jedną, wystarczająco arogancką osobę, która mogła to powiedzieć. Ernesto.
- O rany, udało mi się zaskoczyć samego Solitario! Co za cud! - zawołałam, zdejmując słuchawki.
Młodzieniec miał lekko roztrzepane włosy, ale ubrany był już wzorowo, pomimo, że było przed siódmą.
- Wyjeżdżasz dzisiaj z moim ojcem i Silvią, prawda? - Zapytał, nie zwracając najmniejszej uwagi na moje słowa.
Wieści szybko się rozchodzą. Ciekawy był fakt, iż nazywał Malvadę po imieniu. 
- Tak, a co? Chcesz się przyłączyć? 
Chłopak usiadł naprzeciwko mnie i położył trzymany w dłoni egzemplarz książki "Buszujący w zbożu" na stole. 
- Daruję sobie. Chodzi raczej o to, że chciałbym zawrzeć z tobą pewną... umowę. 
- Jeśli chcesz dostać moje dziecko, w zamian za naukę zamieniania słomy w złoto, to sobie daruję - Zażartowałam, przypominając sobie bajkę braci Grimm.
Ernesto uśmiechnął się, ale jego jasnobłękitne oczy pozostały niewzruszone.
- Jeśli sądzisz, że jestem Titeliturym lub Rumplestiltskinem, to pomyliłaś opowiadania. Albo bohaterów - mruknął. - Raczej chcę od ciebie drobnej przysługi.
- A co ja będę z tego miała? - przerwałam mu.
- Wiem, że chciałabyś, aby Studio21 nadal istniało...
- Czyżby ktoś tu miał nadmiar pieniędzy?
- Raczej kilku znajomych, którzy gotowi są hojnie łożyć na nowe talenty. Pod warunkiem, że co roku najzdolniejsi absolwenci podpisywaliby z nimi kontrakt. Byłoby to korzystne, gdyż są właścicielami jednej z największych i najlepszych wytwórni muzycznych w kraju. 
Byłam pod wrażeniem, ale starałam się to ukryć.
- Skąd ty masz takie znajomości?
- Wrodzony talent do zjednywania sobie ludzi - odparł skromnie. - Ale w zamian pragnę, abyś przekonała mojego ojca do rezygnacji z kapłaństwa. Wystarczy, że zwróci się do biskupa o udzielenie odpowiedniej dyspensy. Teraz procedury zostały uproszczone, więc...
- Czyli ci to naprawdę przeszkadza. Wiesz, jego księżowatość.
Roześmiał się zimno.
- To takie dziwne, iż życzę mu jak najlepiej? On kocha tą swoją... Emilie. Ona kocha go. Oboje cierpią, ale z powodu śmierci kobiety, która mnie urodziła... Tatulek ma swój honor, więc sam nie odejdzie od kapłaństwa. I tu pojawiasz się ty. 
- Nie zależy ci na ich szczęściu. Co będziesz z tego miał? 
W jego oku pojawił się błysk, ten sam, który często widywałam w oku Roberta.
- Namiastkę rodziny - powiedział, kładąc rękę na sercu i przybierając rzekomo poruszoną minę. 
Wiedziałam, że tylko udaje, iż mu na tym nie zależy. Zdradził go właśnie ten błysk, który rozjaśnił na ułamek sekundy przypominającą lodowiec tęczówkę. On chciał mieć rodzinę. Ale... Oprócz tego chciał też czegoś jeszcze, jakiejś dodatkowej korzyści, która by się pojawiła... 
- Wychowałeś się w sierocińcu, prawda? - zapytałam, nim zdążyłam ugryźć się w język.
- Zdarza się. Lord Voldemort też, a patrz ile osiągnął... - powiedział na wpół żartobliwie. - A teraz wybacz, ale mam coś do załatwienia. Zastanów się na moją ofertą. Miłej podróży... Angeles.
Nim zdążyłam rzucić jaką celną ripostę, wyszedł. Cholerny drań. Miałam straszną ochotę, aby cisnąć kubkiem o ścianę, ale przeszkodziły mi odgłosy wstających domowników.

Droga na lotnisko nie trwała długo. German, Violetta, bliźniacy, Ramallo i Olga uparli się, że muszą mnie odwieźć, więc pożyczyliśmy z wypożyczalni siedmioosobowy samochód. Javier włączył radio na cały regulator, a Miquel próbował rozkręcić drzwi, ale pomijając to, obyło się bez szwanku. W końcu dotarliśmy przed oszklony obiekt i wtarabaniliśmy się do środka wraz z moją zieloną walizką. Z daleka dostrzegłam księdza, Emilie i, o dziwo, Ernesto, którzy rozmawiali właśnie z Malvadą. 
http://www3.pictures.zimbio.com/bg/Robert+Carlyle+Cnnm5echay6m.jpg

- Dzień dobry! - zawołałam.
- Angeles! - Robert był wyraźnie podekscytowany. 
Wyglądał nieco komicznie w luźnej, białej koszuli, dżinsach i okularach przeciwsłonecznych. Na ogół widywałam go w garniturze lub sutannie.
- Wszystko już gotowe? - wtrącił się German.
- Osobiście kupiłam bilety - powiedziała dumnie Malvada. - Wszystko jest dopięte na ostatni guzik.
- Angie, masz fantastyczną koszulkę! Taką... Trafioną. - zmieniła temat Emilie, uśmiechając się do mnie. 
No tak. "Wszyscy tu jesteśmy obłąkani" pasowało jak ulał. 
- Mów za siebie - Malvada rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie.
- Silvio, kochanie, idź może sprawdź jeszcze raz nasz lot, bo będziemy się żegnać, a nie chcemy, abyś się jakoś samotnie czuła... - mruknął Oscuro.
Kobieta zmierzyła go wzrokiem, ale posłusznie poszła wszystko sprawdzić. Odwróciłam się do moich bliskich. 
- Ale będę za wami tęskniła... - szepnęłam. 
- My za tobą też! - zawołała Olga tak, że pół lotniska się obejrzało i zmiażdżyła mnie w niedźwiedzim uścisku.
Następnie przytulił mnie Ramallo. 
- Wrócisz? - spytał Javier, kiedy przyszła jego kolej.
- Do ciebie? Zawsze - odpowiedziałam i uściskałam malca. 
Stojący obok Miquel patrzył na mnie nieporadnie. Po chwili wyciągnął nieśmiało rękę w moją stronę.
- Kretyn! - brat dał mu sójkę w bok. - Weź się pożegnaj jak człowiek.
Chłopiec poprawił okulary i niezdarnie mnie objął. Przycisnęłam go delikatnie do siebie.
- Do widzenia, panno... Do widzenia, Angie.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i zbliżyłam się do Violi.  
- Znowu gdzieś jedziesz....
- Muszę - powiedziałam krótko. 
- Przywieziesz tu babcię?
- Prawdopodobnie zajdzie taka potrzeba. 
Dziewczyna przytuliła mnie. 
- Ale gdy wrócisz... Będziesz z tatą, prawda? - szepnęła.
- Tak, Violetto - przytaknęłam. - Przepraszam, że ostatnio tak wyszłam, ale...
Zebrało mi się na przeprosiny.
- Angie, Angie! Spokojnie. Chcę tylko, abyś była szczęśliwa. Dobrej podróży. 
Odsunęłyśmy się od siebie powoli. Teraz podeszłam do Germana. Nie potrzebowaliśmy zbędnych słów. Po prostu ujął delikatnie moją twarz i mnie pocałował. Za plecami usłyszałam jęk któregoś z maluchów, ale nie zwróciłam na to uwagi. Cała była bowiem skupiona na nim. 
- Kocham cię. 
- Ja ciebie też.
Oderwaliśmy się od siebie niechętnie. Boże, jak ja nie cierpiałam pożegnań. Rozejrzałam się. Ksiądz rozmawiał z Ernesto. Potem krótko go uściskał. Sprawa wyglądała gorzej, gdy nadeszła kolej na pożegnanie z Emilie. Stali naprzeciw siebie z przerażonymi minami. Potem Robert coś powiedział, a ona się zaśmiała. Popatrzeli na siebie czule i... tyle. Westchnęłam. A co jeżeli Solitario miał rację? Może rzeczywiście powinnam go przekonać do porzucenia kapłaństwa. Ale z drugiej strony, nie miałam prawa mieszać się w jego życie. 
- Lada moment mamy samolot, więc moglibyście się pośpieszyć - rozległ się obok mnie głos Malvady.
Niemal podskoczyłam. Oscuro rzucił jej niechętne spojrzenie, ale podszedł do nas. 
- Szkocjo, przybywamy - mruknął, a ja wyczułam w tym nutkę sarkazmu.
Pokiwałam głową, bo gula w moim gardle nie pozwalała mi czegokolwiek powiedzieć. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na moich bliskich i ruszyłam za Silvią w stronę odpowiedniego wejścia.

                                                                                               
I oto jest. Nieidealny, bezsensowny rozdział z nadmiarem dialogów. :D
Nawet go nie sprawdziłyśmy, więc mogą być błędy :D Ale tak to bywa roku szkolnym.
Co knuje Ernesto?
Jak będzie w Szkocji? 
Jakiej odżywki do włosów używa ksiądz Robert? XD
Taa, odbiło nam. :D
Zachęcam to komentowania. :D Zwłaszcza, jeśli ma ktoś ochotę pohejtować.

Saludos y besitos. ♥ 
J & B

15 komentarzy:

  1. Cudny *.* dlaczego czytając Twoje rozdziały brakuje mi słów?! Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  2. rozdział genialny <3 a poza tym Skai mam do cb sprawę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział! Lord Voldemort? Za dużo Harrego Pottera.. Za duzo.. XDD czekam na nexta ;**

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurcze, dawno nie komentowałam... Ale i co tu komentować, prawda? Zawsze ten sam idealnie napisany tekst, ciekawe dialogi, kochane Germangie, cięte riposty i najwspanialsze pomysły. Piszecie tak dobrze i zrozumiale, że nawet nie jestem zła, za to, że A. odmówiła (znowu) Germanowi. W sumie się tego spodziewałam. Ale nie myślcie sobie! Następnym razem nie będzie tak miło. :D Gdzie Brunia? :O Jakoś mi za nią tęskno.... Ale Angie wróci na ślub, prawda? Kurcze, jeśli sprowadzicie Angelikę do domu... Wióry polecą! (Znaczy na linii teściowa - przyszły/były zięć.)
    (Przepraszam za ten nieskładny i bezsensowny (?) komentarz na górze.)
    Czekam z niecierpliwością na 107. Pozdrawiam i życzę powodzenia w szkole :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękujemy za tyle miłych słów. Pozdrawiamy. :D

      Usuń
  5. Dżemorek <3
    Hue,dawno nie było tu mojego komentarza, no niestety :D A więc tak, czytając ten rozdział jest widać, że zaczął się rok szkolny mimo tego nie utracił on na charakterze! :D Hahaha rozbroiło mnie to "Wyjdziesz za mnie?" "Nie" hahaha xd kocham was! XD Spodziewałam się czegoś typu "German, przecież rozmawialiśmy o tym..." a tu takie prosto z mostu "NIE" hahah kocham :D Po za tym ciekawie się zapowiada :D Aww ten łaskawy kotek xD Jak już napisałam ci Skai na twitterze Roberto używa heder szołders xd hahha :D Super rozdział jak zawsze <3 Buziaki!
    Likaaa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahaha, dziękujemy Ci serdecznie, Likusiu. :D

      Usuń