niedziela, 16 listopada 2014

Jednorazówka od Skai: W dalszym ciągu bez tytułu, część 2/3


  Część druga. 

Angeles przyodziała się tego dnia w zieloną sukienkę, oplecioną wstążką, zawiązaną z tyłu w grubą kokardę i beżowy kapelusz - nie była już małą Angie, która przybyła do Rosario pełna nadziei i szczypty obawy. Teraz miała, skończone kilka miesięcy temu, dziewiętnaście lat i była piękniejsza niż kiedykolwiek. Włosy, których pozbawiła jej niegdyś Paloma Salvaje zdołały odrosnąć i to ze sporą nawiązką, stając się przy tym jeszcze jaśniejsze. Jednak zgodnie z zaleceniem rygorystycznej opiekunki, spięła je w ciasny warkocz. Życie zdążyło do tego czasu dać jej niejedną ważną lekcję. Na ramieniu trzymała wysłużoną, brunatną torbę, w której zawierał się cały jej dobytek. Zabierała ze sobą wszystko, co miała. Nie planowała wracać. Rzucała właśnie ostatnie spojrzenie na przykurzony, biały domek. Nic nie zmieniło się, odkąd przyjechała tu po raz pierwszy. Wzgórza w oddali wciąż tryskały zielenią mimo końca sierpnia. Topole i wierzby szumiały cicho.
Czy będzie tęskniła za tym miejscem? Na pewno nie za panią Salvaje - kobietą, która zakazała jej muzyki. Tak, Angeles po, mającym miejsce ponad osiem lat temu, incydencie nigdy już nie mogła śpiewać czy dotknąć jakiekolwiek instrumentu. W szkole została nawet specjalnie zwolniona przez nią z lekcji muzyki. Nigdy właściwie nie dowiedziała się, dlaczego. I ostatnie spojrzenie na miejsce, gdzie spędziła osiem lat. Czy ma za czym tęsknić? Za kim tęsknić? Miało tu miejsce kilka miłych chwil, które zapadły jej w pamięć. Pancio był w porządku. Tak, to jedyna osoba, którą będzie miło wspominała. Nigdy nie stawał w jej obronie - jak podejrzewała Angie, jego małżonka zwyczajnie mu tego wzbraniała - ale sam z siebie zawsze był dla niej dobry. Widok z okna i mały, acz przytulny pokoik na poddaszu również wiele dla niej znaczył. Nie zawiązała z nikim przyjaźni. Może dlatego, iż nie była zbyt śmiała i towarzyska, a może po prostu zawsze czuła się inna. Na ogół nie potrzebowała towarzystwa rówieśników ze szkoły - zadowalała się książkami, których pochłaniała setki - ale czasami brakowało jej kogoś, z kim mogłaby po prostu szczerze porozmawiać. Za kimś kto byłby dla niej jak przyjaciel, którego straciła przed laty. Ale dawno pogodziła się już z niedogodnościami, jakie los wpisał w jej smutne życie. Teraz była już dorosłą, silną kobietą. Stawiała krok naprzód, zostawiała za sobą pewien etap życia. Salvaje nie trzymała jej przy sobie. Pozwoliła jej wyprowadzić się, pod warunkiem ukończenia szkoły. Zrobiła to. Od teraz miała zacząć życie na własną rękę.
Smukła postać kroczyła piaszczystą, wiejską drogą, biegnącą między skoszonymi już polami pszenicy. Słońce ledwie zaczęło wychylać się zza horyzontu. Angeles spieszyła na dworzec kolejowy. Pociąg odjeżdżał punkt szósta. Kierunek: Buenos Aires. Wielki powrót. Po latach, ot co.
Nim się obejrzała, dotarła na miejsce. Wsiadła do pustego przedziału, zapłaciła za bilet. Usiadłszy, wyciągnęła książkę. "Zabić drozda". Znała tę pozycję aż za dobrze, aczkolwiek lubiła wracać do powieści, które już czytała. Za każdym razem emocje skupiały się na innym ich aspekcie, dostrzegało się nowe szczegóły, na które wcześniej nie zwróciło się uwagi.
Oparta o ścianę przedziału, z nogami podkurczonymi do klatki piersiowej, wyglądała za okno. Pojazd mknął, zostawiając za sobą zielone Rosario, a zmierzając ku stolicy kraju. Na miejscu miała być za sześć godzin. Otworzyła książkę na stronie pierwszej i przeniosła się do innego świata.

Pociąg sycząc i dysząc zatrzymał się na dworcu centralnym Buenos Aires punkt dwunasta. Angie wysiadła z niego z torbą na ramieniu. Ruszyła w stronę pobliskiego parku, pragnąc choć chwilę odpocząć po długiej podróży. Usiadła na jednej z ławek, zdjęła kapelusz, odłożyła torbę i wzięła głęboki oddech. Wtem coś do niej dotarło. Po raz pierwszy w życiu była wolna. Po prostu wolna. Nie zależała od nikogo, mogła zrobić w tej chwili wszystko, na co przyszła by jej ochota. Rozplotła długi warkocz, uwalniając tym samym burzę blond loków i odgarniając je z wdziękiem na plecy. Wstała z ławki, zabrała swoje manatki i ruszyła dalej, podskakując radośnie, niczym mała dziewczynka.

Po trzech miesiącach Angie przyznać musiała, iż jej życie zmieniło się co najmniej o sto osiemdziesiąt stopni. Już w pierwszym tygodniu października przyznać musiała, iż pokochała zarówno życie studenckie jak i mieszkanie w mieście Pomyślnych Wiatrów. Uniwersytet, który wybrała spełniał wszelkie jej oczekiwania co do nowożytnej uczelni. Pokój w internacie, który zajmowała oferował jej znacznie więcej przestrzeni niż poddasze w domu w Rosario. Jedna rzecz pozostała niezmienna - Angeles wciąż stroniła od towarzystwa. Nie miała szczególnej ochoty zaprzyjaźniać się z kimkolwiek. Zresztą, osoby, z którymi chodziła na wykłady były zupełnie od niej różne. Ona nie lubiła tego, co oni - nie fascynowały ją imprezy, na które chodzili i rzeczy, jakie na nich robili, o których dziewczynie nawet się nie śniło. Już wkrótce znała natomiast wszystkie zielone miejsca Boskiego Buenos. Uwielbiała poranne i popołudniowe spacery. Cieszyła się wolnością - robiła, co chciała, jadła co chciała, chodziła, gdzie miała ochotę. Brak życia towarzyskiego zapewniał jej niewiarygodną wręcz ilość wolnego czasu, który również mogła wypełnić wedle upodobań. Wieczorami zamykała się w swoim pokoju i pisała. Przelewała sobie emocje na papier. Posiadała wysłużony, oprawiony w skórę zeszyt sklejony z co najmniej trzystu kartek. Stworzyła opasły zbiór krótkich wierszy i nowelek. To tam opisywała wszystko, co widziała, wszystko, co przeżywała, czego doświadczała. Tam powstawały wszystkie dzieła, które dopiero później przepisywała na wolne kartki, aby oddać je jako prace semestralne. Już wiedziała, że to jest to, co chce robić. Wybrała w końcu studia literackie. Wykładowcy oceniali jej prace jako przemyślane, głębokie, osobiste, niebanalne. Aczkolwiek nikomu nie zdradziła jednego. Poezja, którą pisała. To nie były zwyczajne historie. Opisywała w artystyczny sposób to, czym sama żyła. Opisywała swoje własne przeżycia, ból jakiego doznawała, nieszczęście. Nie o wszystkim było jej łatwo pisać. Jej przeszłość wiązała się z cierpieniem, bólem, ranami, jakie zadawała jej pani Salvaje, próbując wyplenić z niej pasję do muzyki, zabić jej artystyczną duszę. Lecz jakoś musiała się ona w końcu ujawnić w młodej Angeles. Dusza artysty nigdy nie ginie w człowieku. Angie przelewała swoje emocje na papier. Już od dawna ciągnęło ją do pisania. Chociaż tak mogła wyrazić to, kim jest. Z tym, że o ile mieszkając w Rosario, robiła to w sekrecie, tak teraz nie musiała już z niczym się kryć. Wiersze tworzyły coś w rodzaju jednej historii, skrzętnie skrywanej między wersami.
I choć wiele osób miało okazję już czytać jej twory, nikt nie próbował szukać w głębi. Nikt nie domyślił się, skąd brała wyrazy bólu. Nikt nie zorientował się, że sama to wszystko przeżyła, tyle wycierpiała, usiłując zagłuszyć w sobie to, kim jest. Urywając to na samym dnie serca. Gdzieś we mgle własnej podświadomości miała już zaplanowany finał historii. Nie chciała jednak zdradzać zakończenia, nawet przed samą sobą. Różnica, którą wprowadziła była jedna - wszystko prowadziło ku napotkaniu swojego księcia, którego jej nie było dane spotkać. On jeden ją poznał, głębiej niż sądziła. Zakochany w niej, odkrył zacznie więcej, niż było to na pierwszy rzut oka widać. Uratował ją od życia w pustce i smutku. I pozostał z nią aż do końca. Tak, epilog miał być tańcem w chmurach. Gdybym była obliczem śmierci, powiedziałabym "Przykro mi, że zdradzam zakończenie. Ale w końcu, niedługo się spotkamy". Czasami czuła, że wszystko ma już zaplanowane. Że sama pisze własną historię, że powoli wyprzedza czas. Jednak różnica była jedna. Księcia nie było. Ta granica zawsze miała już oddzielać rzeczywistość od poezji.
Angeles ukończyła studia po czterech latach wytrwałej pracy. Nie miała pomysłu, co robić dalej. Wiedziała tylko jedno - już nigdy nie chce zaprzestać bycia tym, kim jest, kim się stała. Chce rozwijać w sobie swoją pasję. Wciąż miała swój wysłużony zeszyt z rękopisami, choć zaczęły już wypadać z niego kartki, mimo ustawicznego sklejania, które stało się syzyfową pracą.
Któregoś czerwcowego wieczoru wyszła do parku. Usiadła na swojej ulubionej, białej ławce i wziąwszy głęboki oddech, wyjęła z torby zeszyt, sięgnęła po ołówek i zaczęła dokańczać wiersz który zaczęła. Po kilku minutach stwierdziła jednak, że nie ma w tej chwili dość weny. Nie przejęła się tym. Zamknęła zeszyt i wstała z ławki, z zamiarem odbycia spaceru. Suwak w torebce psuł się już od jakiegoś czasu, jednak w tej chwili zupełnie nie mogła go odpiąć. Mocując się z nim w drodze, nie zauważyła spacerującego po parku przechodnia i zwyczajnie się z nim zderzyła. Zeszyt, który trzymała w ręce upadł na ziemię i wysypało się z niego kilka kartek. Angie pospiesznie pozbierała je w całość.
- Przepraszam.. Nic się pani nie stało? - usłyszała nad sobą niski głos.
- Wszystko w porządku, proszę wybaczyć to była moja... - zaczęła, podnosząc na niego wzrok, jednak urwała, gdy spoczął na jego twarzy.
- Wszystko w porządku? - spytał nieznajomy.
- German! - krzyknęła nagle Angie. Mężczyzna uniósł lekko kąciki ust.
- Istotnie mam tak na imię...
- German! German Castillo!
- Rzeczywiście, tak właśnie się nazywam - zaśmiał się mężczyzna. - Ale skąd pani to wie?
Angeles z niedowierzaniem przyjrzała się człowiekowi, który przed nią stał. Przecież to on. Ciemne włosy, nieco dłuższe niż pamiętała, te same rysy twarzy. Patrzyła na swojego przyjaciela z czasów dzieciństwa. Zmienił się, to fakt, ale to wciąż był on. Brunet miał na sobie byle luźno zapiętą białą koszulę i ciemne spodnie. Jego twarz pokrywał lekki zarost. Oczy wciąż pozostawały te same. Ciepłe, czekoladowe, wesołe...
- German, to ja! Angie! Nie pamiętasz mnie? - wykrztusiła drżącym z emocji głosem. Nie widziała go tyle lat... Prawdę mówiąc nie przypuszczała, że jeszcze kiedyś go spotka.
- Jak to...? Angie? To naprawdę ty? To naprawdę ty! Nie wierzę, jak mogłem cię nie poznać! Cholera, Angie, zmieniłaś się!
Dziewczyna zaśmiała się i uścisnęła młodzieńca.
- Skąd się tu wziąłeś? - spytała w końcu.
- Mieszkałem tu przez cały czas! Nigdy nie opuściłem Buenos Aires.. Wiesz, rzeczywiście uciekłem z tego naszego sierocińca, ale zmieniłem tylko dzielnicę. Nawet nie próbowali mnie szukać - zachichotał ponuro. - Ale co tu robisz ty?
- Wiesz, mieszkałam jakiś czas w Rosario. Przeniosłam się tu kilka lat temu, żeby studiować..
- No proszę! A więc moja Angeles poszła na studia! Moje gratulacje! Co takiego studiujesz?
- Właściwie studiowałam... Na kierunku literacko-artystycznym.
- Wywalili cię? - zaśmiał się German, siląc się na powagę.
- Nie, głuptasie! Po prostu skończyłam już studia. Kilka tygodni temu dostałam dyplom - w tym momencie chłopak zagwizdał z podziwem. - A co ty robiłeś przez te wszystkie lata? Naprawdę uciekłeś i zmieniłeś dzielnicę? Jak dałeś sobie radę?
- To długa historia, ale spełniłem marzenia o graniu na ulicy. Znalazłem na wysypisku starą gitarę i naprawiłem ją z pomocą pewnego znajomego, który też pokazał mi jak grać. Niestety nie ma go już z nami, ale pozostały miłe wspomnienia z tej przyjaźni.
- Przykro mi - powiedziała Angie.
- Nie ma potrzeby. Od dawna wiedział, że to go czeka. Teraz jest w lepszym świecie, nie?
German i Angeles długo jeszcze spacerowali ulicami Buenos Aires, wspominając dawne czasy, opowiadając sobie o teraźniejszości i planach na przyszłość. Nie zauważyli nawet, kiedy niebo pokrył granat, a miejsce Słońca zajęła połowa Księżyca. Przechodzili właśnie obok filharmonii, skąd dochodziły dźwięki koncertu klasycznego. Mężczyzna chwycił swoją towarzyszkę pod ramię i kazał iść za sobą. Obeszli budynek i weszli do środka jakimiś bocznymi, wyglądającymi na rzadko używane, drzwiami. Nie znaleźli się jednak w głównej sali, lecz w jakimś ciemnym korytarzu. German poprowadził Angie schodami w górę. Tam minęli miejsce, które najwyraźniej było ekskluzywną restauracją, gdzie dziesiątki bogaczy spożywało właśnie kolację. Minęli ją jednak i weszli do jakiegoś zaciemnionego pomieszczenia. Po chwili rozjaśniło je słabe światło, które przyjaciel Angie najwyraźniej właśnie zapalił. Pod ścianą stało kilka byle jak ustawionych, wysłużonych foteli, na środku zaś znajdował się wielki fortepian. Dziewczynie przeskoczyło coś w brzuchu. Jedną ze ścian pomieszczenia całkowicie pokrywała szyba. Za ogromnym oknem rozpościerał się wspaniały widok na spokojnie falujący ocean i unoszący się nad nim jasny Księżyc w towarzystwie niezliczonych gwiazd.
- Jesteś pewien, że możemy tu być? - spytała cicho Angie.
- Tak, nie martw się, często tu przychodzę. To bardzo inspirujące miejsce. Można łatwo skupić myśli.
Angeles nieśmiało podeszła do jednego z foteli i usiadła na nim po turecku. Miała nadzieję, że German dosiądzie się do niej, on jednak zajął miejsce przy instrumencie. Ułożył dłonie na klawiszach i zaczął grać. Była to przyjemna, wesoła melodia. Instrument miał piękne, czyste brzmienie, a dźwięki odbijały się echem od pustych ścian. Dziewczyna odgarnęła włosy, które sięgały jej aż do końca pleców i schowała dłonie po udami, aby ukryć ich drżenie. Serce waliło jej jak oszalałe, jednak obiecała sobie, że nie da tego po sobie poznać. Ledwie się zorientowała, a melodia już ucichła.
- Angie, wszystko w porządku? - spytał nagle German, podchodząc do niej.
- Taak.. - odparła cicho, starając się brzmieć naturalnie.
- A pamiętasz jeszcze melodię, której próbowałem cię nauczyć, kiedy byliśmy mali? Chodź - złapał ją za dłoń, która była nienaturalnie zimna i pociągnął w stronę fortepianu. Usiedli przed nim razem.
- Połóż ręce tutaj - polecił jej, wskazując drewnianą jego część. - Poczujesz drżenie i dzięki temu lepiej wczujesz się w muzykę.
German zagrał pierwsze dźwięki utworu. Jego przyjaciółkę znów poczęły ogarniać drgawki, które nie miały jednak wiele wspólnego z muzyką. Drżała z przerażenia. Odradzały się w niej wspomnienia, które tak bardzo chciała w sobie zagłuszyć. Otwierały się słabo zabliźnione rany. Boleśnie wracały do niej chwile, kiedy to Salvaje się na nią znęcała. Kiedy groziła jej lub biła ją, gdy próbowała zaśpiewać choćby jeden dźwięk. Wszystko to w jednej chwili uderzyło w słabą psychikę dziewczyny.
- Pamiętasz ją jeszcze? Zagrasz dla mnie? - do Angie ledwie docierały jego słowa.
Poruszyła głową, jednak trudno było stwierdzić, czy miała zamiar nią potrząsnąć na znak zgody czy też pokręcić przecząco. Spojrzała przerażona na Germana. Jej oczy zrobiły się wielkie, a twarz zbladła. Gdy młody mężczyzna ujął jej dłonie, z zamiarem przyłożenia ich do instrumentu, dziewczyna zwyczajnie wstała i uciekła. Wybiegła byle szybciej z budynku i biegiem skierowała się w stronę wynajmowanego wciąż w akademiku mieszkania. Dotarła tam po kilkunastu minutach zdyszana i przerażona. Wpadła do pokoju, zatrzasnęła drzwi i oparłszy się o niej, oddychała głęboko. Po chwili opuściły ją drgawki, jednak zebrane w oczach łzy zaczęły się uwalniać. Płakała tak, jak nie płakała już dawno, nawet w chwilach najgorszych słabości. Łzy płynęły z jej oczu strumieniami, a krzykiem wyrażała swoją rozpacz. Już po chwili tłumiła płacz poduszką, gdy padła na łóżko.
____________________________________________
I tak oto mamy drugą część.
Podoba Wam się? Jesteście ciekawi ostatniej? :)
Z góry dziękuję za wszystkie komentarze, 
Pozdrawiam, Skai. :)

8 komentarzy:

  1. super spotkali się yeaaaaa, czekam na next

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! I dziękuję, że zawsze komentujesz. :)

      Usuń
    2. zawsze komentuje bo zawsze macie boskie rozdziały :D

      Usuń
  2. Tak! Tak bardzo chcialam zeby sie spotkali :D tylko szkoda mi troche Angeles.. ale bedzie dobrze c'nie? Musi byc ;) Czekam na, juz (niestety) ostatnią czesc jednorazowki :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Super czekam na część trzecią :33

    OdpowiedzUsuń