wtorek, 11 listopada 2014

Jednorazówka od Skai: Bez tytułu, część 1/3


   Część pierwsza.

Angie usłyszawszy niecierpliwie pukanie do drzwi, niechętnie uniosła się z łóżka. Pospiesznie ubrała się, wciągnęła na nogi zniszczone, szare trampki i związała włosy w kitkę. Rozejrzała się po pokoju. Jej dwie współlokatorki zdążyły już wstać. Zamknęła drzwi pokoju i udała się do stołówki na śniadanie, rozcierając przy tym lędźwiową część kręgosłupa. To dość dziwne uskarżać się na bóle pleców w wieku jedenastu lat, jednak łóżko, na którym sypiała w sierocińcu nie należało do najwygodniejszych, więc można chyba uznać, iż istniało tego wytłumaczenie.
Znalazłszy się w stołówce, podeszła do stolika, który zwykła zajmować. Siedział już przy nim krótko obcięty brunet wyglądający na nieco od niej starszego - może ze dwa lata - ubrany w sprany, niebieski podkoszulek. Uśmiechnęła się do niego i zajęła miejsce obok.
- Nie mamy humoru? - zagadnął. - Źle spałaś, Angie?
- Mniej więcej tak jak zwykle - odparła, drapiąc się po głowie i sięgając po talerz. Jej towarzysz stukał już w swój łyżką, wydając się lekko niecierpliwić. Zerknął na wysłużony zegarek, który miał na ręce i szturchnął palcem wskazującym jego tarczę, zupełnie jakby chciał przyspieszyć leniwy bieg wskazówek.
- Spóźniają się - jęknął.
Angie rozejrzała się po stołówce. W pomieszczeniu panowały pustki. Jedynie dwa czy trzy stoliki były zajęte.
- Chyba nie jest jeszcze zbyt późno, German... - mruknęła.
- No jasne, to dziadostwo nigdy dobrze nie chodziło - wycedził, wskazując na swój nadgarstek. - Chodź, pokażę ci coś.
Wstał od stolika i chwyciwszy dłoń przyjaciółki, pociągnął ją za sobą. Powoli, rozglądając się przy tym, przeszli wąskim korytarzem przylegającym do kuchni aż znaleźli się w niewielkim jego rozszerzeniu. Przy ścianie stało zakurzone, drewniane pianino. Chłopiec, nazwany przez Angie Germanem, popatrzył na nią. Jej twarz nie wyrażała emocji.
- Jesteś pewien, że możemy tu być? - spytała cicho.
Chłopiec zignorował to pytanie.
- Uważaj teraz - powiedział i uklęknął przy instrumencie; niestety nikt nie podstawił podeń żadnego taboretu.
Ułożył palce prawej ręki na klawiszach i zagrał cicho kilka dźwięków, układających się w melodię o ciekawym brzmieniu. Gdy skończył, spojrzał na Angie, która uśmiechnęła się do niego lekko, klęcząc obok.
- Powtórzysz to? - dziewczynka wydała się zaskoczona tym wyzwaniem.
Zmarszczyła brwi i z pomocą Germana ułożyła trzęsącą się rączkę na pianinie. Zagrała kilka dźwięków, jednak nie udało jej się powtórzyć dokładnie tej melodii.
- Poczekaj, to nie tak - zaśmiał się chłopiec. - Słuchaj - w tym momencie zagrał pierwsze pięć dźwięków utworu. Angie powtórzyła je bez fałszu.
- Skąd to znasz? - spytała.
- Nauczył mnie mój wujek. Był pianistą...
Był?
- Gdybym mógł powiedzieć, że nim jest, to pewnie nie rozmawiałbym teraz z tobą - odparł chłodno.
- Przepraszam - speszyła się blondynka.
- Nic nie szkodzi. Posłuchaj dalej - połączył pozostałe dźwięki z następną piątką. Angie znów udało się powtórzyć wszystkie.
- Zaczynam łapać - ucieszyła się. - Graj dalej, proszę.
German układał już dłoń na instrumencie, lecz w tym momencie w pomieszczeniu zjawił się nie szczególnie pożądany w tamtej chwili gość. Koścista kucharka spojrzała na dzieciaków zaskoczona, wytrzeszczając i tak już wielkie oczy. Cienkie, wysoko osadzone brwi sprawiały na jej twarzy wrażenie wiecznie zszokowanej.
- Co wy tu robicie? - miała wysoki, acz chrapliwy głos. Siatka na głowie dodawała jej seksapilu grozy. - Nie wiecie, że wolno tu wchodzić? Ani tykać instrumentu?!
Momentalnie zjawiła się przy nim i głośno zatrzasnęła klapę. Następnie obdarzyła oboje karcącym uderzeniem w pośladki, a następnie wyciągnęła ich - Angie za rękę, Germana zaś za ucho - z pomieszczenia.

- Cholerne babsko - mruknął łobuziak, siadając z powrotem na swoim miejscu przy stoliku, gdy kucharka odeszła, i rozcierając ucho. - Nie robiliśmy przecież nic złego!
Angie tylko westchnęła.
- Jeszcze kiedyś nauczę cię tej melodii - powiedział, uśmiechając się.
- Obiecujesz?
- No pewnie! Przecież zasady są po to, żeby je łamać. Poza tym nie było to jedyne pianino na świecie.
Dziewczynka posłała mu uśmiech i z powrotem spuściła głowę, bawiąc się łyżką do zupy.
- Idzie! - German wydał z siebie radosny okrzyk.
- Która?
- Monstrum - westchnął. - Nie ma co liczyć na dokładkę.
Po chwili stolika, który zajmowali podeszła tęga kucharka niskiego wzrostu. Starannie odmierzyła po łyżce wazowej gęstej owsianki i nałożyła do ich talerzy. Angie wymamrotała jakieś podziękowanie, ale jej przyjaciel milczał, wpatrując się w talerz niechętnie, po czym zabrał się do jedzenia.
- Mam nadzieję, że tym razem nie znajdę w tym paznokcia - mruknął. Angie popatrzyła wymownie w sufit.
Po skończonym posiłku oboje udali się w swoje strony. German ruszył na prowizoryczne boisko, które znajdowało się przed budynkiem sierocińca. Natomiast jego przyjaciółka wezwana została przez dyrektorkę ośrodka, ruszyła więc, pełna obaw, ku jej gabinetowi. Miała kłopoty? Co tym razem przeskrobała?
Zapukała delikatnie do drzwi i zaproszona, weszła. Najważniejsza osobistość w sierocińcu była chudą kobietą farbowaną na jasny blond. Włosy jak zwykle spięła w ciasnego koka. Patrzyła na bladą jak ściana, chudą dziewczynkę zza grubych szkieł.
- Usiądź, dziecko - odezwała się oficjalnym i dość chłodnym tonem. Angie wykonała polecenie. - Angeles Saramego, zgadza się?
Dziewczynka przytaknęła. Kobieta ponownie na nią spojrzała, a następnie wróciła wzrokiem do rozłożonych na biurku papierów. Angie raz po raz łypała na nią spode łba. Serce tłukło jej się niespokojnie w piersi.
- Zdaje się, że pewna rodzina chciałaby mieć cię pod swoim dachem.
Angie zamrugała oczami. Nie dotarły do niej słowa kobiety.
- Pewne małżeństwo chce cię adoptować, dziecko - sprecyzowała po chwili, niecierpliwiąc się.
Oczy dziewczynki niespodziewanie rozbłysły, a jej twarzyczka zrobiła się jeszcze bledsza. Ktoś chcę ją adoptować? Nie wiedziała, co ma myśleć. Co jakiś czas jakaś rodzina zabierała do siebie któreś z dzieci. Ale zazwyczaj były to te... znacznie od niej młodsze, urokliwsze... A tymczasem ktoś chciał zabrać stąd .
- N-naprawdę? - wyrwało jej się. Jej głos był przynajmniej o dwie oktawy wyższy niż normalnie.
- Na to wygląda. Przyjadą jutro w południe, aby cię zabrać. Spakuj się wcześniej. Możesz odejść.
Angie przytaknęła nieśmiało, zsunęła się z krzesła i opuściła pomieszczenie. Kobieta odprowadziła ją wzrokiem i odnotowała coś w dokumentach.

Dziewczynka pobiegła do swojego pokoju. Znów nie zastała w nim  współlokatorek. One zawsze trzymały się we dwie, jej zaś raczej unikały. Nogi zmiękły jej nagle, usiadła więc na swoim łóżku i wlepiła wzrok w ścianę. Wciąż nie docierało do niej to, o czym właśnie się dowiedziała. Postanowiła jednak wziąć się w garść. Ma szansę wreszcie wyrwać się z tej dziury, gdzie tkwiła i zacząć zupełnie nowe, lepsze życie. Co ją obchodzą okoliczności? Nie miała pojęcia, kto ma przyjąć ją pod swój dach, lecz teraz nie było to ważne. Wszędzie lepiej niż w tym zapleśniałym sierocińcu. Podeszła do szafy i otworzyła ją. Do starej, wysłużonej torby spakowała swój cały, niewielki dobytek. Zajęło jej to zaledwie kilka minut i już była gotowa, aby się wyprowadzić, choćby od zaraz. Jednak w tej chwili przypomniała sobie o czymś. German. On nie ma o niczym pojęcia. Wiedziała, że musi z nim porozmawiać, bez względu na to, jak chłopak to przyjmie. W końcu mówili sobie o wszystkim. Nie miała zamiaru zostawić go tu bez uprzedzenia. Wyszła z pokoju z zamiarem odnalezienia przyjaciela. Tak jak przypuszczała, zastała go na czymś, co w sierocińcu zwykło być nazywane boiskiem, choć właściwie było tylko kawałkiem zalanego betonem placu.
German siedział na murku, odbijając piłkę od nogi o ziemię i gwiżdżąc przy tym. Angie próbowała ułożyć sobie jakoś w głowie, co mu powie, ale słowa nie chciały kleić się ze sobą. Podeszła do niego i usiadła obok. Chłopak uśmiechnął się.
- Cześć, Ang. Coś się stało? - zaczął pogodnie.
Znał ją jak nikt inny. Zdawała sobie sprawę, że nie będzie to łatwa rozmowa.
- Nie, nic takiego - skłamała szybko. - A co u ciebie? Czemu tak siedzisz?
- Po prostu rozmyślam, planuję. Chyba czas się stąd wyrwać - powiedział zaskakująco niefrasobliwym tonem.
Blondynka zamrugała szybko.
- Chcesz... chcesz uciec?
- Wolno dziś myślisz, Angie. A jeśli dla ciebie naprawdę trzeba prościej - tak, chcę uciec. I liczę na to, że zabierzesz się ze mną.
- Ja... German, posłuchaj...
- Zaczynam się bać, no już wyrzuć to z siebie. Zaczęły ci smakować te ich "owsianeczki" z bonusami w postaci paznokci monstruma?
- German, adoptują mnie! - wykrzyczała drżącym głosem, mając dość jego sarkastycznego tonu.
Przez twarz chłopca przebiegł ledwie zauważalny cień, który po chwili zmienił się w szeroki uśmiech. Angie nie wyglądała jednak na szczęśliwą.
- Co, nie cieszysz się? - zdumiał się chłopak.
- No bo ja... - zakłopotała się. - Nie chcę cię tu zostawić.
- Nie zostawiasz! - zaśmiał się. - Przecież mówiłem, że się wyrywam - dodał ciszej.
- Ty tak na serio?
- Zupełnie na serio.
- I co zamierzasz robić, kiedy już uciekniesz? - spytała, krzyżując ręce na piersi.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Będę grał na gitarze na ulicy.
- Naprawdę? Masz gitarę?
- Nie.
- A umiesz grać?
- Nie - parsknął śmiechem. - Angie, przestań, dam sobie radę, nie znasz mnie?
- To ty przestań! Nie... nie uciekaj, ja... Będę cię tu odwiedzała!
- Angie, oboje wiemy, że nie będziesz. I nie widzę w tym nic dziwnego. Gdyby to mnie adoptowali, też nie chciałbym tu wracać.
- To poproszę ich, żeby wzięli i ciebie! - krzyknęła z dziecinną wręcz naiwnością.
- O nie, nie, nie! Nawet nie próbuj, jeszcze tego brakuje, żeby nie zabrali nawet ciebie. Daj spokój - dodał, widząc, że oczy dziewczynki się zeszkliły. - Powinnaś się teraz cieszyć, adoptują cię, rozumiesz? Masz szansę mieć normalny dom, z dala od tej ponurej nory, a tym czasem przejmujesz się... mną? Ciesz się tym, nie oglądaj się za siebie, zasługujesz na to!
Angie spojrzała na niego smutno i po chwili bez słowa rzuciła mu się na szyje. Pogłaskał ją po plecach. Szlochała.
- Jesteś głupia - stwierdził po chwili, śmiejąc się. - Rozklejasz się w momencie kiedy spotyka cię to, o czym inni stąd mogą tylko pomarzyć.
Angie uśmiechnęła się przez łzy.

Następnego dnia z tłukącym się w piersi sercem oczekiwała nadejścia południa. Założyła na siebie swoją najlepszą, choć i tak wyjątkowo spraną jasnożółtą sukienkę i brązowy sweterek, jako iż dzień nie należał do najcieplejszych. Gdy wybiła decydująca godzina, wyszła z dotychczas zajmowanego przez siebie pokoju, rzucając ostatnie spojrzenie na pomieszczenie i puste łóżka jej "koleżanek", które nie zjawiły się nawet, aby ją pożegnać. Wieść o tym, że ktoś postanowił adoptować małą Angie szybko rozeszła się po sierocińcu. Jednak, jeżeli nie liczyć Germana, nikt nie planował jakoś specjalnie za nią tęsknić. Jedynym, co spotykało ją do tej pory były pogardliwe uśmiechy i pełne zawiści spojrzenia. Dlaczego wybrali właśnie ją? 
Z jakiegoś powodu nawiedzać zaczęły ją dość ponure myśli. A co jeżeli zaszła jakaś pomyłka? Jeżeli wcale nie chodziło o nią? Jeżeli w ostatniej chwili się rozmyślą... Kiedy zobaczą ją i uznają, że nie spełnia ich oczekiwań? Że nie jest... odpowiednia? Nogi nagle jej zmiękły, policzki zbladły, a torba, w której trzymała cały swój dobytek zrobiła się co najmniej dwa razy cięższa. 
Gdy w końcu dotarła do holu tuż przed gabinetem pani dyrektor, przysiadła na ławce i wlepiła wzrok w swoje buty. Dźwięk dobiegające zza drzwi po jej lewej stronie sugerowały, iż trwa właśnie omawianie formalności. Nie musiała długo czekać, gdyż już po chwili z pomieszczenia wyszła dyrektorka sierocińca w towarzystwie dwójki ludzi. Angie pospiesznie podniosła się i poczęła nieśmiało się im przyglądać. Wyglądali na małżeństwo dobiegające czterdziestki. 
Kobieta, ubrana w granatowy płaszcz i niemal sięgające kolan kozaki, upięła długie, czarne włosy w ciasny warkocz. On natomiast wyglądał jak nie całkiem z tej bajki wyjęty. Jego długie, siwiejące wąsy zakrywały prawie całą górną wargę. Włosy również zdradzały wiek przebłyskami siwizny. Były sporo krótsze niż te, którymi pochwalić się mogła jego małżonka, aczkolwiek ich długość wystarczała, aby mężczyzna mógł uczesać się w kitkę. Miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę, beżowy sweter, zakładany przez głowę, spod którego wystawał kołnierz różowej, z jakiegoś powodu, koszuli i czerwona mucha. Całości dopełniały luźne spodnie w szare paski. Obserwacje Angie przerwała blondynka.
- Angeles, poznaj państwa Palomę i Poncio Salvaje.
- Dzień dobry - szepnęła Angie.
Po wymienieniu jeszcze kilku zdań z dyrektorką małżeństwo wraz z nową podopieczną opuścili sierociniec, wsiedli do dużego czarnego samochodu, usadziwszy przy tym Angie na tylnym siedzeniu i ruszyli. Dziewczynka rzuciła ostatnie spojrzenie na budynek, zanim odjechali. Droga ciągnęła się w nieskończoność. Angeles wyglądała przez okno. Jechali szybko, zostawiając za sobą centrum Buenos Aires, przedmieścia, a wkrótce i pobliskie miasteczka. Nie miała pojęcia, dokąd jadą. Brakowało jej też odwagi, aby o to zapytać. Zastanawiała się, gdzie może być teraz jej przyjaciel. Czy uciekł już z sierocińca? Czy i on myśli o niej w tej chwili?
Samochód zatrzymał się dopiero kilka godzin później. Angie otrząsnęła się z letargu, uświadamiając sobie, że najwyraźniej ucięła sobie drzemkę. Stali przed dość sporym, acz lekko przykurzonym - niegdyś zapewne białym - domem. Mężczyzna o rockowym wyglądzie otworzył jej drzwi i pomógł wysiąść z pojazdu. Angie, stanąwszy w końcu na zmęczonych po długiej podróży nóżkach, rozejrzała się dookoła. Budynek otoczony był kilkoma średniej wysokości wzgórzami, obsypanymi zieloną trawą. Wokół domu rosły znacznie od niego wyższe topole przeplatane płaczącymi wierzbami o zwieszających się gałęziach.
- Witaj w Rosario, Angie - powiedział mężczyzna. - Chodź, pokażę ci twój pokój.
- Dziękuję, panie Salvaje - szepnęła dziewczynka.
- Daj spokój, nikt tak do mnie nie mówi. Jestem Poncio - poprawił ją.
- Dzięki, Poncio.
Mężczyzna sięgnął z bagażnika jej torbę i już miał wejść z dziewczynką do środka, gdy rozległo się wołanie jego żony.
- Poncito, nie przesadzaj. Sama może nieść tę torbę - fuknęła na mężczyznę, który posłusznie oddał ją Angeles. - Chodź, musisz pomóc mi z meblami na tarasie i to od zaraz! A ty - zwróciła się do dziewczynki - schodami na górę i ostatnie drzwi po lewej. I pamiętaj, jeżeli coś ukradniesz, zapłacisz znacznie sroższą cenę.
- Nie bądź dla niej taka ostra, Palomo... - zaczął rockman.
- Dzieci trzeba trzymać krótko - wycedziła. - No idź już, prędziutko! - rzuciła w stronę dziewczynki.
Angeles nieśmiało chwyciła za klamkę. Drzwi domu ustąpiły. Powoli przekroczyła jego próg i znalazła się w niewielkim, wyłożonym dębową boazerią przedpokoju. Zapomniawszy całkiem o zdjęciu butów, wkroczyła po złośliwie skrzypiących schodach na górę. Wybrawszy odpowiednie - zlecone jej przez panią Salvaje - drzwi, powoli weszła do pomieszczenia. Był to pokoik na poddaszu - z charakterystycznym, opadającym sufitem. W najniższym jego punkcie znajdowało się nieduże, przykryte błękitną pościelą łóżko. Angie zdjąwszy ze stóp trampki, wdrapała się na nie. W ścianie po jej lewej stronie znajdowało się zgrabne, kwadratowe okno. Pomieszczenie nie było duże, a prócz łóżka stała tam tylko prosta, dębowa szafa, aczkolwiek wynagradzał jej to widok zza okna. Zieleniące się wzgórza ukrywały linię horyzontu. Szyby niemalże dotykały gałęzie zwieszającej się wierzby płaczącej. Angie westchnęła. Postanowiła rozpakować swój niewielki dobytek, aby wypełnić jakoś czas oczekiwania, aż odwiedzi ją któryś z nowych... rodziców? Może raczej opiekunów.
Dopiero kilka godzin później zawołana została na dół. Brunetka zleciła jej zająć miejsce przy stole. Przyjrzała jej się bez słowa, po czym rozplotła jej długą, blond kitkę. Rozczesała włosy Angie i stwierdziwszy, iż są zdecydowanie za długie, zabrała się za ich ścinanie. Dziewczynka milczała, jednak ten pomysł nieszczególnie przypadł jej do gustu. W końcu oznajmiła, iż wróci nim, Angeles się spostrzeże i zniknęła. Dziewczynka popatrzyła smętnie na kupkę włosów, jaka leżała na ziemi. Westchnęła, zdając sobie sprawę, iż kobieta pozbawiła ją co najmniej dwudziestu centymetrów jej blond loków.
Nagle coś przykuło jej uwagę. Przy ścianie pomieszczenia ustawione było pianino. Dość podobne do tego, które pamiętała z sierocińca. Poczuła lekkie ukłucie w sercu na wspomnienie swojego przyjaciela. Podeszła do instrumentu, podsunęła pod niego stołeczek i ułożyła palce na klawiszach. Zagrała kilka dźwięków, przyzwyczajając swoje uszy do łagodnego brzmienia pianina. Wytężając pamięć, wystukała nutki, których uczył ją German. 
Wtem usłyszała ciche chrząknięcie. Drgnęła przerażona i odwróciwszy się w prawo, dostrzegła stojącego w drzwiach mężczyznę, który przyglądał się jej z zainteresowaniem. Już chciała odejść od instrumentu, jednak Poncio powstrzymał ją i gestem dał znać, aby nie przerywała. Oparłszy się wygodnie o framugę, zapalił fajkę i dalej patrzył na dziewczynkę. Angeles chciała odrzucić z przyzwyczajenia długie włosy na plecy, jednak zaraz przypomniała sobie o ich pozbawieniu przez panią Salvaje. Westchnęła tylko i wróciła dłonią na klawiaturę pianina. Zagrała, wkładając w to całe swoje serce, melodię, której uczył ją German. Nie mogła uwierzyć, że to działo się jeszcze wczoraj; zdawało jej się, że minęły miesiące, a może i lata, kiedy to ostatni raz patrzyła na ciemnowłosego przyjaciela. Było to niczym wspomnienie z dawnego, zostawionego już za plecami życia, które nie miało wrócić...
Uznała, że kilka prostych nut, to zbyt mało, aby powstał należyty utwór. Postanowiła dodać od siebie kolejne. Zagrawszy ponownie znane już dźwięki, dodała C. Nie, to nie pasuje. D. Tak, znacznie lepiej. Dźwięki pianina były delikatne, niczym cicho kapiące krople deszczu...
Nagle tę łudząco spokojną chwilę coś zmąciło. Do kuchni wpadła pani Salvaja. Angie spojrzała na nią spode łba, odjąwszy pospiesznie ręce od instrumentu. Kobieta wyglądała, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, jakby miała za chwilę zionąć ogniem. Podobnie jak żylasta kucharka ze stołówki w sierocińcu, zatrzasnęła z hukiem klapę pianina i spojrzała na Angie wyraźnie poirytowana. Złapała ją za rękę i pociągnęła w stronę schodów. Dziewczynka popatrzyła wystraszona na Poncio, ale ten nie zareagował.
Kobieta zaprowadziła Angie wprost do wyznaczonego jej pokoju i zamknęła drzwi. Szczęknięcie zamka oznaczało jedno - została zamknięta na klucz. Westchnęła i zapaliła świeczkę, której słabe światło rozjaśniło nieco panującą w pomieszczeniu ciemność.

Rankiem obudziła się z lekkim ssaniem w żołądku. Nie dostała nic na kolację. Otworzyła okno i spojrzała przez nie na faliste wzgórza. Świeczka zdążyła całkiem się wypalić. Sięgnęła do szafy i założyła proste ubranie, które zwykła nosić w sierocińcu. Rozczesała włosy. Były zbyt krótkie, aby spiąć je w zwyczajową kitkę, dlatego zostawiła je rozpuszczone. Poprawiwszy pościel, usiadła na łóżku i rozejrzała się po pokoju. Podłoga wykonana była z jasnego drewna, a ściany pomalowane na jaśniutki fiolet. Wtem zobaczyła coś, czego wcześniej nie dostrzegła. Na ścianie znajdującej się zaraz po nogach łóżka wisiało malowidło. Znała już ten obraz. Omawiali go w szkole. "Skały kredowe na Rugii" - przypomniała sobie. Mężczyzna i kobieta przyglądali się błękitnemu morzu zza ramy białych, strzelistych skał i powykrzywianych sosen. Nie miała pojęcia, gdzie znajduje się owa Rugia, jednak musiało to być piękne miejsce. Przeniosła wzrok na prawo. Łóżko zajmowało większą część małego pomieszczenia. Szafa wykonana z ciemnego drewna przylegała do przeciwległej mu ściany. Na oknie, pod którym stała jej 'prycza' nie było firanki. Nic nie przysłaniało widoku. Do życia budziła się wiosna. Kąt padania promieni słonecznych wskazywał na okolice godziny dziesiątej. Przecież nie będą mnie tu trzymać wiecznie, w końcu ktoś przyjdzie - pomyślała dziewczynka. Jak na zawołanie rozległo się pukanie do drzwi, a następnie szczęk zamka. Do jej pokoju wszedł Poncio.
- Dzień dobry, wasza wysokość - powiedział wesoło. Naprawdę polubiła tego człowieka.
Wyglądał zaskakująco normalnie bez skórzanej kurtki, ubrany jedynie w szary sweter w czerwone paski. Zrezygnował też z fajki i okularów słonecznych, aczkolwiek nad jego górną wargą wciąż rozciągał się wąs. Włosy pozostawił rozpuszczone, chciałoby się rzec w artystycznym nieładzie. W jednej ręce trzymał brązową miseczkę, w drugiej zaś jakiś niezidentyfikowany przedmiot.
Angie powitała go uśmiechem.
- Dobrze ci się spało? - spytał. Przytaknęła. - Zrobiłem coś dla ciebie - podał jej to, co trzymał w lewej ręce, odstawiając przy tym miseczkę na jej łóżko.
Dziewczynka przyjrzała się przedmiotowi. Wyglądało to na zmiotkę do kurzu zrobioną... z jej własnych włosów, które straciła w wyniku wczorajszego strzyżenia. Było to średnie pocieszenie w związku z ich stratą, ale pomyślała, że przynajmniej będzie miała coś, aby posprzątać - pokój sprawiał bowiem wrażenie, iż dawno nikt w nim nie mieszkał. Na szafie osiadła warstwa kurzu, a w rogu okna dało się dostrzec zaschniętą pajęczynę.
- Jeszcze nigdy nie dostałam prezentu - powiedziała cicho, rumieniąc się. - Dziękuję.
- To drobiazg. Miłego dnia - zasalutował i wyszedł z jej pokoju, zostawiając lekko uchylone drzwi.
Dopiero wtedy zauważyła, że miseczka, którą jej zostawił, była pełna owsianki. Jęknęła, przypomniawszy sobie śniadania w sierocińcu. Aczkolwiek nie uszło jej uwadze, iż ta zupa mleczna wyglądała zupełnie inaczej. Nie była rozgotowana, a siwą barwę zastępowała biała. Pływało w niej kilka dojrzałych malin. Zabrawszy się do jedzenia, zdała sobie sprawę, że nawet dosypano do niej cukru. Dawno nie jadła nic tak pysznego. Nie sądziła, że zwykła owsianka może smakować tak dobrze.
Gdy skończyła, wzięła ze sobą miseczkę i po cichu wyszła z pokoju. Stąpając na palcach, skierowała się ku schodom. Kiedy była już w ich połowie, zatrzymała się na dźwięk rozmowy.
- Czy nie mówiłam ci, że masz mi się nie wtrącać do jej wychowania? - był to głos pani Salvaje.
- Ale przecież ja tylko... - zaczął Pancio, jednak nie dane było mu dokończyć, gdyż jego słowa znów zagłuszyły krzyki kobiety.
- Obiecałeś, że nie będziesz się wtrącać! I masz egzekwować tę obietnicę, jasne?
- W porządku - powiedział mężczyzna, jakby po prostu dla świętego spokoju i wyszedł z pomieszczenia.
Angie wróciła do swojej sypialki. Nie chciała spotkać się z brunetką. Wiedziała, że nie może unikać jej w nieskończoność, ale w tej chwili po prostu się bała. Kobieta wyglądała na rozeźloną.
Wracając do punktu wyjścia, usiadła na łóżku. Po chwili jednak złapała za zmiotkę i dotknąwszy jej włosów, westchnęła. Po czym zabrała się za sprzątanie. Ścierając kurz, nuciła cicho i podśpiewywała, starając się mimo okoliczności pozostać w dobrym humorze. Śpiewała coraz głośniej, śmiejąc się przy tym. Wtem do jej pokoju ktoś wpadł. Angie umilkła w pół słowa i odwróciła się do drzwi.
Pani Salvaje wyglądała na wściekłą. I to nie tak, jak wtedy gdy zobaczyła poprzedniego wieczoru Angeles przy pianinie - nie, znacznie bardziej. Zrobiła się fioletowa na twarzy i spojrzała na dziewczynkę, jakby właśnie dokonała największej w świecie zbrodni. Angie przestraszona upuściła na podłogę zmiotkę. Kobieta podeszła do niej i złapała ją za ubranie.
- Nie mówiłam ci, że masz to zabronione? - warknęła jej prosto w twarz.
Angie przerażona pokręciła przecząco głową. Nie miała pojęcia, o co chodzi. Było coś złego w tym, że śpiewała?
- Ja... Miałam nie dotykać... pianina i... nie... - w jej oczach zaczęły pojawiać się łzy strachu.
- Nie wolno ci śpiewać! Nie wolno ci grać! Muzyka jest tutaj ZAKAZANA, rozumiesz to?!
- Tak, rozumiem... przepraszam... - wydusiła z siebie błagalnym tonem.
- Żeby to się więcej nie powtórzyło!
Kobieta puściła bluzkę Angie, jednak nie dała za wygraną. Spoliczkowała dziewczynkę, która zaszlochała cicho. Następnie podniosła zmiotkę z ziemi i uderzyła ją trzykrotnie w pośladki. Po tym, popchnęła na łóżko i nie zaszczycając jej spojrzeniem, wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami. Zamek nie szczęknął.
Angeles leżała na łóżku, trzymając się za policzek i starając się stłumić płacz poduszką. Co takiego złego zrobiła? Dlaczego pani Salvaje tak ją ukarała? Tego nie potrafiła zrozumieć.

Wieczorem na zawołanie kobiety, Angie dygocąc z przerażenia, zwlokła się na dół. Wchodząc nieśmiało do kuchni, zauważyła, że w miejscu, gdzie wcześniej stało pianino, była pustka. Brunetka, zapewne odpowiedzialna za jego zniknięcie, obrzuciła dziewczynkę chłodnym spojrzeniem i wskazała miejsce przy stole, gdzie siedział już jej mąż. Zajęła krzesło naprzeciw niego. Pancio posłał jej uśmiech, ale ona zamiast go odwzajemnić, wlepiła wzrok w podłogę. Otrzymawszy miseczkę warzyw z kromką chleba, Angie wymamrotała cichutkie podziękowanie i zabrała się do jedzenia. Nie miała apetytu, chociaż od śniadania nic nie jadła. Dzielnie spałaszowała jednak całą porcję, a następnie za uprzednim pozwoleniem wróciła do swojego pokoju. Zamknęła drzwi i założywszy na siebie spraną, niegdyś jasnoróżową koszulę nocną i wdrapała się na łóżko. Spojrzała przez okno na ciemność, którą rozświetlały jedynie gwiazdy. Klękając, jak ją niegdyś nauczono, złożyła ręce i odmówiła krótką, jedyną znaną jej modlitwę. Następnie okrywszy się szczelnie pościelą, zacisnęła powieki i obiecała sobie, że uśnie. Obiecała sobie, że będzie silna.

__________________________________________________
Ciąg dalszy nastąpi, od razu mówię. 
Proszę o szczere opinie - co myślicie o tej jednorazówce?
A raczej jej początku? Podoba wam się ta historia?
Będę wdzięczna za każdy Wasz komentarz. :-)
Całuję, Skai. :)

PS. W kwestii rozdziału - owszem, wypadałoby się zabrać do pisania. Jak tylko znajdziemy czas i uda się zebrać wenę w coś sensownego, będziemy pisały. Nie martwcie się. Pozdrawiamy. :)

16 komentarzy:

  1. nie wiem czemu ale ta babka skojarzyła mi się z jakimś ruskim niedźwiedziem xd,, Ja być dłuuży niedźwiedź i wszłystcy sie błać mnie " A może ona jest ruskim niedźwiedziem w przebraniu człowieka ?? xD xD Boski rozdział , mnie ciekawi tylko dlaczego ta babka jest taka ostra , czekam na next

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah, ona jest podła,taka już jej rola we wszechświecie.xD Dziękuję i pozdrawiam! :)

      Usuń
  2. Ja przez chwilę miałam skojarzenia z "Anią z Zielonego Wzgórza". ;)
    Super jednorazówka, czekam na następną część, a przede wszystkim na rozdział. XD

    OdpowiedzUsuń
  3. Boziu... Tak dawno nie komentowałam u Was. Przepraszam Was za to.
    Przechodząc do 1/3 OS.
    Podobał mi się jak zwykle.
    Nie wiem, ale zazwyczaj, gdy piszecie OS'y to trafiacie w moje gusta.
    Znacie je chyba lub pamiętacie, prawda?
    Wydaję Asiu (ha... przestawiłam się nawet w komentarzach), przekształciłaś trochę bardzo historię Violetty sprzed Violetty (Mam na dzieję, że wiesz o co mi chodzi.) Taka ekspozycja.
    Tylko ta babka wydaję się ostrzejsza niż German.
    Angie ma drugiego opiekuna, a Violka ma tylko tatę.
    I to mi podsunęło się dziwne pytanie.
    Jeżeli ma tylko jednego z rodziców. Drugi umarł.
    To dzieciaki zazwyczaj są smutne, czasami pesymistycznie nastawione do życia.
    Próbują chajtnąć swojego rodzica z kimś na siłę. XD
    ( Podobało mi się w to stylu Violki, bo próbowała spiknąć ze sobą Gemrangie. ♥♥♥ )
    No, ale takie dzieci są smutne i przygnębione, czasami za to są szykanowane (piszę jak nie ja) w szkoła przez swoich kolegów.
    A Violetta taka nie jest? Dziwne....
    W sensie mnie to zaczęło intrygować.
    Dziewczyna, nie ma matki, tata zabrania jej śpiewać, bo boi się, że pójdzie w jej ślady i, że zginie marnie. Ygh... Dobra. Koniec tematu.

    Btw. 1) Wiesz, że kiedy León kazał Violce obserwować widoczki i trochę ją przycisną, to tak bardzo żałowałam, że nie zrobił tego trochę mocniej. Violcia wypadłaby za "burtę". To chyba nie ta strefa.

    2) Czy tylko ja uwielbiam fizykę kwantową, czy też zwykłą w Violce?

    Wracając już do OS.

    Szkoda było mi jak Angie zostawiła Germka. (trochę jak scenka z 2x66)
    Angeles jest mi w ogóle szkoda, bo trafiła do w połowie normalnego domu.
    Co jest najlepsze? Jak opisałyście tego gościa, w sensie przyszłego opiekuna Angie to później cały czas miałam jego obraz w głowie. Spójrz sobie.
    http://i889.photobucket.com/albums/ac98/lespaul72/Billy_Gibson_ZZ_Top_holdi_470efc423.jpg
    Tak szczerze jak napisałyście, że będzie adoptowana to wiedziałam, że się kroi coś grubszego. Poza tym nie dzieliłabyś tego na 3 części. Pomijając już sam fakt, że może być długi, ale to chyba jedno z drugiego wynika.
    Co za wredna [ zrobię to po hiszpańsku, bo brzmi łagodniej ] PERRA z tej baby.

    Ciąg dalszy bardzo mnie ciekawi. Czekam.

    Besitos para mis amigas. ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie za wspaniały komentarz, kochana. <3 Hahaha, rozwalił mbie ten gościu!

      Usuń
  4. nie podoba mi się, piszesz coraz gorzej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie prawda. Skai pisze wspaniale! Pf zalosny/a jestes . Zazdroscisz talentu co? Jak przykro ;)

      Usuń
    2. Ta, nawet odwagi nie ma żeby napisać z konta Google tylko anonimem jest. I popiewam Cię Lucia /wika

      Usuń
    3. Dziękuję za opinię. Uważam - i zdania nie zmienię - że każdy ma prawo do swojego zdania. :)

      Usuń
  5. Jeju swietnie sie zapowiada! Juz nie moge sie doczekac kolejnej czesci :D Angie i German jako dzieci.. ho ho ho xD wspaniala po prostu :) czekam na 2/3 ;P

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeju takie to emocjonujące! Łzy lecą normalnie,czekam na nexta ;33

    OdpowiedzUsuń
  7. To nie hejt, ale kiedyś pisałaś lepiej ://

    OdpowiedzUsuń