poniedziałek, 2 czerwca 2014

Rozdział 97

Rozdział 97.

Spakowawszy walizki, rozejrzałam się po mieszkaniu, w celu sprawdzenia, czy przypadkiem czegoś nie zostawiłam. Jeszcze raz przejrzałam wszystkie szuflady. Zerknąwszy na dno jednej z nich, moją uwagę przykuła ramka ze zdjęciem. Fotografia przedstawiała mnie, Germana i Violettę. Uśmiechniętych, szczęśliwych, kochających się. Na szybkę w ramce spłynęła pojedyncza łza. Szybko otarłam ją i podeszłam do okna, aby chwilę później pozwolić grawitacji działać i usłyszeć głuchy trzask tłuczonego szkła gdzieś z dołu. Nie obchodziło mnie już, czy usłyszał to mój brytyjski sąsiad. Odchodziłam stamtąd na zawsze. Nie planowałam jakoś szczególnie tęsknić za miejscem, w którym zostawiałam tak dużo wspomnień, tak wiele depresyjnych godzin... Z każdej ściany biły tu żal i tęsknota, chociażby za ukochanym złodziejaszkiem. A jednak dach nad głową to dach nad głową, jaki by nie on był...
Zamknęłam mieszkanie, klucze oddałam panu Ricachónowi i po chwili byłam już daleko. Przemierzałam miasto, ciągnąc za sobą wielką walizkę. Nie wiedziałam, co zrobię później, ale jakoś nieszczególnie mnie to martwiło. Byłam dorosła, przekonana, że jakoś dam sobie radę. Przecież mieszkanie na ulicy nie mogło być takie złe...
Nagle wpadłam na kogoś. Poprawiwszy okulary słoneczne, które miałam na nosie, ujrzałam Pabla. Wyglądał tak, jak zwykle. Nienagannie wyprasowana błękitna koszula, czarny krawat i lekki zarost były niczym jego znaki rozpoznawcze. Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem, który na chwilę zatrzymał się na walizce. Miałam zamiar minąć go bez słowa, jednak nie pozwolił mi na to.
- Angie, coś się stało? - spytał nagle.
- Nie, skąd - powiedziałam szybko.
- W takim razie, czemu ciągniesz za sobą walizkę? Rozstałaś się z tym swoim fagasiem... - było to raczej stwierdzenie niż pytanie.
- Zamknij się, nic nie wiesz - warknęłam. - Jak zwykle wymyślasz sobie, coś czego nie ma. A po za tym... Nie masz pojęcia, co się wydarzyło - dodałam po krótkiej pauzie, o wiele ciszej i spokojniej, nie patrząc mojemu rozmówcy w oczy.
- Więc mi powiedz.
Prychnęłam.
- Nie zasługujesz na to - wypaliłam mu prosto w twarz.
- Angie, nie gniewaj się na mnie. Przepraszam cię. Masz rację, nie wiem, co się wydarzyło w twoim życiu. Nie wiem, nawet kim był ten facet i dlaczego teraz idziesz z walizką cała ubrana na czarno. Po prostu martwię się o ciebie i chcę ci pomóc. Jeżeli chcesz, możesz zamieszkać u mnie. Zawsze możesz na mnie liczyć.
Nawet nie zauważyłam, kiedy ujął moją dłoń. Uśmiechał się do mnie, patrząc mi prosto w oczy. Ale ja nie byłam już tą dawną Angie. Moje serce owiane było chłodem i nawet największa dobroć z jego strony nie mogła tego zmienić. Wyrwałam rękę z uścisku byłego przyjaciela i najzwyczajniej w świecie uciekłam, zostawiając go całkiem samego w środku miasta. Biegłam przed siebie, ile sił w nogach, chociaż czułam, że po tym, jak się zachowałam Pablo, jaki by nie był, nie goniłby mnie.
W końcu ustałam w truchcie i ciężko dysząc, oparłam się o rączkę walizki. Zaczęłam się zastanawiać, co w obecnej sytuacji mogłabym zrobić. Nagle wpadłam na pomysł. Stwierdziłam, że pójdę na plebanię i sprawdzę, jak ma się ksiądz Robert. Bądź, co bądź, czułam się odpowiedzialna za to, co wydarzyło się na cmentarzu. Po kilkunastu minutach widziałam już w oddali gmach kościoła. Pot spływał mi po czole, walizka ciążyła, a upał zdecydowanie nie był moim sojusznikiem. Po chwili stwierdziłam, że wizyta na plebanii nie ma sensu. Zmieniłam zdanie, ot tak. Może po prostu nie miałam ochoty na rozmowę z kimkolwiek? Zresztą co biedny ksiądz mógł poradzić w sytuacji, w jakiej się znalazłam? Nic.
Znów zaczęłam się zastanawiać, co zrobić. Przecież nie mogłam szwendać się przez cały dzień po mieście, zwłaszcza, że byłam już naprawdę zmęczona. Powoli nastawał wieczór. Zaczynało burczeć mi w brzuchu. Przeszukałam kieszenie w poszukiwaniu jakichkolwiek drobnych, jednak nic z tego. Powoli zaczęła docierać do mnie powaga sytuacji. Zostałam najzwyczajniej w świecie sama, bez grosza przy duszy, bez dachu nad głową, z ciężką walizką pełną ubrań jako brzemieniem. 
Wtem do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Dlaczego nie miałabym iść do sklepu, aby coś zwędzić? Nie, przecież Angie tak nie robi. Dawna Angie nigdy nie posunęłaby się do kradzieży. Czułam się potwornie, jednak robiło się coraz ciemniej, a głód doskwierał mi coraz brutalniej. Po chwili stwierdziłam, że nie mam wyjścia. Skierowałam się w stronę najbliższego samoobsługowego spożywczaka. 
Dotarłszy na miejsce, zaczęłam przechadzać się między półkami, czując jak moje kiszki grają marsza na widok mnóstwa smakowitych produktów. Nie miałam pojęcia, jak się kradnie. Julio jakoś nigdy nie kwapił się aby mnie tego nauczyć... W sklepie nie było wielu klientów. Jedynie przy kasie jakaś ciemnowłosa kobieta po trzydziestce kłóciła się z ekspedientką o jakość produktów. 
- Mój syn nie będzie żywił się warzywami klasy B - mówiła z przejęciem. W jej głosie prócz jadu słychać było nutkę kpiny, której wtórował lekceważący wyraz jej twarzy o mocnych, jakby lekko włoskich rysach.
- Ależ pani Malvada, proszę... - puściłam dalszą część wypowiedzi sprzedawczyni mimo uszu. 
Prócz niej w pomieszczeniu znajdował się jeszcze jakiś starszy mężczyzna zawzięcie próbujący odczytać coś na etykiecie jakiegoś opakowania. Jeżeli już miałam kraść, wolałam mieć drogę wolną, dlatego postanowiłam zaczekać aż wszyscy opuszczą sklep. Wolną chwilę postanowiłam spożytkować na obmyślanie planu kradzieży i zastanawianiu się, co mam zamiar wziąć. 
Kilka minut później miejsce całkowicie opustoszało, a ekspedientka pogrążyła się w lekturze jakiejś książki. Jako przyszłe łupy wybrałam butelkę soku pomarańczowego i drożdżówkę z budyniem. Ostrożnie, ukrywając się między półkami, schowałam oba te produkty pod bluzkę i zaczęłam kierować się do wyjścia. Zazwyczaj opuszczając sklep mówiłam coś w rodzaju "do widzenia" i posyłałam sprzedawcy charyzmatyczny uśmiech. Teraz jednak nie było mi to w głowie. Uderzenia mojego serca zdawały się być słyszalne w całej okolicy. Powoli zbliżyłam się do drzwi i już po chwili pchnęłam je i wyszłam. To, co działo się w tamtej chwili w mojej głowie było wręcz nie do opisania. Uczucie triumfu mieszało się z palącym poczuciem winy. 
Po chwili ściskając w dłoniach rączkę walizki, a butelkę soku i drożdżówkę upchnąwszy w kieszeniach, puściłam się biegiem w stronę parku. Tym razem ciepło już mi nie przeszkadzało. Było wręcz przyjemne. Zimna noc nie byłaby dla mnie darem od Boga. Nie miałam innego wyjścia, jak przenocować na dworze. Musiałam wybrać sobie najbardziej miękką z drewnianych ławek. Postawiłam na dość sporą, brązową, znajdującą się w bezpiecznej odległości od centrum parku. Była jedną z niewielu, które ostały się pozbawione gołębich odchodów. Wyciągnęłam skradzione jedzenie i usiadłszy zabrałam się do konsumowania. Po chwili nasycona już wyciągnęłam z walizki kilka ubrań, które posłużyć mi musiały za pościel. 
Po jakimś czasie leżałam już na ławce, przykryta płaszczem, wpatrując się niebo. Tej nocy było bezchmurne i gwieździste. Wciąż dręczyły mnie wyrzuty sumienia związane z kradzieżą, jednak nie ukrywam, że znacznie lepiej mieszkało się w parku, mając pełny żołądek... Przymknęłam oczy i usiłowałam usnąć. Twarde drewno nie ułatwiało mi tego zadania, jednak po kilku chwilach udało mi się wreszcie odpłynąć do krainy snów.

Kolejny dzień przywitał mnie ponurym skrzeczeniem kruka. Otworzyłam powoli oczy. Słońce, niczym ogromna złota kula, toczyło się po szarym niebie. Z jakiegoś powodu ten widok skojarzył mi się z Julio. A może zaczynałam mieć obsesję? Usiadłam na ławce, starając się rozruszać obolałe kości. Wyjęłam z torby niewielkie, podręczne lusterko i przejrzałam się. Moje włosy wyglądały jak po wybuchu granatu, oczy miałam opuchnięte po źle przespanej nocy, a na policzku odcisnęły się guziki płaszcza. Westchnęłam i spakowałam wszystko do torby. Następnie jedząc resztki wczorajszej drożdżówki, zaczęłam rozważać swoja sytuację. Nie byłam pewna, co należało zrobić. Owszem, powinnam iść do Pabla, przeprosić go i zapytać, czy mogę u niego przenocować. To byłoby racjonalne. Ale nie mogłam zbudować nowego życia na resztkach starego. Zdecydowałam się na odwiedzenie cmentarza. Miałam nadzieję, że pomoże mi to podjąć jakąś decyzję.

Setki grobów lśniły w nikłym, porannym świetle. Minęły zardzewiałą bramę cmentarną i powoli ruszyłam w stronę pomnika czczącego pamięć Julio. Pomimo upływu dni, grób wydawał się wciąż taki sam. Marne kwiatki w wazonie, kilka zniczy... Nic się nie zmieniło. Postawiłam walizkę i usiadłam na wilgotnej jeszcze od rosy ziemi.
- Szkoda, że cię tu nie ma. Ty zawsze wiedziałeś, co robić. Twoje ramiona zawsze były gotowe, aby mnie utulić. Twoje usta zawsze umiały szeptać słowa pociechy. Ale ty nie żyjesz. Nie znajdę już światła w twoich oczach. Ziemia otuliła cię do wiecznego snu, a świerszcze grają ci kołysankę - wyszeptałam, żałując, że nie powiedziałam tych słów na pogrzebie. - Zasługiwałeś na lepsze życie, lepszą śmierć, lepsze pożegnanie... Wybacz mi, Julio.
Po moim policzku stoczyła się pojedyncza łza. Starłam ją szybko wierzchem dłoni. Tak bardzo tęskniłam za moim złodziejem... W myślach błagałam Boga o śmierć, bo tylko to mogło mnie z nim połączyć. Nagle do mojej głowy wpadł pomysł. Była to myśl idiotyczna, ale... Może wcale nie musiałam czekać aż jakieś łaskawe bóstwo raczy mnie zabrać z tego świata. Miałam przecież w plecaku turystyczny nóż, byłam wystarczająco zdesperowana i nie sądziłam, abym mogła coś jeszcze stracić. Szybko wyjęłam lśniące ostrze z walizki. Wyciągnęłam rękę z nożem do góry i przyglądałam się chwilę, jak lśni w promieniach słońca. Wahałam się przez chwilę. Wreszcie przyłożyłam ostrze do nagiej skóry nadgarstka. Gdzieś w mojej głowie słyszałam, jak Piotruś Pan stara się przywołać mnie do porządku. Uśmiechnęłam się tylko smutno i przycisnęłam metal. Na bladej skórze pojawiła się krwistoczerwona smuga. Delikatnie pogłębiłam nacięcie.
- Angeles! - usłyszałam czyiś głos i ktoś gwałtownie wyszarpał mi nóż z dłoni.
Jak przez mgłę widziałam twarz księdza Roberta. To było ostatnie, co pamiętałam. Potem odpłynęłam w błogi niebyt.

Stałam na wzgórzu. Dookoła rozpościerał się wspaniały widok: tonące w bieli śnieżne szczyty, olbrzymie, granatowe jezioro i soczyście zielone pastwiska. Leżałam na kocu. Było mi tak ciepło, tak dobrze...
- Angie, kochanie... - usłyszałam głos koło swojego ucha.
Obróciłam się, ale zamiast zobaczyć Julio, zobaczyłam Germana.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałam zdumiona.
- Jak to co? Wypoczywam z moją piękną żoną - odparł, wbijając we mnie spojrzenie swoich czekoladowych oczu.
Następnie delikatnie pocałował mnie w czoło. Gdzieś w oddali usłyszałam śmiech dziecka.
- Czy to...?
- Bawi się z Violettą. Nie przeszkadzajmy im.
- Ale ja... Umarłam - wydusiłam.
- Nie sądzę. Inaczej by cię tu przecież nie było.
Przyjrzałam mu się dokładnie. Zauważyłam, że na jego twarzy jest kilka dodatkowych zmarszczek, a skronie przyprószył siwy włos.
- Czy to przyszłość?
- A jak myślisz? Wszystko zależy od ciebie - wyszeptał German i złożył na moich ustach czuły pocałunek.
Zaraz jednak obraz się rozmył. Znajdowałam się w innym miejscu. Rozejrzałam się. Byłam na plaży.
- Kotku, chcesz z nami popływać? - usłyszałam głos Pabla, tonący wśród szumu fal.
- Pablo?
- A któżby inny? - zdziwił się mężczyzna i podbiegł do mnie.
Podobnie jak wcześniej German, on też wydawał się być kilka lat starszy.
- Nie rozumiem. Co tu się dzieje? - wymamrotałam.
- Jesteśmy na wycieczce. Ty, ja i dzieci. Wszystko dobrze? Może powinnaś założyć kapelusz... - powiedział i cmoknął mnie delikatnie w usta.
Po chwili i ten obraz znikł, zastąpiony innym. Obejrzałam w ten sposób kilkanaście różnych scen. Nagle to wszystko znikło. Czułam, jakbym tonęła w czerni. Gdzieś w oddali zabrzmiał głos Piotrusia Pana.
- To może być twoja przyszłość, Angeles. Wykorzystaj ją. Wybierz mądrze.

Powoli otworzyłam oczy. Leżałam w jakimś pomalowanym na żółto pokoju. Nad łóżkiem wisiał obraz Jezusa Miłosiernego, a na stoliku obok stała szklanka z wodą. Nie rozpoznawałam tego pomieszczenia. Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się. Pierwszą rzeczą, która przykuła moją uwagę, był bandaż na moim nadgarstku. Przeczesałam włosy dłonią. Były umyte i rozczesane. Powoli wstałam. Ktoś ubrał mnie w białą koszulę nocną. Nigdzie za to nie było mojej walizki. Podeszłam do drzwi i lekko je uchyliłam. Zielony korytarz wydał mi się znajomy. Po chwili dotarło do mnie, że jestem na plebani, w której mieszka ksiądz Robert. Ubrałam szybko wiszący na krześle koło łózka szlafrok i w takim stroju ruszyłam na poszukiwanie gospodarza. Mijałam kolejne pomieszczenia, rozglądając się za jakąś żywą duszą.
- Niech będzie pochwalony! - zawołała na mój widok jakaś rumiana zakonnica. - Panienka już wstała! A miałam panience przynieść śniadanie! Zaraz się panienka zaziębi!
Odniosłam wrażenie, że każde wypowiedziane przez nią zdanie kończy się wykrzyknikiem.
- Szczęść Boże... - wymamrotałam.
- Proszę wracać do pokoju! Siostra Rozalinda przygotowała panience ubrania! Ja zaraz przyjdę ze śniadaniem! Zaraz powiem księdzu, że panienka wstała! No, proszę iść!
Posłusznie wykonałam polecenie. Rzeczywiście, w sypialni pojawiły się moje rzeczy. A mianowicie świeża bielizna, ciemny sweter i dżinsy. Pospiesznie ubrałam się, czekając na przybycie krzykliwej zakonnicy ze śniadaniem. Nie trwało to długo. Po chwili w progu sypialni stanęła owa zacna osoba niosąca tackę z pieczywem, pomidorami, wędliną, serem i filiżanką herbaty. Filiżanka była oczywiście wyszczerbiona. Podziękowałam grzecznie za jedzenie, odczekałam aż zakonnica pomodli się nad moim posiłkiem i rzuciłam się głodna na pożywienie. Pochłonęłam wszystko w kilka minut.
- Cieszę się, że smakowało! Teraz proszę, aby panienka przeszła do gabinetu księdza, który panienki oczekuje!
Uśmiechnęłam się najładniej jak umiałam do kobiety i udałam się we wskazane miejsce, cały czas czując zdumienie nad panującym tu ładem. Wszystko było idealnie zgrane w czasie.

Drzwi do gabinetu ustąpiły z cichym skrzypnięciem. Ksiądz, ubrany w zwykłą koszulę siedział za biurkiem i notował coś w zeszycie. Na mój widok wstał i podpierając się laską, dokuśtykał do mnie.
- Angeles! Już wstałaś! Jak dobrze... Martwiłem się, bo spałaś nieprzerwanie przez trzy doby. - Powiedział i wskazał mi fotel, na którym siedziałam podczas ostatniej wizyty. Sam zajął drugi.
- Dzień do... Niech będzie pochwalony! - odparłam, siadając. - Spałam tyle czasu?
- Tak. Na początku bałem się, że jest już za późno i ty... Ale oceniłem twój stan i na szczęści udało się cię uratować.
Pierwszy raz odkąd tu przyszłam, podniosłam wzrok i spojrzałam mu w oczy. Nie było w nich jednak wyrzutów. Jego niemal czarne oczy wyrażały jedynie radość i troskę.
- Dziękuję. Uratowałeś mi życie - wyszeptałam. - To co zrobiłam... To było głupie.
Ksiądz jednak pokręcił głową.
- Możesz dziękować tylko Bogu. I to nie było głupie... Po prostu nie dawałaś sobie rady. Straciłaś Julio, Javiera, mieszkanie...
- Skąd wiesz? - przerwałam mu.
- Miałaś przy sobie telefon... Musiałem kogoś powiadomić. Zadzwoniłem do niejakiego Germana. Nie powiedziałem mu dokładnie, co się stało. Rozmawialiśmy i on powiedział mi o Javierze oraz o mieszkaniu. Wie to od swojej babci, która... No, w każdym razie udzielił mi niezbędnych informacji. Wydawał się być też dosyć zmartwiony twoim wypadkiem. Bo tak to przedstawiłem, przebacz mi Boże. Przepraszam, jeżeli wybrałem złą osobę. Ale pamiętałem z twojej opowieści, że to twój szwagier i... były narzeczony. Pomyślałem, że jest na tyle bliską osobą, by można go było poinformować, ale na tyle odległą, abym mógł skłamać.
Nieomal się uśmiechnęłam, słysząc jak ksiądz wybierał kogoś, kogo mógł okłamać.
- Dziękuję. Mój szwagier... Jak to przyjął?
W oczach Oscuro zamigotały psotne iskierki. Zmarszczyłam lekko brwi.
- O, zmartwił się. Chciał przyjechać, ale powiedziałem, że lepiej będzie, jeśli zostanie w domu.
- Jesteś niesamowity! - zawołałam zdumiona tym, z jaką łatwością Robert manipulował ojcem Violetty.
- Tak, wiem... - mężczyzna zachichotał. Miał niesamowity śmiech. - Ale teraz musimy poważnie porozmawiać i dobrze o tym wiesz.
Skrzywiłam się lekko.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał powoli.
Westchnęłam.
- A jak myślisz? Straciłam wszystko, co kochałam. Cholernie tęskniłam za Julio, a nie miałam się do kogo się zwrócić. Nawet ty mnie porzuciłeś. Miałam nadzieję, że w ten sposób... Sama już nie wiem.
- Rozumiem cię, ale to nie jest wyjście. I co najważniejsze, nie porzuciłem się. I powinnaś to wiedzieć. Ja... po prostu nie mogłem się z nikim widzieć. Ale wiem, że możesz mnie obwiniać - przez twarz Roberta przemknął cień.
- Nie chcę cię obwiniać. Chcę wiedzieć, co się stało. Najpierw zachowałeś się dziwnie na cmentarzu, potem nie mogłam się z tobą skontaktować, a nagle ratujesz mi życie i zwyczajnie rozmawiamy... I jak właściwie ja się tu znalazłam? - zapytałam, nagle przypominając sobie, że cmentarz, na którym spoczywa Julio, leży kawałek stąd.
- Przyniosłem cię tu. Uznałem, że wolałabyś, aby nikt obcy o tym nie wiedział... A skoro i tak mam tytuł lekarza....
- Jesteś lekarzem? I... Ty kulejesz.
- Nie zostałem przecież od razu księdzem - odparł, ponownie chichocząc. - I nie jesteś przecież taka ciężka, zwłaszcza dla mnie...
- Znowu nic nie rozumiem - powiedziałam, wzdychając. - Robercie, dziękuję ci za twoją dobroć, ale czy nie możesz po prostu wyjaśnić mi, o co tu chodzi?
Ksiądz wyraźnie spochmurniał i przez dobrą chwilę milczał.
- Masz rację. Musisz w końcu poznać prawdę. Ja... Ze mną nie jest... Wszystko w porządku. Jestem chory. Mam schizofrenię - wyszeptał powoli. - Na kilka dni przed naszym pierwszym spotkaniem, mój psychiatra zmienił mi leki. Dlatego tak łatwo straciłem nad sobą panowanie. Potrzebowałem kilku dni na dojście do siebie, nie mogłem się z tobą zobaczyć, słuchając jednocześnie głosów w mojej głowie. Dopiero, gdy nowe tabletki je zagłuszyły, mogłem wrócić do normalnego funkcjonowania. Poszedłem na cmentarz i... Zobaczyłem cię. Moje lekarstwa są nowe i one... mają inne właściwości niż wszystkie inne na rynku. W połączeniu z adrenaliną, zwiększają wydolność organizmu. Dlatego mogłem cię tu przynieść.
Zamarłam. Tego się nie spodziewałam. Powoli docierały do mnie słowa księdza.
- Te filiżanki...? - powiedziałam w końcu.
- Ataki psychozy zdarzają mi się rzadko, ale... Podczas jednego z nich zacząłem rzucać porcelaną. Większość potłukła się lub wyszczerbiła.
Mężczyzna ukrył twarz w dłoniach. Tak, jakby wstydził się tego, co mówił. Pogłaskałam go lekko po ramieniu.
- Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego śmierć twojej ukochanej tak cię rozwścieczyła... Przecież to raczej powód do smutku, a nie do złości.
- Ty niczego nie rozumiesz, Angeles! Ona by żyła, gdyby nie ja... To ja ją zabiłem.
Popatrzyłam na księdza z niedowierzaniem. To była jedna z tych rzeczy, w które po prostu nie mogłam uwierzyć.
- Jak to...?
- Miałem wtedy trzydzieści lat. Wiedziałem, że jestem chory, ale... Nie leczyłem się. Zwyczajnie starałem się ignorować nękające mnie od kilkunastu lat omamy. Rodzice zbyt się wstydzili ułomności syna, by zabrać mnie do lekarza. Kiedy byłem dorosły... Po prostu się bałem. Zostałem lekarzem, zakochałem się... Nie chciałem tego zepsuć. Ona... Byliśmy razem naprawdę długo. Oświadczyłem jej się, ale... Odrzuciła mnie. Czułem się zdruzgotany. Wtedy ona wyznała, że chce poświęcić swoje życie Bogu i wstąpić do zakonu. Powiedziała, że naprawdę docenia nasze wspólne chwile, ale to nie jest jej droga. Jako ateista, wyśmiałem ją. Błagałem ją, krzyczałem... Na nic. Wyjechałem na kilka lat. W tym czasie moja schizofrenia stała się silniejsza niż dotychczas. Niektórzy zaczęli coś podejrzewać... Gdy wróciłem, pierwsze co zrobiłem, to zacząłem jej szukać. I znalazłem. Była już zakonnicą. Spotkaliśmy się w jej celi w klasztorze. Na początku normalnie rozmawialiśmy. Ale potem... Dostałem wtedy pierwszego ataku psychozy. Straciłem nad sobą panowanie. Uderzyłem ją kilka razy, dusiłem ją... Jeszcze chwile krzyczała zanim... Do celi weszła siostra przełożona i kilka innych zakonnic. Głos kazał mi uciec. Wyskoczyłem przez okno. Z drugiego piętra. Miałem pękniętą czaszkę, wstrząs mózgu, złamaną rękę, biodro i praktycznie całkiem całkowicie pokruszone kości prawej nogi. Czekał mnie sąd. Zostałem uniewinniony... ze względu na chorobę, ale musiałem poddać się naprawdę długiemu leczeniu. Teraz... moja choroba rzadko kiedy daje o sobie znać. Co do obrażeń, została mi tylko lekko widoczna blizna z tyłu głowy i... problemy z nogą. Coś zrosło się nie tak w kostce, były jakieś problemy przy operacji... Doszło do uszkodzenia mięśnia. Dlatego chodzę o lasce. Po jakimś czasie pozwolono mi wrócić do normalnego życia, ale zabroniono... Nie mogę pracować jako chirurg. Chciałem w jakiś sposób naprawić swój czyn, choć wiedziałem, że to niemożliwe. Postanowiłem zostać księdzem. Ze względu na chorobę, było to trudne. Ale mój psychiatra poświadczył, że nadaję się do pracy z ludźmi... Przyjąłem święcenia kapłańskie, wciąż będąc ateistą. Czytałem Pismo Święte i tak dalej, ale... Uwierzyłem dopiero po swojej pierwszej odprawionej mszy. Nie wiem dlaczego. I tak docieramy do naszego spotkania, Angeles.
Nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Co teraz o mnie sądzisz? - zapytał, prostując się gwałtownie.
Nie odpowiedziałam. Wstałam i podeszłam do okna. Rozpościerał się stąd widok na ogródek. Przy samym domu rosły czerwone jak krew róże. Nieco dalej znajdowały się krzewy bzu. W rogu, nieopodal furtki zasadzono dorodną jabłonkę. Wyciągnęłam dłoń i delikatnie położyłam ją na szybie. Mimowolnie pomyślałam, że mogłam to wszystko stracić.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? - powiedziałam powoli, wciąż wpatrując się w kwiaty rosnące w ogrodzie.
- Bałem się. Większość ludzi którym powiedziałem, odeszła ode mnie - odparł szczerze Oscuro.
- Sądzisz, że odejdę?
- Powinnaś.
Popatrzyłam na Roberta. On jednak nie odwzajemnił spojrzenia. Z uporem maniaka wpatrywał się w skazę na filiżance.
- Robercie, popatrz na mnie - poprosiłam.
- Angeles, wybacz mi - szepnął ze skruchą.
- Co takiego?
- Wszystko. To, co zrobiłem.
- Dlaczego ja miałabym ci wybaczać?
- Potrzebuję wybaczenia, Angie. Wybaczenia. Od kogokolwiek. Może to choć odrobinę uleczy moje rany.
- Wybaczam ci, Robercie.
Powiedziałam to, patrząc mu prosto w pełne łez oczy. Otarłam pojedynczą łzę z jego policzka i delikatnie się do niego uśmiechnęłam. Ksiądz spuścił wzrok i wrócił na swój fotel. Również usiadłam. Przez chwilę trwaliśmy w milczeniu. Dopiero po chwili Robert przerwał ciszę.
- Angie, dostałaś w spadku motocykl.
- Jak to...
No tak, przecież Julio miał motor. Uderzyła mnie kolejna bolesna fala wspomnień...
- Przecież ja... Nie mogę go wziąć... Nie umiem nawet go prowadzić.
- Decyzja należy do ciebie, jednak pamiętaj proszę, że to pamiątka po twoim ukochanym. Myślę, że chciałby, żebyś to ty go miała. Jeżeli chcesz, możesz dziś przenocować na plebanii...
- Nie, dziękuję. Naprawdę, ale... Wezmę ten motocykl i... dam sobie jakoś radę.
- Jesteś pewna?
- Całkowicie.

Kilka minut później odebrałam motocykl Julia i oddaliłam się z plebanii. Położyłam na siedzeniu walizkę i prowadziłam pojazd przy boku. Tak bardzo przypominał mi mojego zmarłego ukochanego... Towarzyszył mu ten sam zapach skóry, co ten, który wytwarzała kurtka mężczyzny. Było już późne popołudnie. Zmierzałam w stronę parku, gdyż było to chyba jedyne miejsce, gdzie mogłam spędzić noc. Jedynym moim sprzymierzeńcem była pogoda. Słońce przyjemnie grzało, a delikatny wiaterek nie pozwalał na zbytni upał.
Nagle zobaczyłam znajomą sylwetkę. Przy fontannie stał German. Próbowałam uciec, jednak mężczyzna zauważył mnie.
- Angie!
- O, cześć! - powiedziałam, starając się brzmieć normalnie.
Chyba mi to nie wyszło, bo mężczyzna popatrzał na mnie dziwnie.
- Dlaczego... Od kiedy jeździsz motocyklem? - wykrztusił.
- Ja? Właściwie... Od niedawna. Dostałam go w spadku po... Julio i jakoś tak...
- Rozumiem. Jak się czujesz? Ten ksiądz mówił, że miałaś wypadek.
- Dobrze... To był tylko drobny... uraz. Wiesz, przewróciłam się jadąc moją maszyną... - skłamałam na poczekaniu, pokazując ojcu Violi moją zabandażowaną rękę.
- Całe szczęście... Znalazłaś już mieszkanie? - spytał, wskazując na walizkę, która spoczywała spokojnie na motocyklu.
Zaklęłam pod nosem. Mimowolnie pomyślałam, że zaczynam upodabniać się do Julio.
- Nie, ja... Tak! To znaczy... - zaczęłam się jąkać.
- Pamiętaj, że jesteśmy rodziną i jeśli chcesz... Możesz znowu z nam zamieszkać. Ja wiem, że... Ostatnio zachowałem się nieodpowiednio i bardzo cię za to przepraszam, ale...
- Nie, dziękuję - odparłam dumnie. - A teraz przepraszam, muszę już iść.
Powiedziawszy to, odwróciłam się i wsiadłam na motocykl. Zakładając kask, starałam sobie przypomnieć jak Julio ruszał... Przekręciłam kluczyk, wcisnęłam jakiś pedał... Pojazd gwałtownie szarpnął do przodu. Pomachałam Germanowi i wjechałam w jedną z uliczek. Powietrze uderzało we mnie z taką siłą, że byłam pewna, że zaraz zerwie mi kurtkę. Na szczęście droga była dość opustoszała, bo pomimo, że nie umiałam jeździć, przekraczałam znacznie dozwoloną prędkość. Uśmiechnęłam się, gdy zaczęłam rozumieć jak obsługuje się ten pojazd. Wjechałam ruchliwą czteropasmówkę i po chwili minęłam tablicę oznaczającą koniec Buenos Aires. Nie miałam pojęcia dokąd jadę, ale sprawiało mi to zbyt wielką radość... Wtem usłyszałam syreny policyjne. Mężczyzna w mundurze dał mi znak, abym zjechała na pobocze.
- Cholera! - zawołałam i wcisnęłam gaz do dechy.
Skoro już łamię przepisy, to na całego... Skręciłam szybko w jakąś wiejską drogę i z mrożącą krew w żyłach prędkością przecięłam drogę olbrzymiemu TIR-owi. Pokonałam ostry zakręt, zostawiając radiowóz daleko w tyle. Nieomal się roześmiałam. Wtedy na drogę wybiegło jakieś dziecko. Miałam mało czasu na reakcję. Wcisnęłam hamulec i skręciłam szybko w stronę rowu. Po chwili poczułam, że puszczam kierownicę. W chwilę później usłyszałam trzask. Potem zapanowała ciemność.

Wtem poczułam czyjeś usta na swoich. Dostrzegłam Germana. Pomógł mi wstać i powoli mnie całował. Z uczuciem pieścił moje usta swoimi. Następnie powoli odsunął swoją twarz od mojej i ułożył dłonie na mojej talii. Zaczęliśmy płynnie kołysać się w rytm wolnej, spokojnej muzyki...

Znów zapanowała ciemność. Nic nie widziałam, aczkolwiek mój umysł pozostał trzeźwy i w spokoju mogłam myśleć. Nie do końca wiedziałam, co dzieje się dookoła. Pamiętałam jedynie urywki z wyobrażenia, które chwilę temu przedzierały się przez moją świadomość. German. Dlaczego myślałam o tym żałosnym człowieku? Idiota, zdrajca... Tak mówiło mi o nim serce. A jednak jakaś jego część pamiętała o tych wszystkich dobrych chwilach, o jego czułych, usianych namiętnością pocałunkach... NIE. Nie, nie nie.
Znów straciłam świadomość. Dopiero po jakimś czasie przed oczami widzieć zaczynałam bezkształtną mieszankę kolorów, coraz bardziej wyostrzającą się w obraz świata. Nagle, niczym fala oceanu, uderzyła mnie rzeczywistość. Poczułam rwący ból w lewej łydce. Rozejrzałam się i dostrzegłam radiowóz policyjny. Leżałam w rowie, obok motocykla, który był całkiem rozbity. Walizka leżała tuż obok mojej unieruchomionej przez resztki pojazdu ręki. Powoli wydostałam ją stamtąd i mimo okropnego bólu, wstałam. Po chwili, wyzwoliwszy z siebie resztkę sił, nie oglądając się za siebie, puściłam się biegiem naprzód. Nie wiedziałam, dokąd biegnę. Oddaliłam się od autostrady. Pokonywałam jakąś piaszczystą drogę, trawę, krzaki...
W końcu w oczy rzucił mi się duży most nad wolną płynącą rzeką. Ciągnąc za sobą walizkę, doczłapałam się pod niego. Wreszcie mogłam odpocząć. Nie wracają uwagi na brud, ległam na ziemię i zamknęłam oczy. Siły wróciły mi dopiero po kilku minutach. Uniosłam się lekko i rozejrzałam dookoła. Znałam to miejsce. Nigdy tu nie byłam, ale most ten widać było ze wschodniego okna domu Castillo. Z pokoju Violetty... To imię wydawało mi się teraz dziwnie obce. Usiadłam obok walizki i stwierdziłam, że pomimo przejść była w nie najgorszym stanie. Nieco ubrudzona błotem, a jednak wciąż cała, nienaruszona, nadal doskonale strzegła tego, co w środku, czyli... w zasadzie wszystkiego, co miałam. Położyłam na niej głowę. Nagle zobaczyłam coś do niej przyklejonego. Nie był to liść ani nic podobnego, lecz kawałek skóry. Część obicia motocykla zmarłego złodzieja. Jedyna pamiątka, jaka mi po nim pozostała. Przyciskając ją mocno do piersi, zamknęłam oczy i zasnęłam.

Obudziwszy się nazajutrz, zdałam sobie sprawę z beznadziejności sytuacji, a jednocześnie poczułam, że muszę być odpowiedzialna. W końcu byłam dorosła. Uniosłam głowę z walizki i otrzepałam ją z piasku. Usiłowałam wstać, jednak uniemożliwił mi to ból. Spojrzałam na moją lewą nogę. Lewa łydka krwawiła. Rana była porządnie zapaprana, jednak, na całe szczęście, niezbyt głęboka. Dokładnie umyłam ją w wodzie i zrobiłam dość prowizoryczny opatrunek ze starej bluzki. Zadowolona z siebie, wstałam i wyciągnęłam z walizki czystą parę czarnych spodni i bluzę w tym samym kolorze. Przebrałam się i uczesałam włosy. Nie znalazłam niestety lusterka, ale pomyślałam, że to może i lepiej - nie chciałam wiedzieć, jak mogłam wyglądać...
Zastanawiałam się, co zrobić dalej. Tym razem nawiedziło mnie palące uczucie głodu. Wiedziałam, że mam tylko jedno wyjście. Robiło mi się niedobrze na myśl o kradzieży, jednak kiszki grały mi marsza gdy przywołałam w wyobraźni gorące drożdżówki i świeże warzywa... Zgarnęłam więc walizkę i mimo wciąż towarzyszącego mi bólu nogi, ruszyłam przed siebie, w stronę miasta.

Jakieś pół godziny później byłam już w niewielkim samoobsługowcu. Nie był to ten, co wcześniej, jednak towarzyszyły mi te same emocje. Miałam szczęście, gdyż w godzinach porannych niewielu ludzi robiło zakupy spożywcze. Chciałam załatwić to możliwie jak najszybciej. Zgarnęłam więc kilka produktów z półek i skierowałam się w stronę wyjścia. Czułam na sobie wzrok sprzedawczyni. Próbowałam pobiec, jednak uniemożliwił mi to palący ból nogi. Wtem potknęłam się, a na podłodze wokół mnie rozsypały się skradzione rzeczy. Ekspedientka zaczęła panikować i krzyczeć na całe gardło "ZŁODZIEJ, ZŁODZIEJ!"
- Przymknij się, babo głupia - warknęłam.
Chwilę później zakuła mnie już w kajdanki, mimo że i tak nie miałam szans na ucieczkę, zważywszy na stan mojej nogi. Wiedziałam, że policja była już w drodze i nie myliłam się. Dosłownie pięć minut później zjawiła się dwójka funkcjonariuszy - jeden niższy, drugi wyższy - którzy zdawali się mnie prześladować. Bez większych oporów poszłam razem z nimi, utykając lekko.

Około godziny później siedziałam już w celi. Pięknie się urządziłam, nie ma co.
_______________________________________________
I tak oto mamy dziewięćdziesiątkę siódemkę.
Serio nie rozpoznaliście gostka, z którym piła Angie rozdział temu? ... Voldemort. XD 
Germangie trochę było. No, powiedzmy. :D
Szykujcie się na ogień w nexcie. XD
Un beso enorme.
J & B

33 komentarze:

  1. genialne, eee angie w pace a to chyba będzie za niedługo norma xD czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieźle Angie urządziłaś XD Haha. W celi ? Ey. Coś czuję że wgl czytacie mi w myślach bo ja też chciałam kiedyś zrobić coś o księdz... Nieważne. :D
    Germangie *,* BRAKOWAŁO! OJ BRAKOWAŁO! Chociaż to był tylko "sen" to i tak zaciesz.
    Nadrobiłam :D
    Bosh. Taki długi że zastanawiałam się czy chcę mi się czytać xdd
    Leń ze mnie. Ale trudno :D
    Oddawajcie Javiera chamy jedne ! :<
    +
    Brak Brunhildy mnie dobija :C
    +
    Pablito <3 Ahaha :D
    +
    Czekam na next kochane :* :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lenie górą :D Będzie wkrótce i Javier, i Bruńka.. :D Ksiądz górą XD Dzięki za miłe słowa.

      Usuń
    2. Może założymy klub lenia ? :D Ale w sumie bezsens bo i tak bym nie chodziła xD
      Angie w celi, a chciałam poczytać jeszcze o tej babce w sklepie. Pani Malvadzie (?) xd

      Usuń
    3. Załóżmy, ale ja też nie będę chodzić :D Owszem, Skai kocha kobitkę ze sklepu, więc pewnie sie jeszcze pojawi :D

      Usuń
    4. Malvada to nazwisko, lol. XD Jedna mądra na nią uwagę zwróciła. Oj, będzie jeszcze, będzie :D

      Usuń
  3. Przerazacie mnie, serio. Przy akcji na cmentarzu mialam dosc mieszane uczucia, podobnie z reszta przez caly rozdzial. Mam nadzieje, ze nie obrazicie sie, jesli napisze, ze Wasza wyobraznia kieruje Was w teoche innym kierunku niz kiedys To nie jest juz to samo opowiadanie. Nie to samo, ale to tez nie znaczy, ze gorsze. Podobaly mi sie sny Angie, szczegolnie Pangie. Opisy przyrody tez wywolaly mile uczucia. Poruszylyscie we mnie tym rozdzialem cos, czego sama nie umiem opisac. Wiem tylko tyle, ze jest to uczucie jak najbardziej pozytywne. Nie moge doczekac sie nexta. Fenomenalne, dziewczyny! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie obrażamy się, lubimy konstruktywne opinie. Wiemy, że piszemy inaczej. Ale chcemy tego po prostu spróbować :D Dzięki za miłe słowa :)

      Usuń
  4. Miejsce na mój komentarz xD

    ~`Nieznajoma (Żona Ramosa)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Angie złodziejką. Angie jeździ na motorze. Angie w więzieniu. Sądzę, że to jest tylko straszny sen. Jak Angeles wpadła na Pabla to myślałam, że przyjmie jego propozycję. Ksiądz jest chory. Zabija swoją ukochaną.
      Czekam na next :*

      ~`Nieznajoma (Żona Ramosa )

      Usuń
    2. Pięknie żeś to podsumowała. Patologia rządzi się własnymi prawami ;-)

      Usuń
  5. Cześć Wymyka się spod kontroli .. to nie ma nic wspólnego z Angie. Nie zachowują się w ten sposób, kradzież, itp.., Co ty kurwa robisz? Co germangie? Jeśli nie jest to jeden wielki sen zabiję cię! Kiedy jest następny?

    OdpowiedzUsuń
  6. Bez
    kitu.
    Angie kradnie. Angie jeździ na motorze. Angie w więzieniu. Robert ma jakąś chorobę i zabił swoją ukochaną. Brak >>SZCZĘŚLIWEGO<< Germangie.
    Z jednej strony sobie myślę "to by byłoby o wiele ciekawsze od teraźniejszej Violetty", ale z drugiej strony... WY MACIE COŚ NIE TAK Z MÓZGAMI.
    Najlepsze jest to, że
    I TAK WAS UWIELBIAM. :D

    Czekam na następny rozdział! (wcale się go nie boję, nie, nie myślcie tak) ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kontrowersyjnie ^^ W każdym razie dziękujemy :D

      Usuń
  7. Odpowiedzi
    1. Ach, kocham taką cudowną, konstruktywną krytykę <3

      Usuń
    2. Hahaha. B. i jej poczucie humoru. :D

      Usuń
    3. Jesteś pierwszą osobą, która doceniła moje poczucie humoru. Mam Cię ochotę wyściskać, normalnie :D

      Usuń
    4. A ściskaj. :D Lubię się przytulac XD.

      Usuń
  8. Angie kradnie xD
    Angie i jej wizje xD
    Angie i motocykl xD
    Świetny rozdział ;)
    Zapraszam :

    http://zapach-sosny.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Ty to masz szalone pomysły!:o Ja by na to nie wpadła! :D Angie złodziejkaxDD

    OdpowiedzUsuń
  10. Super Rozdział!
    Uwielbiam twojego bloga! ;3
    Zapraszam ---> http://moja-historia-germangie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. A mnie nie szokuje zachowanie Angie.
    Trochę ciężko było mi czytać jak ona tak cierpi. Ale dałam radę :D
    Jak ona wpadła na Pabla to już myślałam, że przyjmie jego propozycję.
    Jak była na tym moście to przez chwilę przeleciało mi, że po prostu skoczy. Na szczęście nie zrobiła tego... uchh.....
    Nie wiem czemu, ale chyba domyślałam się co by mogło być w następnym rozdziale. Ale nie będę o tym pisać i myśleć. Chcę niespodziankę.
    Weny.... i jak najszybciej dodajcie 98-ke
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Komentuje to kilka dni po przeczytaniu. Jakoś wcześniej mi się nie chciało no ale nie mogę!
    Dzień po przeczytaniu w mojej miejsowości był wypadek. jaki? KOBIETA NA MOTORZE ! :O Moja pierwsza myśl "Kurwa, ratujmy Angie!" Pojachałam zobaczyć co tam się dzieje ale wzięli babe już do helikoptra i wzięli ją do szpitala do Krakowa :C No i kurde nie wiem czy to w kończy była Angie czy nie XD
    Noi co do rozdizału... no łezka się w oku zakręciła przy historii Roberta :/
    Ale Anszi rozrabiaaa xd No i pójdzie siedzieć :C Chodźmy ją odwiedzić! hahah xd
    Nie no nie wiem za bardzo co pisać. świetny rozdział i tye :)

    ps: Jak coś to ta "Angie" na motorze zmarła. Teraz znicze leżą na miejscu wypadku :c

    OdpowiedzUsuń
  13. Mam kilka rzeczy dla Ciebie:
    + Great pisanie
    - To nie ma wiele wspólnego z Angie
    + Jest naprawdę fajne, że tak chętnie napisać
    - Nie wiem, kiedy spodziewać Części
    + Sceny akcji
    Zachowanie-co nie pasuje, Angie nie działać tak,
    + Super sceny Germangie
    - Nie GERMANGIE i jeśli następny odcinek nie będzie as'll cię zabić!SNY nie bierze wiesz?
    Czech team

    OdpowiedzUsuń
  14. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  15. Aśka, ja cię kocham! Za co? Cholera, za wszystko! Kurde, nie wyrażam się zbyt ładnie. Wybacz, biorę przykład z Angie XD. Rozdział genialny. Wzruszająca historia Roberta, dalsza żałoba, mieszkanie w parku lub pod mostem i łamianie prawa. No, no, no, nieźle się Angie wkopała. Ciekawe, kto ją wyciągnie z paki. :D Oki...Już późno, mam głupi humor. Tak zwana "głupawka wieczorna" dopadła mnie na całego, więc już kończę ten mój jakże długi komentarz. Na koniec napiszę to, co zawsze. Boże, jak ja bym chciała tak umiec pisac!
    PS: Moja przyjaciółka od razu poznała Ciro. XD

    OdpowiedzUsuń
  16. Dziewczyno, Ty mi czytasz w myślach! Ja też od dłuższego czasu myślałam o połączeniu Angie z żyletką, a tu proszę, nagle pojawia się coś takiego! OMG! Zamieniam się w tą nieogarniętą zakonnicę [raczej nie przypominam siostry zakonnej xd], która każde zdanie kończy wykrzyknikiem. Chociaż ona chyba nie powiedziałaby "OMG". XD

    OdpowiedzUsuń
  17. Germangie było, nie można powiedziec, że nie. Choociaż trochę mnie zawiodło... Ale cóż. Pamiętajcie, ja tu cały czas czekam na prawdziwy happy end! Coś w rodzaju tych snów co miała Angie XD.

    OdpowiedzUsuń
  18. Hah, Skai, cóżby tu powiedzieć... TWOJE POMYSŁY MNIE ROZWALAJĄ XD! No i tylko tyle, bo jestem na telefonie i źle mi się pisze. Może jeszcze tu wrócę i dodam komcia z kompa ( o wiele dłuższego xd)

    OdpowiedzUsuń