piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 98

Rozdział 98.

Leżałam na twardym, metalowym łóżku w celi i bezmyślnie wpatrywałam się w sufit. Lekarz opatrzył mi nogę, ale nadal czułam porażający ból. Zagryzłam wargę i starałam się nie zwracać na to uwagi. W areszcie nie było zegarka, ale przypuszczałam, że musiało być około godziny piętnastej, może trochę później. Od aresztowania minęło pięć dni. Przymknęłam oczy, zastanawiając się mimowolnie co dalej. Wtem na korytarzu rozległy się kroki.

- Angeles Saramego - rozległ się głos policjanta.
Był to ten sam niski funkcjonariusz, który mnie aresztował. Dokuśtykałam do krat.
- Tak?
- Ma pani szczęście, ktoś wpłacił kaucję - powiedział, lekko się uśmiechając. - Niejaki pan Lisandro Ramallo.
Wyczułam żart. Dokładnie w ten sam sposób poinformował o wpłaceniu kaucji mnie i Germana, kiedy nas zamknięto.
- Jak miło... - wymamrotałam i wyszłam na korytarz.
- Czeka na panią przy wyjściu. I... Naprawdę, proszę już nie wracać - dodał, parskając śmiechem policjant.
Przewróciłam oczami i kulejąc, ruszyłam w stronę wolności.

Ramallo wyglądał tak, jak go zapamiętałam. Nadal nosił brązowy garnitur, zaczesywał włosy do tyłu i przyglądał mi się z dawną sympatią. Uśmiechnęłam się do niego.

- Dzień dobry, Ramallo - powiedziałam, starając się nadać swojemu głosowi wesoły ton.
- Witaj, Angeles.
- Bardzo dziękuję za wpłacenie kaucji.
- Drobiazg - rzucił z charakterystycznym dla siebie spokojem. - Jak się czujesz?
- Całkiem dobrze - powiedziałam, poprawiając włosy.
Niestety zrobiłam to tą ręką, na której widniała świeża, podłużna blizna, ślad po moim ostatnim wybryku.
- Na pewno? Wygląda panienka trochę jakby...
- Przejechały mnie schody ruchome? - podsunęłam.
- Trochę - potwierdził mężczyzna, uśmiechając się szeroko. - Angeles, niech panienka wróci do domu. Proszę. Wszyscy bardzo tęsknimy, a przecież...
Poczułam przemożną chęć, aby przyjąć propozycję. Zaraz jednak się opanowałam.
- Nie mogę, przepraszam... - szepnęłam, odwracając wzrok. - Na mnie już pora. Jeszcze raz dziękuję za pomoc.
- Angeles...
Ramallo próbował mnie zatrzymać, ale bezskutecznie. Pomimo rwącego bólu w nodze, ruszyłam biegiem w stronę bocznej uliczki. Minęłam budkę z lodami i próbowałam przebiec przez park, ale na mojej drodze stanął krawężnik, o który zahaczyłam bolącą nogą. Przewróciłam się i uderzyłam boleśnie głową o chodnik. Potem straciłam przytomność.

Gdy się ocknęłam, zorientowałam się, że leżę na czymś miękkim. Powoli uchyliłam powieki, starając się rozpoznać, gdzie jestem. Nie było to łatwe, gdyż w pomieszczeniu było ciemno.

- Cholera, czy ja nie mogę choć raz wiedzieć, gdzie się budzę?! - wymamrotałam pod nosem.
Kiedy mój wzrok przywykł do ciemności, zorientowałam się, że znajduję się w sypialni w willi Castillo. Jęknęłam cicho i włączyłam stojącą na szafce nocnej lampkę. W delikatnym świetle zauważyłam moją walizkę stojącą w kącie oraz świeży bandaż na nodze. Przyłożyłam dłoń do czoła i ze zdumieniem odkryłam, iż moje czoło zdobi spory plaster. Nim jednak zdążyłam się nad tym zastanowić, ponownie zapadłam w sen.

Otworzyłam gwałtownie oczy i siadłam szybko na łóżku, słysząc krzyki dobiegające z sąsiedniego pokoju. Zamarłam, przysłuchując się im.

- I ON POWIEDZIAŁ, ŻE ZE MNĄ NIE ZAŚPIEWA! Rozumiesz to, Fran?! A potem dodał, że dobrze zrobił zrywając ze mną! Jak on mógł?! - Głosu Violetty nie pomyliłabym z żadnym innym. Na chwilę zapadła cisza, ale po chwili do moich uszu dobiegła kolejna porcja wrzasków. - Wiem, że jestem teraz z Leonem! Ale to nie znaczy, że Diego może się tak wobec mnie zachowywać! I nie, wcale nie jestem zazdrosna!
Następnie rozległ się trzask, jakby ktoś rzucił czymś o ścianę. Potem znów zapanowała cisza. Powoli wysunęłam się z łóżka i stanęłam boso na ciepłej, drewnianej posadzce. Momentalnie dał o sobie znać ból w łydce, ale zignorowałam go. Podeszłam do niedużej komody i spojrzałam na wiszące nad nią lustro. Zwierciadło pokazywało wychudłą twarz, otoczoną jasnymi, lecz pozbawionymi połysku włosów. Pod oczami kobiety w lustrze były widoczne worki, jej wargi były suche i popękane, a na policzkach nie było śladu rumieńców. Wizerunku dopełniał olbrzymi plaster na środku czoła oraz zielone oczy, które straciły radosny blask. Nie mogłam uwierzyć, że to ja. Dotknęłam twarzy, a postać w lustrze zrobiła to samo. Teraz nie miałam już wątpliwości. Dokuśtykałam drzwi i otworzyłam je najciszej jak umiałam. Na korytarzu nikogo nie było, więc z gracją wieloryba zeszłam ze schodów. W salonie także nikogo nie zastałam i już miałam człapać do kuchni, gdy usłyszałam rozmowę dobiegającą z gabinetu Germana.
- Wiem, porozmawiam z nią potem, teraz śpi. Tak, zaopiekujemy się nią. Ma ksiądz rację - mój szwagier najwyraźniej rozmawiał przez telefon z Robertem. - Tak, lekarz już ją badał. Dobrze, to do usłyszenia.
Bijąc się z myślami, postanowiłam porozmawiać z inżynierem. I tak to miało nastąpić. Zapukałam delikatnie do drzwi i weszłam do środka. Pomieszczenie wcale się nie zmieniło. Na biurku nadal stało to samo zdjęcie Germana i Violi, które zobaczyłam, gdy pierwszy raz weszłam do domu, a obok niego wciąż znajdowała się fotografia ukazująca całą rodzinę. Zrobiliśmy ją chyba podczas Wigilii. Przedstawiała wszystkich mieszkańców domu: Violettę z tatą, Ramalla i Olgę z bliźniakami, Brunhildę z czarną parasolką oraz mnie. Uśmiechniętą, szczęśliwą mnie. Pokręciłam lekko głową i popatrzałam na pana domu.
- Dzień dobry, Angie - powiedział, a ja nadal nie przestawałam lustrować go wzrokiem.
Wpatrywałam się w jego czekoladowe oczy z taką siłą, że aż poczułam oblewający mnie rumieniec. Podczas naszego ostatniego spotkania robiłam co mogłam, aby uniknąć kontaktu wzrokowego. A teraz, pod wpływem jakiejś nieznanej mocy, którą posiadały tęczówki Germana, nie mogłam oderwać od nich wzroku.
- Witaj, Germanie - szepnęłam.
- Jak się czujesz? - zapytał cicho.
Kolejna osoba, która o to pyta.
- Doskonale. Prawie - odparłam. - I ja... Dziękuję. Za bandaże, plaster i dach nad głową, i...
- Przecież nie mogłem cię zostawić w potrzebie - mężczyzna przerwał moje nieskładne podziękowania, co tylko pogłębiło moją wdzięczność.
- Przepraszam, ale usłyszałam fragment twojej rozmowy. Czy to był może...
- Tak, dzwoniłem do księdza Roberta. Bardzo zmartwił go brak jakiejkolwiek wiadomości od ciebie i chciał się upewnić czy wszystko w porządku.
- To miło z jego strony.
- Owszem. Angie, czy mogę się dowiedzieć dlaczego trafiłaś do więzienia? Ramallo milczy jak grób...
Zacisnęłam usta, ale nie mogłam przecież ukrywać prawdy. Wiedziałam, że to nie prowadzi do niczego dobrego.
- Nie jestem pewna. Znaczy... Na pewno za kradzież i może także za jazdę motocyklem bez prawa jazdy. I przekraczanie prędkości. No i ucieczkę przed policją - powiedziałam beznamiętnie, wbijając wzrok w podłogę.
German sapnął kilka razy, ale zaraz się opanował.
- Czyli ty wcale nie jeździłaś? I jak to za kradzież? - zapytał powoli.
- Nie umiem prowadzić motocykla. I ukradłam... Ukradłam drożdżówkę. Wiesz, miałam ostatnio małe... problemy finansowe.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? - po tonie głosu mężczyzny poznałam, iż jest naprawdę zszokowany tym co usłyszał. - Przecież nie pozwoliłbym ci przymierać głodem.
Nie odpowiedziałam. Zamiast tego dalej przyglądałam się panelom położonym na podłodze. To były naprawdę ładne panele.
- Angie...
Nadal nie reagowałam. Panele miały ładny miodowy odcień i były idealnie czyste. Podobały mi się.
- Angeles, proszę... - mężczyzna ukląkł przede mną, starając się nawiązać ze mną jakiś kontakt.
Popatrzyłam na niego.
- Nie chciałam nikomu się przyznawać do własnej porażki - odezwałam się w końcu.
German westchnął i wyszedł na chwilę. Zaraz jednak wrócił z talerzem ciepłych bułeczek Olgi i podsunął mi je pod nos.
- Proszę. Spałaś prawie dobę. Musisz być głodna - powiedział, stawiając przede mną talerz.
Poczekałam aż usiądzie przy biurku i powoli sięgnęłam po pierwszą bułeczkę. Jej ciepło niemal parzyło moje palce. Zbliżyłam smakołyk do twarzy, napawając się jej zapachem. Z ekstazą wbiłam zęby w miękkie pieczywo. Słodycz rozpływała się w ustach. Z niebywałą szybkością pochłonęłam resztę bułki i złapałam następną. Niemal w całości wepchnęłam ją do buzi i połknęłam. Zaraz złapałam kolejną i miażdżąc ją w dłoni, uczyniłam z nią to samo, co z jej poprzedniczką. Opróżniwszy w ten nieelegancki sposób talerz, zaspokoiłam swój głód. Przez cały posiłek German przyglądał mi się z lekkim zaskoczeniem.
- Dziękuję - rzuciłam szybko, wracając do obserwacji paneli.
- Proszę. Masz może ochotę na jeszcze kilka? Olga zrobiła całą masę.
Pokręciłam przecząco głową.
- A może chcesz coś do picia?
Znów pokręciłam głową.
- Pójdę już - powiedziałam w końcu.
- Ale nie uciekaj nigdzie, dobrze? - mężczyzna uśmiechnął się do mnie.
- Dobrze. Pójdę do ogrodu - wymamrotałam, wstając.
- Cieszę się, że wróciłaś - szepnął niemal bezgłośnie German.
A jednak usłyszałam to. Uśmiechnęłam się lekko i kuśtykając, wyszłam.

Ogród także się nie zmienił. Dalej zachwycał swoją urodą i tajemniczością. Ja jednak znałam go na wylot. Minęłam idealnie ostrzyżony krzak róży, przedarłam się przez leszczynę i dotarłam do celu, którym była niewielki trawnik porośnięta stokrotkami, na środku którego stała młoda lipa. Jej gęste liście sprawiały, że zakątek ten był dostatecznie zacieniony. Usiadłam pod drzewem i ze szczerą radością oparłam się od gładki pień. Wciągnęłam gwałtownie powietrze do płuc. Miało w tym miejscu taki niezwykły zapach...

- Zmieniłaś się, Angeles.
Obecność Piotrusia Pana i jego nagłe pojawienie się nawet mnie nie zdziwiły.
- Co masz na myśli?
- Wiesz, kiedyś byłaś jak dziecko. Radosna, rozśpiewana... A teraz jesteś taka szara i dorosła. Teraz masz na ręce bliznę, chorą nogę i ranę na czole. Zmieniłaś się - powiedział, siadając koło mnie.
- Moje życie się zmieniło - odparłam.
- Widzisz? Rozmawiasz ze mną. Pogodziłaś się z moją obecnością - rzekł, Piotruś.
- Nie martwię się, że zniszczysz mi życie, bo już jest zrujnowane.
- A może czas je odbudować?
Wzruszyłam ramionami.
- Może... - szepnęłam, ale mojego rozmówcy już nie było.
Przymknęłam oczy i starałam się wsłuchać w bicie własnego serca. Wyznaczało ono rytm, a ja znałam do niego melodię. Powoli, z namaszczeniem otworzyłam usta i pozwoliłam wypłynąć słowom oraz dźwiękom, które we mnie tkwiły. Od dawna nie śpiewałam. A zwłaszcza tak. 


When she was just a girl
She expected the world
But it flew away from her reach
And the bullets catch in her teeth
Life goes on, it gets so heavy
The wheel breaks the butterfly
Every tear a waterfall
In the night the stormy night she'll close her eyes
In the night the stormy night away she'd fly...

Kiedy skończyłam, otworzyłam powoli oczy i rozejrzałam się. Podświadomie oczekiwałam, że gdy wyzwolę w sobie muzykę, coś się zmieni. Pokręciłam głową. Wciąż zapominałam, iż życie to nie tani musical. Nagle usłyszałam kroki. 
- Angie!
- Javier... - szepnęłam na widok chłopca.
Maluch rzucił mi się na szyję. Przytuliłam go, przyciskając policzek do jego włosów pachnących pomarańczami i trawą. Zawsze dziwił mnie ten zapach.
- Co ty tu robisz? Nie mówiłaś, że wracasz! Tak się cieszę!
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. 
- Ramallo mnie tu przywiózł. Nie powiadomiłam cię, bo to było... nieplanowane. Też się bardzo cieszę. Tak strasznie za tobą tęskniłam - wybrnęłam.
- Tyle się działo! Ciocia Olga przestała kupować pomidory, bo chciała wygnać tą Brunhildę. A ona umawia się z Cromwellkiem! Ostatnio tu nawet przyszedł! I jest taki sam jak ona. Violetta dalej trenuje do przedstawienia i znów wymieniła chłopaka, a German wywalił się ostatnio na schodach! I przyszedł do niego jakiś facet z laską. On nosił sukienkę! I Miquel niedługo przyjedzie. A wujek Ramallo... - zaczął mi opowiadać Javier.
- Powoli, powoli... - zaśmiałam się. 
- A, tak, jasne! Chodźmy do domu! 
Pokiwałam głową i posłusznie pokuśtykałam za malcem. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak brakowało mi tego małego łobuziaka.
W salonie zastałam Violettę. Zdaje się, że zapatrzona w ekran telefonu, nawet mnie nie zauważyła. Patrzyłam na nią w milczeniu. Zdawało się, że rozjaśniła nieco włosy. Już nie były ciemnobrązowe jak u jej matki. Makijaż nieco jej się rozmył. Musiała płakać.
Usiadłam obok niej. Nawet na mnie nie spojrzała. Pogłaskałam ją po włosach, jednak nie reagowała. W końcu odezwałam się.
- Violu... - cisza. - Violu.
- Co? Co "Violu"? Nagle sobie o mnie przypomniałaś?
- Kochanie, to nie tak. Po prostu...
- Tak, wiem, "w moim życiu dużo się wydarzyło, Violu" - zaczęła mnie przedrzeźniać. Poczułam, jak płoną mi policzki.
- Tak było, kochanie - wyszeptałam tylko.
- Ale w tym wszystkim zapomniałaś o mnie! Pomyślałaś chociaż przez chwilę o tym, co ja czuję? Nie było cię, kiedy cię potrzebowałam. Tyle razy do ciebie dzwoniłam i nigdy nie miałaś dla mnie nawet chwili, żeby porozmawiać. Po prostu wyrzuciłaś mnie ze swojego życia. Taka jest prawda, Angie!
- Wiem, Violetto. Wiem, że tak było. Nie masz pojęcia, jak bardzo tego żałuję. Przez tyle lat nie miałaś nikogo bliskiego prócz taty, a teraz zaniedbuje cię jedyna ciocia... Przepraszam, że tak bardzo cię zaniedbałam, kochanie. Chcę to zmienić, począwszy od dziś. Proszę, wybacz mi. Wybaczysz mi? 
Viola uśmiechnęła się do mnie lekko. W jej oczach pojawiły się radosne ogniki.
- Oczywiście, że ci wybaczę, Angie - szepnęła i przytuliła się do mnie. - Tak bardzo za tobą tęskniłam. Mam ci tyle do opowiedzenia!
- Ja też tęskniłam, Violu - wyszeptałam jeszcze, a następnie pozwoliłam siostrzenicy opowiedzieć mi o swoich problemach.
Cieszyłam się, że mogę doradzać jej w sprawach sercowych tak, jak dawniej. Była już duża, jednak jej psychika dopiero się kształtowała. Po tylu latach pod kloszem dopiero uczyła się żyć. Lubiłam jej słuchać i byłam bardzo zadowolona, że udało mi się choć z nią naprawić swoje relacje. 

Wieczorem ponownie wyszłam do ogrodu. Tym razem usiadłam po prostu na białej ławce koło krzewu czerwonych róż. Na niebie migotały niezliczone gwiazdy. Wyobraziłam sobie tych wszystkich, których straciłam. Ktoś kiedyś powiedział mi, że według niego zmarłe osoby czuwają nad nami w postaci gwiazd. Przyglądają nam się i uśmiechają się do nas z góry. Podobała mi się ta teoria. Zerwałam z krzewu nieduży kwiat róży i wplotłam go we włosy. Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. 

- Wiedziałem, że cię tu znajdę - rozległ się męski głos.
Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć do kogo należy.
- Często tu przychodzę... Przychodziłam.
- Teraz możesz znów tu wracać. Chciałem powiedzieć, że masz gościa. To ksiądz Oscuro. Ale prosił, żebyś nie zmuszała się do spotkania z nim, jeśli nie masz ochoty  - powiedział German.
- Oczywiście, że mam! Ale... czy moglibyśmy się zobaczyć tu?
- Tak, tak... Już po niego idę... I, Angie... Pięknie wyglądasz - wykrztusił mężczyzna i odszedł.
Kąciki moich ust drgnęły, ale nie uśmiechnęłam się.
- Witaj, Angeles - rozległ się znajomy, głęboki głos. - Wybacz, że tak cię nachodzę, ale...
- W porządku - przerwałam. - Przecież się przyjaźnimy.
- Cieszę się. Jak się czujesz?
- Cóż... Cudownie jest znów być z bliskimi, mieć dach nad głową i w ogóle... Jeśli mogę na coś narzekać, to tylko na ból w nodze. I bandaż na czole, ale do tego zaczynam być przyzwyczajona - powiedziałam, starając się uśmiechnąć.
- To dobrze. Wyglądasz lepiej niż ostatnio - odparł ksiądz, oglądając krzew różany.
- A co z tobą? Żadnych ataków, nic...? - zapytałam na wpół żartobliwie.
Mężczyzna zaśmiał się w ten charakterystyczny dla siebie sposób.
- Jakoś nikogo nie atakowałem ostatnio... Ani nie tarzałem się po cmentarzu...
Zachichotałam cicho. Ciekawe, że dopiero ten człowiek, jeszcze nie normalniejszy niż ja, sprawił, iż się zaśmiałam.
- To nieźle - rzekłam, poważniejąc. - Słyszałeś o moich ostatnich wybrykach?
- Troszkę...
Pokrótce streściłam księdzu ostatnie wydarzenia. Nie wydawał się zdziwiony.
- I co myślisz? - spytałam.
- Myślę, że dobrze, że już jesteś tutaj. I... że pora na mnie. W końcu już późno, a muszę jeszcze złożyć wizytę jednej osobie - powiedział powoli. - Mogę zerwać jedną różę?
Zdziwiło mnie to pytanie.
- Tak, oczywiście.
- Dziękuję. Do zobaczenia, Angeles - rzekł ksiądz i oddalił się, postukując laską.
Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, o co mogło chodzić księdzu Robertowi. Westchnęłam i ponownie oparłam się o pień drzewa i zaczęłam cichutko śpiewać. Wtem wyczułam czyjąś obecność. Czy nie mogłam pobyć przez chwilę sama? Po chwili potwierdziły się moje przypuszczenia.
- Tęskniłem za tobą, Angie - wyszeptał German. 
Poczułam, jak rytm mojego serca niebezpiecznie przyspiesza. Coś we mnie zawrzało. To było dziwne, nieokreślone wręcz uczucie. Spuściłam wzrok, nie chcąc patrzeć mu w oczy, starając się ignorować jego słowa. Przez chwilę nawet mi się to udawało. Nie docierał do mnie sens tego, co mówił. Po chwili jednak German postanowił zmienić słowa na czyny. Poczułam, jak powoli dotyka mojego ramienia, sunie wzdłuż jego ku dłoni, powoli ją ujmuje. Starałam się to ignorować, jednak zadanie to poczęło mnie przerastać. Bijące od mężczyzny ciepło rozlewało się po moim chłodnym ciele. Serce tłukło mi się w piersi jak młotem. Bałam się, że mężczyzna usłyszy jego uderzenia. Nie chciałam poddać się temu uczuciu. Pragnęłam pozostać zimna jak lód, nie pozwolić mu dotrzeć do serca twardego jak kamień. 
German nie dawał za wygraną. Jego rozgrzane dłonie przesunęły się w okolice mojej talii. Powoli zaczął przytulać mnie do siebie. Jednak w tej chwili powiedziałam sobie "dość". Nie mogłam już dłużej. W jednej chwili wyrwałam się z jego objęć. Puściłam się biegiem w stronę wyjścia z ogrodu. Chciałam uciec jak najdalej stamtąd. Ponownie ogarnął mnie chłód, mimo panującego na dworze ciepła pogodnego wieczoru. Biegłam przed siebie i nieomal krzyczałam z bólu rozdzierającego moją łydkę. Do oczu cisnęły mi się łzy, jednak ani myślałam się zatrzymać. Miałam wrażenie, że German biegł za mną. Traciłam powoli oddech... Po chwili przebiegawszy przez ulicę potknęłam się o krawężnik, a następnie padłam na twardy chodnik z głuchym, bolesnym uderzeniem ciała o twardą powierzchnię. Upadłszy, poczęłam krzyczeć. Z moich oczu popłynęły łzy. Nie miałam siły wstać. Zamknęłam oczy i zapragnęłam odejść. 
Wtem zjawił się German. Był nieco zdyszany. Widać było, że gonił mnie przez całą moją ucieczkę. Obserwowałam go ledwie uchylonymi oczami. Zatrzymał się i rozejrzał. Po chwili jego oczy zalśniły w ciemności. Wiedziałam, że dostrzegł mnie już na chodniku. Chciałam stamtąd uciec natychmiast, lecz nie miałam na to siły. Pochylił się nade mną, powoli pozbierał mnie z chodnika i chwycił mnie w swoje ramiona. Nie wytrzymałam. Zaczęłam wierzgać kończynami na wszystkie strony. Pragnęłam się wyrwać i uciec jak najdalej. German nie dawał za wygraną. Szepcząc moje imię, usiłował mnie uspokoić, jednak ja wierciłam się coraz bardziej. Wziął mnie na ręce i ruszył przed siebie. Okładałam go pięściami i krzyczałam jak nawiedzona. Nieliczni przechodnie spacerujący pod osłoną nocy przyglądali się nam ze zdumieniem, jednak nikt nie zareagował. Po chwili German zatrzymał się. Znajdowaliśmy się tuż przed willą Castillo. Postawił mnie na na ziemi i mocno objął moje ramiona swoimi dłońmi, patrząc mi w oczy. Tym razem nie spuściłam wzroku, lecz patrzyłam wprost na niego nienawistnie. 
- Angie... - zaczął.
- NIE! - warknęłam. - Nie, nie i nie!
- Dlaczego?
- Nie chcę, German. Po prostu nie chcę. Nie chcę cię znać. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Puść mnie!
- Nie - wyszeptał. - Na pewno nie pozwolę ci odejść.
Nie omieszkałam spróbować ucieczki, jednak German spojrzał na mnie chłodno i z powrotem wziął na ręce. Weszliśmy do środka.
- Nie krzycz teraz zbyt głośno, kochanie. Nie chcemy obudzić Violetty.
Prychnęłam oburzona i po raz kolejny uderzyłam go pięścią w pierś. Zdawał się tego nie poczuć. Naprawdę byłam taka słaba? A może zdążył się już przyzwyczaić? Jak śmiał? Nie byłam już jego kochaniem. Nigdy nie będę. Wyrwałam mu się i uciekłam na górę.

 Gdy zamknęłam się w swoim pokoju, poczęłam ulgę. Tak jak aktor, który schodzi ze sceny po długim przedstawieniu. Usiadłam na łóżku, wzdychając. Byłam wściekła na Germana za to, że... Za to, że wciąż mnie kochał. A co najgorsze, moje ciało wciąż gwałtownie reagowało na jego bliskość. Dlaczego nie mogłam być zimna niczym lody na dnie zamrażarki w sklepie? Sfrustrowana wstałam i kopnęłam walizkę. Czemu moje życie nie może być proste? Pytań było coraz więcej. Podeszłam do okna. Srebrny księżyc przypominał dziś uśmiech kota. Może było to dziwne porównanie, ale zaskakująco trafne. Spojrzałam na zegarek. Było już około pierwszej w nocy. Mimo to, nie byłam ani trochę śpiąca. Właściwie tylko lekko głodna. Zbliżyłam się do drzwi i przez chwilę nasłuchiwałam. German chodził przez chwilę po swojej sypialni, następnie skrzypienie sprężyn jego łóżka oznajmiło, że się położył. Droga wolna. Zeszłam na dół i podreptałam do kuchni. Najciszej jak potrafiłam otworzyłam lodówkę i analizując zawartość, zaczęłam się zastanawiać, co zjeść. Zdecydowałam się na naleśniki. Nie były zbyt skomplikowane, więc raczej nie mogłam ich całkiem skopać, a miałam okropną ochotę na coś słodkiego. Wyjęłam mleko, mąkę, dżem truskawkowy, jajka i inne produkty potrzebne do stworzenia tego kulinarnego cuda. Z porażającą precyzją odmierzałam składniki i mieszałam ciasto. Teraz wystarczyło je usmażyć. Wylałam masę na rozgrzaną patelnie i z namaszczeniem pilnowałam, aby się nie przypalił. Mimowolnie wróciłam myślami do wszystkiego, co mnie dzisiaj spotkało. Nagle coś sobie uświadomiłam. Podczas naszego spotkania, ksiądz Robert wspomniał, że idzie gdzieś potem idzie. Miał na sobie elegancki garnitur, a nie koloratkę i sutannę jak zazwyczaj. I wziął różę... Zmarszczyłam brwi. Nie, przecież to niemożliwe. Jest księdzem. Moje rozważanie dotyczące celibatu Roberta przerwał zapach, który poczułam. Spojrzałam na naleśnika i zorientowałam się, że jest już czarny, a olej płonął.
- Kurczę pieczone! - zawołałam.
Złapawszy jakąś ścierkę, zaczęłam gasić ogień. Niestety, materiał także zajął się płomieniami. Rzuciłam ją na podłogę i szybko podeptałam. Znalazłam pokrywkę i wróciłam do patelni w celu zduszenia ognia, ale nie miało to już sensu - płonęły już firanki. Chwyciłam wiadro i popędziłam do łazienki. Napełniłam je wodą i oblałam nią szafki, które szły już w ślady zasłon. Pożar rozprzestrzeniał się dość szybko. 
- Angie! Co tu się...? - ryknęła Olga, wpadając niczym torpeda do pomieszczenia. 
Przerażona wskazałam na kuchnie, wydając z gardła jakieś nieartykułowane dźwięki. 
- POŻAR! POŻAR! - zaczęła krzyczeć kobieta.
Jej okrzyki sprowadziły Germana i Ramallo. Właściciel domu popatrzał na mnie, płomienie i jeszcze raz na mnie, a następnie skojarzywszy fakty, zaklął. Jedynie jego przyjaciel zachował zimną krew, wyciągnął z kieszeni piżamy telefon i zadzwonił po straż pożarną. W głowie miałam tylko jedną myśl, tak jakby inne się ulotniły. "Kto nosi komórkę w piżamie?" 

Około godziny trzeciej w nocy stałam na trawniku przed domem i trzęsąc się z zimna, wpatrywałam się w strażaków, zwijających sprzęt. Jako jedyna byłam normalnie ubrana. German stał w granatowej, flanelowej piżamie, podobnie Ramallo, Olga miała na sobie różowiutką koszulę nocną i wałki we włosach, Violetta koszulkę z do kolan jednorożcem, a Javier stary, wyciągnięty dres. Najdziwniej wyglądała jednak Brunhilda. Miała na sobie ciemną, wełnianą koszulę nocną, ukochane, czarne kapcie i czepek na głowie. W innej sytuacji jej wygląd pewnie by mnie rozbawił, ale nie teraz. Dowódca strażaków zbliżył się do nas i z niewiarygodnym spokojem powiedział:

- Udało nam się ugasić pożar, nim doszło do jakiś poważniejszych strat. Ucierpiała tylko kuchnia. Na przyszłość nie radzę robić naleśników w środku nocy. Do widzenia.
Następnie zasalutował, wsiadł do lśniącego wozu strażackiego i odjechał. 
- Jak można tak się zachowywać i wyrywać ludzi ze snu w środku nocy! Za moich czasów było to nie do pomyślenia! - poinformowała mnie Brunhilda i zamaszystym krokiem weszła do domu.
Violetta wzruszyła ramionami i podążyła za nią. Javier uśmiechnął się do mnie i zrobił to samo. Ramallo poklepał mnie po ramieniu i razem z Olgą podreptali za chłopcem. Przed domem zostałam tylko ja i German. Popatrzyłam na mężczyznę, ale on odwrócił głowę. Starałam się zachować niewzruszoną minę, ale poczułam się jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Wbiegłam szybko do środka, pokonałam schody i wpadłam do sypialni. Zamknęłam drzwi, trzaskając i rzuciłam się na łóżko. Z mojej rannej nogi znów płynęła krew - nie powinnam biegać. Ignorując krew płynącą obficie na śnieżnobiałą pościel, ukryłam twarz w poduszce. Dopiero teraz zaczęłam cicho łkać. Płakałam, dopóki nie zmorzył mnie sen.

Nazajutrz obudziłam się wyjątkowo wcześnie. Posprzątałam bałagan, który wczoraj narobiłam, zabandażowałam sobie nogę i ubrałam się w moje ukochane dzwony i białą bluzkę. Włosy związałam w kucyk. Tak wystrojona zeszłam na dół. Pozostali domownicy jeszcze spali, więc wzięłam z lodówki, jedynego przedmiotu ocalałego z pożaru, jogurt i zjadłam go szybko lekko powyginaną łyżeczką. Teraz, gdy nie miałam pracy ani żadnych obowiązków, niezbyt wiedziałam co ze sobą zrobić. Było zbyt wcześnie by dzwonić do kogokolwiek czy grać na pianinie. Zrezygnowana usiadłam w salonie i włączyłam telewizor. Trafiłam na tą samą telenowelę, którą oglądałam z Juliem. Główny bohater w końcu zrobił tą, co kazał mu kiedyś mój złodziejaszek - wziął ukochaną w ramiona i pocałował ją. Z jakiegoś powodu poczułam się przygnębiona. Szybko zmieniłam kanał. Znowu jakiś serial, który kiedyś z nim oglądałam. 
- I love you, papa - rzekł mężczyzna w kręconych włosach do postaci przypominającej księdza Roberta i umarł. 
Świetnie. Po prostu cudownie. Czy dzisiaj nie ma już zwykłych, idiotycznych programów? Znów przełączyłam na inny kanał - tym razem muzyczny. Wokalista z masą żelu w rzadkich włosach śpiewał jakąś energiczną piosenkę. Odetchnęłam z ulgą. Nagle utwór skończył się i na ekranie pojawiła się jakaś wyjątkowo chuda brunetka o ponurym wyrazie twarzy. Zaczęła śpiewać jakąś rzewną pieśń o nieszczęśliwej miłości i śmierci. Zirytowana wyłączyłam telewizor i popatrzałam na zegarek. Kto normalny puszcza takie smutne rzeczy o szóstej rano?! Podeszłam do regału, wzięłam pierwszą z brzegu książkę i zaczęłam czytać. "Wszystko co się dzieje zostało zapisane w górze" - powtarzał nieustannie bohater. Popatrzałam na okładkę i zaklęłam, co zaczynało być moim stałym zwyczajem. Ale jak inaczej miałam zareagować, gdy spostrzegłam, że książka, którą czytam, to "Kubuś Fatalista i jego pan"? Czy nie mogłam trafić lektury, w której postacie mówią, iż należy wziąć życie we własne ręce i samemu decydować o swoim losie? Popatrzałam na swoje odbicie w szklanej gablocie i uderzyła mnie niespodziewanie pewna myśl. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że mam prawie dwadzieścia dziewięć lat. Inne kobiety w moim wieku zakładały rodziny, a moje życie było jedno wielką ruiną. Wściekła odwróciłam się, na jakimś papierku zostawiłam domownikom wiadomość, że idę na spacer i wyszłam z domu.

Ulice Buenos Aires tonęły w lekko pomarańczowym blasku wschodzącego słońca. Po jezdni przetoczył się powoli wielki samochód dostawczy. Przeszłam koło Studio On Beat nawet się nie zatrzymując, minęłam supermarket, skręciłam w lewo i przeszłam przez park. Dotarłam w ten sposób przed jakże dobrze mi znaną bramę cmentarną. Chwyciłam za żeliwną klamkę, ale zaraz odskoczyłam, jakby mnie oparzyła. Nie mogłam... Musiałam iść dalej. Ruszyłam szybko jakąś boczną uliczką, nawet się nie obracając. Przeszłam obok kilku wieżowców i usiadłam na ławce, bo noga już dawała o sobie znać. Przyglądałam się ludziom, którzy śpieszyli do pracy i zastanawiałam się, jakby wyglądało moje życie, gdybym się wtedy nie pokłóciła z Germanem. Zaraz jednak odrzuciłam tę myśl i wróciłam do rozważań na temat księdza Roberta. Z jakiegoś powodu ta sprawa nie dawała mi spokoju. 
- Hej, Angie! - rozległ się nagle czyiś głos.
No tak, najwyraźniej nie jest mi dana samotność.
- Cześć, Leon - rzuciłam.
Młodzieniec niewiele się zmienił. Miał trochę krótsze włosy i zamiast koszuli, którą zwykle nosił, ubrał się w zwykły, zielony t-shirt. 
- Co u ciebie? Dawno cię nie widziałem - zaczął grzecznie.
Byłam pewna, że Violetta co najmniej trzy razy streściła mu już moją historię, więc uśmiechnęłam się lekko, słysząc to pytanie.
- Cóż, miałam ostatnio trochę problemów, ale na szczęście już po wszystkim.
- Czyli znów będziesz nas uczyć?
Nie zastanawiałam się nad tym, toteż pytanie chłopaka zdziwiło mnie.
- Nie wiem, póki co staram się wyleczyć nogę, potem... Zobaczymy - powiedziałam spokojnie. - A teraz leć, z tego co pamiętam, zaraz zaczynasz zajęcia...
- A, tak. To do zobaczenia.
- Do widzenia - pożegnałam się.
Westchnęłam. Poczułam gwałtowną tęsknotę za Studiem, za uczniami, za nauczycielami... Nawet za przytykami Gregoria. Wzruszyłam ramionami, wstałam i ruszyłam dalej.

Zegarek w telefonie wskazywał 7:30. Wciąż miałam sporo czasu i mało pomysłów jak go spożytkować. Przeszłam przez jezdnię i zaczęłam spacerować wzdłuż malowniczych kamieniczek we wschodniej dzielnicy. Piękne, kolorowe domy zdawały się być tu zupełnie odcięte od reszty miasta. Nagle drzwi jednej z nich, tej właśnie przeze mnie mijanej, otworzyły się gwałtownie i stanął w nich sam ksiądz Robert Oscuro. Miał na sobie wciąż ten sam, wczorajszy garnitur i wpatrywał się we mnie z nie mniejszym zdumieniem niż ja w niego. 
- O, cholera! - wyrwało mi się. - Co ty tu robisz?
- Angeles - powiedział ściszonym głosem. 
Wydawał się być zaskoczony, że widzi mnie w tej części miasta. Zmarszczyłam brwi.
- Robercie, coś się stało?
- Nie, nie, nic. Ale... wyjaśnię ci to innym razem. Idź już. Proszę - ostatnią część wypowiedzi powiedział szeptem. Wciąż nie nauczyłam się opierać czarowi, jaki miało w sobie wypowiadane przez niego słowo "proszę". Spojrzałam na niego ostatni raz i oddaliłam się z powrotem w stronę willi Castillo.
___________________________________________
Co robił ksiądz Robert? O.O
Czy Germangie ma jeszcze jakąś szansę?
Co dalej, co dalej. Tyle emocji, haha.
Dziękujemy za przeczytanie. :)
Un beso muy grande y un abrazo fuerte. ♥
J & B

23 komentarze:

  1. Pierwszy raz skomentuję jako pierwsza. hah :D
    Rozdział jak zawsze genialny. Angie wywołuje pożar w środku nocy, no nieźle.
    Ciekawa jestem co z tym księdzem Robertem. Dostrzegłam aluzję z nim już wcześniej i jeszcze ta róża...
    No cóż... Pozostaje mi tylko czekać na next. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brawa dla Ciebie, jesteś pierwsza. XD
      Dziękujemy :)

      Usuń
  2. Świetny rozdział ;)
    Te panele musiały być piękne xD
    Czekam na next i zapraszam do mnie :

    http://zapach-sosny.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Huhu, no nieźle. :D
    Jak ja tęskniłam za Ramallo! W dzisiejszym rozdziale wyczułam nutkę tego starego, dobrego klimatu, którego tak mi brakuje. ^.^ Fajno, fajno, genialny rozdział. Zaciesz z nowego :D Niestety nie umiem wymyślec niczego bardziej logicznego, więc musi Wam to wsytarczyc. Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy,kochana. ♥ Cieszymy się, że Ci się podobał. ;D

      Usuń
  4. Zamiast Germana sieroty jest Angie sierota. Poważnie, ktoś musi jej powiedzieć, że uciekanie to nie rozwiązanie. Zresztą czy nie mówiła tego na samym początku Fioli? Zresztą, kto stosuje się własnych rad. Rozdział jest... zresztą same wiecie jaki jest. Panele w gabinecie Germka nie są przypadkiem mahoniowe? Albo zwyczajnie drewniane, takie pospolite drewno? Lubię się czepiać szczegółów, a co. Ja bym szczerze mówiąc nie dała szansy Germangie i zakończyła ogólnie opowiadanie (to nie znaczy, że macie kończyć!) kolejnym wielkim dołem i śmiercią/ wyjazdem Angie. Tylko nie samobójstwem. Albo powrotem Angie do normalności i wypadkiem ze skutkiem śmiertelnym oczywiście. Ale ja po prostu lubię uśmiercać ludzi, może to przez to.
    Czekam na next'a ze zuym księdzem ukrywającym coś. Znowu. Jeny, ten facet to mój miszcz, tyle tajemnic do odkrycia *_*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakończenie mamy zaplanowane od kilku miesięcy, tak zdradzę.
      W każdym razie dziękujemy :)

      Usuń
  5. hue hue jak angie uważa że panele takie ładnie niech je na randkę zaprosi xD, genialny rozdział, ciekawe czy jeszcze kiedyś zeswatasz germangie, czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Of kors, randeczka z panelami zawsze spoko. Dzięki, haha. :d

      Usuń
  6. No, no, no. Angie siedziała w areszcie aż przez pięc dni. niegrzeczna dziewczynka XD. Jaka dziewczynka? Ona ma 29 lat. Najwyższy czas się ogarnąc. Swoją drogą, to piękna liczba. Już nie dwadzieścia, ale jeszcze troszeczkę do trzydziestki. :D
    O.O Ja wyczuwam zmianę. Dobrze wiecie o co mi chodzi. Może nie jest jeszcze idealne Germangie, ale to zawsze coś. Tylko błagam, nie uśmiercajcie ani Angeles, ani Germana, please.
    A teraz wesoły akcencik rozdziału. "To były naprawdę ładne panele." Nie wytrzymałam.
    OMG! Nawet ja nie noszę komórki w pidżamie, chociaż jestem uzależniona i przyznaję się do tego. Także się zastanawiam: "Kto nosi komórkę w pidżamie?" XD.
    Co tu dużo gadac. Piszecie nieziemsko i tyle. Życzę weny.
    PS: Popytam Was trochę na ask'u w związku z blogiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, jak ja się lubię śmiać przy czytaniu komenatarzy. Bawicie nas, wiecie? Dzękujemy. :D

      Usuń
    2. Ej... Ty się ze mnie śmiejesz. Co ja takiego zabawnego napisałam? XD

      Usuń
  7. "To były naprawdę ładne panele" "Podobały mi się"
    "Nienawidziłam go za to że wciąż mnie kochał"
    "Kto nosi komórkę w piżamie ?"
    Hahaha :D Kocham ten i wszystkie wasze rozdziały :P
    Pożar najlepszy :P (I co ten strażak ma do naleśników robionych w środku nocy :D ?)
    Liczę na Germangie w końcu ;_;
    Hm... Czo ten Robert O.o ?
    O Leon :P Na początku pomyślałam że chce poderwać Angeles :D. Kolejny amancik. Ale nic nie było miłosnego z nim :( Czuję się zawiedziona :P
    Czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Musiałam podzielić ten komentarz na dwa.
    Zacznijmy może od tego, że ten komentarz miałam dodać kilka godzin temat, ale zasnęłam, kiedy obmyślałam jak ubrać w słowa to co chcę wam przekazać. Zasnęłam...Obudziłam się 4 godziny później... Żaden komentarz mi się przyśnił, ale spróbuję sobie przypomnieć to o czym myślałam przed zaśnięciem.
    Jejku. Ten rozdział był niesamowity...
    Kiedy zobaczyłam na bloggerze reakcja ----> niemy krzyk (tak się da?)
    Na czym się skończyła akcja?
    Aaa...Angie zatrzymana przez policję. Najpierw zrobiło mi się jej żal. Dlaczego? Nie wiem.
    Później uznałam ją za niegrzeczną dziewczynkę.
    (Nie pomyliłam się w tym twierdzeniu, prawda?)
    Ramallo wybawcą. Taaaak. :D
    Pierwsza ucieczka Angie i pierwsze spotkanie z chodnikiem. (Zaliczone.)
    No, aż tak źle było z powrotem znaleźć się w willi Castillo???
    Rozmowa z Germanem i Ramallo była dla mnie dziwna taka... sztywna(?), choć z Germanem była nawet, trochę... szczera(?)
    Zabierzcie ode mnie te znaki zapytania i nawiasy!!! Dziękuję. ♥♥♥
    Panele, panele, panele RZĄDZĄ!!!
    Panelgie. ♥♥♥
    Ogród miejsce gdzie można odetchną i tu nagle Piotruś Pan.
    Jak ja za to was kocham. ♥♥♥
    Śpiew Angie... (i się rozmarzyła...)
    Ta scena z Javier'em wzruszyła mnie. :')
    I tu nagle wybuch Violki, ale też pogodzenie się z nią. To było takie... (nie, nie, nie romantyczne. Skąd ci do głowy przyszło) <-------Chwila słabości. Pisanie sam do siebie.
    Sceny mi się pomieszały.
    To było takie... ciekawe, że Violka po kilku minutach przebaczyła Angie ten jakże długi czas nieokreślony. (Niczym jak scena w serialu)
    I znowu ten park... Stop... Jaki park??? Ogród. Jest dobrze.
    Jeszcze jak wplotła sobie ten kwiat we włosy. Oh....Ah...
    Rozmowa z księdzem. Jakże tajemniczym księdzem. Tam tam tam.
    Po co mu ten kwiatek???
    Boziu, boziu, boziu.... A ta scena Germangie.
    Mdleję i powstaję, mdleję powstaję i tak w kółko.
    Nie no wywołała wielgaśny uśmiech na mojej jakże małej twarzyczce.
    (Uśmiech większy niż na profilowym na fejsie) <-------(Zaczynam śmiać się z samej siebie. Czy to źle?)
    Później TWICE z chodnikiem zaliczony.
    Będę przy tobie gdy upadniesz.
    ~Podłoga
    No w tym przypadku chodnik.
    Angie wierzgająca się w objęciach German'a. Chciałabym to zobaczyć na żywo.
    Angeles dająca upust emocjom.
    Myśli i myśli. (Przeżywa czy mieli te myśli?)
    Porównanie księżyca do uśmiechu kota. Ciekawe, ciekawe.
    Jest po północy i Angie głodnieje zabiera się za naleśniki.
    Nie lepiej byłoby zjeść płatki śniadaniowe, pomińmy fakt, że jak sama nazwa wskazuję są one śniadaniowe czyli na śniadanie, ale przecież nikt nie zabrania się jeść ich na kolację, czy obiad. Płatki obiadowe, płatki kolacyjne.
    Wrócę do tematu.
    Angie sobie smaży te naleśniki. Zagapiła się i JUHU Tenemos incendio!!!
    Trzecia w nocy, a rodzinka Castillo stoi na ulicy i patrzy jak ich dom płonie.
    Przypomniała mi się piosenka Kazika.
    'Polska plonie! Polska plonie! [...] A ja stoję na balkonie i patrze jak Polska plonie..'
    ~Kazik - Polska płonie
    I pięć minut sławy dla BRUNHILDY. Tak !!!
    Wracają do domu. Nie uduszą się oni w tym dymie, który został po pożarze?
    Co jest z nogą Angie??? (Jak zrobić odwrócone "D"?) :((((
    Potem kolejny upust emocjom....
    Sen oraz kolejny nowy sen.... jaki sen? DZIEŃ.
    Ej czyli lodówka przeżyła?
    Lodówkangie♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacne telenowelki i brak Julio przy boku... :((( (Mi też go brak)
      Spacerujemy, spacerujemy, spacerujemy....I ty naglę znikąd pojawia się León...
      Nie spodziewałam się go w żadnym stopniu.
      Idziemy dalej i nasz ukochany KSIĄDZ....
      Bardzo bardzo intryguję mnie postać. Z każdym odcinkiem (wpadka numer 3) rodziałem co raz bardziej...
      I tego jego PROSZĘ. Może tym manipulować i hipnotyzować ludzi...
      Ale co on tam robił?

      Mam pytanko. KIEDY TEN ROZDZIAŁ GRAJĄ W KINACH?

      A teraz tak na serio, serio.
      Ktoś naprawdę powinien przemówić naszej ukochanej złotowłosej do rozsądku i wybić z jej głowy ucieczki. Zacytuję Angeles z pierwszego sezonu drugiego odcinka fragment rozmowy z Violettą, który był pierwszym ich spotkaniem:

      '-POSŁUCHAJ VIOLETTO UCIECZKA NIE JEST ŻADNYM ROZWIĄZANIEM.. Słyszałam o twojej kłótni z tatą, ale pamiętaj. Niezależnie od tego jak bardzo jest uparty, surowy, samolubny i zakłamany.
      -Nie jest aż taki zły.
      -Oczywiście. Na myśli rodziców w ogóle, ale ROZMOWA ZAWSZE JEST NAJLEPSZYM ROZWIĄZANIEM..'

      Jeszcze jedno, kiedy skończyłam czytać ten rozdział zastanawiałam się nad nim (rozdziałem).
      Zobaczyłam coś czego chyba nie byłam w stanie do dzisiaj. Co we mnie pękło? (mam szklanki w oczach)
      Na waszym blogu, Angie była szczęśliwa przed śmiercią Julio, po jego śmierci jej życie zaczęło się walić, teraz KTOŚ chce jej pomóc odbudować jej życie, chce, żeby powróciła stara, optymistyczna Angie. Tym KTOSIEM jest jej rodzina, ma na kogo liczyć i z kim porozmawiać.
      I tu niestety przyszło mi myśl porównanie ze mną. Znacie moją przeszłość i teraz też staram odbudować sobie życie, ale nie jestem tego pewna czy mam na kogo liczyć i czy w ogóle mam jakieś wsparcie. Coś pękło. Ale co?
      Uświadomiłam sobie, że nie mam takiej osoby w rodzinie z którą mogłabym porozmawiać tak szczerze i otwarcie.
      Mama? Tata? Są to osoby za bliskie nie potrafię i nie potrafiłabym.
      Babcia? Dziadek? Nie, nie. Jest dużo rzeczy przeciw temu, by na jakiś poważny temat z nimi porozmawiać.
      Ciocia? Jedyna słuszna osoba, której naprawdę mogłabym coś powiedzieć.
      Zamieniłabym się trochę w Violkę...
      Jednak widzę, że nie mam nawet na tyle odwagi.

      PRZEPRASZAM. Ten komentarz jej naprawdę dziwny. Najpierw jakiś wesoły i psychiczny jednocześnie. Tam jest gdzieś miejscami poważnie. Później chodzę naprawdę do powagi, a zakańczam go w jakiś tandety smutny sposób. PRZEPRASZAM.

      WIEDZCIE, ŻE BARDZO PODOBAŁ MI SIĘ WASZ ROZDZIAŁ.... ♥♥♥

      Usuń
    2. Dziękujemy Ci, kochanie, za tak długi komentarz. :)
      Nie wiem, jak miałabym Ci odpisać na ro wszystko. Rozmawiałyśmy już wiele razy, więc z braku weny powiem po prostu: Dziękuję. W imieniu nas obu oczywiście. :)
      To miłe, że poświęciłaś, pewnie sporo, czasu nas napisanie tego. :D

      Usuń
    3. Wyszedł z tego elaborat.
      Nie będę pisała ci ile czasu mi to zajęło, bo się załamiesz.
      Pamiętam, że zanim napisałam ten komentarz to pisała z B.
      Ona musiała opisać jakąś ważną scenę do następnego rozdziału to poleciła i mi, żebym zaczęła skrobać rozdział.
      Cel najpierw komentarze, potem rozdział.
      Szczerze mówiąc zrobiłam to 2w1, bo te dwa komentarze tak naprawdę tworzą "rozdział", które ma 886 wyrazów (policzył za mnie Word)....
      W sam raz jak na rozdział.
      To "komentarze" są trochę bez składu i ładu.
      Ale dalej nie przyznam się ile nad tym ślęczałam.
      ♥♥♥

      Usuń
  9. Zajmuję! <3 czekam na nexta<3

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział super <3
    Angie aż 5 dni siedziała dni w więzieniu. - Jest bardzo niegrzeczną kobietą xD Nie wiedziała za co siedzi w kiciu - Spoko :D
    Ma 29 lat. Osoby w jej wieku zakładają rodziny, więc niech Angeles oświadczy się Germanowi będą pijana XD Było by ciekawie. Haha No ja nie chcę, żeby ona ożeniła się z tymi panelami lub z Leonem. Ksiądz poszedł na randkę ? Jak tak to niech Amgie bierze od niego przykład.
    Angie w środku nocy gotuje naleśniki, no spoko.
    Zastanawiam się: "Kto nosi komórkę w pidżamie?". A co jeszcze nosi w piżamie ? Fajki ? Portfel ?
    Gratuluję weny ! Czekam na next !

    ~`Nieznajoma (Żona Ramosa)

    OdpowiedzUsuń
  11. Rozdział SUPER !! Ale ja i tak czekam na Germangie POPROSTU ICH KOCHAM ❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  12. Świetny rozdział *.* tylko ma nie być złego zakończenia bo ja jeszcze opłakuje śmierć Julia :'( [*] życze duużo weny i czekam na next ;D

    OdpowiedzUsuń