środa, 25 czerwca 2014

Rozdział 99

Rozdział 99.

Gdy dotarłam do domu Castillo był już grubo po dziewiątej. "Nareszcie jakaś normalna pora" - pomyślałam. Nie byłam jakoś szczególnie głodna. Poza tym nie chciałam znów czegoś spalić... Postanowiłam więc udać się do swojej sypialni. Wdrapałam się po schodach, wciąż nieco utykając z powodu urazu łydki. Po drodze rozmyślałam nad tym, co ksiądz Robert mógł robić we wschodniej części Buenos Aires. Wtem wpadłam na kogoś. Uniosłam wzrok i zobaczyłam Germana. Stwierdziłam, że najlepiej będzie, jeżeli go zignoruję. Już chciałam odejść do pokoju, lecz mężczyzna zatrzymał mnie.

- Angie, gdzie byłaś?
Zmarszczyłam brwi i przeleciałam oczami dookoła. Czemu o to pytał?
- Niby czemu cię to obchodzi? Nie muszę się nikomu tłumaczyć, a już na pewno nie tobie - warknęłam.
- Uwierz, obchodzi. Wyobraź sobie, że nadal mi na tobie zależy. Odpowiedz mi.
Ostatnie słowa nie brzmiały jak prośba. To raczej był rozkaz. Odsunęłam się, aby ruszyć ku drzwiom do mojego pokoju, jednak powstrzymał mnie. W jednej chwili, zanim zdążyłam się zorientować, zostałam przyparta przez niego do ściany. Nie musiał wkładać wiele siły, aby uniemożliwić mi ucieczkę. Trzymał jedną z moich rąk w nadgarstku i przyciskał ją mocno do pomalowanej na kremowo ściany. Spojrzałam mu w oczy, próbując doszukać się w nich tego, co czuł. Były jednak ciemne i zimne. Brwi miał lekko zmarszczone. Wyglądał na rozwścieczonego. A może nieco zdesperowanego? Czekałam na jego ruch. Nie zamierzałam okazywać słabości ani dawać mu satysfakcji. Z uporem patrzyłam mu nienawistnie w oczy.
- A więc tak chcesz się bawić - szepnęłam w końcu.
- Chcę tylko, żebyś powiedziała mi, o co ci chodzi.
- O co mi chodzi? O nic. Chcę, żebyś zwyczajnie zrozumiał, że nie chcę mieć już z tobą nic wspólnego. Pogódź się z tym, że nigdy do ciebie nie wrócę.
Wolną ręką ujął mój podbródek. Przez jego twarz przebiegł ledwie zauważalny cień. Przysunął swoją twarz niezwykle blisko mojej.
- Wiedz więc, że nigdy o tobie nie zapomnę. Nigdy nie przestanę o ciebie walczyć. Prędzej czy później będziesz znów moja - wyszeptał.
Zbliżył się do mnie. Jego usta znajdowały się w odległości zaledwie kilku centymetrów od moich. Położenie, w jakim się znalazłam nie dawało mi wyjścia innego, jak czekanie na to, co zrobi. Przez chwilę zapragnęłam nawet, aby mnie pocałował. Był coraz bliżej...
- Angie, słuchasz mnie?
- Eee... co? - spytałam, potrząsając głową.
Zamrugałam oczami. Przez chwilę nie mogłam złapać ostrości. German stał jakieś pół metra ode mnie i patrzył zdezorientowany.
- Pytałem, czy wszystko w porządku. Zauważyłem, że wciąż utykasz.
- Tak... Nie... Znaczy... W porządku.
- Jasne. Ale pamiętaj - dodał po chwili - że możesz na mnie liczyć. Jeżeli będziesz czegoś potrzebowała, powiedz mi o tym. Zawsze ci pomogę.
Z desperacją wpatrywałam się w jego czekoladowe oczy, dostrzegając, iż jego źrenice nieznacznie się powiększyły. Nie widziałam tam jednak tego, co kiedyś. Coś wewnątrz mnie nie pozwalało mi na to. W jakiś sposób zamknęłam swoje serce na to uczucie. Na wszelkie uczucia. W pewnej chwili zorientowałam się, że German zbliża się, aby pocałować mnie w policzek. Nie chciałam do tego dopuścić, dlatego z niewiarygodnym wręcz refleksem umknęłam mu i po chwili znajdowałam się już w swojej sypialni. Padłam na łóżko i zaczęłam patrzeć w sufit, zupełnie jakbym liczyła na to, że w tym sporym kawałku bieli znajdę wytłumaczenie tego, co właśnie się zdarzyło. Nie wiem, ile czasu minęło, ale czułam, że mogłabym spędzić w ten sposób resztę dnia. Domowników jakoś specjalnie nie interesowało, co się ze mną dzieje, aż do czasu gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Rozejrzałam się, gorączkowo rozmyślając, co zrobić. Pogoda za oknem wskazywała na okolice południa. Po sposobie pukania do drzwi stwierdziłam, że to najwyraźniej German.
"Tylko nie on" - pomyślałam. Właściwie to sama nie wiem, czemu nie chciałam, żeby to był on. Z jakiegoś powodu nie mogłam znieść jego widoku. Patrzenie na niego przynosiło mi cierpienie. Jedyną sensowną opcją wydało mi się udawanie, że pogrążyłam się w wyjątkowo mocnej drzemce. Po chwili, tak jak przeczuwałam, German otworzył drzwi i wszedł do mojej sypialni. Leżałam z zamkniętymi oczami i nasłuchiwałam. Jego kroki zbliżały się do mojego łóżka. Usłyszałam, że postawił coś na szafce nocnej. Przez kolejną chwilę panowała cisza. Czułam na sobie jego wzrok, a zapach jego perfum rozchodził się w pomieszczeniu. Następnie podłoga znów zaskrzypiała. Oddalał się. Odetchnęłam głęboko i uchyliłam oczy, lecz po chwili znów usłyszałam jego kroki. Momentalnie opuściłam powieki. Podszedł do mnie i pochyliwszy się, delikatnie ucałował sam środek mojego czoła. Poczułam się dziwnie, jednak nadal niestrudzenie udawałam, że śpię. Kolejne skrzypnięcia podłogi, a później delikatne trzaśnięcie drzwiami o framugę upewniło mnie, że opuścił pomieszczenie. Otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę, że z jakiegoś powodu zrobiło mi się gorąco. Zerknęłam na szafkę nocną. Stała tam szklanka mrożonej herbaty i kawał ciasta czekoladowego. 
"To miłe z jego strony" - pomyślałam. Tak. Zawsze taki był. Zawsze się o mnie troszczył... 
Napiłam się odrobinę. Już po chwili temperatura mojego ciała wróciła do normalności. Wciąż jednak czułam lekkie mrowienie w miejscu, gdzie znalazły się jego wargi. Szybko jednak odrzuciłam od siebie te bzdurne myśli, bo czekała mnie pewna poważna rozmowa. Sięgnęłam po telefon i wybrałam odpowiedni numer. 
- Ksiądz Robert Oscuro, słucham? 
- Angie z tej strony. Nie uważasz, że należą mi się wyjaśnienia?! - zaczęłam bezpośrednio.
Na chwilę zapadła cisza.
- Nie powinnaś wiedzieć. - Rzekł w końcu ksiądz.
- Ale wiem! Możesz mi więc to wyjaśnić?! Robert, do cholery! Ja ci ufam, zwierzam się, a ty...
- Dobrze. Wszystko ci opowiem. Możesz przyjść na plebanię? 
- Tak, tak... Będę za pół godziny - rzuciłam i rozłączyłam się. 
Byłam naprawdę zirytowana jego zachowaniem. Wciąż miał jakieś sekrety. Poprawiłam włosy, poinformowałam Olgitę, że wychodzę i ruszyłam w stronę kościoła.

Załomotałam w drzwi plebani. Otworzyła je znana mi już zakonnica.

- Panienka Angeles! Jak się panienka czuje?! Ksiądz już czeka! Zapraszam! - wydawała kolejne okrzyki z prędkością karabinu maszynowego.
- Tak, pochwalony i tak dalej. Ksiądz jest u siebie?
- Oczywiście, panienko!
Bezceremonialnie weszłam do środka, pokonałam korytarz i wparowałam do gabinetu Roberta. On najspokojniej siedział w fotelu, odwrócony tyłem do drzwi i popijał herbatę z wyszczerbionego kubka. Nawet nie drgnął, kiedy weszłam.
- Witaj, Angeles - powiedział. - Usiądź, proszę.
Bez słowa podeszłam do niego i padłam na fotel obok. W duchu przysięgłam sobie, że nauczę się podobnie wpływać na ludzi. 
- Dzień dobry - odparłam. - Czekam na wyjaśnienia.
Mężczyzna przechylił głowę, jakby drwiąco i popatrzał na mnie z nieskrywanym rozbawieniem.
- Spokojnie, Angeles. Zaraz wszystko wyjaśnię - rzekł i zachichotał.
Mimowolnie też poczułam rozbawienie. Jak ten facet działał tak na ludzi?! 
- Nie próbuj mną manipulować! - warknęłam.
- Skoro tak... - Westchnął, ale zaczął mówić. - Miałaś ostatnio kłopoty w życiu, prawda? Teraz moja kolej. Ciągle doradzam ludziom, a teraz... sam nie wiem. Wiesz, że się leczę. Byłem właśnie u mojego psychiatry i wychodziłem... Ona tam była. Siedziała w poczekalni i czytała książkę. Piękna, młoda kobieta. Odwróciłem wzrok, ale... Po następnej wizycie znów ją zobaczyłem. Potem kolejny raz...Zakochałem się. Nie powinienem... Podszedłem do niej i porozmawialiśmy. Ona, piękna trzydziestolatka i ja. Ona poczuła do mnie to samo. A przecież jestem tylko żałosnym, starym, brzydkim facetem! Ale ja ją kocham! Powiedziałem jej o mojej chorobie, a ona wyznała, że cierpi na depresję. Lekarz doradził mi, abym nie zdradzał swojej profesji, bo to mogłoby ją zbyt zranić. Zeszłej nocy... Nie, do niczego nie doszło! Nawet się nie pocałowaliśmy! Przyszedłem do niej wieczorem i wyznałem całą prawdę. Długo rozmawialiśmy. Kochamy się, ale nasz związek może być tylko platoniczny, nic więcej - mówiąc to, zamachnął się laską i stłukł stojący w kącie wazon. Potem potarł skroń. - Przy niej moje dawne uczucie wydaje się nędzną mrzonką. Oboje nie wiemy... Nie chcę rezygnować z kapłaństwa, ale nie chcę też rezygnować z tego uczucia. Ale to nie koniec!
Popatrzałam na Oscuro ze zdumieniem. A więc pod tą maską spokoju kryło się tyle smutku i bólu...
- Nie koniec? - wykrztusiłam. 
- Nie! Ostatnio dostałem pewien interesujący list! - Robert wstał i zaczął krążyć po pokoju. - Napisał go pewien dwudziestolatek. Domyślasz się już? Otóż ta kobieta, moja dawna ukochana... Zanim wstąpiła do klasztoru, ale już po moim wyjeździe... Urodziła dziecko. Chłopca. Oddała go do sierocińca, gdy miał dwa latka. W liście napisał mi, że w jego akcie urodzenia widnieje moje nazwisko. Dokładnie w rubryce "ojciec". Mam syna, Angeles. Zawsze wiedziałem, że duszpasterz powinien być jak ojciec, ale nie sądziłem, iż tak dosłownie! 
Nie wiedziałam jak zareagować. Oscuro wyglądał jeszcze gorzej niż wtedy, gdy pogubił tabletki na cmentarzu. Chodził wściekły po gabinecie i walił laską we wszystko, co stanęło mu na drodze. 
- I co teraz? 
- A skąd mam wiedzieć! - ryknął. - Rozumiesz to?! Gdyby mi powiedziała, że jest w ciąży... Przecież chciałem się z nią ożenić! To jej się klasztoru zachciało! Ale mogła chociaż... Wziąłby to dziecko, wychował! Ale nie! Czuję się jakby Bóg ze mnie zakpił! Ty masz przed sobą życie. Wyjdziesz za Germana i będziesz szczęśliwa! A ja?! A ta dziewczyna, która mnie pokochała?! A ten nieszczęsny chłopak?! 
Kilkoma uderzeniami stłukł szybę w kredensie, a szkło rozprysnęło się po całym pokoju. Podeszłam do mężczyzny. On odrzucił laskę i oparł się dłońmi o stojące nieopodal biurko. Leżące na nim ostre odłamki wbiły mu się skórę. 
- Robercie, może... 
- Może co? - przerwał mi. - Nie rozumiesz? Nie potrafię nawet nad sobą panować. Jak mam sobie z tym poradzić? 
Odwrócił się do mnie i złożył pokaleczone dłonie. Krew zaczęła kapać na szarą wykładzinę. Na twarzy Oscuro widziałam wściekłość, smutek i żal. Nie mogłam się powstrzymać i przytuliłam go. On jednak odsunął się ode mnie, jakby się bał. 
- Idź już. Muszę tu posprzątać i...
- Robercie, pójdę, ale obiecaj mi, że jeśli będziesz miał kiedyś problem, powiesz mi. Pomogłeś mi, teraz moja kolej - powiedziałam.
On jednak pokręcił głową.
- Idź już, proszę - wyszeptał.
Nie mogłam nic zrobić. Odwróciłam się i wyszłam, przeklinając jego "proszę". 

Ulice Buenos Aires były wyjątkowo zatłoczone. Mijałam nieznajomych ludzi, pędzących w różnych kierunkach, ale myślami byłam daleko stąd. Szczerze współczułam Robertowi, ale nie miałam pojęcia, jak mu pomóc. Tak chciałam móc coś zrobić. Wszyscy wokół wydawali mi się chodzącymi altruistami. A ja? Jedyne co robiłam, to uciekałam. Wtem zobaczyłam tłum ludzi zgromadzony przed jednym z wieżowców. Zmrużyłam oczy i na dachu zobaczyłam jakiegoś człowieka. Zaklęłam, minęłam gapiów i wbiegłam do budynku. Podbiegłam do windy, ale na urządzeniu wisiała kartka z napisem "nieczynne". Ponownie zaklęłam i ruszyłam na górę schodami. Z niewiarygodną wprost szybkością dotarłam na dach. 

- Stój! - krzyknęłam. 
Stojący na krawędzi człowiek popatrzał na mnie zdziwiony. 
- Nie podchodź, bo skoczę! - wrzasnął. 
Nieomal się roześmiałam. Zabrzmiało to jak fragment taniej komedii. 
- Nie skoczysz - powiedziałam wyzywająco. - Bo niby dlaczego miałbyś to robić?
- Ty nic nie rozumiesz! Moja żona mnie zostawiła i uciekła z moim najlepszym przyjacielem! To jedyne co mi pozostało!
Tym razem się nie powstrzymałam i parsknęłam smutnym śmiechem. 
- I myślisz, że to są problemy? Mój przyjaciel wziąłby twoje brzmię z pocałowaniem ręki! Niedawno myślałam tak jak ty, wiesz? Próbowałam się zabić po śmierci ukochanego i odebraniu mi dziecka, które pokochałam. Nie miałam co jeść, gdzie mieszkać... - mówiąc to, zbliżyłam się do nieznajomego i stanęłam koło niego na skraju dachu. - Teraz wszystko zaczyna się układać.
- Ale moje życie się nie ułoży! Odsuń się, bo... 
- Nie skoczysz. Jakbyś chciał się zabić, to już byś tam leżał... - wskazałam na ziemie pod nami. 
Chłodny wiatr owiewał mi twarz, tłum na dole wstrzymał oddech...
- Skąd wiesz?
Wzruszyłam ramionami.
- Pomyśl. Masz rodzinę? Masz dom? Jedzenie?
- Mam - przytaknął.
- To nie skacz. Po co? 
Tym razem on wzruszył ramionami.
- Nie mam dla kogo żyć...
- To zostań wolontariuszem. Jestem Angie, a ty?
- Ekhm... Sebastian - wykrztusił.
- To co, idziemy stąd czy skaczemy?
- Skaczemy? Twoje życie się ułożyło...
- To prawda, ale jeśli ty skoczysz, ja też - powiedziałam. - Ładnie tu, nie? Widok na całe miasto...
- Oszalałaś, kobieto! Nie chcę mieć cię na sumieniu! 
- Twój wybór. 
Mężczyzna zaklął szkaradnie, o wiele gorzej niż ja, gdy tu biegłam i odsunął się od krawędzi. Zrobiłam to samo.
- Niech cię szlag, Angie! - zawołał.
Zignorowałam go. 
- Nie będziesz więcej skakał? - zapytałam spokojnie.
- Nie będę, psiakrew, nie będę - wymamrotał.
- To idziemy - zakomenderowałam i wspólnie zeszliśmy na dół. 

Tłum na dole wydawał się być trochę zawiedziony takim zwrotem wydarzeń, ale i tak część ludzi była zachwycona. Przytuliłam Sebastiana, szepcząc mu do ucha "Pamiętaj, ty skaczesz, ja skaczę." i szybko skręciłam w boczną uliczkę. Następnie puściłam się biegiem, starając się pozostać całkowicie anonimową. Pędziłam tak aż dotarłam do budynku opery. 

- Dobra robota, Angeles. Uratowałaś komuś życie - mruknęłam zdyszana.
Popatrzałam na zegarek. Było koło szesnastej. Nie miałam pojęcia, co mogę jeszcze zrobić. Postanowiłam się przejść. Niestety, gdy przechodziłam koło parku, miałam nieszczęście spotkać pewne dwie osoby.
- Angie! - zawołała Jackie, a na jej szczurzej twarzy pojawił się ów wredny uśmiech, którym zwykła mnie obdarzać. 
- O, jak miło was widzieć! - powiedziała, starając się brzmieć optymistycznie.
Nie udało mi się.
- Jak ja cię dawno nie widziałam! Chyba odkąd... Hmm... Wtedy, gdy Antonio wyrzucił cię ze Studio! - Zawołała moja znajoma drwiąco. 
- U mnie też dawno cię nie było. Czyżbyś już całkiem wyzdrowiałam? - wtrącił się Blas, zerkając złośliwie na moją przeklętą nogę.
- Cóż... Tak się jakoś złożyło. Owszem, jestem zupełnie zdrowa, dziękuję, że pytasz - odparłam, wbijając pełne nienawiści spojrzenie w skądinąd ładne, czarne oczy mężczyzny.
- Och, to wspaniale. - Rzekła kobieta w przypominającym gniazdo gołębi koku i złapała lekarza za rękę. - Ale my musimy już lecieć, bo śpieszymy się na kolację z okazji naszej sześciomiesięcznicy. Pamiętasz jak się poznaliśmy? Byłaś przy tym. Zemdlałaś i...
- Tak, tak. Pamiętam doskonale. Wobec tego nie będę was zatrzymywać. Miłego wieczoru... - mruknęłam, zgrzytając zębami i czym prędzej ruszyłam dalej. 
Idąc, zauważyłam też, dlaczego doktor przyglądał się mojej łydce. Przez to bieganie znów krwawiła. Nieomal krzyknęłam z irytacji. Zaklęłam szpetnie, co zaczynało być moim niezbyt ładnym zwyczajem, kiedy zadzwonił telefon.
- Angeles Saramego, słucham?
- Cześć, Angie. Pablo z tej strony. Chciałem się spytać... Bo ostatnio się pokłóciliśmy i... Nie było u ciebie najlepiej. I... - usłyszałam w słuchawce.
- Spokojnie, Pablito, spokojnie. Już wszystko w porządku. Mieszkam teraz znowu w domu Germana. 
- Wróciliście do siebie? - zapytał grobowym tonem.
- Nie, no co ty... Tylko mieszkam u niego, dopóki... - nie dokończyłam. Sama nie wiedziałam ile będę tam mieszkać.
- Wiesz, że mogłabyś też u mnie... Znaczy... Jeśli już nie jesteś zła...
- Nie, skąd ten pomysł? To ja właściwie powinnam cię przeprosić. Nie zachowałam się ostatnio najlepiej. A mieszkam u Germana ze względu na Javiera i Violettę. Wiesz o tym.
- Tak, tak... Nie przepraszaj, miałaś trudny czas. Cieszę się, że już wszystko...
- Ja też, Pablito. Czy wobec tego pójdziesz ze mną w sobotę na spacer? Kupimy lody...
- Jasne. 
- To do usłyszenia - zawołałam, śmiejąc się.
Mój przyjaciel kochał lody, zwłaszcza waniliowe. Póki co, przeszła mi złość na moją kochaną łydkę. Stwierdziłam, że nie mogę przez cały dzień wałęsać się po mieście. Z drugiej strony powrót do domu Castillo wiązałby się z nieuniknionym spotkaniem z Germanem. Nie chciałam go widzieć. Bez szczególnego powodu, ot tak. Z dwojga złego wybrałam przedłużenie nieco spaceru. Miałam ochotę wybrać się gdzieś, gdzie nie często zaglądałam. No tak. Pub z trunkami odpadał. Na samą myśl kręciło mi się w głowie. Podobnie cmentarz. A na plebanii raczej nie miałam czego szukać. Do kościoła też nie mogłam pójść. Swoją drogą, z tego, co wiem, msze nie odbywają się w sobotę w porze obiadowej... 
Szłam więc po prostu przed siebie. Minąwszy park, centrum miasta, operę i teatr, znalazłam się na dość ciekawym odludziu. Gdzieś w oddali widać było wieżę, górę usypaną ze skał, jeszcze dalej łąkę, a wreszcie las. Ciemny, ponury las. Po mojej lewej stronie ciągnęły się tory kolejowe. Kroczyłam wzdłuż nich. Mimowolnie pomyślałam, że to dość dziwny krajobraz jak na wiecznie radosne Buenos Aires. Wtem dobiegł mnie czyjś ucieszony okrzyk. Obejrzałam się i dostrzegłam postać dość małej dziewczynki, przebiegającej przez tory. Skakała zwinnie między peronami. Przyglądałam jej się jeszcze przez chwilę. Zdawała się dobrze bawić, co więcej wyglądała, jakby robiła to przez całe życie. W jej ruchach było coś z gepardzicy. Nagle rozległ się dźwięk trąbiącego pociągu. Otworzyłam oczy z przerażenia. Dziewczynka zdawała się tym wcale nie przejmować i dalej skakała. Spojrzałam stronę, z której dobiegł mnie dźwięk. Pociąg był niedaleko. W pewnym momencie nieznajoma przewróciła się. Nie wstawała. Zaczęła się szamotać, jednak wciąż leżała. Bez chwili zastanowienia pobiegłam w jej stronę. Brakowało gracji, jaką ona miała w skokach, jednak w końcu udało mi się do niej dotrzeć. 
"Jejku, Angie, masz dzisiaj jakiś dzień ratowania ludzi" - pomyślałam.
Pomogłam jej wstać i już po chwili zbiegłyśmy z torów, ledwie umykając nadjeżdżającej lokomotywie. Dziewczynka popatrzyła na mnie. Wciąż trzymałam ją za ramię. Wyrwała je z mojego objęcia, jednak nie przestawała się gapić. Miała długie, acz zaniedbane, czarne włosy i wielkie, wyłupiaste oczy tego samego koloru. Była nawet dość ładna, choć mroczna. Mogła mieć najwyżej dwanaście lat.
- Czy ty oszalałaś? - odezwałam się w końcu, wciąż nieco zdyszana. Ból w nodze powrócił.
- Że niby z czym? - spytała. Miała wysoki głos, jednak dość lekceważący ton.
- Ty też chciałaś się zabić, mam rację?
- Oszalałaś, kobieto?!
- Przyjemniaczek z ciebie - mruknęłam.
- Co ty sobie myślisz? Jestem młoda, piękna, mam całe życie przed sobą. Nie jestem taka głupia, żeby skakać pod pociąg!
"Do tego taka stromniutka" - przeszło mi przez myśl.
- Więc co ci do łba strzeliło.
Dziewczynka spojrzała na mnie tak, jakbym powiedziała coś absurdalnego. Machnęła dłonią lekceważąco.
- Często tak robię. Jest o wiele bliżej.
- Coś ty w ogóle za jedna? - spytałam po chwili.
- Jestem Carmen. Ale nie cierpię tego imienia. Wolę po prostu Cari.
- Miło mi cię poznać, Carmen. Jestem Angie.
- Skoro ty mówisz do mnie "Carmen" - wywróciła oczami, swoje imię. - Ja będę nazywać cię "Angeles".
- Skąd wiesz, że tak brzmi moje pełne imię?
- Czasami ulica potrafi nauczyć więcej niż szkoła. Zresztą nie pierwszy raz cię widzę. Swoją drogą chyba nie sposób zapomnieć kobitki, która drze się po nocach na całe gardło i jeszcze okłada swojego chłopaka.
- To nie jest mój chłopak!
- Jasne, jasne. 
- Wracając, ja jakoś nigdy wcześniej cię nie widziałam.
- Bo ja staram się nie wychylać. Wyobraź sobie, że nie chcę, aby ktoś się zorientował, że nie chodzę do szkoły i w "tak młodym wieku" żyję na własną rękę. Poza tym połowa sklepów w Buenos Aires mnie poszukuje - uśmiechnęła się zawadiacko.
- Chyba niezłe z ciebie ziółko - mruknęłam. 
Rozmawiałyśmy jeszcze przez kilkanaście minut, aż doszłyśmy na przedmieścia. Usiadłyśmy na murku. Dowiedziałam się, że Carmen uciekła dwa lata temu z sierocińca i teraz żyje z tego, co uda jej się ukraść. Zrobiło mi się jej trochę szkoda, ale ona wydawała się wcale nie być niezadowolona, a wręcz przeciwnie.
- No, ale dość gadania o mnie. Może ty też coś powiesz o sobie.
Przez chwilę zaczęłam się zastanawiać, czy mogę jej zaufać. Przecież znałyśmy się niecałą godzinę. Poza tym nie wyglądała mi na kogoś, kto rozpowiadałby plotki na prawo i lewo.
Zaczęłam opowiadać o swojej rodzinie, o pracy w studio, którą porzuciłam. W końcu nie wytrzymałam i powiedziałam jej o wszystkim, począwszy od śmierci Marii, poprzez związek z Germanem, śmierć Julia. Opowiedziałam jej też o księdzu Robercie.
Dziewczynka słuchała z zaciekawieniem. Gdy skończyłam jeszcze przez chwilę na mnie patrzyła, jakby układała sobie to wszystko w głowie.
- Czyli tak bardzo się nie pomyliłam. Tamten napakowany... to był twój chłopak.
- Były - mruknęłam.
Carmen znów się zamyśliła. Spojrzała na moją nogę.
- Nadal się nie wyleczyła. 
- Jest już znacznie lepiej - skłamałam. Jednak było to dość niewiarygodne minięcie się z prawdą, gdyż dżinsowy materiał moich spodni nasiąkł krwią.
Dziewczynka nie pytając o nic podciągnęła moją nogawkę i zdjęła mi bandaż. Syknęłam. Wycisnęła nagromadzoną w nim krew, otarła moją ranę i ponowiła tę czynność. Materiał wciąż był czerwony, ale już nie tak mokry. Zaskoczyła mnie precyzja, z jaką działała oraz łatwość, z jaką dawała sobie radę z krwią. Ja nie mogłam nawet na nią patrzeć. Po chwili bandaż owinięty był zgrabnie i dość ciasno już wokół mojej łydki.
- Na jakiś czas starczy. Ale zmień go, jak wrócisz do domu, bo wkradnie ci się zakażenie.
- Dziękuję ci, Carmen.
- To drobiazg. Hm... A więc śpiewasz?
- C-co? 
- Czytam między wierszami. Zaśpiewaj coś - wypaliła.
- Co? Nie... ja... nie tu, nie... przy ludziach.
- Przecież tu nikogo nie ma, co ci szkodzi?
Rozejrzałam się. Miała rację. Dookoła panowała cisza. Ponury wieczór nie wywabił z domów zbyt wielu ludzi. Odchrząknęłam i zaczęłam śpiewać.


Where did I go wrong, I lost a friend
Somewhere along in the bitterness
And I would have stayed up with you all night


Had I known how to save a life...

- Całkiem nieź... - zaczęła, jednak przerwał jej dźwięk otwieranego okna.

- Czy mogłybyście się wreszcie przymknąć?! - usłyszałam nad sobą.
Spojrzałam w tamtą stronę. Na początku zdziwiło mnie to, że było tam jakieś okno. Sądziłam, że to raczej zwykła, betonowa ściana. Następnie moją uwagę przykuła twarz kobiety, która się wychyliła. Kojarzyłam skądś jej twarz, jednak nie mogłam sobie przypomnieć, skąd.
- Doceniam pani... szanowne wycie, ale ja i mój syn mamy prawo do spędzenia wieczoru w ciszy i spokoju.
- Proszę sobie wyobrazić, kochana pani Malvada, że nie ma jeszcze ciszy nocnej - odezwała się moja towarzyszka i wyszczerzyła do mnie zęby. 
"Malvada, no jasne" - pomyślałam. - "Przecież to ta kobieta ze sklepu. Ta sama, która narzekała na jakość warzyw".
- Nie zapominaj, mała diablico, że mogę cię wydać tym kilkunastu właścicielom sklepów, którzy cię szukają.
Carmen prychnęła.
- Aha i jeszcze coś. Trzymaj się z dala od mojego syna!
- Pani syn to kupa nieudacznika. Zresztą chyba wiem, po kim to ma. 
Spojrzałam na niejaką Malvadę. Zrobiła się purpurowa na twarzy. Przeniosłam wzrok na Carmen, lecz ta uciekała już, ile sił w nogach. Odwróciła się, aby mi pomachać i po chwili już jej nie było. 
- Urocza, czyż nie? - odezwałam się w stronę kobiety 
- Urocza to jest historia pani życia - odparła już spokojniej.
"O cholera" - zaklęłam w myśli. Znów. Jak mogłam być taka głupia i opowiadać takie rzeczy pod czyimś domem? Ta kobieta znała teraz niemalże każdy szczegół z mojego dotychczasowego życia. A co gorsza, wyglądała mi na osobę, która wykorzystałaby to przeciw mnie z czystą przyjemnością. Spojrzałam na nią ostatni raz. Wygięła pomalowane bordową szminką wargi w złośliwym uśmiechu. Wstałam i puściłam się biegiem w stronę domu. 
"Brawo, Angeles. Pakowanie się w kłopoty to twoja specjalność" - pomyślałam. 

Gdy przekroczyłam próg willi było już po dziewiętnastej. Powoli weszłam do środka, rozglądając się po budynku, jakbym widziała jego wnętrze po raz pierwszy. Nic dziwnego - w domu trochę się zmieniło. Ze ścian zniknęły abstrakcyjne obrazy, a zastąpiły je rysunki Violetty, Javiera i Miquela. Eleganckie podstawki pod talerze, które kupiła kiedyś Maria, ginęły pod stertami wyrabianych przez Brunhildę serwetek. Nawet delikatne beże królujące niegdyś w kuchni, zostały zamalowane jasnozieloną i ciemnoczerwoną farbą. Teraz naprawdę dało się odczuć, iż ten budynek tętnił życiem. Wyciągnęłam z szafki czyste bandaże, podwinęłam zakrwawioną nogawkę i zajęłam się moją nogą. Chociaż nie szło mi tak dobrze jak Carmen, to wynik i tak mnie zadowolił. Nawet nie zemdlałam. Z dumą poczłapałam na górę, gdzie zmieniłam spodnie i usiadłam, by na chwilę odpocząć. Nie było mi to jednak dane.

- Gdzie są pomidory?! - zaskrzeczała Brunhilda, ledwie padłam na łóżko. - To pewnie ta cała farbowana blondyna je zwinęła! Ledwie się wprowadziła, już chce mnie do grobu wprowadzić!
Zmusiłam się do zejścia na dół i uśmiechnięcia się niemal szczerze do staruszki.
- Dobry wieczór - przywitałam się.
- Gdzie są moje pomidory?! - starsza pani jak zawsze była przykładem grzeczności.
- Nie wiem, proszę pani, ale mogę pójść po nie do sklepu... 
- Ja w twoim wieku nie musiałam chodzić po sprawunki, bo od tego była służba. Choć ja byłam damą, a nie ladacznicą sypiającą z każdym, nawet z kapłanami! Że też Germuś trzyma coś takiego w domu... - wrzasnęła Brunhilda, obróciła się i robiąc nieustannie na drutach coś, co mogło być jakąś olbrzymią skarpetą, wymaszerowała ostentacyjnie z pokoju.
Zamurowało mnie. Ta kobieta to istny szpieg. A przecież większość czasu spędzała na przysypianiu podczas oglądania francuskich telenoweli.
- Szpieg z Krainy Deszczowców się znalazł... - mruknęłam pod nosem. 
Zirytowana zachowaniem Brunhildy, prychnęłam cicho i chciałam ponownie wyjść z domu, ale ktoś mnie zatrzymał.
- Angie! 
Znałam ten głos. Nawet za dobrze.
- Tak? - powiedziałam powoli, odwracając się.
Dłoń Germana nadal spoczywała na moim ramieniu.
- Czy mógłbym wiedzieć, gdzie idziesz? 
- Nie wiem - odparłam szczerze. Choć raz.
W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadła Carmen. 
- Hej, nie przeszkadzajcie sobie, ja tylko po jabłka przyszłam - zawołała i bezceremonialnie wzięła ze stołu kilka owoców. - To tyle, cześć!
I już jej nie było. Zdumienie, które odmalowało się na twarzy Germana z pewnością zagwarantowało by mu rolę w jakiejś telenoweli. 
- Kto to był? - wymamrotał.
- Taka.... Carmen. Znam ją z... W sumie jej nie znam. Ale ona zna mnie - zaczęłam się plątać.
- Dobrze, dobrze, Angie, spokojnie - rzekł szybko German i złapał mnie za ręce, którymi żywo gestykulowałam, co przypominało trochę próbę dziabnięcia go w oko. 
Jego ciepłe dłonie na moich nadgarstkach sprawiały, że zadrżałam. Staliśmy blisko. Zbyt blisko. Pomimo tego, wciąż się nie odsuwałam. Odruchowo spojrzałam w oczy mężczyzny i to był błąd. Ciemne tęczówki pochłonęły mnie bez reszty, tak jak morze pochłania nieszczęsnego marynarza, który odważył się wypłynąć w czasie sztormy. Zamarłam. 
- Zgadzasz się, Angie? - pytanie właściciela domu zawisło w powietrzu.
 - A, ekhm...Eee...
- Pytałem, czy mogłabyś coś zagrać... - podsunął mężczyzna, wskazując stojące nieopodal pianino.
- Tak, jasne, oczywiście... - wykrztusiłam i pospiesznie usiadłam przed instrumentem.
Kiedy moje palce musnęły klawisze, przeszedł mnie dreszcz podekscytowania. Westchnęłam i zaczęłam powoli grać. Melodia wznosiła się i upadała. Przymknęłam oczy, czując tę radość, którą jest w stanie wyzwolić tylko muzyka. Dźwięki, z początku leniwe, teraz stawały się żywsze. Gdyby ktoś mnie spytał, co grałam, nie umiałabym odpowiedzieć. Niespodziewanie ktoś wpadł do domu. Odwróciwszy się, zobaczyłam Olgę, przeciskającą się przez drzwi z wózkiem na zakupy. Gdy mnie zobaczyła, zaczęła krzyczeć.
- Angie! Angie, moja droga!
Wstałam. Kobieta podeszła i z całej chwili mnie uściskała. Zdziwiona, odwzajemniłam uścisk.
- Olgita, przecież dopiero co się widziałyśmy...
- No tak! Ja wiem, ale... Oj, Angie! Hahaha, nie! Nic nie powiem. Cieszę się, że cię widzę!
Po chwili pociągnęła mnie za sobą do kuchni. Posłałam zdziwione spojrzenie Germanowi, lecz ten tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się. 
Gdy skończyłam pomagać gosposi w rozpakowywaniu zakupów, ta zaparzyła herbatę i poleciła mi usiąść przy stole w kuchni. 
- Brakowało mi tych naszych rozmów, Angie - zaczęła, siadając obok mnie.
- Taak, mnie też ich brakowało, Olgo - odparłam słabym głosem. Z jakiegoś powodu nie czułam się zbyt dobrze. - Co słychać u ciebie i Ramallo? Ominęło mnie coś ciekawego?
Kobieta zaczęła opowiadać o zbliżającym się przyjeździe Miquela, o panoszącej się w willi Brunhildzie, o ostatniej kłótni z mężem. 
- No dobrze, a teraz powiedz mi, Angie, czy ty i pan German to...
- Co? Nie, my nie...
- Nie wróciliście do siebie?! - zdziwiła się.
- Nie, skąd.
- Cóż, to tylko kwestia czasu - mruknęła pod nosem, a jednak to usłyszałam.
- Co tam mówisz, Olgo? 
- Nic, nic! Ale teraz idź już, Angie. Muszę umyć tu podłogę, zobacz, cała się lepi! Ostatni raz pozwoliłam temu dzieciakowi, żeby sam zrobił sobie śniadanie. Ja mu dam!
Uśmiechnęłam się i posłusznie opuściłam kuchnię.

                                                                                                                           

KABOOM :D I 99 poszła. Same dialogi, ale trudno XD
Księdzu znowu w akcji. XD On jest z rozdziału na rozdział bardziej kontrowersyjny :D
Angie ratuje ludzi :D
Malvada i Carmen też znają już story of Angie's life :D
Istnieje jeszcze nadzieja dla Germangie?
Dzięki, że przeczytaliście 99 :D
Que tengan un buen día, besos.

J & B

26 komentarzy:

  1. genialny, napad księdza jego story też fajne czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  2. No nieźle.
    Carmen - już mi się podoba. Uwielbiam takie buntowniczni i pewne siebie dziewuchy.
    Ksiądz. Co kurdełe? Dziecko, zakochał się, ona ma depresje, on chory. Dzizus. To się porobiło.
    Malvada.. Czy ona zostanie taką szmatą, że zdradzi życie ANGIE?? Jak tak będzie szmata x2.
    Angie ratowniczka, najpierw Seba,a potem Carmen, która dla przyjemności leży na torach i czeka na pociąg.

    A Germangie ma być.
    Kuniec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, ciiii... Malvada rządzi. Dziękujemy. :D

      Usuń
  3. Dziewięćdziesiąt dziewięc - jaka to fajna liczba. :D Fajna liczba, fajny rozdział. Carmen przypomina moją Ivi, huh, Malvada.. druga Brunia. :D No i nasz obłąkany księżulek, a to ciekawe. :D Nadużywam emotek, łohooo! No dobra, *Wika - rozdział*. A, więc bla,bla, bla, świetny, cudowny. Na prawdę - genialny. :D Mega ciekawi mnie next. A do komentarza Kierki i Germangie, dodam "Kuniec, kropka". ;) Pozdrowienia! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam o krupce, kucze. :D

      Usuń
    2. Hahaha, nadmiar emotek zawsze spoko, podobnie jak psychoza. :D
      W każdym razie dziękujemy. :D

      Usuń
  4. 99- liczba często pojawiająca się w cenach w sklepie. XD
    No jak zwykle świetnie, dziewczynki. Początek mnie rozwalił. Ach, te piękne imagine! Prawda, ks. Robert jest coraz bardziej kontrowersyjny. O.O Jackie i jej koczek i "szczurza twarz". :D
    Trzeba przyznac, że Wasza Angie to bohaterka. Sebastian został uratowany w pięknym stylu. A Carmen praktycznie od razu polubilam. :] Zawitała Brunhilda, jako Szpieg z Krainy Deszczowców. XD Na pytanie, czy jest szansa dla Germangie, odpowiedź brzmi: tak. :D Sam Oscuro to przyznał: "Wyjdziesz za Germanai będziesz szczęśliwa!". Tyle było w tym emocji! XD
    Oj, kończę. Dziękuję Wam za dziewięcdziesiąt dziewięc rozdziałów i czekam na setkę. Całuski!

    OdpowiedzUsuń
  5. Spokojnie, mnie te dialogi nie przeszkadzają, wręcz przeciwnie.
    Hahaha, Angie aka SuperMan!
    Zgadzam się z Olgą, to jeszcze tylko kwestia czasu, kiedy Germangie znów się pojawi. ♥
    No, chyba że KTOŚ do tego nie doprowadzi...
    Lubię tą Carmen.
    A co do tej Malvady... Już się boję, o nie.
    To ja czekam na neeexta. ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Angie i te jej przygody :D
    Ratowanie Sebastiana,potem Carmen :D
    Brunhilda jak zwykle sympatyczna xD
    Germangie ma być xD
    Malvada jakaś pewnie plotkarą będzie xDD
    Czekam na nexta ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawe, ciekawe. A Ani\gie? Cóż. Nie spodziewałam się, że nagle zostanie "ratowniczką".
    http://historiaviolettycastillo.blogspot.com/2014/06/rozdzia-34.html

    OdpowiedzUsuń
  8. Germangie mosi býć !!!
    Jeśli nie wróci, to cię zabiję!

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozdział był rewelacyjny!!
    Takk Angie bohaterką
    Nadzieja dla Germangie zawsze istnieje! Muszą do siebie wrócić :)
    Zapraszam do mnie---------http://germangieblogger.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Boskie !!! Ale dawaj Germangie ! Daj I'm do siebie wrócic !!! A tak na serio...boskie !!!

    OdpowiedzUsuń
  11. Oczy zaczęły mi się powoli wypalać i sama nie mogę uwierzyć że zdołałam tyle przeczytać. Zazwyczaj mam do czynienia z rozdziałami 1/3 jak ten, więc to dla mnie miła niespodzianka że ktoś potrafi napisać tak rozwinięty rozdział (?) Wpadłam dziś i gdy zobaczyłam że to już 99 rozdział zrozumiałam że już mi się nie uda nadrobić zaległych. Ahh, chyba spojrzę na streszczenie jak to klasyczny leń. :-)
    Carmen przypomina mi taką jedną dziewczynkę... Ninę? Sama nie wiem jak Ona się tam zwała ale na jakimś tam blogu też było tam niezłe ziółko które rozrabiało nieźle.
    Brunhilda widzę babka niezła. Lubię takie wnerwiające starsze osoby, są najlepszym powodem do pośmiania się.
    Ks. Robert ten to widać ma ciekawy życiorys. Psychiczny jest, ale to sprawia u niego taką wyjątkowość.
    Germangie choć tak uwielbiane przez nas, dobrze się czyta gdy nie są razem. Sama nie wiem jak zinterpretować to, co mam na myśli.

    No nic, zostawiając cię z tym trochę przydługim komentarzem czekam na dalsze losy Angie.

    Pozderki ~ Bleer

    OdpowiedzUsuń
  12. 99 - fajna liczba
    Rozdział jak zwykle świetny.
    Ksiądz ma dziecko. Znakomicie.
    Angeles to bohaterka. Uratowała Sebastiana i Carmen. Polubiłam już postać Carmen.
    Podobały mi się słowa Roberta:"Wyjdziesz za Germana i będziesz szczęśliwa!".
    Na pytanie, czy jest szansa dla Germangie, odpowiadam: TAK !
    Czekam na next i na GERMANGIE !
    Pozdrawiam Was : )

    ~`Nieznajoma ( Zona Ramosa )

    OdpowiedzUsuń
  13. SUPER ! zapraszam do siebie ! nie tak bosko jak u cb ale dopiero się rozkręcam ! http://vilu-i-moje-opowiadania.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  14. Coś tak czułam, że on będzie miał syna hahahah xd (Jestę jasnowidzę :P)
    No cóż. Się księżulek nieźle wpakował. Miłości się zachciało. teraz będzie wybierał niczym Violka między Leonem i Tomasem O.o
    A tu BUM! Sena niczym z filmu. Angie ratuje życie. Grubo. Ciekawe co potem się z typem stalo. ŻĄDAM DALSZEGO WĄTKU 8| (ale ja jestem miła c'nie? <3)
    Później dalej spacerek i znowu ANGIEMEN W AKCJI! :D Ta Carmane też jest spoko. Też by się jeszcze sprzydała XD
    Powrocik do domu i "-Gdzie sa moje pomidory" ;-; Jeeeej ale miło tam :O No ale to Brunia więc i tak nie jest tak źle XD
    Carmen w domu Germana? To była najlepsza akcja od pierwszego rozdiząłu. Przeczytałam go z 5 razy i za każdym razem lałam hahahhahah xd "W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadła Carmen.
    - Hej, nie przeszkadzajcie sobie, ja tylko po jabłka przyszłam - zawołała i bezceremonialnie wzięła ze stołu kilka owoców. - To tyle, cześć!" No po prostu nie mogę hahahahah xd
    Czy Germangie ma jakąś sznase? Nieee.... (sarkastycznie). Nie no znając was na 100% będzie XD (jak już mówiłam jestem jasnowidzem)
    Sam rozdział jest mega :D Niektóre sceny fajnie byłoby zobaczyć na filmie XD

    ps: Nie wiedzieć czemu nie potrafię wyobrazić sobie Carmen jako 12 latki. cały czas mam wtedy przed oczami Czarną Robotę O.o Takie dziecko ulicy kurde. 100% JP i te sprawy hahaha XD #nic

    OdpowiedzUsuń