niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział 100 - KABOOM :D

Rozdział 100. KABOOOM.

Jakieś pół godziny później leżałam już w łóżku, wykąpana, ubrana w piżamę. Przeszło mi przez myśl, że po raz pierwszy od dawna szłam spać jak cywilizowany człowiek. Włosy związałam w lekki warkocz. Leżałam na plecach, z głową na poduszce i wpatrywałam się w sufit, czekając aż nadejdzie sen. W sumie powinnam chyba zamknąć oczy. Sama nie wiem, o czym wtedy myślałam. Podobno przed snem najlepiej planuje się przyszłość. Tak... Czy miałam w ogóle jakąś przyszłość? Ale przecież przyszłość nie musiała wcale oznaczać tego, co będę robiła na kilkanaście lat. Przyszłość mogła być po prostu planem następnego dnia. No jasne.
Musiałam koniecznie rozmówić się z Robertem. Powinnam też odbyć szczerą rozmowę z Germanem. Spotkać się z Pablo. Zabrać gdzieś Javiera. Ostatnio w ogóle nie miałam dla niego czasu. A może spróbować nawet zacząć odbudowywać dawne życie? Zastanowić się nad powrotem do studia... Porozmawiać z Antonio... 
Przewróciłam się na bok, czując jak porządek został w jednej chwili zachwiany. Znów poczułam się przytoczona przez tysiące ponurych myśli. Wiedziałam, że nie zrealizuję nawet połowy zaplanowanych rzeczy. Zacisnęłam powieki. Nie musiałam długo czekać aż usnę.

Następny dzień rozpoczęłam zupełnie standardowo. Wstałam, ubrałam się, umyłam zęby, nałożyłam odrobinę makijażu i z przyklejonym do twarzy uśmiechem zeszłam na śniadanie. Zjadłam je, jak za dawnych czasów, z resztą domowników. Zajęta miską zbożowych płatków, do nikogo się nie odzywałam. Rozejrzałam się. Obok mnie siedziała Violetta, która powoli pałaszowała drożdżówkę. Zapatrzona była w swój telefon, na którym zawzięcie coś pisała. Obok niej Javier zmagał się z ogromną, wypchaną warzywami kanapką. Dalej siedział German. Napotkało mnie jego spojrzenie, gdy tylko skierowałam w jego stronę wzrok. Pomyślałam, że przez cały czas na mnie patrzył i poczułam się dziwnie. Uśmiechnął się lekko. Spróbowałam nawet to odwzajemnić z, o dziwo, całkiem zadowalającym skutkiem. Miejsce obok było puste. Zdaje się, że brakowało Brunhildy. Ramallo uśmiechnął się ciepło, gdy na niego spojrzałam. Jego małżonka nie siedziała przy stole. Pewnie szykowała jeszcze coś w kuchni. Nagle rozległ się brutalnie przerywający niezmąconą dotychczas ciszę krzyk. 
- CO TO ZNACZY, ŻE NIE MA POMIDORÓW?! - oczywistym było, do kogo należał ten głos.
- Nie ma i tyle - odwarknęła Olga.
- Ma więc pani natychmiast udać się do sklepu i uzupełnić ich zapas!
- A nie! Ja nigdzie się nie wybieram! Jeżeli chce pani pomidorów, to musi pani sama iść do sobie sklepu i je kupić.
W tej chwili Ramallo wstał od stołu i ruszył w stronę kuchni. Violetta zatkała sobie uszy słuchawkami w kolorze fiołków, a German wycofał się do gabinetu. Tylko Javier słuchał kłótni w zaciekawieniu.
- Za moich czasów służba... - ciągnęła Brunhilda.
Ja jednak, nie chciwszy wysłuchiwać dłużej tej awantury, wstałam od stołu. Posłałam uśmiech Javierkowi. Obiecałam sobie, że gdzieś go zabiorę... Ale przecież musiałam porozmawiać z księdzem Robertem... 
"Cholera" - powiedziałam w myślach. Podeszłam do chłopca i położyłam mu dłoń na ramieniu.
- Cześć, młody - chłopiec odpowiedział kiwnięciem głowy. - Nie chciałbyś... przejść się na spacer? Mam kilka spraw do załatwienia i... tak sobie pomyślałam, że może chciałbyś może mi towarzyszyć? Nie, pewnie nie chcesz...
- No coś ty, Angie! Chętnie pójdę - uśmiechnął się, zeskoczył z krzesła, pociągnął mnie za rękę i po chwili wyszliśmy już razem z domu.
- Wysłuchiwanie tych awantur powoli robi się nudne - powiedział, gdy kroczyliśmy wzdłuż parku.
- Mam rozumieć, że ta nie była pierwsza?
- Żartujesz? Ciocia Olga i Brunhilda ostatnio ciągle drą koty! Ciocia postanowiła odciąć temu babsztylowi dostęp do pomidorów. Chce się jej pozbyć...
- A co na to Brunhilda? - zagadnęłam.
- Nie znasz jej? Ona nie da tak łatwo za wygraną! O wilku mowa, zobacz!
Gdy spojrzałam we wskazanym przez malucha kierunku, zobaczyłam Brunhildę. Zdaje się, że wracała właśnie ze sklepu. W prawej ręce niosła reklamówkę pełną dorodnych pomidorów, w lewej zaś trzymała parasolkę, mimo iż na niebie nie było ani jednej chmurki. Nagle do kobiety ktoś podbiegł. Poznałam długowłosą, niewysoką brunetkę. To była Carmen.
- Patrz Angie, coś się dzieje! - krzyknął podekscytowany Javier.
- Widzę, ciiii... - szepnęłam.
Dziewczynka złapała w swoje dłonie pakunek, który trzymała Brunhilda. Kobieta krzyknęła w złości i zaczęła wymachiwać parasolką. Uderzyła nią dziewczynkę w nogę, lecz po chwili jej ostre zakończenie ugodziło prosto w torebkę z pomidorami. Jeden z nich uderzył Carmen prosto w czoło, pozostawiając na nim nieco miąższu.
- Co... Pomidory, serio? 
Carmen otarła czoło z resztek warzywa, pokazała starszej pani język i po chwili już jej nie było.
- Wracaj tu, ty mała smarkulo!
Kobieta jeszcze przez chwilę groźnie wymachiwała parasolką. Następnie nie wiadomo skąd wytrzasnęła drugą reklamówkę i pozbierała do niej kilka pomidorów, które zdołały ocaleć. Spojrzałam na Javiera, który zwijał się ze śmiechu. Sytuacja rzeczywiście była dość komiczna. Jednak po chwili z mojej twarzy spełzł uśmiech. Coś innego przykuło moją uwagę.
- Cholera! - szepnęłam.
- Nie ładnie Angie, nie ładnie - powiedział Javier, wciąż się śmiejąc.
- Co? Nie, tak, znaczy... przepraszam, nie powinnam, ale ciii... chodź tutaj!
Pociągnęłam chłopca za rękę i ukryliśmy się za krzakiem hortensji.
- Co my tu... co to za facet... - zaczął, lecz zakryłam mu usta dłonią.
- Patrz! - syknęłam i wychyliłam się nieco zza krzewu, aby mieć lepszy widok. Zobaczyłam księdza Oscuro, na którego wpadła właśnie jakaś kobieta. 
Z początku pomyślałam, że mogła być to owa trzydziestolatka, którą niedawno poznał. Jednak gdy przyjrzałam się jej lepiej, zdałam sobie sprawę, że to nikt inny, jak Malvada. Robert ją znał?
- Proszę trochę uważać, za grosz kultury! - warknęła.
- Ja mam uważać? Przecież to była pani wina... - zaczął ksiądz, jednak urwał. - Zaraz...
- Robert?!
- Silvia?!
- Co ty tu... Skąd się tu wziąłeś?
- Skąd ja się tu wziąłem? Mieszkam tu od... Ale co ty tu robisz?
- Zostałeś księdzem? A co z...
- Mniejsza o mnie! Nie widziałem cię odkąd - tu mężczyzna lekko się uśmiechnął. - Wywalili cię ze stanowiska burmistrza.
- Nie wywalili mnie... - Robert uniósł brwi - te wieśniaki... To wszystko ich wina! 
- Jakby nie patrzeć mają prawo decydować, kto zostanie ich burmistrzem. Swoją drogą dziwię się, że jeszcze nikt nie odebrał ci syna...
- Niech by tylko spróbowali! Ale wciąż nie wiem, co robisz w Buenos Aires... Przeniosłeś się do tego samego miasta, co ja. Mam wierzyć, że to zwykły przypadek?!
- Chyba nie masz wyjścia - odparł chłodno Oscuro.
- Zaraz... czy to nie ciebie ostatnio widziałam z tą psychopatką?
- To nie żadna psychopatka! W porównaniu do mnie jest zupełnie normalna.
- Wiesz, wczoraj słyszałam jak opowiadała miejscowej złodziejce historię swojego życia. Już po tym wnioskuję, że nie może być normalna. Nie wspominając już o tym, CO dokładnie powiedziała tej małej.
Nagle zdałam sobie sprawę, że rozmawiają o mnie. Moje wnętrzności wywróciły się do góry nogami.
- Jak mówiłem, przy mnie to pestka. Czym ty się w ogóle tu zajmujesz?
- Tym... i tamtym - odparła wymijająco Malvada.
- Jak mniemam szpiegowaniem ludzi?
- Jak chcesz wiedzieć, to mam kancelarię adwokacką. Poza tym organizuję wesela.
- Ty? No nieźle!
- Odezwał się księżyna. 
- Nic nie rozumiesz, Silvio... - ton Roberta uległ nagłej zmianie. - Idź już. Proszę...
Kobieta otworzyła usta, aby coś jeszcze powiedzieć, jednak po chwili je zamknęła i odeszła. Ucieszyłam się w duchu. Oznaczało to, że nie tylko na mnie tak działało to słowo. 
- Angie, wyjaśnisz mi, czemu podsłuchiwaliśmy tę dziwną rozmowę? - spytał Javier.
Zadrżałam, gdy przypomniałam sobie o jego obecności. 
- My... Właśnie...  - zaczęłam się jąkać.
- Sądzę, że Angeles wolała nie spotykać kochanej Silvii Malvad - rozległ się głos nad nami.
Odwróciłam się. Robert pojawił się koło nas tak niespodziewanie, że prawie dostałam zawału.
- O, cześć... Znaczy... ja... Tak, właśnie - wykrztusiłam w końcu i wstałam.
Oscuro uśmiechnął się.
- Angie, co to za gość? - wtrącił się Javier.
- To ksiądz Robert Oscuro, mój przyjaciel - rzekłam, wskazując dłonią mężczyznę. 
- Jesteś Javier, prawda? - Robert uśmiechnął się lekko. - Angie mi o tobie mówiła. Niech zgadnę... Szliście na plebanię.
- Tak, właśnie miałam cię odwiedzić... 
- To chodźmy - rzucił i ruszył, postukując laską.
Złapałam towarzyszącego mi malucha za rękę i poszliśmy za księdzem.

Plebania wyglądała jak zawsze, jeśli nie liczyć braku szyby w kredensie. Wszystko było już uprzątnięte. Usiadłam na swoim ulubionym fotelu i przyglądałam się Robertowi, który najspokojniej na świecie nalewał mi herbatę do wyszczerbionej filiżanki.
- Dlaczego chodzisz w sukience? - zapytał znienacka Javier.
Oscuro zaśmiał się cicho. 
- Taka tradycja. Pochodzi bodajże z XVI wieku. Nigdy się tym jakoś nie interesowałem - odparł. 
- A masz może telewizor? Wiesz, kablówkę... Bo trwa mundial. A w domu oglądają tylko seriale... 
- Oczywiście. Siostra Eleonora chyba nawet ogląda teraz mecz. Drugie drzwi na prawo. Trafisz? - powiedział ksiądz, szczerząc się. 
- Jasne, dzięki - maluch odwzajemnił uśmiech, potargał i tak rozwichrzone czarne włosy i pobiegł we wskazane miejsce.
Gdy zostaliśmy sami, radość znikła z twarzy Roberta.
- Czy coś się zmieniło? - zapytałam.
- Rozmawiałem z nim przez telefon. Powiedziałem mu, że jestem księdzem. Nawet nieźle to zniósł. 
- A... Czy wie o twojej chorobie? I o swojej matce?
- Jeszcze nie. Dlatego... Mam prośbę. On... Jest już w mieście. Mamy się spotkać i chciałbym... abyś przy tym była. Proszę.
Co za irytujący człowiek!
- Dobrze, dobrze! - zawołałam. - Ale ty powiedz mi, o co chodzi z tym "proszę".
- Jak to? Jestem dobrze wychowany... - mruknął ksiądz, przechylając drwiąco głowę.
- Akurat! Po prostu wiesz jak manipulować ludźmi.
- Czyżby? - zapytał, robiąc najniewinniejszą minę jaką w życiu widziałam. 
Nie wytrzymałam i roześmiałam się. Robert też zachichotał cicho. Pierwszy raz śmialiśmy się razem. Normalnie tylko krzyczeliśmy na siebie i rozmawialiśmy. A tu taka niespodzianka...
- Załóżmy, że ci wierzę - powiedziałam w końcu.
Mężczyzna przewrócił oczami. Wtem ktoś zapukał do drzwi i po chwili weszła do środka jakaś kobieta. Była to owa entuzjastyczna zakonnica.
- Proszę księdza! Za dziesięć minut zaczyna się msza! O, dzień dobry panienko! Jaki miły chłopiec! Jak ci na imię? - spytała i nie czekając na odpowiedź Javiera, dalej krzyczała, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. - No już, już, proszę księdza! Idziemy!

Zabrałam Javiera na lody. Zasłużył na to. Sama nie miałam na nie ochoty, jednak z uśmiechem patrzyłam, jak dzieciak brudzi sobie nos liżąc czekoladową gałkę. Wtem usłyszałam za sobą jakiś szelest. Obejrzałam się i aż podskoczyłam, na widok mężczyzny, którego zobaczyłam.
- Pablo! Czemu mnie straszysz?
- Przepraszam, ja... tego... - zaczął się plątać.
- Angie, kto to? - spytał Javier, patrząc na niego nieufnie.
- To jest Pablo, mój przyjaciel. Pablo, poznaj Javiera. To siostrzeniec Olgi - dodałam szybko.
- Miło mi cię poznać - powiedział mężczyzna, ściskając rękę chłopca. - Angie wspominała mi o tobie.
- Serio? Bo ja o tobie nigdy nie słyszałem... - wypalił bez ogródek Javier, marszcząc lekko brwi.
Poczułam jak płoną mi uszy. 
- Javier, skarbie... idź, proszę, się pobawić, zobacz tam są jakieś dzieci - wskazałam huśtawkę, na której bujał się jakiś chłopiec.
Moje "proszę" nie było nawet w połowie tak przekonujące jak to, którego używał ksiądz Robert, aczkolwiek poskutkowało i chłopiec, rzucając mi rozbawione spojrzenie, wstał z ławki i powędrował we wskazanym kierunku. Przyglądałam mu się jeszcze przez chwilę, jednak po chwili postanowiłam spojrzeć wreszcie na Pablo, który uśmiechnął się do mnie nieznacznie.
- Chcesz trochę? - spytał, podając mi małą, plastikową łyżeczkę i wskazując na swoją dość sporą porcję lodów truskawkowych. 
- Nie, dziękuję...
- Nalegam.
- Dzięki, naprawdę... Nie rób takiej miny... - dodałam po chwili, gdyż oczy Pablo zrobiły się smutne, do tego odgiął lekko dolną wargę, przez co wyglądał jak zbity szczeniaczek. - Już, dobrze, dobrze.
Wzięłam łyżeczkę i zjadłam trochę lodów. 
- Co u ciebie słychać? - spytałam trochę od niechcenia.
- No wiesz, Jackie od dawna się już do mnie nie odzywa... Chyba planują ślub z tym jak-mu-tam. Poza tym napawam się bezrobociem.
- Czekaj... co? Jak to? Czy to znaczy, że Antonio cię...
- Nie, nie. Po prostu... Wczoraj zamknął studio - otworzyłam usta ze zdumienia, a łyżeczka wypadła mi z dłoni na kolana. - Nie miał innego wyjścia. Zbankrutowaliśmy.
- Jak to... ale... nic się już nie da zrobić? - wykrztusiłam. Pablo pokręcił głową. 
- Jakiś biznesmen przejął już budynek. Antonio... chyba zastanawia się nad otworzeniem czegoś nowego, jeżeli znajdzie lokal... Sam nie wiem. Chyba muszę zacząć szukać nowej pracy. 
Posmutniałam. Mimo iż od dawna nie uczyłam już w studio, zrobiło mi się przykro na wieść o tym, że miejsce, gdzie uczęszczałam jako nastolatka i gdzie pracowałam przez dobre kilka ostatnich lat tak po prostu przepadło. Pomyślałam o Violetcie, która nic mi o tym nie powiedziała i pozostałych uczniach, przez co nachmurzyłam się jeszcze bardziej.
- Nie martw się. Jakoś to będzie, nie? - powiedział po chwili mało przekonującym tonem. - Lepiej już pójdę... 
- W porządku. To na razie - rzekłam. - Ja sprawdzę, co tym razem zmalował ten łobuz - dodałam po chwili, patrząc w stronę Javiera, który śmiał się w najlepsze, podczas chłopiec,z którym miał się pobawić zdawał się być bliski płaczu. Podeszłam bliżej i zaczepiłam siostrzeńca Olgi, który bujał niezwykle wysoko huśtawkę, na której siedziało owe dziecko. 
- Aaaa! Już dość! Chcę zejść! Chcę zejść! Maaamo! - krzyczało.
- Nie marz się, będzie fajnie! - krzyknął łobuziak.
- Javier, co ty... - zaczęłam, jednak nie dane było mi dokończyć, gdyż przerwał mi rozeźlony krzyk jakiejś kobiety.
- Co pani sobie wyobraża?! Ten głupi dzieciak zaraz zrobi krzywdę mojemu synowi!
- Tylko nie głupi! - warknął Javier i machinalnie jeszcze bardziej rozbujał huśtawkę. 
Odwróciłam się i ku mojemu zdumieniu zobaczyłam Silvię Maldadę we własnej osobie. Wyglądała na porządnie rozjuszoną. Jej policzki pokrył szkarłatny rumieniec.
- Aha, więc to znowu pani! Proszę natychmiast zatrzymać tę huśtawkę i pozwolić mojemu synowi zejść.
Javier spojrzał na nią jadowicie, jednak wykonał polecenie. Syn Malvady pospiesznie zeskoczył z huśtawki i podbiegł do niej. Był zielonkawy na twarzy. Wyglądał na niewiele młodszego od Javiera. Mógł mieć jakieś siedem lat. Bladą buzię i dość wydatny nos pokrywały pojedyncze piegi. Miał brązowe włosy i piwne oczy. Wydawał się przerażony.
- No już, już... Vinicio... Spokojnie, nie płacz. Zaraz zabiorę cię do domu. A pani - wskazała palcem na mnie. Mimowolnie przypomniała mi się Brunhilda - pani jeszcze mnie popamięta!
- Vinicio. Niezłe imię - mruknął pod nosem Javier, kiedy Malvada i jej syn oddalili się.
- Javier - odezwałam się karcącym tonem, ale też się uśmiechnęłam.

Wróciliśmy do domu jakieś pół godziny później. Zaledwie chwilę po tym, jak przekroczyliśmy próg willi, rozległ się czyjś krzyk. 
- Kto przyszedł? 
Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, do kogo należy ten głos. Momentalnie zrobiło mi się cieplej na sercu, gdy zobaczyłam, że w naszą stronę biegnie nie kto inny, jak Miguel.
- Angie! - krzyknął i przytulił się do mnie.
- Cześć, Miguel, wróciłeś! Jak dobrze znów cię widzieć.
- Panią... Znaczy, ciebie też miło znów zobaczyć, Angie - mimowolnie uśmiechnęłam się, gdy okazało się, że wciąż nie wyzbył się nawyku zwracania się do mnie w sposób formalny.
- Cześć, bracie! 
- Javier! - ucieszył się chłopiec.
- Stęskniłem się, stary! - powiedział łobuziak i ku mojemu zdumieniu, przytulił mocno brata.
- Sam w to nie wierzę, ale ja też.
- Jak ci było w tym przytułku dla kujonów?
- Masz na myśli Wielki Uniwersytet imienia Fr...
- Właśnie - przerwał mu.
- W porządku. Dużo się nauczyłem. Mają tam niesamowity sprzęt służący do badania zmian zachodzących w jądrach komórek macierzystych. Już nie wspomnę o pięknym, renesansowym dziedzińcu i niesamowitej florze otaczającej...
- Skończ przynudzać i chodź, pograsz ze mną w nogę.
- Chłopcy nie macie może ochoty na... kisiel? - wypaliłam. Było to pierwsze, co przyszło mi do głowy. Kiedy bliźniacy pokiwali głowami, przypomniałam sobie o stanie moich umiejętności kucharskich. Ale przecież to tylko kisiel, dam radę, pomyślałam.

Z pół litra wody odlać pół szklanki - czytałam na głos, gdy znalazłam się w kuchni. Instrukcja, jaką znalazłam na opakowaniu kisielu truskawkowego wydawała mi się z jakiegoś powodu strasznie zawiła. - Wsypać zawartość torebki, resztę zagotować... 
Wyjęłam z szafki dwa nieduże garnki. Do jednego z nich odmierzyłam pół litra wody, a następnie odjęłam połowę szklanki i przelałam do drugiego. Ten ostatni ustawiłam na gazie i zajęłam się pierwszym. Przesypałam do niego zawartość saszetki i wymieszałam. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że robię coś nie tak. Wody, która wrzała już po chwili było dziwnie mało, natomiast różowej zawiesiny powstało aż pół garnka. Rozpaczliwie mieszałam ją łyżką i sprawdziwszy jeszcze raz kolejne punkty instrukcji, przystąpiłam do następnego kroku, a mianowicie do połączenia zawartości obu garnków. Breja, która powstała w niczym nie przypominała kisielu. Była to raczej bezkształtna jasnoczerwona maź, przypominająca konsystencją wiejski twaróg.
- Angie, co ty robisz? - usłyszałam nad sobą głos. 
Aż podskoczyłam na widok Germana.
- Znowu próbowałaś gotować? - spytał rozbawionym, acz w jakiś sposób uprzejmym tonem. Uszy mi zapłonęły.
- Nie... Bo ja... Robię kisiel dla bliźniaków - wymamrotałam.
German pochylił się na garnkiem i zachichotał na widok jego zawartości.
- Angie, jak ty... to...zrobiłaś? - wykrztusił, śmiejąc się.
Z pół litra wody odlać pół szklanki - sięgnęłam po opakowanie po kisielu i zaczęłam czytać instrukcję bardzo powoli na głos. - Wsypać zawartość torebki, resztę zagotować... Tak właśnie zrobiłam - dodałam dumnie. Zagotowałam pół szklanki wody, a do reszty wsypałam ten proszek. Może był przeterminowany, nie wiem... Z czego się śmiejesz?! - warknęłam na widok miny pana domu, który wyglądał jakby Boże Narodzenie nadeszło wcześniej.
- Ale wiesz... Angie, że... Hahaha, nic, przepraszam... Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że wsypałaś "ten proszek" do pół litra wody zamiast do połowy szklanki, co?
Resztki pogody znikły z mojej twarzy i poczułam, jak się rumienię, gdy zdałam sobie sprawę z własnej głupoty. 
- Spokojnie, zaraz to naprawimy - powiedział German i sięgnął po łyżkę.
- Już próbowałam... ja... Chyba trzeba to wyrzucić - mruknęłam, wlepiając wzrok w swoje stopy.
Po chwili jednak zdałam sobie sprawę, że pan domu właśnie po raz kolejny udowodnił, że zna się na sztuce gotowania o wiele lepiej ode mnie. Grudkowata breja już po chwili nabrała ładnej, czerwonej barwy. Zmieniła się też jej konsystencja. Teraz kisiel był dość rzadki i wyglądał na smaczny. Westchnęłam i wyciągnęłam kilka szklanek, aby przelać go do nich. Gdy skończyłam, German nabrał trochę na łyżeczkę i wyciągnął ją w moją stronę.
- Chcesz spróbować? - spytał, uśmiechając się.
- Tak, chętnie - odparłam. 
Mimo iż był to zwykły kisiel z biedronki, smakował naprawdę wyśmienicie.
- Jest doskonały - przyznałam. - Sam spróbuj. 
Podałam mu jeden z kubków, jednak akurat w tej chwili German odwrócił się, a kisiel znalazł się na środku jego koszuli.
- Ojej, przepraszam! - spanikowałam.
Sięgnęłam po ręcznik i zaczęłam wycierać go z koszuli mężczyzny, starając się nie patrzeć mu w oczy. Po chwili jednak uniosłam wzrok i od razu napotkałam jego wesołe spojrzenie. Stało się to, czego tak bardzo chciałam uniknąć. Mianowicie znów dałam się ponieść magii jego hipnotyzującego spojrzenia... Wciąż trzymałam dłoń ze ścierką na jego ciepłym, umięśnionym torsie, nie mogąc przestać patrzeć mu w oczy. I on cały czas patrzył w moje. Zdawał się być równie urzeczony, lecz znacznie weselszy. 
- Angie... - zaczął szeptem. Udało mi się jednak otrząsnąć w ostatniej chwili.
- Ee... Przepraszam, ja... pójdę zanieść kisiel chłopcom. 
Machinalnie poprawiłam włosy, wzięłam ze sobą ustawione na tacy szklanki z kisielem i wyszłam z kuchni, czując na sobie wzrok pana domu.

W dziwnym nastroju wyszłam do ogrodu i zastałam bliźniaków bawiących się w najlepsze. Javier strzelał właśnie do bramki, a Miguel stanął w rozkroku, rozłożył ręce i przygotował się do obrony.
- Chłopcy, mam coś dla Was! - krzyknęłam w momencie kiedy piłka minęła Miguela i wpadła prosto do bramki.
Podałam im po szklance kisielu. Sama też wzięłam jedną, a następnie przysiadłam na ławce w ogrodzie i przyglądałam się jak bliźniacy piją kisiel i bawią się razem, zgodni jak nigdy. Tak rozłąka chyba dobrze im zrobiła, pomyślałam. Patrzyłam na nich jeszcze przez kilka chwil, do czasu aż zjawiła się Violetta. Usiadła obok mnie i uśmiechnęła się pogodnie.
- Cześć, Angie.
- Witaj, Violu - odparłam, starając się brzmieć dziarsko. - Wiesz, rozmawiałam z Pablo... Strasznie mi przykro.
- Czemu? - zdziwiła się dziewczyna. Czy to możliwe, że nic nie wiedziała na temat bankructwa studia? - Aaaa... Czekaj, chodzi ci o to, że Antonio zamknął studio, tak?
- Tak, Violu, właśnie o to mi chodziło. Przykro mi... Gdzie Ty będziesz się teraz uczyła, moja kochana?
- Angie, przecież ja skończyłam już naukę w studio. Tydzień temu zdawałam egzaminy. Minęły już trzy lata odkąd zabrałaś mnie tam po raz pierwszy.
- Naprawdę? - zdumiałam się. Prędkość upływu czasu po raz kolejny mnie zaskoczyła.
- Taaak. Teraz pozostaje kwestia, gdzie pójdę dalej. Mamy już z Fran kilka propozycji. Ciekawe tylko, co na to tata.
- A Camila? - zagadnęłam.
Violetta machnęła dłonią lekceważąco.
- Cami nie zdała. Ta... Gregorio oblał ją z tańca. A że zamknęli studio nie ma szans na jakąś poprawkę czy coś w tym stylu. Pewnie powtórzy rok gdzieś indziej, nie wiem. W sumie nigdy jej nie lubiłam.
Zatkało mnie, gdy dotarł do mnie sens tego, co właśnie powiedziała. Naprawdę potrafiła ot tak zlekceważyć długoletnią przyjaciółkę? To nie była już ta sama Viola, co dawniej. Zmieniła się, bez wątpienia. Westchnęłam. A może Camila zaszła jej jakoś za skórę? Właściwie nie była to moja sprawa. Ciekawe, co z Diego... a może Leonem?
Nim się zorientowałam moja siostrzenica wyparowała. Westchnęłam, co powoli zaczynało być jakimś moim zwyczajem. Nie miałam pomysłu, co mogłabym robić przez resztę dnia. Moje życie zaczynało znów robić się monotonne i rutynowe. Przygoda zdawała się całkiem z niego zniknąć. Dla zabicia czasu udałam się do kuchni, gdzie zjadłam niezbyt smaczną kanapkę z szynką. Gdy skończyłam, wdrapałam się po schodach na górę. Stwierdziłam, iż dla zabicia czas wezmę prysznic. Jednak, gdy tylko otworzyłam drzwi łazienki, czekało mnie coś, czego absolutnie się nie spodziewałam. W wannie, pośród piany, z siatką na głowie, leżał nie kto inny jak Brunhilda. Gdy tylko mnie zobaczyła, zaczęła krzyczeć. 
- Ojej! - wyrwało mi się. - Przepraszam! Ja nie... Nic nie widziałam - zaczęłam się plątać. - Tak, tak, już sobie idę. 
Skierowałam się z powrotem w stronę drzwi, lecz, ku mojemu nieszczęściu potknęłam się. Brunhilda cisnęła we mnie mokrą gąbką, która odbiła się od mojego czoła, brudząc mnie pianą. Pospiesznie opuściłam pomieszczenie, czując jak momentalnie przechodzi mi ochota na prysznic. Mimowolnie zaśmiałam się pod nosem. Ruszyłam do.mojej sypialni, gdzie zamknęłam się i usiadłam na łóżku. Aby odpędzić ponure myśli, sięgnęłam po książkę. Jej główna bohaterka była w pewnym sensie podobna do mnie. Również straciła sens życia. Pomyślałam, że chyba nie powinnam czytać tej powieści, gdyż dziewczyna popełniła samobójstwo... 
Książka pochłonęła moją uwagę na dobrych kilka godzin. Gdy w końcu ją zamknęłam, na dworze zrobiło się już całkiem ciemno. Wpadłam na pomysł, aby wyjść na taras. Zeszłam na dół i skierowałam się tam, przechodząc przez salon. Na szczęście nie spotkałam nikogo po drodze. 
Niebo zdążyło już całkiem pociemnieć, a Słońce ustąpiło miejsca Księżycowi w pełni. Na tarasie oparłam się o barierkę i spojrzałam w górę. Widoku nie przysłaniała ani jedna chmurka. Gwiazdy zdawały się świecić jaśniej niż zazwyczaj.
Ludzie od zawsze obserwowali niebo. Łączyli gwiazdy w gwiazdozbiory, znaki zodiaku. Niektórzy uważali nawet, że na niebie zapisana jest przyszłość, inni zaś, że usiane jest ono śladami przeszłości. Istniała kiedyś legenda, która głosiła, że kiedy gaśnie człowiek, na sklepieniu niebieskim zapala się nowa gwiazda... Zaczęłam się zastanawiać, czy Maria jest jedną z nich. Czy lśni gdzieś pośród gwiazd na niebie? Tak, ona jest tą ogromną. Patrzy teraz na mnie ze swojej gwiazdy... A co z moim ojcem? On też odszedł. Też jest jednym z tych milionów lśniących punkcików. Czy jest dumny z córki? Jedna z gwiazd mignęła. Czy to Julio puścił do mnie oczko z góry? Wtem moją uwagę przykuła gwiazda, która znalazła się w ruchu. No jasne! Ona spada! To spadająca gwiazda. Nigdy wcześniej nie miałam okazji takiej ujrzeć. Czy nie powinno się w takiej chwili pomyśleć życzenia? Zaczęłam gorączkowo myśleć. Miałam tylko kilka chwil. Czego mogłam sobie życzyć? Chyba chciałam po prostu zaznać w końcu szczęścia. Być wreszcie szczęśliwa. Tak... Zaraz, czy to nie jest odrobinę egoistyczne podejście? Czy nie powinnam prosić raczej o wolność dla wszystkich ludzi albo... o pokój na świecie, jak te wszystkie zwyciężczynie konkursów piękności? Westchnęłam i skupiłam się na spadającym w dół punkcie. Chciałabym być szczęśliwa, pomyślałam. Gwiazda zniknęła, a ja dalej patrzyłam jak urzeczona w bezkresne niebo. Nigdy nie widziałam na nim gwiazdozbiorów ani zapisów przyszłości, ale jego widok od zawsze był dla mnie czymś wyjątkowym, wręcz magicznym... Trochę jak muzyka albo jak...
- Angie - usłyszałam za sobą głos Germana. Znowu mnie wystraszył, ale tym razem nie dałam tego po sobie poznać. Nie spojrzałam na niego. - Co tu robisz?
- Przyszłam popatrzeć sobie na gwiazdy - odparłam bez emocji.
- Chodź, pokażę ci miejsce, z którego widać je o wiele lepiej.
Zmarszczyłam brwi, ale w ciemności raczej i tak nie było tego widać. Nie protestowałam, ale poczułam coś dziwnego, kiedy wziął mnie za rękę. Sama nie wiem, czemu, ale poszłam za nim bez słowa.
Weszliśmy po schodach na górę. German otworzył mi jakieś drzwi, znajdujące się obok tych prowadzących do pokoju jego córki. Nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi na to pomieszczenie, zawsze sądziłam, że to po prostu schowek albo coś w tym stylu. Nie pomyliłam się bardzo, aczkolwiek to, co w nim zobaczyłam zaintrygowało mnie. Był to mały, kwadratowy pokój, na którego środku znajdowały się drewniane schody sięgające sufitu. Nie widziałam, dokąd prowadziły. German puścił mnie przodem i szedł niemal depcząc mi po piętach. Na końcu schodów czekały nas kolejne drzwi. Przepuściłam mężczyznę, który wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i umieścił jeden z nich w zamku, który szczęknął, a drzwi uległy. 
Weszliśmy do pomieszczenia, które również widziałam pierwszy raz w życiu. Był to niewielki pokoik, który wyglądał na nieużywany od dawna, aczkolwiek panował tam porządek. Pod ścianą stało dość duże łóżko pokryte kremową pościelą. Obok zaś duże lustro, toaletka i ku mojemu zdumieniu, kolejne schody. Te jednak były o wiele mniejsze, co więcej wyglądały na przenośne. A prowadziły do... okna. Prowadziły do niedużego, prostokątnego okna znajdującego się w samym środku pochylo
- To miał być pokój gościnny - wyjaśnił German. - Jednak goście zwykle woleli sypiać w tym na dole i tak zapomnieliśmy o tym strychu. Sam dawno tu nie zaglądałem. Chodź za mną. 
German chwycił mnie za nadgarstek i razem wdrapaliśmy się po schodkach do okna, które, na całe szczęście, otwierało się do zewnątrz. Ojciec Violi wdrapał się przez nie pierwszy, a następnie podsadził i mnie. 
Znaleźliśmy się nigdzie indziej jak na dachu domu Castillo. Podeszłam do krawędzi i zachwiałam się. Coś przeskoczyło mi w brzuchu. Wysokość była przerażająca. Na szczęście wzdłuż krawędzi ktoś przezorny wybudował murek, który sięgał mi prawie do pasa. Przeniosłam wzrok z dołu, który nieco mnie przerażał, w górę. Słowa Germana ziściły się. Gwiazdy rzeczywiście były stąd o wiele lepiej widoczne. Ciemne sklepienie cudownie kontrastowało z ich oślepiającym blaskiem. Obok mnie stanął German. Mimowolnie spojrzałam na niego. Od razu wiedziałam, że był to błąd. Mężczyzna popatrzył mi w oczy, które lśniły w ciemności. Powoli ujął moją dłoń. Drgnęłam lekko, mając przez chwilę zamiar, aby ją cofnąć, lecz nawet nią nie poruszyłam, czując jak już po chwili zaciskają się na niej jego palce. Sama w to nie wierzyłam, ale pozwoliłam sobie na lekki uśmiech. Noc była wyjątkowo spokojna i piękna, lecz cała moja uwaga skupiła się na czekoladowych oczach mężczyzny, który stał u mojego boku. Zmierzyłam go wzrokiem. Nigdy nie ośmieliłam się zwątpić w urok jego powierzchowności. Bądź, co bądź był bardzo przystojny i pociągający. Nie zważając na okoliczności pozwoliłam sobie w nich tonąć w jego oczach.
Po chwili jego dłonie znalazły się na mojej talii. Drżałam. Nie chciałam poddać się temu uczuciu. Nie mogłam znów się w nim zakochać. Nie mogłam. Objął mnie. Nagle poczułam, jak łza kapie na moje ramię. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam płakać. Sama nie wiedziałam, dlaczego to robię. Nie wiedziałam, dlaczego okazuję słabość. 
- Angie, nie płacz. Nienawidzę patrzeć na to, jak cierpisz. Zrobiłbym wszystko, abyś była szczęśliwa.
- Ale ja nie potrafię, German - krzyknęłam, a echo poniosło mój głos w dół i z powrotem. - Nie potrafię znów cię pokochać. Nie umiem.
Łzy strumieniami płynęły po mojej twarzy. Płakałam tak, jak nie płakałam już dawno. Wyrzucałam z siebie cały zgromadzony wewnątrz ból. Bardzo cierpiałam. German powoli wziął mnie w swoje ramiona, przytulił do siebie. Jego usta odnalazły drogę do moich. Zaczął mnie całować. Nie protestowałam, jednak nie odwzajemniłam pocałunku. Chciałam chociaż w jakimś stopniu pozostać chłodna i nieugięta. Po chwili zamknęłam oczy. W końcu nie miałam nic do stracenia. Moje życie i tak utraciło już jakikolwiek sens, o ile kiedykolwiek go miało. Stwierdziłam, że zasługuję chociaż na tę odrobinę przyjemności. Nie musiałam nawet angażować się emocjonalnie. Próbowałam oddać się mu, jednak wciąż nie potrafiłam poczuć tego, co dawniej. Nie wiem, czy wpłynęła tak na mnie moja nagła zmiana stylu życia, czy może te spędzone w samotności tygodnie. A może były to wciąż odczuwalne skutki śmierci Julia? Tak, to mogło być to. Poczułam, jak nachodzą mnie wyrzuty sumienia. Jak mogłam? Ale z drugiej strony, czy on nie chciałby, żebym była szczęśliwa? Zawsze mówił mi, żebym robiła wszystko, co mogę, aby się uszczęśliwić. Czyż nie? On sam próbował dać mi szczęście, ale najwyraźniej... może zwyczajnie nie byliśmy sobie pisani? A może nie jest mi dane już nigdy zaznać w moim życiu miłości? Może mam umrzeć jako stara panna? W moim życiu było tyle sprzeczności. Nigdy nie byłam niczego pewna. Nagle coś sobie uświadomiłam. Pomimo tylu przeszkód, tylu sprzeczek, tylu nieporozumień i tak ogromnej ilości zadanego sobie nawzajem bólu, byłam z Germanem szczęśliwa przez te kilka miesięcy. Tak, szczęśliwa jak nigdy. Wierzyłam, że to on miał być moim księciem z bajki. Jakaś niewidzialna magia ogarniała mnie dzięki jego pocałunkom. Dlaczego teraz nie czułam tego samego? A może to wszystko było w mojej głowie. Może tylko ode mnie zależało, czy pozwolę sobie coś poczuć, czy pozostanę zimna jak lód.
Wtem skojarzyłam kolejny z faktów. Wciąż trwałam w uścisku ojca Violetty, który nadal mnie całował. Dlaczego nie chciałam pozwolić odejść wątpliwościom i po prostu oddać się jego miłości tu i teraz? Życie jest tylko jedno, pomyślałam i, choć może była to najgłupsza rzecz, jaką udało mi się zrobić tego dnia, powoli włączyłam się do gry. Zaczęłam odwzajemniać jego pocałunek. Jeszcze chwilę to trwało zanim mężczyzna zdołał pobudzić do działania moje zmysły i rozkruszyć twarde jak kamień serce. Jednak z chwili na chwilę wszystko było coraz łatwiejsze. Powoli ogarniała mnie magia tej chwili i tego romantycznego pocałunku w świetle gwiazd. Odnalazł drogę do mojego serca. Tej nocy nasze dusze znalazły wspólny język.

* * *

Następnego dnia obudziło mnie słońce powoli zakradające się do pokoju przez okno. Jego ciepło skupiało się na resztce czarnego lakieru, jaka pozostała na moich paznokciach u stóp, które wystawały lekko spod okrywającej moje nagie ciało, kołdry. Przetoczyłam się na bok. Uchyliwszy oczy dostrzegłam puste miejsce w łóżku tuż obok siebie, w kremowej pościeli pokoju, który służyć miał za gościnny. Przesunęłam się w prawą stronę i poczęłam napawać się resztką zapachu jego ciężkich perfum. Prześcieradło wciąż było lekko ciepłe... Położyłam głowę na poduszce, którą zajmował wcześniej i pogrążyłam się w rozmyślaniu. Z jakiegoś powodu odczuwałam swego rodzaju ulgę w związku z jego nieobecnością. Nie wiedziałam, co mogłabym mu powiedzieć. Nie byłam gotowa na tę rozmowę. On, jak widać, też nie. 

________________________________________________
Werble prosimy!
Pampararampapam! Oto i długo wyczekiwana setka. :D
Trolololo, Germangie.
Wolicie nie znać naszych planów na dalszą akcję, hahaha...
Piszcie, co sądzicie i trzymajcie się ciepło.
Życzymy Wam udanych wakacji. :)
Un abrazo fuerte,
J & B

29 komentarzy:

  1. jest! Doczekałam się upragnionego rozdziału! *,* Jezu, jeszcze nigdy nie czytałam czegoś takiego. Choć miłości i uczuć nie da się przepisać na papier, ani wyrazić w słowa poczułam się jakbym była tam obok nich. Przyglądając się ich pocznaniom. Nie wiem czy mogę ale muszę stwierdzić że to najlepszy blog o Germangie (moje zdanie). Trochę się wzruszyłam... Trochę bardzo. xd Zacytuję sobie słowa Diega z FW "Germangie to wieczna miłość (...)" Aż mam motylki w brzuchu! :D Haha, dziękuję wam za to że endorfina wpłynęła mi do żył. I znów czuję tą magię między Germanem a Angie, która znikła i nie była wyczuwalna w drugim sezonie. Dobra, kończąc swój mało znaczący komentarz dziękuję! I życzę dużooo weny na 101 rozdział. :D

    Pozderki ~ Bleer

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy zamierzasz zakłócić germangie zła istito xD genialne czekam na next

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. :D Co do Germangie - pożyjecie, zobaczycie. Napisałabym "pożyjemy, zobaczymy", ale sęk w tym, że my nie musimy pożyć, bo my już wiemy. Złe my, haha. :)

      Usuń
  3. Super, fajne, ekstra - no krotko mówiąc najlepszy blog pod Słońcem. Czekam na następny i mam nadzieję, że będzie już niedługo. :D :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy. Twoje słowa są jak miód na nasze serca z kamienia. :D

      Usuń
  4. Genialny rozdział *,*
    Oni TO robili?? O.O
    I jeszcze - jak ich teraz skłócicie to zabije !! :x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, całą noc siedzieli i grali w warcaby.
      Dziękujemy. Nie zabijaj. :D

      Usuń
    2. Przez Ciebie się zsikalam ;x

      Usuń
  5. Germangie wrócił i znowu kocham to! Dziękujem! Bardzo szybko napisać więcej. Brunhilda i Angie w jednej łazience? XDD ja czekałem, aby zobaczyć germana i nagle nie ......Brunhilda to xD Good! Pa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To my dziękujemy. Děkuji! :D

      Usuń
    2. Wow ... To jest takie miłe napisać "Děkuji" :)

      Usuń
  6. Super ale daj trochę sielanki. daj im czas xD. genialne czekam na next :) nie kluc ich bo duł już jest wykopany xD

    OdpowiedzUsuń
  7. Powiem szczerze ................. to jeden z najlepszych rozdziałów jakie do tej pory czytałam, mam nadzieję, że będzie ich więcej. Liczę teraz na to, że te rozdziały będą częściej.
    Gratuluję 100 :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy. Czy będą częściej, tego obiecać nie mogę, jednak będziemy starały się dodawać je najszybciej, jak będzie to możliwe. Pozdrawiamy. ;-)

      Usuń
  8. Ale ale stówka
    Ale ale ale zaje*ista.
    Taka taka taka genialna. <3
    Czekam na rozdział 101 :*

    ~`Żona Ramosa

    OdpowiedzUsuń
  9. Hmmmm...
    Angie nie umiejąca przyrządzić kisieluuuuuuuuuuuu :3
    Germangie pogodzone.....
    I TO....
    Czego tu chcieć więcej?
    Wiem, ze pod większością waszych rozdziałów piszę, ze są CUDOWNE, ale ten przeszedł już poza wszelkie granice. Jest.. jest.. jest.. ja tego nawet w słowa ując nie mogę... normalnie... LOVE IT <33
    Czekam na 101 ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dowaliłam z tym kisielem. Ale szczerze mówiąc sama zrobiłam kiedyś tak, jak Angie. XD
      Dziękujemy serdecznie. :)

      Usuń
  10. Oczywiście, że zasługujecie na werble. Geniusz i talent należy nagrodzić.
    A ja tak teraz myślę i myślę. I nie wiem od czego zacząć. Ale spróbuję w miarę składnie napisać ten komentarz.
    Czy Angeles udało się spełnić swoje postanowienia? Ja twierdzę, że tak, ale wszystko się jeszcze okaże. Każde odchaczone. Javier zgodził się na spacer, Robert wreszcie szczerze się zaśmiał, a potem Pablo ze smutną wiadomością. Miquel wrócił, Angie wchodzi Brunsi do łazienki. Chyba będzie miała koszmary. XD Ale German ją pocieszy...XD Javier to najsympatyczniejszy łobuziak jakiego...o jakim czytałam. :)
    Akcja z kiślem z biedronki mnie rozbroiła. Już myślałam, że będą jakieś igraszki w kuchni, a tu nic. Zawiodłam się. :D
    Violetta...Cóż, odchaczone. :) Ta dziewczyna to najlepszy przykład na to, że szczęście dopisuje głupkom.
    I w końcu Germangie...Magiczne, romantyczne, pięknie opisane. Nic dodać, nic ująć.
    Dajecie korepetycje z pisania? XD Tak, chciałabym umieć tak pisać. Umieć przekazać tyle emocji przez tekst, i tych dobrych, i tych złych. Naprawdę...Za to Was kocham i cenię.
    Całusy!
    PS: Czekam na next, ale nie zmuszam do pracy jak robot. Spokojnie. Warto czekać, bo efekty są niesamowite.

    Sorry, muszę się jakkolwiek reklamować. Zapraszam do mnie: czytaj-o-angie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy za tak długi komentarz. :)
      Oczywiście zajrzymy do Ciebie - ja dzisiaj właśnie nadrabiam rozdziały. :)

      Usuń
  11. JDHSAKIEWRYUHFSDJKAUWEIHFRD ♥
    Setny rozdział, Boziuuu ♥ Już ponad roczek czytam wasze opowiadanie i odpływam z nim daleko, od pamiętnych 'oświadczyn' Germana, po niestrawności Angie xD! ♥
    Kocham to, naprawdę dałyście nam piękne zapomnienie od rzeczywistości dzisiaj ♥
    Dziękuję wam za to, a szczególnie Tobie Asiu ♥
    Świetny rozdział, kawał dobrej roboty dziewczyny :D
    Pozdrawiam :D
    Likaaa ♥
    Zapraszam do siebie: opowiadanie-angeles.blogspot.com ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, Likusiu, Angeliczko, jak wolisz. :)
      Dziękujemy Ci serdecznie za komentarz i cieszymy się, że rozdział przypadł Ci do gustu. Ja od samej siebie dziękuję Ci po prostu za to, że jesteś. Całusy! :):)

      Usuń
  12. Tego piękna nie da się opisać... <3. Nikt tak pięknie nie potrafi opisać uczuć jak wy... <3. Zalożę się, że jeżeli nawet opisujecie tak banalną rzecz jak obraz każdy się zachwyca... <3. A no tak miałam o rozdziale pisać... <3. Rozdział cudowny, samą końcówkę czytałam 6razy xD więc kocham was za to co robicie i jesteście w tym genialne <3
    Pozdrawiam :3
    Sory za anonim, ale nie chcę się mi logować :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy, ale chyba lekko przesadzasz. :):)

      Usuń
  13. Nienawidzę siebie >.< DLACZE JA ZAWSZE ZAUWAŻAM ROZDZIAŁ KILKA DNI PO FAKCIE?!?!??! ;-; No ale ok..........

    Nie no idę spać ale rezerwuje miejsce na komentarz. Dodam jutro :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz już rozdział sto jeden. XDXD No wiesz, jak chcesz mogę Cię informować, jak dodamy. :D

      Usuń
  14. Kiedy next? Bo już nie ma co czytać.... :(

    OdpowiedzUsuń