Obudził mnie głośny dźwięk. Nie do końca przytomna otworzyłam powoli oczy i zobaczyłam Violettę, trzymającą gitarę Marii. Nie grała żadnego konkretnego utworu. Po prostu waliła w struny, jakby próbując nas obudzić.
- Wstawajcie... jest... za... piętnaście... po... jedenastej- po każdym wypowiedzianym przez dziewczynę słowie, następowała kolejna fala hałasu, jaki wydawała gitara.
- Violetta, przestań - mruknęłam.
Wciąż nie mogąc się rozbudzić, szturchnęłam Germana, który wciąż mnie do siebie przyciskał. Jego reakcja ograniczyła się do niewyraźnego pomruku. Skapitulowałam. Z powrotem położyłam głowę na jego torsie i zamknęłam oczy.
Nagle poczułam, jak ktoś odrywa mnie od narzeczonego i skacze po łóżku. Uniosłam powieki. To moja siostrzenica.
- Violetta co ty wyprawiasz, do jasnej ciasnej? - odezwał się w końcu German.
- Budzę was - odparła. - Inaczej się nie dało.
W tej chwili rozległ się dźwięk telefonu dziewczyny. Wyjęła komórkę z kieszeni.
- Kto to? - jej ojciec nagle się ożywił.
- Francesca, tato - Viola wywróciła oczami i odebrała.
- Co?! Przecież dzisiaj jest sobota... Nie? Kurczę, zapomniałam... Gdzie? Dobra, dzięki. Na razie - rozłączyła się i schowała telefon z powrotem w kieszeni spodenek. - Angie, przegapiłyśmy dzisiejsze wybieranie ról do przedstawienia...
- Jak to... przecież... Matko, na śmierć zapomniałam.
- Czekają na nas w teatrze...
Po tych słowach wyskoczyłam z łóżka i pomknęłam do swojego pokoju, aby się przebrać.
Zdyszane marszobiegiem razem z siostrzenicą przekroczyłyśmy wejście do teatru. Na miejscu powitał nas Antonio.
- Angie, gdzie wy byłyście? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, zwrócił się do mojej siostrzenicy. - Przykro mi, Violetto, ale główne role są już przydzielone. Będziesz śpiewała w chórkach.
Udałam się wraz z siostrzenicą za kulisy. Na miejscu powitał nas wesoły zgiełk. Dowiedziałam się, że główne role otrzymali Maxi i Naty. Moim zadaniem było pomóc im w przygotowaniach. W pewnej chwili poszedł do mnie Beto.
- Cze- cześć, Angie. Co ro- robisz? - wyjąkał.
- Zastanawiam się nad częścią muzyczną przedstawienia. Jak sądzisz, lepszy będzie smętny klimat, czy może radosny?
- Smętny! Albo nie! Radosny! Tak! Radosny! - krzyknął się mężczyzna i wpakował sobie do ust babeczkę z czekoladowym kremem.
- Też tak uważam. Co by tu... - twarz nauczyciela przybrała niezdrowy, czerwony kolor. - Coś nie tak?
- Nie... n-nie, skąd - sięgnął po kolejną babeczkę i ugryzł kawałek. - Chcesz gryza?
- Nie, dziękuję - zaśmiałam się. Rozejrzałam się na prawo i lewo, po czym dodałam. - Albo daj.
Ugryzłam spory kawałek czekoladowego muffina i uśmiechnęłam się do Beto, który tylko się zaśmiał.
- Co jest? - spytałam, wciąż mając w ustach smakołyk.
- Masz... coś na n-no-no... noooooosie - po tych słowach odwrócił się i kichnął głośno. Kilka głów zwróciło się w naszą stronę. Niektórzy wymamrotali "na zdrowie".
- Co mówiłeś?
Mężczyzna nic nie powiedział tylko otarł palcem czubek mojego nosa. Uśmiechnęłam się. Po chwili podszedł do mnie Maxi i podał mi scenariusz przedstawienia. Kiwnęłam głową, wciąż mając w ustach babeczkę. Zerknęłam na pierwszą stronę.
"Piotruś Pan" - przeczytałam w myślach. Gdy dotarło do mnie, jaki tytuł ma spektakl, zakrztusiłam się. Zaczęłam się dusić. Resztki babeczki dostały mi się do tchawicy, powodując bezwarunkowy odruch kasłania. Znów poczułam na sobie spojrzenia. Beto poklepał mnie po plecach. Kaszlnęłam jeszcze kilka razy, aż mój oddech wrócił do normy. Zakłopotana, spłonęłam rumieńcem. Beto podał mi chusteczkę.
- Be-beto, skąd taki temat przedstawienia? - wycharczałam.
- Ja-jak to? Przecież... przecież to ty... Twój pomysł. Wysłałaś nam wczoraj wiadomość z pomysłem na spektakl...
Zakręciło mi się w głowie? Jak to możliwe, że tego nie pamiętałam...
"Muszę koniecznie rozmówić się z Piotrusiem... Zaraz... Co ja gadam? Przecież on nie istnieje! To tylko wytwór mojej wyobraźni! Ech... Naprawdę ze mną źle." - pomyślałam i wróciłam do przeglądania scenariusza występu. Poprawiłam kilka szczegółów i zadowolona podeszłam do Maxiego, aby przedstawić mu jego rolę. Młodzieniec stał kilka kroków dalej z Camilą. Prowadzili ożywioną rozmowę... Nawet zbyt ożywioną. Oboje energicznie gestykulowali i mówili podniesionym głosem.
- Co ty sobie wyobrażasz? Że ona nagle porzuci Ludmiłę i zacznie się z tobą spotykać?! - zawołała dziewczyna.
Pewnie chodziło o Naty. Ostatnio coś wyraźnie iskrzyło pomiędzy nią a chłopakiem. Odchrząknęłam, ale nie zwrócili na mnie uwagi.
- Nie wiem, Cami, nie wiem! Ale... Zależy mi na niej! Proszę, pomóż mi. Przecież się przyjaźnimy...
- Chcesz się bratać z wrogiem! A zresztą... Rób co chcesz. Najprościej będzie jak się z nią po prostu umówisz. Ale mnie w to nie mieszaj - odburknęła rudowłosa i wyszła.
Jeszcze raz chrząknęłam. Tym razem udało mi się przykuć uwagę Maxiego.
- Mam dla ciebie scenariusz - obdarzyłam go uśmiechem. - Camila ma rację. Pogadaj z nią wprost. A tą kłótnią się nie przejmuj.
Mrugnęłam do zdumionego młodzieńca i podśpiewując dałam znak młodzieży, aby rozpoczęli próbę. Maxi wszedł na scenę jako pierwszy.
Do domu wróciłam po południu. Doczłapałam do kanapy i usiadłam, przymykając oczy. Nieprzespana noc dawała o sobie znać. Wtem poczułam, że ktoś obejmuje mnie ramieniem. Do moich nozdrzy dobiegł zapach perfum Germana. Bez słowa wtuliłam się w jego tors, nie otwierając oczu. Delikatnie odgarnął mi włosy z twarzy i ucałował mój policzek. Ziewnęłam, czując jak odpływam...
Obudziło delikatne łaskotanie po włosach.
- German, przestań - zachichotałam i powoli uniosłam powieki. Zobaczyłam nad sobą najprawdziwszą kozę. Co gorsza zwierze w najlepsze pałaszowało moje włosy. Podźwignęłam się z kanapy i rozejrzałam po salonie. Javier i Miquel okładali się suchymi bagietkami, a Ramallo pryskał w nich keczupem. German chrapał w najlepsze na kanapie, tuż obok mnie. Na fortepianie leżał poszarpany dywan, a na wpół zerwanym żyrandolu wisiał wielki kawał czerwonego mięsa. Tulio w poszarpanym garniturze uciekał przed wymachującą wałkiem Olgą. Gosposia podeszła do odtwarzacza mp3 i włączyła głośną muzykę. Właściwie było to jakieś szalone dudnienie. Szturchnęłam narzeczonego w ramię. Nie udało mi się jednak go zbudzić. Na podłodze leżała pusta butelka po winie "El sol". No pięknie... Wstałam z kanapy i wtedy zadzwonił dzwonek. Nim zdążyłam podejść do drzwi, zrobiła to Olga. Roztańczonym krokiem wpuściła do domu Diego i Violettę. Moja siostrzenica od razu rzuciła się w wir muzyki i zaczęła tańczyć wymac. Zabrała Oldze puszkę piwa i wypiła trochę. Podeszłam do dziewczyny, aby jej w tym przeszkodzić, ale powstrzymał mnie Diego.
- Daj spokój, Angie - powiedział. - Napij się z nami.
Podał mi puszkę. Zawahałam się przez chwilę i pociągnęłam z niej kilka łyków. Za puszką poszło jeszcze kilka kieliszków wina. Wkrótce kręciło mi się już w głowie. Nie wiadomo kiedy w domu pojawił się Matias. Robiło się naprawdę ciekawie... Zwłaszcza, że Ramallo poszedł do supermarketu po kolejne kilka butelek. Najpierw miałam iść ja, ale po naszej ostatniej wizycie wolałam odpuścić sobie tę przyjemność.
Po chwili zjawiło się jeszcze kilku uczniów studia. Olga tańczyła na środku stolika do kawy, wymachując ścierką. Beto, który nie mam pojęcia, skąd się wziął, próbował do niej dołączyć, jednak gosposia zrzuciła go, zapewniając mu spotkanie z podłogą.
Nagle sama nie wiem, po co udałam się do kuchni. Podeszłam do lodówki i spojrzałam prosto w jej srebrne drzwiczki. Wydawała się smutna. Wiem, że wciąż miała do mnie żal.
- Lodówko, wybacz mi. Ja wiem, boli cię to, co zrobiłam. Ale... nigdy nie chciałam, żebyś przeze mnie cierpiała. Musiałaś patrzeć, jak całuje mnie German. Wiem, że cię skrzywdziłam, ale mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz - lodówka połyskiwała w milczeniu. - Teraz pewnie jest ci źle, ale wiedz, że naprawdę chcę, żebyśmy pozostali przyjaciółmi. Chcę widzieć twój uśmiech, kiedy wyjmuję z twojego wnętrza butelki wody. Chcę żebyś służyła tam jak najdłużej i trzymała się w dobrej kondycji jeszcze wiele lat.
Zakończyłam swój monolog i przytuliłam się do lodówki. Pogłaskałam ją po drzwiach.
Wtem rozległo się pyknięcie i w kuchni pojawił się Piotruś Pan. Zrzucił kaptur z głowy i zawadiacko poprawił ciemne włosy.
- Angie, Angie, Angie - zaśmiał się, ukazując idealnie białe zęby. Powoli odsunęłam się od lodówki. Milczałam. - Witam cię, Angeles.
- Witasz mnie?! Ty mu lepiej wyjaśnij, co zrobiłeś! Albo raczej, dlaczego to zrobiłeś! Myślisz, że możesz sobie tak po prostu mieszać w moim życiu! Jak śmiałeś wziąć mój telefon i zaproponować Antonio przedstawienie "Piotruś Pan"?! Wyjaśnij mi to! Natychmiast!
- Naprawdę myślisz, że ja to zrobiłem? - parsknął śmiechem.
- Nieee, wiesz, lodówka!
- Angie - ujął moją twarz w dłonie i spojrzał na mnie z bliska ciemnymi oczami. - Ja nie istnieję. Jestem wytworem twojej wyobraźni. Jestem tu, bo sama tego chcesz. Nie zapominaj o tym - mruknął do mnie, pstryknął palcami i wyparował.
Poprawiłam włosy i westchnęłam ciężko, po czym wypiłam kolejny kieliszek wina.
Nagle usłyszałam jakieś krzyki. Pobiegłam do salonu się i odkryłam, że Javier bije bagietką leżącego na kanapie Germana. Mężczyzna podniósł się z niej, goniąc za dzieciakiem, ten jednak zdołał mu uciec, wywracając przy tym doniczkę z kwiatem. Zaśmiałam się pod nosem i obserwowałam, jak ciągle przybywa ludzi, a co za tym idzie - zniszczeń. Wtem poczułam, że ktoś obejmuje mnie w pasie. Odwróciwszy się, zobaczyłam mojego narzeczonego. Przytuliłam się do niego i delikatnie ucałowałam jego usta. German zaczął poruszać się w rytm muzyki. Dołączyłam do niego i po chwili tańczyliśmy już oboje na środku salonu. Chwilę później podszedł do nas Julio. Złapał moją dłoń i pociągnął do tańczenia czegoś na wzór krakowiaczka. Kiedy na chwilę się zatrzymał, na "pole" wkroczył pan domu. Chwycił mnie w biodrach i przyciągnął do siebie.
- Nie widzisz, że jest zajęta? - warknął w stronę mężczyzny.
Nikt na sali nie pozostał trzeźwy. Mój ukochany nieco ochryple poprosił mnie do tańca. Przystanęłam na jego propozycję z uśmiechem. Mężczyzna przesunął dłonie na moje pośladki. Objęłam jego kark i ponieśliśmy się nieco kulawo w wir muzyki. German kręcił mną na ziemią, a ja śmiałam się jak oszalała. Przytuliłam się do niego mocno i roześmiani lataliśmy po salonie...
Obudziły mnie promienie słońca. Powoli otworzyłam oczy, starając się ignorować pulsujący ból głowy. Leżałam na schodach. Potarłam obolały kark i rozejrzałam się. W salonie było tylko kilku wczorajszych imprezowiczów. Olga leżała na fortepianie, a Ramallo pod nim. W duchu pogratulowałam mu odwagi. Na stole pochrapywał German przytulony do Diego. Violetta... Cóż, o ile to była Viola, spała przytulona do nóg męża gosposi z włosami obryzganymi bitą śmietaną. Jedynie Miquel spał na kanapie.
- Co tu się działo? - zapytałam, nawet nie licząc na odpowiedź i poszłam do kuchni.
Tu znalazłam jeszcze jedną postać. Na blacie kuchennym spał... Właśnie, kto? Potrząsnęłam ramieniem przybysza. On tylko obrócił się, mamrocząc coś pod nosem.
- ...Schizofenia... To przez...
Wtedy mnie olśniło. Przede mną leżał sam doktor Conrado. Ciemne włosy miał zakręcone lokówką, a jego półnagi tors zdobiły strzępy różowej koszulki. W duchu przyznałam, że jest całkiem umięśniony. Gdzieś poznikały jego łańcuchy, a stopy miał odziane w dwa kabaczki. Wyglądało to co najmniej niecodziennie.
- Doktorze... panie Fidel... Conrado... Conrado! - bezskutecznie próbowałam go obudzić.
Wzruszyłam ramionami i otworzyłam lodówkę, by sięgnąć po wodę. Kiedy jednak dotknęłam zimnego urządzenia przeszedł mnie dreszcz. Ten specjalny dreszcz, który czuję ilekroć nie pamiętam o czymś, o czym powinnam... Nagle rozległ się donośny dźwięk. Skuliłam się pod wpływem fali bólu tratującej moją głowę. Czym prędzej znalazłam telefon i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
- Halo?
- Angie! - głos Pabla brzmiał niczym wystrzał z armaty. - Gdzie jesteś? Zajęcia zaczynają się z kwadrans!
- Ja już... Lecę.
Nie namyślając się długo pobiegłam do studia.
Na miejscu nie zastałam jednak nikogo. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że miałam przyjść do teatru.
Dobiegłam tam i zdyszana podeszłam do Pablo.
- Angie! Co cię zatrzymało? I... Dlaczego jesteś ubrana...tak? - w jego głosie zabrzmiało rozbawienie.
Podeszłam do lustra. Błękitna koszulka wyglądała jakby przebiegł po niej maraton, włosy jak po wybuchu granatu, a spódnica... Cóż, jakby ktoś ją pogryzł. Zmarszczyłam brwi. To wyjaśniało zdumione spojrzenia przechodniów. Pablo wyjął z szafy strój do biegania i mi go podał. Dyskretnie go powąchałam. Na szczęście był wyprany.
- Dziękuję - szepnęłam i wyszłam, aby się przebrać.
Wróciłam za kulisy sceny, aby pomóc w przygotowaniach do próby. Uczniowie co rusz prosili mnie o pomoc w poprawieniu fryzury, zaproponowanie ćwiczeń głosowych lub ocenienie wyglądu. Wtem usłyszałam, że ktoś mnie woła. Ruszyłam w tym kierunku. Nagle wpadłam na kogoś. Był to chłopiec w zielonym stroju, czapce tego samego koloru i ciemnych oczach...
- Co Ty tutaj robisz?
- Eee... ja...
- Przestań mnie w końcu prześladować! Myślisz, że co?! I nie wmawiaj mi, że jesteś tu, bo tego chcę! Daj mi wreszcie spokój!
Spojrzałam na niego. Zdjął z głowy zieloną czapkę. Zakręciło mi się w głowie. Nie był to, jak przypuszczałam Piotruś, lecz przebrany za niego Maxi. Młodzieniec patrzył na mnie z lekko rozchylonymi ustami.
- Przepraszam cię, Maxi - wykrztusiłam i wróciłam do reszty uczniów, którzy byli już prawie gotowi do rozpoczęcia próby.
Po skończonej próbie podeszłam do Pablo.
- Przepraszam, że się spóźniłam. Wiesz, rano - powiedziałam.
Mężczyzna zaśmiał się.
- Spokojnie, nic się nie stało. A mogę przynajmniej wiedzieć co cię zatrzymało?
- Nie spałam całą noc i... - zamilkłam, gdyż słysząc to, Pablo zmarszczył brwi.
- Oczywiście. Narzeczony wzywał - warknął i odwrócił się.
Zamarłam. Przecież on nie wiedział o przyjęciu.
- To nie tak. Po prostu...
- Daj spokój! Czy ty naprawdę nie widzisz?! - przerwał mi.
- Czego?
Dyrektor nie odpowiedział. Wyszedł.
Do domu wróciłam po południu. Zniknęły płaty mięsa otulające telewizor, półnagi psycholog i parę innych ciekawych szczegółów. Wciąż myślałam nad słowem przyjaciele. A co jeśli on wciąż coś do mnie czuł? Podeszłam do fortepianu i zamknęłam oczy. Palce same wyszukały klawisze. Zaczęłam grać. Dźwięki mną zawładnęły. Każda nuta raniła mnie, uzależniając zarazem.
- Suddenly... I’m not half the man I used to be, there’s a shadow hanging over me. Oh, yesterday came suddenly. Why she had to go I don’t know, she wouldn’t say. I said something wrong, now I long for yesterday - zaśpiewałam.
Westchnęłam i przymknęłam oczy. Usłyszałam trzeszczenie jakby tuż nade mną.
- RAMALLO!! - okrzyk mojego narzeczonego dochodził z tego samego źródła.
Zaczęłam się zastanawiać, co się takiego dzieje, jednak nie dałam za wygraną. Siedziałam w miejscu, starając się odciąć od ponurych myśli. Przez kilka minut siedziałam w milczeniu aż poczułam czyjeś dłonie na moich ramionach. Uśmiechnęłam się słabo, czując zapach perfum Germana. Spojrzałam na niego. Szarą koszulę miał całą pokrytą czarnymi odciskami palców, włosy rozczochrane, a twarz jakby upapraną węglem.
- German, co ty... - nim dokończyłam pytanie, nadeszła odpowiedź. Do salonu wpadł Ramallo. Wyglądał mniej niechlujnie niż mój narzeczony, jednak również miał dłonie i policzek ubrudzone na czarno.
- Ramallo, ty skończony idioto! - warknął German.
- Co się stało? - spytałam.
- Zapytaj faceta, który wepchnął mnie do komina! - awanturował się.
- German, przecież wiesz, że nie chciałem. To był wypadek - sprostował Ramallo. Na jego twarzy malował się ledwie zauważalny uśmiech.
- Ja ci dam wypadek, ty śmierdząca kapusto!
- To nie moja wina, że wpakowałeś się do komina!
- Co wy właściwie robiliście? - przerwałam dyskusję.
- Czyściliśmy komin... Zatkał się od centralnego ogrzewania w piwnicy.
- A nie mógł załatwić tego... specjalista? - spytałam.
- Właśnie! Ale ten wariat stwierdził, że to świetna zabawa. A ja mu uwierzyłem...
- Dajcie spokój. Idźcie się umyć. Natychmiast.
Mężczyźni od razu zrobili co kazałam. Ulotnili się, znów zostawiając mnie samą.
- Jak dzieci - mruknęłam pod nosem i zachichotałam.
____________________________________________
Nie mam zielonego pojęcia, po co im komin, ale cóż. ;D
Za nami kolejny bezsensowny rozdział.
Wybaczcie, że tyle musieliście czekać.
Uprzedzamy - nie mamy pojęcia, kiedy będzie kolejny rozdział. Ferie mamy, niestety, w ostatnim terminie.
Dzięki za przeczytanie.
Mil besitos. ♥
J & B