niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział 84

Rozdział 84.

Wróciłam do domu w dość dobrym humorze. Powoli zdjęłam z siebie czarny płaszczyk, odwiesiłam go na haczyk, po czym przeczesałam włosy ręką. Wtedy zobaczyłam, że przygląda mi się nowy pomocnik mojego narzeczonego.

- Witaj, Tulio. Wszystko w porządku? - zaczęłam powoli.
- Dzień dobry, Angeles. U mnie właściwie nie najgorzej. Jak minął ci dzień? - spytał podchodząc do mnie.
- Dobrze - odparłam krótko. - No a tobie? - spytałam po chwili od niechcenia.
- Miewałem lepsze dni. Ten Castillo to straszny nudziarz. Ciężko z nim wytrzymać. Ale jakoś muszę zaliczyć ten staż.
- Ten nudziarz to mój narzeczony - skwitowałam, odsuwając się od młodzieńca.
- Oo. Nie wiedziałem. Przepraszam.
Zapadło niezręczne milczenie, które zdecydowałam się przerwać.
- Masz ładny krawat - palnęłam.
- Dziękuję. A Ty sukienkę. Idealnie na tobie leży.
Słowa chłopaka odrobinę mnie speszyły. Nie miałam pomysłu na odpowiedź.
- Olgita! - wyrwało mi się. Za plecami Tulio zobaczyłam naszą gosposię.
- Dzień dobry, Angie - powiedziała i ulotniła się do kuchni.
Znów zostałam sama z młodzieńcem. Na szczęście pojawił się German. Uśmiechnęłam się do niego.
- Angie, kochanie. Witaj - podszedł do mnie i ucałował mój policzek. Następnie poczułam, jak obejmuje mnie w talii, stojąc do mnie tyłem. Zauważyłam, że jego pomocnik wywrócił oczami. - Drogi Emilio, nie będziesz mi już dziś potrzebny.
- Na pewno? - dopytywał się młodzieniec.
- Tak. Lepiej idź już, jeżeli nie chcesz stracić tej pracy.
Chłopak ukłonił się więc krótko, posłał mi uśmiech i opuścił dom. Mój narzeczony odprowadził go wzrokiem pełnym słabo skrywanej irytacji.
- Mam dość tego typka - zaczął. - Nie dość, że strasznie się mądrzy to jeszcze ma czelność się do ciebie dobierać - zdenerwował się.
"No pięknie, jeżeli to German nazywa "dobieraniem się", to dobrze, że nie wie nic o Julio i tym jego wspólniku... Jeszcze ten klucz francuski" wzdrygnęłam się na samą myśl. Mężczyzna nadal nie przerywał wylewania swoich żali, więc nawet tego nie zauważył.
- ...To totalny nieuk. Nie zna nawet pierwiastka kwadratowego z liczby pi! - ciągnął.
- A ty znasz? - zaśmiałam się.
- Oczywiście. Jeden przecinek siedem, siedem, dwa, cztery, pięć, trzy, osiem...
- German, German! - mężczyzna spojrzał na mnie pytająco. - Daj spokój, wierzę ci. Zresztą mówisz jak Miquel.
- Ależ skąd. To raczej Miquel -  tym miejscu zrobił przerwę, uśmiechając się zawadiacko - mówi jak ja.
Zachichotałam. Ukochany położył dłoń na moim policzku i zaczął głaskać go delikatnie kciukiem, powoli się do mnie przybliżając. Niestety romantyczną chwilę przerwało nam niecierpliwe chrząknięcie Olgi. Odwróciłam się. Gosposia stała tuż za mną. German objął mnie w talii.
- Mogliby państwo wreszcie zrobić coś pożytecznego - zaczęła. - Może pójdziecie do sklepu? Dam wam listę zakupów.
Ton jej głosu nie znosił sprzeciwu. Zresztą zanim zdążyliśmy jakkolwiek zareagować, gosposia zniknęła w kuchni, wróciwszy za chwilę z kartką i wypisanymi na niej produktami.
- Wracajcie szybko - dodała, podając mi papier.
Odwróciłam się do Germana. Ten wykorzystał chwilę, zbliżając swoje usta do moich. Delikatnie mnie pocałował. Powstrzymałam go jednak w tych poczynaniach, odsuwając się od niego. Spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Zakupy zaczekają. Do sklepu, marsz! - wydałam komendę.
- Tak jest, kapitanie! - zaśmiał się mój narzeczony. Objął mnie w pasie i wyszliśmy razem z domu.

Dotarcie do supermarketu zajęło nam zaledwie kwadrans. Ogromny, niegdyś biały budynek otwierał i zamykał drzwi, połykając kolejnych klientów. Prychnęłam ostentacyjnie - mówiłam, żeby iść do pobliskiego warzywniaka.

- Chodź, Angie! - zawołał inżynier, prowadząc już wózek. - Będzie fajnie!
- Fajnie? W supermarkecie? - mruknęłam, ale ruszyłam za mężczyzną.
Wnętrze sklepu powitało nas powiewem chłodu i masą produktów. Skręciliśmy w pierwszą alejkę - dział warzywny. Spojrzałam na listę.
- Szukamy dyń, pomidorów, ogórków, pomarańczy, mleka... - zaczęłam.
- Znalazłem coś - poinformował mnie German i wskazał na pobliskie stoisko z dyniopodobnymi roślinami.
Jak wszystko w sklepie, aż pachniały konserwantami. Złapałam pierwszą lepszą cukinię i zaczęłam nią wymachiwać. Nagle warzywo wymsknęło mi się i uderzyło mojego narzeczonego w tył głowy.
- A więc to tak?! - zawołał, parskając śmiechem.
Dopadł do najbliższego Roberta patisona i rzucił nim jak dyskiem w moją stronę. Zrobiłam szybki unik. Ninja style.
- Ha! Nie masz szans, imperatorze Dyniaku! - pisnęłam.
Wtem rozległ się czyjś krzyk. Odwróciłam się. Jedna z ekspedientek leżała na podłodze i trzymała się za ubarwione na pomarańczowo czoło. Chwyciłam towarzysza oraz wózek i daliśmy nura w dział z nabiałem.
- Twój imperator idzie po mleko - szepnął mężczyzna, cmokając mnie w policzek. - Nie napsoć.
Przewróciłam tylko oczami i zaczęłam przyglądać się masłu, o wyjątkowo długiemu terminowi ważności. "Masło Niepsujek nigdy się nie psuje!" - głosiło hasło. Pokręciłam głową i odłożyłam produkt na miejsce. German już wracał. Niósł dwie butelki mleka i uśmiechał się do mnie. Nagle poślizgnął się. Niczym w zwolnionym tempie, pojemniki poszybowały do górę, a inżynier wyłożył się na posadzce. Niestety, nieubłagana grawitacja sprowadziła je z powrotem. Z głuchym stukotem roztrzaskały się obok ukochanego, oblewając go "Wspaniałym, dwuprocentowym mlekiem UHT". Westchnęłam i pomogłam mu wstać.
- I to ja miałam nie napsocić? - zapytałam, wycierając go chusteczką i chichocząc.
- Wczoraj mówiłaś, że chusteczki są nieskuteczne - zmienił temat i złapał za kołnierzyk koszuli.
Powstrzymałam go gestem.
- Biedne ekspedientki miały już dość ciekawych widoków - mruknęłam i sięgnęłam po jogurt.
Niestety w tej samej chwili co mój towarzysz. W efekcie "Jogurt Smakosz" wylądował na mojej twarzy. "Reklamy kłamią. Tu wcale nie ma mega kawałków malin" - pomyślałam i starłam maź z oczu. Inżynier wyglądał jakby jakby walczył sam ze sobą. W końcu nie wytrzymał i ryknął śmiechem. Zganiłam go spojrzeniem i podeszłam do działu z mrożonkami. Lodówki kusiły niezliczoną ilością zamrożonych potraw. A raczej "potraw". Moim celem były lody waniliowe. Wtem dostrzegłam pizzę. Wyjęłam ją z zamrażarki - była twarda jak kamień. Rozejrzałam się. German już płakał ze śmiechu. Nie namyślając się długo, złapałam produkt jak frisbee i cisnęłam nim w pokrytego mlekiem narzeczonego. Pocisk trafił go w brzuch. Mężczyzna zgiął się w pół, ale dzielnie pobiegł w moją stronę. Ganialiśmy się po całym supermarkecie. Skryłam się w dziele ze "zdrową" żywnością. Przykucnęłam koło piramidy z pudełek z płatkami, oczekując na atak. Nadszedł niebawem. Zasypał mnie grad rolek papieru toaletowego. Nie poddałam się jednak. Cisnęłam w napastnika "Cudownymi odchudzającymi płatkami z kawałkami czekolady". German wyglądał teraz jak jedno wielkie śniadanie.
- Poddajesz się, imperatorze? - zawołałam triumfalnie.
- Tak, o pani. Nie dorównuję ci na polu walki - odpowiedział i objął mnie. - Jakiej nagrody sobie teraz życzysz?
- Masz mnie w tym wozić! - wskazałam na wózek, w którym nie ostał ani jeden produkt i wskoczyłam do środka.
- Jak każesz! - powiedział i zaczął ciągnąć pojazd.
Zgodnie z życzeniem, jeździliśmy (a raczej ja jeździłam) po całym sklepie. Śmiałam się jak zwariowana. Wtem wózek o coś uderzył. Podniosłam wzrok. Tym "czymś" okazał się olbrzymi facet. Był łysy jak kolano i gruby jak stodoła.
Obrzucił wzrokiem, który nie wróżył nic dobrego.
- CO WY TU...
Nie dokończył.
- Rachunek przyślijcie pocztą! - zawołał German i wspólnie wybiegliśmy ze sklepu.
Nie prędko znów tu wrócimy.

Do domu wpadliśmy cali zasapani. Stanęliśmy koło fortepianu i zaczęliśmy się śmiać jak oszaleli. Nasz śmiech wywołał wilka z lasu - do salonu wpadła Olga. Obrzuciła nas wzrokiem.

- Gorzej niż bliźniaki - mruknęła. - Dlaczego wyglądacie... tak?
Wymieniłam spojrzenie z narzeczonym.
- Byliśmy w... eee... sklepie - wydusiłam.
- Nie pytam gdzie byliście, tylko... A, zresztą. Nie mam do was siły - kobieta przewróciła oczami i wróciła do swojego kuchennego królestwa.
Znowu parsknęliśmy śmiechem. Rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzyłam je. Violetta i Diego spojrzeli na mnie zdumieni. No tak, dalej byłam w jogurcie. Gestem zaprosiłam ich do środka.
- Znowu aż za dobrze się bawiliście? - dziewczyna zachichotała.
- Po prostu... Był mały incydent w sklepie - German zrobił minę typu "To wcale nie jest śmieszne".
Diego uśmiechał się zawadiacko, słabo skrywając rozbawienie. Ubrany w skórzaną kurtkę, zapewne nie przypadł do gustu ojcu Violi. Dziewczyna zaczęła nerwowo szukać czegoś w swojej torebce. Tymczasem mojemu ukochanemu zadzwonił telefon. Szybko pobiegł zmienić koszulę i gestem dał nam znać, że wychodzi. Już po chwili zniknął w za drzwiami.
- Chyba zostawiłam tą partyturę w pokoju, Diego. Zaraz wrócę - powiedziała moja siostrzenica i pomknęła na górę, zostawiając nas samych.
- Nie ma sprawy - mruknął chłopak i przeniósł swój wzrok na mnie.
Przyjrzałam się młodzieńcowi dokładniej. Miał ciemne, lekko kędzierzawe włosy. Muszę przyznać, że był bardzo przystojny. Miał na sobie postrzępione w niektórych miejscach czarne spodnie, szary podkoszulek i kurtkę z czarnej skóry. Przerwałam moje obserwacje, gdyż niezręczne milczenie przeciągało się.
- Śmiało, usiądź - wskazałam mu miejsce na kanapie.
- Dziękuję - powiedział i rozsiadł się na sofie, zerkając w telewizor.
- Jesteś Hiszpanem? - spytałam powoli, siadając obok.
- Tak. Niedawno przyjechałem z Madrytu - odpowiedział krótko.
Odwróciłam wzrok w stronę telewizora, zastanawiając się, jaki film mam przyjemność oglądać.
- "Toksyczny mściciel" - powiedział nagle, jakby czytając w moich myślach. - Kiedyś oglądałem go ze znajomymi.
Jakiś zdeformowany potwór zbliżył się do dziewczyny z piłą. Mimowolnie zadrżałam.
- Spokojnie, to tylko film - zaśmiał się młodzieniec, widząc moją reakcję.
Monster zaśmiał się złowrogo i spojrzał wprost w moją stronę. Wyglądał jakby miał zamiar...Wyjść z ekranu? Za nim poniewierały się szczątki dziewczyny. Lśniły świeżą krwią. Ostatnim gestem wygięła poszarpaną rękę. Melvin zawarczał i zaczął wymachiwać zakrwawionym mopem. Wydałam zduszony krzyk i dyskretnie zaczęłam się rozglądać z pilotem. Wtem zgasło światło. Rolety były opuszczone, więc jedynym źródłem światła w pokoju był telefon Diego. Na domiar złego rozległ się ryk. Pisnęłam i przytuliłam się do chłopaka.
"Zaraz zginę! Zaraz... Umrę, a moje ostatnie wspomnienie to będzie uścisk chłopaka własnej siostrzenicy!" - pomyślałam. Ryk rozległ się ponownie... Nagle zobaczyłam lśniącą w świetle świecy twarz.
- AAAAAA! Melvin! - zawołałam i wtuliłam twarz w klatkę piersiową Diego, wsmarowując mu jogurt w kurtkę.
- To tylko ja - wychrypiała Violetta, odsuwając świeczkę. - Dostałam chrypki. Potem włączyłam keyboard, żeby się rozśpiewać i wywaliło korki.
W jej głosie zabrzmiała nagana. Rozejrzałam się. Siedziałam na kolanach jej chłopaka.
- Violu! Wiesz jak mnie przestraszyłaś?! I jeszcze ten film, który leciał w telewizji... - zaczęłam się tłumaczyć, wstając i nerwowo poprawiając włosy.
- Spokojnie, nic ci nie grozi. A teraz wybacz, musimy iść. Zostawiłam nuty w Studiu - rzuciła i wyszła, ciągnąc za sobą rozbawionego chłopaka.
Westchnęłam i poszłam wkręcić korki. Światło wróciło tylko na połowie posesji, ale i tak byłam z siebie dumna. Poszłam na górę się przebrać.

Weszłam do sypialni i, po przebraniu się w dresy, usiadłam na krześle. Słońce leniwie zaglądało przez żaluzje. Zmrużyłam oczy. Na moją twarz padł cień. "Violetta wróciła" - pomyślałam i spojrzałam na przybyłą postać. Ale to nie była siostrzenica. Znałam tą kobietę - jej uśmiech, jej włosy i jej spojrzenie. Ale... Ona nie żyła.

- Dawno się nie widziałyśmy, kochanieńka - powiedziała Jade lodowatym głosem. - A ty jak zwykle ubrana jak ostatnia niedołęga.
- Jade! Ale ty... Zginęłaś! - wydusiłam, czując jak mój oddech przyśpiesza.
- Martwa czy żywa, nie pozwolę ci na obściskiwanie się z moim Germanem. To tylko ostrzeżenie. Ostatnie - wymówiła powoli.
- To niemożliwe! Ty mi się tylko śnisz! - krzyknęłam. - Jesteś... Byłaś obłąkana!
- Wszyscy tu jesteśmy obłąkani - mówiąc to, uśmiechnęła się jak kot z Cheshire. - Ja jestem obłąkana. Ty jesteś obłąkana.
- Nie jestem obłąkana!
- Musisz być. Inaczej byśmy nie rozmawiały - zaśmiała się perliście.
Skądś kojarzyłam wypowiadane przez nią słowa, ale myśli uciekały ode mnie.
- Ty nie istniejesz. To tylko złudzenie. Obudź się Angie, obudź... - zaczęłam powtarzać, ale bezskutecznie.
- Nie istnieję? - kobieta zbliżyła się. Czułam jej ciepły oddech. Powoli wysunęła dłoń i musnęła mój nos. - A co to znaczy, że nie istnieję? To wiara czyni coś realnym bądź nierealnym. Tylko ona może zabijać i ożywiać. A skoro tu jestem, to znaczy, iż we mnie uwierzyłaś, kochanieńka.
- Ja wcale nie... - zaczęłam. - ...Ciebie tu nie ma. Nie wierzę w ciebie. Umarłaś.
Jade przeczesała włosy dłonią i uśmiechnęła się złowrogo. W jej spojrzeniu było coś, czego nigdy wcześniej u niej nie widziałam. Zmieniła się nawet jej mowa. Była... znaczenie inteligentniejsza niż ją zapamiętałam.
- Kim ty tak naprawdę jesteś?
Postać roześmiała się i nagle zaczęła się zmieniać. Gwałtownie urosła, a włosy zdawały się cofać. Po chwili stał przede mną German.
- Mogę być nim jeśli tak ci łatwiej - nawet głos istoty zgadzał się z głosem mojego narzeczonego.
A co jeśli to jest mój narzeczony? A może on nie istniał, to był tylko ten stwór? A może nikt nie istniał i każdy był w rzeczywistości... Kim była właściwie ta istota? Zmiennokształtem?
- Odejdź, błagam - szepnęłam, walcząc z jednoczesną ochotą, by uściskać mężczyznę i usłyszeć, że to tylko sen.
Zmiennokształt tylko się śmiał. Znów się zmienił. I znów. Violetta. Ramallo. Olga. Diego. Pablo. Piotruś Pan. Matias. Maria. Mama. Beto. Antonio. Postacie przewijały się, a ja stałam przed stworem, marząc o tym, by to był tylko sen.
- Oto kim naprawdę jestem - warknęła istota i przeistoczyła się... we mnie.
Czułam się jakbym stała przed lustrem. Tylko oczy się nie zgadzały. Oczy stwora były niczym oczy węża. Zimne i ciemne. Zadrżałam. Byłam jak Alicja, która niespodziewanie stanęła u wrót zaczarowanego świata, jak Luke Skywalker, któremu przyszło walczyć z samym sobą, jak... Powoli zaczynało mi brakować porównań.
"Om Bosz, łots nał" - thninknęłam. Wiedziałam co muszę zrobić. Tylko... Czy wystarczy mi odwagi? Sięgnęłam po ozdobny nóż do otwierania kopert, który leżał na moim biurku. Ważyłam go chwilę w dłoni. Ostrze miało zaledwie 8 cm długości i było dość tępe. Podjęłam już decyzję. Zamachnęłam się. Metal powoli wsuwał się między moje żebra. Ogarnął mnie porażający ból. Nie było już odwrotu. Wyszarpnęłam zakrwawiony nóż i ponowiłam cios. Czułam jak krew zalewa mi płuco. Zaczęłam kaszleć, ale wiedziałam, iż tylko zabijając siebie, pokonam tą istotę. Ona była we mnie. Stwór przestał istnieć. Zniknął tak, jak gdyby go nigdy nie było. Osunęłam się na podłogę, charcząc. Na dywanie narastała kałuża krwi. Do pokoju wszedł German. Na mój widok zbladł i zamarł. Ukląkł przy mnie i wyjął sztylet z mojej piersi. Jęknęłam z bólu. Mężczyzna przytulił mnie do siebie i, błagając, abym nie odchodziła, zaczął płakać.
- Kocham cię, Angeles. Proszę... To tylko draśnięcie. Błagam, odezwij się... - mówił.
- Jesteś całym moim światem - wykrztusiłam, krztusząc się krwią.
Było już za późno. Zacisnęłam blade palce na jego koszuli. Czułam jego ciepło. Chciałam pozostać w tym pełnym bólu ciele, ale nie mogłam. Podjęłam decyzję. Teraz musiałam pójść dalej. Spojrzałam w oczy Germanowi i wydałam ciche, ostatnie tchnienie.

- Angie... Angie! Angie! - słowa Germana brzmiały, jakby dobiegały zza grubej zasłony.

Powoli jego głos stawał się co raz wyraźniejszy. Otworzyłam gwałtownie oczy i rozejrzałam się. Leżałam na podłodze w swoim pokoju. Ściskałam w dłoni długopis. Mężczyzna stał obok i delikatnie mnie głaskał.
- Zasnęłaś - wyjaśnił. - Miałaś jakiś koszmar. Szarpałaś się z długopisem i krzyczałaś "Kim jesteś?". Potem nagle zaczęłaś wyznawać mi uczucie.
Poderwałam się na nogi. Jeśli ja żyję, moja ciemna strona także. A co jeśli German, to nie German? Odsunęłam się od inżyniera.
- Co się dzieję, Angie? - szepnął.
- Czy ty jesteś naprawdę tobą? - wydusiłam, zanim cokolwiek pomyślałam.
- A kim niby mam być?! - zirytował się mój narzeczony. Chyba.
- Ja... Przepraszam na chwilę! - zawołałam i, chwytając komórkę, pobiegłam do łazienki.
Przemyłam twarz lodowatą wodą. Następnie wybrałam właściwy numer.
- Poradnia psychologiczna, Conrado Fidel, słucham?
- Conrado, tu Angeles Saramego. Chciałabym się umówić na wizytę - powiedziałam, starając się nie patrzeć w lustro.
- O, hej. Może za... Kwadrans? Nie mam teraz nikogo. Ewentualnie termin w przyszłym tygo...
- Teraz. Zaraz będę - odpowiedziałam i rozłączyłam się.
Wyszłam z łazienki. Minęła zdumionego Germana i wybiegłam z domu. Dziesięć minut jazdy autobusem. Wreszcie stanęłam przed niewielkim budynkiem, w którym doktor Fidel urządził swój gabinet. Machinalnie przywitałam się z recepcjonistką i dotarłam do drzwi opatrzonych właściwą plakietką. Powoli weszłam do środka.

Conrado wyglądał tak jak go zapamiętałam. Ubrany był w skórzaną koszulkę i t-shirt z logiem Aerosmith. Tym razem długie włosy pozostawił rozpuszczone, co nadawało mu wygląd szalonego rockmana. Glany były całe brudne, a uszy zdobiły kolczyki w kształcie czaszek. Na dłoniach miał skórzane rękawiczki bez palców. Nowością była kozia bródka.

- Angeles! - zawołał na mój widok i wskazał mi skórzany fotel naprzeciwko siebie. - Co cię tu sprowadza?
Usiadłam przyglądając się barwnym plakatom, którymi przyozdobił pokój. Westchnęłam i zaczęłam mówić. Opowiedziałam mu mój sen, potem streściłam wszystko co się wydarzyło od ostatniej wizyty. Słowa wypływały ze mnie jak woda ze źródła. Ale wcale mi to nie pomagało. Wyjaśniłam mu sytuacje z Julio, wydarzenie z Diego... Zdradziłam moje sny o Piotrusiu i Leonie. On tylko słuchał. Nie notował, nic nie mówił...  Zaczynało mnie to powoli irytować. Wstałam i zaczęłam krążyć po gabinecie, czując jak krew mi buzuje w żyłach. Słowa dalej płynęły. Mówiłam już bez składu, nie mogłam przestać. Wreszcie ogarnęła mnie wściekłość, która uderzała do głowy i blokowała logiczne myślenie. Spojrzałam na Conrado.
- I co się tak gapisz, co?! Szczerz się, szczerz. Wielki mi psycholog! Skończyłeś w ogóle jakieś studia?! - ryknęłam.
Zupełnie nieprzejęty mężczyzna włączył pilotem radio, z którego popłynęły dźwięki gitary i perkusji rozpoczynające utwór "Thunderstruck". Dodatkowo mnie to rozdrażniło.
- Znalazł się wielki specjalista! Bambus jeden! Twoją ostatnią poradą mogłam sobie co najwyżej uszy wyczyścić! Ale proszę, siedź dalej! Siedź, milcz i bierz kasę na swoje żałosne stroje. Muzyk od siedmiu boleści! Ale proszę, słuchaj dalej tych stękających dziadów! - tu mężczyzna poczerwieniał, ale dalej milczał. - Burak! I co? Ty teraz pójdziesz do domu i będziesz słuchał w spokoju muzyki. A ja?! Ja będę walczyć z koszmarami, wściekłą nastolatką i osiedlowymi złodziejaszkami!
Rozwścieczona rzuciłam się na najbliższy plakat Acid Drinkers i zdarłam go ze ściany. Następnie dopadłam do stojących w koncie farb w sprayu i zaczęłam mazać po plakacie Jimiego Hendrixa. Dalej ozdobiłam wokalistę Metallici wąsami i zmieniłam Led Zeppelin na "Lew Zespalin". W końcu adrenalina mnie opuściła i opadłam bezwładnie na fotel. Puszka wypadła mi z ręki. Zasłoniłam twarz dłońmi i westchnęłam. Z radia dobiegały dźwięki "Wonderwall". Conrado przyjrzał mi się i chwilę intensywnie myślał.
- Ciekawe... Nie masz żadnych oczywistych objawów, ale sądzę, że cierpisz na podświadomą autoagresję - powiedział powoli. - Twój napad złości był w rzeczywistości skierowany przeciwko tobie samej.
- Więc co mam zrobić? - spytałam załamującym się głosem. Czułam, jak do oczu napływają mi łzy.
- Przede wszystkim musisz się uspokoić - odparł spokojnie, podając mi chusteczkę.
Rozejrzałam się po zdemolowanym przeze mnie gabinecie. Uderzyła mnie fala wstydu, połączona z bezsilną złością na samą siebie. Nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje. Wzięłam głęboki oddech i otarłam oczy chusteczką.
- Powinnaś obrać sobie jakiś cel w życiu i dążyć do jego zrealizowania. Zbytnio boisz się porażki, twój strach przed popełnieniem błędu znacznie cię ogranicza. Coelho powiedział: "Tylko jedno może unicestwiać marzenia - strach przed porażką". Nie bój się ryzyka, Angeles. Powiedz, czy jest coś takiego, co chciałabyś zrobić, ale boisz się konsekwencji?
Zastanowiłam się przed chwilę. Zawsze chciałam skoczyć ze spadochronem. Ale German nigdy by mi na to nie pozwolił. Nadmiar myśli rozsadzał mi głowę.
- Chciałabym wyjść za Germana. Ale... boję się aż tak mocno zaangażować. Właściwie już długo jesteśmy razem, ale ostatnio niczego nie jestem pewna. Problem w tym, że waham się tak długo. A nie stajemy się młodsi. Boję się, że któregoś dnia on po prostu mnie zostawi. Dla kogoś... dla jakiejś kobiety, która będzie mądrzejsza, piękniejsza, bardziej zdecydowana ode mnie.
- Czy twój ukochany kiedykolwiek cię zawiódł? - spytał nagle Conrado.
- Nie - odpowiedziałam natychmiast. - Natomiast ja... Zawiodłam go wiele razy. Nawet jeżeli on o tym nie wie. Czuję, że na niego nie zasługuje i prędzej czy później on zda sobie z tego sprawę.
- Takie myślenie nie pomoże ci w tej sytuacji, Angeles. Musisz myśleć pozytywnie i uwierzyć w siebie. Jeżeli będziesz uczciwa w stosunku do siebie i zaufasz samej sobie, wszystko okaże się znacznie prostsze niż myślisz. Dziękuję ci za wizytę.
Wymamrotałam jeszcze coś i nieobecna myślami opuściłam gabinet.
_____________________________________________
Dziękujemy za uwagę przy kolejnym rozdziale.
Jak widać patologia narasta. Tulio w akcji. Germangie w supermarkecie. ™ 
Diengie. Duch Jade nawiedza Angeles, która następnie popełnia sappuku. Wielki powrót Conrado.
Jak wam się podobała dawka psychopatii w osiemdziesiątce czwórce? :>
Kolejny rozdział będzie... mniej psychopatyczny? Nie, tego nie obiecamy. Ale będzie więcej Germangie.
Besitos. ♥
J & B

32 komentarze:

  1. WHOH MI DIOS! WAS IS DAS!?
    Rozdział bez komentarza... Zarąbisty ;.;
    Jade! Opowiadanie się rozkręca.. Ta, kurde! Brawo, Ash! Nie zdołało się rozkręcić przez.. *Patrzy w górę* 84 rozdziały.. Nabiera tempa.
    I jest Cornado! Stęskniłam się za nim ♥

    ♔ Akcja w sklepie - Hit! Best~! Nie wiem, jak opisać.
    Jesteście po prostu Boskie. Aż się boje, nexta..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ah! No i jestem pierwsza.. Nie wiem, czy chce mi się rozpisać, więc wspomnę jeszcze raz o królewskiej - o takieej duuuziej - ♔ akcji w sklepie.
      No i jest Dielari.. Zazdrosna Viole :3

      Usuń
    2. Dziękujemy, to tak na początek. :D
      Ano rozkręca się. xD Któż nie kocha Conrado. Szczególnie jeżeli obok jego opisu pojawia się zdjęcie zarośniętego Syriuszka... Lepiej nie mówić, ile czasu zajęło nam szukanie odpowiednika dla naszego psychol(oga). Aż w końcu został nim Syrek. XD :D
      Akcja w sklepie lekko psychopatyczna, ale rozluźniająca atmosferę. :)
      Dielari zawsze spoko. Violce dobrze zrobi odrobina zazdrości. ^^
      Jeszcze raz dziękujemy i serdecznie pozdrawiamy.

      Usuń
  2. BOSZ ryłam przez cały rozdział XDDDDDD A najbardziej wtedy, gdy Angie się wybudziła z snu trzymając w dłoni długopis. Nie wiem czemu śmiałam się z tego jak głupia :D
    Sklep też dobry ;D Nie umiem sobie tylko wyobrazić Germana, która tak dobrze się bawi robiąc prawdziwą wojne pomiędzy Angie na produkty spożywcze! Tulio jak nam przykro, że Angie ma narzeczonego. Naprawdę, a tak serio nie, nie szkoda mi go. Diengieee <3 Wiedziałam, że coś prędzej czy później dodacie.. Nawet taką małą cząstkę :)
    Conrado - przypomina mi on mojego nauczyciela od WDŻ XDDDD Jezu, znowu zaczęłam się śmiać.
    Poziom Psychopaty - J&B :D
    Niesamowicie śmieszny, doskonały i psychopatyczny rozdział :)
    Kiedy można się doczekać nexta? :)
    Saludo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy. Dokładnie o taką reakcję nam chodziło. Zresztą mówią, że śmiech to zdrowie. :D
      Szkoda, że Geremek nie jest taki kochany przebojowy w serialu, co?
      Diengie musiało być, a jak. Nie mogłyśmy się oprzeć. <3
      Z zachowania, czy ze zdjęcia? xD Bo na zdjęciu jest Oldman. Syriuszek. :D
      Jeszcze raz dziękujemy. No cóż, next jest napisany. Czekamy aż odpadną emocję po dzisiejszym i jak się postaracie dodamy go już wkrótce. W końcu jesteśmy takie, jak to określiła B. "soł łaskawe". :D
      Pozdrawiamy. :)

      Usuń
  3. Super jak zwykle ;*
    Akcja w sklepie i szaleństwo Angie - CUUUUUDO!
    Zapraszam do mnie:
    mi-destino-es-musica.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy. Postaramy się wpaść, jeżeli znajdziemy wolną chwilę.

      Usuń
  4. Rozdział jest nawet nawet, ale akcje ze sklepem jest głupia oni są dorosli a opisałaś że się zachowują jak małe dzieci.Przy okzaji zacznijcie myśleć o tym ich ślubie bo nic nie ustalają. Czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naszym zdaniem akcje tego typu są tymi najciekawszymi, a jeżeli takowe nie trafiają w Twój szacowny gust, nie musisz czytać. Kiedy zaczniemy myśleć o ślubie Miśków, to już raczej nasza sprawa. Ach, no i jesteśmy doprawdy zaszczycone, że w Twojej opinii rozdział jest nawet nawet, anonimku. :)

      Usuń
  5. Jak to piszę to znaczy, że przeczytałam 3215 słów.
    Nerwowo odświeżałam blogger i jest nasz 84. Uwaga czytam...
    To był mój tekst... ♥
    Rozdział boski. ♥
    Tulio, stoi w kolejne do Angie...
    Kocham tą patolkę. ♥♥♥
    ehhh... Robert Pattison i Ninja Style w sklepie to jest coś.
    Czemu i by nie. W opowiadaniu Diengie, a w rzeczywistości Dielari.
    Dzięki wam też się wkręciłam w Dielari...
    Jade nawiedza Angie...huehuehue
    Powiedzcie mi jak można zabić się nożem do otwierania listów, to tak samo jak próbować zabić się łyżką, ale mniejsza..., albo i nie, a potem obudzić się z długopisem w ręku. eh...
    Dobry krok, Angie, odsuń się na kilka kroków od Germana (takie masło maślane) i ucieczka Angie do psychologa (rockemna, z licencją psychologa) i po rozwaleniu pokoju... przepraszam gabinetu oraz opowiastce doktorka dociera do niej, że jest autoagresywna. Oj biedna... a może i nie...
    Dziękuję wam za ten cytat...
    "Tylko jedno może unicestwiać marzenia - strach przed porażką",
    Chcę wam powiedzieć, ups...napisać dlaczego...
    Co raz bardziej uznawałam, że moje marzenia są realne, ale (nie lubię gdy jest jakieś "ale", ale no trudno. ygh...) żeby je spełnić trzeba włożyć dużo w wysiłku oraz wierzyć, że jest szansa... Dzięki wam powróciła we mnie wiara i nadzieją.
    Nie mam ulubionego fragmentu, bo cały tekst jest super, ale gdybym miała wybierać, to na pierwszym miejscu cytat, drugie miejsce należy do skreśleń, a trzecie do reszty tekstu. Rozpisałam się minimalnie, troszeczkę, trochę...
    Rozdział był, jakie był jest boski. ♥♥♥
    Cały czas uśmiechałam się jak głupi do sera.
    Czytaj, czytaj. 3215 słów przed Tobą. <----------- to brzmiało jak wyzwanie.
    Pozdrawiam...
    PS to pytanie o włosach Clary też moje. ;p
    Przy następnych pytaniach na ask'u do was będę podpisywała się Angie♥♥♥
    Kocham Paulo Coelho za jego myśli...Mam swoją ulubioną, a ta będzie drugą...
    Zrobiłam się tak samo patologiczna jak i wasze rozdziały...
    Besos... ♥♥♥




    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, więc to Ty jesteś tą, która nerwowo odświeżała bloggera. :D
      Patologia zawsze spoko. :)
      Wkręcamy w Dielari. Im więcej nas tym lepiej. <3
      To tylko nasza kochana Angeles mogła zabić się tym zacnym narzędziem.
      Ty też uwielbiasz ten cytat? Bardzo chwalę sobie twórczość Paulo Coelho. Marzenia to cudowna sprawa i warto nie bać się ich spełniać. Cieszymy się, że udało nam się przywrócić Twoją wiarę i nadzieję. :')
      Troszku się rozpisałaś, ale to nic. Muzyka dla naszych oczu(?)
      To Ty pytałaś o włosy Cesarzowej? Dobrze wiedzieć. Osobiście uważam, że ciekawość to fajna cecha. Dobrze, podpisuj się, będziemy wiedziały, że to Ty. ^^
      Ponownie serdecznie dziękujemy i ściskamy. :)

      Usuń
    2. No cóż...mega duża dawka emicjii !! Postaram się to mniej, więcej opisać . Otóż:
      Najpierw nie mogłam z "Germangie demoluje sobie supermarkecik", uśmiałam się i to bardzo.
      Potem jak Diengie wkroczyło do akcji, to obawiałam się że German tam bude rozniesie...ale jednak nie. XD
      Jak pojawiła się ta głupia ( w dosłownym tego słowa znaczeniu xd ) wiedźma, która przekształciła się w Angie i doprowadziła do jej samobójstwa to już myślałam, że zakończyłaś opowiadanko z tragicznym końcem ;(
      Jakże wielki miałam zaciesz że to sen :D
      A potem to już załamanka - Angie psycholką ?? What ???!!!
      Okey to na tyle. Zobaczymy co będzie w dalszej części ;)
      Pozdro i dużooooooo weny ;3

      Usuń
    3. Dziękujemy. :D Germi nic nie wie o Diengie... XD Wszystko wyjaśni się w swoim czasie. Pozdrawiamy. :)

      Usuń
  6. Chichram się i chichram.
    Miałam dodać koment jak się trochę uspokoję i zacznę racjonalnie myśleć (jakbym kiedyś tak umiała), więc myślę, że to ten moment po małej konfrontacji na asku, która ciągle trwa.
    Supermarket, a może raczej śmiechomarket wyszedł git.
    Jade nawiedzająca Angie matko święta skąd ona się tam wzięła (moja pierwsza myśl), biedna Angeles jeszcze później Germana zostawiła i znowu cudowny pan Conrado.
    Śmiechoterapia Angie matko święta jeszcze bardziej zaczęłam się śmiać.
    Po skończeniu czytania miałam całą twarz mokrą od łez, które powstały w wyniku napadu bez opanowanego śmiechu.
    Nadal szczerzę się do ekranu.
    Rozdział CUDOWNY.
    Taka scena z marketu powinna się pojawić na YouTube byłoby parę milionów wyświetleń.
    JESTEŚCIE CUDOTWÓRCZYNIAMI
    Czekam na jutrzejszego nexta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdrowy "chichrot" zawsze spoko. :D
      Śmieciomarket. XD Ja sama jeszcze się nie uspokoiłam. Te emocje.
      Jak tu nie kochać cudownego Conrado? ♥
      Co my z wami robimy? Płakałaś ze śmiechu, niczym German w sklepie? :D
      Oj tak, taka scenka to byłby hit. Jeszcze w wykonaniu Ramoska i panny Alonso. Ach! ^^
      Bardzo Ci dziękujemy za miłe słowa. :)
      Któż powiedział, że next będzie jutro? Musicie być grzeczne. Całuję.

      Usuń
    2. Najlepiej by było gdyby kilka scenek z każdą parą i jeden ze wszystkimi na raz to były by hity.

      Usuń
  7. O boszzz!! Co za akcja!
    Germangie w supermarkecie- bosko xD
    Akcja z Diego- xD
    Angie demolująca gabinet psychologa- xD xD
    Inaczej tego skomentować nie potrafię :D
    Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział! Super piszecie. Cały rozdział się śmiałam, jak głupia.
    Zastanawia mnie tylko jedno: czemu ten psycholog Condrado to Syriusz Black? :O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy Ci, zacna czytelniczko. :D
      Rekcja jak najbardziej prawidłowa. Nie konsultuj się z lekarzem ani farmaceutą.
      No wiesz... Długo szukałyśmy zdjęcia (ta, postanowiłyśmy wstawić jakąś fotkę) rockmana, który pasowałby na Conrado. B. podesłała Syriuszka. Reszta kandydatów była raczej beznadziejna. Wahałyśmy się między nim, a kolesiem, który wyglądał jakby wyrabiał ciasto. :o XD W każdym razie z racji mojej miłości do niego - Syriusz wygrał i został naszym Conrado. ^^
      Pozdrawiamy. :)

      Usuń
  9. Haha, koffam <3 I szczególnie to w supermarkecie :D Świetne, nie mogę się doczekać następnego rozdziału ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny!Z resztą jak zwykle.Troche mnie dziś przestraszyłyście.Czekam na nexta.

    OdpowiedzUsuń
  11. Wypuścić dzieci do sklepu. :D Super rozdział, czekam na next'a. ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ostatnio "ostrzegłyście" mnie, że będzie z tego niezła *Patolka* :D I.. Miałyście rację. Śmiałam się jak weszli do sklepu i zaczęła się tam cała rozgrywka. :) Rzeczywiście - dzieci... Przynajmniej mieli niezły ubaw ;P Angie u psychologa - dalej śmiech. Zrujnowanie jego gabinetu ? Zawsze spoko ! :D Czekam na kolejny z niecierpliwością.
    Besos :*

    OdpowiedzUsuń
  13. Germangie w supermarkecie-śmiałam się z tego. Czemu to dzieci ?
    Angeles demolująca gabinet - Też śmiech
    Jade nawiedzająca Angie. Dobrze, że ona nie zaźgała się tym długopisem.
    ''Zaraz zginę! Zaraz... Umrę, a moje ostatnie wspomnienie to będzie uścisk chłopaka własnej siostrzenicy!'' - Znowu rechot
    Rozdział świetny, czekam na next !

    OdpowiedzUsuń