sobota, 2 sierpnia 2014

Rozdział 103

Rozdział 103.

- Jeszcze herbatki, Angie? - spytała Michelle.

- Tak, poproszę - odparłam, biorąc gryza jednego z maślanych ciasteczek, jakie przede mną postawiła.
- Mów dalej, proszę.
- Nie ma co gadać - machnęłam ręką, a kobieta spojrzała na mnie z wyrzutem. - Przespałam się z nim i to wszystko. Pewnie tylko o to mu chodziło. Nie wróciliśmy do siebie.
- Ale czekaj... Powiedział ci, że mu na tobie zależy?
- Tak, ale...
- I że chciałby twojego szczęścia?
- No tak, ALE...
- Powiedział, że cię kocha?
- Tak, ale to nie ma nic do... - zaczęłam podniesionym głosem, ale tym razem Michelle mi nie przerwała. Spłonęłam rumieńcem.
- Usiądź, Angie - poprosiła spokojnie.
Dopiero wtedy zorientowałam się, że stoję. Opadłam na krzesło. Michelle chwyciła moją dłoń.
- To, że on cię kocha jest oczywiste. Tylko czy ty jego też? - szepnęła. 
Wbiłam wzrok w podłogę, starając się nie dopuścić do głosu emocji. 
- Nie - powiedziałam szybko. - Nic dla mnie nie znaczy.
Kobieta ze stoickim spokojem ugryzła ciastko.
- Dlaczego tak się boisz tej myśli? - zapytała. - Tylko nie zaprzeczaj.
- Ktoś mnie już kiedyś o to pytał... - rzekłam cicho. - Czy jestem aż tak oczywistą osobą?
- Gdybyś była oczywista, nie pytałabym - odparła. 
- Boję się, że jeśli przez cały ten czas kochałam Germana, to moje uczucie do Julio nie było prawdziwe. A nie mogłabym żyć z myślą, iż go tak zwodziłam - powiedziałam szczerze.
Poczułam łzy spływające mi po twarzy.
- A może kochałaś ich obu, ale każdego w inny sposób? - starsza pani popatrzała mi w oczy. 
- To niemożliwe. Takie rzeczy się nie zdarzają...
Michelle westchnęła.
- Nie chcę już o tym mówić - szepnęłam, wciąż nie podnosząc wzroku i otarłam dłonią oczy, po czym wstałam z krzesła. - Może lepiej już pójdę...
- Zaczekaj - poprosiła kobieta i chwyciła mnie za ramię, po czym stanęła ze mną przed lustrem. - Spójrz.
Uniosłam wzrok i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Czułam się okropnie, żałosna, jak pusta skrzynka, bez wartości. Otarłam resztki łez z twarzy i pociągnęłam nosem.
- Co chciałabyś żebym zobaczyła?
- Angie, nie zależnie od tego, ile błędów popełniłaś, a uwierz mi, popełnisz ich jeszcze wiele w życiu, liczy się to, co masz tutaj - w tym momencie wskazała dłonią na lewą stronę mojej klatki piersiowej. - Twoje serce. Jesteś dobra, zawsze byłaś. Zawsze kierowałaś się przede wszystkim dobrem innych. Może już czas, aby pomyśleć przez chwilę o sobie? Zastanów się nad tym. I zrób, co w twojej mocy, abyś była szczęśliwa. Ale nigdy - w tym momencie odwróciła mnie ku sobie i spojrzała mi w oczy. - Nigdy, przenigdy nie zapominaj, kim naprawdę jesteś.

Kiedy opuściłam mieszkanie Michelle z pudełkiem ciasteczek, które kazała mi zabrać "na osłodę życia", postanowiłam, że nim wrócę do domu, należy mi się chwila wytchnienia w samotności. Wybrałam spacer. Na początek postanowiłam zajrzeć do sklepu spożywczego, aby kupić tabliczkę czekolady i podarować ją wraz z ciasteczkami bliźniakom. Na miejscu znalazłam się po kilkunastu minutach. Wzięłam z półki dużą tabliczkę słodkiej, mlecznej czekolady z całym orzechami. Podeszłam do kasy, aby za nią zapłacić. Ustawiłam się w kolejce za jakąś dość wysoką, szczupłą kobietą, ubraną w czarny, długi płaszcz. 
- Przecież nie dam czegoś takiego mojemu synowi! Chyba postradała pani zmysły! - krzyczała na przerażoną, młodą ekspedientkę.
- Pani Malvada, spokojnie... - zaczęła dziewczyna piskliwym głosikiem.
- Jeżeli mam być spokojna to proszę wybrać dla mnie rybę, która nie śmierdzi rybą!
No jasne. Tylko niejaka Silvia Malvada mogła mieć problemy tego typu. Po raz kolejny spotykałam ją w sklepie. Zaczęłam się zastanawiać, czy ta kobieta nie ma nic ciekawszego do roboty niż straszenie ludzi i warczenie na nich. "Rybę, która nie śmierdzi rybą". Zachichotałam pod nosem. Kobieta usłyszała to i odwróciła się w moją stronę.
- Ach, to znowu pani - wycedziła jadowicie, przewróciła oczami i zmierzyła mnie wzrokiem. - Powiedziałabym coś pani, ale niestety to, co robię nie może czekać. Mój syn musi jeść posiłki o wyznaczonych porach. O, no! Ta ryba wygląda o wiele lepiej. 
Ekspedientka odetchnęła z ulgą, gdy Malvada opuściła sklep. Uśmiechnęłam się do niej dziarsko i zapłaciłam za czekoladę. Po wyjściu ze sklepu postanowiłam udać się do domu, jednak wybrałam nieco dłuższą drogę przez park, aby mieć okazję, by pomyśleć.
Z jakiegoś powodu rozmyślałam o tej całej pani Malvadzie. Nawet jej nazwisko brzmiało groźnie... Pewnie nie zawsze była taka. Wydawała się skrywać prawdziwą siebie za maską "złej". Coś w życiu musiało ją tak zmienić. Była zgorzkniała, podła, wszyscy w mieście się jej bali. Nie chciałam skończyć tak jak ona. Zimna, oschła, samotna... Cóż, ona miała przynajmniej swojego małego synka. Mnie z pewnością czekałaby rychła samotność. W końcu kto powierzyłby mi opiekę nad jakimkolwiek dzieckiem? Byłam cholernie nieodpowiedzialna. Nie potrafiłam nawet sama o siebie zadbać, a co dopiero zaopiekować się dzieckiem. Zostałabym sama jak palec. Pewnie, podobnie jak Malvada skrywałabym się za maską, nie dopuszczając do serca nikogo. Żyjąc według zasady "im mniej jest osób, do których się przywiązuję emocjonalnie, tym lepiej". Ale nie. Nie, ja nie chciałam tak skończyć...

Gdy weszłam do domu, zastałam wszystkich domowników w salonie. Obok Brunhildy siedział niejaki pan Cromwell, co było jeszcze dziwniejsze. Zmarszczyłam lekko brwi.
- Dzień dobry - powiedziałam powoli.
- O, przylazła! - powitała mnie babcia Germana. 
- Co tu się dzieje? Coś się stało? - dopytywałam się.
Zgromadzeni nie wyglądali bowiem na najszczęśliwszych. Violetta zdawała się przysypiać, Olga i Ramallo wymieniali błagalne spojrzenia z panem domu, który krzywił się, jakby miał w ustach cytrynę. Bliźniacy dyskretnie grali w karty. Entuzjazmem tryskała tylko para staruszków i Ernesto, który najwyraźniej świetnie się bawił. 
- Ustalamy szczegóły dotyczące ślubu - warknął Benedict w moją stronę. 
- German, pozwoliłeś już Violi wyjść za mąż?! - krzyknęłam odruchowo. 
- Naszego ślubu - Brytyjczyk spojrzał na mnie jak na idiotkę.
- Ale myślałam, że... Pan i pani Brunhilda... Czy... Rozumiem, miłość, ale czy to nie za duża różnica wieku? Violetta ma dopiero 19 lat... - zaczęłam i nagle mnie olśniło. - A, żeni się pan z panią Brunhildą!
- To, że nie błyszczysz intelektem, to my już wiemy. Siadaj i nie przeszkadzaj - babcia Germana była bezlitosna.
Usiadłam szybko pomiędzy Javierem a ojcem Violi, rumieniąc się lekko. 
- Więc na czym to stanęło... - kontynuowała staruszka. - Kto mnie  poprowadzi do ołtarza?
- A co, sama pani nie dojdzie? Starość, nie radość... - mruknął Javier cicho. 
Parsknęłam cicho śmiechem.
- Germuś, ty mnie poprowadzisz do ołtarza! - zarządziła kobieta. - Dalej, w którym kościele?
- Parafialnym? - podsunęłam. - Albo w domu...
- Nie, nie, nie! - Brunhilda zgromiła mnie wzrokiem. - Ślub musi się odbyć w kościele. Ale ty tego nie wiesz, jakoś mnie to nie dziwi... 
- Chyba mogę pomóc... - wtrącił się Ernesto, bawiąc się piłeczką kauczukową. - Niedaleko jest bardzo ładny, nieduży kościół. Sądzę też, że tamtejszy duchowny panią zadowoli. 
Piłeczka odbiła się szybko od ściany i wróciła do ręki młodzieńca.
- To jeszcze ustalimy - teraz inicjatywę przejął Cromwell. - Szanowna pani Brunhildo, obawiam się, że musimy tymczasowo przerwać zebranie, gdyż za dwa kwadranse mamy spotkanie z panią organizatorką. 
- Ma pan rację, panie Benedikcie. Wybaczcie nam, ale godnym poszanowania ludziom - tu rzuciła mi znaczące spojrzenie - nie wypada się spóźnić.
Następnie wstali, owinęli się w wełniane szaliki (pomimo upału, który panował na zewnątrz), wzięli parasol (Brunhildy) oraz laskę (Cromwella) i wyszli. 

Przez chwilę panowała cisza, którą przerywało jedynie jednostajne uderzanie kauczuku o podłogę. Jako pierwszy odezwał się Javier.
- I co tak siedzicie? Trzeba wiać, póki można - powiedział i zaśmiał się. - Idę na boisko. 
Podałam im pudełko ciasteczek, które dostałam od Michelle i tabliczkę czekolady, którą kupiłam. Javier ucieszył się i podziękował, szczerząc się i po chwili już go nie było. Miquel tylko uśmiechnął się nieśmiało i poszedł za nim. 
- Na mnie również już pora. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Państwo wybaczą... - Ernesto ukłonił się szarmancko i zniknął.
- German, mam do ciebie sprawę. Możemy przejść do gabinetu? - powiedziałam pozbawionym emocji głosem.
Kątem oka dostrzegłam jak Olga wymienia z mężem zaniepokojone spojrzenie. German jednak pokiwał głową i wspólnie weszliśmy do pokoju. Ostatni raz, gdy byliśmy sami, mężczyzna wyznał mi miłość. Na samą myśl poczułam się irracjonalnie szczęśliwa.
- O co chodzi, Angie? - zapytał pan domu. 
Stał oparty o biurko z tym wyrazem twarzy, który już dobrze znałam. To była maska, którą wkładał, ilekroć chciał ukryć prawdziwe uczucia. Podeszłam do drzwi i zamknęłam je na klucz. 
 - Angie...? - moje zachowanie chyba zaczynało go martwić.
Podeszłam do mężczyzny i popatrzałam mu w oczy. Dopiero wtedy się odezwałam. 
- Przepraszam - szepnęłam. - Tak bardzo cię przepraszam! Zachowywałam się jak jakaś cholerna idiotka, pozbawiona uczuć kretynka, sama nie wiem... Znaczy właściwie, wiem dlaczego...
Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że mi przerwie. Przytuli mnie, pocieszy i powie, iż to nieprawda. Ale on stał i spokojnie słuchał. Nabrałam powietrza do płuc i mówiłam dalej.
- Bardzo dotknęła mnie śmierć Julio i nie chciałam myśleć, że spędzał ostatnie chwile życia z kimś, kto go nie kochał. Bo ja go kochałam! Dlatego nie dopuszczałam do siebie myśli... Nie mogłam przez ten cały czas kochać także ciebie. Przecież nasz związek to było... To jest coś tak niemożliwego... Dlatego wolałam, abyśmy pozostali w relacji bez zaangażowania. To było dopiero głupie! - poczułam jak łzy zaczynają mi płynąc po twarzy. - Ale pomimo tego wszystkiego... Ja nigdy nie przestałam o tobie myśleć. Kocham cię, wiesz? Kochałam cię cały ten czas.
Nie byłam w stanie wykrztusić czegokolwiek więcej. Wbiłam wzrok w skądinąd ładne panele i czekałam na jego reakcję. Wtedy, pierwszy raz od dłuższego czasu, poczułam jak moje serce przyśpiesza, jak emocje i uczucia biorą nade mną górę. 
- Ja też cię kochałem. Nadal kocham - szepnął German po chwili, która wydawała się wiecznością.
Delikatnie uniósł moją brodę tak, że widziałam wyraźnie jego oczy. Te same tęczówki, których czekoladowy kolor śnił mi się po nocach. Na twarzy mężczyzny błąkał się delikatny uśmiech. 
- Nawet nie wiesz, ile na to czekałem... - dodał i zbliżył swoją twarz do mojej. 
Sama nie wiem, kiedy jego usta dotknęły moich. Delikatne muśnięcie, które przypomniało mi każdą wspólną chwilę. Oparłam dłonie na jego umięśnionym torsie i oddałam pocałunek. W pewnej chwili poczułam jak moje nogi odrywają się od ziemi. Nie było to jednak coś godnego uwagi, którą wolałam skupić na Germanie. Wdychałam zapach jego wody kolońskiej i błagałam w myślach, aby ta chwila trwała wiecznie. Czułam jego ciepłe palce błądzące po moich plecach. Czułam delikatny zarost na jego zwykle gładko ogolonej twarzy. Czułam jego pocałunki na swoich ustach. Na chwilę oderwałam się od mężczyzny i wtuliłam twarz jego szyję. Zauważyłam też, że siedzę na biurku, obejmując nogami Germana. 
- Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie - szepnęłam cicho.
- Pozwól, że się sprzeciwie. To ja jestem największym szczęściarzem - usłyszałam w odpowiedzi. 
Zaśmiałam się cicho. On też się uśmiechnął. Kochałam tego faceta. Najmocniej w świecie.

Na kolację Olgita przygotowała jeden ze swoich specjałów - pieczeń w sosie własnym. Podczas posiłku panowała cudowna atmosfera. Nie tylko dlatego, że Brunhilda była wciąż na spotkaniu. Syn Roberta zabawiał bliźniaków jakąś zabawną historyjką. Musiałam przyznać, że ma do tego talent. Chłopcy i, jakże inaczej, Violetta wpatrywali się w niego jak w obrazek. Ja jednak wolałam się patrzeć na kogoś innego. Moją uwagę przyciągały lśniące oczy Germana, które wyrażały pytanie. Skinęłam ledwo zauważalnie głową, na co on uśmiechnął się delikatnie. Nie potrzebowaliśmy słów, aby się porozumieć. 
- Panie Germanie, a panu jak minął dzień? - zapytała znienacka Olga.
Wiedziałam, że mój luby wykorzysta okazję. 
- Znakomicie! Podpisałem ważny kontrakt, rozmawiałem z dyrektorem szkoły Miquela, który oznajmił, że przyznano ci też stypendium na przyszły semestr i... - zamilkł na chwilę i popatrzył na mnie. Przewróciłam oczami i znowu pokiwałam głową. -... znowu jestem z Angie.
Cisza, która zapadła po tych słowach, była nie do opisania. Widelce zawisły nad talerzami, usta przestały przeżuwać... Do moich uszu dobiegła czyjaś rozmowa na ulicy i delikatne buczenie lampy. Spojrzenia wszystkich obecnych przeszywały mnie na wylot. Na ich twarzach widziałam niemal wymalowane słowa "A nie mówiliśmy?". Myśli, te wszystkie myśli, które przepływały im przez głowy, były tak silne, że niemal czułam jak docierają do mnie strzępki obrazów i słów. Uznałam, iż najwyższy czas przerwać tą niezręczną ciszę.
- Ekhm... Tak. - wykrztusiłam nieporadnie. - To prawda. A teraz... przepraszam.
Po tych słowach wstałam i odeszłam od stołu. Słyszał kakofonie krzyków, która się nagle rozległa, ale nie miałam ochoty kolejny raz znosić uścisków rozentuzjazmowanych Violi i Olgi. Ktoś, prawdopodobnie Ramallo, zawołał mnie, ale nie zwróciłam na to uwagi i zwyczajnie wyszłam.

Ogród, który za dnia wyglądał przepięknie, wieczorem stawał się niemal magicznym miejscem. Ostatnie promienie słońca chowały się pośród soczyście zielonych drzew, a krzewy czerwonych róż zdawały się wyciągać już kwiaty w oczekiwaniu na pojawienie się pierwszych, migoczących gwiazd. Ten dzień był taki niezwykły, wręcz zaczarowany. Odzyskałam miłość, którą ukryłam gdzieś w swoim lodowatym sercu. Przymknęłam powieki, wsłuchując się w cichą melodię, wyśpiewywaną przez wiatr. Kiedy byłam dzieckiem, mama opowiadała mi na dobranoc historie o piosenkach ukrytych w świecie i czekających na ich odkrycie. 

Vamos a poder cantar
Y unir las voces
Vamos a poder lograr
Quitar los dolores
Y ahora respira profundo
Porque vamos juntos a cambiar el mundo...

Zaśpiewałam cicho. Wtem usłyszałam czyjeś kroki. Nie musiałam się obracać, aby wiedzieć kto to.
- Przepraszam, nie powinnam tak wychodzić, ale... - zaczęłam.
- Nic się nie stało. Rozumiem, emocje... To moja wina. Powinienem zaczekać - odparł German.
- Nie, należało im powiedzieć. To ja... - pokręciłam głową i odwróciłam się do mężczyzny. - Możesz wrócić i powiedzieć, że wszystko w porządku.
Wtedy twarz inżyniera rozjaśnił uśmiech.
- Nie przyszedłem tu, aby się upewniać jak się masz. Znaczy... to też, ale mam dla ciebie niespodziankę - powiedział szybko i ujął moją dłoń. - Chodź.
Wzruszyłam ramionami i poszłam za Germanem. Naszym celem okazała się nieduża altanka stojąca koło szpaleru jabłoni, który oddzielał posesję Castillo od sąsiedniej. Wykonana była z pomalowanego na biało drewna. Jedynym oświetleniem była w niej teraz srebrna, księżycowa poświata, wpadająca przez otwór w dachu. Musiałam przebywać w ogrodzie dłużej niż sądziłam. Weszłam za inżynierem do altany i zmarszczyłam brwi na widok białego prześcieradła zawieszonego na ścianie oraz rzutnika z podłączonym laptopem i głośnikami.
- Urządzamy karaoke? - zapytałam zdumiona.
Spojrzenie, którym obdarzył mnie German, wyrażało więcej niż tysiąc słów. Bo on jest jak Rafaello.
- Czyli nie... - mruknęłam, patrząc jak mężczyzna rozkłada włącza uruchamia sprzęt.
Na ekranie pojawili się Piękna i Bestia, znani z disneyowskiego filmu. Moje brwi podjechały niemal pod same włosy, tak bardzo byłam zdumiona. Po chwili z głośników ryknął utwór "Fuck the system". Popatrzałam na inżyniera, który zaklął pod nosem.
- Wybacz, kliknąłem nie to...
- Jasne, przecież każdy trzyma takie utwory na laptopie - mruknęłam drwiąco.
- To laptop Ramallo... - wymamrotał German. - Mój jest akurat w naprawie.
Z wrażenia zakrztusiłam się własną śliną. Dzięki szybkiej reakcji mojego towarzysza, który poklepał mnie po plecach, jednak nie trzeba było szukać jakiegoś dobrego zakładu pogrzebowego. Zresztą głupio by było mieć napisane na nagrobku "Zmarła w tragicznym wypadku - niech nas Bóg strzeże od zakrztuszenia" czy coś podobnego.
- Dzięki... - wycharczałam. - Czy... na komputerze jest więcej takich utwórów?
- Hmm... Znajdzie się trochę... Jest "I love rock'n'roll", "Bad Reputation", sporo The Doors i... O, jest Sonata Księżycowa... Ale w metalowej wersji... - odpowiedział powoli German. - Muszę z nim pogadać. Ale to teraz nieistotne. Usiądź, proszę.
Zajęłam miejsce na małej kanapie. Inżynier usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem. Uśmiechnęłam się, po czym przechyliłam lekko głowę, pozwalając jej ułożyć się na ramieniu mężczyzny, a następnie oparłam dłoń na jego brzuchu i wtuliłam się w niego. Wzrok skierowałam w stronę ściany, na której wyświetlał się film. "Piękna i bestia"... 
File:Beauty and the Beast - OTP.gifPamiętałam tę bajkę jeszcze z dzieciństwa. Nie miałam pojęcia, dlaczego właśnie to postanowił obejrzeć ze mną German, jednak nie mogłam narzekać. Byłam zachwycona. Pokaz okazał się romantyczniejszy niż sądziłam. Nastrój, jaki stworzył German, rozsypując na podłodze płatki róży i zapalając świeczkę o zapachu wanilii dawał niepowtarzalny efekt w połączeniu z niezastąpionym od wieków urokiem pełni księżyca. Uśmiechnęłam się, gdy film dobiegał końca. Piękna i Bestia wirowali na parkiecie w rytm dobrze mi znanej, pięknej melodii. Uwielbiałam tę scenę.
- Czy mogę panią prosić do tańca? - zapytał szarmancko German, wyciągając do mnie rękę.
- Owszem - odparłam, śmiejąc się i chwytając ją. - Kiedy to wszystko przygotowałeś?
- Przed kolacją. Ale prawdę mówiąc, miałem to w planach od jakiegoś czasu...
Uśmiechnęłam się. Po raz kolejny tego wieczoru. Mężczyzna powoli objął mnie w talii. Oparłam dłoń na jego ramieniu i pozwoliłam prowadzić się w rytm spokojnego walca. Wirowaliśmy w świetle księżyca.

Tale as old as time, true as it can be
Barely even friends, Than somebody bends, 
Unexpectedly...
Just a little change, small to say the least
Both a little scared, neither one prepared
Beauty and the beast...

Piosenka wydawała mi się piękniejsza niż zwykle, a melodia jeszcze romantyczniejsza, jeszcze bardziej przejmująca, niosąca ku gwiazdom... Czułam się cudownie w towarzystwie Germana. Nie potrzebowałam nikogo innego do szczęścia. On mi wystarczał. Mężczyzna, którego kochałam najbardziej na świecie. Przytuliłam się do niego. Trwaliśmy w uścisku jeszcze dobrych kilka chwil, chociaż finałowa scena filmu dobiegła już końca.
W końcu opadliśmy na kanapę, aby znów trwać do podobnej jak wcześniej pozycji, mocno w siebie wtuleni.
- Kocham cię - wyszeptał mi German wprost do ucha.
- Ja ciebie też - odparłam i popatrzyłam mu w oczy. Mężczyzna, ująwszy moją twarz w obie dłonie, delikatnie mnie pocałował. Gdy oderwaliśmy się od siebie, nasze czoła zetknęły się, a oczy zaczęły śmiać się do siebie nawzajem. 
- Tęskniłem za tym - powiedział po chwili.
- Mnie też tego brakowało - wyszeptałam i z powrotem przytuliłam się do inżyniera, głaszcząc delikatnie dłonią jego umięśniony tors. On natomiast pogłaskał mnie po włosach.
- Poczekaj - dodał po chwili. - Może uda mi się włączyć jakąś normalną muzykę. Spróbuję ściągnąć coś z internetu.
Wstał z kanapy i podszedł do laptopa, marszcząc czoło. 
- Cholera - mruknął po nosem, ale i tak to usłyszałam. Zaśmiałam się. - Nie ma tu WIFI. Mamy do dyspozycji tylko te, jakże ambitne kawałki, których słucha Ramallo. 
- To może... - zaczęłam, również unosząc się z kanapy i uklęknęłam obok mężczyzny, zerkając na listę utworów w laptopie. - Może włącz tę całą metalową wersję Księżycowej sonaty...
Mężczyzna przytaknął, wybrał wskazany przeze mnie utwór, po czym chwycił mnie w ramiona i, zupełnie jakbym była lekka niczym piórko, uniósł w górę i przeniósł na kanapę. Wróciliśmy do poprzedniej pozycji, wsłuchując się w dźwięki muzyki. Niewiele miało to wspólnego z oryginałem, napisanym przez Beethovena, ale dało się tego słuchać. Przymknęłam oczy, czując jak odpływam w ramionach Germana.

Obudziłam się, czując na nosie coś mokrego. Z trudem uniosłam powieki i spojrzałam w górę. Wtedy spadła na mnie kolejna kropla wody, a po niej następna. Po chwili miałam już całą twarz mokrą. Wtedy zdałam sobie sprawę, że na dworze leje jak z cebra, a my znajdujemy się tuż po dziurą w dachu. Szturchnęłam Germana i zorientowałam go w sprawie. Mężczyzna przeciągnął się leniwie, po czym podźwignął ciało z kanapy. Padało coraz mocniej. Wybiegliśmy z altanki, usiłując się jakoś zakryć przed deszczem, aby dobiec do domu, ale ulewa nie dawała nam spokoju i już po chwili byliśmy cali przemoczeni. Słońce nie zdążyło jeszcze wstać, na dworze panowała szarówka. Musiało być około szóstej rano. Biegnąc przez trawę, potknęłam się i poślizgnęłam. Zaklęłam cicho. German podał i dłoń i pomógł wstać. Przejechałam sobie dłonią po włosach i uniosłam się z ziemi. Byliśmy mokrzy, ale mężczyzna i tak się uśmiechał i wydawał się mieć doskonały nastrój. Zatrzymał się, najwyraźniej nie widząc sensu dalszego uciekania przed ulewą. Powoli objął mnie w pasie i pocałował. Pocałunek w deszczu. Czułam się, jak w jakimś hollywoodzkim filmie. Gdy odsunęliśmy się od siebie, deszcz nieznacznie ustąpił. Na szczęście było dość ciepło. Słońce powoli wyłaniało się zza zamglonego horyzontu w kolorze lawendowego fioletu, słodkiego różu, czerwieni, a może pomarańczy? German objął mnie ramieniem. To był zdecydowanie najpiękniejszy wschód Słońca, jaki miałam okazję zobaczyć. Padało coraz słabiej, robiło się coraz jaśniej z każdą chwilą. Cała magia jednak prysła, gdy weszliśmy do domu przemoczeni. Zegarek wskazywał ledwie siódmą rano, jednak Olga zdążyła już wstać i zacząć przygotowywać śniadanie. Zmierzyła nad spojrzeniem spod zmarszczonych brwi i nakazała natychmiast się umyć i przebrać w czyste ubrania. No i postarać się nie zabrudzić podłogi, którą dopiero co myła. Uśmiechnęłam się więc do ukochanego i poszłam wzięć prysznic. Ten jednak przerodził się w długą, odprężającą kąpiel. Następnie przebrałam się w czarny t-shirt z białą grafiką, dżinsy oraz czerwone baleriny. Włosy związałam w kucyk. Zrobiłam lekki makijaż i zbiegłam na dół. Na stole czekało już pyszne śniadanie. Pochłonęłam je czym prędzej, poprosiłam Olgę, aby przekazała Germanowi, iż idę na spacer, złapałam moją nową, skórzaną kurtkę i wyszłam z domu. 

Gdy wyszłam, deszcz niemal przestał padać. Niestety, wbrew moim przypuszczaniom, wcale się nie ociepliło. Temperatura na dworze była wyjątkowo niska jak na Buenos Aires. Zapięłam się pod samą szyję i dzielnie ruszyłam pustymi ulicami. Przeklinałam się za ubranie balerin w taką pogodę. Westchnęłam, ale nie zawróciłam. Wyjęłam z kieszeni komórkę, podłączyłam do niej słuchawki, które założyłam na głowę i puściłam pierwszy napotkany utwór. Po chwili muzyka wypełniła moje uszy tak, jak tlen z butli tlenowej wypełnia płuca nurka. Zaśmiałam się słysząc utwór. Wreszcie rozbrzmiał refren, a ja, w przebłysku dziwnej radości, zaczęłam tańczyć i śpiewać razem z wokalistką. 

 What doesn't kill you makes you stronger 
Stand a little taller 
Doesn't mean I'm lonely when I'm alone
What doesn't kill you makes you fighter
Footsteps even lighter
Doesn't mean I'm over 'cause you're gone.


Co z tego, że śpieszący do pracy ludzie patrzyli na mnie jak na wariatkę. W pewnym momencie, gdy
wykonałam zbyt energiczne machnięcie ręką, słuchawki odłączyły się od telefonu i utwór ryknął na całe Buenos Aires. Ja, wcale nie będąc przejętą, dalej żywo tańczyłam i śpiewałam. Zgromadziłam już wokół siebie tłumek gapiów, którzy śmiali się, a nawet w większości dołączali do mnie. Pomimo chłodu, czułam jakby wypełniał mnie wrzątek. Miałam ochotę bawić się tak już zawsze. Tutaj, w tym parku. Tu, z tymi ludźmi. Wśród moich towarzyszy zobaczyłam Camilę i Maxiego. Towarzyszyły im, o dziwo, Naty i Ludmiła. Pomachałam im, dalej tańcząc i śpiewając. Wreszcie ostatnie dźwięki piosenki ucichły. Ludzie zaczęli mi bić brawo, a ja ukłoniłam się lekko i podeszłam do dawnych uczniów. Musiałam przyznać, że trochę się zmienili. Maxi urósł i najwyraźniej chodził z Naty, gdyż trzymali się za ręce. Ludmiła zrezygnowała z różowych kostiumów, na rzecz bardziej dojrzałego stylu. Jedynie Camila pozostała dawną, rudowłosą dziewczyną, której ognisty charakter znany był w całym mieście.
- Dzień dobry! - zawołałam wesoło.
- Cześć, Angie! - przywitali się. 
- Co u was? - zapytałam i grzecznie wysłuchałam informacji podobnych do tych, które przekazała mi Violetta.
- A co u ciebie? Często tak występujesz? - zapytała znienacka Ludmiła, uśmiechając się szczerze.
Roześmiałam się. Ze zdumieniem zauważyłam też, że w pytaniu nie było tej złośliwości, którą zwykle mi serwowała. Co się z nią stało?
- Nie, nie. Po prostu... Sama nie wiem. - zachichotałam. - Każdy ma czasem dobry dzień.
Młodzi ludzie pokiwali głową ze znawstwem. 
- Przepraszamy, Angie, ale pędzimy do kina. Zaraz grają nasz film - powiedział nagle Maxi.
- Idźcie, idźcie... Dobrej zabawy... Też już lecę - mruknęłam i pożegnałam się.
Kiedy ta czwórka skręciła w jedną z alejek, pokręciłam głową. Pamiętałam dobrze jak w pierwszej klasie darli koty o różne błahostki. A teraz... Podniosłam głowę do nieba i znów zaniosłam się szczerym śmiechem. Schowałam słuchawki i telefon do kieszeni, a następnie z entuzjazmem ruszyłam w stronę zamieszkiwanej przez Roberta plebani.

Siostra zakonna poinformowała mnie, że znajdę księdza w kościele. Podziękowałam grzecznie i ruszyłam w stronę świątyni. Szare, kamienne ściany i barwne witraże wyglądały bajecznie na tle zielonego ogrodu, który otaczał ten budynek. Byłam ciekawa, komu należy przypisać zasługę dbania o to miejsce - siostrom zakonnym czy księdzu. Popchnęłam ciężkie, drewniane wrota i weszłam do środka. Wewnątrz panowała jeszcze niższa temperatura niż na ulicy. Pokręciłam głową na myśl, że spałam tej nocy na dworze. Rozejrzałam się uważnie, ale nigdzie nie zauważyłam przygarbionej sylwetki Oscuro. Nagle jakaś starsza kobiecina odeszła od konfesjonału. Olśniło mnie. Robert musiał spowiadać wiernych. Przeprosiłam jakiegoś smętnego faceta i najbezczelniej w świecie weszłam do konfesjonału. 
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus -  wyrecytowałam szybko.
- Na wieki wieków, amen - odparł Robert zmęczonym i drżącym głosem.
- To ja, Angie! - zawołałam cicho.
- Angeles! Co ty tutaj... Ja spowiadam - wychrypiał.
- Muszę z tobą porozmawiać. Zresztą wyjście stąd dobrze ci zrobi. Ubrałeś jakiś sweter czy coś? 
W odpowiedzi usłyszałam westchnięcie.
- Kościół jest nieogrzewany. Ale biskup obiecał, że w tym roku temu zaradzi... Ile jest osób w kolejce?
Uchyliłam drzwiczki i rozejrzałam się tak dyskretnie, jak to było możliwe. 
- Tylko jakiś ponurak.
Znowu westchnięcie.
- Wyspowiadam go szybko i pójdziemy na plebanie - mruknął. 
Wyskoczyłam z konfesjonału, ignorując Oscuro, który syknął, że powinnam się już wyspowiadać skoro przyszłam. Usiadłam w lodowatej ławce i drżąc z zimna czekałam. Zanim Robert skończył, zdążyłam odmówić wszystkie znane mi modlitwy. 
- Już jestem - szepnął.
- To lecimy! - zarządziłam i wspólnie wyszliśmy z kościoła, trzęsąc się z zimna.

Usiadłam w "swoim" fotelu w gabinecie księdza i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Dostrzegłam drobną zmianę. Na biurku stały dwie fotografie. Były odwrócone tyłem do mnie, ale dałabym głowę, że na jednej znajduje się Ernesto, a na drugiej tajemnicza ukochana Roberta. Zwróciłam swój wzrok na gospodarza, który na sutannę założył gruby, wełniany sweter w klasyczne romby i wycierał chusteczką zaczerwieniony nos. 
- Co się stało, Angeles? - wymamrotał, popijając gorącą herbatę. 
- Dużo właśnie! Brunhilda wychodzi za Cromwella, Miquel wrócił, studio już nie istnieje, moi dawni uczniowie się zmienili, a ja znowu jestem z Germanem! Tak oficjalnie! - wyrzuciłam z siebie.
- To... Apsik! - kichnął nagle mężczyzna. 
- Na zdrowie - mruknęłam. - Może lepiej się połóż, co?
- Nie, nic mi nie jest... Apsik!
- Jaaasne...
Zmrużyłam oczy, patrząc na ewidentnie chorego księdza. Był to właściwie dziwny widok.
- Ernesto wspominał mi o ślubie. Musisz liczyć na to, że zamieszkają we Francji... - Oscuro zaśmiał się cicho. - Cieszę się, że znów jesteś z panem Castillo. 
- Ja też. A co z tobą i... - brodą wskazałam na biurko, gdzie stał fotografie.
- Ernesto? Już lepiej. On... przypomina mnie. Póki co, jest tylko pogubiony, choć to ukrywa. Ma jutro rozmowę o pracę i mieszkanie na oku, więc...
- Nie, chodzi mi o tą kobietę, w której się zakochałeś! - przerwałam mu. - Owszem, fajnie, że twój syn sobie radzi, ale jak wygląda ta sprawa...?
- Wiem, wiem, że ta historia cię bardziej interesuje - mężczyzna uśmiechnął się w charakterystyczny tylko dla siebie sposób. 
Zwróciłam uwagę na to, że jego na ogół gładkie policzki, wyglądały jakby nie golił się od jakiegoś czasu. A przecież wyglądał normalnie, gdy widziałam go kilka dni temu. Potrząsnęłam głową, starając się skupić na temacie rozmowy.
- Nie o to chodzi... Po prostu... Mogę na bieżąco obserwować twoją relację z synem. A tamta historia... Jest trochę jak baśń, którą bardzo chcę usłyszeć. I dowiedzieć się, jak się zakończy - zgrabnie wybrnęłam z tej dziwacznej sytuacji. 
- Dobrze... - Robert kichnął dwukrotnie i zaczął mówić. - Nasza relacja się nie zmieniła. Często się spotykamy, ale zwykle gramy w szachy. Właśnie, ma tu lada moment przyjść. Muszę się ucywilizować, zaczekaj chwilkę. Proszę...
Właściwie miałam już iść, ale to jedno słowo skutecznie sprawiło, że nawet nie drgnęłam. Po kilku minutach ksiądz wrócił. Wyglądał trochę lepiej, choć wciąż był kichający i zarośnięty.
- Robercie, ja już sobie chyba pójdę, nie chcę przeszkadzać... - Zaczęłam. - Ale radzę ci się położyć i wziąć aspirynę.
Obrzucił mnie rozbawionym spojrzeniem.
- Czyżbyś nie miała ochoty poznać tej mojej, jak to ładnie ujęłaś, baśni? Spokojnie, ona nie gryzie... - Powiedział i zachichotał. - Angeles, bardzo chciałbym, abyś ją poznała.
-  Dlaczego tak ci na tym zależy? - Spytałam powoli.
- Mam swoje powody. - Odparł z tą uprzejmą wyższością, którą często spotykałam u Ernesto. Po chwili się jednak opamiętał i westchnął. - Jesteś jedyną osobą, która może znaleźć wyjście z tej sytuacji. Proszę...
- Cholera! - Zaklęłam. - Ty i to twoje "proszę". Zgoda, poznam ją. Ale nie dzisiaj. Jeśli German nie będzie miał nic przeciwko, zorganizuję w ogrodzie przyjęcie dla znajomych. Zadzwonię do ciebie i oficjalnie cię zaproszę z osobą towarzyszącą. Wtedy ją poznam.
- Dziękuję.
Przewróciłam oczami. I tak byłam z siebie dumna, że wywalczyłam chociaż te warunki.
- Na mnie już pora. Do zobaczenia! - Powiedziałam. - I idź się lepiej połóż, bo wyglądasz okropnie.
- Dobrze, dobrze.... - Mruknął tylko w odpowiedzi i, pociągając nosem, zaczął układać szachy.

Wracając do domu, minęłam miejsce, w którym dawniej mieściło się Studio21. Obecnie stał tu tylko pusty, szary budynek. Przymknęłam oczy, przypominając sobie kolorowe mury szkoły muzycznej, wszechobecne głosy uczniów, dźwięki muzyki dobiegające z którejś z sal, odbijanie piłeczki przez Gregorio w sali tanecznej... To wszystko było tak realne, a jednak należało już do przeszłości. A może mogłam do odzyskać? W mojej głowie pojawił się pewien pomysł. Nikła idea, której musiałam dać czas, aby rozkwitła i wydała plon. Uśmiechnęłam się pod nosem i podreptałam do domu. Willa Castillo okazała się być niemalże pusta. Violetta wyszła gdzieś z Leonem, bliźniacy byli w szkole, Brunhilda poszła z Cromwellem na spotkanie organizacyjne w sprawie ich zaślubin, Ramallo i Olga po prostu gdzieś przepadli, a Ernesto... cóż, kto to mógł wiedzieć? Jedynym obecnym był German, którego znalazłam w gabinecie. Skłamałabym mówiąc, że nie ucieszyłam się z tej sytuacji.
- Cześć, mój wiecznie zapracowany ukochany! - przywitałam go radośnie.
- Witaj, moja szalona spacerowiczko! - odpłacił mi pięknym za nadobne.
Następnie wstał, odłożył papiery i zbliżył się do mnie z ciepłym uśmiechem na ustach.
- Tęskniłem za tobą. Nie widziałem cię od... - spojrzał na zegarek. - ... dwóch godzin i trzydziestu ośmiu minut.
- Byłam się przejść, a potem zaszłam do księdza Oscuro - wyjaśniłam. - Miałbyś coś przeciwko urządzeniu w piątek przyjęcia w ogrodzie?
Muszę popracować nad owijaniem spraw w bawełnę.
- To zależy... Zgodzę się, ale tylko jeżeli mnie pocałujesz. Umowa stoi? - zapytał z figlarnym uśmieszkiem.
Przewróciłam oczami, ale zbliżyłam się do mężczyzny i delikatnie musnęłam jego usta. On tylko na to czekał: objął mnie i posadził na biurku, nie odrywając swoich ust od moich. Wsunęłam palce w jego włosy, napawając się bliskością. Usta inżyniera zaczęły błądzić po mojej szyi i obojczykach. Jęknęłam cicho. Odsunęliśmy się od siebie na chwilę, aby nabrać oddechu. Mężczyzna uwolnił moje włosy z okowów gumki pozwalając im opaść swobodnie na moje ramiona. Jasne pasma wyraźnie odcinały się od czerni mojej koszulki. 
- Jesteś piękna, Angie... - szepnął.
- Wiesz, że jesteś jedną z niewielu już osób, które tak mnie nazywają? - powiedziałam nagle.
- Angie?
- Tak. Teraz większość nazywa mnie Angeles - poinformowałam go. 
- Ale dla mnie zawsze będziesz Angie. Tą samą Angie, która wtargnęła do mojego domu, udawała guwernantkę Violetty i wciągnęła mnie w związaną z tym aferę - odparł poważnie. - Tą samą Angie, która wspięła się za Javierem na drzewo i nie umiała zejść. Tą samą Angie, która oberwała łomem powstrzymując złodzieja, a potem go opatrywała. Tą samą Angie, która uciekła do Werony. Tą samą przez ten cały czas.
Gdy zamilkł, przytuliłam go mocno.
- Normalny facet poddałby się. A ty zniosłeś wszystkie moje wyczyny... - wymruczałam mu w koszulkę, którą ktoś częściowo rozpiął. Ciekawe kto?
- Wobec tego, nie jestem normalny. 
Po tych słowach German pochylił się i ponownie mnie pocałował.
- I tak cię kocham - powiedziałam, oderwawszy się od niego na chwilę i zachichotałam. 
- Ja ciebie też, Angie. Ja ciebie też. 

                                                                                             
Witajcie, drodzy czytelnicy :D B z tej strony internetu (wiem, pisanie pod linią to działka Skai, ale ona pływa sobie teraz w lodowatym Bałtyku) :D
Oto przeczytaliście (no cóż, mam taką nadzieję) rozdział 103 :D
Wiedzieliście, że liczba 103 jest liczbą wesołą? Z matematycznego punktu widzenia. Serio, sprawdźcie w Wikipedii  :D 
Czy ten rozdział jest wesoły? Sami zdecydujcie. :D 
Skailes i ja miałyśmy jazdę na Germangie XD
Prosimy Was, zacne człowieki, o komentarze :D 

Saludos, abrazos y otras tales,
J & B

PS. Zauważyliście, że wstawiłam jakoś dużo GIF-ów? Wybaczcie, nie mogłam się opanować XD


29 komentarzy:

  1. Zakochałam się w tym rozdziale... ♥
    Czyżby Angie została superbohaterem i przywróciła Studio.? :o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy za tak miłe słowa :D Hmm...Angie może wszystko... Kto wie, co zrobi? ;) ~B

      Usuń
  2. Jeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeest nareszcie pogodzili się i są razem świetny rozdział miałam wrażenie jakbym stała 3 metry od nich czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  3. Tyle Germangie!
    System zaraz mi padnie od przesilenia....
    Cały rozdział z bananem na twarzy czytałam :D
    Będzie przyjęcie, będzie zabawa, będzie się działo... a dalej to chyba każdy wie co....
    Rozdział mega wesoły!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :D Germangie górą! ;D ...U znowu nocy będzie mało! Będzie księdzu, no i rodzina! Będzie zabawa z butelką wina :D ~B

      Usuń
  4. Haha, dobry ten gif ostatni. Ale jeszcze lepsze jest GERMANGIE. Juhu. W końcu razem! Jak romantycznie ;>
    Piękna i Bestia
    To je to ! xd
    Oby zostali na dłuższą chwilę... Albo na zawsze, ale wy lubicie mieszać, więc pewnie w dalszej przyszłości namieszacie ponownie ;> Choć wydawałoby się to już dziwne po takiej całej historii, która nadal się toczy.

    Ale nic. Ja zostawiam was z mym niezbyt składnym komentarzem. (Zajedwabiście! <3 )

    Czekam na next :)

    A i zapraszam do mnie. :P Rozkręcam się ;> Przynajmniej próbuję xd
    http://blerrpisze.blogspot.com/

    ~ Blerr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps; wrzucicie kiedyś Pabla do rozdziałów? ;> Brakuje mi go! xd

      Usuń
    2. Dziękujemy bardzo. :) Starego dobrego Pablitka brakuje, mówisz. Okej, postaramy się go wcisnąć. Pozdrowionka. :D

      Usuń
  5. Boski rozdział ! ;**
    Chcę więcej!;**
    Czekam na nexta! ;**

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurcze, so sweet. :D Germangie górą! Wiesz, teraz jak zobaczyłam parę odcinków z Rumpkiem, zupełnie inaczej patrzę na Waszego księdza. XD Bosz, kocham go w serialu, haha, w połączeniu z Bellą są genialni! I ten śmiech! :D Dobra, rozdział. XD No jak zwykle świetny, bo jakby inaczej? "Piękna i Bestia", ach. Musicie zobaczyć wersję teraźniejszą, jako kryminał na AXNie. :D No i znowu zmieniam temat. XD Aha, wiem co miałam napisać! Coś mi się wydaje, że tą tajemniczą ukochaną Roberta jest Malvda, Malvada, czy jak jej tam. XD W każdym razie czeka na więcej i gorąco Was pozdrawia, pływającą w lodowatym Bałtyku Skai oraz cudowną B. z internetów, Wiktoria! :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Jej ! Genialny rozdział <3 W końcu nasze kochane i normalne Germangie <3

    OdpowiedzUsuń
  8. TAAAAAAAAAAAK! 103!!!!!
    zaskoczyło mnie. Brunhilda planowanie ślubu (mam nadzieję, że się porusza) i germangie .... wreszcie. Piękna i Bestia? Naprawdę? Takie opcje:-D

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie ma to jak księdza zapraszać na imprezę i to jeszcze z osobą towarzyszącą :D

    OdpowiedzUsuń
  10. hej, hej, hej i hello :)
    B wróciła a Skai wybyła :-: XD Biedna Skai odizolowana od świata :D
    Hah, no dobrze. Rozdział świetny. Hahaha piękna i bestia, tak... romantycznie wbrew pozorom xDD Genialnie się to czyta ^^ Takie piękne Germangie, awww :) !!
    Oby tak dalej, bad Angie znikła, ale czy na zawsze? Mhm xD!
    Hhaahahhah zgadzam się z koleżanką powyżej, haha Angie superhero :D !
    Podsumowując genialny rozdział! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biedna ja. xD Wróciłam! :D
      Dziękujemy za miłe słowa, Likusiu :)

      Usuń
  11. Świetny rozdział :) Germangie <3
    zapraszam na mój nowy blog :) http://diego-i-angie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Wpadniemy, wpadniemy, zapowiada się ciekawie :D

      Usuń
  12. Rozdział genialny ♥. Skoro teraz taka sielanka to ja się boję co w next xD

    PS. Sory za tak późny kom ale dopiero teraz miałam czas :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Powiem szczerze, że mam mnóstwo do nadrobienia, trzymajcie kciuki, żebym dała radę!
    Zerknęłam na parę momentów i... jestem pod wrażeniem :*

    Powracam ze zdwojoną siłą! Kolejny rozdział na blogu, a w nim: czy Adrian i Ludmiła zostaną parą na odległość? Czy Francesca przeżyła tajemniczy wypadek? Jaką decyzję podjęła Naty? Czy Leonetta zaprzestanie swoim kłótniom? Co odkryje Valencia?
    Rozdział 55 już u mnie na blogu!

    http://violetta-story.blogspot.com/2014/08/rozdzia-55.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musisz się tu reklamować? :P

      Usuń
    2. Wybaczcie, wiem jak to wygląda, ale informuję tych, którzy chcieli być informowani o nowych rozdziałach, więc... Przepraszam, ale wypełniam prośby :c
      A rozdział przecudowny, rozmowa Germangie i słodkie pocałunki najbardziej!

      Usuń
    3. Dziękujemy. Ja już czytałam Twój rozdział, pokusiłam się nawet o skomentowanie. I powtórzę - jest świetny. Pozdrawiam cieplitko. :)

      Usuń