poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział 93

Rozdział 93.

Obudziły mnie promienie Słońca, padające mi na twarz. Przetoczyłam się na plecy i nie otwierając oczu, napawałam się ich ciepłem. Uśmiechnęłam się do siebie i uniosłam powieki. Podźwignęłam się z łóżka i ubrawszy się nieco pogodniej niż wczoraj - w dżinsy i białą koszulę - powędrowałam do kuchni, gdzie przy stole siedział Julio. Stał przed nim kieliszek do wina, z którego powoli sączył ciemnoczerwony trunek.

- Dzień dobry, Angeles - mruknął.
- Cześć - odparłam pogodnie i sięgnęłam do lodówki. - Gdzie jest Javier?
- Poszedł do szkoły.
Szkoła. No tak.
Chwilę później siedziałam już na przeciwko mężczyzny, konsumując kanapkę z białym serkiem i pomidorem. Rozmowa nam się nie kleiła, a Julio był jakby przygnębiony. Gdy wstałam, aby pozmywać naczynia i on odszedł od stołu. Włożył na siebie kurtkę i już miał wyjść, jednak zatrzymałam go.
- Gdzie się wybierasz bez pożegnania? - spytałam z uśmiechem.
- Idę do pracy - odparł bezbarwnie.
- O której wrócisz?
Mężczyzna nie odpowiedział. Wymamrotał tylko coś, co brzmiało jak "żegnaj", ucałował moją dłoń i zniknął. Westchnęłam i wróciłam do zmywania naczyń. Choć miałam nadzieję, że ciepła woda zmyje jakoś dręczące mnie obawy, niczym brud z talerzy, myliłam się. W głębi duszy martwiłam się o Julio.
"Czy to miłość?" - spytałam sama siebie. Sama nie wiedziałam, co czuję. Nie miałam pojęcia, czy go kocham. Był cudownym przyjacielem, co do tego nie miałam wątpliwości. Potrafił mnie rozśmieszyć. Po prostu dobrze się z nim bawiłam. Ale czy taki związek miał jakąkolwiek przyszłość? Wtedy przypomniałam sobie o czymś, co tak bardzo mocno starałam się wyrzucić ze swojego serca. Szybko odrzuciłam od siebie tę myśl, jednak ona wracała ze zdwojoną siłą. Ilekroć próbowałam zapomnieć, do mojej głowy wciąż zakradał się... Zakradał się mężczyzna o czekoladowych oczach. Do mojego serca zakradał się mój szwagier.
- To chore - szepnęłam.
Skończywszy pracę, wytarłam ręce i podeszłam do fortepianu. Zamknęłam oczy i położyłam ręce na klawiszach. Tę melodię grała moje dusza. A serce wciąż biło w rytm jego imienia...

No sé si hago bien, no sé si hago mal.

No sé si decirlo, no sé si callar.
Qué es esto que siento tan dentro de mí,
Hoy me pregunto si amar es así.
Encontré las respuestas a mi soledad,
Ahora sé que vivir es soñar.
Ahora sé que la tierra es el cielo,
Te quiero, te...

Przestałam grać, karcąc się w duchu za taką chwiejność emocjonalną. Byłam słaba. Bardzo słaba. Siedziałam przez kilka minut, delektując się ciszą i błogą samotnością. Moje rozmyślania przerwał dzwonek telefonu, który odebrałam rozdrażniona.

- Angie? Jesteś tam? - w słuchawce rozległ się głos Ramallo.
- Jestem.
- Panienka Angie? Słyszy mnie pani? - tym razem była to Olga.
- Słyszę, słyszę, Olgo. Co się dzieje?
- Panienko, proszę, niech pani wróci do domu. Potrzebujemy pani - powiedział spokojnie Ramallo, po chwili przerwała mu Olga, histeryzując jak zwykle.
- Angie, musisz wrócić! Tęsknimy za Tobą! Violetta ostatnio w ogóle nie wychodzi ze swojego pokoju, a Brunhilda tylko podkręca tę całą atmosferę. A German...
- German panią kocha - przejął głos Ramallo. - Nie ma pani pojęcia, jak za panią tęskni. Dawno nie był tak przygnębiony. Musicie porozmawiać!
- Proszę, dajcie spokój - powiedziałam bez emocji i rozłączyłam się. Gdy telefon zadzwonił po raz kolejny, postanowiłam go wyłączyć.
Nie mogłam wrócić. Nie mogłam. Wszystko, co zrobiłam do tej pory było błędem. Nie, to nie był błąd. To nie był jeden błąd. To była droga usiana błędami, pomyłkami. Niekończąca się porażka. Tak naprawdę niczego nie osiągnęłam. Żyłam, zadowalając się cudzym szczęściem. Miejsce, które do tej pory zajmowałam należało się mojej siostrze, nie mnie. Tak, gdyby Maria żyła wszystko byłoby inaczej. Zupełnie inaczej.
Pomimo tego zastanawiałam się nad tym, co powiedzieli mi Olga i Ramallo. Czy German rzeczywiście za mną tęsknił? Czy on kiedykolwiek mnie kochał? Czy byłam tylko jego zabawką? Ale jakie miało to znaczenie teraz? Teraz "my" to przeszłość, która nigdy nie powinna mieć miejsca. Teraz jestem nieszczęśliwa. A jednak. Pozorowałam cichą obojętność, a jednak zależało mi na nim. Nie potrafiłam zagłuszyć tego ukłucia w sercu, tej znikomej wręcz iskierki radości, gdy usłyszałam o nim... Nie byłam w stanie zapomnieć.

Pół godziny później byłam już w drodze na cmentarz. Pogoda doskonale oddawała mój obecny nastrój. Szare chmury pokrywały każdy centymetr błękitnego nieba. Delikatny wiatr poruszał gałęziami drzew, jakby w rytm jakiejś melodii.

"Hace frio y no te tengo y el cielo se a vuelto gris... Puedo pasar mil años, soñando que vienes a mi, por que esta vida no es vida sin ti..."
Przekroczyłam bramę cmentarza. Spacerowałam między nagrobkami, wpatrując się w marmurowe tabliczki. Moją uwagę przykuł mały, zaniedbany grób, pomiędzy kilkoma innymi, znacznie większymi. Prawie całkiem wyblakłe już litery układały się w napis:
Kto żyje w sercu tych, którzy pozostają, nie umrze na wieki. Śpij, aniołku.
Udało mi się odczytać jeszcze, że pod ową, omszałą płytą spoczywa niejaki Juan. Żył zaledwie trzy lata. Zmarły 24 grudnia 1989 roku. Poczułam nagły przypływ żalu. Rodzice tego chłopca powinni tamtego dnia świętować, jeść kolację wigilijną i śpiewać kolędy. A tymczasem patrzyli jak umiera ich synek. Jego ojciec zamiast paczki kolorowych fajerwerków, musiał kupić malutką trumnę. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie teraz są rodzice Juana. Dlaczego nie dbają o jego grób? Nie płonął na nim ani jeden znicz. Kwiatów ani śladu. Co z jego rodzicami? Czy pozbierali się po tej stracie i żyją teraz szczęśliwi, z dala od bolesnych wspomnień? A może pomarli z tęsknoty i żalu? A może życie napisało dla nich całkiem inną historię...
Wyjęłam jedną z czerwonych róż z bukietu, który kupiłam na grób siostry i położyłam na omszałym blacie miejsca spoczynku małego Juana.
Ruszyłam przed siebie. Wiatr nieco się wzmógł, rozwiewał moje włosy gdy spacerowałam, wlepiając wzrok we własne stopy i gdy roniłam łzy nad grobem siostry. Dlaczego odeszła? Zostawiłam na jej grobie bukiet, uczyniłam znak krzyża i odeszłam, czując jak rana w moim sercu boleśnie piecze. Zupełnie jakby rozdrażniało ją coś ostrego.

Wróciłam do mieszkania, w nieco lepszym nastroju. Łzy opuściły moje oczy. Nastrój, chociaż wciąż nie był jakiś nadzwyczajnie dobry, uległ poprawie. Wyjęłam z kuchennej szafki paczkę płatków kukurydzianych i wsypałam sobie garść do ust, chrupiąc je na sucho. Usiadłam przed telewizorem, wpatrując się w niego tępo i zastanawiając się, gdzie może być teraz Julio. W telewizji leciała jakaś telenowela. Mimo iż zazwyczaj nie oglądałam takich rzeczy, miałam wrażenie, że widziałam już ten odcinek. A może po prostu fabuła była tak banalna, że się tak wydawało? Olga poświęcała dużo czasu tym serialom. Postanowiłam się, że skupię się na "treści" i postaram się wkręcić w nieskomplikowaną, usianą intrygami akcję.

Nawet udało mi się w miarę zainteresować telenowelą, gdy moją chwilę spokoju przerwał jakiś hałas na korytarzu. Ściszyłam telewizor i nasłuchiwałam. Zdaje się, że coś komuś upadło. Chwilę później rozległ się dźwięk otwieranych drzwi i krzyki mojego sąsiada, Benedict Growler. Wyszłam na klatkę schodową i zobaczyłam Brytyjczyka kłócącego się ze starszą, chudą ja patyk kobietą, ubraną w wyblakłą, tweedową sukienkę.
Brunhilda.
- Proszę zachowywać się ciszej, nie jestem już taki młody, potrzebuję spokoju!
- Wypraszam to sobie! - warknęła kobieta.
- Jeżeli pani ma zamiar dalej tak hałasować, proszę się wynosić!
- Myli się pan, jeżeli myśli, że pasuje mi przebywanie tutaj. W ogóle bym się tu nie zjawiła, gdyby nie wzywały mnie... obowiązki.
- W takim razie proszę...
- Pani Brunhildo, panie Growler, spokojnie! - krzyknęłam.
- Ty się nie wtrącaj! - warknęli w tej samej chwili i posłali sobie spojrzenia.
- Gdzie podziałaś swojego kochasia? - spytał, złośliwy jak zwykle Brytyjczyk.
- Kochasia? Wiedziałam! Już ma kolejnego! Wywłoka jedna! A twoje włosy wyglądają gorzej niż zwykle, nie dziwię się, że mój Germuś...
- Kolejnego?! A żeby to jednego! - zarechotał. - Pani wybaczy, pójdę już. Obowiązki wzywają. Kłaniam się nisko.
Brunhilda posłała mu spojrzenie i wlepiła jadowity wzrok we mnie, jakby szukała w moim stroju czegoś, co czego można się było przyczepić.
- Pani Brunhildo, co pani tu robi? - spytałam, starając się brzmieć uprzejmie.
Kobieta nie odpowiedziała. Minęła mnie i przekroczyła próg mojego mieszkania, wchodząc jak do siebie. Pobiegłam za nią. Jak na osiemdziesięciosiedmniolatkę poruszała się nadzwyczaj żwawo. Skierowała się do salonu i wlepiła wzrok w ekran.
- Napychasz sobie ten pusty łeb bzdurami oglądając to coś - sięgnęła po pilota i zmieniła kanał. - To jest dopiero rozrywka. A to co? - wskazała na paczkę płatków. - Chcesz się jeszcze bardziej roztyć?
- Nie, bo ja...
- Przejdźmy do rzeczy. Na pewno pamiętasz, jaki dzisiaj mamy dzień.
- Środa - odpowiedziałam automatycznie.
- Dzisiaj są moje urodziny, tłuku!
"A więc już osiemdziesiąt osiem. Niezły wynik" - pomyślałam.
- Wiedziałam, że zapomniałaś!
- Nigdy mi pani nie...
- Nie tłumacz się tutaj! Nie rozumiem, jak Germuś mógł być z kimś takim.
Podeszła do odtwarzacza CD i włożyła pierwszą płytę z brzegu. Zaklęłam pod nosem. To była płyta ulubionego zespołu Julia. Włączyła przycisk i mieszkanie wypełniły dźwięki rocka.
- Co to za hałas? Nie słyszałaś o Mozarcie?! Vivaldim? Chopinie?! Jak to, u licha, przyciszyć?
Niestety zamiast przyciszyć, działania Brunhildy sprawiły, że muzyka stała się jeszcze głośniejsza. Nie dała mi dobrać się do odtwarzacza, gdyż uparła się, że załatwi to sama. Wtem po raz kolejny rozległ się dzwonek. W drzwiach stał mój sąsiad.
- PROSZĘ NATYCHMIAST WYŁĄCZYĆ TEN HAŁAS! - warknął.
- Właśnie to samo jej mówiłam! Ta wariatka słucha zwykłego młócenia! Szkoda słów.
- Przecież to nie ja... - zaczęłam.
- Proszę to wyłączyć albo dzwonię na policję!
Brunhilda pokazała mi palcem, gdzie mam iść. Bez słowa wykonałam jej polecenie. Gdy wróciłam zobaczyłam ją schodzącą ze schodów wraz z moim sąsiadem. Trzymała go pod ramię. W normalnych okolicznościach uznałabym to za nieco dziwne, jednak w tamtej chwili po prostu cieszyłam się, że wreszcie dali mi spokój.
Wróciłam do salonu. Ochota na oglądanie telenoweli minęła mi całkowicie. Wyłączyłam telewizor i usiadłam na kanapie, wpatrując się bezczynnie w sufit. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu naszła mnie głupia myśl, aby iść do domu Castillo. Sama nie wiedziałam, czego mogłabym tam szukać. Miałabym iść tam pod pretekstem odwiedzenia Violetty? Czemu nie. Prawda była taka, że chciałam zobaczyć się z Germanem. Ot tak. Moje serce, sumienie i rozum zgodnie stwierdziły, że to najgorszy pomysł na świecie. Pomimo to narzuciłam na siebie sweter i wyszłam z mieszkania. Na dworze powoli robiła się szarówka. Wiatr prawie całkiem ustał, a chmury nieznacznie się rozproszyły. Stanęłam przed drzwiami willi, walcząc sama ze sobą. Rozważając każde "za" i "przeciw". Dopiero po kilku minutach zdobyłam się na odwagę i weszłam do środka.
- Dzień dobry - zawołałam, jednak nikt mi nie odpowiedział. Powtórzyłam powitanie głośniej. Zaczęłam się obawiać, że w domu nikogo nie ma. Wspięłam się na górę i zapukałam do pokoju siostrzenicy. Cisza. Przełknęłam ślinę, podeszłam do drzwi sypialni pana domu i załomotałam w drzwi. Otworzyłam je i powoli weszłam do środka. Nikogo jednak nie zastałam. Moją uwagę przykuło zdjęcie w ramce, stojącej na szafce nocnej, przy łóżku Germana. Przedstawiało jego, Violettę i mnie... Byliśmy uśmiechnięci, przytuleni. Szczęśliwi. Wpatrywałam się w zdjęcie jeszcze przez chwilę. Wtem usłyszałam czyjeś kroki. Do pokoju wpadł German. Jego wzrok zatrzymał się na mnie. Ściskałam w dłoniach ramkę ze zdjęciem i milczałam.
- Angie... Co ty tu robisz? - spytał po chwili milczenia, nie odrywając ode mnie wzroku, jakby nie dowierzał, że naprawdę mnie widzi.
- Przepraszam, ja... Już sobie idę.
- Nie, zaczekaj. To znaczy... zostań - powiedział błagalnym tonem. Spojrzałam mu w oczy. - Chciałem cię przeprosić. Za wszystko.
- Nie gniewam się na ciebie, German. To przeszłość - te słowa z trudem przeszły mi przez gardło.
Odstawiłam zdjęcie na szafkę nocną i skierowałam się do drzwi. Mężczyzna jednak zatrzymał mnie. Chwycił mnie za ramię i spojrzał mi głęboko w oczy.
- Tęsknię za tobą, Angie. Nie potrafię bez ciebie żyć. Kocham cię, najdroższa. Nigdy nie przestałem.
- Wiem, German - szepnęłam.
Wspięłam się na palce, oparłam dłoń na jego barku i delikatnie pocałowałam go w usta. Już zapomniałam, jaki jest ich smak. Nie smakowały tak usta żadnego innego mężczyzny. Po chwili pożałowałam w duchu tego czynu. Nie powinnam była go całować. Nie chciałam, aby wróciła nadzieja. Aby wróciło to uczucie... Gdy miałam zamiar się od niego odsunąć, objął mnie mocniej w pasie i przyciągnął do siebie. Tak nie miało być. A jednak to się działo. Całował mnie, a ja nie potrafiłam się sprzeciwić. Oddawałam się jego gorącym pocałunkom, za którymi tak bardzo tęskniłam. Których tak bardzo mi brakowało. Ujął moją dłoń swoją i delikatnie ją pomasował. Oparł mnie o drzwi sypialni, które zamknęły się pod naciskiem mojego ciała. Odkleił swoje usta od moich i popatrzył mi w oczy. Widziałam w nich miłość, połączoną w pożądaniem. Sama w to nie wierzyłam, ale czułam to samo. Serce waliło mi jak oszalałe. Uwolniłam jedną z dłoni z uścisku Germana i przyłożyłam do jego klatki piersiowej. Uderzenia jego serca również były przyspieszone. Miałam wrażenie, że nasze serca biły jednym, wspólnym rytmem. German ponowił pocałunek. Jego usta były jeszcze bardziej zachłanne. Przeniósł się z nimi na moją szyję. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Wydałam z siebie cichy jęk, który miał być oznaką protestu, jednak wyszło to dość marnie. Nagle drzwi pokoju otworzyły się.
- A ty znowu tutaj! Gdybyś była kimś innym, uznałabym, że chcesz mi złożyć życzenia. Ale to ty, więc przybyłaś tu tylko by cudzołożyć i bałamucić Germanka! - rozległ się zgryźliwy głos.
Odskoczyłam gwałtownie od mężczyzny, starając się uspokoić oddech. Brunhilda, która stała w drzwiach, nigdy wcześniej nie wydawała mi się tak przerażająca jak w tej chwili. W dłoni dzierżyła swój nieodłączny parasol, a jej głowę zdobił wymyślny kok rodem z powieści Lucy Mound Montgomery. Twarz Germana, która przed chwilą była lekko zaczerwieniona, teraz była koloru dojrzałego pomidora.
- Powinieneś wiedzieć, iż nie jesteś jedynym, którego zwodzi. Ta nierządnica mieszka na kocią łapę z gangsterem! Takim z motocyklem! Ich sąsiad nieustannie skarży się na nocne hałasy... O wilku mowa! Umówiłam się z kochanym Benedictem w operze, a przez nią... - tu przerwała wywód, by wskazać na mnie kościstym palcem. - ... się spóźnię!
Powiedziawszy to, odwróciła się i zwyczajnie wyszła. Twarz pana domu zmieniła kolor na purpurowy.
- A więc to dlatego się wyprowadziłaś... To dlatego nas porzuciłaś. To dlatego mnie porzuciłaś - wysyczał. 
- To nie dlatego. Wiesz dobrze, że nie wyprowadziłabym się, gdyby nie twoja zazdrość - odparowałam.
- Jasne, zrzuć winę na mnie. Ale ja nie mieszkam z jakimś podejrzanym facetem i dzieckiem. Angie, dzieckiem. Pomyślałaś przez chwilę jak to wpłynie na psychikę Javiera?!
- Jak śmiesz... - zaczęłam.
- Ja? Ja nigdy nie zmuszałem dziecka, aby była świadkiem mojego romansu z jakimś wariatem!
- Ty... Nędzny, zazdrosny chamie! I pomyśleć, że byłam w tobie zakochana! - wykrzyczałam.
Mężczyzna złapał mnie za nadgarstki i boleśnie ścisnął. Zbliżył się do mnie.
- Byłaś?! A więc teraz całuję się kogoś tak bez powodu, tak?! Babcia miała rację!
Poczułam jakby ktoś mnie spoliczkował. Wyszarpnęłam ręce z uścisku i gwałtownie zamachnęłam się. Uderzenie nie było silne, ale wystarczające, aby nos Germana chrupnął pod wpływem mojej pięści.
- Nigdy więcej się ze mną nie kontaktuj. Dzisiaj dla mnie umarłeś - powiedziałam lodowatym tonem i wyszłam.

W kuchni spotkałam Olgę. Kobieta wyraźnie ucieszyła się na mój widok. Powstrzymałam cisnące mi się do oczy łzy i wyminęłam ją bez słowa. Na ulicy złapałam taksówkę i wróciłam do domu. Gdy tylko weszłam do mieszkania, zobaczyłam Javiera. 

- Byłaś u Germanka? - spytał wyraźnie rozbawiony.
- Skąd ten pomysł?
- A stąd, że wyglądasz... tak. Nawet nie chcę myśleć, coście tam robili.
Podeszłam do lustra i spojrzałam niechętnie na swoje odbicie. Bluzkę miałam krzywo zapiętą, włosy rozczochrane, a makijaż cały mi się rozmazał.
- Javier, gdzie jest Julio?
- Odebrał mnie ze szkoły, oglądaliśmy telewizję, a teraz wyszedł, żeby kupić jakieś żarcie. Zaraz powinien wrócić. Może ogarnij się do tego czasu - zarechotał.
- Bardzo śmieszne, Javier. Założę się, że masz jakieś zadanie domowe. Marsz do pokoju i mi je odrobić!
- No już idę, idę, nie gorączkuj się tak, Angie, bo ci się zmarszczki zrobią - pokazał mi język i zniknął.
Westchnęłam i zamknęłam się w łazience. Dopiero tam dałam upust emocjom. Płacz zdawał się być jedynym lekarstwem. Łzy płynęły strumieniami po moich policzkach, jeszcze bardziej rozmazując resztki mojego makijażu. Oparłam się dłońmi o umywalkę i szlochałam.
Dopiero po kilku minutach udało mi się uspokoić. Obiecałam sobie, że wezmę się w garść. Zmyłam resztki makijażu, umyłam twarz i zęby, poprawiłam koszulkę i uczesałam włosy. Chwilę po tym jak opuściłam łazienkę, do domu wszedł Julio, niosący torby z zakupami spożywczymi. Pojawił się Javier. Mężczyzna odstawił reklamówki na stół, poprosił chłopca o ich rozpakowanie i zwrócił się do mnie.
- Aniołku, gdzie się podziewałaś? - spytał, obejmując mnie w pasie i całując mój policzek.
- No ja... 
- Gdzie mam schować mleko? - krzyknął Javier z kuchni.
- Lodówka - oparł Julio.
- Dobra!
- Eee... jak w pracy? - wypaliłam.
- Kolorowo nie jest, ale nie martw się. Jakoś dam sobie radę - mrugnął do mnie.
Wtuliłam się w niego i zaczęłam bezgłośnie szlochać. Nie chciałam, żeby Javier usłyszał moją rozpacz. Byłam w psychicznej rozterce. Dłonie Julia objęły moje plecy i delikatnie je pomasowały. Nie pytał o nic. Po prostu przy mnie był. Miałam wyrzuty sumienia. To, co zrobiłam było złe. Okłamywałam go. Ale zależało mi na nim i nie chciałam go stracić. Nie byłam w stanie zapomnieć o Germanie. Nie mogłam walczyć z tym, co do niego czułam, ale teraz powzięłam jeden zamiar - jak najbardziej się od niego odsunąć. Nie chciałam mieć z nim już nic wspólnego...
_____________________________________________
Tjaaa. Mamy dziewięćdziesiątkę trójkę.
Trochę Germangie dzisiaj, tak dla odmiany. A co!
Dziękujemy za przeczytanie i prosimy o komentarze. :)
Un beso muy grande. ♥
J & B

sobota, 12 kwietnia 2014

Jednorazówka od B: Blizna

Powoli zamknęłam książkę i przymknęłam powieki. Ach, jakże chciałabym być bohaterką rodem z powieści Jane Austin. Taką bystrą Elizabeth lub sympatyczną Jane Bennet. Mogłabym wtedy z radością wyczekiwać każdego kolejnego dnia, wypatrując na horyzoncie ideału. Oczami wyobraźni już go widziałam... Jasne, rozwichrzone włosy, ciemnobrązowe oczu i łobuzerski uśmiech... Roześmiałam się na samą myśl i szybko zapisałam swoje przemyślenia w pamiętniku. Zapiski opatrzyłam oczywiście odpowiednim szkicem. Nagle spojrzałam na zegarek. Za dziesięć minut zaczynały się lekcje, a ja byłam w proszku. Spakowałam się czym prędzej i popędziłam na zajęcia, modląc się, żeby hiszpański się jeszcze nie zaczął - nauczyciel nigdy nie darowywał spóźnień.


***

Szary gmach liceum wynurzał się gwałtownie zza rosnących w parku drzew. Westchnąłem. Jak na złość mieliśmy dzisiaj mało przedmiotów ścisłych i dwie godziny historii. Poprawiłem zsuwające mi się na nos okulary w czarnych oprawkach i przyśpieszyłem kroku. Zostały mi dwie minuty do rozpoczęcia lekcji i kilkaset metrów do pokonania. Najpierw skok przez płotki - kilkoma susami pokonałem ławkę i rabatkę z kwiatkami, potem skok w dal - przeleciałem zgrabnie nad pasem jezdni oznaczonym tabliczką "świeżo wylany asfalt", teraz tylko sprint... Śmignąłem przez hol i skręciłam w jeden z korytarzy. Niespodziewanie drogę przecięła mi inna pędząca postać. Zderzyliśmy się gwałtownie, upadając przy tym na idealnie wypastowaną podłogę. Mają twarz przykryła burza blond włosów, pachnących wanilią. Kichnąłem i niezgrabnie wstałem.
- Przepraszam - mruknęła dziewczyna, wlepiając we mnie dwa zielone reflektory zwane oczami.
- Nic się nie stało... - odpowiedziałem szybko, podnosząc z ziemi okulary.
- Jestem Angie. Klasa artystyczna - przedstawiła się, obdarzając mnie lekkim uśmiecham.
- Augusto, klasa matematyczna - odparłem, przeczesując dłonią włosy. 
Powoli zaczynałem ją kojarzyć. Chodziła dwie klasy niżej, ale nigdy wcześniej nie zwróciłem na nią uwagi. Ani na jej piękne włosy, ani na cudowne oczy, ani na brzmiący jak milion dzwoneczków głos.

***

Jeszcze kilka godzin wcześniej Angeles oddałaby wszystko, by tylko spotkać na swojej drodze owego idealnego chłopaka. A teraz? Teraz miała w głowie tylko jedną osobę i żaden ideał nie był w stanie być w czymkolwiek lepszym od niego. Ta osoba miała ciemne, kręcone włosy, które nie chciały się poddać żadnemu grzebieniowi, okulary, piwne oczy i grzeczny uśmiech. I cudowny głos. Taki spokojny i rozsądny, a jednocześnie taki... nieobecny. Tak jakby wciąż był wśród cyfr, które tak kochał. Bo oczywiście poznała dokładnie jego głos, gdy poszli później na spacer.

Dwa miesiące później Augusto i Angie byli już parą. Wszyscy, którzy kiedykolwiek widzieli ich razem sądzili, iż ten związek nigdy się nie rozpadnie. Było to zaskakujące. W końcu stanowili połączenie dwóch tak diametralnie różnych osobowości... Ona kochała muzykę, sztukę. Pełna energii i pozytywnego myślenia, dla niej nic nie było niemożliwe. On był ścisłowcem. Nawet do miłości podchodził jak do matematyki. A fizyka była jego wyrocznią, pokładał całkowite zaufanie w jej prawach. Woda i ogień, dwa przeciwne magnesy, a jednak tworzyły razem coś, o czym nikomu się nawet nie śniło. On wtajemniczał ją w rachunek różniczkowy i uczył ją jeździć na rolkach, a ona wyzwoliła w nim radość życia i nauczyła go cieszyć się chwilą. Rodzice obojga pochwalali ich związek. Maria, często śmiała się, iż prędzej za mąż wyjdzie jej młodsza siostra niż ona i German zdecydują się na ślub. 

Przez kilka lat młodzi żyli jak w bajce. Książę odnalazł księżniczkę. Niestety, wszystko się zmieniło. Augusto zachorował. Nowotwór złośliwy - tak brzmiała diagnoza. Odwiedzała go codziennie, licząc, że coś się nagle zmieni. Dzień w dzień modliła się o jego zdrowie. Nie potrafiła uwierzyć, że tak ma się to skończyć. Siedzieli wspólnie w sali, na wąskim, szpitalnym łóżku i godzinami grali w szachy. On zawsze zwyciężał. Pomimo, iż widziała jak marnieje w oczach, traktowała to jak przeziębienie, które wkrótce minie, a oni znowu będą jeździć na rowerach, spacerować... Matka patrzała ze smutkiem na Angeles. Zarówno ona, jak i rodzice Augusto wiedzieli, że to koniec. 

***

Siedziałem na łóżku, grając z Angeles. Czułem porażający ból głowy, ale nie chciałem jej martwić. Była blada, niewyspana, a pomimo to piękna. Wyciągnąłem drżącą rękę i pogładziłem ją po policzku. Według lekarzy, zostały mi jakieś dwa dni życia. "I nie zostanę wykładowcą na uniwersytecie. No nic tylko się pociąć ze smutku" - pomyślałem sarkastycznie. Samobójstwo wydawało mi się tak łatwe, tak banalne... Ale nie mogłem tego jej zrobić. Musiałem odnaleźć w sobie siły, żeby udawać, iż ból minął i jest już lepiej. Uśmiechnąłem się delikatnie. Nadszedł czas, aby porozmawiać.
- Aniołku... - szepnąłem, wyjmując jej z ręki wieżę. - Wiesz, co się dzieje prawda?
Milczała. 
- W ciągu kilku dni umrę. Chcę mieć pewność, że po mojej śmierci nie zrobisz nic głupiego.
- Nie za wysoko się cenisz? - mruknęła. 
Z pozoru była to złośliwa uwaga, ale znałem ją dość długo, by wiedzieć, że tak maskuje strach.
- Obiecaj mi coś. Gdy będę już martwy - poczułem jak zadrżała - nic sobie nie zrobisz. Będziesz żyła tak, jakbym nigdy nie istniał.
Wstała gwałtownie i obróciła się do mnie plecami.
- Jak mogłabym... Jesteś wszystkim. Kocham cię. 
- Ja ciebie też i dlatego cię o to proszę. Wyrzuć wszystkie zdjęcia, wszystko. Pozbądź się wspomnień - nabrałem głośno powietrza w płuca. - Nie odmówisz chyba umierającemu, co?
Popatrzała mi w oczy. Jej cudowne oczu koloru łodyg selera były pełne srebrzystych łez. Siadła koło mnie i przytuliła się.
- Zrobię o co tylko poprosisz. Ale ty wyzdrowiejesz. Musisz - szepnęła w moją pierś.
Złapałem delikatnie jej podbródek i powoli ją pocałowałem. Jej miękkie wargi muskały moje niczym skrzydła motyla kwiat. Wplotłem palce drugiej dłoni w jej jasne włosy. Wciąż pachniały wanilią. Nasz pocałunek był czuły i namiętny jednocześnie. Stałem na granicy życia i śmierci. To był dotyk życia. Teraz pora na śmierć.

***

Byłam w domu. Augusto kazał mi pójść, aby się przespać. Nie mogłam jednak zmrużyć oczu. Wciąż huczały mi w głowie jego słowa. Dźwięk telefonu zabrzmiał jak wystrzał. Znałam treść wiadomości, jeszcze zanim ją usłyszała.
- Angeles Saramego? Bardzo mi przykro. Niejaki pan Augusto Plodder... - pielęgniarka nie dokończyła. Rzuciłam słuchawką i upadłam na kolana. Ból zdawał się być nożem, który raz po raz przeszywał mój brzuch. Zaszlochałam i uderzyłam z całej pięścią w podłogę. Po kilku ciosach opadłam z siły. Do pokoju weszła mama. Mówiła coś, ale słowa do mnie nie docierały. Klęczałam skulona na czerwonym dywanie. Czułam jak grunt osuwa mi się spod nóg. Potem ogarnęła mnie ciemność.

Byłam jak w letargu. Mijały godziny, a ja siedziałam tak, czekając aż mnie też dosięgnie niesprawiedliwa ręka śmierci. Nic takiego się jednak nie stało. Kiedy po kilku godzinach odzyskałam świadomość, byłam sama w pokoju. Bujany fotel obok mojego łóżka jeszcze się kolebał, więc ktoś musiał chwilę temu na nim siedzieć. Po chwili do pokoju weszła Maria.
- Angie, tak mi przy...
- Kiedy pogrzeb? - przerwałam jej.
- Jutro o piętnastej. Ale czy czujesz się na siłach...? 
- Muszę się z nim pożegnać - odrzekłam tylko.

Nazajutrz padał deszcz. Nie przeszkadzało mi to, o nie. Łzy tonęły w strugach wody, które spływały po mojej twarzy. I dobrze. Nie chciałam, żeby wiedział, że płaczę. Zasmuciło by go to. A nie mógł być smutny na własnym pogrzebie. Mimowolnie zaśmiałam się. Jaka ja byłam żałosna. On był martwy. Już nigdy nie będzie szukał okularów, nigdy nie zgubi długopisu, nie rozwiąże zadania z fizyki, nie przytuli mnie... Czarna trumna miała wkrótce zniknąć pod ziemią. Matka Augusto płakała, gdy rzucała grudkę ziemi na skrzynię, w której spoczywał jej syn. Ojciec także. Po chwili przyszła kolej na mnie. Stanęłam nad wykopaną w ziemi dziurą. Serce podpowiadało mi, żeby skoczyć na dno i pozostać z nim tam już na zawsze. Głupie serce... Puściłam grudkę ziemi, która z łoskotem uderzyła o wieko trumny i odsunęłam się, oddychając gwałtownie. To koniec. Żegnaj Augusto. Spojrzał ostatni raz na biały pomnik i wróciłam do domu.

Album z naszymi zdjęciami dalej stał na półce. Otworzyłam go. Nasze pierwsze zdjęcie przedstawiało Augusta uczącego mnie jeździć na rolkach. Na kolejnym byliśmy w wesołym miasteczku. Na innym... Ostatni raz przejrzałam album i włożyłam go do kartonu. To samo zrobiłam z pluszowym misiem, którego kiedyś dostałam od niego. Karton wyniosłam do ogrodu i tam podpaliłam. Patrzałam z bólem jak płomienie trawią moją przeszłość. Zrobiłam co kazał. Nagle poczułam, że muszę uratować pamiątki po nim. Niczym wariatka starałam się zdeptać płomienie. Jeden z butów zajął się ogniem. Szybko zrzuciłam go z nogi, która zaczęła mnie cholernie piec. Polałam ognisko wodą z węża ogrodowego i dokuśtykałam do łazienki. Włożyłam stopę do chłodnej wody, rzucając mięsem na lewo i prawo. Następnie zabandażowałam ranę i poszłam do swojego pokoju, aby pouczyć się do testu z hiszpańskiego. I żyć tak, jakby on nie istniał.

Od tamtych wydarzeń minął już rok. Maria wyszła z Germana i spodziewa się dziecka. Zresztą mieszkają teraz w Buenos Aires. Ja ukończyłam liceum ze świetnymi ocenami. Nikt nie wspomina przy mnie nigdy o Augusto. Nakazałam to wszystkim wyraźnie. Wkrótce sama zaczęłam myśleć o nim jak o śnie, jak o czymś nierealnym. Od pogrzebu ani razu nie byłam na cmentarzu. Jedynym śladem, który przypomina mi o tym, iż on kiedyś istniał stała się nieduża blizna na lewej stopie. Ot, podłużna, różowa, lekko błyszcząca kreska. To wszystko. Ta kreska była swoistym symbolem, jedyną rzeczą, która łączyła moją przeszłość i moją przyszłość, mającą mnie jeszcze wiele razy przykro zaskoczyć.
                                                                                                                 
Speszyl jednorazówka dla  Angie♥♥♥. Smutna, bo smutna. 
Taka z lekka nieogarnięta. 
No cóż, może dzięki temu wybaczycie nam tak długie oczekiwania na rozdział. 
Akcja dzieje się jeszcze przed czasami Pabla XD 
Obrazków nie chciało mi się dodawać - wybaczcie. :D
~ B

sobota, 29 marca 2014

Rozdział 92

Rozdział 92.

Obudziłam się z samego rana i odkryłam, że leżę na kanapie. Obok mnie chrapał Julio, z głową na kanapie i resztą ciała na podłodze. Zaśmiałam się w duchu. Wyglądał przekomicznie. Zrzuciwszy z siebie koc, klepnęłam mężczyznę w brzuch, w celu obudzenia go, a następnie pomaszerowałam do łazienki. Na miejscu wzięłam ciepłą kąpiel, uporczywie starając się przypomnieć sobie, jak to się stało, że usnęłam na kanapie. Jednak na próżno. Następnie udałam się do swojego pokoju, aby się ubrać. Stanęłam w samej bieliźnie przed szafą i zaczęłam zastanawiać się, co włożyć. Nie miałam ochoty na kwieciste bluzki, czy kolorowe sukienki. Przypominały mi o Germanie i etapie, który chciałam zakończyć. Który był już jedynie przeszłością, o której musiałam zapomnieć.

- Angie, chodź na śniadanie! - do pokoju wpadł Julio. Zilustrował mnie wzrokiem i uśmiechnął się zawadiacko.
- Nikt cię nie nauczył, że się puka?! - warknęłam, krzyżując ręce na piersi. Z jakiegoś powodu mój głos brzmiał nieco piskliwiej niż zazwyczaj. Odchrząknęłam.
- Gdzież moje maniery? Przepraszam - zaśmiał się. - Jeżeli nie wiesz, w co się ubrać, doradzę ci, że najlepiej będziesz wyglądać w... w tym - wskazał na czarny top z białym nadrukiem, przedstawiającym jakąś abstrakcje. Nie miałam go na sobie całe wieki.
Spojrzałam na Julia z kamienną twarzą. On natychmiast odczytał moje intencje i mrugając do mnie, ulotnił się z sypialni. Przyjrzałam się bliżej czarnej bluzce. Po krótkim namyśle narzuciłam ją na siebie, dobierając do tego czarne rurki. To zdecydowanie nie był mój styl, ale nie wyglądałam najgorzej. Związałam włosy w kitkę i udałam się do kuchni. Na mój widok Julio zacmokał.
- Miałem rację. Wyglądasz genialnie! Siadaj, zrobiłem śniadanie.
Uśmiechnęłam się do niego i usiadłam przy stole.
- Nie musiałeś... - zaczęłam.
- Przynajmniej tak mogę ci się odwdzięczyć - powiedział, nakładając mi na talerz twarożku i jajecznicy z pomidorami i nalewając kawy zbożowej do białej filiżanki.
Posiłek był wyśmienity. W głębi duszy byłam mu wdzięczna, że wyręczył mnie w jego przygotowaniu. Cóż, moje zdolności kulinarne niestety nie były na zbyt wysokim poziomie. Po skończonym posiłku, Julio oznajmił:
- Muszę już iść.
- Do pracy? - spytałam niepewnie.
- Można tak powiedzieć - mruknął.
- Jasne. Mam przygotować bandaże? 
Julio zaśmiał się i opuścił moje mieszkanie, uprzednio całując mnie w policzek. Chwilę jeszcze wpatrywałam się w drzwi, za którymi zniknął, aż wreszcie otrząsnęłam się i postanowiłam zabrać się za porządki w mieszkaniu. Włączyłam muzykę z odtwarzacza i niczym Olga tańczyłam po domu z odkurzaczem i ścierką do kurzu. 

Wieczorem rozległ się dzwonek, a w drzwiach znów stanął Julio. Ku mojemu zdumieniu, wyglądał zupełnie normalnie. Ani śladu pobicia.

- Masz nadzieję, że znowu cię przenocuję? - skrzyżowałam ręce i spojrzałam na nieco, uśmiechając się lekko.
- Niezupełnie. Znaczy tak, to też, ale nie. 
Wyciągnął z zza pleców kask motorowy i podał mi go. Spojrzałam na niego zdumiona.
- Zabieram cię na przejażdżkę. No chodź.
Wyszliśmy przed budynek. Zaparkowany był tam duży, czarny motor. Julio uśmiechnął się do mnie i podszedł do niego. 
- Jeśli myślisz, że wsiądę na to narzędzie diabła... A po za tym, jesteś taki wprawiony w kradzieżach samochodów, mogłeś sobie zwinąć jakieś porche...
- Po pierwsze motory są o wiele bardziej macho, a po drugie - jasne, że wsiądziesz. 
Po tych słowach włożył sobie kask na głowę, a następnie podszedł do mnie, chwycił mnie w pasie i posadził na motorze. Wyrywałam się i wierzgałam nogami, jednak na próżno.
- Angeles, nie panikuj. Będzie fajnie.
- Oho - mruknęłam. - Jeżeli się zabijemy, to będzie na ciebie.
Rozwiązałam włosy i założyłam kask. Julio zapalił silnik, który zaczął warczeć. Kurczowo uczepiłam się jego pleców i zamknęłam oczy. Motor ruszył. Poczułam na sobie pęd powietrza. Serce waliło mi jak oszalałe.
- Angeles, spokojnie! Wyluzuj się! - krzyknął Julio.
Wzięłam głęboki oddech i uchyliłam powieki. Prędkość była przerażająca, ale zaczęło mi się nawet to podobać. Wciąż kurczowo trzymałam się przyjaciela. Wyjechaliśmy na dość ruchliwą ulicę. Z zawrotną szybkością wymijaliśmy trąbiące samochody. Z każdą chwilą ta jazda wydawała mi się przyjemniejszą. Wydawałam z siebie głośny okrzyk. Mężczyzna zaczął się śmiać. 
Po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się przed jakimś barem szybkiej obsługi. Julio zeskoczył z motoru, zdjął swój kask, a następnie uwolnił i mnie od niego. 
- I jak ci się podobało? - zapytał z szerokim uśmiechem na twarzy.
Rzuciłam mu się na szyję i uścisnęłam go. Szybko jednak się odsunęłam. 
- To było niesamowite! Dawno się tak dobrze nie bawiłam!
- Trzymaj się mnie, a będzie tak częściej.
- Podoba mi się to - uśmiechnęłam się. 
Nagle poczułam, że robi mi się zimno. Nie wzięłam z domu żadnej bluzy, a wieczór robił się coraz chłodniejszy. Wzdrygnęłam się. Julio, jakby czytając mi w myślach, zdjął z siebie swoją czarną kurtkę ze ćwiekami i narzucił mi ją na ramiona.
- Dziękuję. A ty nie zmarzniesz? - spytałam niepewnie.
- O mnie się nie martw, Angeles. Zaczekaj tutaj. Kupię nam coś do picia.
Przytaknęłam i oparłam się o motor, czekając aż mój kolega wróci. Przejechałam sobie dłonią po włosach, które całkiem rozczochrały się, będąc pod kaskiem.
- Ktoś umarł, Angie? - dobiegł mnie znajomy głos. 
Odwróciłam się i ku mojemu zdumieniu, ujrzałam Germana, który zilustrował wzrokiem mnie i mój czarny strój.
- Nie. A ty co? Bierzesz udział w konkursie na największego sztywniaka w Buenos Aires? Bądź na tyle uprzejmy, daj mi spokój i zajmij się własnym życiem.
- Jak sobie chcesz, ale pamiętaj, że z tym typem daleko nie zajdziesz - powiedział i odszedł.
- Jesteś zazdrosny i tyle! - krzyknęłam za oddalającym się szwagrem. Nawet nie raczył się odwrócić. Westchnęłam. Po chwili zjawił się Julio z dwoma plastikowymi kubkami, wyposażonymi w kolorowe słomki. Podał mi jeden. Napiłam się troszeczkę. 
- Skąd wiesz, że uwielbiam czekoladowego shake'a? - spytałam zaskoczona tego dnia po raz kolejny.
- Nie wiem. Po prostu sam go lubię. Popatrz, Angeles, tyle nas łączy.
Po tych słowach uderzył swoim kubkiem o mój i powiedział:
- Nasze zdrowie.
- Nasze zdrowie - powtórzyłam i pociągnęłam przez słomkę.

Następne kilka godzin spędziliśmy na zwiedzaniu okolicy. Chociaż się tego nie spodziewałam, jazda na motorze niesamowicie przypadła mi do gustu. Gdy wreszcie dojechaliśmy z powrotem pod kamienicę, w której obecnie mieszkałam, była trzecia nad ranem. Zeskoczyłam z motoru i poczułam, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Chwyciłam się ramienia Julia, który zbliżył swoją twarz do mojej i uśmiechnął się. 

Zabezpieczywszy motor, weszliśmy do budynku. Czekały nas jeszcze dwa piętra schodów do pokonania, a moje nogi miały już serdecznie dosyć. Po kilku schodkach zachwiałam się niebezpiecznie.
- Czyżby księżniczka potrzebowała wsparcia? - zaśmiał się mój towarzysz.
- Bardzo śmieszne. Nie rozumiem jak ty możesz chodzić po...
Nie dokończyłam, gdyż mężczyzna zwyczajnie podniósł mnie, przerzucił przez ramię i ruszył dalej, jak gdybym ważyła co najwyżej pięć kilo. Zaczęłam się miotać i wołać, aby mnie puścił - nie uśmiechało mi się spadanie ze schodów. On tylko zachichotał, nie zatrzymując się. Nie pomagały ani krzyki, ani wyzwiska, ani piski. Zamiast spełnić swoją rolę wyciągnęły wilka z lasu. Zza drzwi wychynął mój "ulubiony sąsiad", stary Brytyjczyk, Benedict Growler. Zmrużył oczy, przez co jego twarz pomarszczyła się jeszcze bardziej, i obrzucił mnie nieprzychylnym spojrzeniem.
- Co to za wygłupy?! Inszy, porządni obywatele usiłują spać! Nie dość, że słucha pani głośno ryczenia, zwanego muzyką, nie dość, że sama pani maltretuje gitarę i zdziera gardło, to musi pani jeszcze drzeć się na klatce - wycharczał sepleniąc lekko. - A teraz jeszcze sprowadza pani na noc jakiś typków.
Mówiąc to, postukiwał laską, jak gdyby chcąc podkreślić powagę swych słów. W jego szaroniebieskich oczach lśniła czysta nienawiść. Pomimo naszej wzajemnej niechęci, musiałam mu przyznać częściową rację. Zachowywaliśmy się jak dzieci.
- Przepra... - zaczęłam.
- A w moim wieku nie tak łatwo zasnąć! Ale ty, jak sądzę, też nie sypiasz po nocach... - złośliwe spojrzenie, którym obrzucił Julio mówiło wszystko.
Otworzyłam usta, ale nie przyszła mi do głowy żadna wiarygodna, rozsądna i bystra odpowiedź. Benedict wykrzywił twarz w grymasie i wrócił do siebie trzaskając drzwiami. Spojrzałam na motocyklistę. On uśmiechał się głupkowato. Szturchnęłam go i otworzyłam drzwi do domu.

Leżeliśmy w salonie oglądając jakiś zwariowany serial o grupie psychopatów, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Julio spojrzał na mnie zdumiony. Wzruszyłam ramionami i podeszłam do drzwi, starając się poprawić rozwichrzoną fryzurę. Uchyliłam je, spodziewając się kolejnej porcji uwag od mojego kochanego sąsiada. Ale to nie był on. Na korytarzu stał Javier.
- Hej, Angie. Już się bałem, że źle trafiłem - mruknął i bezceremonialnie wparował do środka.
Rzuciłam krótkie spojrzenie Julio, który czym prędzej założył koszulę.
- Cześć, młody! - zawołał do chłopca.
- Jesteś nowym chłopakiem Angie? - Javier jak zwykle był bezpośredni.
- Owszem - odparł motocyklista, mrugając do mnie.
- Co ty tak w ogóle tu robisz? Ktoś wie, że tu jesteś? - zapytałam.
- Nawiałem. Bez ciebie było nudno, a stara nietoperzyca ciągle się czepiała. No to jestem. Chyba mnie nie wyrzucisz, co? - wyszczerzył zęby. - Jak dotarłem zadzwoniłem do wujka. Powiedział, że mogę tu pobyć na jakiś czas, jeśli wyrazisz zgodę. A nie masz nic przeciwko, nie? Stwierdził, iż tak przynajmniej będzie wiedział gdzie jestem.
- Nie, oczywiście, możesz tu pomieszkać.
- Bomba! - zawołał, łapiąc pilot i zmieniając kanał na kreskówki. I tak nie dowiemy się co się stało z Bellą...
Westchnęłam i poszłam zrobić nam kakao. Gdy wróciłam, obaj moi "współlokatorzy" byli pogrążeni w rozmowie. Dyskutowali o motocyklach.
- Ekhm... Julio, czy nie powinieneś już iść? - zapytałam niewinnie.
- Nieee! On musi zostać! Zna się na wszystkim! I ma własny motocykl! - zawołał maluch z niemal nabożną czcią.
- Ale... W domu jest tylko jedno łóżko i rozkładana kanapa. Nie zmieścimy się - zaprotestowałam.
- Trudno, Angeles. Będziesz musiała spać z którymś z nas - powiedział Julio, parskając śmiechem.
- Widzisz, Angie? A ja zostanę z telewi... Na kanapie - dodał chłopiec i przybił piątkę swojemu nowemu przyjacielowi.
Uśmiechnęłam się i przewróciłam oczami. Następnie usiadłam pomiędzy nimi, przejęłam pilot i ignorując obustronne protesty, przełączyłam z powrotem na serial.

Za niecałą godzinę odcinek serialu dobiegł końca, natomiast Javier chrapał już w najlepsze z główką na moich kolanach. Delikatnie uniosłam się z kanapy, a Julio okrył malca kocem. Przeczesałam włosy ręką i udałam się do łazienki. Umywszy zęby i przebrawszy się w piżamę, powędrowałam do sypialni. Na moim łóżku rozłożył się Julio, nonszalancko wpatrując się w sufit, w na wpół rozpiętej koszuli. Gdy zdał sobie sprawę, z mojej obecności zaszczycił mnie spojrzeniem i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Skrzyżowałam ręce na piersi, domagając się wyjaśnień w trybie nał. Julio wciąż uśmiechał się głupkowato, spoglądając na mnie wyczekująco.
- Nie sądzisz, że już czas się położyć, Angeles? - spytał, ziewając. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Milczałam. - No, Angeles - zagwizdał. - Gdyby można było zabijać wzrokiem, byłbym już martwy.
Po kilku chwilach Julio stracił cierpliwość, uświadomiwszy sobie, że jestem w stanie stać nad nim jak słup soli aż do rana. Postanowił więc wziąć sprawy w swoje ręce. Dosłownie. Dźwignął się z łóżka i już po chwili trzymał mnie w objęciach. Chciałam krzyczeć, jednak bałam się obudzić Javiera. Udało mi się dobyć małego, białego jaśka, który leżał na łóżku i zdzielić nim Julia po twarzy. Mężczyzna się zaśmiał. Najwyraźniej wciąż nie miał zamiaru mnie puścić, lecz nie dawałam za wygraną. Zadałam mu kolejny cios. Tym razem zachwiał się i razem opadliśmy na łóżko. Zaczęłam się śmiać.
- Więc niby jesteś moim nowym chłopakiem?
- Skąd tak daleko idące wnioski, Angeles? - spytał, wpatrując się we mnie.
Wciąż obejmował mnie w pasie. Natomiast ja trzymałam przy piersi niewielką, białą poduszkę. Tylko ona dzieliła mnie z torsem Julia. Znajdowaliśmy się więc w dość komicznej pozycji.
- No cóż, może stąd, że powiedziałeś o tym Javierowi?
- Oj, Angeles, czy ty wszystko musisz traktować tak śmiertelnie poważnie?
- Nie. Wcale nie muszę - uśmiechnęłam się.
Po tych słowach pozbyłam się dzielącej nas poduszki i przysunąwszy się do mężczyzny, delikatnie go pocałowałam. Julio odwzajemnił pocałunek i przejechał dłonią po moich lokach. Oderwałam swoje usta od jego, rozgrzanych warg i spojrzałam mu prosto w oczy.
- A więc w końcu się rozumiemy - szepnął i przytulił mnie do siebie. Pogłaskałam go po klatce piersiowej, a następnie zacisnęłam dłonie wokół jego karku i zaśmiałam się.
Po chwili przymknęłam oczy i pozwoliłam sobie odpłynąć w sen w ramionach Julia.
_______________________________________
No także tego. XD
Julangie trwa w najlepsze. Na Germangie sobie jeszcze poczekacie... :)
Czekamy na Wasze życzenia, prośby, groźby. Komentujcie!
Enviamos los saludos grandes. ♥
J & B

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 91

Rozdział 91.

Droga Angeles!
Po pierwsze wiedz, że chcę Cię przeprosić. Wiem, że popełniłem błąd. Naiwnie liczyłem, iż będę miał u Ciebie czyste konto, nasza znajomość zacznie się od nowa... Sam nie wiem, co sobie ubzdurałem. Musisz jednak wiedzieć, że nie kłamałem. Naprawdę zerwałem z nałogiem i z pomocą psychologa odbiłem się od dna. Ale zacznę od początku.
Wkrótce po pierwszym spotkaniu, złapała mnie policja. Miałem rozprawę w sądzie, ale skończyło się na pracach społecznych i wyroku w zawieszeniu. Dodatkowo przeszedłem obowiązkową terapię z doktorem Fidelem. Rozpocząłem nowe życie, pozbawione wszelkich używek. Otworzyłem niewielki gabinet stomatologiczny, zacząłem pracować w schronisku... Pewnego dnia, gdy szedłem na cotygodniową wizytę u psychologa, zobaczyłem jak wychodzisz z jego przychodni. Rozpoznałem Cię od razu. Na Twojej twarzy była taka zaciętość, wściekłość. Patrzyłem jak wiatr rozwiewa Ci włosy. Chciałem podejść, opowiedzieć wszystko, aby dostać Twoje przebaczenie, ale wygrał lęk. 
Kilka dni temu spotkaliśmy się w poczekalni. Zaczęłaś rozmowę. Naprawdę chciałem się ujawnić! Ale... Zbyt zależało mi na rozmowie z Tobą. Wiem, że masz narzeczonego. Nie chciałem zniszczyć Waszego związku, jedyne czego pragnąłem to rozmowy z Tobą. 
Zdaje sobie sprawę z Twojej opinii o mnie. Ma solidne podstawy. Jednak proszę, uwierz, zmieniłem się. 
Luis           

Słowa. Tak łatwo je napisać, wypowiedzieć. Czytałam list i kolejny raz nie wiedziałam, co o nim myśleć. Chciałam, aby to była prawda. Ale jednocześnie jakaś część mnie protestowała, twierdząc, że ludzie się nie zmieniają. 
"A German?" - zapytałam sama siebie. Westchnęłam i odłożyłam papier do szuflady. Zegar wskazywał już drugą, a ja wciąż nie byłam śpiąca. Przeczesałam włosy palcami i zeszłam na dół.

Pogrążony w ciszy, ciemny dom zdawał się być siedliskiem niespełnionych marzeń i martwych snów. Zbliżyłam się do kuchni, gdy nagle rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Zabrzmiał niemal jak wystrzał z armaty. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Czoło pokrył pot. Najciszej jak umiałam wyjęłam ze schowka miotłę Olgi i weszłam do kuchni. Pogrążona w cieniu postać była wysoka. Nieznajomy zaklął po cichu. Przerażona do granic możliwości włączyłam światło, trzymając w pogotowiu prowizoryczną broń. 
- Julio! - pisnęłam na jego widok.
Mężczyzna wyglądał okropnie, ledwie słaniał się na nogach. Miał podbite oko i rozcięty policzek. Z nosa płynęła mu krew, a skórę na dłoniach miał pozdzieraną. Koszula była w kilku miejscach rozdarta. 
- Witaj, Angeles - szepnął, próbując się uśmiechnąć. Zaraz jednak skrzywił się z bólu. - Wybacz najście. Przyszedłem tylko na chwilkę, zaraz się ulotnię, chyba, że poprosisz, bym został.
- Julio, co ty tu robisz? Co ci się stało? Dlaczego...? - wyrzuciłam jednym tchem.
- Ach, zapomniałem, że wyglądam... Niewyjściowo. Powiedzmy, że mój przełożony nie był zadowolony z moich ostatnich wyników pracy - wycharczał, siadając na krześle.
Bez słowa podeszłam do jednej z szafek i wyjęłam wodę utlenioną, bandaże i plastry. Następnie usiadłam koło mężczyzny i zaczęłam opatrywać jego rany. Na widok krwi zrobiło mi się słabo, ale musiałam się przemóc. Nie mogłam zostawić go bez pomocy. Nawet jeśli był złodziejem. Delikatnie zaczęłam przeczyszczać czerwoną pręgę przebiegającą przez policzek mężczyzny. Drugą ręką przytrzymałam jego głowę.
- No, Angeles, wreszcie się rozumiemy! - mruknął zbliżając swoją twarz do mojej.
Szybko zrobiłam unik.
- Mogę cię stąd wyrzucić lub opatrzyć i wyrzucić. Ty wybierasz. - rzuciłam, bandażując mu szybko dłoń.
- Skoro tak, to wolę żebyś się najpierw mną zajęła, skarbie...
Przyjęłam jego uwagę bez słowa. Nagle dostrzegłam podłużną ranę, która ciągnęła się wzdłuż jego ramienia i kończyła się pod podartą koszulą. Wzdrygnęłam się na widok kolejnej porcji krwi.
- Zdejmij koszulę - rozkazałam.
- Nie tak ostro, Angeles - zaśmiał się i wykonał polecenie. 
Zgromiłam go wzrokiem i szybko oczyściłam ranę. 
- Już. Możesz iść - mruknęłam.
Julio wstał i zachwiał się. Szybko złapałam go i podtrzymałam. 
- Pięknie, Angie, pięknie - usłyszałam głos Germana za sobą. - Wymykasz się w nocy do kuchni, żeby się spotkać z jakimś zabijaką. 
- To ja już znikam - szepnął szybko Julio, cmokając mnie w policzek i wciąż się chwiejąc, wyszedł.
- German, to nie tak... On był ranny, chciałam mu tylko pomóc. 
- Oczywiście. Dlatego stał bez koszuli, a ty go ściskałaś! To zupełnie normalne, że tak się pomaga ludziom! - warknął pan domu.
- Och, czemu ty nigdy mi nie wierzysz! Nie widziałeś?! Ledwie szedł! 
- Tak jak wielu pobitych opryszków. Nadal nie widzę powodu, by spraszać ich do domu! Albo co gorsza pomagać im, gdy się wproszą!
- To co, miałam go tak po prostu wyrzucić, tak?!
- Tak! I dlaczego on cię cmoknął, co? Myślisz, że jestem głupi?!
- Tak, tak właśnie myślę! - krzyknęłam i rzuciłam mu w twarz pierścionkiem zaręczynowym. - Jeśli ty wciąż mi nie ufasz, to nasz związek jest bezsensu!
- Wczoraj sama mi powiedziałaś w ilu sprawach kłamałaś! Więc jak widać moja nieufność jest uzasadniona!
- Oczywiście! Tak samo uzasadniona jak okłamywanie Violetty przez dwanaście lat!
- Jej w to nie mieszaj! 
Nie odpowiedziałam. Poszłam na górę i czym prędzej się spakowałam. Następnie targając walizę wyszłam z domu. 

Na zewnątrz owionął mnie chłodny wiatr. Nie zwracałam jednak uwagi na temperaturę. W mojej głowie kotłowały się setki myśli. Złapałam taksówkę, która podwiozła mnie na ulice, gdzie dawniej mieszkałam. Obecnie moje mieszkanie stało puste. Szybko wtargałam bagaż na poddasze, gdzie mieściło się ów lokum. Meble pokryte były grubą warstwą kurzu, a powietrze zatęchłe. Otworzyłam okno i zaczęłam sprzątać. Gdy skończyłam, do pokoju wkradały się pierwsze promienie słońca. Ale złość nadal pulsowała mi w głowie. Włożyłam do odtwarzacza pierwszą lepszą płytę, aby zagłuszyć irytującą ciszę. Usiadłam na łóżku i starałam się wsłuchać w melodię.
- "She never slows down. She doesn't know why but she knows that when she's all alone, feels like its all coming down. She won't turn around..." - rozległo się się z głośników. 
Przymknęłam oczy, rozkoszując się otaczającymi mnie powoli dźwiękami. Wyłączyłam telefon, który zaczął sygnalizować, iż ktoś do mnie dzwoni. "To już nie pierwszy raz, kiedy się kłócimy" - pomyślałam. - "Czy taki związek ma szansę przetrwać?" 

Niespodziewanie rozległo się stukanie do drzwi. Otworzyłam powoli oczy, zastanawiając się, dlaczego koło mnie nie ma Germana. Rzeczywistość była jak skała, o którą rozbił się mój okręt nieświadomości. Kłótnie, wyprowadzka... Stukanie powtórzyło się, więc wstałam, podeszłam do drzwi i wyjrzałam przez judasza. 

- Angie, wiem, że tam jesteś. Proszę, otwórz - rozległ się zdecydowany, męski głos.
- Dlaczego miałabym cię wpuścić, Julio? Powiedz, dlaczego? - odpowiedziałam, nie mogąc powstrzymać fali goryczy. 
Zapadła cisza, w trakcie której uzmysłowiłam sobie, że dalej jestem w piżamie, w której wieczorem opuściłam willę Castillo. Normal.
- Ponieważ chcesz z kimś porozmawiać - usłyszałam po chwili. - I nie odejdę, a pamiętaj, że jestem uparty.
Uniosłam lekko kąciki ust. Westchnęłam i ze świadomością, iż postępuję wbrew rozsądkowi, otworzyłam drzwi. Julio wyglądał nieco lepiej, choć nadal żałośnie. W ręce trzymał bukiet żółtych tulipanów. Na twarzy widniał nieodłączny, bezczelny uśmieszek.
- To w ramach podziękowania - powiedział, wręczając mi kwiaty. 
- Dziękuję, ale ja... Czy mogę mieć pewność, że nic stąd nie zniknie, jeśli pójdę się przebrać? - zapytałam na wpół żartobliwie.
- Jeśli nie masz tu samochodu, to tak - odparł beztroskim tonem i rozsiadł się na kanapie. 
Przewróciłam oczami i poszłam ubrać się w coś przyzwoitego. Postanowiłam odstawić na razie bluzki w kwiaty, tak często komplementowane przez mojego byłego narzeczonego i założyć zwykły czarny t-shirt i ciemne dżinsy. Włosy upięłam w kucyk. Tak wyszykowana wróciłam do pokoju, w którym Julio właśnie wyjadał mi moje nędzne zapasy żywności. 
- Wyglądasz cudownie! - zawołał na mój widok. 
Roześmiałam się i usiadłam obok niego.
- Zostawiłeś mi chodź trochę tostów? 
Podsunął mi pod nos talerz. Nieufnie wzięłam przygotowany przez niego posiłek. Delikatnie ugryzłam kawałek i zdumiona stwierdziłam, że nigdy nie jadłam tak doskonałych tostów. Nawet Olga nie potrafiła ich tak idealnie przygotować. 
- Dlaczego już nie mieszkasz ze swoim... Nieco nerwowym narzeczonym? Czyżbyś wreszcie zaczęła doceniać mój urok? - zapytał nagle mężczyzna.
Szturchnęłam go lekko.
- Po prostu sytuacja się zmieniła. Lepiej opowiedz skąd pomysł na tak... ciekawy zawód jak złodziej samochodów - odpowiedziałam, uśmiechając się.
Przez twarz Julio przebiegł cień, gdy o tym wspomniałam. A może mi się zdawało?
- Och, po prostu wykorzystałem swój talent w tym kierunku, słońce - mruknął, obejmując mnie ramieniem. 
Szybko strąciłam rękę.
- Czy nie powinieneś już iść? Auta się same nie ukradną - rzuciłam.
- Skoro nalegasz... Ale pamiętaj, przede mną nie uciekniesz, Angeles - zaśmiał się i cmoknął mnie w dłoń w eleganckim geście. Minutę później już go nie było. 
Westchnęłam i kopniakiem włączyłam radio, chcąc zagłuszyć myśli, które wróciły po wyjściu Julio. Myśli o Germanie.
- "Out across the endless sea I would die in ecstasy. But I'll be a bag of bones, driving down the road alone. My heart is drenched in wine, but you'll be on my mind forever..."
Muzyka była dla mnie jak narkotyk. Cokolwiek robiłam, potrzebowałam jej. Stare, zakurzone płyty leżące w kącie, trzeszczący odtwarzacz... Nic wielkiego, a czyniło mnie bogatszą od wszystkich królowych świata. Usiadłam na kanapie i mimowolnie powędrowałam dłonią do bukietu tulipanów. Na chwilę wszystko zniknęło.

Sięgnęłam po telefon, ale ten nie wyświetlił żadnych nieodebranych połączeń. Fala goryczy ścisnęła mnie za gardło. Muzyka zdawała się walczyć z szarym smutkiem. Niemal słyszałam szczęk zderzających się mieczy i widziałam strugi krwi. Na samą myśl poczułam jak robi mi się niedobrze. Szybko pobiegłam do łazienki. Zwymiotowałam. Raz, drugi... Nie wiadomo kiedy, z oczy zaczęły mi płynąc łzy. Najgorsze myśli, niczym zbudzone do życia węże powstały, by mnie ukąsić. Zaczęłam się trząść. Usiadłam na zimnej, wyłożonej kafelkami podłodze. Tłumiony żal znalazł ujście. Ból był jedyną rzeczą, którą czułam. Płacz zmienił się w spazmatyczne szlochy. Ja go naprawdę kochałam. Tęskniłam za jego dotykiem. German był moim światem. A teraz... Zagryzłam wargi, starając się nad sobą zapanować. W ustach poczułam słodki smak krwi... Kropla kapnęła na podłogę. W jednej chwili ogarnęła mnie ciemność.


Ocknęłam się cała przemarznięta. Podpierając się o brzeg wanny, wstałam. Posprzątałam pomieszczenie, wzięłam prysznic. Cały czas trzęsłam się z zimna. Założyłam więc grubą polarową bluzę, owinęłam się kocem i tak wystrojona, podeszłam do lodówki. Głód gwałtownie dał o sobie znać. W środku, ku mojemu zdumieniu, znalazłam całe tony żywności, a koło żółtego sera leżała niewielka karteczka.



Myślisz, że dało się zrobić tosty
z tym co miałaś w lodówce, Angeles?
Zrobiłem Ci małe zakupy, skarbie.
Jutro też wpadnę. Twój uniżony sługa,
Julio.

Uśmiechnęłam się, wpatrując się w nieco kanciaste pismo, męczona sprzecznymi myślami. Pobiłam go, wydałam policji, a on odwdzięczał mi się za jedno opatrzenie. Westchnęłam i szybko zrobiłam sobie jajecznice. Cóż, nie była idealna. W sumie nie wiem jakim cudem ją zjadłam, była okropna. Nagle niczym piorun uderzyła mnie jedna myśl: "Skąd Julio miał mój adres?!". Zastanawiałam się nad tym przez chwilę, ale dałam sobie spokój. W życiu musi być przecież miejsce na odrobinę tajemniczości.

Krople deszczu uderzały o szybę z cichym stukotem. "Deszcz to łzy niebo, które smuci się razem z nami." - Powtarzał mi zawsze tata. Na telefonie pojawiła się pierwsza wiadomość - od Violetty. Pytała czy przyjdę na kolację. Nie odpowiedziałam. Siedziałam przy stole w niemal idealnych ciemnościach. Jedynym źródłem światła był płomień świecy, stojącej przede mną. Ot jedna z wad mieszkania w starej kamienicy - awarie transformatora. Wbrew pozorom nie czułam się wcale przygnębiona. Jedynie trochę się martwiłam o Violę, Olgę, Ramallo, chłopców, Germana i co najdziwniejsze, o Julio. O ile byłam pewna, że wszyscy są bezpieczni w ciepłym domu, o tyle złodziej mógł gdzieś właśnie moknąć... Pobity... W kałuży krwi... 

"Cholera, co jest ze mną nie tak?" - pomyślałam. - "Angie, w ciągu dwóch dni czytałaś list od rzekomo byłego dilera, ratowałaś złodzieja, miałaś narzeczonego, z którym zerwałaś, potem znów spotkałaś się z Juliem, o którego teraz się martwisz." Westchnęłam, po czym wstałam, ubrałam płaszcz i wyszłam na zewnątrz. 

Przemierzałam szare ulice z pewną nostalgią. Na każdym kroku coś budziło we mnie wspomnienia. Minęłam jednak dzielnie otoczony wodną kurtyną, gmach opery i ruszyłam w stronę niestrzeżonego parkingu. Był to jeden z największych tego typu obiektów w mieście. Z daleka dostrzegłam wystające zza srebrnego volvo irokezy. Ominęłam tamtą część parkingu szerokim łukiem i ruszyłam dalej. Spacerowałam tak od kilkudziesięciu minut, byłam przemoknięta. Już miałam się poddać, gdy usłyszałam rozmowę.

- Miało być czarne porche, a nie granatowa toyota. Znowu nawaliłeś! Chyba nie wyraziłem się ostatnio wystarczająco jasno. Robisz co każę albo... Za późno, żeby się wycofać. A może chcesz, aby twojej laleczce coś się stało, co? - powiedział ktoś basem. 
Kilka uderzeń i cichy jęk.
- Pytałem o coś, pięknisiu. Chcesz, żeby twoja lala miała... Dajmy na to... nieszczęśliwy wypadek? 
- Nie waż się... - wycharczał bity.
- To wiesz, co robić. Zasada jest prosta. No me toques los cojones.
Znowu wybrzmiała seria ciosów. Potem zapadła cisza. Ostrożnie wychyliłam się zza ciemnego forda. Mężczyźni znikli. Została tylko skulona postać na asfalcie. Zbliżyłam się i rozpoznałam Julio. Wyglądał jeszcze gorzej, niż gdy ostatnio go zaatakowali. Pomimo to, uśmiechnął się na mój widok.
- Cześć, Angeles. Przyszłaś mi pomóc w pracy? - wychrypiał.
- Co... Dlaczego oni...? - wyrzuciłam.
- Chyba sama słyszałaś. Nie to auto.
Zmarszczyłam brwi i pomogłam mężczyźnie wstać. Zachwiał się niebezpiecznie. Bez słowa podparłam go i powoli ruszyliśmy do mojego mieszkania. Na miejsce dotarliśmy jakieś dziesięć minut później. Kazałam mu usiąść w kuchni i zaczęłam szukać bandaży.
- Daj sobie spokój. Jutro pewnie znowu oberwę, więc po co się wysilać? - mówiąc to próbował dość nieudolnie się roześmiać.
Przewróciłam oczami i starając się nie zwrócić zawartości żołądka, zaczęłam go bandażować. Tym razem poszło mi szybciej.
- Powinieneś pójść czym prędzej do szpitala... - zaczęłam.
- I co? Powiedzieć, że zostałem pobity? - spojrzał na zegarek na mojej ręce. - Zresztą na mnie już pora.
Spojrzałam na niego jak na wariata.
- Jeśli myślisz, że pozwolę ci stąd wyjść w takim stanie... Ale śpisz na kanapie - dodałam szybko, widząc jego wzrok. 
- Jasne, piękna. Będę grzeczny jak aniołek i... Dziękuję - wymamrotał.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, a "Aniołek" zabrał się za wyjadanie owoców z miski. 
____________________________________
To lecimy z tym koksem. Julangie. XD
Rozdział dość krótki, ale mamy nadzieję, że się nie gniewacie.
Wybaczcie pokłócenie Germangie. :D
Enviamos besitos. ♥
J & B

piątek, 28 lutego 2014

Rozdział 90

Rozdział 90.

Zeszłam na dół i skierowałam się do kuchni, gdzie Olga dziko przetrząsała szafki.

- Nie, nie! T-to niemożliwe! Musi gdzieś tu być...
- Olga, coś się stało? Czego tak... szukasz?
- Skończył mi się ser! I mleko! A dopiero co je kupiłam. Jak mam teraz zrobić kolację?
- Spokojnie, kochana. Jeżeli chcesz, mogę pójść z tobą do sklepu - pogłaskałam gosposię po ramieniu, uśmiechając się do niej ciepło.

Kilkanaście minut później byłyśmy już do drodze do spożywczego. Wieczór był wyjątkowo pogodny i bezwietrzny. Pełnia księżyca oświetlała miasto, a gwiazdy zdawały się lśnić jaśniej niż zwykle. Olga opowiadała mi właśnie o telenoweli, którą niedawno zaczęła oglądać. Nagle o czymś sobie przypomniałam.
- Olga, co się tak właściwie stało z Perseuszem?
- Z kim...? - zdziwiła się kobieta.
- No z tym... takim małym szczurkiem, którego przywiozłam z Werony.
- Ach, Robert! Wiesz, Angie, przykro mi to mówić, bo wiem, jak bardzo go lubiłaś, ale... Bliźniaki... wysłały go w kosmos...
- Co? Ale jak to... w kosmos? - spytałam nieco rozbawiona.
- Miquel powiedział, że bardzo chce przetestować jakieś tam przyciąganie ziemskie, czy coś, a Javier sprawdzić jak wysoko może polecieć jego zdalnie sterowany helikopter. No i... zapakowali Roberta i puścili go w kosmos... Naprawdę mi go szkoda. Żałuję, że pozwoliłam im użyć go do tego eksperymentu, ale... obiecywali, że zaraz go oddadzą. Nieznośne dzieciaki.
- Spokojnie, nic takiego się nie stało - uspokoiłam gosposię. - A co do bliźniaków, Miquel wyjeżdża, więc...
- Ach, on to nic! Najgorszy jest ten Javier! Mówiłam ci, co ostatnio zrobił? Włożył mi dżdżownice do...
Kobiecie nie było dane dokończyć, gdyż nagle rozległ się dźwięk klaksonu i nadbiegł mężczyzna, uciekający przed trąbiącym na niego pojazdem. Rozpoznałam w nim mojego, kradnącego samochody, znajomego. Prowadząca błękitne auto kobieta była porządnie rozjuszona.
- Uciekaj, złodziejaszku! Trzymaj się z dala od mojego wozu, bo następnym razem wezwę policję!
- Zabieraj się stąd, ty podła małpo! A ten twój stary grat jest nic nie wart!
Mężczyzna przejechał ręką po rozczochranych włosach i podszedł do nas i nim zdążyłam jakkolwiek zareagować jego usta znalazły się na moim policzku.
- Angeles, dawno się nie widzieliśmy.
- Julio, co ty znowu...
- Angie! Nie mówiłaś, że masz takiego przystojnego kolegę! - przerwała mi Olga.
- Nie, bo ja...
- A ja nie wiedziałem, że Angeles ma taką śliczną mamę. Chociaż nie jest do pani zbyt podobna...
Przejechałam sobie dłonią po twarzy.
- Julio, to nie jest moja matka - powiedziałam powoli, jednak znów mi przerwano.
- Oj przepraszam. Babcia... - poprawił się Julio, a ja westchnęłam, czekając tylko na reakcję gosposi.
- Babcia? Ja?! Przecież ja mam tylko...
- Raczy mi pani wybaczyć - powiedział, całując grzbiet jej dłoni. - Jestem Julio.
- A ja Olga - pisnęła gosposia, wyraźnie podekscytowana nowo poznanym mężczyzną.
- Dość już tego spoufalania się. Olga, miałyśmy iść do sklepu, pamiętasz?
- Angie, spokojnie. Mamy czas - mruknęła kobieta, wlepiając oczy w Julio.
- To może ja was odprowadzę - zaproponował Julio.
Powiedziałam "nie" w tym samym momencie, w którym Olga krzyknęła "tak". 
- Doskonale. Chętnie spędzę kilka chwil z cudowną Angeles i jej śliczną...
- Przyjaciółką - dokończyła gosposia.
Wywróciłam oczami. Julio jedną ręką objął Olgę, a drugą chwycił mnie w pasie. Tak oto ruszyliśmy w stronę sklepu spożywczego. Na całe szczęście po chwili usłyszeliśmy syrenę policyjną. Przerażony Julio, ulotnił się natychmiast, całując uprzednio mnie w policzek i szepcąc:
- Do zobaczenia, Angeles.
- No, no, no, Angie. Masz bardzo przystojnego kolegę. Jednak pan German nie byłby zachwycony - zaśmiała się kobieta.
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, gdyż właśnie weszłyśmy do sklepu. Za ladą stała jakaś nieprzyjemna ekspedientka. Olga zrealizowała swoją listę zakupów, a ja kupiłam mleczną czekoladę dla bliźniaków.

Do domu wróciłyśmy jakieś kilka minut później. W progu powitali nas bliźniacy. Javier od razu rzucił się na czekoladę, którą trzymałam w ręku. Rozerwał papierek i w rekordowym tempie pochłonął połowę tabliczki.

- Javier, spokojnie - zaśmiałam się. - Poczęstuj brata.
Miquel uśmiechnął się do mnie potulnie i wyczekująco spojrzał na umorusanego na brązowo Javiera. Chłopiec podał mu kawałek czekolady i, o dziwo, uśmiechnął się.
- Będę tęsknił, stary - powiedział.
- Ja też, Javier. Ale za miesiąc się zobaczymy.
Nagle, ku mojemu zdziwieniu, Javier przytulił do siebie zaskoczonego brata. Widok ściskających się chłopców wyjątkowo mnie rozczulił. A jednak. Pomimo sprzeczek, kochali się.
- Miquel, myślałam, że jedziesz dopiero jutro - odezwałam się, gdy zakończyli uścisk.
- Mój pociąg odjeżdża już dziś. Jeżeli pojadę teraz, rano będę już na miejscu. Będę za tobą bardzo tęsknić, Angie!
Po tych słowach rzucił mi się prosto na szyję. Zaskoczona, przytuliłam go do siebie, czując nagłą falę bólu w kręgosłupie. 
"Starzeję się" - przeszło mi nagle przez myśl. Pogłaskałam chłopca po głowie. Chwilę później w salonie zjawił się mój narzeczony i Violetta, a do żegnającej Miquela Olgi dołączył Ramallo.
- Zadzwoń jak dojedziesz - odezwała się moja siostrzenica, poprawiając włosy, które wyglądały jak wysmarowane oliwą z oliwek.
- Telefonu ode mnie możecie spodziewać się za jakieś jedenaście i pół godziny. Biorąc pod uwagę statystyczną prędkość, jaką może rozwinąć nowoczesny pociąg, opór wiatru oraz czas postojów, podróż potrwa dziewięć godzin i szesnaście minut. Doliczając do tego czas na dojazd do dworca oraz...
- Bracie, skończ przynudzać!
Po kolacji i ostatecznym pożegnaniu chłopca Ramallo oznajmił, że jedzie zwieść do na pociąg, a reszta rozeszła się w swoje strony. Powędrowałam do łazienki, gdzie wzięłam ciepły prysznic i przebrałam się w piżamę. Gdy sięgałam po szczoteczkę do zębów, znów poczułam nieprzyjemne ukłucie w plecach. Zignorowałam je i udałam się do sypialni mojej i Germana. Usiadłam na łóżku i złapałam się za prawą łopatkę. Ból wzmógł się. Syknęłam.
Wtem do pokoju wszedł mój narzeczony, również przebrany już w piżamę.
- Coś się stało, kochanie? - spytał, siadając obok mnie na łóżku.
- Nic takiego. Tylko trochę... bolą mnie plecy, ale pewnie niedługo mi przejdzie...
- Pozwól, zrobię ci masaż - zaproponował.
- Nie trzeba naprawdę...
- Nalegam.
Mężczyzna uśmiechnął się zawadiacko i sięgnął do guzików mojej piżamy. Spojrzałam na niego zaskoczona. 
- Zaufaj mi - szepnął mi do ucha, a ja zadrżałam.
Pozwoliłam mu, aby zdjął ze mnie koszulkę. Powoli odpiął ją guzik po guziku, a następnie położył na moich nagich ramionach swoje rozgrzane dłonie. Serce waliło mi jak oszalałe. German zaczął masować moje ramiona. Jego dotyk przyniósł mi natychmiastową ulgę. Starał się robić to delikatnie, acz zdecydowanie. Po chwili poczułam jego wargi na swojej szyi. Moje ciało przeszedł dreszcz, rozchodząc się i docierając do każdej komórki organizmu. Przesunął dłonie na moje plecy i począł masować je równie delikatnie, jak wcześniej ramiona, sprawiając mi przy tym nie mniejszą niż wcześniej przyjemność. 
Chwilę później ułożyliśmy się na łóżku, a ja poczęłam wodzić dłońmi po jego torsie. Powoli zbliżyłam się do niego i pocałowałam go. Mężczyzna natychmiast odwzajemnił pocałunek, rozbudzając dobrze znaną mi magię. Mój świat to nie była Nibylandia, a jednak miałam swojego księcia. Wtuliłam się w niego i zamknęłam oczy. Mężczyzna począł głaskać mnie po włosach i ucałował moją skroń. Powoli zaczęłam odpływać do krainy snów.
- Śpij dobrze, najdroższa - szepnął, nim usnęłam.

Następnego dnia obudził nas dźwięk budzika. Nie potrafiłam cieszyć się z soboty i nadejścia weekendu. Dziś przyjechać miała Brunhilda... Ucałowałam policzek narzeczonego, po cichu wyszłam z łóżka i założywszy na siebie szlafrok, skierowałam się do łazienki.


Godzinę później wraz z Germanem, Violettą, Javierem, Olgą i Ramallo siedzieliśmy na kanapie w salonie, czekając na Brunhildę. Po piętnastu minutach w ciszy Javier szturchnął mnie boleśnie i wyszczerzył zęby w moją stronę. Spojrzałam na jego umorusaną sosem buzię.
- Javier, już musiałeś się upaprać.
Zaczęłam wycierać dłonią twarz chłopca. On jednak zaczął mi się wyrywać. Nie dałam za wygraną. Po chwili rozgorzała prawdziwa walka. Ganiałam za Javierem po całym pokoju. W końcu przycisnęłam go do kanapy i dokładnie wytarłam jego buzię.
- Co ty robisz temu biednego chłopcu, głupia wywłoko?! - za moimi plecami rozległ się wyniosły ton Brunhildy.
Przerażona odwróciłam się i zobaczyłam, śmiejącą się do rozpuku, siostrzenicę.
- Violetta... - skarciłam ją. - Nieźle ją naśladujesz. Przestraszyłaś mnie.
- Gdzie jest ten kartofel? Ja wiecznie żyć nie będę - niecierpliwił się Javier. - Muszę jeszcze... Eee... Olga, chce mi się pić. Zrobisz mi herbatę?
- Masz ręce, zrób sobie sam - burknęła gosposia.
- Ja pójdę - zaoferowałam się i pomknęłam do kuchni.
Wstawiłam wodę i odczekałam chwilę. Gdy zalewałam herbatę, dobiegł mnie głos Brunhildy.
- Valentinka, wyglądasz ślicznie! Umyłaś włosy! Germanku, ale urosłeś! A więc pozbyliście się wreszcie tej Angie. Wnusiu, to była zdecydowanie najlepsza decyzja jaką ostatnio podjąłeś. Już dawno mówiłam ci, że to zwykła...
W tej chwili wpadłam do salonu, niosąc kubek gorącej herbaty.
- Dzień dobry - mruknęłam nieśmiało w stronę kobiety.
- Co tam mamroczesz? Mów że wyraźniej, jak przystało na d-a-m-ę - ostatnie słowo powoli przeliterowała.
- Zrobiłam pani herbatę. Ma pani ochotę...? - zaczęłam powoli, próbując ją udobruchać.
- Jeszcze czego! Na pewno próbujesz mnie otruć. Swoją drogą chyba trochę wyłysiałaś! Cóż, to i tak lepsze niż ta twoja miotła na głowie! Łysiej dalej!
- Łaał, to jest świetne! Zrobiłbym z tego genialny uchwyt do mojej procy - spojrzałam na Javiera, który w najlepsze ugniatał sztucznie skórzaną torebkę Brunhildy.
- Zabieraj się stąd, głupi dzieciaku! - kobieta zdzieliła Javiera torebką.
- Chyba jeszcze się pani zestarzała! Ile to pani stuknie w tym roku? Dwieście pięćdziesiąt?
- Jak śmiesz, przebrzydły bachorze! Gdybyś był moim synem nie śmiałbyś się nawet odezwać. Miałbyś krótkie, przyzwoite włosy i nie wyglądałbyś jak bezdomny. Ale skoro wychowuje cię ona... - tu machnęła ręką w moją stronę, jak gdyby odganiając natrętną muchę.
- Babciu, może pokażę ci twój pokój i rozpakujesz... em... swoje rzeczy - wtrącił się German.
- Tak, chodźmy. I nie myśl, że z tobą skończyłam - wycelowała chudym palem prosto w moją pierś.
Spojrzałam na Javiera, który pokazał Brunhildzie język i zniknął na górze. Mój narzeczony odwrócił się i posłał mi przepraszające spojrzenie. Westchnęłam i skierowałam się do kuchni w celu zjedzenia śniadania. Zrobiłam sobie kanapkę i filiżankę kawy. Usiadłam przy blacie i zaczęłam konsumować w milczeniu.

Godzinę później przekroczyłam próg pokoju nauczycielskiego. Zastałam tam Pabla ślęczącego przy biurku z grobową miną. Ujrzawszy mnie, wstał z miejsca i nim zdążyliśmy się jakkolwiek przywitać, wypalił:
- Jutro lecę do Meksyku.
Spojrzałam na niego zdezorientowana, niezdolna do wykrztuszenia jakiekolwiek słowa. Po prostu stałam przed nim jak słup soli, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Wnętrzności podskoczyły mi do gardła.
- Mam udać się tam, aby porozmawiać o ofercie pracy, zapoznać się z tamtejszym studiem i przejść jakąś rozmowę kwalifikacyjną. Prawdopodobnie wrócę, ale... Angie, proszę nie płacz.
Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że moje oczy wypełniły się łzami. Jedna z nich spłynęła mi gorącym strumieniem po policzku. Nie wiedziałam, co robić. Nie chciałam stracić przyjaciela, ale jednocześnie nie mogłam myśleć tylko o sobie. Przetarłam łzę szybko, jednak zaraz na jej miejsce wstąpiła następna. Tym razem to Pablo otarł ją z mojej twarzy, którą następnie ujął w swoje dłonie. Spojrzałam mu głęboko w oczy. Zbliżył się i powoli mnie pocałował. Nie do końca świadoma tego, co robię, oddałam mu pocałunek. Po chwili, zdając sobie sprawę z sytuacji, odsunęłam się od mężczyzny, który popatrzył na mnie spode łba.
- Przepraszam, Angie. Nie powinienem.
- Nic się nie stało. Oboje... się zapomnieliśmy. Pójdę już lepiej.
Skierowałam się w stronę wyjścia, jednak Pablo chwycił mnie za ramię. Spojrzałam na niego pytająco.
- Przejdziemy się do parku? - zapytał.
- Ale zajęcia...
- Zaczynają się dopiero za godzinę. A zresztą są w teatrze. Wciąż mamy próby do przedstawienia. Park jest po drodze.
- Skoro tak... Chodźmy - odparłam chwytając przyjaciela pod ramię.

Spacerowaliśmy jedną z parkowych uliczek, ciesząc się porannym słońcem i, co dość prawdopodobne, ostatnimi chwilami razem. Nagle na jednej z ławek dostrzegłam Jackie i doktora Gancho, całujących się namiętnie. Szybko odwróciłam się w drugą stronę i spojrzałam na Pabla. Mężczyzna zdawał się nie dostrzec pary.
- M-może chodźmy już do teatru - wyjąkałam, a Pablo spojrzał na swój zegarek, który nosił na nadgarstku.
- Spokojnie, mamy jeszcze pół godziny.
- Patrz, patrz, co tam jest! Chodźmy! - zawołałam i pociągnęłam zaskoczonego Pablo w przeciwnym kierunku.

Kilkanaście minut później powlekliśmy się do teatru. Powoli zaczęli schodzić się uczniowie. Podczas gdy przygotowywali się do prób, przysiadłam na jednym z krzeseł i obserwowałam, jak Beto walczy z pudełkiem ciastek. Nagle moim oczom ukazał się nie kto inny, jak Piotruś Pan.
- Witaj, Angeles.
Starałam się go ignorować. Nie chciałam wyjść na wariatkę przy uczniach i reszcie nauczycieli, więc wstałam i odeszłam. Chłopiec jednak nie dał za wygraną. Podążał za mną i biegał wkoło mnie nawet gdy pomagałam uczniom się rozśpiewać.
- Do, re, mi, fa, sol, la, si... Uciekaj!
- Angie, wszystko gra? - zapytał Maxi.
- Tak, tak, w porządku. Tylko ta mucha nie daje mi spokoju - skłamałam. - Kontynuujmy. Ma, me, mi, mo mu... Ma, me...
- Angeles, nie możesz walczyć ze swoją przeszłością. Jestem częścią ciebie.
- Nie, nie jesteś. Znikaj. La, la, la, la...
- Angie...
- To, czego naprawdę chcesz, jest bliżej niż myślisz.
- Kiedy wreszcie przestaniesz utrudniać mi życie?
- Wtedy, kiedy ty zrozumiesz, że nadal jesteś dzieckiem.
- Nie, nie jestem. Do, re, mi, fa, sol... Znikaj, mam cię dość!
- Angie, co tu się dzieje? - do sali wpadł Antonio. Piotruś zniknął.
Rozejrzałam się. Uczniowie patrzyli na mnie jak na zjawisko. Niektórzy chichotali. Partytury były porozrzucane po podłodze, w sąsiedztwie kilku instrumentów. Antonio odesłał uczniów za kulisy i podszedł do mnie.
- Angie, co tu się stało?
- No bo ja... - nie wiedziałam, jak się wytłumaczyć.
- Przykro mi, ale muszę wysłać cię na przymusowy urlop. Kiedy poradzisz sobie ze swoimi problemami, wróć.
- Chyba masz rację Antonio. Przepraszam.
Z piekącymi policzkami wyszłam z pomieszczenia, aby następnie całkowicie opuścić budynek teatru, a następnie wrócić do domu. Gdy tylko weszłam do środka, zobaczyłam Javiera szarpiącego się z Brunhildą. Dzieciak trzymał jeden koniec butelkowozielonej parasolki, a kobieta drugi.
- Puszczaj to, halibucie! - wrzeszczała, purpurowa na twarzy.
- Ona jest mi potrzebna!
- Javier, co ty robisz? - wrzasnęłam.
W tej chwili chłopiec drgnął i natychmiast puścił parasolkę. Brunhilda z hukiem upadła na podłogę. Przestraszyłam się i podbiegłam do niej. Kobieta w rekordowym tempie pozbierała się i chwyciwszy parasolkę, zdzieliła nią Javiera. Następnie przeniosła wzrok na mnie.
- Gdzie się szwendałaś? Wyglądasz jakbyś właśnie przebiegła maraton. Ale z twoją kondycją to niemożliwe.
Odwróciła się na pięcie i wyniosłym krokiem powędrowała do swojego pokoju.
- Javier, co ci strzeliło do głowy, żeby ruszać jej parasolkę?
- Ten beduin nie rozumie! Chciałem zrobić z niej spadochron i skakać z kanapy.
- Bardzo cię proszę, nie prowokuj już jej, jasne?
- Akurat. Dostanie za swoje - mruknął pod nosem. Udałam, że nie dosłyszałam tej uwagi. Nim się spostrzegłam chłopca już nie było.
___________________________________________
Brunhilda COME BACK. XD Valentinka umyła włosy, natomiast Angie nam łysieje.
Pablito w akcji, Angie na urlopie.
Javier w bojowym nastroju.
Jak Wam się podoba rozdział? Komentujcie. :)
Un beso enorme. ♥
J & B